Actions

Work Header

Rating:
Archive Warning:
Categories:
Fandoms:
Relationships:
Characters:
Additional Tags:
Language:
Polski
Stats:
Published:
2024-05-16
Updated:
2024-05-16
Words:
14,803
Chapters:
12/?
Comments:
2
Kudos:
3
Hits:
54

Patrz Sercem | Ominis Gaunt

Summary:

Rok temu Anna Grocholska została wciągnięta w wir wydarzeń, który naprawdę nie zależał od niej. Teraz jednak, jest już świadoma swoich mocy i potęgi w niej drzemiącej. Przed nią czeka nowy rok w Hogwarcie, a na jej drodze jeszcze dużo przeszkód, między innymi pewien przystojny blondyn ze Slytherinu.

Harry Potter oraz Hogwart Legacy nie należą do mnie, jedynie moje postacie.

Notes:

Fanfik rodem z wattpada, prawdopodobnie będę go również tłumaczyć na angielski. Przepraszam, za każde błędy ortograficzne i interpunkcyjne!

Miłego czytania ♥️

Chapter Text

Popiskiwanie hipogryfa dzwoniło w przepełnionym śpiewami ptaków, powietrzu. Znowu nastała jesień, wyjątkowo ciepła i zachęcająca, a natura świętowała to razem z czarodziejami uczęszczającymi jak i uczącymi w Hogwarcie.

Razem z naturą świętowała również Anna, latając w okół terenów Hogwartu na Lalusiu.

Wiatr we włosach, prażące jej skórę promienie słońca oraz jej kochany hipogryf, którego uratowała na swoim piątym roku.

Przerwa dwumiesięczna była jej potrzebna, musiała pozbierać myśli po stracie ukochanego profesora, pomyśleć nad wszystkimi możliwościami rozwoju i wzmocnienia swoich mocy oraz przede wszystkim - przygotować się na nowy rok nauki. Szczerze, miała nadzieję na spokojny rok, bez walki z siłami zła. Ranrok został pokonany, źródło zabezpieczone a ona została okrzyknięta bohaterką, jednak taką się nie czuła.

- Na dół Laluś, lądujemy! - wydała polecenie hipogryfowi, który posłusznie pisnął i zaczął zniżać lot, aż nie osiadł na błoniach.

- Dobry chłopiec, wracaj do Wiwarium, odwiedzę cię po lekcjach. - Zeskoczyła z wierzchowca, wyciągając walizkę, którą trzymała prawie zawsze w kieszeni dzięki zaklęciu zmniejszającemu i schowała zwierzę do środka.

Przeciągnęła się i spokojnym spacerkiem skierowała się w stronę szkoły.

Nawet nie zdała sobie sprawy z tego jak bardzo tęskniła za Hogwartem i za przyjaciółmi, których rok temu poznała.

Szczególnie zastanawiała się, co dzieje się u Sebastiana.

Od czasu kiedy zarówno ona, jak i Ominis, zdecydowali o nie wydaniu przyjaciela do dyrektora, relacje Sebastiana i Ominisa bardzo się pogorszyły. Już pod koniec roku, zauważyła, że Ominis unika towarzystwa Sebastiana.

Miała szczerą nadzieję, że w tym roku wróci wszystko do normy.

Pierwszy września wypadał w piątek, więc uczniowie mieli spokój przez dwa dni, nim zaczęły się zajęcia, a Anna chciała to wykorzystać na spotkania z przyjaciółkami.

Pub Pod Trzema Miotłami zawsze był dobrą opcją na wspólne spędzenie czasu - dlatego też, Anna wraz z Poppy i Natty tam się znajdowały.

- Nawet nie wiecie jak tęskniłam za piwem kremowym! - zawołała z szerokim uśmiechem Natty, która zaczynała trzeci kufel.

- Patrząc na to, jaki masz spust to jutro już będziesz mówić jak żałujesz picia piwa kremowego - zaśmiała się Poppy, która ze swojego kufla napiła się tyle co nic.

- Korzystam, kiedy mogę! Kto wie, czy zaraz nie zaatakuje nas troll, prawda Anna?

Na to Anna uśmiechnęła się niemrawo. Nie było to najmilsze wspomnienie z tamtego roku, nawet jeśli wspólnie z przyjaciółką pokonały stwora.

- Miejmy nadzieję, że nie będzie żadnego ataku trolli. Nie potrzebujemy takich atrakcji w tym roku.

- Masz rację. - Skinęła jej głową Natty - Po tych wszystkich akcjach rok temu, moja mama nie chciała mnie puścić do Hogwartu, bo stwierdziła, że będę pakować się w dalsze kłopoty - dodała Gryfonka, śmiejąc się pod nosem.

- A ja to bym i tak załatwiła jeszcze kilku kłusowników, za te wszystkie polowania na biedne zwierzęta - prychnęła Poppy. - Może to by ich nauczyło nie zadzierać z naturą.

- Oh Poppy - zaśmiała się Anna - I ty jesteś w Hufflepuffie?

- No co? Nasz dom reprezentuje uczciwość i wierność, więc oto jestem. Wierna i uczciwa swoim przekonaniom. - Poppy oznajmiła z dumą. Można by powiedzieć, że Sweeting była idealnym przykładem Puchona.

- Masz racje Poppy. Mało osób jest tak wiernych swoim przekonaniom jak ty, czy Anna. Jeśli miałabym kogokolwiek wytypować jako idealny przykład puchońskości to byłybyście wy - powiedziała Natty, jak zwykle spokojnym tonem.

Anna często podziwiała to w swojej przyjaciółce, to chłodne podejście do wielu spraw, ten wewnętrzny spokój, zazdrościła jej tego, bo wiedziała, że ona sama nigdy nie byłaby w stanie być tak wyważoną i spokojną osobą jak Natsai Onai.

- Aj tam Natty, nie przesadzaj. - Grocholska machnęła ręką. - Nie jestem dobrym przykładem Puchona. Nie po tamtym roku.

- Co ty gadasz Annie? Kto inny jak ty zasługuje na miano Puchona? To ty stawiłaś czoło kłusownikom i uratowałaś tyle zwierząt! Albo ta akcja z tym goblinem?! Albo jak zawsze chciałaś wszystkim pomóc, mimo tego, że miałaś tyle do nadrobienia? I nigdy nikogo nie okłamałaś! - Poppy coraz to głośniej trajkotała, powoli zwracając na ich stolik uwagę innych klientów.

- Już, już Poppy! Rozumiem, rozumiem, teraz proszę ciszej. Ludzie się gapią - syknęła Anna, na której policzkach wykwitł rumieniec od słów Sweeting.

- Nie obchodzi mnie to! Nareszcie ktoś to musiał powiedzieć, jesteś zbyt skromna Anna! - prychnęła, zakładając dłonie pod piersi. - I nie mów inaczej!

- Dobrze, dobrze - mruknęła Anna, unosząc kufel i powoli popijając piwo kremowe.

- Wracając do naszej rozmowy - mruknęła Natty, odstawiając kufel. - Sama bym zapolowała na kłusowników, ale nie jest to mądre podejście. Cały tamten rok za nimi latałyśmy, a ich nie ubywa.

- Ministerstwo powinno raz, a dobrze się nimi zająć. Biedne zwierzaki - westchnęła Poppy, smętnie patrząc na piwo. - Ale mniejsza o ten temat. Jak wakacje?

Anna postanowiła przemilczeć temat wakacji, a przynajmniej sama się nie wyrywała do opowiadania.

- Z mamą wyjechałyśmy na miesiąc do Afryki, do rodziny - zaczęła Natty, odchylając się na krześle z delikatnym uśmiechem. - Miło było, ale się chyba odzwyczaiłam do tamtejszej pogody. Nie mogłam znieść upałów, a jak wróciłam tutaj to się pochorowałam przez różnicę temperatur.

- O nie, mam nadzieję, że teraz jest już lepiej? - spytała Poppy, patrząc zmartwionym wzrokiem na Natsai. - Nie złapałaś tej mugolskiej choroby, co ją komary przenoszą?

- Nie! Skądże, aż taka słaba się nie stałam - prychnęła Natty - Poza tym, że chorowałam tydzień, kaszlając i kichając, to nic poważnego się nie działo. Chociaż matka zdążyła przepowiedzieć mi pięć różnych śmierci, w tym dwie w męczarniach.

Natty powiedziała to z taką miną, jakby mówiła o pogodzie. Chociaż, może posiadanie jasnowidza w rodzinie sprawiało, że o takich rzeczach mówiło się jak gdyby nigdy nic?

- Ja pomogłam babci w badaniach! - Poppy klasnęła w ręce, radośnie. - Nie mogę zdradzić za dużo, ale jesteśmy na tropie kolejnego zagrożonego wyginięciem gatunku!

Sweeting wyglądała teraz jakby miała zaraz wybuchnąć z podekscytowania.

- A ty, Anne? - spytała Natty, patrząc w oczy niebieskookiej.

- A ja, no cóż... - Odkaszlnęła Anna. - Pochowałam rodziców w wakacje i na stałe przeniosłam się do ciotki Marigold.

Anne spuściła lekko głowę, obwiniając się o zepsucie atmosfery.

- Twoi rodzice nie żyją? - szepnęła Poppy, chowając usta, dłońmi. - Jak to?

- Co się stało i czemu nie napisałaś nam sowy? - dopytywała Natty mając zmarszczone brwi w trosce.

- Nie wiem dokładnie - szepnęła Anna - Jak wróciłam do Polski na wakacje do domu, okazało się, że zostali zamordowani. Nie wiadomo przez kogo. Weszłam do domu i zobaczyłam... zobaczyłam ich zwłoki.

Blondynka miała oczy pełne łez, które powoli zaczęły spływać po twarzy. Poppy już sięgała dłonią w geście pocieszenia, jednak Grocholska odsunęła się i wyprostowała się.

- A potem - Wzięła głęboki oddech - Polskie ministerstwo zajęło się sprawą i cichym pogrzebem, w końcu nikt nie mógł ze zwykłych dowiedzieć się o czarach... Powiadomili najbliższą rodzinę, bo nadal według czarodziejskiego prawa, z resztą zwykłego też jestem niepełnoletnia.

- Oh Annie - szepnęła Poppy, momentalnie przysuwając się bliżej Anny i przytulając ją mocno. - Moja biedna.

Natty bez słowa również przytuliła Annę, która pozwoliła się objąć. Wzięła potem głęboki oddech, aby się uspokoić i powiedziała.

- Trafili na moją ciotkę, Marigold Grocholską. Ona mnie wzięła do siebie do Yorkshire. No i reszte wakacji spędziłam na przenoszeniu rzeczy i pewnej przeprowadzce do Anglii. - Dokończyła, przełykając ślinę.

- Chwila, to ty nie mieszkałaś na stałe w Anglii wcześniej? - spytała Natty - Przecież, już rok chodziłaś do angielskiej szkoły magii.

- Miałam tylko chodzić tu do szkoły, a mieszkać w Polsce z rodzicami. Dlatego na ferie zimowe zostałam w Hogwarcie. Polska szkoła magii została najechana przez Pogromców Zabobonów, jak to oni się określają i uczniowie musieli zostać rozesłani na inne szkoły. Większość poszła do Durmstrangu lub Koldovstoretz. Mama nie chciała abym kształciła się w rosyjskiej szkole, to wysłała mnie do Anglii. Chociaż chcieli mnie uczyć w domu, ze względu na... no wiecie.

- Twoi rodzice wiedzieli o no wiesz? - spytała Poppy, z szeroko otwartymi oczyma.

Anna skinęła głową, po czym zmęczona oparła bok głowy na ramieniu Natsai.

- Wiedzieli. U nas w rodzinie w ogóle nie jest rzadkością potężna magia, można powiedzieć, że mam to we krwi - zaśmiała się smutno Anna. - Mama pochodzi z rodu słowiańskich wiedźm. Kwestią czasu było, aż i u mnie coś potężnego się znajdzie. Chociaż nigdy nie sądziliśmy, że coś aż tak potężnego.

Poppy położyła głowę na ramieniu Anny, przytulając się do niej.

- Dlatego tak mało o sobie mówiłaś? - szepnęła Natty.

- Mhm - Anna mruknęła - Poza tym bałam się, że nikt mi nie uwierzy.

- Za dużo wrażeń jak na jedną noc... Napijmy się - skwitowała to wszystko Poppy, prostując się. - Pokój ich duszom!

Anna o dziwo po raz pierwszy się uśmiechnęła, chociaż tym razem to z głupoty jej przyjaciółki, jednak sama uniosła się z ramienia Natty i wziosła toast.

- Za nowy początek!

Natty pokręciła głową na ich wariacje, po czym sama uniosła kufel.

- Żeby wszystko ułożyło się dobrze.

I tym toastem zaczęły rok szkolny. Chociaż na jednym piwie kremowym się nie skończyło.

Chapter Text

Poniedziałek nadszedł szybciej niż Anna by chciała. Od sobotniej nocy spędzonej z dziewczynami nad piwem kremowym, po całą niedziele zajmowania się jej przyjaciółmi z wiwarium, czas uciekł nieubłaganie.
Anna nie zorientowała się jak szybko upłynęły te dwa dni, a ona już w rano musiała wstawać skoro świt na śniadanie i zajęcia.

- Poppy, Poppy misiu mój pora wstać posłuchać profesora Binnsa!

Sweeting zawsze miała ciężki sen, który nie został jak dotąd pokonany przez żaden budzik na świecie. Nawet ten w postaci jej najlepszej przyjaciółki.

- Jak zaraz nie wstaniesz to cię potraktuje Aquamenti - syknęła Anna, odkładając poduszkę, którą przez dobre pięć minut okładała śpiącą dziewczynę.

- Pięć minut - wymruczała Poppy, spod poduszki i kołdry, którymi osłoniła się przed poduszkową ofensywą.

- Od piętnastu minut jest cholerne pięć minut! - krzyknęła Anna - Spóźnimy się na śniadanie przez ciebie, ty leniwa klucho! Aquamenti!

Po chwili, z dormitorium było słychać dwa krzyki. Pierwszy z nich należał do Poppy Sweeting, która została zerwana z łóżka, strumieniem lodowatej wody.

Drugi krzyk, zabrzmiał chwilę po Poppy. Ten należał do Anny, która sprintem wybiegła z pokoju, mało nie gubiąc trzewików. Tuż za nią wybiegła mokra, ale jakże obudzona Poppy.

- Zamorduje! - krzyczała Poppy, biegnąc za Anną - A potem wrócę spać!

- Ta? To wstyd będzie, bo bez gaci biegasz! - krzyknęła Anna, nie odwracając się za siebie.

To stwierdzenie zatrzymało jej przyjaciółkę. Rzeczywiście. Poppy wybiegła w samej koszuli nocnej i to przemokniętej.
Sweeting pisnęła i w szybkim tempie ruszyła spowrotem do dormitorium.

Anna w tym czasie odetchnęła głęboko, opierając się o jedną ze ścian.

Kilka pierwszaków patrzyło na nią, zaskoczonym wzrokiem.

- Co się gapicie? Czubów nie widzieliście? - spytała Anna, z uśmiechem na ustach.

Pierwszaki bardzo szybko odwróciły wzrok.
-No! Tak myślałam - prychnęła, poprawiając spódnicę.

Po dziesięciu minutach na dół zeszła ponownie Poppy, tym razem wyglądając jak na uczennice przystało - w pełnym mundurku Hufflepuffu, i cała sucha.

- Przez ciebie wyszłam na wariata przed ludźmi - mruknęła Poppy, poprawiając torbę z podręcznikami i zeszytami.

Anna na to uśmiechnęła się.

- Jak to wyszłaś? Myślałam, że ty jesteś wariatem. - Na ustach Grocholskiej gościł złośliwy uśmiech. - Przynajmniej prawdę znają.

- Ygh, jesteś okropna! - krzyknęła oburzona Sweeting, sprzedając Annie kuksańca w żebra.

- Szczera. - Blondynka pokazała język przyjaciółce. - Jeszcze w sobote wychwalałyście tą moją cechę.

- Żałuje teraz tego - mruknęła Poppy, patrząc na nią bykiem. Chociaż w jej oczach błyszczało rozbawienie a na ustach powoli malował się uśmiech. - Chodźmy na to śniadanie, głodna jestem.

- Święte słowa Poppy, święte słowa.

Dziewczyny z szerokimi uśmiechami opuściły pokój wspólny Hufflepuffu, kierując się w stronę Wielkiej Sali.

- Kto wymyślił zaczynanie zajęć Historią Magii, co? - spytała Poppy podczas drogi. - To tak, jakby dać nam dodatkową godzinę wolnego, ale i tak musimy tam pójść. Strata czasu.

- Ja tam lubię Historię Magii, gorzej z jej profesorem - zaśmiała się Anna. - Niektóre zagadnienia są ciekawe, chociaż mam czasami wrażenie, że sam Binns umarł podczas jednego z wykładów, tak przynudza.

Sweeting na ten komentarz parsknęła śmiechem.

- Anna!

- No co? Nie powiesz mi, chyba, że się mylę?  - Na ustach Anny gościł zawadiacki uśmiech.

Poppy pokręciła głową z niedowierzającym uśmiechem.

Zaabsorbowane rozmową dziewczęta nie zauważyły kiedy znalazły się przed wejściem do Wielkiej Sali.

- To co, siadamy z Natty, czy u siebie? - spytała Anna, otwierając potężne drzwi.

- U nas, nie podpadajmy dyrektorowi na dzień dobry. Podobno w tym roku, Madam Kogawa nareszcie go przekonała do wznowienia Quidditcha - zdecydowała Poppy, kierując się w stronę puchońskiej części.

Anna poszła prosto za nią.

- To wspaniałe wieści, w Polsce wiele razy chodziłam na mecze Quidditcha. Nawet jak byłam w szkole.

Obydwie usiadły przy stole.

- Przyznam, że przez chwilę myślałam, że u was nie praktykuje się Quidditcha w szkole. - Dodała Anna.

- No co ty! - Poppy zaśmiała się. - Hogwart od zawsze żył Quidditchem, nawet za czasów mojej babci. Oh, naprawdę mam nadzieję, że Profesor Black przywróci spowrotem mecze.

- Było by miło - mruknęła tylko Anna, po czym zajęła się śniadaniem.

- Na brodę Merlina, mam wrażenie, że masz więcej niż jeden żołądek Anna - szepnęła Poppy, zerkając na porcje, które jej przyjaciółka nakładała - I cholera cię, nie tyjesz wcale!

Już rok temu Anna zauważyła, że  dziewczyny jedzą bardzo mało, a przynajmniej szybko się najadają.
Podczas gdy ona brała nawet i trzecią dokładkę - głównie po to aby poprzez jedzenie uzupełnić energię utraconą przez używanie Starożytnej Magii; Poppy a nawet i Natty skończyły jeść i były pełne po normalnych porcjach.

- To wy jecie jak wróbelki - prychnęła Anna, kończąc bekon. - Poza tym, muszę dużo jeść inaczej opadnę z sił.

Poppy pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Co mamy dzisiaj w planach? - spytała nagle, przeciągając się.

- To jak ty się pakowałaś? - Anna rozszerzyła oczy, patrząc na Poppy - Historia Magii, Zaklęcia, Transmutacja i dwie godziny Eliksirów.

- O Merlinie, co za piekielny poniedziałek - jęknęła Poppy, uderzając głową w stół - Jak umrę to pochowaj mnie wśród zwierząt.

- Oh już nie przesadzaj, przynajmniej na pierwszej lekcji się wyśpisz.

- Mhm, już to widzę.

- E tam, będzie dobrze zobaczysz. - Anna szturchnęła Poppy. - Po lekcjach możesz pójść ze mną do Hipogryfów, Wzniosłoskrzydła napewno się ucieszy na twój widok.

Na te słowa Poppy poderwała się z pozycji pół leżącej i spojrzała na przyjaciółkę z gwiazdkami w oczach.

- Naprawdę?!

Anna pokiwała głową na tak.

- Nie tylko Hipogryfy, możesz odwiedzić wszystkich moich milusińskich, wiesz doskonale, że cię kochają.

- Dobra, ten dzień idzie jeszcze uratować! - zawołała Poppy, rzucając się Annie na szyję.

- No już już! Wylejesz mój kompot!

- Sorki, wiesz doskonale jak się cieszę.

- Wiem, wiem. Nie zmienia to faktu, że uważaj, jedzenie się szanuje. - Anna dała Poppy kuksańca w żebra.  - Poza tym, ciszej. Nie wszyscy muszą wiedzieć o mojej działalności.

Poppy pokiwała prędko głową, z zadowolonym uśmiechem.

Chapter Text

Eliksiry z profesorem Sharpem, nigdy nie należały do łatwych.
A, już szczególnie gdy brzydzisz się większości składników, tak jak to było w przypadku Anny.

Już rok temu, miała problem ze składnikami takimi jak smarki trolla, czy z kłami pająka.

- Poppy błagam cię, pomóż. Nie dam rady z tymi cholernymi smarkami - błagała przyjaciółkę.

Był to przykry paradoks, z jednej strony nie miała oporów przed zabijaniem trolli, infernusów, pająków czy wielu innych stworów, a nie mogła się zmusić do dodania jednego składnika.

- Na serio? - szepnęła Poppy, pomagając Annie - Nie masz oporów przed sprzątaniem po hipogryfach, a głupie smarki trolla cię brzydzą?

- Wiem, głupie to, ale nic na to nie poradzę - westchnęła Anna, mieszając eliksir. - Dzięki Pops.

- Bez problemu Anne.

Pierwsza godzina eliksirów mijała dziewczynom spokojnie, od czasu do czasu nawet Anna dała radę się przejść do Natty i porozmawiać z przyjaciółką, podczas gdy eliksir się ważył.

Dopóki, klasą nie wstrząsł wybuch i krzyki niektórych uczniów.
Anna, Poppy i Natty szybko zaczęły się rozglądać po pomieszczeniu, w poszukiwaniu winowajcy.

Oczywiście wszyscy głównie spojrzeli na Garretha Weasleya, ale o dziwo, tym razem to nie on wysadził kociołek w powietrze.

Powodem wybuchu, był kociołek Ominisa Gaunta. Bardzo zdziwiło to Annę, wiedziała, że Ominis nie przepada za eliksirami, ale jeszcze nigdy nie wysadził kociołka.

Profesor Sharp szybko podszedł do Ominisa i jak się okazało - Sebastiana. Po sprawdzeniu stanu wszystkich uczniów, Profesor zabrał chłopaków na stronę, przez chwilę rozmawiając z nimi ściszonym tonem.

Tuż pod koniec lekcji wrócili.

- Panna Grocholska, proszę przenieść się do stanowiska obok Pana Gaunta. Pan Sallow przejdzie na stanowisko obok Panny Sweeting. - Sharp wydał polecenie, które wprawiło wszystkich w osłupienie.

Nikt nie zwrócił uwagi nawet na śmieszny sposób powiedzenia polskiego nazwiska.
Anna spojrzała z niedowierzaniem na Poppy, po czym zabrała rzeczy i przeniosła się obok Ominisa, po drodze spotykając zbite spojrzenie Sebastiana, który z własnymi rzeczami przenosił się obok Poppy.

- W takiej kombinacji zostaniecie do końca semestru. - Dodał Sharp. - A teraz macie przerwę.

Anna zaskoczona spojrzała na Ominisa. On jednak, siedział całkowicie cicho, a nawet lekko zwiesił głowę.

- Dzień dobry, Ominis - szepnęła, siadając. - Wszystko w porządku?

Na jej głos, chłopak wyprostował się.

- Anna? - spytał, jakby chcąc się upewnić czy dobrze słyszy.

- Nikt inny - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem, po czym delikatnie złapała jego dłoń. - Sharp przesadził mnie tutaj, nie słyszałeś?

Mogłaby przysiąść, że zobaczyła na uszach Ominisa odcień różu, jednak nie zabrał dłoni.

- Słyszałem, ale jakoś umknęło mi to, że już się przeniosłaś - powiedział cicho. - Mogło być lepiej.

Uczniowie opuszczali sale, aby odetchnąć przez czas przerwy, Ominis jednak postanowił zostać w klasie.

- Co się dzieje? Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś wysadził kociołek - spytała, opierając się o stanowisko.

Chłopak westchnął ciężko, po czym zabrał delikatnie dłoń, kładąc ją na blacie.

- Normalnie Sebastian mi pomaga i koryguje wszystko, ale od jakiegoś czasu nie dogaduję się z nim. Stwierdził, że nie jest tak źle ze mną i  nie chce mi pomagać, a skoro Profesor Sharp zabronił używać magii w klasie, to zostałem zdany sam na siebie - wytłumaczył.

- Oh Ominis. - Anna pogładziła jego ramię w geście pocieszenia. - Jak długo macie problem z dogadaniem się?

- Od czasu sytuacji z inferiusami - mruknął. W mowie jego ciała, Anna zauważyła zmęczenie i poddanie.

Jego ramiona były opuszczone, głowa również, a w oczach tkwił smutek. Najwyraźniej bardzo przeżywał rozłąkę z przyjacielem.

- Chwila, skoro to trwa od zimy piątego roku... Gdzie spędziłeś wakacje, Ominis? - spytała Anna, przyglądając się twarzy przyjaciela.

- U Anny. Wyniosła się z Feldcroft, jednak nie chce powiedzieć Sebastianowi gdzie się znajduje. - Ominis zaczął bawić się kawałkiem szaty nerwowo. - To jest też kolejny powód moich... Sporów, z Sebastianem. Chce abym wyjawił mu położenie siostry. Powoli staje się to irtytujące.

- Rozumiem, no cóż, w takim razie do końca semestru jesteś skazany na mnie, panie Gaunt. - Uśmiechnęła się zawadiacko, co Ominis wyczuł, bo sam po chwili się uśmiechnął delikatnie.

- Powodzenia, panno Grocholska. Jestem kompletnym Gumochłonem, jeśli chodzi o eliksiry.

Obydwoje zaśmiali się.

Przerwa minęła, a uczniowie powoli na nowo zapełniali salę eliksirów.

- Od dzisiaj, możesz na mnie liczyć Ominis - szepnęła. - Pomogę, jak tylko będę potrafiła.

Chłopak westchnął i uśmiechnął się delikatnie.

Profesor Sharp odchrząknął, zwracając na siebie uwagę uczniów.

- Z uwagi na ostatnie okoliczności, na tej lekcji, nie przyrządzicie eliksiru. Ale na podstawie wiedzy z poprzednich lat, zrobię wam przypomnienie. Nie jęczeć mi tu! Tutaj. - Sharp machnął różdżką i na pustym blacie pojawiły się trzy kociołki. - Czy ktoś, da radę zidentyfikować te trzy eliksiry? Oczekuję od tej osoby podania cech, nazwania, wymienienia przynajmniej trzech składników każdego z tych eliksirów, oraz efektu. Nie ma chętnych?

W klasie zapanowała grobowa cisza. Nikt nie chciał się wyrywać do odpowiedzi, szczególnie u Sharpa.

- Skoro nie ma chętnych, to ja ich wybiorę - oznajmił profesor, opierając się na blacie dłońmi. - Pomyślmy, kto się mało udziela na zajęciach... Gaunt, Weasley, Sweeting i... A niech będzie Clopton. Z każdego domu po jednym.

Grupę przeszedł dreszcz.

Anna zerknęła kątem oka na Ominisa. Chłopak zacisnął pięść tak mocno, że aż mu zbielała, po czym ją rozluźnił.

Trzęsły mu się dłonie.

- Jeszcze bardziej mnie znienawidzą - westchnął Gaunt - Już dzisiaj straciłem dziesięć punktów za wysadzenie kociołka, a teraz to. Nie zidentyfikuję eliksiru, nie wiem nawet jaki mają kolor.

- Pan Gaunt czeka na specjalne zaproszenie? - spytał Sharp, gdy Ominis jako jedyny nie podszedł do blatu.

Gaunt wyciągnął różdżkę i powolnym, ostrożnym krokiem podszedł w stronę blatu.

- Panno Grocholska. - Anna uniosła oczy na Profesora Sharpa z zdezorientowaniem - Proszę pomóc koledze, oczywiście w opisaniu wyglądu eliksiru. Radzę być jak najbardziej poprawnym.

Anna z szeroko otwartymi oczami spojrzała na mistrza eliksirów, po czym szybko ruszyła aby stanąć obok Ominisa.

Chłopak, stał tam z delikatnym uśmiechem, bardzo dobrze zamaskowanym. Jednak i tak go zauważyła.

- Będzie dobrze, jak znasz wiedzę książkową - szepnęła do niego, delikatnie ściskając rękaw jego szaty.

- Panna Sweeting, może pani podejść. Odpowiedzi zapisujemy na pergaminie.

Poppy, blada jak ściana, podeszła do kociołków i każdy powoli sprawdzała. Sądząc po minie przyjaciółki, nie był to szczęśliwy dzień dla domu Borsuka.

Po chwili odeszła i zaczęła zapisywać to co udało jej się dowieść.

- Następna osoba, no szybciej.

Każdy po kolei podchodził, najpierw Garreth, który z pewnością a nawet i uśmiechem zapisywał swoje odpowiedzi.

Everett nie był zbytnio zadowolony, jednak też coś naskrobał.

- Pan Gaunt. - Sharp zawołał. - Z uwagi na takie a nie inne okoliczności, odpowiedzi możesz powiedzieć, skoro reszta już oddała pergaminy.

Ominis skinął głową, jednak podszedł powoli do blatu, jakby upewniając się czy Anna nadal jest obok niego.

Anna, tak w zasadzie na drżących nogach podeszła do kociołków. Co innego, jakby ona sama sobie musiała zrobić takie zadanie, ale opisać kolory osobie ślepej? Gdzie, tak w zasadzie jeśli nie użyje odpowiednich terminów, to utrudni jeszcze bardziej? Miała wrażenie, że ona się bardziej stresuje niż Ominis.

- Zacznijmy od lewej - powiedział cicho Gaunt, stojąc przy kociołku z lewej strony.

Pierwsze co zrobiła, to spojrzała na kolor eliksiru. Wyglądał jak... Błoto. I to ciemne. Kojarzyła ten eliksir, przynajmniej po zapachu.

- Eliksir ma kolor ciemnego błota,znaczy jest ciemno brązowy...powolnie pękające pęcherzyki powietrza na powierzchni. Z tego co widzę, konsystencja raczej gęsta, taka błotnista - opisała to jak tylko mogła. Szybko zidentyfikowała ten eliksir, mieli go kiedyś opisać jako praca domowa. Był to Eliksir Wielosokowy.

Ominis skinął głową, nachylił się delikatnie nad kociołkiem i powąchał. Skrzywił się niezmiernie na zapach - wcale nie był przyjemny, po czym wyprostował się.

- Eliksir Wielosokowy, Profesorze - odpowiedział pewnie. - Anna już opisała wygląd, jest to charakterstyczny wygląd przed dodaniem esencji osoby. Wystarczy dodać włos należący do kogokolwiek, a eliksir zmieni się nie do zidentyfikowania. Przykładowe składniki to muchy siatkoskrzydłe, ślaz i... Pijawki. Efektem jest zamienienie się w osobę której esencję dodaliśmy do eliksiru.

Sharp skinął głową.

- Bardzo dobrze.

- Teraz środkowy eliksir - poinformował Ominis, przesuwając się, dając Annie dostęp do kociołka.

Na ten eliksir, dziewczyna się uśmiechnęła. W ubiegłym roku używała i warzyła go aż za dużo razy.

- Zielony kolor, gęstość podobna do wody. Spokojna tafla - opisała, patrząc na Profesora, który uniósł brew, ciekawy odpowiedzi Gaunta.

Ominis ponownie powąchał eliksir.

- Eliksir Wiggenowy. Leczy małe rany, ale również jest dobrym przeciwdziałaniem na magicznie wywołany sen. Trzy składniki to kora drzewa Wiggen, tojad i róg jednorożca. Najłatwiej go rozpoznac po kolorze i braku zapachu.

- Dobra robota.

- Ostatni kociołek - szepnął Ominis, puszczając Annę przodem.

Ten eliksir był ciekawy.

- Perłowy połysk, wzbijająca się spiralnie para. Spokojna tafla, gęstość podobna do wody. - Anna z miejsca w którym była, czuła przyjemny zapach.

Nowo kupione książki, bez i... Wiśnia, ale taka używana w perfumach, często męskich. Zapach wdzierał się powoli do jej nosa, przyjemnie wypełniając całe jej drogi oddechowe. Wydawało jej się, że unosi się na tymże zapachu.

On też najwyraźniej poczuł zapach, bo jego policzki zarumieniły się blado różowo, a na twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech.

- Amortencja - odkaszlną, wybudzając się z transu. - Najsilniejszy eliksir miłosny, powoduje silne zauroczenie a nawet obsesje, po wypiciu go. Znany nam jest tylko jeden składnik - sproszkowana perła. Najłatwiej poznać go po kolorze oraz specyficznym zapachu - każdy czuje coś innego, w zależności od tego co go pociąga.

- Bezbłędnie. - Profesor skinął głową - Możecie wrócić na miejsca. Slytherin dostaje dziesięć punktów za wiedzę pana Gaunta, Hufflepuff dostaje pięć za wręcz podręcznikowy opis panny Grocholskiej.

Uczniowie domu węża zawiwatowali głośno.

Anna zerknęła na Ominisa, który jakby na nowo poczuł się pewniej i siedział przy stoisku z wysoko podniesioną głową.

- Dobra robota, Ominis - szepnęła.

- Dziękuję, ale bez ciebie nie udało by się. Ty również masz tu zasługi.

Anna i Ominis uśmiechali się delikatnie, jednak żadno z nich już nie odezwało się.

Chapter Text

Wiwarium przeznaczone dla Hipogryfów, Lunaballi i Pufków było ulubionym miejscem Anny. Tam znajdowała się jej mini hodowla tychże zwierząt i tam przebywał również jej ukochany Laluś, wraz z Wzniosłoskrzydłą, Orzeszką i Aellą.

Oprócz Lalusia i jego haremu, w tymże wiwarium znajdowała się Pusia i Brutus - jej dwa pufki, oraz jej dwa ukochane Lunaballe - Firulla i wyjątkowy albinos Arlo.

Tam Anna spędzała najwięcej czasu.

Ale oprócz rozległych łąk, były również bagna zamieszkałe przez Koniczynkę i Narcyza oraz Torro, Rovana i Celestę. Połączenie jednorożców z testralami okazało się być tak samo niespodziewane jak i ciekawe. Na początku ani Koniczynka, ani Narcyz nie chcięli obcować z przerażającymi koniami śmierci, jednak bardzo szybko wspólna gonitwa piłki skłoniła ich do koegzystowania.

Ostatnio Anna nawet miała okazję powitać na świecie Ezrę - testrala albinosa, oraz Lilibelle - jednorożca.

Była też plaża, którą Anna zadedykowała dla ropuch, kugucharów, niuchaczy i świeżo zdobytej parce garborogów bliskich wyginięciu.

Tam kochała przebywać Poppy, która na siebie wzięła ochronę gatunku bliskiego wyginięciu.

Władca Wybrzeża i Królowa Fal - tak ich nazwała, ku rozbawieniu przyjaciółki. Ostatnio królewska para doczekała się pierwszego potomka - Księżniczki Głębi.

Wygląda na to, że Poppy postanowiła pójść utartym schematem.

Anna poprosiła w tym roku o możliwość posiadania kuguchara jako kota i dostała na to zgodę - starała się ignorować, że prawdopodobnie Black zgodził się tylko dlatego, że poniekąd była Obrońcą.

Dlatego od pierwszego dnia szkoły u jej boku spacerował dumnie Mruk - czarnej sierści kuguchar. Którego charakter istotnie oddaje jego imię.

Ostatnim wiwarium były równiny. Tam Anna aż tak często nie była, ale to głównie przez hałas panujący wewnątrz. Poświęciła bowiem to wiwarium wszystkiego rodzaju ptactwu jakie miała.

Ignacio, jej jakże przyjacielski feniks cenił towarzystwo innych ptasich przyjaciół i najczęściej był widziany w towarzystwie Aruli - młodej samiczki dirikraka, o pięknym jasnym upierzeniu.

Oprócz ich, byli tam rodzice Aruli, parka świergotników i trzy memortki. Głośne towarzystwo, no oprócz memortków, te były przyjemnie ciche.

- Nie wierzę, że Sharp wyznaczył mnie - jęczała Poppy, leżąc na łące, przytulając do siebie Pusie. - Jaki wstyd. Kompletna noga ze mnie z eliksirów!

- Hej, może nie będzie tak źle? - pocieszała ją Anna, kończąc szczotkowanie Aelli. - Zawsze to te moje pięć punktów.

- I dwadzieście na minusie moich - westchnęła Sweeting. - Podejżałam co pisał Weasley, on miał wszystko dobrze. Everetta nie było warto nawet patrzeć, on jest jeszcze gorszy niż ja.

- Skoro podejżałaś, co pisał Garreth, to pewnie coś napisałaś - skomentowała Anna, siadając obok Poppy. Brutus momentalnie podskoczył na jej kolana, domagając atencji, którą z resztą dostał.

- No coś tam napisałam, ale wielkiego polotu nie oczekuj. Może nie odejmie, ale raczej nie da nic. - Podniosła się do pozycji siedzącej, nadal gładząc futro Pusi.

Wzniosłoskrzydła, jakby rozumiejąc emocje władające swoją ludzką przyjaciółką, wylądowała na ziemii obok Poppy i położyła się tak, że dziewczyna mogła na spokojnie się do niej przytulić. Co z resztą zrobiła.

- W ogóle te eliksiry to katastrofa była! W takiej kombinacji zostajecie do końca semestru! Niech to szlag! Moje szanse zdania z eliksirów gwałtownie zmalały i bez przesadzania ciebie do Gaunta! I ten Sallow! Ciągle się na was gapił.

Brązowowłosa wyrzucała z siebie słowa ciągiem, niczym pod wpływem zaklęcia. Najwyraźniej musiała się wyżalić.

- Najbardziej się martwię o ciebie, Anna. - W końcu dokończyła.

- O mnie? Dlaczego, o mnie? - spytała blondynka, która musiała ręką zabrać skrzydło Lalusia z twarzy. Hipogryf aż za bardzo domagał się uwagi. - Laluś, wredoto jedna jestem w trakcie rozmowy.

On jednak nie robił sobie z tego nic i ani drgnął, tylko pisnął na nią oburzony. Wystarczyło to jednak, aby dostać to co chciał - czułości od Anny.

- Wielkie dziecko - westchnęła rozbawiona, gładząc pióra Lalusia. - Wracając do tematu. Po co o mnie się martwić? To ty masz kłopot z eliksirami, na które dalej nie wiem jakiej cholery zostałaś, a nie wybrałaś co innego.

- Ale to nie mnie, przydzielili do Gaunta. Potomka Slytherina, dziedzica rodziny szczycącej się czarną magią. - Poppy nachyliła się do Anny konspiracyjnie szepcząc. - Nawet nie wiesz jakie pogłoski o nim chodzą. On jest niebezpieczny.

- Poppy Sweeting, czy ty właśnie sugerujesz, że warto wierzyć w plotki, zamiast dać szansę? Ty? Ze wszystkich ludzi? - Anna uniosła brwi wysoko.

- Nic nie sugeruję, ale martwię się. Jesteś moją przyjaciółką, rodziną. Nie chcę aby stała ci się krzywda.

- I nie stanie mi się żadna krzywda, Popps. Uwierz, nic mi będzie. Pozatym, to chyba ja powinnam być uznawana za niebezpieczną, po tej sytuacji z Ranrokiem, Rookwoodem i Harlowem. I przypominam, że nikt inny jak ty, jeszcze rok temu szczałaś na niebezpieczeństwo ciepłym moczem i wparadowałaś wprost w serce Zakazanego Lasu, aby ratować Znikacze - zaśmiała się Anna - Naprawdę, historia rodziny Ominisa, nie jest jedynym co powinno przerażać ludzi.

Poppy na chwilę zamurowało, po czym zaczęła się śmiać.

- Masz rację, Ann. Ale nadal, uważaj, proszę.

- Będę. Obiecuję.

Dziewczyny wymieniły uśmiechy.

Do kolacji miały spokój, zarówno od zajęć, jak i od innych osób. Okazuje się, że pokój życzeń bardzo się przydaje, jak potrzebuje się chwili samotności.

Po kolacji, do Anny podszedł Sebastian.

- Spotkajmy się w Krypcie, to ważne - szepnął jedynie do niej i ruszył dalej, zostawiając blondynkę wmurowaną w ziemię.

Przez umysł Anny, przelatywało za dużo myśli na raz. Na karku, włosy stanęły jej dęba, a strach zmroził kończyny.

Znowu coś się stało? Ten rok miał być spokojny!

Chcąc-nie-chcąc, ruszyła w stronę Krypty. Naprawdę obawiała się tego co Sebastian chce jej przekazać, szczególnie po tym jak prawie trafił rok temu do Azkabanu i tylko dzięki błaganiu Anny i proszeniu Ominisa, jego własna bliźniaczka go nie wydała.

Krypta się wcale nie zmieniła - wyglądała tak samo jak rok temu. Pojawiło się jedynie więcej skrzynek - więcej materiału do testowania zaklęć.

- Jesteś. - Sebastian stał oparty o ścianę, czekając na nią.

- Ano, jestem - westchnęła Anna, podchodząc do piegowatego. - Co się stało?

- Potrzebuję pomocy. - Miał przynajmniej tyle skrupułów, że naprawdę wyglądał na zdenerwowanego proszeniem o pomoc.

Wiedziałam.

- Zaczyna się - jęknęła Anna, gotowa odmówić mu.

- Nim odmówisz, obiecuję, to nic z czarną magią. - Uniósł ręcę do góry, jakby w geście poddania się. - Jest możliwość przywrócenia Solomona do życia. Bez czarnej magii związanej. Podczas wakacji, poczytałem trochę i jest pewna legenda...

- Chwila moment... Chcesz wskrzesić swojego wujka, którego rok temu...? - Anna zamrugała w niedowierzaniu. - Po kiego grzyba, chcesz to robić? Aby trafić do Azkabanu?

- To jedyna szansa, na odzyskanie Anne. Jeśli przywrócenie Solomona, sprawi, że moja siostra na nowo się do mnie odezwie, to jest warto nawet wylądować w Azkabanie.

- Nienawidzę cię - westchnęła Anna, opierając się biodrem o ścianę.

Znowu pakuję się w kłopoty.

Sebastian rozjaśnił się cały, po czym kontynuował historię.

- Insygnia Śmierci, dokładniej Kamień Wskrzeszenia. Pomoże mi odzyskać wujka, a co za tym idzie siostrę. Kojarzysz tą starą baśń o trzech braciach? Okazuje się, że naprawdę się wydarzyła. A przynajmniej naprawdę istnieją.

Anna pokręciła głową smutno.

- Wiem, że istnieją Sebastianie... - westchnęła.

- Więc widzisz, pomogą nam... - Anna uniosła dłoń aby zatrzymać go.

- Kamień Wskrzeszenia, po pierwsze nie wskrzesi go takim jaki był. Będzie bez emocji, bez iskry która sprawia, że czuć że żyjemy. A po drugie, nie wiadomo gdzie się znajdują jakiekolwiek insygnia.

Ogień w oczach Sebastiana lekko zgasł.

- Skąd to możesz wiedzieć? - spytał, siadając na jednej z beczek.

- Jedna z prób pozwoliła mi użyć całej trójki. Nie było to zbyt przyjemne doświadczenie, walczyć ze śmiercią we własnej osobie. Wytłumaczono mi działanie Kamienia. - Anna kucnęła przed Sebastianem i zaczęła gładzić jego dłoń. - Solomon zostanie wskrzeszony, ale nie taki sam jaki był. Będzie cieniem samego siebie.

Sallow westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach.

- Ja chcę tylko aby Anne się do mnie odezwała. To moja cholerna bliźniaczka, zrobiłem dla niej tyle głupot których żałuje... - Miał smutny ton głosu. - A najgorsze jest to, że ja i Ominis w ogóle się nie dogadujemy.

- Widziałam to na eliksirach. O co poszło?

- Ominis wie, gdzie Anne obecnie się znajduje i nie chce mi nic powiedzieć. Utajnia to jakby był to nie wiadomo jaki sekret, i doprowadza mnie to do szału. No i sytuacja rok temu z infernusami...

Grocholska skinęła głową, przyswajając informacje.

- Anne pewnie potrzebuje chwili na odetchnięcie i przemyślenie wielu rzeczy, Sebastianie. Nie możesz oczekiwać, że od tak wszystko wróci do normy po tym wszystkim - tłumaczyła mu, patrząc na załamanego chłopaka smutnym wzrokiem. - To twoja siostra, kocha cię i cierpi tak samo jak ty. Ale ona też musi przetrawić wiele rzeczy.

Zaczęło do niego dopiero docierać, że jego przyjaciółka ma racje. Wziął kilka głębokich oddechów, po czym wyprostował się, na beczce.

- Dziękuję, że jesteś Anna. Nie wiem czy wytrzymałbym bez ciebie.

- Dla przyjaciół wszystko, Sebastian. Ale pamiętaj, że nadal czeka cię walka ze mną. Nie odpuszcze ci jak rok temu!

- Odpuścisz mi?! To chyba ja tobie, mięczaku!

Śmiech wypełnił Kryptę. Chyba nareszcie, wszystko wracało powoli do normy.

Chapter Text

- Jesteś pewna, że chcesz? - spytała Natty, patrząc zszokowana na Annę. - To długi i żmudny proces. Musisz być cierpliwa, inaczej nie wyjdzie.

Blondwłosa puchonka skinęła głową. Była zdeterminowana.

- Chcę przynajmniej spróbować Nats. Jeśli nie wyjdzie to trudno, ale... Czuję, że warto spróbować.

- Skoro tak mówisz. - Natty uśmiechnęła się - Wiesz co musisz załatwić, ja ogarnę resztę. Widzimy przy najbliższej pełni, w łazience Prefektów.

- Nie ładnie wykorzystywać tytuł, dla korzyści. Panno Onai - zaśmiała się Anna, zjeżdżając wzrokiem na przypinkę Prefekta, którą dostała Natsai.

- Dla przyjaciół można zamknąć lekko jedno oko.

Obydwie uśmiechnęły się szeroko, po czym spowrotem położyły się na kocu.

W Hogwarcie nastała jesień, a wszyscy zaabsorbowali się ponownie w nauce, wytwarzając rutyny. Jedną z takich rutyn, było wieczorne leżenie na trybunach Anny i Natty, dopóki nie było mrożąco zimno.

Poppy próbowała dołączyć do dziewczyn, jednak szybko stwierdziła, że woli sen.

- Co cię skusiło? - spytała po chwili Natty patrząc w gwiazdy. - Nie wydawałaś mi się wcześniej zainteresowana, tego typu umiejętnościami.

- Sama nie wiem, może się okazać przydatne. Plus wtedy już do reszty nikt nas nie przyłapie. - Na ustach blondynki gościł ciepły uśmiech. Podłożyła dłonie pod głowę i patrzyła rozmarzonym wzorkiem na niebo.

Ich wieczorne spotkania były lekiem na smutek w duszy Anny. Natty miała w sobie coś takiego, że człowiek sam przy niej się uspokajał, a wszystkie troski odchodziły w niepamięć. Już niedługo była rocznica śmierci profesora Figa, a Puchonka z tego tytułu przeżywała na nowo wspomnienia minonego roku.

Najgorsze były jednak myśli i gdybania.

Gdyby była szybsza, silniejsza to Profesor by żył.

Gdyby była mądrzejsza, nie pozwoliłaby Sebastianowi na zawładnięcie artefaktem.

Gdyby była sprytniejsza, skończyła by te próby o wiele szybciej.

- Znowu zamarzyłaś się - szepnęła Natty, nawet nie patrząc. - Nic z tego co się wydarzyło, nie jest twoją winą. Profesor zrobił to, aby ci pomóc.

Och, gdybyś tylko wiedziała ile gorszych rzeczy zrobiłam Natty.

Uśmiech Anny przybrał odcienie gorzkości i smutku. Dziękowała otaczającej je ciemności, inaczej jej Gryfońska przyjaciółka dostrzegłaby lśniące, acz zdradliwe łzy w kącikach oczu.

- Nie wiem Natty. Ja... Za dużo osób straciło życie za mnie. To dołujące.

- Miałam podobne myśli o moim ojcu. Dopóki nie skoczyłam aby cię uratować. - Głos Natsai był lakoniczny, spokojny. - Potem zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to dla ciebie i wtedy nareszcie zrozumiałam... Dlaczego tata się poświęcił.

Anna spojrzała w bok, szukając twarzy ciemnoskórej, jednak Natty patrzyła nadal w niebo, ze smutnym uśmiechem.

- Dopóki nie uratujesz kogoś, nie zrozumiesz, tego co czuli gdy sami poświęcali się za ciebie, Anna. - Gryfonka nareszcie odwróciła twarz w stronę Anny. Złapała dłoń Anny i ścisnęła ją pocieszająco. - Ważne jest uczucie. Jeśli kogoś kochasz, w jakikolwiek sposób, to zrobisz dla niego wszystko, łącznie z oddaniem życia. Nie chcesz aby twoi bliscy cierpieli przez twoją chęć uratowania ich, prawda? Wydarzenia z tamtego roku, sprawiły, że zaczęłam patrzeć inaczej na wiele spraw. Staram się teraz spojrzeć na to z kilku stron, nim pozwolę emocjom wziąć górę.

- Nienawidzę ciebie i tego jaka mądra jesteś - syknęła Anna, ścierając łzy z policzków. - Zawsze coś powiesz, przez co się rozryczę.

Natty zaśmiała się.

- Taka moja rola, Poppy to twoje sumienie a ja to rozsądek. - Wystawiła język do Puchonki. - Chociaż biorąc pod uwagę mordercze zapędy Poppy w stronę kłusowników, jestem pewna, że ona to bardziej rola sprowadzacza na złą stronę.

Blondynka się zaśmiała głośno.

- Natty?

- Hmm

- Dziękuję, że jesteś.

- Zawsze - mruknęła czarnowłosa, ściskając jeszcze raz dłoń Anny, po czym wróciła do obserwowania gwiazd.

Rano, Annę obudził Mruk bardzo głośnym miałczeniem.

Zaspana dziewczyna, wstała ziewając głośno.

- Już wstaję, nie miałkaj tak, bo jeszcze Poppy obudzisz. - Przetarła dłonią oczy, po czym wstała, wzdrygając się na chłód podłogi. - Co ty chcesz o... Na Merlina szóstą rano w sobotę.

Kot syknął cicho, po czym zakręcił się kilka razy wokół nóg swojej pani, sprawiając, że mało się nie wywaliła, po czym usiadł tuż przed miską.

- Co za głodomór - mruknęła Anna, po czym machnęła różdżką, napełniając miskę kociego przyjaciela.

Sobota była dniem, który blondynka zwykle przeznaczała na odpoczynek, ale skoro jej kuguchar stwierdził inaczej, to niestety ale ze snu nici.

- Jak zjesz, to może pójdziemy na spacer, co? I tak nie mamy co robić.

Kocur uniósł na chwilę pyszczek z miski, aby obdarzyć swoją właścicielkę osądzającym spojrzeniem naczelnego gbura - w wolnym tłumaczeniu znaczącym "Rób se co chcesz".

Anna westchnęła ciężko. Jej towarzysz o porannych godzinach był jeszcze bardziej markotny, niż Poppy na myśl o Eliksirach.

Podeszła do szafy i wybrała długą i grubą, szaro-żółtą spódnicę w kratę, sięgającą jej do łydek, grube pończochy, biały, gruby sweter oraz parę czarnych, jesiennych butów. Włosy upięła w warkocza.

- Chodź Mruk, trochę się przejdziemy, póki nie jest jeszcze ciemno rankiem. - Stanęła przy drzwiach, nawołując czworonoga.

Kot miauknął zrzędliwie, ale posłusznie ruszył za właścicielką.

Błonia o tej porze roku, były bardzo ładnym widokiem. Liście w kolorach żółci i czerwieni, zżółkła trawa, lekko zachmurzone niebo oraz chłodny wiatr. Iście angielska pogoda.

- Cholera, niedługo będzie trzeba ubierać płaszcz na dwór - mruknęła Anna, czując przeszywający wiatr.

Kot na potwierdzenie jedynie mruknął, po czym popędził, wyprzedzając blondynkę. Puchonka nawet nic sobie z tego nie robiła, Mruk to w końcu Kuguchar, współczuła jedynie nieszczęśnikom którzy na niego natrafią.

Sama zaczęła się przechadzać nad Czarnym Jeziorem, delektując się chłodnym, jesiennym powietrzem.

Jak znudziło się jej spacerowanie, usiadła pod drzewem i wyciągnęła z torby dość dużą księgę, oprawioną w brązową okładkę, ze złotym tytułem Transmutacja Zaawansowana : Animagowie.

Dostała ją od Natty, kilka dni temu, gdy po raz pierwszy wyraziła zainteresowanie specjalną zdolnością swojej przyjaciółki. 

Chapter Text

Zmęczona Anna, ziewnęła siedząc na jednej ze skrzynek w Krypcie. Naprawdę lubiła towarzystwo Sebastiana, jednak godziny o których chciał się z nią widzieć były co najmniej nie ludzkie.

Usłyszała znajomy dźwięk, gdy ktoś wchodził do pomieszczenia. Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Ślizgona.

- Sebastian! Nareszcie, ile można czekać. - Ziewnięcie ponownie uciekło z ust dziewczyny. - Co się stało, że jest to takie nagłe?

Chłopak, podszedł do Anny, po czym usiadł na skrzyni obok.

- Szperałem ostatnio w Dziale Ksiąg Zakazanych - powiedział prosto z mostu, sprawiając, że serce Puchonki zamarło. - Jest opcja uleczenia Anne.

Blondynka przełknęła głośno ślinę.

- Jaka?

- Wyczytałem, że każda klątwa słabnie po jakimś czasie, a już szczególnie słabnie gdy rzucający zginie. Stan Anny jest zbyt niestabilny, aby zwyczajnie przeczekać na wygaśnięcie klątwy, ale są sposoby na oszukanie śmierci i czasu. - Oczy Sebastiana były ciemne, jak dwa węgliki gdy mówił. Miał opuchnięte oczy oraz sińce pod nimi. Jego twarz straciła zdrowe rumieńce które posiadała wcześniej. Wyglądał jak cień samego siebie.

- Sebastianie, to szlachetne co robisz dla siostry ale... Oszukanie śmierci? To śmierdzi czarną magią - szepnęła Anna, patrząc zmartwiona na przyjaciela. - Obiecałeś, że odpuścisz.

- To moja bliźniaczka, do cholery! Nie odpuszczę nigdy! - zerwał się z siedzenia, po czym zaczął krążyć po pokoju. - Nie rozumiesz, jesteś jedynaczką. Ja mam tylko ją, ona musi przeżyć!

Grocholska wzdrygnęła się, na hałas. Nie podobało się jej zachowanie Sebastiana.

- Posłuchaj. - Zatrzymał się gwałtownie, po czym spojrzał prosto w jej oczy. - Na tym świecie, była tylko jedna osoba, która potrafiła oszukać prawa natury i ujść żywym.

- Sebastian, nie - szepnęła Anna kręcąc głową - Nie możesz.

- Salazar Slytherin. Jeśli ktokolwiek dysponuje tak potężną magią, aby oszukać śmierć to on. Każdy tak o nim pisze, wszędzie jest mówione, że był znany z potęgi i przebiegłości. Aby dostać się do tej wiedzy, musimy na nowo wejść do Skryptorium.

- Nie ma takiej opcji, Sebastianie! Doskonale wiesz, że do tego jest potrzebny Ominis! Poza tym, szukaliśmy tam rok temu.

- Nie szukaliśmy dokładnie! Za bardzo się przestraszyliśmy, teraz mam zamiar tam siedzieć dopóki nic nie znajdę, Anna proszę. Jesteś jedyną osobą, która da radę przekonać Ominisa do pomocy. - Nagle z agresywnego tonu, Sebastian zszedł na spokojny, wręcz błagający. - Ja tylko chcę pomóc bliźniaczce.

Puchonka patrzyła przerażona na Ślizgona.

- Obiecałeś Sebastianie, że nie ruszysz Czarnej Magii - szepnęła - Widziałeś, co się stało rok temu. Nie chcę powtórki.

- Nie ma teraz kto zmusić na mnie użycie uśmiercającego zaklęcia. Nie odpuszczę wiedzy, którą skrywa Skryptorium. Albo ty przekonasz Ominisa, albo ja to zrobię w mniej przyjemny sposób. - Sebastian ruszył do wyjścia, nawet nie odwracając się do Anny. - Wybierz mądrze, moja przyjaciółko.

Chłodny dreszcz przebiegł po kręgosłupie Anny. To nie był Sebastian którego znała. Ten, który stał przed chwilą obok niej, był opętany, Czarna Magia zawładnęła nim. A przynajmniej chęć ratunku siostry.

W Krypcie, siedziała jeszcze przed dobre pół godziny, próbując się uspokoić. Cała się trzęsła, nie będąc w stanie się opanować.

O równo północy wyszła z pomieszczenia, rzucając na siebie zaklęcie kameleona.

W dormitorium, napisała list do Ominisa, z prośbą o spotkanie w Krypcie.

Mruk, wyczuwając nerwy u blondynki, cicho siedział na jej kolanach, mrucząc od czasu do czasu, gdy ta przesuwała dłońmi po jego futrze.

Zarówno ona, jak i Mruk tej nocy nie spali. Anna, przez nerwy szargające nią na lewo i prawo, a Mruk ponieważ wyczuwał emocje swojej pani, przez co instynktownie pragnął jej bronić.

Niedzielny poranek nadszedł szybciej, niż Anna by chciała. W dormitorium, siedziała jak zjawa, nie wiedząc co robić ze sobą.

Poppy zauważając stan swojej przyjaciółki, przez godzinę siedziała razem z nią w ciszy, próbując uspokoić dziewczynę. Jednak ta była głucha na jej słowa, patrząc w jeden punkt bez przerwy.

- Annie, co się stało? - szeptała Poppy, kiedy blondynka oparła głowę na jej ramieniu. - Jesteś niczym duch.

Grocholska, nic nie odpowiedziała. Mruk miauknął, jakby sam błagał swoją panią o jakąkolwiek reakcję. Anna zerknęła kątem oka na kota, jednak nadal nie zareagowała. Dopiero, gdy zaczął łapką  szturchać jej dłoń aby go pogłaskała, zareagowała i beznamiętnie zaczęła go głaskać.

- Zrobię dzisiaj największą głupotę życia, Popps - szepnęła, zachrypniętym głosem. - Taką, której będę żałować do końca życia.

- Anna?

Blondynka bezszelestnie wstała z łóżka i zaczęła szykować się na spotkanie z Ominisem.

- Do zobaczenia wieczorem Poppy. - Dodała, narzucając na ramię torbę. Otworzyła drzwi i wyszła.

Spotkanie z Ominisem, zaplanowane było po śniadaniu, jednak straciła ona ochotę na jakiekolwiek jedzenie, więc czekała w Krypcie.

Czekała to lekkie niedopowiedzenie. Krążyła po pomieszczeniu, myśląc nad tym co powiedzieć.

Jej krążenie, przerwał odgłos wejścia. Gorączkowo spojrzała w jego stronę i ujrzała Ominisa, wchodzącego do pomieszczenia z prowadzącą go różdżką.

- Ominis! - Mimowolnie się uśmiechnęła, podchodząc do niego.

- Anna. - Ślizgon uśmiechnął się, gdy usłyszał jej głos. - Coś się stało, że chciałaś tutaj porozmawiać?

Puchonka westchnęła głośno.

- Sebastian - szepnęła tylko, markotniejąc.

- Co z nim? - Ominis minął ją, aby usiąść na podłodze przy pustym obrazie. Poklepał obok siebie, aby dać znać, żeby z nim usiadła, co z resztą szybko zrobiła,

Przełknęła głośno ślinę, zbierając myśli.

- Sebastian... on nie odpuszcza lekarstwa dla Anne. - Przerwała na chwilę, aby zobaczyć jego reakcję, jednak on miał beznamiętny wyraz twarzy, cierpliwie czekając aż dokończy. - Już wcześniej, mniej więcej na początku roku szkolnego zaczął szukać i wtedy udało mi się mu to wybić z głowy, jednak teraz na nowo powrócił i... Nie chce odpuścić.

- Co znowu wymyślił? - spytał jedynie Ominis, marszcząc brwi.

- Chce wejść ponownie do Skryptorium - szepnęła, spuszczając wzrok. Nie potrafiła spojrzeć na Ominisa. - Powiedział, że klątwy ulegają przedawnieniu, nawet na Anne, ale jest już za późno aby czekać na upłynięcie czasu, więc musi znaleźć coś co... pozwoli mu przechytrzyć czas i śmierć.

- Nie ma opcji, że wrócę do tamtego przeklętego miejsca. I tobie też to radzę - syknął, marszcząc brwi. - To cuchnie Czarną Magią, a Sebastian jest głupcem, jeśli myśli, że pozwolę mu na to.

- Tu się pojawiam ja w całej te historii - szepnęła Anna. - Powiedział, że jeśli nie zgodzę się ciebie przekonać, to on zrobi to w mniej przyjemny sposób. Ja... nie chciałam, żeby coś ci się stało, więc, proszę, zgódź się.

Sięgnęła po jego dłoń i delikatnie ścisnęła.

Chłopak milczał, jednak trzymał mocno jej dłoń.

- Dobrze. Pomogę mu, ale tylko dlatego, że ty mnie o to poprosiłaś - powiedział, mocniej łapiąc jej dłoń.

Puchonka dziękowała w myślach, że nie widział jej rumieńców. To ściśnięcie dłoni było... pocieszające. Sprawiło, że przez chwilę poczuła motylki w brzuchu.

- Dziękuję, Ominisie - szepnęła, przysuwając się bliżej niego, aby oprzeć się swoim bokiem o niego. - Mi się to też nie podoba, ale... To nadal nasz Sebastian. Tam głęboko, pogrzebany w szaleństwie, to ten sam chłopak którego znaliśmy. Wierzę w to.

- Chciałbym, aby była to prawda. Naprawdę. - Objął ją ramieniem w pasie, pozwalając aby jej głowa spoczęła na jego ramieniu. - Będzie dobrze. Sebastian jest jaki jest, ale ma szczytny cel.

Anna mruknęła jedynie. W objęciach Ominisa czuła się bezpieczna i chroniona, poza tym emanował on niego przyjemny chłód oraz miał bardzo przyjemną wodę kolońską.

Przymknęła oczy, czując, że powoli zasypia.

Ostatkiem poczytalności, skojarzyła ten zapach.

Wiśnia

Chapter Text

W milczeniu czekali na pojawienie się Sebastiana. Anna krążyła od ściany do ściany, pogrążona w nerwach, natomiast Ominis w milczeniu stał oparty o ścianę z ponurą miną.

Żadnemu z nich nie podobała się sytuacja w której się znaleźli, jednak Anna zbyt bała się cokolwiek powiedzieć, a Ominis zbierał w sobie całą siłę woli, aby nie wybuchnąć złością na przyjaciela.

- Jeśli jeszcze trochę tak pochodzisz, to wydepczesz dziurę w podłodze - cichy głos Ominisa, przerwał ciszę.

- Skąd ty...

- Może jestem ślepy, ale nie głuchy. Słyszę twoje kroki, twój przerywany oddech oraz jestem prawie pewny, że jakbyś była bliżej to czułbym twój nerwowy oddech i bicie serca - powiedział, z uśmieszkiem pod nosem - Brak wzroku, wzmocnił inne zmysły.

Grocholska poczerwieniała ponownie tego dnia, przełknęła nerwowo ślinę i zaprzestała krażenia od ściany do ściany.

- Przepraszam - szepnęła, nerwowo skupiąc paznokcie - Tak już mam jak się denerwuję.

Ominis skinął głową, rozumiejąc jej stan. Nagle, jednak wyprostował się cały i zesztywniał.

- Jak się z kimś umawia, to raczej przychodzi się na czas - syknął, zakładając ręce. - Przynajmniej tak nakazuje podstawowe wychowanie.

Anna zaskoczona spojrzała na Ominisa, nie rozumiejąc jego słów.
Otworzyła usta, aby się spytać, lecz przerwała jej czyjaś dłoń, ściskająca jej ramię.

Zamarła cała, ze skurczonymi ze strachu źrenicami. Nim zdążyła pomyśleć, jej ciało samo zareagowało, odwracając się i przystawiając intruzowi różdżkę do gardła.

Starożytna magia aż zawrzała w jej żyłach, gotowa do ataku.

- Hej! Spokojnie, to tylko ja - zaśmiał się nerwowo Sebastian, patrząc z przerażeniem na koniec różdżki.

- Sebastian! - syknęła Anna, powoli odkładając różdżkę, nadal będąc w gotowości. - Nigdy więcej nie rób tak!

- Dobra, dobra, spokojnie! Przecież nic ci nie zrobię. - Przekręcił oczyma, klepiąc ostatni raz Annę po ramieniu, po czym staną przed wejściem. - Widzę, że słowa mojej drogiej przyjaciółki działają cuda. Nawet na najcięższe przypadki.

- Ciebie również miło słyszeć, Sebastianie. - Skrzywił się. - Chociaż szkoda, że do reszty straciłeś rozum.

Sebastian się uśmiechnął drwiąco w jego stronę.

- Zyskałem rozum, Ominis. Nareszcie mam szansę uratować siostrę i nie chcę jej stracić.

Ominis szykował się na ripostę.

- Im szybciej to zrobimy, tym szybciej cała sprawa zostanie zamknięta. Prawda? - Przerwała im Anna, stając między nimi.

Sebastian spojrzał prosto w jej oczy, jakby czegoś szukając, po chwili jego wzrok zmiękł i odsunął się lekko.

- Masz rację. Czy możemy? - Zerknął na wejście.

- Ruszajmy - westchnął zrezygnowany Ominis.

Spojrzała niepewnie na pamiętne drzwi. Drzwi od których wszystko się zaczęło.

- Im szybciej tym lepiej - szepnęła Anna, wyprzedzając Ominisa.

Sallow stał już przed drzwiami, tupiąc nogą z niecierpliwością.

- Anna, możesz rzucić na mnie Cruciatus. Rok temu to ja rzuciłem je, należy ci się.

Grocholska skrzywiła się na wzmiankę o klątwie, jakby najadła się cytryn. Pamiętała ból, który opanował jej ciało, do dziś w koszmarach słyszała swój krzyk.

Jakim cudem, Sebastian potrafił tak szybko zmieniać nastrój? Od opętanego chęcią ratunku siostry osoby, do tego samego rozrabiaki, którego poznała rok temu?
Był idealnym Ślizgonem, perfekcyjnie manipulował wszystkimi i wszystkim, aby dostać to co chce.

Nawet teraz, nie była pewna, czy mówi to z czystej dobroci serca, czy po prostu chce ją przekupić i pokazać, że on wcale nie jest zły.

Za nią, Ominis odchrząknął nerwowo. Dla niego również nie było to łatwe. A jednak był tu z nimi, mimo nienawiści do czarnej magii, zgodził się pomóc.

Przełknęła ślinę. Czy była w stanie zranić osobę która mimowolnie, zajmowała miejsce bliskie jej sercu?

- Ty to zrób. Nie dam rady cię skrzywdzić - westchnęła, chwytając dłońmi kraniec szaty. Mentalnie przygotowywała się na nadchodzący ból.

Sebastian uniósł brwi zaskoczony.

- Dziękuję. Jesteś prawdziwą przyjaciółką. - Uniósł różdżkę, odsuwając się dalej. - Crucio!

Czerwony promień pognał w stronę blondynki, zwiastując najgorszy ból jaki ktokolwiek mógł doświadczyć. Zamknęła oczy.

Ból, który wywoływało zaklęcie Cruciatus, nie był do opisania. Było to nagłe, uderzenie czystego bólu, w najgorszej postaci. Nic nie rosło, nic nie malało, był to stały, przerażająco silny, rozrywający ciało ból.

Całe ciało spięło się jako reakcja, sprawiając jeszcze więcej bólu. Mięśnie, zarówno rąk jak i nóg zwinęły się z bólu, który przypominał odrywanie kości od mięsa, mięsa od skóry. W reakcji na tak silny rodzaj bólu i na skurcz całego ciała, narządy wewnętrzne przestały na chwile pracować, utrudniając oddychanie a co najważniejsze - przepływ powietrza do płuc.

Szybko ciało utraciło jakiekolwiek zdolności do stania o własnych siłach, zbyt słabe aby utrzymać się, runęła w dół. Z bolesnym łomotem na kolana, ostatkami sił zaparła się dłońmi o podłogę.

A z zaciśniętego bólem gardła, wydobył się mrożący krew w żyłach krzyk agonii.

Promień zaklęcia dawno ustał, jednak ciało Anny nadal drżało w konwulsjach na brudnej, zimnej podłodze.

Sebastian dawno znikł, wbiegając do Skryptorium, ostatni raz dziękując trzęsącemu się ciału przyjaciółki.

Ominis wcale nie trzymał się lepiej od Anny. Fizycznie - nic mu się nie stało, ale mentalnie.
Oh, to była inna bajka. Jak on bardzo bał się, jak bardzo martwił się.

Gaunt, jak nikt inny wiedział, jakie są skutki wielokrotnego użycia zaklęcia torturującego na ciele. Pierwszy raz był niebezpieczny, ale drugi? Ten już groził trwałymi uszkodzeniami ciała, a co gorsza psychiki.

Chwilowa utrata pamięci, była najlepszym skutkiem dlugotrwałego Cruciatusa, a całkowite postradanie zmysłów to tylko połowicznie zły skutek.

Widział jak kończyli nieszczęśnicy, których torturowała jego rodzina. Jego matka była w tym mistrzynią, nieważne jak strasznie to nie brzmiało.

Marvolo opowiadał mu wiele razy, dość szczegółowo, jak "pięknie" powykręcani leżeli mugole, po crucio jego matki. Cieszył się, że nie posiadał wzroku i było mu ciężko wyobrazić sobie, jak straszny ten widok musiał być.

Podbiegł do miejsca w którym leżała Anna, i drżącymi dłońmi, dotknął jej pleców, potem ramion.

Gdy zauważył, że już nie drży tak bardzo, delikatnie przeniósł jej ciało w swoje objęcia i wlał trochę eliksiru wiggenowego do jej ust.

Minęło kilka bolesnych sekund, nim Puchonka gwałtownie zaczęła łapać powietrze ustami.

Ominis przyłożył ucho, do jej klatki piersiowej, sprawdzając bicie serca i z ogromną ulgą, odkrył miarowe bicie.

- Jak się czujesz? - spytał, pomagając jej się wyprostować. - Zaraz wezmę cię do Skrzydła Szpitalnego.

- Jest w porządku - szepnęła, opierając się o niego - Chyba wątroba mi fiknęła, ale tak to jest super.

Gaunt nie docenił próby rozładowania atmosfery, co zauważyła, bo po chwili usłyszał ciche "Przepraszam".

- Nie idę do Skrzydła Szpitalnego. Co powiem pielęgniarce? "Sebastian Sallow użył na mnie Niewybaczalnego Zaklęcia, aby otworzyć pomieszczenie jednego z założycieli Hogwartu"? Nic mi nie jest, Ominis. Muszę tylko chwilę odpocząć - powiedziała, zmęczonym głosem.

Spróbowała wstać, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa i chwilę później znowu tkwiła w uścisku Ominisa, na podłodzę.

- Nigdzie się nie ruszasz. Pomogę ci. Skoro nie chcesz iść do skrzydła, to nie zostawię cię samej. - Nagle podniósł się, i sprawnie uniósł ciało Puchonki jak księżniczkę.

- Co ty...?! Ominis, proszę jestem ciężka! Pozatym jak chcesz mnie nieść, skoro nie możesz użyć różdżki do widzenia?! - Próbowała się zsunąć z jego ramion, jednak uścisk wcale nie zelżał a wzmocnił się.

- W takim razie, zrobisz za moje oczy. Tak jak na Eliksirach. - W jego głosie zniknęła niepewność, a pojawiła się determinacja.

Jej policzki na nowo przybrały barwę koloru godła domu Lwa. To było takie... Stanowcze, pewne, całkowicie inne niż wcześniej miała okazję poznać. Coś w jej środku się przestawiło, podobała jej się ta nowa odsłona jej przyjaciela.

- Więc, gdzie idziemy? - spytał Ominis, poprawiając ją sobie w ramionach.

- O tej porze, najbezpieczniej będzie do Krypty. Chociaż miłoby było wyjść trochę na świeże powietrze, cały dzień siedziałam w zamku. - Mocniej złapała się jego karku.

- W takim razie, błonia. Prowadź.

Okazuje się, że prowadzenie ślepego wcale nie jest takie łatwe jakie by się mogło wydawać.

Ominis, bardzo szybko i sprawnie poruszał się, nawet i bez różdżki. Praktycznie bezszelestnie, mimo noszenia w ramionach dziewczyny.
Dojście na błonia, zajęło im i tak o wiele więcej niż normalnie, z wiadomych przyczyn, jednak Anna przynajmniej, świetnie bawiła się prowadząc Ominisa.

Szczególnie na schodach.

- Jesteś u celu podróży - powiedziała roześmiana Anna, gdy tylko wyszli na Błonia. - Wybierz następny cel podróży.

Ominis parsknął śmiechem na to.

- Chyba aż za dobrze się bawisz, co? - spytał ponownie poprawiając uchwyt.

- Bardzo - zaśmiała się, machając nogami w powietrzu. - Chyba odzyskałam czucie.

- To świetnie, gotowa na używanie własnych nóg? - spytał, z wyraźnim rozbawieniem.

- No nie wiem, całkiem tu wygodnie. - Mimo to, powoli stanęła o własnych nogach, nadal czując się słaba, jednak dała radę chodzić.

- To, skoro już tu jesteśmy, to chodźmy nad jezioro! Musi być pięknie o tej porze! - zawołała, łapiąc go za rękaw i ciągnąc w stronę brzegu jeziora.

Ślizgon był tak zaskoczony, że zapomniał wyciągnąć swoją różdżkę i pozwolił prowadzić się dziewczynie.

- Nie wiem, jak w ogóle wygląda jezioro - powiedział, z delikatnym uśmiechem.

Anna zatrzymała się. Po czym strzeliła sobie soczyście w czoło.

- No tak. Wiesz, mogę spróbować ci opisać.

- Opisać? - zaśmiał się - Możesz spróbować. Chociaż wątpie aby się udało.

- Ha! Udowodnię ci, że się uda!

Uniósł brew, mina wskazywała na niedowierzanie.

- Hmm, od czego zacząć - szepnęła. - Okej, woda w jeziorze ma ciemny kolor, prawie czarny. Czerń to coś nieskończonego, ponurego, bez światła, ale i tajemniczego. Taka... Nicość. Ale nie musi być zła. W tym momencie na przykład. - Złapała jego dłoń i powoli zanurzyła ją w wodzie. - Ta nicość jest miła, spokojna. Pozwala na wyciszenie i pomyślenie. Jest też źródłem życia wielu stworzeń.

Ominis z zapartym tchem słuchał jej opisu. Woda w jeziorze była zimna, ale nie przeszkadzało mu to.

- Woda to coś wspaniałego, to energia która nie ma własnego kształu, ale może przybrać dowolny. Zwykle nie ma koloru, jest przezroczysta, możesz przez nią przejrzeć. Lub może być lustrzana, i możesz się w niej zobaczyć. - Trzymając jego dłoń, złączyła ją ze swoją w koszyczku i tak przez chwilę utrzymywała wodę, która jednak szybko uciekła przez palce.

- Za dnia, jezioro jest jaśniejsze. Nadal ma ciemne barwy, ale w kolorach zielenii i błękitu. Zieleń to zdrowie i witalność, coś co daje ci siłę. Wiele warzyw jest zielonych, na przykład... Liście kapusty. Błękit, to kolor nieba. Ciężko go opisać, w przyrodzie nie występuje tak często. Ale utożsamiamy go ze spokojem i wyciszeniem, pomaga się skupić. Połączenie tych dwóch tworzy kolor morski - taki który najczęśniej ma woda w jeziorze czy morzu, oceanie.

Ominis uśmiechnął się do siebie. Sposób, w jaki Anna opowiadała, był bardzo bajkowy ale jednocześnie, rozumiał wszystko. Mimo, braku wzroku, lepiej zrozumiał zachwyt wszystkich nad kolorami jeziora.

- Nie wiem, czy dobrze to wszystko tłumaczę, to głównie moje spostrzeżenia - zaśmiała się nerwowo.

- Dobrze ci idzie - powiedział. - Chyba po raz pierwszy potrafię pojąć zachwyt nad jeziorem. Nigdy wcześniej nie rozumiałem, dlaczego tak wiele osób się zachwyca.

Puchonka uśmiechnęła się szeroko.

- Z chęcią opiszę dla ciebie świat.

Ominis poczuł jak coś pykło w jego środu. Nie wiedział dlaczego. Może to sposób, w jaki to powiedziała? Może ton głosu, tak spokojny i wyciszający? A może cała ta sytuacja, na to wpłynęła?

Ale po raz pierwszy od dawna, poczuł znajome z opowiadań i opisów tik, tik w sercu.

Chapter Text

Stracili poczucie czasu, gdy tak wspólnie siedzieli przy brzegu Czarnego Jeziora,  rozmawiając.

- Mogę zadać ci osobiste pytanie? - spytała Anna, spokojnym tonem.

Ominis przełknął ślinę, denerwując się pytaniem.

- Jak bardzo osobiste? - spytał po chwili, niepewnie.

- Nic o rodzinie - powiedziała, wpatrując się w falującą taflę jeziora.

- No to pytaj - zdecydował, jednak jego mowa ciała wskazywała na niepewność.

- Jak to jest, być niewidomym? W sensie, widzisz coś? Czy po prostu nic, pustka?

Takiego pytania najzwyczajniej w świecie, się nie spodziewał. Zwykle, nikt go nie pytał o to, jak to jest być niewidomym, po prostu zakladali, lub nie interesowało nikogo to na tyle aby spytać.

Uniósł zaskoczony brwi.

- To... Ciężkie do opisania. Od urodzenia nie widzę nic kompletnie. Po prostu pustka, wieczna nicość - powiedział. - Różdżka to jedyne co pozwala mi cokolwiek widzieć. Za jej pomocą rzucam zaklęcie, które działa trochę jak echolokacja. Różdżka wypuszcza fale niewidzialnej magii, a one otaczają przedmioty na mojej drodze i wokół mnie. Takie trochę bardziej skomplikowane Revelio.

Słuchała go z pełnym skupieniem.

- Trochę jak nietoperze? - spytała rozbawiona

- Tak, dokładnie tak, tylko nie używam do tego dźwięków. - Skinął głową, przyznając jej rację. - Wiesz, to dzięki temu zaklęciu wiedziałem, że to nie Sebastian wychodzi z Krypty.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Jak to?

- Mimo, że zaklęcie nie pokazuje mi dokładnie twarzy, ani kolorów, to wyczułem, że to nie on po twojej posturze i kształcie ciała - wyjaśnił, odchylając się do tyłu. - Poza tym, wokół ciebie była jaka jakby... Aura. Chyba tak to można nazwać, nim wykryłem obrys postaci, napotkałem na lekką barierę.

- Oh. To mogła być starożytna magia - zaśmiała się nerwowo. - Chociaż, nie sądziłam, że będzie się manifestować w aż tak widoczny sposób.

- Wiele razy się manifestowała, tak po namyśle - powiedział. - Wtedy tylko nie wiedziałem, co to takiego.

- Kiedy niby? - spytała, szczerze zainteresowana.

- Praktycznie zawsze - zaśmiał się. - Czy codziennie na zajęciach, czułem najpierw aurę, potem ciebie. Czy podczas walki. Szczególnie podczas walki. Wtedy, z Inferiusami na przykład. Nie czułem twojej osoby, aura stała się tak mocna, że tylko to czułem. Albo, dzisiaj, kiedy przestraszyłaś się. Aura zgęstniała, po czym zaczęła kumulować się w dłoniach.

- Naprawdę? - spytała, niedowierzając. - To dlatego, czułam jakby gotowała się we mnie.

Ominis skinął głową.

- To dlatego tak szybko zorientowałeś się, że to Sebastian idzie? - spytała po chwili ciszy.

Ominis zaśmiał się krótko.

- Nie, zorientowałem się gdy tylko usłyszałem jego niezdarne ruchy i oddech. Myśli, że jest taki cwany i cichy, a tak naprawdę to słyszę go jeszcze nim ominie zakręt na korytarzu. - Na twarzy miał lekko arogancki uśmieszek.

- Poznajesz ludzi, po tym w jaki sposób chodzą? Po oddechu?

- Mhm, nigdy bym nie pomylił spodobu w jaki ten małpiszon stawia kroki. - Jego uśmiech zmiękł, gdy usłyszał śmiech Anny.

- A ja, jaki mam chód, oddech? - spytała zaciekawiona.

- Ty? - zastanowił się. - Chodzisz pewnie, mocno. Masz zwykle bardzo cichy i spokojny oddech. Trochę tak jakbyś stale kroczyła wśród zwierząt z zamiarem uspokojenia.

- Ciekawe porównanie. Jeszcze chyba nikt nie określił mnie w ten sposób.

- Gdy nie posiadasz wzroku, zdajesz sobię nagle sprawę, jak wiele innych zmysłów pozwala zauważyć wiele rzeczy. - Przymknął oczy, odprężając się.

- Bardzo poetyckie - szepnęła, powracając wzrokiem do tafli jeziora. - Podoba mi się.

Ponownie ogarnęła ich przyjemna cisza. Przerwał ją dopiero Ominis.

- A ja, mogę zadać ci osobiste pytanie? - spytał niepewnie.

- Jasne, pytaj śmiało - odparła, radosnym tonem.

- Od jak dawna, masz tak silne reakcje obronne?

To pytanie lekko zbiło ją z pantałyku.

Od jak dawna? Sprytny jest.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Od czasu pierwszej walki w Hogsmeade. Chyba od tamtego czasu, nie jestem pewna. Trochę cały tamten rok nasrał mi porządnie w głowie - odpowiedziała, podwijając kolana pod brodę i przytulając nogi do tułowia. - Albo może od ataku smoka? Sama nie wiem.

Ominis uniósł brwi. Tak długo? I nikt nic z tym nie zrobił? Nikt nie zauważył?

- Od początku roku szkolnego - szepnął, podsumowując jej wypowiedź - Robiłaś coś tym?

Pokręciła głową przecząco, po czym zorientowała się, że przecież jej nie widzi.

- Nie. Nie czułam potrzeby, potem nie chciałam niepotrzebnie martwić Figa, a potem... Było za późno - westchnęła. - Koniec końców, to było przydatne w walce, a o to chodziło, prawda?

Ominisowi się nie spodobała ta odpowiedź.

Nie, nie o to chodziło. Miała cholerne piętnaście lat, a wyrobiła w sobie instynkt przetrwania, lepszy niż u nie jednego Aurora.

- Wiesz, że to niezdrowy nawyk? - spytał. - Możesz mieć przez to problemy w późniejszym czasie.

Miał bardzo spokojny ton głosu. Nie krzyczał, nie unosił go. Po prostu powiedział to tak spokojnie, że aż zmartwiło to dziewczynę.

- Sposób w jaki to mówisz, wcale nie uspokaja - nerwowo się zaśmiała.

- Nie widzę potrzeby mówienia tego w inny sposób. Co by to zmieniło, czy krzyknę, czy szepnę? Jeśli ma dotrzeć, to dotrze w jakikolwiek sposób, bez udziwnień - wyjaśnił, uśmiechając się delikatnie.

Anna zdała sobię wtedy sprawę, z tego jak bardzo dorosły jak na swój wiek był Ominis. Było to jednocześnie miłe jak i smutne.

Obydwoje musieli dorosnąć szybko, bo tak ich życie zmusiło.

Ona, została obdarzona mocą, tak rzadką i potężną, że posiadało ją tylko trzy osoby i to z nią samą. Mało tego, musiała nauczyć się nad nią panować, w niecały rok. Gdzie innym posiadaczom, zajęło to kilkanaście lat.
No i oprócz tego, została sierotą. Nie miała tak w zasadzie nikogo oprócz przyjaciół i ciotki.

No i on. Dziedzic Slytherina. Przeklęte dziecko rodu Gaunt, ślepy od urodzenia, sprzeciwiający się chorym zapędom rodziny. Uciekinier z domu, tak w zasadzie jego jedyna rodzina która go kochała też zginęła. Został sam, mając jedynie dwójkę najwiernieszych przyjaciół, z czego jedno było bliskie śmierci, a drugie schodziło na drogę bez powrotu.

Uderzyło to w nią z zaskakującą siłą. Empatia którą nagle do niego poczuła i chęć wsparcia, bycia przy nim.

Bez słowa, przytuliła go mocno.

- Co ty robisz? - spytał zaskoczony Ominis. - Co to ma znaczyć?

Anna uśmiechnęła się. Ah ta Ślizgońska duma.

- Czyste uczucie - szepnęła, patrząc prosto w jego twarz. - Okazanie wsparcia i tego, że jesteś moim przyjacielem, Ominisie Gaunt.

Na policzkach Ślizgona wykwitł rumieniec, którego niestety Anna nie mogła zauważyć.

Po chwili Puchonka odsunęła się, czekając na reakcje chłopaka.

- Obrzydliwe - syknął, naburmuszony. - Zrób to jeszcze raz.

Śmiech Anny rozniósł się wraz z wiatrem po nocnym niebie, gdy z radością rzuciła się aby przytulić swojego nowego przyjaciela.

Sam Ominis, tamtej nocy czuł jednak coś specjalnego. Takie przyjemne ciepło, które sprawiało, że uśmiech sam pchał się na usta.

Doprawdy, obrzydliwe.

Chapter Text

- Anna! - krzyk Natty, pewnego późnego niedzielnego wieczora, zwrócił uwagę blondynki.

- Natty? - spytała, zatrzymując się pozwalając przyjaciółce na dogonienie jej. - Wszystko w porządku?

- Poppy zniknęła - wydyszała Onai, łapiąc mocno ramię Grocholskiej i ciągnąc ją w boczny korytarz.

- Jak to zniknęła? Sprawdzałaś w szklarnii? - dopytywała ściszonym głosem Anna.

Natsai pokiwała głową.

- Wybieg zwierząt?

Znowu skinęła głową.

- Pokój Życzeń?

- Do cholery Anna, jak mówię że jej nie ma, to znaczy że jej nie ma. Sprawdzałam wszędzie gdzie mogłaby się ukrywać. Pytałam też innych, ostatni raz widzieli ją dzisiaj rano, jak pospiesznie wychodziła ze szkoły.

Natty szybko skierowała swoje i Anny kroki w stronę posągu wiedźmy.

- Nie mówiła gdzie idzie? - Anna przyśpieszyła kroku.

- Nie, chociaż mam nadzieję, że to nie jest ta głupota o której ona mówiła.

- Jaka głupota?

- To ty nie wiesz? - Ciemnoskóra zatrzymała się gwałtownie.

- O czym nie wiem? - spytała Anna.

- Jasna cholera. Ty naprawdę nie wiesz. - W oczach Natty pojawiły się emocje, które nie towarzyszyły jej od czasu Harlowa. - Nakryłam tydzień temu Poppy, jak czytała książkę specyficznie o wikołakach i ich społeczności. Jak mnie przyuważyła, to spanikowała i schowała ją za siebie, a potem zaczęła się tłumaczyć, że to na projekt który rzekomo Puchoni dostali z ONMSów.

- Wilkołaki? ONMS? Przecież to się kupy nie trzyma... - zastanawiała się Anna. - Kurwa.

Polszczyzna rzadko ostatnio gościła w ustach imigrantki, jednak teraz znalazła swoje ujście w tym jakże prostym słowie.

- Co? - Natty skurczyła brwi, nie rozumiejąc słowa.

- Poppy i jej zapchlone ambicje! - Krzyknęła Anna - Biegnij do Profesor Weasley, miejmy nadzieję, że moje przypuszczenia są fałszywe.

Anna ruszyła sprintem w stronę pokojów wspólnych Hufflepuffu.

- Ale co ja mam powiedzieć?! - spytała Natty.

- Spotkamy się w Pokoju Życzeń. Jak najszybciej!

- Jasne!

Podczas szalonego sprintu w stronę podziemii, Anna w myślach szukała czegokolwiek co mogłoby ją naprowadzić na trop Poppy.

Rzeczywiście, ostatnio przyłapała ją na późnym czytaniu, jednak nie sądziła że będzie to ważne.
Potem ją olśniło. Rzeczywiście, książka którą Sweeting czytała. Ona mogła coś jej powiedzieć, tylko czy uda jej się znaleźć tomiszcze?

Jak błyskawica wpadła, nie zatrzymując się przed beczkami po prostu przepychając się przez prawdopodobnie pierwszaków. Wymamrotała szybkie przeprosiny, pędząc do pokoju który dzieliła z Poppy.

-Anna, gdzie tak pędzisz, co? - spytał jakiś Puchon.

-Nie mam czasu!

-A na co masz?

-Na ratowanie mojej przyjaciółki!

Trzasnęła drzwiami, rozglądając się panicznie z boku na bok, próbując zeskanować całe pomieszczenie. Mentalnie zwyzywała się za nieporządek panujący w dormitorium, jednak miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie.

Gdzie Poppy mogłaby schować książkę? Zastanawiała się Anna, opierając się o drzwi, korzystając z chwili aby uspokoić oddech.

Panika teraz oczywiście, że nie pomoże. Przechodziła już to rok temu. Jeśli teraz da się ponieść emocjom będzie źle. Wzięła więc głęboki oddech i zamknęła oczy, zmuszając umysł do wytężonej pracy.

Poppy i sekrety... Poppy i tajemnice... Pamiętnik! Poppy nie potrafiła nigdy utrzymać nic w sekrecie, dlatego prowadziła pamiętnik aby nie kusiło jej wygadanie się innym z sekretów!

Podbiegła do łóżka należącego do Sweeting i pośpiesznie poczęła szukać w pościeli i pod nią pamiętnika, jednak nie znalazła go. Szybko więc schyliła się i zajrzała pod łóżko, ku swojej rozpaczy również tam nic nie znajdując.

Zwątpienie i strach na nowo wypełniły serce Anny. Bardzo nie lubiła tych dwóch emocji, czuła się przez nie taka bezbronna i bez radna, niczym dziecko. Ostatni raz próbowała zapanować nad nerwami, jednak tym razem nie udało jej się i poczuła jak łzy gromadzą jej się w oczach.

- Poppy, co ty wyrabiasz? - szepnęła do siebie, opadając bez sił na rozbebeszone łóżko przyjaciółki.

Tak bardzo chciała znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, gdzie Sweeting mogła ukryć pamiętnik, ba! Chciała wiedzieć, gdzie do jasnej anielki podziewa się ten narwaniec zwany jej przyjaciółką.

- Miau? - wysoki dźwięk zwrócił jej uwagę.

- Mruk, nie teraz.

- Miau!

- Mruk, proszę cię. To nie czas na przysmaczki.

- Mrau!

Zirytowana Anna uniosła wzrok na kuguchara, i z zaskoczeniem odkryła, że mroczna kulka sierści siedziała na czymś jaskrawo różowym.

- Mruk! Jesteś genialny! - krzyknęła, zrywając się z łóżka.

Kuguchar uciekł z książki, jednak pozostał skryty w cieniu, pod łóżkiem Anny.

Blondynka szybko złapała różowy przedmiot i z ulgą odkryła, że jest to dokładnie super tajny, skrywający sekrety uczniów, pamiętnik Poppy.

Czuła się źle, z myślą o zaglądaniu w prywatne sprawy przyjaciółki, jednak teraz było to zło konieczne. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.

- Przepraszam Popps, nie zostawiłaś mi wyboru. - Z tymi słowami, otworzyła zeszyt.

Szybko przewerterowała go, na datę ostatniego wieczora, o którym wspominała Natty.

"Bingo!", pomyślała.

Poppy wyraźnie była podekscytowana kulturą wilkołaków, w jakiej społeczności żyją oraz jak przebiega proces zostania jednym z nich. Anna znalazła nawet zapiski i rozmyślenia o tym, czy wilkołactwo (określone przez Poppy likantropią), jest dziedziczne. W swoich zapisach jednak nie wspomniała o niczym więcej, oprócz tego, że są potrzebne dokładniejsze badania i obserwacje.

Trzaśnięciem zamknęła zeszyt.

- Poppy i jej ambicje - warknęła, wstając szybko, pakując do torby różowy notatnik.

Sprintem wybiegła z dormitorium, a Mruk wyraźnie zaciekawiony jak nigdy dotąd w swoim życiu, pobiegł za panią.

Anna jeszcze nigdy tak szybko nie biegła, jak tamtego wieczoru. Jej jasne loki tańczyły na wietrze, a w błękitnych oczach świeciła iskra, która towarzyszyła jej wcześniej tylko jak wyruszała na ważne misje.

I rzeczywiście, teraz miała ważną misję. Musiała znaleźć Poppy, nim ta popełni głupotę życia.

W Pokoju Życzeń czekały już na nią Profesor Weasley i Natty.

- Ah, Anna jesteś już. Powiedz mi, co jest takie pilne, że panna Onai musiała wbiec późnym wieczorem do mojego gabinetu, i żądać spotkania w Pokoju Życzeń? - Profesor Weasley, miała na sobie puchaty szlafrok, wyraźnie szykowała się już do snu, zanim Natsai wbiegła do jej gabinetu.

- Poppy Sweeting zaginęła - wydyszała Anna, podpierając się o kolana. - Mam podejrzenia, co chce zrobić.

- Słucham zatem. - Profesor Weasley była teraz bardziej  zmartwiona, niż zła.

- Zaczęła ostatnio interesować się wilkołakami, pani Profesor. Znalazłam to w jej notatniku, dosłownie przed chwilą. - Drżącą dłonią, Grocholska podała notatnik opiekunce.

Profesor nałożyła okulary na nos, i zaczęła szybko czytać. Zakryła dłonią usta, gdy tylko dokończyła linijkę.

- To poważne. Zaraz obudzę innych i będziemy szukać panny Sweeting. Wy moje drogie natomiast proszę, o udanie się do dormitoriów i nie opuszczanie ich.

- No chyba sobie pani Profesor żartuje - prychnęła Natty. - To o Poppy się rozchodzi. Nie ma nawet szans, że ją zostawimy i pójdziemy spać.

- Panno Onai - głos Weasley przybrał surowszy ton. - W tym momencie, są to sprawy nauczycieli Hogwartu, a nie uczennic. Nie możecie się mieszać do tego, to zbyt niebezpieczne.

Anna złapała dłoń Natty.

- Oczywiście pani Profesor, niezwłocznie udamy się do dormitoriów - odparła Puchonka. Natty zapowietrzyła się oburzona.

- Co?!

- Słyszałaś panią Profesor, Natty. To nie nasza sprawa - Anna spojrzała prosto w oczy Natsai, i puściła do niej oczko. Onai szybko zrozumiała o co chodzi, bo spokorniała.

- Oczywiście.

- Cieszy mnie, że zrozumiałyście powagę sytuacji. - Profesor Weasley opuściła pośpiesznie Pokój Życzeń, wyprowadzając dziewczyny.

Gdy tylko zniknęła za zakrętem, Anna wyciągnęła walizkę, połączoną z Wiwarium.

- Mogą sobie być i dorosłymi, ale to my polowałyśmy na Harlowa - szepnęła Anna.

Afroamerykanka uśmiechnęła się.

- Może się powtarzam, ale mam wrażenie, że nie tylko Hufflepuff do ciebie pasuje.

- Hah, Tiara przez długi czas chciała mnie wrzucić so Slytherinu. Ale koniec końców braterstwo i sprawiedliwość przezwyciężyły jej zdanie.

Wybiegły na najbliższy balkon, a Anna wywołała z walizki Lalusia i Wzniosłoskrzydłą.

- Ukłoń się Natty i czekaj, aż oni się również skłonią - poinsturowała Anna.

Chwilę potem, obydwie przemierzały przestworza w poszukiwaniu przyjaciółki. - Anna na Lalusiu, a Natty na Wzniosłoskrzydłej

Chapter Text

Chłód nocy drażnił policzki dziewczyn, gdy te z niezwykłą szybkością przemierzały niebo na wierzchowcach.

- I jak, widzisz coś? - spytała Natty, mocniej tuląc się do pierzastego karku Wzniosłoskrzydłej.

- Pusto! Za dużo drzew, musimy zejść niżej! - odpowiedziała Anna, klepiąc delikatnie bok Lalusia.

Zniżyły, teraz lecąc bezpośrednio nad linią drzew tworzących rozległy las. Dreszcz przeszedł ciało Anny, na myśl o tym, co kryje się w ciemnościach gęstwin krzaków, drzew, traw i kamieni. Pamiętała dokładnie, jakie stwory żyją w lesie, oraz z jakimi przyszło jej, na nieszczęście walczyć.

- Cholera, nadal nic nie widzę!

- Ja też!

Dziewczyny jeszcze chwilę krążyły, co chwilę nawołując Poppy, jednak odpowiedzi nigdy nie otrzymały.

- Annie, nie wiem czy uda nam się znaleźć ją. Zaczyna się robić coraz ciemniej. - Natty podleciała do Anny.

- Nie odpuszczę dopóki nie znajdę Poppy. - pokręciła głową blondynka.

Wtem, niespodziewanie Wzniosłoskrzydła wydała dziwny przeciągły pisk, i zerwała się, pikując szaleńczo w dół, prawie pod kątem prostym, przyprawiając tym samym biedną Natty o zawał serca.

- Natty! - Anna ścisnęła łydkami boki Lalusia, tym samym wydając mu polecenie do lotu za jej przyjaciółką.

- Co się dzieje?! - krzyczała Natty, mocno trzymając się karku Wzniosłoskrzydłej.

Perliście biała samica hipogryfa, szybko zleciała prosto w serce Zakazanego Lasu, a za nią gonił Laluś wraz z Anną na grzbiecie.

- Wzniosłoskrzydła, prosze zatrzymaj się! - błagała Natty, gdy zwierze nerwowo ryło kopytami i szponami w ziemi.

Anna szybko zeskoczyła z grzbietu Lalusia, po czym wybiegła prosto przed dziób nerwowej samiczki, i rozłożyła ręce na boki, wydając z siebie uspokajające dźwięki i pomurkiwania.

Zwróciło to uwagę Wzniosłoskrzydłej, która złożyła posłusznie skrzydła, i przestała nerwowo wierzgać, jednak nadal pozostawała w niej dziwna nerwowa nuta.

- Spokojnie piękna - zagruchała Grocholska, ostrożnie gładząc dziób pierzastej przyjaciółki, która teraz przymknęła oczy na chwilę, i powoli je otwierając wypuściła mocno powietrze dziurkami na dziobie, niczym lokomotywa.

- Co się stało, na Merlina? - szepnęła Natty, schodząc z grzbietu hipogryficy. - Chyba jej nie zdenerwowałam, prawda?

- Napewno to nie ty jesteś przyczyną jej nerwowości - mruknęła Anna, nadal trzymając dziób Wzniosłoskrzydłej w dłoniach. - Ale pozostaje inne pytanie, czemu akurat tutaj zleciała? Nawet jeśli przestraszyła się czegoś w powietrzu, powinna zlecieć na najbliższe możliwe miejsce, a nie tutaj.

- Wydaje mi się, że ona specjalnie tutaj zleciała, Annie - rzekła Natty, rozglądając się na boki. - Ale dlaczego?

Anna w zamyśleniu, delikatnie poklepała bok zwierzęcia. Wzniosłoskrzydła ponownie wydała z siebie głośny pisk, i na nowo zaczęła ryć w ziemi szponem.

Blondynka przyjrzała się uważniej samicy, wyraźnie ciągle kręciła się przy lewej stronie, jakby coś wyczuwając, pragnąc biec dalej. Skierowała swój wzrok na Lalusia, który w przeciwieństwie do swojej partnerki, był całkowicie spokojny, chociaż zachowywał się bardzo ostrożnie i z równą starannością starał się pozostawać jak najbardziej bezszelestny, co z ilością posiadanych przez niego piór było nielada wyczynem.

Grocholska była zdezorientowana. Dlaczego Wzniosłoskrzydła zachowywała się tak nerwowo, jakby do czegoś próbowała się dostać, a Laluś wydawał się być kompletnie nie przejętym?

- Mam pomysł, ale jest ryzykowny - mruknęła Anna, patrząc prosto w oczy Wzniosłoskrzydłej.

- Jaki? - spytała Natty, gładząc jasne pióra Lalusia.

- Wsiądę na nią i pozwolę jej biec i robić co chce.

- A co ze mną? - spytała Natty, patrząc na Annę jakby urwała się z choinki.

- Ty wsiądziesz na Lalusia i będziesz za nami podążać. Z tej dwójki, Laluś jest spokojniejszy i zaczęłam go szkolić do roli wierzchowca. Napewno w tej chwili jest on dla ciebie bezpieczniejszym wyborem. No i w razie czego zna drogę do Zamku.

Onai skięła głową, i sprawnie wspięła się na grzbiet samca, który grzecznie ani drgnął dopóki nie poczuł, że nastolatka wygodnie go dosiadła.

Anna natomiast spojrzała prosto w oczy Wzniosłoskrzydłej, po czym szybko usadowiła się na jek grzbiecie. Samica nerwowo podrygiwała w miejscu, jakby czekając na ostatnie potwierdzenie.

Blondynka cmoknęła kilka razy, wydając tym samym pozwolenie na start. Wzniosłoskrzydła najwyraźniej czekała na to, bo zaraz szybko ruszyła galopem w kierunku, w którym wcześniej patrzyła bez przerwy.

Grocholska mocniej złapała się karku zwierzęcia, starając się nie panikować, gdy zdała sobię sprawę dokąd Wzniosłoskrzydła zmierza.

Część Zakazanego Lasu w której stacjonowało plemię centaurów. Znała to miejsce tylko w części, gdy razem z Poppy, rok temu zwróciły się o pomoc do Cenaturów w uratowaniu Znikaczy. Annie nie podobało się to w ogóle, szczególnie, że dokładnie rok temu, prawie zostały zabite przez owe stado.

Miała tylko nadzieję, że Doran będzie tym który je spotka jako pierwsze.

Wzniosłoskrzydła zatrzymała się, jednak nie przestawała nerwowo szurać szponami.

- Kurwa - szepnęła Anna, gdy usłyszała powód dla którego Hipogryff zatrzymał się. Odgłos kopyt dudniących o ziemię sprawił, że blondynka przełknęła głośno ślinę.

"I tak oto kończy się moje życie. Mamo, tato nadciągam!". Pomyślała, widząc nadciągające sylwetki pół koni, pół ludzi.

Tym razem jednak centaury nie wyglądały na bojowo nastawione, jednak również nie odzywały się wcale. Dopiero jedna z starszych, dla oka Anny kobiet-centaurów wyszła na przód, z resztą stada rozchodzącą się przed nią.

- Obrończyni. - Skinęła głową leciwa.

Anna nadal przytulona do karku Wzniosłoskrzydłej, a nawet i bardziej osłonięta przez swoją pierzastą przyjaciółkę, skrzydłami, skinęła pokornie głową.

- Nazywam się Laetia. Cieszę się, że nasze wezwania dotarły.

- Wezwania? - spytała Anna, niepewnie zsiadając z Wzniosłoskrzydłej. - Nie otrzymałam żadnego wezwania.

- Ty nie, ale ona owszem. - Wskazała wielkim kosturem w stronę zwierzęcia. - Ona nas usłyszała.

Wtedy Anna zrozumiała, dlaczego Wzniosłoskrzydła tak bardzo chciała, wręcz szalała aby podejść tutaj, w to konkretnie miejsce.

- Dlaczego? - wydusiła, przypatrując się staruszce.

Laetia była leciwa. Świadczyły o tym liczne zmarszczki na jej twarzy, zgarbiona postawa, posiwałe włosy oraz sierść na nogach. No i przede wszystkim to, że używała kostura jako pomocy w chodzeniu. Miała jednak piękne fioletowe oczy, które nadal miały młodzieńczy błysk, a Anna wnioskowała po rudawym odcieniu sierści, iż była za młodu rudzielcem.

W odpowiedzi, Laetia jedynie odstąpiła na bok, ukazując ostrożnie zawinięte w jeden z koców ciało.

Grocholska wstrzymała oddech, gdy zobaczyła znajome rude pukle włosów wystające nad linią materiału.

- Poppy! - wydukała, podbiegając do ciała.

- Obrońco. - Kostur powstrzymał ją przed dotknięciem przyjaciółki. Anna spojrzała przejętym wzorkiem na centaura. - Twoja przyjaciółka otarła się o straszliwy los.

Anna przełknęła ślinę. Jej błękitne oczy były na granicy wypełnienia się łzami.

- Przeżyła. Ale nie powinna była zapuszczać się w tereny wilczaków - Laetia miała poważny ton głosu, niczym matka która zawiodła się dzieckiem. - Gdyby nie patrol, prawdopodobnie ich społeczeństwo rozrosło by się o nową samicę. Albo pożywienie.

- Czyli... Nic jej nie jest?

- W porę, udało mi się napoić ją tojadem. Zatrzymał rozprzestrzenienie się wilczej zmory. Jednak nie wiem na ile i czy nie będzie miała nawrotów.

- Poppy może zostać wilkołakiem?

- Z tą miksturą? Nie. Przemiana została powstrzymana, przynajmniej do czasu ponownego kontaktu z zmorą.

- Zmorą? - spytała, nie będąc pewna czy nadąża. - Mówiłaś o nawrotach.

- Obecnie, w organiźmie twojej przyjaciółki jest ona, i wilczak. Wywar tojadowy, którym ją napoiłam zwalcza wilczaka, jednak jeśli przez następny cykl księżycowy na nowo zostanie zainfekowana, transformacja dobiegnie końca.

- Więc... Jeśli przez miesiąc Poppy nie zostanie ugryziona, to nie zostanie przemieniona?

- Dokładnie. Nie jest to jednak łatwe. Wilczak w niej będzie wyrywał się do dołączenia do watahy. Jeśli chcecie uchronić przyjaciółkę przed losem, czeka na was miesiąc pilnowania jej. - Laetia opuściła kostur, pozwalając tym samym na dotknięcie ciała Poppy.

- Jest rozgorączkowana... - mruknęła Anna, sprawdzając dłonią czoło przyjaciółki.

- Walczy ze zmorą. Jest silna.

- Dlaczego pomogłaś? - spytała blondynka, tuląc w ramionach śpiące ciało Sweeting.

- Jesteście dziećmi. Centaury nie krzywdą dzieci. Dodatkowo, ty i twoja przyjaciółka pomogłyście w ochronie znikaczy. Uznaj to za spłatę długu centaurów wobec was. Wierzę, że zaraz zjawi się tutaj twoja druga przyjaciółka. Wobec czego, traficie z nią do zamku. - Laetia powoli zaczęła odchodzić, a za nią ruszyło stado.

- Dziękuję! - krzyknęła Anna, za odchodzącym plemieniem.

Kilka chwil później, Laluś przybiegł wraz z Natty na grzbiecie.

- O matko, Poppy! - Natty zeskoczyła z Lalusia, biegnąc w stronę Anny. - Co jej?

- Ciężki przypadek bezmózgi - westchnęła Anna. - Po drodze ci wszystko opowiem. A teraz pomóż mi z nią, muszę wsiąść na Wzniosłoskrzydłą, i ją jakoś przewieść do zamku.

- Jasne.

Chapter Text

Od wypadku Poppy minęły niecałe cztery godziny, a zarówno Anna, jak i Natty nie zamknęły oczu na dłużej niż sekundę potrzebną na mrugnięcie.

Puchonka, robiła już wydaje się - tysięczne przejście od jednego do drugiego końca skrzydła szpitalnego, natomiast Natty na przemian wstawała, chwilę patrzyła przez okno na błonie - a dokładniej na zakazany las, i na nowo siadała na stołku obok łóżka na którym leżała Poppy.

Pielęgniarka już dawno odpuściła próby przepędzenia dziewczyn, które nawet po wlepieniu dwutygodniowego szlabanu, nie odstępowały łóżka Sweeting nawet na krok (za wyjątkiem krążącej z nerwów Annie).

- Ty durniu - szlochała Anna, przystając przy łóżku Poppy. - Musiałaś kurwa ubzdurać sobie te cholerne wilkołaki, co? Nie mogły być to jednorożce? Te przynajmniej mam w wiwarium.

- Anno. - Ciche upomnienie Natty nic nie wskórało w Puchonce, która na nowo zaczęła spacerować. - Teraz twoje krzyki i upomnienia na nic jej się zdadzą.

- Wiem, ale inaczej nie dam rady. Mam ochotę płakać i krzyczeć i przytulać ją. Tak się boje Natsai. Merlinie, co jeżeli.. jeżeli... Nie mogę - Grocholska pociągnęła nosem, nareszcie opadając z sił i przysuwając drugi taboret obok Natty.

Gryfonka bez słowa poklepała blondynkę po udzie.

- Poppy jest silna. Wyjdzie z tego, wtedy jej dasz popalić.

- Mam nadzieję - westchnęła ciężko, patrząc na ranną.

Rzeczywiście, stan Poppy teraz ustabilizowany, nie był nawet w połowie tak tragiczny jak wtedy, gdy po raz pierwszy pokazały ją pielęgniarce. Nie zmieniało to jednak faktu, że Sweeting prawdopodobnie skończy z pasudną blizną ciągnącą się w dół szyi, oraz lękiem przed lasem.

- Co jak wilk zwycięży? - spytała cicho Anna.

- Pomożemy jej i tak, czy siak.

- Ale jak?

- Nie wiem. Ale coś wymyślimy. Nie zostawimy jej samej.

Na tamtą chwilę, Grocholskiej to kruche, delikatne zapewnienie przez Onai wystarczyło. Chociaż obydwie zdawały sobie sprawę z tego, że czeka na nie wiele problemów. A narazie, głównym z nich jest Poppy i narastający futerkowy problem.

- Dziewczynki - cichy szept Pielęgniarki zwrócił uwagę nastolatek. - Dochodzi piąta rano. Panna Sweeting jeszcze przez długi czas będzie dochodzić do siebie, wracajcie do łóżek. Wasze zdrowie jest równie ważne.

- A co jak zaraz się przebudzi?

- Gwarantuję, panno Grocholska, że przed Poppy jeszcze przynajmniej dwadzieścia godzin snu. Jej przygoda tak bardzo naraziła jej zdrowie, że cudem jest z nami ciałem a nie tylko duchem.

Chyba sama pielęgniarka nie zdała sobie sprawy z tego, co właśnie powiedziała. Annie na nowo w oczach stanęły łzy, a Natty jeszcze bardziej spochmurniała.

- Już, do łóżek. - Wygoniła je, zamykając drzwi z przygłuszonym trzaśnięciem.

Przez następne kilka dni, zarówno Anna, jak i Natty chodziły jak widma. Blondynka codziennie po lekcjach, przychodziła do Poppy, zostawiając jej notatki i słodycze, a nawet czytała jej baśnie.

Natsai z kolei radziła sobie pogrążając się w opasłych książkach o wilkołakach, ich kulturze i w głównej mierze - procesie przemiany i zachowaniu podczas.

Grocholska pogrążona w opiece, całkowicie zapomniała o Sebastianie i jego powrocie do poszukiwań antidotum. Została boleśnie o tym przypomniana, gdy Sallow złapał ją samą na korytarzu w lochach.

- Anna! Czyżbyś mnie unikała? - spytał, niby to przyjemnym tonem, jednak w jego głębi czaił się dziwny mrok.

- Sebastian. Nie, nie unikam cię. - Próbowała go wyminąć, wyraźnie dając znać, że nie jest w nastroju.

Chłopak nie zrozumiał jednak aluzji, gdyż złapał Annę pod ramię i skierował się z nią w stronę jednego z pustych wnęk w korytarzu.

- Sallow do cholery - syknęła Anna, nareszcie wyszarpując się. - Co to ma być?

- Udało mi się - szepnął

- Co ci się udało? - poirytowana Puchonka, oparła się bokiem o ścianę. - Bo z tego co ja widzę, to udaje ci się coraz bardziej popadać w szaleństwo.

- Z sarkazmem ci nie do twarzy, Annie. - Bezczelny uśmiech gościł na twarzy piegowatego nastolatka. - Chcesz w sobotę przejść się na spacer?

- Niezła zmiana tematu... Wiesz nie dokońca, nie wiem czy Poppy nie wybudzi się w sobotę, a chce być przy niej...

- Od czterech dni nie wychodzisz z zamku i kręcisz się od skrzydła szpitalnego do lochów. Przyda ci się spacer, wiesz?

- A  kiedy pan Sallow zdobył tytuł magomedyka? - prychnęła, na skraju szewskiej pasji. Była zmęczona po nieprzespanych nocach, szlabanach wczesnym rankiem bądź późnym wieczorem i stanem Poppy. Prawie w ogólnie nie zaglądała do zwierząt, upewniała się jedynie, czy pasza nadal jest w pojemnikach, które same napełniały miski pupilom.

- Oh Anna, nie do twarzy ci z grymasem. Sobota o czternastej pod posągiem wiedźmy? Obiecuje, że to będzie warte twojego czasu. - Złapał dłonie Anny w szczelny uścisk. - Proszę. To wiele dla mnie znaczy.

Oh, jak w tamtym momencie Grocholska przeklinała swoje gołębie serce i przyjaźń z Sebastianem.

- Niech będzie. Ale ostrzegam, jak coś kombinujesz..

- Nie kombinuję. Proszę, Annie. - Zrobił błagalny wzrok. Sallow był cwany, wiedział, że nikt nie oprze się jego brązowym oczom. Chyba, że Ominis, który rzecz jasna nie był nawet w stanie być pod wpływem jego spojrzenia.

- Dobrze - westchnęła pokonana.

- Jesteś najlepsza. - Przytulił ją mocno, po czym ruszył w kierunku, który tylko on znał.

Anna pokręciła głową z niedowierzaniem.

Gdzieś to już słyszała.

Chapter Text

Poirytowana nastolatka stała pod posągiem wiedźmy, starając się nie krzywić co pięć minut. Naprawdę nie chciała wychodzić nigdzie z Sebastianem, ale chłopak uparł się jak osioł, i nie pozwolił jej o tym zapomnieć, a tym bardziej nie dawał spokoju.

Była ubrana w długą spódnicę w grubą, żółto-czerwoną kratę, czarną gorsetowaną koszulę oraz żółty sweter, i długie, czarne kozaki z dodatkowym ociepalnym środkiem. Na to wszystko miała narzucony płaszcz.

— Ah, jesteś!

Sebastian wyłonił się zza rogu, dziarskim krokiem zmierzając do Anny.

— No nareszcie — fuknęła zirytowana, patrząc na niego od góry do dołu oceniającym spojrzeniem.

Sebastian tak w zasadzie, to nie zmienił się w ogóle od piątego roku. Nadal ta sama budowa, pełno piegów na policzkach, brązowe loki jak zwykle w nieładzie. Może troche urósł, bo teraz Anna musiała lekko unieść głowę jak z nim rozmawiała. Miał na sobie czarne spodnie, czarny rozpięty płaszcz pod którym widać było zielony sweter i białą koszulę wystającą spod swetra.

Skrzywiła się nieprzyjemnie.

— Ranisz moje serce, jak tak krzywisz się na mój widok. Cóż ja biedny ze sobą zrobię?

— Polecam odwrócić się na pięcie, udać że zapomniałeś spotkania i dać mi święty spokój.

— Oho, ktoś wstał lewą nogą. — Ślizgon podszedł do dziewczyny oferując ramię.

Anna niechętnie złapała się go, tak oto ruszając tajnym przejściem do Hogsmeade.

— Powiesz w końcu, co takiego wymyśliłeś? — spytała, gdy wyszli z piwnicy Miodowego Królestwa.

— Zaraz wszystko wyjaśnię, obiecuję. — Sebastian poklepał jej ramię delikatnie, otwierając jej drzwi.

Grocholska coraz bardziej była poirytowana. Było jej zimno, martwiła się o Poppy, a teraz jeszcze zaczynała się zamartwiać pomysłami Sebastiana. Chwilę pospacerowali po Hogsmeade, rozmawiając niby to o niczym, jednak wyczuwała, że to tylko zapychacz czasu, lub zwykłe odwracanie uwagi od nieubłagalnie zbliżającego się wyjawienia owego olśnienia Sebastiana.

Chociaż znając przyjaciela, to jego olśnienie było bardziej krótkim błyskiem w tej kosmatej głowie.

— A więc — zaczął Sallow, jednak Grocholska poirytowana mu przerwała.

— Nie zaczyna się zdania od "A więc".

— A więc — zaintonował dobitnie. — Pewnie jesteś ciekawa mojego genialnego, przełomowego odkrycia.

— Merlinie — jęknęła Anna, czując pulsujący ból głowy.

Dlaczego znowu czuła, że będzie to kolejny pseudo genialny pomysł, który finalnie skończy się znowu mieszaniem w to prawa i jego służb?

— Coś ty znowu wymyślił? — spytała w końcu, poprawiając uszankę. Było okropnie chłodno, a ona czuła jak zaczynają ją boleć uszy z zimna.

— Poszperałem trochę w Skryptorium — zaczął, co z miejsca nie podobało się Annie. — Znalazłem kilka bardzo przydatnych zapisek Salazara. Jednak najważniejsze są tutaj.

Poklepał gruby, już podniszczony czasem dziennik o czarnej oprawie i złamanym grzbiecie. Anna zobaczyła tylko srebrne wstawienia w rogach, a nawet nie dotknęła księgi, nim Sebastian zabrał ją bliżej siebie niemal paranoicznym gestem.

Uniosła na to brew, ale zachowała milczenie.

— I co znalazłeś? — spytała, zatrzymując się. Skończyli prawie na krańcu Hogsmeade.

Całkowicie sami, gorzko skomentowała w myślach.
Czuła się co najmniej niepewnie, będąc na odludziu, w towarzystwie Sebastiana.   Miała taki plus, że była lepsza w pojedynkach od niego, więc jakby coś mu odbiło, to raczej by sobie z nim poradziła.

Ale to raczej, było bardzo niepewne. Nie wiedziała co wymyślił Sebastian, oraz czy przypadkiem nie nauczył się kilku niemiłych sztuczek z tych kajetów, które wyniósł ze Skryptorium. Sebastian zaczął grzebać za czymś w torbie, po czym wyciągnął pomiętą kartkę, którą to z kolei podał Annie do rąk.

— Co to?

— Czytaj. — Miał bardzo podekscytowany ton, jak dziecko które oczekiwało cały rok na prezent świąteczny, i teraz właśnie miało go dostać.

Grocholska rozłożyła kartkę, i poczęła czytać.

Uwagę przykuły najpierw dziwne rysunki i symbole znajdujące się na kartce, potem dopiero tekst, który zapisany był staro angielszyzną ze wstawkami tak w zasadzie sama nie wiedziała, czy gaelickiego czy też szkockiego.

Horcrux

Nie wiedziała czemu, ale to słowo jej się bardzo nie podobało. Brzmiało tak... Strasznie i dziko.
Poczuła nieprzyjemny bieg dreszczu po plecach, aby zaraz potem szczypnięcie pradawnej magii całkowicie odciągnęło ją od papieru.

Oddała mu kartkę, nawet nie czytając tego, co tam było. Już rok temu nauczyła się ufać mocom w niej drzemiącym, a skoro zareagowały tak na jedno słowo, to bała się jak zareagują na cały tekst.

— Sebastianie, co to jest? — Zapytała ponownie, patrząc prosto w oczy chłopaka.

— Sposób na śmierć. — Błysk obłędu, nie podobał jej się. Odsunęła się pod wpływem spojrzenia kolegi, i skrzywiła ostro.

— Rozmawialiśmy o tym, Sebastianie. Nikomu do tej pory nie udało się pokonać śmierci. Co najwyżej uciekać przed nią ale i tak, na końcu każdej podróży czeka śmierć. Tłumaczyłam ci to przecież.

Migrena na nowo zaczęła doskwierać blondynce, gdy patrzyła na Sebastiana. Do tego chłopaka nie dotarłoby to, nawet jakby śmierć osobiście przyszła z nim porozmawiać.

— Nie rozumiesz — szepnął, po czym przeczesał włosy palcami — Horcrux pozwala na zachowanie duszy, esencji maga. Nawet po zniszczeniu ciała, dopóki horcrux, nawet jeden, istnieje to jego dusza odrodzi się.

— Ale jakim kosztem, Sebastianie? — spytała cicho, patrząc na przyjaciela niepewnie.

Zamarł lekko, i spojrzał na bok, jakby unikając jej spojrzenia.

— Sebastianie.

— Wymaga poświęcenia skrawka duszy — powiedział nagle, cichym głosem.

— Słucham? — Dla pewności musiała usłyszeć to jeszcze raz. I miała wielką nadzieję, że się przesłyszała, a Sebastian Sallow zapomniał o dodaniu "Nie" przed początkiem zdania.

W odpowiedzi, Ślizgon jedynie zwiesił głowę, nie racząc dziewczyny spojrzeniem.

— Nie — szepnęła, kręcąc głową. — Sebastian do cholery! — wrzasnęła, czując jak oczy zaczynają ją piec.

Chłopak w nadal uparcie patrzył na cholewki swoich butów, wydając się coraz to kurczyć pod spojrzeniem Puchonki.

— Spójrz na mnie! — Jej głos brzmiał na coraz bliższy histerii, teraz pozwalając łzom spływać kaskadą po policzkach. — Sallow! Spójrz na mnie!

Chłopak w końcu uniósł niepewnie wzrok, i zaraz pożałował.

Blondynka wyglądała na zrozpaczoną. Jej policzki były zaczerwienione zarówno z zimna, jak i z płaczu, który teraz wstrząsał jej ciałem. Piękne zielone oczy teraz były zamglone łzami, a w ich głębi widział coś, co było niczym najgorszy strzał w twarz jaki mógłby przeżyć.

W jej oczach zobaczył zawód.

— Proszę, Anna — szepnął. — Robię to dla...

— Dla Anne robisz rzeczy, za które każdy normalny czarodziej poszedłby prosto do Azkabanu. Albo byłby z miejsca pocałowany przez dementora — powiedziała cicho, a ostrość w jej głosie sprawiła, że zadrżał. — Odpowiedz mi na pytanie Sebastianie. Czy testowałeś, te "horkruksy"?

Ślizgon wyglądał jak zwierzę któremu zaświecono prosto w oczy zaklęciem Lumos.

— Annie...

— Odpowiedz mi! — ryknęła, tupiąc nogą. Zobaczył jak jej ręka sięgnęła do kieszeni. Sebastian w odpowiedzi podskoczył i zaczął się wycofywać.

Nagle przed oczyma przeleciał mu tamten rok, a szczególnie to, co Grocholska potrafiła robić z różdżką i że w tej sytuacji to on znajdował się po możliwej złej stronie tego przedmiotu.

 

— Bądźmy rozsądni... — Uniósł dłonie do góry, w geście poddańczym. — Nie ma potrzeby sięgać po..

Próbował posłać jej rozbrajający uśmiech, który zwykle działał na każdego (Ominis był oczywistym wyjątkiem), ale bardzo szybko ten uśmiech odleciał do ciepłych krajów, wraz z ostatnimi czaplami, gdy tuż pod jego nosem pojawiła się różdżka Anny.

Spiczasty czubek o kolorze jarzębiny znajdował się niebezpiecznie blisko, na tyle blisko, że mógł zobaczyć misternie plecione koraliki zdobiące różdżkę na całej długości o kolorze żółtym oraz lekkie rysy na drewnie.

— Powiesz mi po dobroci, albo...

— Albo? Doskonale wiem, że nie dasz rady mnie przeklnąć. Za słaba na to jesteś.

I to był błąd z jego strony, o czym zaraz sam się przekonał, gdy usłyszał jak z jej ust powoli wychodzi "Imperio".

Było to najdziwniejsze uczucie na świecie. Nagle poczuł, jak jego ciało się rozluźnia, aby bezwładnie przejść w tryb czuwania, oczekując na polecenia jak wierny sługa, podczas gdy on, wewnątrz własnych myśli, szarpał się przeciw kajdanom zaklęcia. Zaklęcia którego sam ją rok temu nauczył.

— Odpowiesz zgodnie z pełną prawdą, nie zataisz ani jednego szczegółu. — Rozkaz rozbrzmiał głośno, jakby był najważniejszym elementem w życiu. Najgorszym jednak było to, że mimo iż sam wewnętrznie wzdrygnął się, to jego ciało nawet nie drgnęło, posłusznie stojąc.

— Czy stworzyłeś horkruksa? Ile ich stworzyłeś. I co zrobiłeś aby je stworzyć. — Jego ciało bardzo szybko zareagowało, posłusznie odpowiadając.

Najstraszniejszym był jednak sposób w jaki odpowiadał.

— Stworzyłem jednego horkruksa. Zabiłem mugola w Londynie po czym umieściłem fragment mojej duszy w przedmiocie. — Pusty ton głosu, pozbawiony emocji, nie pasował do Sebastiana.

I Grocholska właśnie zdała sobię sprawę z dwóch rzeczy.

Po pierwsze, użyła niewybaczalnego na Sebastianie.

Po drugie, Sebastian ot tak zamordował mugola z Londynu, aby stworzyć Horkruksa.

Nie wiedziała co w tym momencie jest gorszym, ba! Nawet nie chciała myśleć na ten temat.

Niestety, za bardzo rozproszyła się, więc Sebastian dał radę odzyskać kontrolę nad swoim ciałem.

— Anna, ja ci wszystko wytłumaczę..!

— Nie dotykaj mnie! Brzydzę się tobą Sallow! Powinni Cię już dawno zamknąć w Azkabanie, ty psychopato!

Spanikowana, zaczęła się cofać, gdy Sebastian zbliżył się aby ją uspokoić. Ślizgon zatrzymał się, gdy tylko jej słowa uderzyły w niego.

— Drętwota! — syknęła cicho, tym samym posyłając zaklęcie w stronę szatyna, który był zbyt przejęty słowami, aby nawet podnieść tarczę.

Dostał prosto w pierś, odlatując do tyłu, cały zdrętwiały. Jego wzrok był zawieszony w jednym punkcie więc nie zobaczył, jak Anna spanikowana zaczyna wycofywać się do zamku, uprzednio szepcząc formułkę zaklęcia ocieplającego.