Actions

Work Header

Let's burn the world together

Summary:

Tytuł i tagi zdradzają wszystko, powiedzmy więc sobie szczerze: jesteś tu dla kontrowersyjnego shipu, który nie ma racji bytu. Ciekawi cię jak ta katastrofa się rozwinie. Oto więc trochę zmieniona, remontowana, pisana od lutego 2022 do późnej jesieni owego roku, dramatyczna jak każde nastoletnie fanfiction, momentami żenująca, a momentami łapiąca za serce opowieść o relacji dwójki śmiertelnych wrogów, rozwijającej się przed w trakcie i po wojnie. Jak sobie poradzą ze swoimi zmieszanymi uczuciami? Przekonajmy się.
Życzę miłego czytania.

Ostrzeżenie: ta praca nie odzwierciedla obecnego poziomu mojego warsztatu. Proszę więc, dajcie mi szansę, bo to nie jest jedyny fandom w którym zamierzam pisać. Obiecuję, że na moim profilu będzie bardzo różnorodnie.

Notes:

(See the end of the work for notes.)

Chapter 1: Dancing with the devil

Chapter Text

Złota, podłużna Sala Lustrzana świeciła się jak psu jajca. Chociaż psu jajca wcale się nie świecą. Nawet w zupełnej ciemności. Przynajmniej tak to określił Druga Rzeczypospolita, gdy tylko wkroczył do środka. Stwierdził również, że wolałby teraz siedzieć z psami, niż tracić czas w towarzystwie tych świń.

...

Co on dzisiaj miał z tymi zwierzęcymi metaforami?

Ech, nie ważne. Musiał się pojawić w tym miejscu razem z Ignacym Mościckim, prezydentem jego ludu. Szczerze mówiąc, wolałby, by tuż obok niego stał teraz stary, dobry Józek, albo chociaż Roman. Obaj panowie byli jak ogień i woda, nie znosili się, ale byli dla niego dużym wsparciem. Bez ich pomocy nie dałby sobie rady z wywalczeniem terytorium dla siebie oraz swojej następczyni... Westchnął w myślach, lecz zaraz przywołał się do porządku. No no Rzeczypospolita, skup się. Staruszkowie nie mogą przy tobie być, a ty musisz uważać na to, co się dzieje inaczej skończysz jak ten podstępny Niemiec.

W milczeniu patrzył swoimi poważnymi oczyma na tłum krajów i ludzi. Światło z bogatych żyrandoli odbijało się w siedemnastu lustrach i wypadało przez potężne okna. Pod ścianami ustawiono bogato zdobione krzesła. Banda zimnych sukinsynów... Gardził większością z nich, a mimo to wciąż tu stał i uczestniczył w tym okrutnym akcie poniżania.

To była wyjątkowa noc. W Wersalu odbywał się wielki bal dla krajów i niektórych ludzkich przedstawicieli państw. Francja z "niewiadomych przyczyn" zdecydowała się wyprawić w nim tę imprezę, akurat przypadkowo w 15 rocznicę podpisania Traktatu Wersalskiego i to akurat w tej samej sali, w której podpisano ten dokument. Cóż za przypadek.

W pałacu znalazła się już cała Europa, a dodatkowo zostali zaproszeni ZSRR oraz Stany Zjednoczone. Tego dnia mieli co prawda tylko się bawić na wspólnym spotkaniu, ale nieoficjalnie świętowali rocznicę upokorzenia Niemiec. Jakże dyskretnie zachowywali się obecni, rozmawiając bez skrępowania o potomku II Rzeszy i wyśmiewając się z niego po cichu. Taki kraj, taka potęga, a skończył jako podnóżek zadłużonej Francji!

Zniesmaczony II Rzeczypospolita lekko otrzepał swój ciemno-bordowy garnitur, poprawił kwiatek w klapie marynarki i lekko prychnął w wąsy. Obserwował Mościckiego, który wdawał się w coraz to nowe rozmowy z innymi urzędnikami państwowymi. Ech... tego z pewnością nie mógł mu odmówić. Mężczyzna starał się jak mógłby nie zawieźć zaufania Piłsudskiego i pokazać, że był dobrym wyborem. W obecnej chwili rozmawiał z premierem Wielkiej Brytanii oraz prezydentem Francji. Najwyraźniej delikatnie przekonywał ich do czegoś.

Mimo wszystko Polak nie podchodził do niego i trwał w jednym miejscu. Nie to, żeby rozmowa z ludźmi, czy państwami jakkolwiek godziła w jego dumę, ale... miał powody, by nie podchodzić do nikogo. Po pierwsze, jak już zdążył dosadnie podkreślić, nienawidził bankietów i ich całokształtów. Po prostu... nie mógł znieść tych wszystkich rozmów o niczym, mikroskopijnych porcji i podłego alkoholu. Po drugie i najważniejsze, nie chciał zostawiać swojej córki samej.
Jego kochana Polska... To pierwszy bal, na którym była w swoim życiu. Nie chciał jej zostawiać samej i już przebywać w jej towarzystwie, niż irytować się na "światłe myśli" bufonów z zachodu.

- Zaiste, już by lepiej było zorganizować konkurencyjny bankiet... - mruknął do siebie.

- No nie wiem tato. - zerknęła na niego spod swoich krótkich, złocisto-białych, pofalowanych włosów - Warto by było tak tracić pieniądze?

Ha... smarkata była bardzo inteligentna, złośliwa i czarująca. I znów miała rację! Przecież teraz liczyła się każda złotówka. Nie mogli wydawać pieniędzy na bzdety jak Francja, czy inna Belgia. Polacy, w przeciwieństwie do ślepego "zachodniego bastionu kultury" dostrzegali zagrożenie ze strony Niemiec i odkładali do skarbu państwa jak najwięcej pieniędzy, zbrojąc armię, kupując sprzęt, szkoląc ochotników. Nie chcieli tylko liczyć na innych.

II RP wolał postępować ostrożnie z ludźmi jego sojuszników. Nie ufał nikomu z dumnej zachodniej Europy. Niby tacy grzeczni, tacy dystyngowani, dobrze wychowani, a w polityce zachowywali się jak szuje.

Polka obserwowała w milczeniu twarz stojącego za jej krzesłem ojca. Znów zagryzał szczotkowaty wąs, podobny do tego, który nosił Piłsudski, a to oznaczało, że bardzo się czymś martwił. Jego córka była jednak zupełnie spokojna. Nie bała się niczego i nikogo. Wiedziała, że sobie ze wszystkim poradzi.

Ktoś postronny, mógłby stwierdzić, że młoda zadziera nosa i unosi się pychą. Ale duma w jej spojrzeniu nie brała się z wielkiego ego. Raczej z tego, że Polska przeżyła już swoje razem ze swoim ojcem więcej niż ktokolwiek inny. Dlatego uważała, że jej poczucie wyższości wobec ludzi tego, jakże nudnego, świata było w zupełności uzasadnione.

Nagle na sali zapanowało poruszenie. Druga Rzeczypospolita popatrzył po sali, wsłuchując się w rozmowy, a po chwili zacisnął delikatnie dłoń na oparciu krzesła córki. Zmarszczył brwi. Przybyła zakała całej Europy...

* * *

Wcale mu się nie śpieszyło na ten bankiet. Chociaż zwykle był niesamowicie punktualny i pilnował tego jak nikt, tym razem pojawił się o pół godziny później niż powinien. Kroczył teraz spokojnie przez szerokie korytarze Wersalu, zmierzając w stronę odpowiedniej sali. Przeciąg z otwartych okien szarpał jego płaszczem we wszystkie strony, ale nie przeszkadzało mu to. Już bardziej był niezadowolony z tego, gdzie się znalazł. Przeklęte miejsce... To właśnie tu zmuszono go do padnięcia na kolana przed tymi krótkowzrocznymi potworami... Kazali mu patrzeć na to, jak dumny naród Niemiecki upada pod jarzmem państw Ententy, jak ziemie, pieniądze i wszelkie wizje jego ojca są zrównywane z ziemią.

Zacisnął delikatnie pięść. Historia jest zimną, niesprawiedliwą kurtyzaną całego świata. Historię piszą zwycięzcy. To jego ojca obarczono winą i odpowiedzialnością za wybuch tej wojny, chociaż nie tylko on był za to odpowiedzialny. Ale tak było po prostu wygodniej, czyż nie?

Szalę mimo wszystko przeważyli zwycięzcy, którzy w swej nieskończonej pysze zdecydowali się upokorzyć go przed światem. Te bestie w białych rękawiczkach zadbały o to, by czuł się zmieszanym z błotem niewolnikiem. Znosił to z godnością, w milczeniu, tak jak powinien znosić każdy silny kraj.

Nacisnął nieco mocniej swoją czarną czapkę z szczęśliwym znakiem - złotym orłem, trzymającym w szponach płytkę ze swastyką na oczy.

- Nie wiem czemu nie odrzuciłeś tego zaproszenia, mein Führer. - burknął jego towarzysz, który cały czas szedł obok - Diese Huren werden sich über Sie lachen.

- Entspannst du dich mein Freund. - rzekł od niechcenia głębokim, spokojnym głosem, naciągając lepiej białe rękawiczki - Rache schmeckt am besten in der Kälte.

- Aber...

- Spokojnie Adolf... - spojrzał na bruneta tak, że ten aż się wzdrygnął - Oni wszyscy popełniają wielki błąd. Teraz będą się z nas śmiać i lekceważyć, ale w przyszłości gorzko tego pożałują.

Mężczyzna pokiwał głową, wpatrując się niepewnie w białe oczy kraju. Jednak jego wódz nie spojrzał już na poddanego. Delikatny, podstępny uśmiech wypełzł na jego oblicze. Oj tak... oni wszyscy pożałują. Założył lewą dłoń za plecy, prawą natomiast lekko strzepnął jakiś pyłek, który śmiał osiąść na jego czarnym mundurze.

Wreszcie trafił przed drzwi do Sali Lustrzanej. Słudzy Francji popatrzyli na niego nieufnie, ale mimo to otworzyli przed nim drzwi.

Wiatr jednak okazał się silniejszy od ludzkich dłoni i w efekcie odrzwia uderzyły o ścianę, tworząc duży hałas. Długi, czarny płaszcz kraju zafurkotał na wietrze i podniósł się niczym para czarnych skrzydeł, okrywając go na moment. Obecnym zdało się przez moment, że czarny materiał nie jest płaszczem, lecz jakąś czarną dziurą, która z każdą chwilą powiększała się, gotowa wciągnąć ich do środka.

Niektórzy stanęli jak wryci, inni odsunęli się z przestrachem. Dopiero po chwili spomiędzy falującego materiału niektórzy zdołali dostrzec kawałek poważnego, czerwonego oblicza mężczyzny i jego białe, groźnie przymrużone oczy. Nikt nie zwrócił przy tym uwagi na stojącego za nim mężczyznę, którego zwyczajnie nie było widać. Wśliznął się on w tłum ludzi z delikatnym uśmieszkiem.

- To on...

- To III Rzesza...

Słysząc te wystraszone szmery, Niemiec rzucił okiem na otaczający go tłum. Delektował się dłuższą chwilę poruszeniem jakie wywołał. A to tylko preludium przed tym, co im zgotuje. Daszek jego czapki zakrywał nieco jego oczy, przez co nikt nie zdołał dostrzec ich zadowolonego blasku.

Założył prawą rękę za plecy i z poważnym wyrazem twarzy zaczął powoli kroczyć przed siebie. Obcas jego oficerek stukał głośno w ciszy jaka zapadła. Czarne buty świeciły się od pasty, a były tak wypolerowane, że można było się w nich przejrzeć.

Dopiero po dłuższej chwili fałdy jego płaszcza powoli opadły, ukazując w pełni posturę mężczyzny. A było co pokazywać. III Rzesza był stosunkowo wysokim, przystojnym państwem o sylwetce zawodowego sportowca. Czarna kurtka od munduru, spinana złocistymi guzikami tylko podkreślała jego atuty.

Pas z klamrą niemieckiego orła ściskał delikatnie jego talię, natomiast śnieżno-biała koszula odcinała się wyraźnie wśród tej czerni i przyciągała wzrok, który mimowolnie wędrował do przystojnej twarzy i niepokojącego wejrzenia oczu. Ech, nie było chyba osoby, która zdołałaby wytrzymać jego spojrzenie przez dłużej niż parę sekund.

Stanął przed gospodarzami, patrząc im badawczo w oczy. Kobieta w szarej, prostej sukience do kolan niemal natychmiast uciekła wzrokiem, natomiast jej partner, ubrany w granatowy garnitur, objął ją nieznacznie, usiłując stworzyć pozory odwagi i pewności siebie, które to cechy naturalnie wyparowały niemal od razu gdy ostre niczym żyleta spojrzenie przeszyło go na wskroś.

- Bonsir Allemagne. - powiedziała, starając się brzmieć pewnie.

- Dobrze, że udało ci się dotrzeć. - rzekł, siląc się na spokój - Oczekiwaliśmy cię...

Mężczyzna doskonale to ukrywał, ale bawiła go ta sytuacja. Zaproszono go tu, by go poniżyć, a on nie dość, że zdołał zrobić wspaniałe wejście, to jeszcze wystraszył te dwa ślepe psy. Pfha, sami się prosili o to, by ich poniżyć, a tak się składa, że miał po temu świetną okazję.

- Ist es? - wyszczerzył się delikatnie bez radości i omiótł wzrokiem towarzystwo, które wróciło do rozmów - Cóż, miło z waszej strony. - zanim którekolwiek zdołało mu odpowiedzieć, dorzucił nonszalancko - Ale wciąż nie rozumiem dlaczego zdecydowaliście się wyprawić ten bal tutaj...

- Nie... rozumiem? - Francja uniosła lekko brew.

- Nie przeszkadza wam zapach fekaliów? W końcu załatwiacie się do kominków, czyż nie? - spytał spokojnym tonem głosu.

Parkę zatkało. Po chwili Francuzka zrobiła się czerwona na twarzy. Rzesza nawiązywał do czasów, w których królowie obu państw zmieniali pałace w których urzędowali wtedy, kiedy smród nieczystości stawał się nie do zniesienia... Ubodło to jedno i drugie, ale to WB zdołał jakoś powściągnąć emocje, po czym odpowiedzieć nieco sztucznym głosem:

- Ubolewam nad tym, jak bardzo II Rzesza zaniedbał twoją naukę przyjacielu... Niestety, oprócz braku wiedzy elementarnej, nie nauczył cię, jak prawidłowo zarządzać państwem...

Anglik całkiem nieźle odbił jego cios, jednak Niemiec potrafił sobie poradzić, gdyż miał nad nim niezaprzeczalną przewagę: on się nie obawiał miłośnika suszonych liści z Indii. Wiedział dobrze czego może się po nim spodziewać i wiedział również jak obrócić słowa przeciw niemu.

- Cóż, mój poprzednik być może nie był najlepszy, ale przynajmniej mój naród nie babrał się w ściekach na ulicach, a matki nie musiały sprzedawać swoich dzieci, by przeżyć. - delikatnie zmrużył oczy, uśmiechając się niby to uprzejmie.

Wielka Brytania wściekł się na tę szpileczkę, ale nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko pogardliwie. Natomiast Francja postanowiła go wesprzeć.

- Kiedy masz zamiar wpłacić mi kolejną ratę odszkodowania Allemagne? Czyżbyś znów nie miał pieniędzy? - uśmiechnęła się słodko - Musisz się nauczyć lepszego zarządzania finansami, bo inaczej długo nie pociągniesz...

- Frankreich, to nie ja zadłużyłem się po uszy u USA... - uśmiechnął się do niej tak jak rekin uśmiecha się do przyszłej ofiary - A jak tam twoja gospodarka? Rozwija się, jak sądzę, kwitnąco?

To był naprawdę mocny cios, zważywszy na to, że światowy kryzys spowodował spowodował u niej upadek gospodarki oraz masowe bankructwa przedsiębiorstw. Kobieta miała w tym momencie chętkę spoliczkować Niemca, ale mimo wszystko trochę się go bała.

- Pilnuj raczej wypłacania odszkodowań na czas. - wmieszał się Anglik, stawiając krok do przodu.

- Zapłacę, kiedy będę mógł. - odparł Rzesza, który wciąż tchnął spokojem - Entspannst du dich mein Freund. Czy tak wygląda ta słynna angielska grzeczność?

- Grzeczniej szczeniaku. - warknął Anglia, podchodząc jeszcze bliżej - Przydałaby ci się lekcja pokory.

- A tobie przyjacielu lekcja uczciwości. - uśmiechnął się z wyższością - Ja przynajmniej umiem trzymać ręce w swoich kieszeniach.

Odwrócił się od nich i po prostu odszedł. Wiedział dobrze, że wygrał tę małą potyczkę słowną i był z tego bardzo zadowolony. Delikatny uśmieszek na jego twarzy tylko to potwierdzał.

Kraj skierował swe kroki do bliskiego sobie państwa stojącego nieco na uboczu - do Austrii. Jego kuzyn już od dawna na niego czekał i teraz uśmiechał się na powitanie. Po chwili stuknął obcasami i wyciągnął przed siebie ramię w geście pozdrowienia. Rzesza odpowiedział tym samym, ale z o wiele mniejszym entuzjazmem. Po prostu... był spokojniejszy.

- Cieszę się, że jesteś. Myślałem, że nie przyjdziesz! - Austria patrzył na niego z entuzjazmem i uwielbieniem. Jego starszy kuzyn fascynował go od kiedy go poznał. Zawsze był taki twardy, spokojny i zdecydowany. Jak prawdziwy przywódca.

Niemiec nawet na niego nie spojrzał. Austriak był miły, pełen energii, a co najważniejsze, łatwy do manipulacji, ale przebywanie dłużej z jego osobą sprawiało, że dostawał bólu głowy i irytował się. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo młody chciał mu zaimponować, ale nie działało to na niego. Po prostu... był jeszcze dziecinny, łatwy do przejrzenia. To dyskredytowało go jako bliższego współpracownika.

Mężczyzna z powagą wymalowaną na twarzy przyglądał się towarzystwu, ale na razie nic nie przyciągnęło jego uwagi. Ot zwyczajny bankiet na którym nic się nie dzieje. Może później, gdy będzie wracał z Adolfem do hotelu, dowie się czegoś ciekawego na temat planów niektórych państw. Hitler miał godny podziwu talent do wyciągania pożądanych informacji.

Lecz nagle w tym nudnym, irytującym tłumie zobaczył kogoś nowego. Jeszcze nigdy nie widział tu nikogo takiego.

Obiektem jego zainteresowania była młoda kobieta, siedząca w rogu sali. Tuż nad nią stał II Rzeczypospolita, który właśnie rozmawiał o czymś z Węgrami. Dziewczyna przysłuchiwała się im z uwagą, co samo w sobie było interesujące. Zazwyczaj młode panny, nawet niektóre żeńskie kraje, nie interesowały się polityką, a ona brała udział w ich rozmowie i wykazywała zainteresowanie tematem. A oni słuchali jej słów z szacunkiem wskazującym na to, że traktują ją jak równą sobie. Zainteresowanie Rzeszy wzrastało z każdą chwilą. Cóż za ciekawy przypadek...

- Kuzynie, kto to jest? - spytał od niechcenia, niby to obojętnie wskazując wzrokiem w stronę państw.

- Hę? - młody mężczyzna podążył za jego wzrokiem - Tam? To córka II RP. Ojciec po raz pierwszy ją zabrał na bal. Niczego sobie z niej dziewczyna, ale strasznie młoda. Jest inteligentna, ale niedoświadczona i dumna. - uśmiechnął się pysznie - Chociaż wygląda całkiem przystojnie.

III Rzesza spojrzał na niego sceptycznie, po czym znów wrócił wzrokiem do kobiety. Akurat lekko poprawiała krótkie włosy, które tak bardzo chciały uciec spod jej czerwonej opaski z małą, rozłożystą, różową różyczką. Ciemnoczerwony, aksamitny materiał jej sukienki, mimo tego, że sięgała aż do ziemi, eksponował jej szczupłą sylwetkę. Na rękach państwo nosiło długie, pasujące do sukni rękawiczki, natomiast na jej smukłej szyi lekko połyskiwał srebrny, okrągły medalik.
Jednak najbardziej zaintrygowały go jej oczy. Naturalnie nie zwyczajne, ludzkie, tylko takie całkowicie białe, typowe dla państw. Jednak nie to było w nich niezwykłe. One... sam nie był pewien co konkretnie, ale coś było w nich naprawdę wyjątkowego.

Niespodziewanie Polka zwróciła głowę w jego stronę. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a po plecach mężczyzny przebiegł dreszcz ekscytacji. Ona patrzyła na niego w taki sposób... niebezpieczny, dumny, tajemniczy, pociągający. Coś chwyciło go za duszę, gdy te jej białe, tajemnicze oczy spoglądnęły na niego przenikliwie. W milczeniu patrzyli na siebie, dopóki do dziewczyny nie podszedł Faszystowskie Włochy i nie zaczął z nią rozmawiać.

III Rzesza mimo stosunkowo młodego wieku był już nieźle doświadczonym państwem, które doskonale radziło sobie z obowiązkami kraju i potrafiło rozpoznać, jaką osobę ma przed sobą, patrząc jedynie w oczy rozmówcy. Doszedł w tym do takiej wprawy, że jego spojrzenie stało się przenikliwe i trudne do zniesienia dla najodważniejszych. Ale teraz, w tym tłumie chciwych, płaszczących się tchórzy, głupców, degeneratów i innych kreatur znalazł kogoś wyjątkowego, prawdziwą perłę wśród błota. To spojrzenie... lekko ironiczne, dumne, pociągające... musiał z nią zamienić choćby jedno słowo i to za wszelką cenę.

- Kuzynie, czemu tak się w nią wpatrujesz? Czyżbyś się zakochał? - Austria rzucił dowcipną w swoim mniemaniu uwagę.

- Znalazłem kogoś wartego uwagi. - odparł, uśmiechając się do siebie.

Niestety, w tym momencie rozbrzmiała jakaś muzyka. Włoch uśmiechnął się szeroko i ukłonił przed młodą Polską. Ta spojrzała na ojca, który niechętnie skinął głową. Wtedy kobieta lekko chwyciła dłoń mężczyzny i podniosła się. Zadowolony z siebie Włoch, ruszył z nią na parkiet.

A w tym momencie Austria, ku swemu wielkiemu zdziwieniu usłyszał od strony kuzyna warkot, który ułożył się w dwa wściekłe słowa:

- Verfluchte Scheiße...

* * *

Polska zgodziła się na prośbę Włocha z dwóch powodów. Po pierwsze: bardzo lubiła tego nieco nierozgarniętego mężczyznę. Zawsze potrafił ją rozbawić, zwłaszcza gdy przychodziło do okazywania emocji. Był wylewny jak większość Włochów, ale miał również pewną unikalną cechę: jak nikt potrafił wyszydzić większość państw Europy. Po drugie: mimo wszystko była młodą dziewczyną, która debiutowała na salonach. Chciała, by ktoś poprosił ją do tańca i by mogła wreszcie się odprężyć, wyszumieć. A to była idealna okazja.

Włochy patrzył na nią, szczerząc swoje zęby. Był tak zadowolony, że aż na chwilę przerwał swój monolog i skupił się na tańcu z piękną Polką. Po chwili jednak dostrzegł wzrok pewnej osoby w tłumie, przez co mina nieco mu zrzedła. To nie oznaczało nic dobrego ani dla niego, ani dla niej.

Dziewczyna jednak nie zauważyła zmiany. Uśmiechała się leciutko i patrzyła na tłum ludzi, przyglądający się tańczącym parom, a więc i jej. Czuła się w tym momencie naprawdę szczęśliwa... Przymknęła oczy i przy lekkiej pomocy partnera zrobiła klasyczny piruet.

Jednak gdy mieli wrócić do kroku podstawowego, poczuła, że ktoś inny zajmuje miejsce żywiołowego Włocha. Kobieta zmarszczyła się lekko, otwierając oczy, a następnie uniosła jedną brew.

Jej poprzedniego partnera zastąpił zupełnie inny kraj, co ciekawe, idealnie z nim kontrastujący. Zamiast białej kurtki ze znaczkiem trzech siódemek ujrzała czarny mundur ze złotymi spięciami. Miast pulchnej figury spostrzegła postawną, szczupłą sylwetkę. Na miejsce wesołego, nieco złośliwego oblicza pojawiła się przystojna, spokojna, ale nieco drapieżna twarz. I wreszcie, zamiast łatwych do "przeczytania", nieco lękliwych i bezczelnych, pojawiły się para tajemniczych, spokojnych i w pewien sposób intrygujących oczu.

Nieznane państwo, kładąc dłoń na jej boku, ścisnęło go delikatnie, po czym przysunęło ciało ślicznej Polki bliżej. Wtedy poczuła mocną woń wody kolońskiej i jakiegoś niemożliwego do określenia, męskiego zapachu. Uśmiechnęła się delikatnie i odpłaciła mu, ściskając nieco mocniej jego ramię. Nowy partner pewnie poprowadził ją w tańcu, narzucając nowe tempo.

Dziewczyna zapanowała nad emocjami i nie okazała większego zdziwienia. Wyglądała raczej na zaintrygowaną niż zaskoczoną. I to bardzo mu się spodobało.

- Guten Abend Polen. - rzekł z delikatnym uśmiechem, prezentując swoje kły.

- Widzę, że znasz moje imię, ale ja nie znam twojego Nieznajomy. - odparła spokojnie, parząc mu prosto w oczy.

- Ach, proszę wybaczyć. Gdzie moje maniery... - specjalnie mówił w niskim, głębokim tonie, chcąc przetestować reakcję partnerki - Jestem Trzecia Rzesza Niemiecka.

Serce zatrzepotało Polce w piersi. A więc to jest ten potwór, o którym mówił jej ojciec... Ten sam, od którego ją ostrzegał. Wielokrotnie słyszała opowieści o nim, o całym rodzie niemieckim i jego przywarach. Nie szczędzono jej napomnień oraz historyjek, które demonizowały mężczyznę, czyniąc z niego potworną kreaturę bez honoru, czci i wiary.

Mimowolny śmiech wydostał się z jej pełnych, czerwonych ust. Nie wierzyła tym opowiastkom do końca, ale mimo wszystko wiedziała, że w każdej opowieści tkwiło ziarnko prawdy, dlatego pozostawała czujna. Jednak... III Rzesza, syn dawnego zaborcy Polaków, był dla niej swoistym, zakazanym owocem. Nareszcie miała okazję z nim porozmawiać, wyrobić sobie własną opinię na jego temat.

- Proszę proszę... A więc mam zaszczyt poznać syna wielkiego, apodyktycznego Cesarstwa Niemieckiego. Czegóż to ja nie słyszałam o nim i o tobie? - ironizowała. Patrzyła na niego nieco wyzywająco.

- Zapewne wiele interesujących rzeczy, z których połowa jest przekoloryzowana, a druga połowa to zwykłe kłamstwo.

- Być może. Jednak sądząc po twoim wejściu, wzmianki o twoim ego nie są aż tak przesadzone. - przechyliła lekko głowę, ściskając jego dłoń - Chociaż trzeba przyznać, że twoje przybycie poruszyło tłum... Tak samo jak to niezwykle efektowne wejście.

- Niewiele trzeba, by poruszyć szaraczków moja piękna.

- I równie niewiele by ich zdezorientować, czyż nie? - zaśmiała się cichutko.

- Zaiste. - przysunął ją jeszcze bliżej, patrząc z zainteresowaniem na jej twarz - A cóż cię tak bawi?

- Nic. Ale czyż uśmiech nie jest najlepszym sposobem by zdezorientować i przestraszyć ludzi? - spojrzała mu tak głęboko w oczy, że poczuł się tak, jakby zaczęła czytać w jego okaleczonej duszy - Czy nie jest to doskonała metoda na ukrycie samego siebie?

- Masz rację moja piękna... - Niemcy uśmiechnął się delikatnie. Zdecydowanie się tego nie spodziewał, ale podobało mu się to, że mieli podobne poglądy na tą sprawę - Śmiech ratuje od przerażenia, ale pozwala też wzbudzać strach.

- Ale aby władać strachem innych, należy zapanować nad własnym. A czy ty zdołałeś to zrobić? - spytała, zniżając nieco głos i przymrużając delikatnie oczy.
III Rzesza milczał przez chwilę. Czy udało mu się przezwyciężyć to potężne ograniczenie?

...

Nie... Nie zdołał. W zakamarkach umysłu schował jedyną rzecz, jakiej obawiał się przez większość życia... jedyny lęk, który budził go w nocy i nie dawał mu zasnąć w nocy... Ta obawa powracała do niego w koszmarach, które śnił każdej nocy i nie mógł się ich pozbyć. On, III Rzesza Niemiecka, bał się tylko jednej, jedynej rzeczy na świecie: bał się, że nigdy nie będzie w stanie przewyższyć dokonań przodków, że nie przyćmi sławą swego ojca.

Cesarstwo Niemieckie był wspaniałą potęgą. Jego rządy trwały długo i dla wielu były momentem wielkiej chwały narodu niemieckiego. Przynajmniej takie przekonanie wpoił synowi sam Cesarstwo. Sprawował on rządy żelazną ręką, kochał dyscyplinę, kontrolował wszystkich i wszystko. Karał bez patrzenia na godność, czy urodzenie, wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Rządził strachem...

Nic więc dziwnego, że życie młodego Rzeszy pod skrzydłami tego mężczyzny było ciężkie. Można by rzec, że to właśnie przez ojca stał się tym, kim jest. Druga Rzesza nigdy nie okazał synowi miłości, a jego ciągłe próby "utwardzenia" potomka pozostawiły ogromny ślad na jego psychice i zmieniły go bezpowrotnie. Młodzieniec dostał obsesji na punkcie przewyższenia dokonań Cesarstwa i udowodnieniu wszystkim, że osiągnął więcej niż ktokolwiek przed nim.

- Rzesza? - głos dziewczyny przywrócił go "na ziemię". Spojrzał na nią i kolejny raz wyszczerzył kły.

- Powiedzmy, że już prawie. A ty moja droga?

A ona? Czy ona zdołała pozbyć się swoich lęków z przeszłości? Swojej traumy, jaką wywołały burzliwe przejścia u boku jej ojca? Tułaczka od więzienia Cesarstwa, wywózki wgłąb Rosji, a potem długiego powrotu do domu? A później wojna Polsko-Bolszewicka, w której patrzyła jak na jej oczach jej jedyny rodzic słabnie? Czy zdołała to przezwyciężyć podczas pamiętnego Cudu nad Wisłą, w którym to ona musiała stawić czoła ZSRR w męskim przebraniu? Westchnęła lekko. Najgłupsze było to, że Bolszewik nadal myślał, że to jej ojciec zajechał mu bagnetem w twarz i uślicznił jego paskudną mordę blizną od wargi do górnej części czoła.

Wspomnienie twarzy Rosjanina tak ją rozbawiło, że poprawił się jej nastrój.

- Tak. Zdołałam już to zrobić. - uśmiechnęła się nostalgicznie.

- Powiedz mi moja piękna, dlaczego wcześniej nie widziałem cię na podobnych zabawach? Czyżby twoim lękiem było pokazywanie się publiczne? - spytał niby to niewinnie.

- Nudzą mnie takie bankiety. Nigdy nie ma tu zbyt elokwentnych osób do rozmowy. - odparła dumnie - Poza tym, jeśli ktoś tu się czegoś boi, to raczej żeńskie kraje tego mnie.

- Muszę powiedzieć, że mają się czego bać. - uśmiechnął się delikatnie - Przyćmiewasz je swoją urodą.

Radził sobie ze słowami całkiem nieźle. I był niezwykle czarujący jak na potwora, to musiała przyznać. Ale pochwała to też forma manipulacji, której należy się strzec i ona o tym wiedziała.

- Czyżbyś chciał zdobyć moją sympatię, tak jak próbował to zrobić Czechosłowacja? - spytała kpiąco, a Rzesza pojął aluzję w lot.

- Jego pochlebcze metody są poniżej mojej godności. - zaśmiał się lekko, błyskając kłami - Ten nędzny, chciwy gad jest dobry tylko do tego, by służyć jako podnóżek i nic poza tym.

Cichy śmiech Polski był odpowiedzią na tę niezwykle wredną uwagę. Spodobała się jej. Całkiem nieźle pasowała do tego mężczyzny. Podstępny złodziej zabrał im ziemie, które od wieków należały do Polaków w momencie, gdy walczyli z tą czerwoną zarazą, mało tego, nie chciał przepuścić transportów z amunicją, jakie dostali od Węgrów! Płaszczył się przed zwycięzcami i robił wszystko, by się im przypodobać. Gardziła nim.

- A cóż sądzisz na temat naszych gospodarzy? - spytał Rzesza, przyglądając się jej.

- Nasza kochana parka? Ależ są cudowni. - kpina w jej głosie była trudna do niezauważenia - Tak uroczo krótkowzroczni i naiwni. A granice chyba ustalali na ślepo.

- Stwierdzili, że wiedzą lepiej jak ustalić porządek w Europie. - uśmiech Rzeszy nieco zmalał.

- Moim zdaniem kary, jakie wam dali były bardziej podyktowane ich pychą niż rzeczywistą winą. - prychnęła cicho, patrząc mu w oczy - Szaleńcy... Próbują kierować innymi, a nie potrafią panować nad sobą.

Rzeszy zrobiło się dziwnie ciepło na sercu. Wreszcie odnalazł kogoś, kto nie był jednym z poszkodowanych, a jednak podzielał jego zdanie... Od początku tej rozmowy wiedział, że trafił na kogoś wyjątkowego, jednak w pewnym momencie tej zrozumiał, że przypadkiem znalazł istny skarb. Ona była niezwykła, błyskotliwa, odważna. Miała podobne poglądy, była inteligentna i w dodatku była piękna. Mimo swojej słowiańskiej krwi stanowiła idealny materiał na sojusznika. Polska byłaby jego najcenniejszym i najbardziej zaufanym sprzymierzeńcem!

Przycisnął ją mocno do siebie, a ona się nie opierała. Patrzyła mu głęboko w oczy i wciąż pięknie się uśmiechała. Po raz pierwszy w życiu czuła się jak prawdziwa kobieta. Niemiec patrzył na nią w taki sposób, że przez jej plecy przebiegały przyjemne dreszcze, jego zapach drażnił w miły sposób nozdrza, a jego głos sprawiał, że serce biło jej szybciej. W jego towarzystwie czuła się wyjątkowa. Tak, był to bardzo charyzmatyczny i pociągający mężczyzna.

- Masz rację moja piękna. Pożałują tego. - uśmiechnął się tajemniczo - Ale nie mówmy na razie o nieprzyjemnych rzeczach. Porozmawiajmy o tobie...

- A czemu nie o tobie mój drogi? - patrzyła mu głęboko w oczy - Mógłbyś mi opowiedzieć o sobie niejedną ciekawą rzecz, nie sądzisz?

- Owszem, ale myślę, że ty również miałabyś mi wiele do powiedzenia. - zakręcił nią i po chwili znów przytulił do siebie.

Jego zapach jeszcze mocniej uderzył w jej nozdrza, natomiast czarny jak noc płaszcz lekko otulił jej ciało. Obserwatorom zdało się, że III Rzesza porywa drobną Polskę ze sobą w tę czarną otchłań. Było to jednak tylko złudzenie.

Polka nawet nie zauważyła kiedy przekroczyli cienką granicę przyzwoitości i znaleźli się zbyt blisko siebie. Ale nawet gdyby zauważyła, nie przejęłaby się tym. Jej umysł bardziej pochłaniał widok partnera i jego tajemnicze oczy. Nie była pewna co, ale coś w nich było... coś znajomego, niebezpiecznego, dumnego... To było bardzo przyjemne.

Tak pochłonął ich wspólny taniec, że zupełnie nie zauważyli, że wszyscy patrzą tylko na nich. W końcu był to niespotykany widok. III Rzesza nie lubił gdy ktoś go dotykał, a jednak tańczył z młodą Polką. A ona kompletnie nie bała się jego spojrzenia, nawet więcej: odwzajemniała je i ośmielała się z nim rozmawiać!

Zapewne długo by jeszcze rozmawiali i tańczyli, nie przejmując się niczym, lecz niestety usłyszeli, że muzyka powoli się kończy. Polka westchnęła teatralnie, uśmiechając się do Rzeszy. Zwolnili tempo, ale nie oddalali się od siebie. Wciąż trzymali się tak blisko, że niemal czuli bicie serca partnera.

Na ostatnich akordach melodii III Rzesza delikatnie odchylił partnerkę, mocno trzymając ją w talii. Przychylił się tak, że aż jej włosy lekko musnęły jego twarz i szepnął:

- Z przyjemnością się jeszcze z tobą zobaczę moja piękna...

- A ja z tobą mój drogi. - odszepnęła

Po chwili mężczyzna wyprostował się z nią i puścił jej talię, natomiast dłoń w czerwonej rękawiczce delikatnie ucałował, zerkając na nią z uśmiechem. Partnerka rzuciła mu wyzywające, dumne spojrzenie, a następnie wskazała mu oczyma na swego rodzica. Niemiec odwzajemnił je, szczerząc swoje kły i mocniej uścisnął jej rękę. Bez drgnięcia powieką zszedł z nią z parkietu, a następnie podprowadził pannę do jej wściekłego, bardzo niezadowolonego ojca.

- Witaj Rzeczypospolita Polska... - pozdrowił go w jego rodzimym języku z mocnym akcentem, po czym przeszedł na wspólną mowę - Oddaję ci twą piękną córkę...

- Odprowadzasz mnie zaledwie. - wtrąciła dziewczyna, patrząc na niego z uznaniem. Nie sądziła, że odważy się ją odprowadzić ojcu.

- Proszę proszę... - biało-czerwony kraj ledwie powstrzymywał bluzgi, które cisnęły mu się na usta - Bezczelny w polityce i bezczelny w towarzystwie.

- Przykro mi, że tak o mnie myślisz. - westchnął teatralnie, po czym skłonił się przed Polką z tajemniczym uśmiechem - Do zobaczenia w przyszłości Polsko.

- Do zobaczenia Trzecia Rzeszo Niemiecka. - uniosła dumnie brodę, spoglądając na niego wyzywająco.

* * *

Późnym wieczorem, gdy Niemiec wracał do hotelu w którym się zatrzymał, dostrzegł przez szybę gwiazdy na nieboskłonie. Błyszczały one tym piękniej, że oprawione były w ciemny granat nieba.

Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, wspominając swój taniec z córką uprzykrzonego Polaka.

- Kto wie jak to się skończy? Może jeszcze zostaniesz przy mnie... - rzekł miękko.

Chapter 2: Hurt demon's heart

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Gabinet Führer'a był miejscem, do którego dostęp miała bardzo wąska grupa ludzi z jego najbliższego otoczenia. Wyjątkiem od tej zasady była sytuacja, w której jeden, wyspecjalizowany oficer dostawał pozwolenie wejścia do środka, by osobiście przekazać swemu wodzowi jakieś wieści. Ta sytuacja zdarzała się rzadko i zazwyczaj nie wzbudzała większych emocji.

Jednak dziś, po raz pierwszy od dłuższego czasu, wieści wzbudziły poruszenie. I to bynajmniej nie pozytywne.

- Was? - głos miał pozornie spokojny, ale jego ton był tak głęboki, że podwładny zadrżał ze strachu.

- To prawda mein Führer! Nasz szpieg słyszał to na własne uszy. - oficer stanął na baczność.

Przez dłuższą chwilę trwała cisza. Żołnierz starał się ukryć swój niepokój i cały czas stał twardo obserwując wyraz twarzy swojego wodza. Tamten jednak milczał, zamyśliwszy się nad czymś głęboko. Siedział na dużym, czarnym fotelu z przymkniętymi oczyma.

Wreszcie rzekł krótko, ale mocno, skinąwszy lekko dłonią:

- Odejść.

Oficer wyciągnął wyprostowane ramię w geście szacunku, stukając obcasami oficerek i wyszedł szybko, zamykając za sobą drzwi. Natomiast jego rozmówca oparł się całkowicie o miękkie oparcie fotela. Te wieści... właściwie nie dotknęły go zbyt mocno. W kontekście politycznym były bardzo pomyślne i dawały mu dobre narzędzia do walki. Łatwo mógł zapobiec zagrożeniu, o jakim informowały, jednak... uraziły jego dumę i zbudziły w nim gniew.

Wziął głęboki wdech, po czym otworzył oczy. Wyprostował się, a następnie zaczął od nowa porządkować swoje biurko. Zwykle pomagało to mu się uspokoić i zebrać ponownie myśli, jednak różne, niespodziewanie emocje zbudziły się w jego duszy. Obok gniewu pojawił się żal, smutek oraz zawód.

Dziwiło go, że tak bardzo się przejął. Dlaczego właściwie tak źle odebrał wiadomość o posunięciu politycznym Rzeczypospolitej? Czemu ta informacja go zabolała? Zupełnie nie mógł pojąć, skąd u niego te wszystkie uczucia i natrętna myśl o córce Drugiej RP. Cały czas zastanawiał się nad tym co się stało.

Jak mogła mu to zrobić? Wydawało mu się, że Polen była taka jak on i na pewno dostrzegłaby jego racje... Na pewno miała znaczący głos w tej sprawie, w końcu miała po ojcu przejąć jego państwo. Więc z jakiego powodu zdecydowała się z ojcem zaproponować koncepcję wojny prewencyjnej z tą tchórzliwą Francuzką? Wydawało mu się, że nawiązali jakąś więź...

Nagle w jego umyśle zrodziła się pewna przykra myśl: A co jeśli to wszystko było tylko sprytnym planem zawarcia z nim bliższej znajomości, która miała prowadzić do zdrady? Co jeśli ona przez cały czas po mistrzowsku udawała, by móc potem tym boleśniej zaatakować?

Skończył porządkować papiery i wstał. Zdjął z siebie czarną marynarkę, a następnie troskliwie zawiesił ją na oparciu fotela. Pozostał w swojej białej koszuli oraz szarym krawacie. Podszedł do kabinetu zrobionego z ciemnego drewna i otworzył sobie drzwiczki. Wyciągnął butelkę czerwonego, wytrawnego wina razem z kieliszkiem. Analizował w pamięci wydarzenia z pamiętnego balu u Francji, starając się przypomnieć sobie nawet najdrobniejsze szczegóły.

Otworzył butelkę i wlał sobie pół kieliszka. Wtedy doszedł już do pewnych wniosków, które nie były zbyt szczęśliwe. To wszystko z pewnością było perfekcyjną grą aktorską, która miała go zmylić. Nie mogło być inaczej. Na pewno ukartował to II Rzeczypospolita. W sumie to by do niego pasowało! Zawsze starał się mu przeszkodzić w jego dążeniach do spełnienia swoich wizji i przywrócenia świetności jego rodowi...

Wziął kieliszek i napił się nieco. Ta myśl nie sprawiła, że poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Wsadził jedną dłoń do kieszeni i spuścił głowę. Wspomnienia stanęły mu jak żywe przed oczyma, zwłaszcza to jedno, ostatnie... to jedno, gdy mimo ciekawskich spojrzeń oraz cichych, złośliwych komentarzy, odprowadził Polkę do jej samochodu. Nic nie mówiła, ale dała mu delikatnie do zrozumienia, że podobało się jej być obiektem zawiści, czy też uwagi ze strony zebranych. Wydawało mu się wtedy, że są tak podobni...

Nagle w swoim umyśle usłyszał wyraźnie irytujący, wiecznie krytyczny głos, który prześladował go, odkąd tylko pamiętał. Szydził z niego i krytykował każde, nawet najmniejsze potknięcie. III Rzesza wielokrotnie próbował zdusić ten głos, ale niezależnie co zrobił, on zawsze powracał i gnębił go bezustannie.

"Dałeś się nabrać. Zupełnie jak dziecko."

Nie odpowiedział, tylko wziął kolejny, głębszy łyk. Poczuł zimne podmuchy powietrza, muskające lekko jego plecy. Naprawdę poczuł się tak, jakby tuż za nim stał jego własny ojciec w tym swoim czarnym mundurze, płaszczu obszytym na krawędziach biały futerkiem, tym jego pół-okrągłym hełmie z ostrym szpikulcem na samy środku i patrzył na niego z góry. Za życia uwielbiał tak robić. Stawał za nim, mierzył go wzrokiem i komentował działania syna, nie dbając o uczucia III Rzeszy.

Po chwili mężczyzna odsunął się od mebla i stanął przodem do biurka. Przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Nikogo tu nie było... Z resztą nie spodziewał się zobaczyć kogokolwiek.

Podszedł do biurka. Postanowił ignorować głos ojca w głowie i skupić się na tym co było naprawdę istotne. Zaczął czytać papierowy raport z tego, czego zdołał się dowiedzieć jego szpieg.

"Czy ty naprawdę sądziłeś, że ona zechce zadawać się z kimś takim jak ty? Jesteś marną namiastką Prawdziwego Niemca. Przynosisz nam tylko wstyd."

Rzesza wciąż milczał i tylko czytał dokładny opis sytuacji. Wychodziło z niego tyle, że Polacy proponowali tajny atak na jego kraj, jednak Francuzi odmówili tchórzliwie i schowali głowy w piasek. Z każdym przeczytanym słowem, mężczyzna czuł coraz większy żal i gniew. Po chwili odłożył dokument na blat i spuścił głowę, wspierając ją na rękach.

"Dziwisz się temu wyborowi? Nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Dobrze wie, że te twoje groźby, dumne słowa o innych państwach i cała reszta nie posiada pokrycia w rzeczywistości. Nie masz dość sił, by walczyć o szacunek i własną godność! Obrzydzasz mnie. Jesteś tylko żałosną imitacją, namiastką tego czym był dawniej nasz dumny ród."

- Zamknij się. - mruknął ze zmęczeniem, podnosząc głowę. Wbił wzrok w ścianę przed sobą - Jesteś głupcem. Nie dość, że nie skalkulowałeś swoich sił, idąc na tę pieprzoną wojnę, to jeszcze nie wiedziałeś, kiedy to skończyć...

"Jestem największy z całej naszej rodziny. Będą o mnie wspominać do końca świata, jako o wielkim imperium i bohaterze! A ty? Cóż osiągnąłeś?"

- Bohatersko poprowadziłeś Niemców do wojny, która zniszczyła nas, gospodarkę i pochłonęła miliony. Przez ciebie znaleźliśmy się po uszy w gównie. Prawdziwy z ciebie wzór do naśladowania. - odparł beznamiętnie - Ja nas za te uszy wyciągnę i wyniosę nasz naród na sam szczyt, gdzie będziemy trwać w glorii i chwale przez następne tysiąclecia. I to mnie będą wspominali, a nie jakiegoś dupka, który zrobił z państwa wrak.

Odpowiedział mu głos pełen kpiny i obrzydzenia:

"Ty nas uratujesz? Ty? Płaszczysz się przed zachodem, zadajesz z tą brudną małpą ze Wschodu! I co sobą reprezentujesz? Gardzą tobą wszędzie. Nikt cię nie szanuje."

- Pogarda to przywilej światłych i rozumnych. W innym przypadku jest przejawem zwykłego gówniarstwa. - rzekł spokojnie.

"No proszę. Wilczek warczy. Ciekawe czy gryźć też potrafi."

- Nie dbam o ich opinię. Im mniej będą doceniali mnie jako potencjalnego przeciwnika, tym łatwiej będzie się z nimi rozprawić.

"Ktoś tutaj łże... Na opinii jednej osoby bardzo ci zależy, czyż nie? Na opinii tej Słowiańskiej Wiedźmy! Dałeś się jej wykorzystać jak dziecko. Niczego się nie nauczyłeś... Nie mogę uwierzyć, że cię wychowałem. Przynosisz mi tylko wstyd."

- A sądziłem, że jesteś inteligentny... - upił jeszcze trochę - To wszystko jest wielka gra, w której nie ma miejsca na sentymenty. Nie zegnę karku przed nikim, nie zapłaczę nad żadnym sojusznikiem. Zależy mi tylko na zwyciężeniu nad przeciwnikami, nie na życiu sojuszników, a co dopiero na jakieś dziewczynie.

Końcówkę wręcz wywarczał na niskim tonie. Po swoim oświadczeniu nie usłyszał już tego krytycznego głosiku w umyśle. Uśmiechnął się do siebie, opróżniając kieliszek. Wreszcie zdołał uciszyć ten paskudny głos...

Jednak w momencie, gdy spojrzał ponownie na raport szpiega... poczuł coś. Znów dziwne, przykre ukłucie w sercu zaburzyło jego spokój. Położył dłoń na papierach, chcąc je szybko włożyć do odpowiedniej teczki, lecz zamarł w pół ruchu. Westchnął ciężko.

* * *

- Tato, ty chyba sobie żartujesz. - Polska była spokojna, ale nieco zagniewana - Czemu to zrobiłeś?

- Dziecko, czy ty nie widzisz w jakiej jesteśmy sytuacji? - westchnął z rozdrażnieniem - Sprawa wygląda tak, że jesteśmy między młotem, a kowadłem. Z jednej strony Sowieci, z drugiej Nazistowskie Niemcy...

- Ale potrzebujemy do takich akcji lojalnych sojuszników. Było jasne, że nam nie pomogą. Kto ich tam wie, dziś są po naszej stronie, a jutro mogą wygadać się Rzeszy i przy pomocy jego gniewu nas zgnieść.

- Nie zrobią tego. Nie po tym, co jego ojciec wyprawiał na pierwszej wojnie. - odparł z przygnębieniem II RP - Ale musimy się ich dalej trzymać...

- Tato, nie jesteśmy tu sami. - powiedziała, łapiąc go za rękę - Nie mówię, że lekka kontrola w jego kraju byłaby zła, ale przecież otacza nas wiele krajów lepszych i pewniejszych niż odległa Francja. Wiem, oddzielnie są słabe, ale jeśli połączymy siły... - widziała, że ojciec nie był przekonany, ale nie poddała się.
Spojrzała na Piłsudskiego - Dziadku, przecież to było nasze marzenie...

- Wiem dziecko, ale to nie jest takie proste. - odparł Naczelnik Państwa, wzdychając smutno. Siedział obok nich i słuchał całej dyskusji. Co chwilę poruszał siwymi, szczotkowatymi wąsami - Litwini nie chcą przystąpić do naszego projektu, Czesi, Słowacy i Rumuni żrą się z Węgrami, a ci ostatni są sojusznikami III Rzeszy. Chyba nie zdołamy tego zrobić...

- Poddajesz się, bo jest kilka konfliktów między naszymi sąsiadami? - potarła lekko skroń i skrzyżowała przedramiona na piersi - Ech... Ale tak swoją drogą: czemu się go tak bardzo boicie? Przy zręcznym doborze słów, moglibyśmy nie tylko zażegnać niechęć między naszymi narodami, ale też zyskać cennego sprzymierzeńca.

Mężczyźni spojrzeli po sobie z zaskoczeniem, a potem zwrócili wzrok na młode państwo.

- Pola, III Rzesza jest złym krajem i już raz ci to tłumaczyłem. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Jeszcze nam brakuje, by postrzegano nas jako wspólników!

- Nie obejdzie się bez tego, ale być może gdyby mu pomógł ktoś doświadczony i nieco go pokierował, zmieniłby się na lepsze. - odparła, patrząc prosto w oczy ojca - Rozmawiałam z nim i zdawał się być naprawdę silnym, inteligentnym mężczyzną. W dodatku młodym, a tacy są łatwiejsi do ukształtowania. Może zdołamy jakoś się z nim dogadać?

- Dziecko, czyż nie wiesz co dzieje się w jego kraju? Rzesza wraz ze swoim kanclerzem prowadzi swój naród na drogę zła. Mówiłem ci jak to wygląda... On nie jest z tych krajów, które zmieniają się na lepsze.

- Tato, sądzę, że mimo wszystko lepiej jest się układać z przeciwnikiem zanim nas zaatakował. - westchnęła - Nie podzielam waszego zdania, ale i tak uważam, że lepiej jest zacząć z nim rozmawiać...

- Moje dziecko, musimy zachować politykę równowagi, inaczej sprowokujemy jedną z tych bestii do ataku. - przerwał jej Józef - Na dwa fronty nie będziemy w stanie wygrać.

- Ale dokonując tej transakcji z Francją sprawiliśmy, że Rzesza może poczuć się zagrożony. Spójrzcie na to z jego perspektywy. Jego dwóch sąsiadów zacieśnia więzi, z czego jeden się poważnie zbroi. Ja na jego miejscu zaatakowałabym słabszego przeciwnika, by zminimalizować zagrożenie, nawet gdyby się okazało, że nic z tego nie wyszło.

- Polsko to niedorzeczne!

- Ona ma swoją rację. - pokiwał głową Józef - Trzeba wykonać jakiś gest w stronę jednego z naszych sąsiadów.

- A lepiej dla nas zbliżyć się do nazistów w Niemczech, niż do komunistów w Rosji. - dodała, spoglądając na niego - Tato, rozważ to, proszę cię. Im szybciej zareagujesz, tym mniejsza szansa na to, że wiadomość o tym do niego dotrze.

- Moja mościa panno, podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie. - odparł twardym głosem, marszcząc brwi - Czyżbyś coś czuła do tego Niemca?

- Oczywiście, że nie. - od razu zaprzeczyła, nieco markotniejąc. Ta rozmowa szła w bardzo złą stronę, w dodatku to co powiedział ojciec oznaczało, że Rzesza jest już zdyskredytowany. Jeśli II Rzeczypospolita uzna go za jej adoratora, to nie będzie mowy o żadnej ugodzie. Odwróciła wzrok.
Rzeczypospolita Międzywojenna westchnął ciężko i zbliżył się do córki. Chwycił jej dłonie i lekko pogłaskał kciukiem.

- Iskierko, martwię się o ciebie. Nie chcę ci zostawić po sobie zrujnowanego państwa z niebezpiecznymi sąsiadami.

- Wiem... zawsze chcesz dla mnie jak najlepiej. - spojrzała na niego spokojnie - Ale potrafię o siebie zadbać. Współpraca z Rzeszą może być dla nas wielką szansą, a gdyby próbował nas oszukać, to dam sobie z nim radę.

- Ech... dobrze, rozważę to. - pocałował ją delikatnie w czoło i uśmiechnął się delikatnie pod sumiastym wąsem - Omówię tę sprawę z Naczelnikiem, w cztery oczy...

- Rozumiem. - skinęła głową i puściła dłonie ojca - Wracam do domu tato. Nie siedźcie za długo. - uśmiechnęła się lekko i popatrzyła na Józefa, który wspierał się na podłokietniku i obserwował ich od dłuższego czasu - Do widzenia Dziadku.

- Do zobaczenia moje dziecko. - uśmiechnął się do niej

Pola wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko znikła z pola widzenia dwóch, najważniejszych mężczyzn w jej życiu, jej uśmiech znikł. Westchnęła ciężko, przetarła twarz jedną dłonią, a następnie ruszyła do wyjścia.

Mówiąc szczerze, czuła się dziwnie z całą tą sytuacją. Wciąż przyłapywała się na wspominaniu przystojnego niemieckiego wodza. Z przyjemnością wspominała chwilę, w której przestała być samotna, bo znalazła kogoś w rodzaju przyjaciela. I to nie takiego jak Węgry - przykładnego, dobrze ułożonego faceta, który był bardziej przyjacielem jej ojca, niż niej samej. Znalazła mężczyznę, który rozumiał ją, jej myśli i punkt widzenia, bo sam miał podobny. Przez to bardzo się jej spodobał.

A teraz dowiedziała się, że jej ojciec chciał go zaatakować na spółkę z Francją. Co ciekawe, rachunek za ten ostatni bankiet niemal wymiótł jej ostatnie pieniądze ze skarbu państwa. Kobieta miała jeszcze więcej problemów z kasą niż poprzednio, więc z pewnością będzie naciskała na Germanina, by dał jej pieniądze. A jako że była łatwa do sprowokowania, było wielce możliwym, że wygada się na temat tajnej propozycji. A co wtedy?

Chociaż... jeśli plotki były prawdziwe, to niekoniecznie było jej tak źle. Więc był cień szansy na to, że się zgodzi, ale... co gdyby tak się stało? Co gdyby wtargnęli tam i pognębili Niemca jeszcze bardziej? Zrobiło się jej go trochę szkoda.

Spojrzała przez okno na ludzi spacerujących po ulicach Warszawy. Wszędzie było tak spokojnie i bezpiecznie. Momentalnie w głowie dziewczyny powróciły wspomnienia nieszczęśliwych, przykrych lat, które musiała spędzić na tułaczce do własnego domu. Zacisnęła lekko pięść, marszcząc przy tym brwi. Jej myśli odpłynęły w zupełnie inny kierunek.

- Przysięgam na moją duszę, że będę do ostatniego tchu walczyć za tych ludzi i nigdy ich nie opuszczę... - warknęła pod nosem, kładąc prawą dłoń na sercu.
Jeszcze nie wiedziała jak wiele ciosów zgotuje jej życie ani jak dużo będzie musiała udźwignąć w związku z tą przysięgą.

Notes:

Zachęcam do komentowania :)
A braciom studentom życzę powodzenia w rychłym rozpoczęciu studiów!

Chapter 3: I hear your Heart

Chapter Text

W małym pokoju było ciemnawo i trochę duszno, mimo tego, że na zewnątrz świeciło zachodzące słońce. Ponura atmosfera wisiała w powietrzu, a serca zgromadzonych przygniatał smutek. Była to majowa niedziela roku 1935, która miała sprawić wiele bólu wszystkim Polakom w kraju i poza nim, a także przypieczętować ich los.

II Rzeczypospolita stał przy łóżku swojego drogiego przyjaciela, z którym nie jedno przeżył, wycierpiał, doświadczył. Józef od tak dawna przy nim był, że kraj zupełnie zapomniał o tym, iż jest tylko człowiekiem, a jego życie skończy się szybciej, niż życie państwa. Teraz życie przypomniało mu to w najboleśniejszy możliwy sposób. Łzy same cisnęły mu się do oczu, ale żadnej nie uronił.

Ze ściśniętym sercem patrzył, jak kona "pierwsza szabla Rzeczypospolitej". Naczelnik umierał w bólach, jednak z wielką godnością. Jego twarz lekko się krzywiła z bólu, ale on sam trzymał się twardo. Nie chciał, by zapamiętano go jako krzyczącego z bólu starca.

Ksiądz Korniłowicz udzielał mu ostatniego namaszczenia, wygłaszając odpowiednią formułę kościelną. A przy łożu Komendanta stali jego przyjaciele, podwładni i zarazem współpracownicy. Oni wszyscy zebrali się tuż przy nim, ponieważ ukochali tego wspaniałego wojownika.

Stali tu więc generałowie: Składkowski, Kasprzycki, Rouppert, Wieniawa-Długoszowski, a oprócz nich adiutant Marszałka - Aleksander Hrynkiewicz, kpt. Pacholski i ppłk Busler, kpt. Miładowski, siostra sanitarna Makarewiczówna, pani Marszałkowa, jego dwie córki. Po twarzach spływały łzy bólu, ale panowała tu głęboka cisza. Nikt nie zakłócał ciszy, chociaż panowie chcieli pocieszyć rodzinę umierającego. Nikt nie był w stanie znaleźć słów pocieszenia dla żony oraz obu córek Komendanta.

Jedyną osobą, która nie płakała, była Polska. Stała ona w mroku, z tyłu za wszystkimi w zupełnym bezruchu, niczym jakiś posąg. W milczeniu patrzyła na twarz człowieka, którego kiedyś zwała "Dziadkiem". Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, natomiast w środku... w klatce piersiowej czuła nieprzyjemne zimno, zupełnie jakby zamiast serca miała kawał lodu. Było to trochę straszne, jednak nic nie mogła na to poradzić. Nie była zdolna pokazać, że i ją bolał stan mężczyzny.

Pozostali głęboko odczuwali tragizm chwili. Nic nie można było zrobić i ta świadomość dodatkowo ich raniła.

W pewnym momencie Polka drgnęła i postąpiła krok na przód. Pierwsza wyczuła dziwne, zupełnie nowe napięcie w powietrzu. Czuła, że Śmierć jest wśród nich i tylko czeka na dogodny moment, żeby móc zabrać Józefa do siebie. Dziewczyna chciała być pewna, iż konający na pewno zobaczy ją przed śmiercią... Wiedziała dobrze, że w tym stanie mógł jej nie spostrzec, a zależało jej na pokazaniu, iż go nie opuściła.

Po kilku minutach wszyscy wojskowi wyczuli to samo, co młody kraj. Znali dobrze "zapach" śmierci i wiedzieli, że to już czas... Ale części z nich ta świadomość wręcz rozbiła serca na kawałki. Nie mogli już dłużej tu stać, gdyż każda sekunda patrzenia na to kochane, pomarszczone oblicze, na te szczotkowate, wspaniałe wąsy oraz niegdyś niepokonaną, pełną energii sylwetkę, ogarniętą obecnie niemocą, zabijała ich od środka.

Dlatego też generałowie zasalutowali swojemu wodzowi, odwrócili się, po czym zostawili go z rodziną, państwami, adiutantem oraz księdzem. Serca się krajały i po niektórych surowych, poważnych twarzach płynęły pojedyncze łzy smutku. Tylko ppłk. Busler i kpt. Miładowski mieli dość sił, by zatrzymać się w progu drzwi i spojrzeli na niego ten ostatni raz, nim wyszli za kolegami.

Ksiądz modlił się gorąco, wraz z rodziną Józefa, za duszę Piłsudskiego. Aleksander dołączył do nich, wpatrując się w twarz Naczelnika z powagą i smutkiem, jak na prawdziwego żołnierza przystało.

Rzeczypospolita stanął przy córce i objął ją ramieniem. Kobieta nawet nie drgnęła, zupełnie jakby tego nie zauważyła. Patrzyła tylko swoimi tajemniczymi, roziskrzonymi oczyma w twarz konającego. Czuła coraz bliższą, nieuchronną śmierć, która niedługo miała zdmuchnąć płomień życia tego Mocarza.

Piłsudski w tym wszystkim zachowywał się tak, jakby ich nie było. Szklanym wzrokiem patrzył w przestrzeń, jakby przed sobą widział ekran ukazujący mu przegląd jego bohaterskiego i tragicznego życia. Po chwili zaczął w słaby, nieokreślony sposób poruszać dłońmi, jakby gestami chciał coś wyjaśnić.
Na obecnych zrobiło to przygnębiające, nieco straszne wrażenie. Te ruchliwe, spracowane dłonie pomagały wyrywać ojczyznę spod zaboru trzech mocarstw, a teraz drżały niekontrolowanie, słabo, bezsilnie, jakby nigdy nie były niczym więcej, jak drobnymi gałązkami, poruszanymi przez wiatry losu.

Polska po chwili przykucnęła, chwyciła jedną dłoń i uścisnęła ją delikatnie. Marszałek odwzajemnił uścisk dłoni i przechylił głowę w stronę państw. Uśmiechnął się blado, z jakąś dumą. Poruszył ustami, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak z jego gardła nie wydobył się najmniejszy dźwięk. Zamiast tego, w grobowej ciszy, rozległ się jego ciężki, świszczący oddech Komendanta, połączony jak gdyby z bulgotem jakiegoś płynu, znajdującego się w gardle.

Młoda kobieta położyła dłoń na jego policzku i delikatnie go pogłaskała, starając się ostrożnie udrożnić drogi oddechowe, by Marszałek nie zginął przez uduszenie, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Wciąż nie była w stanie zapłakać ani okazać jakichkolwiek emocji, a chłód z jej serca rozprzestrzenił się na całą klatkę piersiową. To bardzo ją bolało...

Ksiądz wraz z resztą zebranych zbliżył się do wezgłowia, ale Piłsudski nie spojrzał na niego. Odwrócił wzrok w stronę stolika, na którym spoczywał obrazek Matki Boskiej Ostrobramskiej. Twarz mu się wygładziła, odetchnął lżej. Jeszcze zdołał wykonać jakiś znak dłonią, zanim opadła ona bezsilnie na poduszki, a on sam powoli zamknął oczy.

Łzy pociekły po twarzach ślicznych córek Marszałka, jego żona zakryła twarz dłońmi, adiutant odwrócił wzrok, a ksiądz spuścił głowę. Wzruszenie zupełnie zmąciło im zmysły. II Rzeczypospolitej z resztą też. Pojedyncza łza ściekła mu po twarzy, znacząc za sobą mokry ślad, by ostatecznie zawisnąć na jego bielutkich, szczotkowatych wąsach.

- Żegnaj stary przyjacielu... - wyszeptał drżącym z emocji głosem.

Polka nic nie powiedziała. Pocałowała "Dziadka" w czoło, po czym podniosła się, wbijając wzrok w twarz zmarłego. Przytuliła się z ojcem, wpierając go w milczeniu. Zimno rozlało się po jej krwioobiegu, ale nawet jedna łza nie mogła wylecieć z jej oczu.

Napięcie znikło tak jak i śmierć, która nielitościwie przerwała linię życia Naczelnika. W sercu Polski narodziło się natomiast uczucie pustki... czarnej pustki, która pochłaniała ją od środka.

* * *
Pogrzeb Józefa Piłsudskiego był wydarzeniem na skalę światową. W uroczystościach żałobnych brały udział delegacje z : Austrii, Belgii, Bułgarii, Czechosłowacji, Danii, Estonii, Finlandii, Francji, Holandii, Japonii, Jugosławii, Łotwy, Nazistowskich Niemiec, Portugalii, Rumunii, Szwajcarii, Szwecji, Turcji, Węgier, Wielkiej Brytanii, Faszystowskich Włoch oraz ZSRR. Nawet wysłano specjalną delegację z Watykanu i Ligi Narodów. Natomiast kondolencje złożyły: Abisynia, Argentyna, Brazylia, Bułgaria, Hiszpania, Iran, Meksyk, Stany Zjednoczone oraz Zakon Maltański, który to osobiście porozumiał się z Drugą Rzeczypospolitą.

Niestety, głowy państw, ani one same nie pojawiły się, gdyż oficjalnie Piłsudski był zaledwie ministrem wojny... Wszyscy wiedzieli, że było zupełnie inaczej, jednak mimo to stosowali się do oficjalnego "protokołu".

W kraju zarządzona została żałoba narodowa. Wszyscy żegnali go z honorami, łącząc się w bólu po stracie tego wielkiego człowieka. Było to coś niesamowitego, bowiem Piłsudski posiadał zarówno fanatycznych wielbicieli, gotowych skoczyć za nim w ogień, jak i ludzi, którzy go nienawidzili, miał przeciw sobie masy ludności oraz potężną nieufność do swojej osoby. A jednak w okresie tych sześciu dni, przez które trwały uroczystości pogrzebowe, nie było tego czuć. Polacy zjednoczyli się i z szacunkiem żegnali Marszałka, cierpiąc z godnością.

Zaiste, chyba nie było jeszcze w historii człowieka, którego żegnaliby z honorami sojusznicy, wrogowie, wielki świat...

Gospodarze zgodzili się, że Marszałka Józefa Piłsudskiego, człowieka który stał się "ojcem" Wolnej Polski, należy uhonorować tak, jak na to zasługiwał, nawet mimo kosztów. Ale gdy doszło już do organizacji całości, Rzeczypospolita popłakał się ze wzruszenia. Polacy sami oferowali swoją pomoc, czy to materialną, czy pieniężną w pochowaniu Marszałka i to zupełnie bezinteresownie!

W tej sytuacji postanowiono zaplanować wszystko z rozmachem, godnym szlacheckiej fantazji przodków II RP. Tak więc cała uroczystość składała się z 3 faz: warszawskiej, podróży i krakowskiej.

Pierwsza msza żałobna odbyła się w warszawskiej katedrze św. Jana. Po niej nastąpiło przewiezienie trumny na lawecie armatniej na Pole Mokotowskie. Po ostatniej defiladzie wojskowej przed trumną Marszałka, rozpoczęła się druga faza – podróż pociągiem ze stolicy do Krakowa, z dłuższym postojem w Kielcach.

Rano 18 maja trumna ze zwłokami Naczelnika dotarła do Krakowa, gdzie nastąpiły ostatnie uroczystości żałobne i pogrzebowe. W tych uczestniczyły już delegacje z całego świata.

Najpierw trumna została przewieziona do kościoła Mariackiego, a tam odbyła się ponownie msza żałobna odprawiona przez kard. Adama Sapiehę, metropolitę krakowskiego. Następnie ulicami Wiślną, Straszewskiego, Podzamcze kondukt żałobny dotarł przed katedrę wawelską. Trumnie towarzyszył wielki tłum ludzi, który oceniano na skromną liczbę 100 tys. osób, natomiast uczestników wszystkich ceremonii pogrzebowych szacowano na ćwierć miliona.

Na wzgórzu wawelskim mowę pożegnalną wygłosił prezydent Ignacy Mościcki. Na koniec uroczystości sześciu generałów przeniosło trumnę do krypty św. Leonarda, by zwłoki Komendanta spoczęły wśród polskich królów i patriotów.

O godzinie 14 wszystko się skończyło, jednak ludzie pozostali tam jeszcze parę godzin, w milczeniu przeżywając wszystko co się stało. Na sercach zebranych tam Polaków zaczął ciążyć nieokreślony niepokój. Wraz ze złożeniem Marszałka w Krypcie Królów wszyscy poczuli się tak, jakby nastał koniec bezpieczeństwa Narodu Polskiego, a nadchodził czas wielkich zmian.

Jednak jeszcze wtedy nikt nie wiedział, jak prorocze są te myśli...

* * *

Na powierzchni nastawał szary mrok, a niebo było spowite ciemnymi, skłębionymi, potężnymi słupami z chmur, zwiastującymi zbliżającą się, gwałtowną burzę. A ona stała przy brzegu Wisły i patrzyła w wodę. Wiatr targał bez litości jej skromną, czarną sukienką z długim rękawem. Złocisto-białe włosy łaskotały twarz, kręcąc się na wszystkie strony. Jej okrycie nie izolowało zbyt dobrze przed temperaturą zewnętrzną. Robiło się coraz zimniej, a wrażenie to potęgował wiatr, który bezwstydnie wciskał się pod ubranie i przejmował ciało drżeniem. Jednak Polska zdawała się tego nie zauważać. Bardziej pochłaniały ją jej własne myśli.

Przez tych 6 dni nie była w stanie niczego poczuć. Nie uroniła nawet jednej łzy, za bardzo pochłonięta pomocą ojcu i odpędzaniem jego smutku. A teraz, gdy była sama... Nie czuła nic, poza niepokojącym chłodem w piersi. Im dłużej zastanawiała się nad powodem, pojawienia się tego zimna, tym większy niepokój ją ogarniał.

W końcu niedawno stała się jej wielka krzywda - odszedł człowiek, który był dla niej jak część rodziny, a ona i jej ojciec zostali sami, bez drogiego przyjaciela, szczerego doradcy, znamienitego stratega. A jednak nie była w stanie zapłakać... smutku nie wzbudziły w niej płomienne kazania księży, szczere kondolencje od głów innych państw, ani nawet wzruszająca, ostatnia wola Marszałka. Nic nie było w stanie jej poruszyć.

Nagle jej rozmyślania przerwał stukot butów na chodniku. Nie był to z pewnością cywil - krok był równy, głośny, z pewnością należał do wojskowego. Jednak specyficzny dźwięk obcasów od razu odrzucał w eliminacji zwykłego żołnierza, a zarazem kobietę, gdyż odgłosy wskazywały na podeszwę oficerek. Intrygującym był fakt, iż nie mogła rozpoznać tego chodu. To nie mógł być nikt z jej otoczenia, a więc należało więc zachować czujność.

Gdy tylko kroki się zbliżyły, rzekła cicho:

- Witaj.

- Guten Tag Polen.

Kobieta nawet nie drgnęła, chociaż była naprawdę bardzo zaskoczona. Czyżby się przesłyszała? Powoli spojrzała za siebie, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy.

Nie, nie przesłyszała się. Faktycznie, nieco za nią stał III Rzesza w swoim czarnym prochowcu sięgającym do połowy uda, białych rękawiczkach i ciemnej czapce na głowie. W jednej dłoni trzymał ciemny, złożony parasol. Był... inny niż wtedy, gdy się z nim ostatnio widziała. Zamiast uśmiechu, prezentującego trójkątne, zakrzywione zęby, utrzymywał na twarzy powagę, natomiast jego oczy miały nieodgadniony, odrobinę obojętny wyraz.

- Co tu robisz? - spytała bezbarwnym głosem, patrząc na niego przez ramię.

- Przyjechałem na pogrzeb Naczelnika.

- Reprezentowali cię twoi delegaci. - zwróciła głowę z powrotem w stronę wody - Więc tak na prawdę...?

Odpowiedziała jej cisza. Nie usłyszała oddalających się kroków, a więc wciąż przy niej stał. Ale po co? Westchnęła w duszy. Był dla niej jedną wielką zagadką, której nie dało się tak prosto rozszyfrować.

W końcu usłyszała jak podchodzi bliżej niej i staje tuż obok. Nie patrzył na nią, tylko na zbliżające się, burzowe chmury.

- To był wielki człowiek. Nie dziwię się, że tak poruszyła was jego strata. - rzekł beznamiętnie - Dobry był z niego dowódca.

- Jeden z najlepszych. Miał doskonały zmysł polityczny...

- A jednak nie przewidział, że Francja odmówi uczestniczenia w ataku na mnie i moje ziemie. - rzekł tonem tak obojętnym, jakby rozmawiali o pogodzie.

Polskę wcale nie zaskoczyło to, że wiedział. Była pewna, że w końcu się dowie, to była kwestia czasu.

- Francja ci się przyznała, czy się domyślałeś?

- Mam swoje źródła. - odparł lakonicznie - Ale muszę przyznać, że to posunięcie byłoby bardzo dobre. Będąc na waszym miejscu, zapewne postąpiłbym tak samo.

- A ja nie. - spojrzała na niego - Byłam przeciwna temu pomysłowi.

- Czyżby? - uniósł nieco brew.

- Wolę mieć w tobie sojusznika niż wroga. - wyznała szczerze, po czym ponownie spojrzała w taflę wody. Znów zrobiła dłuższą pauzę - On też tego chciał.

Zapadła cisza, którą przerywał tylko szum wiatru, łopoczący ubraniem kobiety niczym flagą, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Oboje byli myślami daleko.

- Niemcy Pochylą swe flagi i sztandary przed trumną tego wielkiego męża stanu, który pierwszy miał odwagę otwartego i pełnego zaufania porozumienia z narodowo-socjalistyczną Rzeszą. - rzekł w końcu.

- Znam to. To był tekst kondolencji wysłanych przez któregoś twojego urzędnika. - jej obojętność lekko ubodła mężczyznę. Zacisnął dłoń na rękojeści parasola, jednak kontynuował niewzruszenie:

- Cóż za przypadek, że opisał to zanim wydałem rozkazy... - zerknął w jej stronę, ale kobieta na niego nie patrzyła - Zarządziłem żałobę narodową. Odprawiono też dziś mszę na cześć Marszałka w katedrze św. Jadwigi w stolicy. Moi ludzie uczestniczyli w niej, a tuż po nabożeństwie dwie kompanie Wehrmachtu oddały honory wojskowe.

Polka nic nie odpowiedziała, wpatrując się uporczywie w leniwie płynącą Wisłę. Zastanawiała się, czy miałby jakikolwiek interes w okłamaniu jej, jednak nic nie znalazła. Jeśli mówił prawdę... nie, na pewno mówił prawdę. Co jak co, ale powinna być tego pewna: nie od dziś było wiadomo, że III Rzesza, Hitler oraz cała reszta partii NSDAP szanuje jej "Dziadka" właśnie za to, że nienawidził Czerwonej Zarazy i starał się z nią walczyć o każdy skrawek Kresów Wschodnich.

Zrobiło jej się cieplej na sercu, wiedząc, że nawet przeciwnicy mieli dość respektu, by pożegnać Piłsudskiego z honorami. Nawet Litwini nie zrobili tyle ile on... A przecież Naczelnik urodził się na wileńskiej ziemi.

- Zasługiwał na wyrazy szacunku bardziej niż ktokolwiek ze znanych mi żyjących. - rzekła w końcu, spoglądając na niego przez chwilę - Europa zawdzięcza zarówno jemu, jak i nam powstrzymanie Czerwonej Fali.

- Ale tego nie docenią. Oboje wiemy jaki mają stosunek do sprawy. - przewrócił lekko oczyma - Gdy jesteś w stanie im zagrozić, będą się bać, kłaniać, schlebiać, jeśli tylko ty możesz ocalić im tyłek, będą cię wychwalać pod niebiosa, poklepywać po ramieniu, obiecywać dozgonną wdzięczność, ale kiedy tylko niebezpieczeństwo minie, odwrócą się od ciebie jak od śmiecia.

- Wysłali nam delegacje i złożyli kondolencje... - westchnęła - Nie są mimo wszystko tacy źli.

- Wspomnisz kiedyś moje słowa Polen. A kiedy to zrobisz, będziesz gorzko wspominać tę chwilę.

Nastała chwila ciszy. Wiatr przybierał na sile i coraz bardziej obniżał temperaturę. Chmury znalazły się już niemal nad miastem. Oboje spoglądali na nie, myśląc o tym, co powiedzieli. W pewnym momencie Polska poczuła się tak, jakby w jej duszy otworzyła się czarna dziura, która miała ją całą pochłonąć. Irracjonalny strach ogarnął ją i sprawił, że zadrżała delikatnie. Zacisnęła jedną dłoń na materiale sukienki, tuż przy sercu.

- Rzeszo... kiedy twój ojciec odszedł... płakałeś po nim? - spytała nagle - Czułeś cokolwiek?

Spojrzał na nią. Niby wyglądała tak samo, ale widział, że się nieco zmieniła. Schudła, nieco zbladła. Jej twarz nosiła delikatne, dobrze skrywane piętno zmęczenia. Ale najwięcej mówiły mu białe oczy Polki. Czaił się w nich utajony smutek, obojętność, wewnętrzna siła i... przerażająca, bezdenna pustka. Zupełnie, jakby dusza kobiety umierała w środku i nie pozostawiała po sobie niczego... Ciarki przebiegły mu po plecach, a nieprzyjemne uczucie ścisnęło serce. Wzbraniał się przed tym, ale zwyczajnie jej współczuł.

- Nie. - odparł krótko - Nie żałowałem jego śmierci. Zasłużył na nią.

- Brzmisz tak, jakbyś go nigdy nie kochał. - oznajmiła bez emocji.

- A za co miałbym go kochać? - uniósł brew - Podjął złe decyzje i doprowadził mój naród do poniżenia. Na oczach całego świata musieliśmy ukorzyć się przed zwycięzcami i przyjąć ich niesprawiedliwe warunki.

- Rozumiem... - Polska delikatnie domyślała się głównej przyczyny, ale już o tym nie mówiła.

Zrobiło się ciemniej. Chmury zasłoniły nieboskłon, jednak jeszcze nie padało, jakby natura wstrzymała deszcz w oczekiwaniu na coś.

- A jak zginął?

- Zamordowano go w jego gabinecie, bo zrobił się niewygodny. Nie chciał zgodzić się na warunki ententy. - wyjaśnił, zwracając wzrok na chmury, które mocno się przybliżyły.

- Nie wezwał nikogo do pomocy?

- Ciężko było mu mówić, gdy krew zalewała mu gardło.

Mimowolnie wrócił wspomnieniami do tamtej chwili. Był jedynym świadkiem tego morderstwa. Przez szparę w drzwiach widział, jak trzech rzuciło się na jego ojca z samymi bagnetami. Cesarstwo Niemieckie próbował się bronić, ale był zbyt słaby. Błysnęła zimna stal, a z jego gardła wydał się charkot bólu.

Ostrza wbito mu w plecy, tors i brzuch, natomiast jeden drasnął przedtem szyję Mocarstwa. Rzeszę zawsze zastanawiało, od czego tak na prawdę zmarł. Zalane krwią płuco? Ogólne wykrwawienie? Skrzywił się delikatnie, wspominając wyraz twarzy Cesarstwa. Nie umiał godnie zejść z tego świata.

Mężczyzna wszedł do pokoju zaraz po tym, jak zabójcy uciekli. Widział w półmroku jak potężny, barczysty kraj, w swoim czarnym, carskim mundurze, pada na ziemię. Krew tryskała z jego ran, bo zamachowcy wyszarpnęli ostrza nim uciekli.

Jego syn patrzył na tę agonię, ale nie czuł nic. Jakoś nie potrafił żałować mężczyzny, który go "utwardzał", bijąc bez litości i głodząc, za najmniejsze przewinienie. Aż nazbyt dobrze pamiętał jak upokarzające były metody wychowania Cesarstwa Niemieckiego.

- Powiedział mi: "Skończysz gorzej niż ja synu. Jestem tego pewien", zanim wykrwawił się na śmierć. - rzekł w zamyśleniu, przerywając ciszę. Zrobił dłuższą pauzę i wymruczał do siebie - Wir werden sehen Vater...

Dokładnie to samo powiedział ojcu kilka lat wcześniej, uśmiechając się bezlitośnie. Bez wstydu przyznawał w duszy, że śmierć tego państwa, a także przestrach w gasnących oczach napawała go satysfakcją.

Polska spojrzała na niego w milczeniu. Uczucia zimna i pustki zostały stłumione przez współczucie dla Niemca. Nie każdemu jest dana kochająca rodzina, a czasem zdarza się, że dzieci wpadają w łapy potworów. W głębi serca utwierdzała się w przekonaniu, iż ona i on są podobni do siebie jak dwie krople wody.

Temat ojca musiał być dla niego bolesny, a jako, że był tak dumny jak ona, nie zniósłby słów współczucia. Ale... chciała poprawić mu humor i zwrócić jego myśli ku czemuś innemu.

- Cierpienie kształtuje charaktery. Czasem łamie charaktery, ale ci, którzy je przetrwają, błyszczą jak klejnoty wśród miernoty innych. A to sprawia, że stają się zachwycającymi orłami, nie sądzisz? - w jej oczach powoli zapalał się swoisty blask.

- Owszem... Ci, którzy przetrwają są najsilniejszymi z silnych. Poznają wartość wolności i wiedzą co to znaczy ją stracić. - Rzesza również zapatrzył się w wodę, postępując o krok bliżej - Ci honorowi ludzie potrafią poszanować przeciwnika. I kimś takim był Piłsudski.

- Szkoda, że stanowią mniejszość w tym wielkim świecie. Przez swoją wyjątkowość są skazani na samotność. - spojrzała na niego i zacytowała - "Ptak ptakowi nie jednaki, człek człekowi nie dorówna. Dusza duszy zajrzy w oczy, nie polezie orzeł w gówna".

- Zaiste... Wybitne jednostki są wykluczone ze zbiorowości. - jego zamyślone oczy wpatrywały się w rzekę - Gnębią ich ci, którzy nie rozumieją ich wartości. Boją się ich potęgi.

Nagle błysnął piorun, oświetlając wszystko swym białym światłem, a po chwili ryk gromu wdarł się w ciszę. Wiatr zawył z nową siłą i uderzył w parę z całej swej mocy. Czarna, powiewna sukienka kobiety zafurkotała niczym żagiel, ale zdawała się tego nie zauważać. Patrzyła przed siebie, a jej oczy błyszczały delikatnie, zupełnie nowym blaskiem.

- Wiem... Ale czasem orły się spotykają. I choć czasem walczą ze sobą od pierwszego wejrzenia, z czasem mogą złączyć się wielką przyjaźnią... - rzekła z mocą, ściskając ramiona dłońmi. Kąciki jej ust drgnęły w nieco kpiącym, dwuznacznym uśmieszku.

Rzesza wytrzeszczył lekko oczy, patrząc na nią. To jedno krótkie zdanie, wypowiedziane w ten sposób... czy ona naprawdę sugerowała mu to, o czym myślał? Wiadomo przecież, że orły łączą się pazurami w walce, ale i w tańcu godowym. Perspektywa złączenia ich ziem była całkiem... interesująca. Jego umysł rozwijał interpretację jej słów całkiem daleko. Wreszcie odwzajemnił uśmiech kobiety, patrząc jej prosto w oczy. Podobała mu się coraz bardziej... Przygasł jednak nieco, gdy spostrzegł drżenie jej ciała. I dokładnie w tym momencie błysnęło, grom ryknął, a ciężkie krople deszczu chlusnęły na ziemię.

Polska popatrzyła w górę i westchnęła cicho. Już wiedziała, że dotrze do domu przemoczona.

Lecz nagle poczuła, że coś miękkiego i ciepłego otula jej ramiona, a znajoma, mocna, niezwykle męska woń oszołomiła jej węch. Była to ta sama woń, którą czuła na balu, a która tak upajała zmysły. Spojrzała po sobie i z zaskoczeniem skonstatowała, że III Rzesza właśnie okrywał ją swoim ciepłym, czarnym prochowcem.

- To twoja kurtka. - zaprotestowała, kładąc dłonie na jego torsie. Nieco zawstydziła się tą sytuacją, zwłaszcza, iż byli tak blisko siebie.

- Jesteś zbyt lekko ubrana. - odparł z głęboką powagą - Przeziębisz się.

- Ty bez niej też. Nie chcę być oskarżana o to, że z premedytacją rozchorowałam Führera.

- Ja sobie poradzę. - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu i chwycił swój parasol, otwierając go. Zaczynało padać coraz mocniej.

- Zatrzymałam się niedaleko i zaraz będę w domu. - pokręciła głową, marszcząc lekko brwi - Nie potrzebne mi to okrycie.

- Nie szkodzi. Zanim zdołasz tam dotrzeć, zmokniesz. - uśmiechnął się chytrze, podając jej ramię i okrywając po części parasolem - Pozwól, że cię odprowadzę.

Polka wahała się przez krótką chwilę. Jej głównym zmartwieniem było to, że takie zachowanie ściągnęłoby plotki, gdyby ktokolwiek ją zauważył. Jednak z drugiej strony naprawdę nie chciała wracać sama i zostawać z nieprzyjemnymi uczuciami. Westchnęła w duszy i ostatecznie chwyciła jego ramię, przysuwając się nieco bliżej, by lepiej okrył ją parasol Niemca. Ruszyli.

III Rzesza uśmiechnął się do siebie. To iż przekonał piękną Polskę do swojego zdania, sprawiało mu satysfakcję. Gdy przysunęła się tak blisko, mógł niemal przysiąc, że słyszał przyśpieszony oddech. Niespodziewanie poczuł też coś jeszcze: intensywną woń perfum swojej towarzyszki. Były takie kobiece i przyjemne, ale nie za słodkie. Pachniały świeżym, majowym bzem... Mimowolnie wziął głęboki wdech, upajając się tym szlachetnym, tajemniczym, uwodzicielskim zapachem.

Ulewa przybierała na sile z każdą chwilą, jednak to im nie przeszkadzało. Niemcy podał jej ramię, które nawet chętnie objęła. Kobieta westchnęła cichutko. Cóż za szczęście, że stary II Rzeczypospolita nie widział ich razem! Dopiero by się nasłuchała w domu...

Chapter 4: Worst Treachery

Chapter Text

Sala, w której przyszło im się spotkać, była utrzymana w czarno-czerwono-brązowej kolorystyce. W centrum tego małego pomieszczenia stały dwa fotele i stolik kawowy, na którym znajdowała się porcelanowa popielnica, kryształowa karafka z winem, dwa kieliszki, pudełko cygar oraz kilka papierów. Pod ścianą, tuż obok wejścia stał ciemno-brązowy barek. Po przeciwnej stronie znajdowało się natomiast okno, zasłonięte szczelnie grubymi, purpurowymi kotarami. Jedyne źródło światła pochodziło z kryształowego żyrandola, jednak było ono trochę zbyt słabe, przez co pokój tonął w półmroku. Na czarnych ścianach powieszono czerwoną płachtę z sierpem, młotem oraz gwiazdą, natomiast naprzeciw wisiała charakterystyczną, czerwoną flagę z krzyżem żelaznym.

Wszystko to przyćmiewał dym z cygar, które namiętnie wypalali. Obaj siedzieli naprzeciw siebie ze spokojem obserwując swoje ruchy.

- Dobrze słyszeć, że się zgadzamy. - rzekł w końcu niższy mężczyzna, pociągając łyk ze swojego kieliszka.

- да. Nasza współpraca będzie owocna товарищ. - odparł głęboki, spokojny bas, a pożółkłe zęby jego właściciela wyszczerzyły się w niedbałym uśmiechu bez radości - W Europie jest dość miejsca dla naszej dwójki.

- Wahrlich. - skinął głową i spojrzał na mapę, przyglądając się mapie wraz z rozmówcą - Sądzę, że nasz podział jest uczciwy.

Na papierze, grubą, czerwoną kreską oznaczono strefy wpływów, na jakie panowie pooznaczali całą Europę. Linia graniczna przebiegała po obecnych granicach państw i kończyła się przy Morzu Śródziemnym. Każde z państw zagarnęło już sobie wielkie ilości terenów. Jednak... w samym środku, dwoma liniami obramowano terytorium Polaków. Z jakiegoś powodu to państwo zostało oddzielone.

- Kogo zaatakujemy najpierw? - większa postać spytała poważnie.

- Najchętniej rozpocząłbym to od strony Francuskiej. - wziął jeszcze łyk - To byłby bardzo prosty start. Nie będą się bronić zbyt zaciekle, jak na tchórzy przystało.

- Ale ale... Przecież Polacy mają z nimi podpisaną umowę sojuszniczą. - zauważył trzeźwo.

- To nic nie znaczy. Nie pomogą im. - spojrzał mu w oczy z pewnością - Umiem przekonać Polskę, by patrzyła na to z założonymi rękoma i nie rzuciła sił ojca do walki. Podjąłem już w tym kierunku pewne kroki.

- Jakie, jeśli wolno spytać? - rozmówca uniósł lekko brew, zaciągając się dymem. Ponura powaga wciąż gościła na jego twarzy.

- Mam dobre metody perswazji. - odparł lakonicznie.

- Widziałem was na tym balu. - rzekł bez ogródek, patrząc przenikliwie w jego oczy - Przyznaję, wyglądaliście całkiem interesująco na parkiecie. Ale czy jesteś pewien, że ta jednorazowa sytuacja utworzyła między wami dostateczne porozumienie?

- Jestem pewny, że ma do mnie słabość. - oznajmił zimno - Zrobi to, o co ją poproszę, a w przyszłości z pewnością stanie się jednym z naszych sojuszników. Jest taka jak my dwaj - silna, zdecydowana, inteligentna. Z pewnością wesprze nasze działania.

- Wybacz, ale nie mogę brać tej kwestii na słowo. - mężczyzna pokręcił głową - Znam twoje umiejętności manipulacyjne, jednak musisz wiedzieć, że ta kobieta potrafi może nawet lepiej niż my sterować masami. Jej ludzie kochają ją ponad własne życie i to wcale nie jest zasługa jej ojca.

- Przyznaję, że jest w tym dobra, jednak chyba nieco ją przeceniasz.

- Nie przesadzam. Wiesz może co mój poprzednik zrobił jej i jej rodzinie?

- Masz na myśli to jak ją odesłaliście wgłąb swojej ziemi? Tak.

- A znasz dobrze tę historię? - puścił kółeczko dymu w jego stronę - Najpierw przebywała z ojcem w niewoli u Cesarstwa Niemieckiego, lecz zbiegli mu do Kongresówki. Ta dopadła ich tajna policja, zgarnęła do Imperium Rosyjskiego, a ten wysłał ich wgłąb naszego terytorium.

- Wiem o tym. Udało im się uciec i przedostać do Europy. - odparł, nalewając sobie wina.

- A wiesz jak udało im się tego dokonać? - zmierzył go poważnym spojrzeniem - Jej ojciec zdołał przekonać część ludzi do buntu! Umożliwiono mu ucieczkę, a w drodze do ich terenów natknęli się na oddział policji Imperium. Ta mała Diablica zdołała tak oczarować żołnierzy, że nie skuli uciekinierów, dzięki czemu zdołali się w nocy wymknąć.

- Sądzę iż to nic dziwnego. - rzekł spokojnie.

- Wiedz, że później w przebraniach musieli przejść przez Moskwę i rozdzielili się, a ona trafiła dość blisko pałacu cara, między jego ludzi. A jednak jakimś cudem udało się jej zwiać i dotrzeć do ojca. Nie należy jej lekceważyć... poza tym to nie ona tam rządzi, tylko ten wąsaty burżuj.

- Wierz lub nie, ale dzielą się rządami. Ta kobieta ma ona dar przekonywania, a z jej zdaniem liczy się II Rzeczypospolita. Mieć ją w garści, znaczy mieć w garści jej ojca, a więc władzę nad Polakami.

- Przyjacielu, nie wątpię w twoją myśl, jednak wolę wiedzieć na czym stoję. - strząsnął pył do popielniczki i wbił spojrzenie w twarz mężczyzny - Upewnij się, że będzie skłonna do współpracy. Jeśli nie, będziemy musieli ją zaatakować.

- Wysłałem jej naszą propozycję. Jeszcze dziś powinna przyjść odpowiedź. - pokiwał głową - Musi się zgodzić. Dałem im świetne warunki.

Trzeba było przyznać, że cenił wysoko swoją osobę. Jednak nie było to bezzasadne. Ostatnie spotkanie z piękną córką Drugiej Rzeczypospolitej było dla niego wyjątkową chwilą. Nie dość, iż dowiedział się, że Polka jest bardziej mu podobna niż podejrzewał, to jeszcze okazało się, że jest mu chętna. Mile wspominał ich krótki spacer w tej ścianie deszczu, ciepło jej drobnego ciała i urzekający, kobiecy zapach. Pamiętał dobrze, jak drżała pod wpływem jego dotyku. Uniósł delikatnie kąciki ust. Do twarzy jej było w czerni.

W tym momencie do drzwi pokoju ktoś zapukał. Po chwili do środka wszedł oficer w czarnym mundurze. Stuknął obcasem oficerek, zahajlował i podał jednemu z mężczyzn jakąś kartkę.

- Verzeihen Sie mich mein Führer, aber es kam ein Telegramm von der Botschaf in Polen.

- Sehr gut... Du kannst gehen.

Żołnierz ponownie zasalutował i odszedł, zamykając za sobą drzwi. Natomiast wspólnicy spojrzeli na wiadomość.

- Zaraz się przekonamy...

Niższa postać szybko przesunęła wzrokiem po kilku linijkach tekstu. Z każdym przeczytanym słowem zaciskała mocniej palce na skrawku papieru. Złość ogarnęła jej duszę.

- I jakie są wieści? - spokojny ton towarzysza tylko podniecił wściekłość w sercu.

- Nie zgodziła się... Odrzuciła moją ofertę. - rzekł cicho, pozornie spokojnie. Odłożył papier na stolik, po czym przetarł twarz dłonią w białej rękawiczce i zamknął oczy - Będzie wspierać te tchórzliwe psy, bo nie splami się zdradą... Zawalczy przeciw nam.

Zapadła cisza, w której głośnym echem rozbrzmiewały myśli. Nie zgodziła się... nie chciał tego przyznać, ale ta wiadomość dotknęła go do żywego. Przecież wiedział, że byli sobie podobni... Byli dwoma orłami wśród skrzeczących srok i wron. Powinni trzymać się razem jako istoty szlachetniejsze, rozumiejące się na wzajem. Z pewnością rozumiała jego tok myślenia, dostrzegała słuszność sprawy! Więc... czemu?

Nagle poczuł, że ktoś dotknął jego ramienia. Gwałtownie otworzył oczy i ujrzał wielką, ciężką, czerwoną łapę z długimi, ostrymi paznokciami, pokrytą kilkoma grubymi bliznami. Wzdrygnął się niemal niezauważalnie i zapragnął zrzucić ją z siebie, jednak tego nie zrobił.

- Widzisz towarzyszu... właśnie dlatego nigdy nie ufałem Polakom. - głos jego rozmówcy był bardzo poważny, nawet lekko przygnębiony - Najpierw cię oczarują i owiną sobie dookoła palca, a gdy zrobisz coś nie po ich myśli, odrzucą bez litości... Nie należy im wierzyć.

- Zwycięscy nie raz ich zawiedli, a jednak pozostaną wobec nich lojalni... - odparł głucho, wbijając wzrok w mapę.

- Sam się temu dziwiłem... - łapa uścisnęła w miarę lekko jego ramię, a głos sposępniał - Aż zrozumiałem, że oni kochają się w honorze. Nie patrzą na swoje szczęście, korzyści, czy na propozycje pomocy uzyskania dobrobytu. Nie mszczą się za krzywdy na innych i nie zechcą skorzystać z podstępów w osiągnięciu celu... Było jasnym, że nam odmówią. To jest dla nich ważniejsze niż miłość do kogokolwiek innego.

Mniejszy mężczyzna zacisnął delikatnie pięść na kieliszku, wpatrując się w papiery. Zaczęło mu się lekko kręcić w głowie od wina, którego wypił już dziś niemało. Słowa jego wspólnika podsycały tylko gniew, zbudzony przez jego zranioną miłość własną. Jak ta kobieta mogła cenić zachodnich pyszałków wyżej niż jego? Odmówiła mu, a nie odmówi im?!

- Myślę, że to najwyższy czas, by pożałowali swojej miłości. - powiedział spokojnym głosem, w którym czaiła się najstraszliwsza groźba.

* * *

Zrobili to. Wzięli ich państwo z dwóch stron... Szli coraz głębiej w dopiero co odrodzone państwo, które stawiało im opór jak umiało najlepiej. Rosjanie "wyzwalali" ludność gwałcąc, kradnąc i psując co tylko napotkali na swej drodze, a Niemcy grabili i mordowali bez litości.

Rozpacz zmieszana z wściekłością rozrywała serce dziewczyny, gdy dowiadywała się o sytuacji na froncie od zaufanych żołnierzy. Jej lud cierpiał, a ona nie mogła w żaden sposób pomóc. Była bezsilna. Jej właśni sojusznicy, przez których traciła niepodległość, zdobyli się na noty protestacyjne i zrzucenie ulotek nad niemieckimi miastami. Kiedy się o tym dowiedziała, myślała, że wściekłość ją zadusi. Świadkowie przysięgali, że widzieli jak jej oczy świecą zimnym, przerażającym światłem, chociaż twarz pozostawała spokojna.

Nutki żalu dodawał fakt, że zaatakował ją mężczyzna, który jeszcze kilka lat wcześniej mógłby stać się jej sojusznikiem. Czuła, że nawiązują nić porozumienia, a on… Zaatakował tylko dlatego, że ani ona, ani jej ojciec nie chcieli zhańbić się zdradą.

Jednak wszystko to bledło w obliczu sytuacji jej ojca... Druga Rzeczypospolita od początku tej wojny nie czuł się najlepiej, jednak trzymał się na nogach i był w stanie decydować o ważniejszych kwestiach. W końcu nie było najgorzej! Prawda była taka, że opór tężał. Wystarczyłoby kilka dni na przegrupowanie sił, a wzięliby się w garść i uderzyli na Niemców z podwójną mocą! Kto wie, pewnie nie tylko wyparliby ich z kraju, ale potem też złożyli wizytę Hitlerowi w samym Berlinie.

Jednak wszystko to zmieniło się 17 września, kiedy ZSRR zaatakował ich od tyłu... Ten nóż wbity w plecy ostatecznie powalił jej ojca. Dla weterana dwóch powstań i jednej Wojny Światowej to było za dużo. Kraj z każdym dniem słabł i chudł, a rany na jego ciele powiększały się. Polska wiedziała, że umierał, ale nie mogła nic na to poradzić...

W pewnym momencie nakazała wiernym żołnierzom zabrać go z Warszawy i umieścić w leśniczówce pod stolicą. Stara chata, dobrze skryta w lesie była nie do odnalezienia. Tam Rzeczypospolita był bezpieczny, gdy jego córka starała się wytrwać w nierównej walce z siłami wrogów.

Lecz teraz nadszedł kres tej heroicznej, aczkolwiek z góry przegranej walki. Kobieta musiała poddać państwo, nie mogła przelewać krwi swoich ukochanych żołnierzy ani chwili dłużej. Nie było innego wyboru. Należało ratować to, co zdołało przetrwać.

Złoto zostało wywiezione, duża część jej dowódców oraz żołnierzy zdołała się skryć przed okupantami, wszystkie skarby jakie tylko zdążyła, nakazała ukryć w bezpiecznych miejscach. Teraz pozostało jej wywieźć ojca na południe, do Węgier, by bratankowie ukryli państwo i pomogli mu przetrwać.

Jechała przez las konno, na wiernym, silnym, wypróbowanym gniadoszu. To był jedyny sposób, bowiem drogi były w takim stanie, że nie sposób było przejechać samochodem, przynajmniej nie od strony Warszawy. Kobieta miała jednak dobry plan na przetransportowanie państwa - żołnierze kupili wóz chłopski, na którym mogli się ukryć i bezpiecznie przejechać na południe. Transport miał być tu niedługo, ale ona wolała przyjechać szybciej i przygotować stary kraj na tę drogę.

Smukły wierzchowiec pędził najszybciej jak mógł, dzięki czemu wkrótce ujrzeli omszałą, nieco pochyloną chatkę. Polska ściągnęła wodze, zatrzymując szlachetne zwierzę i zeskoczyła z kulbaki. O mało nie zgubiła ciemnozielonej czapki z dumnym, stalowym orzełkiem. Do domu wpadła jak burza i natychmiast skierowała kroki do sypialni. Otworzyła zamaszyście drzwi.

W pomieszczeniu panował półmrok, ale dało się rozróżnić duże łóżko przykryte białą pościelą. Natomiast w słabym, zmęczonym staruszku o białych jak mleko wąsach, ciężko było rozpoznać dawnego, silnego Drugą Rzecząpospolitą. Jego ręce leżały bezwładnie na kołdrze, a oddech świszczał. Znać było, że policzone są jego godziny.

- Pola... - powiedział nieco ochrypłym głosem.

Stan mężczyzny na chwilę odebrał mowę dzielnej kobiecie. Jej serce drżało z obawy. Czuła, że jest przy nim śmierć, ale nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że mogłaby go teraz stracić.

- Spokojnie tato, jestem tu. - powiedziała cicho, podchodząc szybko. Chwyciła lekko jego dłoń - Zaraz cię stąd zabiorę, nie bój się.

- Pola... śmierć wisi nade mną... – spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem - Nie zostało mi wiele życia...

- Nawet tak nie mów. - zaprotestowała szybko - Uratuję cię. Wszystko będzie dobrze.

- Dobrze, że jesteś przymnie... żal jest umierać w samotności...

- Nie umrzesz. Wyjdziesz z tego. - ścisnęła jego rękę, a jej serce rozdarł potworny ból, by po chwili zmroziło je przykre zimno. Obawiała się znów zostać sama.

- Nie rozpaczaj Iskierko... Nie możesz okazać słabości... Musisz być silna dla naszych ludzi... Tchnij w nich nadzieję... - patrzył na nią z wielką powagą. Po chwili położył dłoń na piersi, gdzie jątrzyła się rana po Warszawie - Zastąpisz mnie... Pomścisz...

- Tato... - chciała coś powiedzieć, jednak głos uwiązł jej w gardle. Jednak zdołała wziąć się w garść i skinęła głową, ściskając jego dłoń.

- W twoich żyłach płynie krew husarza i ułana... Jesteś stworzona do zwyciężania nad wrogami... - coraz ciężej było mu mówić - Nigdy nie wątp w swoją siłę dziecko...

Kobieta uścisnęła jego rękę, skinąwszy głową w milczeniu. Zagryzała wargi, patrząc jak gaśnie życie w oczach jej ojca. Czuła fizyczny ból, kiedy widziała, jak duch z niego ulatuje.

Aż wreszcie stało się – klatka piersiowa przestała się poruszać, a mężczyzna zastygł. Jego ostatni dech wypełnił serce córki pustką i poczuciem krzywdy. Przez ZSRR oraz tego parszywego zdrajcę straciła go...

Po dłuższej chwili zamknęła oczy zmarłemu. Pocałowała go w czoło, żegnając z tego świata. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, ale dziewczyna trzymała się twardo. Jej oczy błyszczały zimnym blaskiem.

- "Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych" - zacytowała cicho, po czym odwróciła się na pięcie - Wybacz ojcze. Nie będę obecna na twoim pogrzebie. - puściła jego dłoń i nasunęła czapkę na oczy - Przysięgałam, że nie opuszczę naszego ludu... Pozostanę z nimi na naszej ziemi. Poprowadzę ich ku wolności. Nie spocznę ani na chwilę, póki nie uwolnię nas ze szponów tych dwóch bestii. - obróciła głowę w stronę jasnego wyjścia i zacisnęła pięści - Pomszczę cię.

Powoli wyszła z pomieszczenia. Opuściła chatkę, wskoczyła na grzbiet gniadosza i popędziła w las, w stronę, z której mieli nadjechać żołnierze. Jej rozpuszczone włosy błyszczały wokół głowy. Przypominała jedną z mitologicznych Furii.

Jednak nie tylko z wyglądu podobna była boginiom zemsty. Jej duszę opanował zimny gniew oraz pragnienie zemsty. Prędzej czy później, oni wszyscy zapłacą za swoje zdrady... Wtedy wrogowie padną na kolana, a zdrajcy będą błagać o śmierć.

Chapter 5: Bold and Brave

Chapter Text

Płaszcz nocy otulał ich i ochraniał przed wzrokiem innych ludzi. Trzymali mocno w ramionach jakieś teczki. Za każdym razem, gdy słyszeli kroki patrolu, chowali się w ciemnych bramach domów, modląc się, by nikt ich nie zauważył. Opatrzność jednak czuwała nad nimi. Błogosławiona ciemność przyjęła do siebie i uczyniła ich niezauważalnymi dla oczu wrogów. Zdołali przemknąć przez miasto do spłowiało-zielonej kamienicy położonej w Śródmieściu. Dozorca wpuścił ich od razu, gdyż znał dobrze obu młodych chłopaków. Zamknął za nimi wrota wejściowe i dyskretnie wyjrzał przez malutkie okienko, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem ich nie śledził. Jednakowoż wszędzie było cicho i spokojnie. Nikt nie kręcił się po ulicach.

Dał znak chłopakom, a ci od razu odetchnęli z ulgą, po czym ruszyli w stronę zejścia do piwnicy. Ostrożnie schodzili po kamiennych schodkach, by nie pośliznąć się i nóg nie połamać, gdyż światło ze względów bezpieczeństwa nie było włączane. Po chwili znaleźli się w sporym korytarzyku. Tutaj dopiero zaczynały się egipskie ciemności. Młodzi mężczyźni bardzo ostrożnie ruszyli przed siebie, starając się nie przyłożyć w coś twarzą.

Na szczęście udało im się jakoś przejść do końca i odnaleźć odpowiednie drzwi. Rozpoznali je przy pomocy dotyku. Żadne inne nie miały przy klamce wyrytego krzyżyka. Niższy z chłopaków wystukał tajny kod - jeden krótki sygnał, dwa długie i znów jeden krótki. Odzew stanowił jeden krótki sygnał oraz dwa długie. Po tym otworzono im drzwi.

Pokój ten był oświetlony przez słabą żarówkę wiszącą pod sufitem. Przy ścianach stały regały, a na ich półkach leżały rozmaite przedmioty: od słowików z przetworami, przez skrzynki z narzędziami, po składowane w takich miejscach stare pudła i rozmaite drobne sprzęty domowe. Z tyłu znajdowały się szare drzwi.

W centrum, na w miarę szerokim stole spoczywały rozmaite papiery, dokładne plany stolicy oraz dokumentacja. Wokół tego mebla zgromadziło się kilkunastu mężczyzn o poważnych twarzach i charakterystycznych dla wojskowych, pewnych ruchach. Dyskutowali o czymś zawzięcie z jakimś miastem, które zaciekle broniło swego zdania. Tuż obok niego stała postać przeciętnego wzrostu, skryta pod ciepłą peleryną z kapturem. Spod tego okrycia wyzierał szaro-zielony męski mundur.

Rozmowa urwała się, gdy otworzono drzwi, a do środka wkroczyli "goście".

- Nareszcie jesteście! Co wam tak długo zajęło? - "Pług" był widocznie niezadowolony.

- Wybaczcie panie pułkowniku! - odparł nowo przybyły blondyn z puchatą grzywką - Skurczybyki patrolują miasto w dzień i w noc. Strasznie ciężko było się przedostać.

W pomieszczeniu rozległy się pomruki zrozumienia. Młodzi członkowie "Agatu" podeszli bliżej stołu.

- Jak wam dziś poszło z przemyceniem ciała "Alana"? - spytał poważnie Warszawa.

- Misja zakończyła się pomyślnie. Wykradliśmy go z kostnicy na ul. Oczki i oddaliśmy chłopakom do pogrzebania. - mężczyźni spuścili wzrok, jednak trzymali się twardo.

- Dzielny to był żołnierz. - powiedziała cicho postać skryta pod płaszczem - I bardzo ofiarny. Nie zapomnimy mu jego walecznych czynów.

- Posłał do piachu trzech szkopów... - mruknął cicho blondyn.

Po chwili krótkiego milczenia odezwał się zastępca komendanta Kedywu:

- Mam nadzieję, że macie wszystko. - spytał "Teodor", patrząc na nich przenikliwie - Te dane są nam niezbędne do zaplanowania dalszych kroków

- Tak jest!

Chłopcy położyli teczki na stole. Towarzysz blondyna - niski rudzielec o zielonych, roziskrzonych oczach oraz szorstkiej czuprynie wyjął ze środka najważniejsze dokumenty i podał je osobiście szefowi Kedywu.

- Oto szczegółowe dane na temat sytuacji na froncie, naszych zasobów oraz dane od naszych generałów. - powiedział, salutując.

- A więc możemy teraz nareszcie ustalić jakie kroki podejmiemy, by doprowadzić do wyzwolenia naszych rodaków...

- I zakończyć ten koszmar. - dodał Warszawa.

* * *

Spotkanie skończyło się o drugiej w nocy. Konspiratorzy rozeszli się do swoich mieszkań, korzystając z osłony nocy oraz tylko sobie znanych przejść. W piwnicy zielonej kamienicy pozostały jeszcze tylko dwie osoby. Była to tajemnicza postać w płaszczu oraz Warszawa. Oboje w ciszy porządkowali dokumenty, wkładali je do odpowiednich kopert, a te umieszczali w specjalnej walizce.

Jednak w pewnym momencie postać w płaszczu zachwiała się delikatnie. Stolica natychmiast to zauważyła.

- Usiądź, ja to dokończę. - chwycił jej dłoń.

- Nic mi nie jest, mogę ci z tym pomóc. - mruknął głęboki, zmęczony głos.

- Siedzisz i się nie ruszasz, jasne? - burknął, sadzając ją na jedynym krześle w pomieszczeniu - Być może ich możesz ignorować, ale mnie będziesz się słuchać.

- Warszawa... - groźny ton, jakim te słowa wypowiedziano, przejął hardą stolicę dreszczem. Miasto obejrzało się i ujrzało wbite w siebie nieugięte, rozkazujące spojrzenie, które paliło jak ogień.

- Nie zgadzam się! - burknął nieco nerwowym tonem - Jeśli wciąż będziesz tak działać, to się wykończysz!

- O ile się nie mylę, powiedziałam ci w maju mniej-więcej to samo. - odparła spokojnym tonem, ale jej oczy wciąż błyszczały groźnie - Gdy te psy paliły getto żydowskie, a ty ledwo zipałeś też nakłaniałam cię do odpoczynku i kurowania się.

- Przepraszam bardzo! Ja, w przeciwieństwie do ciebie, posłuchałem i ograniczyłem pracę do minimum...

- Latasz jak z piórkiem po całym mieście i zamiast wyręczyć się kimś, osobiście załatwiasz wszystkie sprawy. - odparła spokojnie.

- Ale ja jestem tylko miastem, a ty? Jesteś sto razy ważniejsza niż ja! Mnie się da zastąpić, ciebie nie! - warczał, a jego głos wybrzmiewał rozpaczą. Mężczyzna miał chyba załamanie nerwowe - Przecież wiesz jak wygląda sytuacja! Przez te bestie wciąż jesteś potwornie osłabiona! Katyń upuścił ci wiele krwi. Obozy Zagłady zabierają krwawe żniwo, Polacy umierają na zesłaniu, bądź w walce z tymi potworami, a ty za to płacisz, tracąc z wolna wszystkie siły. Gorączkujesz, bo UPA bawi się w "Anioła Śmierci" na Wołyniu. Wszyscy generałowie są poza naszym zasięgiem, bo nie ma się jak skontaktować, nie wiadomo, czy Alianci nie podłożą nam świni, a ty umierasz! Straciliśmy RON'a, Drugą Rzecząpospolitą nie możemy stracić i ciebie...!

W tym momencie kobieta przytuliła go do siebie. Głaskała go delikatnie po plecach, milcząc. Głos uwiązł mu w gardle. Stara stolica padła na kolana i wtuliła się w nią, drżąc jak w febrze. Zbyt dużo zobaczył w swoim życiu i zbyt mocno ukochał Córkę Królów... Bał się o nią bardziej niż o własne życie.

- Cii... Nie stracicie mnie... - mówiła spokojnym, głębokim głosem, wciąż głaszcząc go uspokajająco - Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. Przeżyję tę wojnę i wszystkie zdrady. Wyprowadzę nas z niewoli, zobaczysz. Musisz mi jednak dać swobodę działania.

Przez dłuższą chwilę trwali w milczeniu, jednak w końcu miasto uspokoiło się i puściło swoją panią. Cisza przedłużała się, bo ona czekała co jej powie, a on zbierał myśli.

- Jesteś uparta. - rzekł w końcu - Zupełnie jak twój ojciec.

- I dzięki temu osiągam swoje cele. - przysunęła do siebie walizkę - Dzięki za ułożenie tego... jutro sama przejrzę to wszystko. - nagle spojrzała na niego uważnie - Masz to o co prosiłam?

- Tak, ale nadal twierdzę, że w twoim stanie to fatalny pomysł. - oznajmił, podając jej plik kartek.

- Myślę perspektywicznie. - mruknęła, przeglądając dostarczone mapy - Mam przeczucie, że mapy kanałów przydadzą nam się w przyszłości.

- Nie przesadzaj. Nikt tam nie będzie schodził. - prychnął ze zniecierpliwieniem.

- Jak uważasz. Ja i tak czuję, że te mapy będą na wagę złota. - rzekła spokojnie, lecz nagle zmarszczyła brwi - Wawa, co to ma znaczyć? Gdzie są dane przyjazdu "Czarnej Śmierci"? Muszę znać szczegóły tej akcji. Będę przecież pomagała w planowaniu.

Załamanie nerwowe tak zmęczyło jej stolicę, że nawet nie zamierzał się z nią o to kłócić. Po prostu dał jej te dokumenty.

- Tutaj są informacje o jego przyjeździe i całej trasie. Oficjalnie będzie leciał samolotem, nieoficjalnie przyjedzie pociągiem przez 75% drogi, a potem wsiądzie w samochód. Ale proszę cię na wszystko, nie kombinuj z nimi niczego. Nie chcę patrzeć na śmierć kolejnego państwa...

- Nie będziesz musiał, dam sobie radę. - odparła spokojnie i wstała. Wyciągnęła do niego dłoń - Dobrej nocy Warszawo. Spotkamy się za kilka dni w tym samym miejscu.

Mężczyzna popatrzył na nią, a po chwili przytulił do siebie. Westchnął smutno

- Uważaj na siebie... Dużo jest konfidentów wśród nas. - pokręcił głową z rezygnacją - Nie wychodź stąd choćby nie wiem co...

- Spokojnie, jestem ostrożna. - poklepała go po plecach - No już puść mnie. Musisz wrócić przed świtem, bo się zorientują.

Miasto westchnęło ciężko i wyszło, zamykając za sobą wejście. Gdy jego kroki na schodach ucichły, postać odetchnęła cicho, jej postawa lekko opadła, jakby nie miała sił na utrzymanie się dłużej w pionie. Przygarbiła się i oparła mocno o stół. Przetarła dłonią twarz i spojrzała na dokumenty, które spoczęły na krześle. Przełożyła je na stół, przysunęła sobie krzesło i zaczęła uważnie czytać. Przetwarzała każdą informację, zastanawiając się jak wykorzystać ją na swoją korzyść i zakończyć życie mężczyzny, który ją zdradził.

W pewnej chwili ziewnęła cicho i położyła jedną dłoń na brzuchu. Zacisnęła lekko zęby. W jednym Warszawa miał rację - była bardzo zmęczona. Jednak wiedziała, że dopóki nie wyrzuci najeźdźców ze swojej ziemi, nie będzie mogła odpocząć. Musi pozbyć się chociaż jednego z nich i dopełnić swej przysięgi.

* * *

Noc jest darem, którego potrzebujemy, ale na który nie zasługujemy. To właśnie wtedy cały nasz świat ma swój moment, w którym może zregenerować siły... i ukryć swój przerażający obłęd. Bowiem w najmroczniejszych zakamarkach umysłu każdego człowieka tkwi szaleniec, który pragnie wyjść na zewnątrz. Noc jest ich narzędziem do ponownego zamknięcia tej bestii w swoim wnętrzu.

Tak właśnie postrzegał tę porę dnia przez wiele lat. Jednak w miarę upływu czasu zmienił swoje zdanie. Dla niego noc stała się przekleństwem. Właśnie w ciemności, skrycie i niepostrzeżenie ci parszywi Polacy po cichu z nim walczyli. Wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelkiej logice dopuszczali się czynów, które nie mogły pomieścić się w głowie. Ich szalona odwaga, oddanie ojczyźnie i niepojęta wiara sprawiały, że nie mógł sobie poradzić z ich wytępieniem. Żaden szpieg, żaden zdrajca nie mógł mu pomóc ze spacyfikowaniem Armii Krajowej, mało tego, oficerowie AK wykonywali swoje wyroki na jego ludziach i z powodzeniem odbijali swoich z więzień, bądź sami z nich uciekali, w dodatku z drażliwymi informacjami. I jeszcze ci ich cichociemni...

Był znużony tą sytuacją, jak niczym innym i tego jednego żałował, że nie ma takich ludzi. Bowiem mógł nienawidzić i mieszać ich z błotem, ale to jedno musiał im przyznać: potrafili się bić jak marzenie. Tacy patrioci byliby na wagę złota! Z nimi mógłby zawojować cały świat i to już dawno temu...

Po raz kolejny przyłapał się na rozpamiętywaniu odmowy dumnej dziewczyny. Polska byłaby niezastąpionym sojusznikiem, ale kurczowo trzymała się swoich zasad... Gorycz wypełniła jego serce na wspomnienie jej uśmiechu i tych błyszczących, białych oczu oraz ich tajemniczego, pociągającego, niebezpiecznego wejrzenia. Tak bardzo były mu podobne, a tak odległe...

Zacisnął usta w wąską kreskę. Miała szansę do niego dołączyć, ale nie skorzystała. Więc niech teraz cierpi, niech umiera w sromocie, hańbie, z poczuciem porażki w duszy! Jego warunki były bardzo łaskawe, ale wolała być wierna tym, którzy zostawili ją na śmierć. Ostrzegał ją od samego początku, ale ona wolała wierzyć w to, że przy niej zostaną. Cóż za naiwność...

Oderwał wzrok od widoku zza okna i ponownie wbił swoje spojrzenie w dokumenty leżące na wysuwanym stoliku przed nim. Miał osobiście wpaść na niezapowiedzianą wizytę u Gubernatora Warszawy i sprawdzić, jak sobie radzą z wyłapywaniem Ak-owców oraz skontrolować stan dawnej stolicy Polski. Podobno mocno ucierpiał przez powstanie w Gettcie Warszawskim. Poza tym po cichu liczył na to, że żywiołowe miasto doprowadzi go do Polski, by nareszcie mógł zastrzelić ją i odebrać sens walki jej ludowi.

Potarł delikatnie skroń, czytając ponownie dane na temat ostatniej walki. Mruczał cicho przekleństwa, czytając dokładny raport na temat jednego z najświeższych wyroków. Jego wnętrzem targał gniew na myśl o tym, że przy egzekucji Ewalda Langego stało kilku niemieckich, uzbrojonych żołnierzy, którzy w dodatku na dźwięk strzałów padli na ziemię. Mruknął do siebie ze zniecierpliwieniem. I to mieli być żołnierze jego własnej armii, która miała podbić cały świat? Cóż za kompromitacja... Tylko kolejny dowód na to, że nie masz żołnierza nad Polaka w służbie ojczyzny.

Zaiste, III Rzesza nie miał z nimi łatwego życia, jednak im swą większą wartość ukazywali, tym bardziej twardniało jego serce, tym bardziej pragnął ich zniszczyć.
Westchnął cicho, pochylając się nad stolikiem. W tym momencie naprawdę doceniał to, że w pociągu przygotowano mu osobny przedział, który był szczytem luksusu, ale do którego nikt poza nim samym nie miał prawa wejść. Mógł w spokoju pracować, nie ściągając na siebie ciekawskich spojrzeń członków swej świty. Nie lubił być obserwowanym, poza tym cenił sobie ciszę i spokój...

Nagle rozpędzony pociąg podskoczył, wagonami szarpnęło niczym flagą na wietrze i przez chwilę wszystko uniosło się do góry, po czym gwałtownie ciśnięto wszystkim na ziemię. Nastała ciemność.

Przez kilka minut ogłuszony kraj leżał bezwładnie na boku. Dzwoniło mu w uszach, kręciło się w głowie. Ciężko było myśleć, ale po kilku chwilach zdołał przezwyciężyć słabość. Wstał powoli i dotknął głowy dłonią. Wciąż huczało mu w uszach. Lecz wtedy, niespodziewanie, wyczuł pod palcami mokrą, nieco lepką substancję. Drgnął nieznacznie, uświadamiając sobie, że jest ranny. W dodatku, gdy poruszył prawą nogą i poczuł przenikliwy ból, zdał sobie sprawę, że ma rozbite kolano.

Spuścił wzrok, a wtedy ujrzał ciężki stolik, który leżał o kilka centymetrów od niego. Dopiero wtedy zrozumiał jak wielkie miał szczęście. Gdyby ten ciężki mebel spadł na niego, to nie skończyłoby się na rozbitej głowie i kolanie, a zwyczajnej miazdze. Odetchnął z ulgą, jednak zaraz pojął, coś, co normalnie zauważyłby od razu: ten stolik nie mógł przesunąć się sam, a zatem wagon musiał leżeć na boku. Pociąg się wykoleił! Czyżby to próba zamachu na jego życie?

W tym momencie zadziałał naturalny instynkt przetrwania. Sięgnął dłonią do klamki drzwi i spróbował je otworzyć siłą, ale nie był w stanie. Coś je blokowało. Lecz mężczyzna nie spanikował. Zachował zimną krew i rozejrzał się za inną drogą ucieczki. Jego oczy zatrzymały się na spękanej szybie okna, przez które kilka chwil wcześniej wyglądał na świat. W tamtej chwili nawet się nie zastanawiał, po prostu powoli wspiął się do okna i trzymając się jedną dłonią framugi, drugą natomiast złapał uchwyt i otworzył sobie drogę wyjścia.

Wygramolił się na zewnątrz, sycząc lekko, gdy przykląkł na ranionym kolanie. Spojrzał z zimną furią w stronę lokomotywy i zaklął pod nosem. Maszyna leżała o kilka metrów od torów i wyglądało na to, że nadaje się co najwyżej na złom.

Przy części wagonów stała garstka jego żołnierzy. Strzelali w stronę lasu, wycofując się dość szybko w stronę przejścia. Co chwilę któryś padał od kuli z niewiadomego kierunku.

Mężczyzna natychmiast przypadł do podłoża i podczołgał się do szczeliny między wagonami. Spojrzał w lewo. Część jego żołnierzy zdołała się przedostać na drugą stronę pociągu i pod osłoną przewalonych wagonów, strzelała w stronę lasu, jednak nie wiadomo było, czy są jakiekolwiek efekty tej strzelaniny.

Zmiął w ustach przekleństwo i zeskoczył z dachu do swoich żołnierzy. Okazało się, że zrobił to w ostatniej chwili, gdyż nad głową przeleciała mu seria pocisków. Odetchnął i zaraz oparł się o czarne podwozie wagonu. Od razu podbiegli do niego ocaleli oficerowie, jednak on zmierzył żołnierzy zimnym spojrzeniem i powstrzymał gestem ich pomoc.

- Warten Sie, bis sie aus ihrem Versteck komme. - rozkazał swoim głębokim, mrocznym głosem - Dann töten Sie sie alle!

Podwładni zasalutowali mu z szacunkiem i natychmiast ruszyli wydawać rozkazy. Przy III Rzeszy został jeden na straży.

Wkrótce strzały ucichły po obu stronach. Mężczyzna dyskretnie wyjrzał zza swojej kryjówki, szukając jakiegokolwiek ruchu, jednak wyglądało na to, że nikogo nie ma. Obie strony czekały na swój ruch, ale bezskutecznie.

Niespodziewanie z boku rozległy się strzały i jego ochroniarz padł na ziemię bez życia. Okazało się, że ktoś zdołał się przedostać między wagony i teraz ostrzeliwał wrogów zza bezpiecznej pozycji.

W pierwszej chwili żołnierze przypadli do ziemi lub schowali się w wąskich przerwach między wagonami. Wszyscy byli przeświadczeni, że atakuje ich większa grupa, ale gdy potomek Cesarstwa Niemieckiego wyjrzał ostrożnie z bezpiecznego miejsca, dostrzegł tylko jedną, smukłą, nieco niższą od siebie postać w czarnym, poszarpanym płaszczu, szczelnie okrywającym całe ciało. Jej twarz skrywał kaptur.

Zaklął szpetnie i wyciągnął swój pistolet. Strzelał w jej kierunku, jednak niestety tajemnicza postać zdołała się schować. Zaniepokojony mężczyzna wychylił się delikatnie, chcąc sprawdzić co się z nią stało. Nie podobało mu się, że tak nagle znikła. Ale w tym momencie usłyszał cichy stukot blachy nad sobą. Zadarł głowę, wymierzając broń w górę jednak nic stamtąd nie wyszło. Wtedy zrozumiał swój błąd.

Zanim zdążył zmienić swą pozycję, ktoś złapał go mocno od tyłu. Jedna dłoń spoczęła na jego torsie i przycisnęła go do napastnika, druga przyłożyła nóż do jego gardła. Kątem oka zdołał dostrzec charakterystyczny kaptur i białe, zaciśnięte zęby.

- Rzuć pistolet i żadnych sztuczek. - nakazał zimny, groźny, nieco ochrypły głos - To twój koniec gnido.

Upuścił pistolet tak, że leżał tuż przy jego nodze. Uniósł lekko ręce, oddychając spokojnie. Jeśli miał odejść, to z godnością, nie jak jego ojciec. Nie okazywał żadnego strachu, w przeciwieństwie do swoich żołnierzy, którzy z wściekłością i rozpaczą patrzyli na swojego wodza. Nie mogli nic zrobić, by go uratować.

- Masz odwagę mi grozić psie? Pokaż swą twarz i spójrz mi w oczy, jeśli się nie boisz. - odparł spokojnie swoim głębokim tonem głosu.

- Nie mam zamiaru się z tobą bawić...

Poczuł, jak przysuwa nóż bliżej jego gardła, ale nawet nie drgnął. Gorączkowo myślał jak by się wyswobodzić. W tym momencie oboje usłyszeli strzały dobiegające od strony pierwszego pola walki. Uścisk napastnika zelżał wtedy nieco, a Rzesza wykorzystał to, wyszarpując jej nóż z dłoni. Zrobił szybki obrót, a następnie uderzył agresora z pięści w brzuch. Ten upadł do tyłu, chwytając się mocno za obolałe miejsce.

Mężczyzna szybko podniósł swój pistolet i wymierzył w tajemniczą postać. Krew zalewała mu oczy, ale starał się ją ocierać, by móc coś widzieć.

- Jakieś ostatnie słowa...? - dopiero po chwili spojrzał na agresora i odebrało mu mowę.

Kaptur spadł z głowy, a płaszcz rozchylił się, ukazując srebrzystą podszewkę. Szybki oddech i lekko wykrzywiona twarz zdradzały, jak bolesny był jego cios, a jednak w jej białych oczach wcale nie malował się strach czy cierpienie. To spojrzenie, chociaż pozornie należące do bezbronnej łabędzicy, przypominało wejrzenie potężnego orła. Patrzyła na niego nie jak ofiara na oprawcę, tylko jak ranny drapieżnik na swą przyszłą zdobycz... Ciarki przebiegły mu po plecach, gdy to sobie uświadomił.

Cofnął się o krok, otwierając nieco szerzej oczy. Spodziewałby się naprawdę każdego, nawet kogoś z własnego otoczenia, ale na pewno nie tej osoby... chociaż na pierwszy rzut oka ciężko było ją poznać. W jakże innym stanie była! Nie taką ją zapamiętał... Była przecież dumną, odważną pięknością! A teraz...

Skóra wyblakła i przypominała półprzeźroczysty worek z kośćmi i krwią. Ciemne, w teorii przylegające spodnie oraz czarna, damska koszula, spod której wyzierała kamizelka kuloodporna, wisiały na jej przeraźliwie chudym ciele jak na wieszaku. Można było bez wysiłku policzyć jej żebra i określić dokładnie jak wyglądają kości nóg. Czerwono-białe, smukłe dłonie, obwiązane szorstkimi paskami materiału, były tak blade, że niemal przeźroczyste. Jej głowa została obwiązana bandażem, natomiast włosy co prawda urosły i sięgały już do ramion, jednak były pozbawione tego blasku oraz dawnej gęstości. Policzki jej zapadły, oczodoły jakby się pogłębiły. Łatwo było odnieść wrażenie, że zamiast głowy, widać tu samą czaszkę...

Jednak najgorsze było coś zupełnie innego, mianowicie to, że Polka nosiła na twarzy straszliwe piętno swego umęczonego narodu: widać było na niej ból mordowanych, przestrach więźniów, zmęczenie nieszczęśników męczonych przez oficerów obydwu okupantów, głód osadzonych w obozach Bolszewików i Niemców, zmęczenie nieszczęśników zmuszanych do pracy w nieludzkich warunkach, rozpacz setek tysięcy matek, których dzieci zmarły przez czarną i czerwoną zarazę, cierpienie żołnierzy bijących się o wolność innych państw, z dala od ojczyzny. Jednym słowem? Wyglądała jak sama Śmierć, a jednak... nie spoczywała bezwładnie na łóżku, wciąż działała przeciw niemu... Skądś brała siłę do walki, lecz skąd? Było to przerażające, patrząc na jej stan.

III Rzesza chciał odwrócić głowę, wymazać ten obraz z pamięci, jednak poczuł, jak coś chwyta go za serce i ściska straszliwie mocno, zmuszając do patrzenia. Nie był w stanie ukryć wielkiego wrażenia, jakie zrobił na nim widok tej dawnej... nie. Ona wciąż była piękna. Zachowała szlachetne rysy twarzy i ten błysk w spojrzeniu, który niegdyś zwrócił jego uwagę.

Niemiec milczał, zaszokowany. Patrzyli sobie w oczy, trwając w tej jednej pozie przez krótką chwilę, która zdawała się być dla nich wiecznością. Mężczyzna czuł się jak zahipnotyzowany. Nie mógł przestać na nią patrzeć...

Wtedy nagle Polska wyskoczyła do niego i uderzyła go prawą pięścią w twarz. Rzesza z zaskoczenia nawet się nie obronił. Nie spodziewał się, iż ktoś w takim stanie może mieć jeszcze tyle siły. Słowianka wykorzystała to, zadając cios z lewej dłoni, przez który cofnął się o krok. Następnie wyprowadziła prawą silny podbródkowy, zmuszający go do postąpienia w tył, po czym złączyła dłonie i z całej dostępnej siły walnęła go w głowę. Państwu delikatnie zakręciło się w głowie, ponieważ uderzyła w jego ranę. Padł przed nią na tyłek, jednak nic nie mówił ani nie robił.

Za to jego żołnierze zaczęli strzelać. Żeński kraj zgrzytnął zębami i skoczył do podwozia pociągu. Wspiął się po nim zwinnie i zaczął biec do pierwszego pola walki, po przewalonych wagonach.

- Mein Führer, fühlst du...? - jeden z oficerów chciał mu pomóc wstać, jednak, gdy tylko ten stanął na równych nogach, odepchnął podwładnego.

- Lass mich los, du Idiot!

Wódz natychmiast, najszybciej jak mógł, przedostał się przez przerwę między wagonami. Nie dbał o to, czy zamachowcy go zabiją, ani o to co pomyślą sobie jego ludzie. Działał pod wpływem instynktu, który nakazywał mu podążać za kobietą. Ponownie starł krew z twarzy.

Na polu między lasem, a wykolejoną maszyną leżał młody, ranny chłopak. Na boku wykwitła mu szkarłatna plama. Tuż przy nim leżał trup młodego mężczyzny o ciemnych włosach. Stanowił on w tej sytuacji swoistą tarczę, dzięki której Naziści nie mogli dobić ranionego.

Rzesza zdołał dostrzec kilku z ludzi Polski, którzy zmuszeni byli chować się między krzakami, gdyż żołnierze jego ochrony wciąż strzelali do lasu. Jeden z nich nawet stał nieco przed zniszczonym wagonem oficerskim i mierzył już do rannego blondyna, jednak to miała być ostatnia czynność w jego życiu.

Bowiem w tym momencie III Rzesza ujrzał, jak Polska wyskakuje z dachu. Jej płaszcz rozłożył się w powietrzu, a srebrzysta podszewka błysnęła mocnym światłem. Przez chwilę obserwującym zdawało się, że to skrzydła... Jednak później wypadki potoczyły się strasznie szybko.

Polka bowiem wylądowała na osłupiałym żołnierzu, łamiąc mu kilka żeber. Odebrała mu granat oraz pistolet i zastrzeliła go z zimną krwią. Następnie wyciągnęła zawleczkę i rzuciła przedmiot do wciąż strzelających Niemców. Dostała w ramię, jednak pomysł się sprawdził: ostrzał ustał na chwilę, gdyż tamci biegli ukryć się przed wybuchem. Nie wszyscy zdążyli.

Ten ruch dał Polce dość czasu, by dobiegła do lasu, natomiast jej ludzie mogli zabrać trupa oraz rannego. Nim jednak znikła wśród drzew, posłała mu spojrzenie, które przeszyło go na wskroś.

- Co ja z nią zrobiłem? - szepnął.

* * *

- Coś ty z sobą zrobiła?! - Warszawa strasznie się pieklił i zaciskał dłonie w pięści. Jego brązowy garnitur był nieco wygnieciony.

- Miałeś ją pilnować ty nieodpowiedzialny wariacie! - Kraków była zła zarówno na niego, jak i na nią. Założyła dłonie okryte szarymi rękawiczkami na piersi.

- Mogłaś zginąć. - odezwał się cicho Częstochowa, zmieniając bandaże. Był tu najspokojniejszy.

Polska jednak milczała i wpatrywała się w sufit. Pozostawała głucha na to co mówili, myśląc wciąż o swojej walce. Brała ją straszna wściekłość. Taki plan, takie poświęcenie, miała go dosłownie na swojej łasce, a nie zrobiła tego, co powinna! Trzeba było od razu wbić mu nóż w plecy albo uciąć głowę! A tak... zmarnowała ampułkę adrenaliny, straciła nóż i doskonałą okazję na zabicie Rzeszy. W głębi duszy miała ochotę popłakać, jednak tego nie zrobiła. Już od dawna nie uroniła żadnej łzy, gdyż to była słabość, a ona nie mogła jej okazać... Musiała być silna dla swoich ludzi i nie poddawać się, chociaż z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. A ciągle się jej pogarszało tylko z powodu dwóch bestii, które wciąż niszczyły ją od środka i rozgrabiały jej ziemię.

Narzekania nad jej głową się nasiliły. Przymknęła na chwilę oczy, trzymając nerwy na wodzy, po czym powiedziała głośno, groźnym głosem:

- Dobrze wiem co zrobiłam. Niemal zabiłam mordercę i zdrajcę. - brzmiała twardo, zdecydowanie. Obecni umilkli - Nie udało mi się... Wiem, że mogłam zginąć.

Dobrze wiem. Skoro już to ustaliliśmy, to wyjdźcie stąd. Nie chcę was teraz widzieć.

Zapadła cisza. Nikt się nie odezwał. Polska mówiła wiele nieprzyjemnych słów, jednak te jakoś szczególnie zabolały jej miasta. Warszawa bez słowa opuścił pomieszczenie, a zaraz za nim wyszła Kraków, zamykając za sobą drzwi. Pozostał tylko Częstochowa, a on milczał, owijając bandażami ramię dziewczyny.

- Powiedziałam, że macie wyjść. - burknęła.

- Wiem dziecko. - rzekł spokojnie - Ale muszę przy tobie zostać, bo jeszcze nie skończyłem.

Nie odpowiedziała nic. Pozwoliła mu dalej się nią zajmować, jednak patrzyła w ścianę. Celowo nie powiedziała im o tym, że Niemiec jej nie zastrzelił... jakoś nie chciała. Jeszcze nie wiedziała co o tym myśleć.

- Coś cię gryzie. - oświadczyło nagle miasto, spoglądając na nią swoimi spokojnymi, zielonymi oczyma - Powiesz mi co takiego?

Kraj bił się przez chwilę z myślami. Częstochowa był wyjątkowy wśród jej miast. Żadne inne nie przyjęło święceń kapłańskich. A on... on był wspaniały. Znosił ze spokojem smutki i problemy, uśmiechał się delikatnie, zawsze nosił sutannę oraz koloratkę. Był oazą spokoju, która być może mogła jej pomóc wyjść ze stanu rozedrgania, w jakie wprawiło ją spotkanie z Rzeszą.

- Powiem, ale potraktuj to proszę jako spowiedź... - spojrzała mu w oczy. Miasto skinęło poważnie głową, wpatrując się w nią spokojnie - Niemiec... on miał mnie na muszce, ale nie zabił. Gapił się tylko, stojąc bez ruchu. A potem, gdy zaatakowałam, nawet się nie obronił, tylko wciąż patrzył na mnie...

Miasto Częstochowskiej Pani milczało, rozważając w duszy tę sytuację. Zdziwiło go to, musiał przyznać. Nazistowskie Niemcy z pewnością nie przepuściłby takiej okazji do zlikwidowania wroga, ale...

- Może ma wyrzuty sumienia? Powiedziałaś, że kiedy cię zobaczył, zamarł. Może widząc twój stan, zrozumiał jak bardzo cię skrzywdził?

- Wierzysz w to co mówisz? - uniosła jedną brew.

- Wysnuwam hipotezę. - odparł - Nikt nie wie na pewno co siedzi w głowie innego człowieka, a co dopiero państwa...

Zapadła cisza. Po kilku minutach miasto-mnich skończyło zajmować się ranami i wstało.

- Akurat, kiedy uciekłaś, przyjechałem, by przynieść wam z Krakowem dobrą nowinę. - rzekł, myjąc ręce.

- Co się stało? Szkopy zostawiły wreszcie w spokoju klasztor?

- To zrobili już dawno. - uśmiechnął się dobrotliwie i położył dłoń na jej ramieniu - Pojawił się ktoś nowy.

- Kto? - spojrzała na niego uważnie.

- Znalazłem w nocy, u progu kościoła twojego przyszłego następcę moje dziecko. - rzekł ze spokojem - Pojawił się kolejny Rzeczypospolita Polska - twój następca.

Niewiele rzeczy potrafiło wedrzeć się do jej duszy i zniszczyć twardą maskę, którą przywdziewała na twarz. A ta wieść nie tylko sprawiła, że jej serce zabiło szybciej, ale również wywołała nowe emocje na chudej, zmęczonej twarzy.

Jak? Kiedy? Skąd? Wiele pytań kłębiło się w jej głowie, jednak nie miała żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko jedno: to dziecko było przyszłością i oznaczało, że jej lud jest już zabezpieczony. Nie jest ostatnią z rodu, a więc jej naród przetrwa tę wojnę, wyjdzie z niej zwycięski i wolny.

Chapter 6: Soul Change

Chapter Text

Zbudził się sam z siebie i to kolejny raz o 3 nad ranem. Nie wiedział, dlaczego, ale od kilku tygodni, to znaczy od czasu zamachu na jego życie, budził się w środku nocy. Nie przejmował się tym, gdyż zwykle zasypiał ponownie niemal od razu, ale teraz... teraz nie był w stanie. Położył się płasko na dużym łóżku i wbił wzrok w sufit. W pewnym momencie położył bezwiednie dłoń na sercu, a następnie ścisnął delikatnie to miejsce.

"Znów o niej myślisz. Ale jakoś wcale mnie nie dziwi, że kochasz się w zdrajcy."

Nie odpowiedział. Zastanawiał się raczej, czy ten głos ma rację? Naprawdę miałby zakochać się w niej? Milczał, wbijając spojrzenie w sufit. Absolutnie nie. Nigdy nikogo nie zdołał pokochać, bo nikt nie kochał jego.

Polska, mimo swoich słowiańskich korzeni, była błyskotliwa, inteligentna, bystra i ładna, chociaż nieco naiwna i zbyt pewna siebie. Doceniał to wszystko, jednak mimo wszystko wspominał ją z zawodem. Strach i słabość zdusiły w niej to, co tak mu się podobało. Nie, zdecydowanie jej nie kochał.

Tylko jak w takim razie wytłumaczyć smutek, jaki odczuwał, kiedy o niej myślał? Do tej pory była mu nienawistna... Niespodziewanie przed oczyma znów ujrzał jej zmęczoną twarz naznaczoną piętnem cierpienia setek tysięcy ludzi. Potrząsnął lekko głową, chcąc wyzbyć się tego obrazu z pamięci, ale nie mógł. Coś chwyciło go za gardło, gdy wspominał jej zniszczone ciało.

"Wygląda tak przez ciebie. Zamiast zabić ją od razu, do końca, torturujesz to nieszczęsne państwo bez żadnej litości i ściągasz na siebie kłopoty w postaci Polaków. Tylko słabi dostrzegają przyjemność w czymś takim."

- Ucisz się. Nie sprawia mi to przyjemności. - mruknął cicho, zaciskając jedną dłoń na kołdrze.

"A więc jednak coś czujesz! Czyż to nie żałosne? Kochać się w kimś, kogo uznałeś za słabą, niegodną życia osobę."

- Mylisz się. - burknął cicho, ale nieprzyjemne uczucie zacisnęło szpony na jego sercu. Poczuł zażenowanie i pewien delikatny rodzaj bólu na myśl o tym, że coś jednak w tym jest...

"Sam przed sobą przyznajesz, że ją kochasz. Przynosisz hańbę naszej rodzinie."

- Jeśli cokolwiek czuję, to znużenie. Wciąż próbujesz mi wmówić miłość. Z resztą naprawdę masz zamiar mnie potępiać? Ty pokochałeś Austro-Węgry. - odparł, zniesmaczony i usiadł na łóżku, stwierdzając, że na razie nie zaśnie - Własną siostrę.

Mógłby przysiąc, że gdyby głos z jego głowy miał twarz, byłaby ona wykrzywiona w złości.

"Przyszywaną. Z resztą to nie prawda! Zawsze traktowałem ją jak rodzinę."

- Nie oszukuj mnie. Dobrze wiem co widziałem. - zmarszczył się lekko - Brzydzę się tobą zboczeńcu.

"I kto to mówi? Zamiast zachować czystą, germańską krew, myślisz o tej marnej dziewce ze wschodu, dumnej ponad miarę... chociaż trzeba jej oddać to, że spostrzegła w porę, ile jesteś wart i cię odrzuciła."

- Myślisz, że bym ją chciał? Oczywiście, że nie. Szkoda mi tylko tego sojuszu. Jej ludzie biją się jak marzenie. - odparł, przenosząc wzrok na okno, za którym błyszczały gwiazdy.

"I dzielnie spuszczają ci łomot na każdym froncie. Polacy są zaiste bitni i strasznie głupi. Pokonają cię i nic z tego nie będą mieć."

- Mylisz się, nie pokonają mnie. Nikt nie jest w stanie mnie zniszczyć. - odparł dumnie z wielkim spokojem - Europa jest moja. Mam władzę i potęgę o jakiej ty mogłeś pomarzyć.

"Nie rozśmieszaj mnie. USSR naciera od wschodu, alianci od południa i zachodu. Syn Großbritannien wspomaga ich w tym tak skutecznie, że nawet Imperium Japońskie nie może go powstrzymać."

- Jeszcze mogę wygrać tę wojnę i odmienić nasz los. Muszę tylko zabić dzikusa ze wschodu, złapać za mordę jego naród i będą mi posłuszni. - jego oczy błysnęły groźnie - Od lat carowie tak sobie z nimi radzili, poradzę sobie i ja.

"Cóż, z Polakami ci nie wyszło. Miałeś ich sterroryzować, a oni nie dość, że się nie poddali, to jeszcze ostatnio mało nie odstrzelili ci głowy. Imponujące, że Polska, nawet w takim stanie, była w stanie cię pokonać."

- To nic nie znaczy. Następnym razem ją zabiję i skończę z tym wariactwem. - rzekł spokojnie, chociaż bolesne uczucia ścisnęły mocno jego serce.

"Nie oszukuj się. Wiesz dobrze, że nie jesteś w stanie tego dokonać. Jesteś zbyt słaby, a powinieneś okazać jej tę łaskę. Mniej by cierpiała, gdybyś nareszcie ją dobił i ukrócił jej żałosny żywot. Chociaż to jedno przyznać ci trzeba: potrafiłeś ją ładnie zniszczyć."

Rzesza nic nie odpowiedział. Po chwili zaczął masować skroń, zaciskając delikatnie zęby. Wbił wzrok w okno, za którym na ciemnym granacie nieba migotały gwiazdy. Ciężko było mu to przyznać, ale obawiał się, że głos miał rację. Biało-czerwona kobieta miała swoje miejsce w jego sercu... A on żałował, że doprowadził ją do takiego stanu.

* * *

Jego grób był skromny, nawet trochę za prosty jak na państwo. Ot podłużny kopczyk, z drewnianym krzyżem, otoczony kamiennym murkiem. Nie był on zbyt często odwiedzany. Polska... ona była tu tylko raz, gdy go grzebano. Nie miała czasu, by tu przychodzić, poza tym nawet nie było możliwości. Do tej chwili mieszkała w stolicy, a Niemcy patrolowali ją dzień i noc. Każde jej dotychczasowe wyjście z kryjówki było dokładnie planowane i wykonywane z narażeniem życia konspiratorów. Nie tak łatwo było bowiem oszukać żołnierzy i przemycić ją "na zewnątrz". Wszystkich kosztowało to tak wiele wysiłku, że kobieta zwyczajnie starała się jak mogła unikać robienia kłopotów ukochanym wojakom i wymykać się w chwilach dogodnych, najmniej niebezpiecznych.

Teraz jednak była sytuacja wyjątkowa. Ze względu na IV Rzecząpospolitą oraz jej obecny stan zdrowia, miasta przymusiły ją do zamieszkania u chłopów pod stolicą. I tak się akurat złożyło, że jej tymczasowy dom stał na końcu małej wsi, w pobliżu której pochowano jej ojca.

Tak na prawdę nie planowała tego. W głębi duszy nie chciała iść na grób II Rzeczypospolitej. Intuicja podpowiadała jej, że coś się tam z nią stanie, zajdzie w niej jakaś znacząca zmiana. Ta świadomość napawała ją niezrozumiałym lękiem, gdyż każda zmiana, jaka w niej zaszła w ostatnim czasie, była bolesna. Poza tym podświadomie przeczuwała, iż widok grobu rodziciela może ostatecznie przepełnić czarę goryczy i złamać ją.

Tym jednak razem ujrzała go we śnie. Patrzył na nią spokojnie, ale ze smutkiem. Obudziła się z tego bez najmniejszego drgnięcia, ale poczuła, że nie może już tego odkładać. Wezwano ją. Musiała iść.

Bezszelestnie wymknęła się z chaty i przeszła przez pola oraz las do ukrytego miejsca pochówku Rzeczypospolitej Międzywojennej. Po drodze zerwała kilka maków, tworząc z nich malutki bukiecik. Nie chciała przychodzić bez niczego do jego grobu.

Las w nocy jest strasznym miejscem. Światło gwiazd i księżyca zatrzymują liście oraz konary, przez co nie widać dobrze drzew oraz krzewów. Ale w ciszy, która otacza puszczę, można usłyszeć jej tętno. Bowiem nawet w nocy las żyje i czuje, manifestując to cichymi odgłosami: szumem liści, tupotem łap drapieżników, trzaskiem suchych gałęzi.

Wyobraźnia ludzka przeinacza to wszystko. Sprawia, że ciemne kontury drzew kojarzą się z sylwetkami ludzkimi, zaczajonymi na podróżników, a każdy najmniejszy dźwięk przejmuje serce niewypowiedzianym lękiem. Właśnie wtedy umysł przywołuje najstraszniejsze historie, które w świetle dnia nie wydawały się tak straszne.

Jednak Polska nie bała się tego. Wiele w swoim życiu widziała, zwykły las nocą nie przerażał jej. Z resztą ileż to razy przyszło jej wędrować w ciemnościach razem z ojcem? Pamiętała dobrze swój strach, gdy jako małe dziecko biegła tuż obok niego, słaniając się ze zmęczenia, gdy próbowali uciec z tej nieludzkiej, obcej ziemi do domu, do swego ludu...

Wkrótce dostrzegła przed sobą jasny punkt, którego szukała. Zbliżyła się i dostrzegła przed sobą polanę oświetloną nieco przygasłym światłem gwiazd. Było blisko świtu. Na samym środku tego miejsca znajdował się stosunkowo wysoki murek z płaskich, ciosanych kamieni. Otaczał on brunatny kopczyk, na którym spoczywała uschła wiązka tulipanów, sterta liści oraz stopiona świeczka. W środku stał mocny, drewniany krzyż, bez żadnych ozdobników. Drewno sczerniało od deszczu i wilgoci, jednak trzymało się uparcie na miejscu. Tuż pod nim leżała mała, kamienna tabliczka:

"Tu spoczywa II Rzeczypospolita Polska, pan i opiekun Narodu Polskiego"
"Nie porzucaj nadzieje,
Jakoć się kolwiek dzieje:
Bo nie już słońce ostatnie zachodzi
A po złej chwili piękny dzień przychodzi."

Polka zbliżyła się do mogiły ze ściśniętym gardłem. Ten widok poruszył nią do głębi i wstrząsnął fundamentami twardej skorupy, którą zbudowała wokół serca, by nic nie mogło ją skrzywdzić. Jak mogła dopuścić do tego, by grób jej ojca tak się zapuścił? Nie mogła oderwać od niego wzroku i przez dłuższą chwilę stała jak sparaliżowana. W milczeniu wpatrywała się w tabliczkę, aż wreszcie nikły, gorzki uśmiech wpełzł na jej wargi.

- Cześć tato... Dawno nie rozmawialiśmy... - powiedziała cicho, zduszonym głosem.

Dłonie jej drżały, gdy pochylała się nad grobem. Delikatnie zbierała uschłe rośliny i wyrzucała je za murek. Po kilku minutach takiej pracy oczyściła kopczyk z tych drobnych śmieci i położyła na miejsce uschłych kwiatów bukiecik polnych, lekko zwiędniętych maków. Następnie wyjęła z kieszeni kurtki świeczkę i zapaliła ją zapałkami, które zabrała Warszawie. Ułożyła ją centralnie na samym środku grobu, po czym wyprostowała się. Przysiadła na murku i wbiła spojrzenie w krzyż. Jej serce znów wypełniło to straszne zimno, którego tak bardzo się obawiała, a duszą szarpnęło sumienie. Poczuła się przygnieciona smętnym widokiem mogiły.
Zapanowała cisza, w której głośnym echem krzyczały myśli wychudzonej kobiety. W pewnym momencie, nawet sama nie zauważyła kiedy, zaczęła mówić do zmarłego. Zupełnie, jakby stał tuż obok i mógł jej odpowiedzieć:

- Tęsknię za tobą, wiesz? - oparła chude dłonie na kolanach - Bardzo mi ciebie brakuje... Twoich dąsów, szczotkowatych wąsów i złośliwych uwag pod adresem Anglii. - kąciki jej ust delikatnie drgnęły - Heh, zawsze to ja byłam twoją podporą, ale tym razem chciałabym, żebyś przy mnie był i... Po prostu żebyś był.

Zamilkła. Wiatr poruszył koronami drzew, wywołując głośny szum. Świeczka migotała delikatnym blaskiem, który wywoływał cieniste refleksy w otoczeniu. Rozbuchana wyobraźnia mogłaby przypisać ruchliwym cieniom straszne pochodzenie, ale kobieta nie zwracała na to uwagi. Niespodziewanie dla samej siebie, zapragnęła dokonać w tej chwili podsumowania ostatnich czterech lat swego życia. Chociaż... wiedziała, że nie zdoła opowiedzieć swojego cierpienia - nie miało smaku, zapachu, kształtu czy barwy. Było za to wielkim ciężarem, który przygniatał ją każdego dnia. Przymknęła na chwilę oczy, ściskając dłońmi ramiona.

- Tato boję się, że nie dam sobie rady. - mówiła lekko drżącym głosem. Spojrzała na tabliczkę, a w jej oczach błysnęły łzy - Staram się dla ciebie, dla naszego ludu... Jestem ich opoką, dowódcą, ale nie wiem, jak długo będę w stanie podtrzymywać ich nadzieję, wolę walki i wiarę. Naprawdę próbuję być silna i trzymać ich w pewności, ale... - jej broda lekko się zatrzęsła - Każdego dnia czuję jak powoli umieram... Ci dwaj mnie wykończą! - jej dłonie trzęsły się delikatnie, gdy obejmowała nimi głowę. Białe oczy wyrażały wielki ból - Wywózki, obozy, rozstrzelania, zagazowywanie, strzały w tył głowy, głód, wyczerpanie, przerażenie, zwątpienie... Czuję to wszystko... Czuję Śmierć... Ja już nie mogę...

Nie płakała, ale zimno wypełniło jej serce i ścisnęło je koszmarnym bólem. Chłód przenikał jej ciało. Nie było chyba nigdy kraju, który wycierpiałby w całej swej historii tyle co ona...

Po dłuższej chwili znów zaczęła mówić cichym głosem:

- Wybacz tato, zawiodłam cię... Ale... wytrzymałam dużo, prawda? Ty wiesz, że bardzo się starałam. - jej ciało trzęsło się delikatnie. Schowała twarz w dłoniach - Nienawidzę go całą duszą, za to co mi zrobił...

* * *

Cały jej monolog został wysłuchany przez las, wiatr... i kogoś jeszcze, kto podążał za nią od chaty na skraju wsi. Ten ktoś widział, jak Polka wychodziła z domu i słyszał jej ciche wyznanie. Poruszyło go to do głębi. Naturalnie wiedział z czym się wiąże rola przywódcy, jak wielkie jest to dla niej obciążenie, ale jej łzy były... niespodziewane. Kamień by się nimi wzruszył, a co dopiero człowiek.

Musiał przyznać, że była dobra w maskowaniu uczuć. Nigdy nie płakała, nie irytowała się, trzymała nerwy na wodzy. Kobieta zawsze wydawała się być silna, odważna i niewzruszona. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona to wszystko czuje...

Najbardziej jednak poruszyły go jej ostatnie słowa. Gdy usłyszał to wyznanie, wyszedł ze swojej kryjówki i podszedł do umęczonego wojną kraju. Musiał działać, by ją uratować. W końcu nienawiść jest jak wielki kamień, który ciągnie nas na samo dno. Nie chciał jej stracić.

- Pola...

Dziewczyna drgnęła, ale nie obejrzała się. Opuściła dłonie i przygarbiła się nieco.

- Częstochowa...

Miasto podeszło bliżej, przekroczyło murek i bez słowa usiadło obok. Przytuliło trzęsącą się dziewczynę do boku i zaczęło ja głaskać po plecach. Dłonie mężczyzny były szorstkie, spracowane, ale kobieta nie wyrywała się mu. Po chwili położyła głowę na jego piersi i z wolna uspokajała się. Przestała dygotać.

- Martwiłem się o ciebie, kiedy wychodziłaś. - powiedział spokojnie, przytulając ją - Moje dziecko, masz teraz nowe życie pod opieką. Nie możesz się teraz przemęczać.

- Musiałam tu przyjść... - rzekła cicho, a jej głos zrobił się zimny, chociaż wciąż drżał - Z-z resztą jeśli młody jest Polakiem, t-to sobie poradzi.

- Dawno cię tu nie było. - mówił z nią, jakby nic się nie stało - Ale oni zajmowali się grobem. Raz na kwartał, nie dłużej, przychodzili tu twoi ludzie i sprzątali tu.

- Skąd w-wiesz...?

- Dowiedziałem się od gospodarzy. - przestał głaskać i spojrzał na grób. Gdy po paru minutach przerwał ciszę, mówił powoli, starannie dobierając słowa - Wiesz dziecko, spotkałem kilku ludzi, którzy zdołali uciec z niemieckich obozów śmierci. Każdy z nich przedstawiał grozę tego co tam się działo...

- Wiem... czuję to wszystko. - odparła, dotykając jego dłoni i ściskając ją - To jest nie do uwierzenia, że ludzie ludziom zgotowali ten los.

- Tak niestety działa każdy system. To trudne do pojęcia, ale oni naprawdę wierzą w słuszność tych idei. - mówił spokojnie, patrząc smutnymi oczyma na grób.

- To fabryki śmierci i bólu... - dotknęła lekko brzucha, a w jej oczach dało się dostrzec błysk cierpienia - Kiedy przeczytałam raport Pileckiego, wiedziałam, że to wszystko prawda... te komory gazowe, piece w których ich palą, nieludzka praca, stosy trupów, mordowanie bezbronnych... Uwierzyłam w każde słowo, jakie płynęło od ludzi zbiegłych z Sowieckiej niewoli, o katorżniczej pracy, nieludzkich warunkach, strzałach w tył głowy...

- Pola, czy wiesz co jest najgorsze w tej machinie? - spytał, patrząc jej w oczy - W tych obozach śmierć nie jest największym złem, tylko to, że odzierają ludzi z człowieczeństwa. Odbierają więźniom ludzkie uczucia, odruchy, naszą wrażliwość. Wola przetrwania ogarnia umysły, zezwierzęca osadzonych. W sercach panuje obojętność, zimno i niszcząca nienawiść. - mówił ze smutkiem, ale wciąż był opanowany - Żyją w myśl zasady: "zabij lub zostań zabity". Niewielu jest takich, którzy z tym walczą i potrafią zachować resztkę człowieczeństwa. - westchnął ciężko i po chwili znów podjął - A w Rosji Sowieckiej jest równie źle, kto wie czy nie gorzej... Komuniści robią pranie mózgu swoim ofiarom, wmawiając im słuszność swojej okrutnej ideologii, a "buntownicy" lądują w łagrach. Jeśli tam szybko nie umrą, albo nie zdołają uciec, stają się bezdusznymi zwierzętami. Strach przeplata się z nienawiścią, tępiąc myślenie. Ci nieszczęśnicy są gotowi zamordować towarzysza za kwartę wódki, która pozwoli im chociaż na chwilę zapomnieć...

Umilkł i zapatrzył się w płomień świecy. Polska też milczała, ważąc w sercu jego słowa. Z przestrachem zrozumiała, że działo się z nią to samo, chociaż przecież była "wolna". Obaj okupanci popchnęli ją do stania się bezduszną istotą, nie znającą litości, miłosierdzia czy współczucia. Niemal zdołali ją złamać i zmienić na dobre. Dopiero teraz czuła jak blisko tej przemiany była. To straszne, że prawie im się udało...

Przez dłuższą chwilę nie była w stanie nic powiedzieć, lecz wreszcie się przemogła i zapytała drżącym głosem:

- Nigdy nie spotkałam żadnego z uciekinierów... Jak oni zdołali przetrwać? Jak udało im się zachować rozum i godność człowieka?

- Wystrzegali się nienawiści. To ona pochłonęła i zniszczyła innych więźniów. - rzekł, ponownie głaszcząc ją po plecach - Wytrzymali to wszystko. W więzieniu starali się nie myśleć o tych, którzy zadawali im razy i poniżali, ale o tobie, Bogu, swej rodzinie. Byli ponad to i dlatego przetrwali.

Polska spuściła wzrok. W jej umyśle powstało pytanie: Czy byłaby w stanie przezwyciężyć swoją urazę, gniew, nienawiść? Patrzyła w ziemię i milczała. Miasto dostrzegło tę zadumę i poczuło, że jest na dobrej drodze. Może ta zimna, niewzruszona skorupa, jaką otoczyła się Polka, by ochronić się przed światem, nareszcie spękała? Bardzo na to liczył.

- Wiesz, co mówią ludzie? - odezwał się ponownie - Że są rzeczy, których nie da się zapomnieć, czy wybaczyć. I mają rację: nie można wypierać z pamięci złych chwil. Trzeba pamiętać. Ale sam Bóg powiedział: "Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują.".

Jej wojownicza dusza buntowała się przeciw temu. Jakże to? Wybaczyć po tych wszystkich latach?! Odpuścić lata krzywd, upokorzeń, bólu?! Zacisnęła delikatnie pięść.

- Przebaczyć? - spytała głucho, wpatrując się w przestrzeń - Przebaczyć tym mordercom? Zaniechać zemsty?

- Nikogo nie wolno nienawidzić ani nikim pogardzać. Oba te uczucia są destruktywne: niszczą człowieka, którym pogardzasz, bo nie zostawiają mu już szansy na odmianę. I niszczą też ciebie, ponieważ skoro jest w tobie miejsce na nienawiść, to znajdzie się i miejsce na zło. - rzekł Częstochowa, patrząc na nią poważnie - Zemsta to nie nasza rzecz i nie sprawiedliwość. Nie ukoi twojego bólu moje dziecko. Natomiast przebaczenie da ci wolność od złości, urazy i żalu, uśmierzy twoje cierpienie. Ulży sercu, da siłę i umocni.

Słowa miasta wybrzmiały w głowie państwa, zakołatały do bram duszy. Kobieta nie miała pojęcia skąd, ale była pewna, że miasto-mnich ma świętą rację. Nie uwolni się i nie podniesie, dopóki nie wybaczy...

- Chciałabym, ale... jak to zrobić? Tyle przez nich wycierpieliśmy! Tyle musieliśmy znieść! - zacisnęła dłonie w pięści - Sądziłam, że będzie po mojej stronie, a wbił mi nóż w plecy!

Dopiero po chwili zrozumiała, co powiedziała. Zacisnęła zęby i odwróciła głowę. Natomiast mężczyzna uniósł lekko brwi, w milczeniu analizując jej słowa. Cisza przedłużała się.

Wreszcie przemówił:

- Nie będę pytał kto, ani co konkretnie. To twoja rzecz. - zaczął powoli, spokojnym tonem głosu - Ale jestem pewien, że znajdziesz sposób, by odpuścić mu to w swoim sercu. W końcu... jestem pewien, że zdążył już zrozumieć swój błąd i pożałować swych czynów. - położył dłoń na jej głowie - Pamiętaj dziecko: nie nam wymierzać sprawiedliwość. Sąd Boży rozsądzi sprawiedliwie. Wiem, że trudno ci odpuścić, ale wierz mi: nie zostanie ci to zapomniane.

Zamilkł i oderwał od niej wzrok, pozwalając kobiecie przetrawić swoje słowa. Zaczął obserwować budzącą się przyrodę. Szary świt powoli rozjaśniał niebo na zachodzie. Teraz las nie wydawał się być już taki straszny jak parę godzin temu. Kontury wyostrzyły się, liście szemrały miękko. Ptaki świergotały w gałęziach drzew, radośnie obwieszczając nastanie nowego dnia, nowego początku. Delikatny chłód przenikał ciała i rozbudzał umysły. Zapowiadał się piękny poranek.

- Ktoś kiedyś mi powiedział, że umiejętność odpuszczenia to ostateczny klucz do wolności. - usłyszał nagle z boku głos swego ukochanego państwa. Spojrzał na nie z ojcowską miłością i spokojem, a ono odwzajemniło to, unosząc delikatnie kąciki ust - Spróbuję. Tylko nie mów nikomu, o naszej rozmowie, dobrze?

- Dobrze dziecino. Bóg z tobą...

Chapter 7: Prisoner of Conscience

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Dłoń delikatnie mu się trzęsła, gdy sięgał po butelkę wina. W półmroku poranka było widać, jak nalewa sobie kolejny kieliszek czerwonego trunku. Powoli sączył alkohol, delektując się bardziej procentami niż samym smakiem szlachetnego trunku. Podkrążone oczy nie błyszczały w mroku, a zmęczone mięśnie nie były w stanie utrzymać ciała w pionie. Przygarbił się, ciało oparł na blacie.

Wiadomości z frontu były coraz gorsze. Alianci umocnili swe siły i atakowali ze wszystkich stron. Jego sojusznicy powoli się wykruszali. Nie byli w stanie walczyć ze wszystkimi na raz. Wroga było po prostu za dużo. Z resztą sam Niemiec czuł, jak jego potężne imperium się wali. Na jego ciele otwierały się nowe rany. Przez prawą część jego torsu został przeprowadzony bandaż, natomiast na lewym ramieniu nosił opatrunek. Specjalny plaster położono również na ranie prawego uda. Z wolna tracił siły, tak samo jak jego wierna armia, wycofująca się ze wszystkich stron.

"Wiedziałem, że jesteś słaby. Jeszcze brakuje, żebyś się teraz popłakał, du Möse."

Głos ojca nie odstępował go ani na chwilę. Wciąż mu towarzyszył, jak za dawnych lat. Ale nigdy nie mógł sprawiać mu takiego bólu... Czasem III Rzesza czuł się tak, jakby jego umysł orały lodowate, ostre pazury. Działo się tak za każdym razem, gdy głos w jego głowie się unosił i nasilał swoje szepty.

Mężczyzna przechylił szybko kieliszek, opróżniając go do dna.

- Alkohol jest dla ludzi... - rzekł ochrypłym, zmęczonym głosem bez cienia jakichkolwiek emocji.

"Pijak. Gdy wkracza wino rozum ustępuje. Staczasz się na dno dna!"

- Nie mów do mnie tym żydowskim bełkotem... - wychrypiał, powoli nalewając sobie kolejną kolejkę.

"Jesteś obrzydliwy. Trzeba było cię posłać do Azji, do Imperium Rosyjskiego. Może by się tobą zajął i naprostował twoje myślenie. On potrafił wymusić posłuszeństwo. Albo byś zginął w rewolucji i oszczędził mi wstydu."

- To, że dałeś się zgwałcić temu zboczeńcowi, a Prusy miał to w poważaniu nic nie znaczy. Dałeś się podejść jak baba. - parsknął, opierając się o fotel. Na jego spierzchłych ustach wykwitł złośliwy uśmieszek, chociaż nie czuł absolutnie nic - Ciekawi mnie ile razy ci to zrobił. Ile razy udowodnił, że nie jesteś mężczyzną, tylko...

W tym momencie jego czaszkę przeszył potworny ból, zupełnie jakby ktoś lodowatymi igłami przekłuwał mu głowę. Zacisnął zęby, sycząc. Złapał się obiema dłońmi za głowę.

"Powściągnij język szczeniaku! Nic cię już nie uratuje, rozumiesz?! Zostałeś sam, samotny w tym świecie, który nastawiłeś całkowicie przeciw sobie! Przez ciebie, nasz dumny, niemiecki naród pada na kolana przed Aliantami, których obiecywałeś ukarać. Utopiłeś świat w morzu krwi, a jedyne co uzyskałeś to to, że nasz ród przestanie istnieć! Słabe ogniwo! Jesteś zakałą, czarną owcą naszej rodziny. Najsłabszy, najgłupszy, najżałośniejszy..."

- Żałosny to ty byłeś, jak wróciłeś tam i skomlałeś po więcej... - wysyczał, lecz nim zdołał dokończyć, ból głowy się nasilił. Uścisnął mocno dłońmi głowę, pochylając się lekko.

"Jesteś zwykłym śmieciem, który niedługo zakończy żywot. Przegrałeś. Nie dość, że nie rozsławiłeś naszego narodu, to jeszcze sprawiłeś, iż czeka go eksterminacja! Jesteś kompletną porażką."

Kraj milczał, starając się nie dopuścić tych słów do serca. Ciężko było mu jednak to uczynić, gdy jego głowę przenikał tak silny ból. W dodatku cierpiał jeszcze przez poparzenia w lewym ramieniu. Były dwie ich przyczyny: przesuwający się front wschodni i to koszmarne powstanie w Warszawie...

W głębi duszy kraj nie chciał niszczyć miasta, tylko okopać się tam i oprzeć linię obrony o Wisłę. Dogodnie byłoby mu ostrzeliwać wojska Sowieta z takiej pozycji, możliwe nawet, że miasto nie poniosłoby takich zniszczeń.

Natomiast drugą przyczyną jego działania było to, że w cichości serca nie chciał więcej krzywdzić Polski. Od czasu ich spotkania stopniowo zmniejszał terror w niektórych częściach jej państwa. Nie przestawał co prawda eksterminować i zwozić ludzi do obozów koncentracyjnych, ale starał się to jakoś ograniczyć. W końcu ona nie mogła umrzeć, zanim jej nie dopadnie…

"Brzydzę się tobą. Nie wyrzuciłeś tych żałosnych uczuć z serca. *Du sorgst dich immer noch um diese polnische Hure. Nie rozumiesz, że ją zabiłeś?! Co za paradoks... morderca troszczący się o swoją ofiarę. Mam nadzieję, że zginiesz, zanim zdołasz zobaczyć jej zmasakrowanego trupa. Nie będziesz nawet miał okazji, by się z nim zabawić."

- Nie przypisuj mi swoich zboczeń. - jego ochrypły głos brzmiał niczym wściekłe warczenie wilka - Nie kocham jej...

W tym momencie ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na pozwolenie, wbiegł do pomieszczenia. W normalnych warunkach Niemiec wysłałby oficera wprost na front wschodni, by ukarać go za tak śmiałe zachowanie, jednak żołnierz powiedział głosem pełnym entuzjazmu i radości:

- Mein Führer! Złapaliśmy Polskę!

Ta wiadomość uderzyła w państwo jak grom z jasnego nieba. Przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć, gdyż dopiero na tę wieść poruszyło się jego serce z niepokoju.

"A jednak się o nią troszczysz kłamco. Mam nadzieję, że jest zimnym trupem, którego znaleziono w kanale."

- Gdzie ona jest? - zapytał cicho, wbijając swoje spojrzenie w oficera.

- Przewożą ją do Auschwitz, by doktor Mengele mógł ją zbadać kiedy wreszcie zdechnie...!

Głos zamarł mu w gardle, a radość wyparowała w jednej chwili. Bowiem III Rzesza wbił w niego iście wilcze spojrzenie, pełne gniewu i złości.

Powstał powoli i rzekł spokojnie, przez zaciśnięte zęby:

- Przygotować samochód. Za pół godziny jadę do Auschwitz.

* * *

Doktor Jozef Mengele był człowiekiem niewątpliwie pracowitym, skutecznym, oddanym ideom nazizmu, wszechstronnie wykształconym i inteligentnym. Kochał muzykę, literaturę. Lubił nucić pod nosem jakiś motyw muzyczny, zazwyczaj "Humoreskę" Dworzaka. Ale on nigdy go nie pałał do niego sympatią. Chociaż naprawdę niezastąpiony w swoich działaniach, był człekiem pysznym. Sądził, iż on i jego kraj są identyczni, jak dwie krople wody. III Rzeszy naprawdę nie podobało się, że ten marny, śmieszny człowieczek śmie mówić, iż są tym samym. Tak na prawdę łączyło ich tylko to, że obaj byli pedantami, dbającymi o swój wizerunek.

Jednak w tej sytuacji nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Był nawet w stanie znieść jego obecność, byle tylko dowiedzieć się co się stało z krajem, który powinien być martwy. Jego serce trawił niepokój przemieszany ze strachem, niepewnością oraz ciekawością. Jak mogła wyglądać ta, którą niemal unicestwił? Przed rokiem przypominała cień samej siebie, ale w jej oczach widział wściekłego upiora, straszliwą Furię, nosicielkę zemsty. Jak ten kraj mógł sobie poradzić przez kolejny rok, teraz w dodatku z niszczoną stolicą?

Przyśpieszył kroku. Idealnie wypastowane oficerki stukały głośno po podłodze. Musiał ją jak najprędzej zobaczyć, przekonać się co się z nią dzieje.

Wkrótce dotarł do sali operacyjnej. Otworzył drzwi bez pukania i wpadł do środka. Dostrzegł w środku jakiegoś obcego mężczyznę, ale nie poświęcił mu większej uwagi. Bardziej przejął się tym, że w środku nie było dziewczyny, której szukał.

- Hail Hitler! - usłyszał za plecami spokojny głos.

Odwrócił się i ujrzał przystojnego mężczyznę o ciemnych włosach, oczach oraz ubraniu. Jego idealnie wyprasowany mundur lekko przypominał mundur kraju. Uśmiechał się bez radości.

- **Wo ist Polen? - spytał ochrypłym głosem, bez zbędnych uśmiechów.

- Umieszczoną ją w bloku BIIe, w baraku 17. - rzekł spokojnie, nie patrząc w oczy wodza - To kobiecy dział...

Jednak zanim zdołał dokończyć, państwo przepchnęło się obok niego i ruszyło do wyjścia. Lekarz ruszył tuż za nim, chcąc poprowadzić go do odpowiedniego baraku. Dla niego III Rzesza był idealny. Był ucieleśnieniem jego wyobrażeń o idealnym, silnym kraju. Wszystko było u niego wspaniałe.

Działał szybko i zdecydowanie, nie bał się podejmować trudnych decyzji. Jak na dobrego wodza przystało, nie denerwował się, trzymał nerwy na wodzy, nigdy nie krzyczał. Krzyk to okazanie słabości, a on nie miał słabości. Jego zmysł strategiczny był niesamowity. Zdaniem Mengelego, gdyby nie słabość żołnierzy oraz opieszałość dowódców na froncie, sytuacja byłaby teraz zupełnie inna. Jednak wierzył, że jeszcze wszystko to się odwróci, że gdy przejdą na swą ojczystą ziemię, zdołają się przegrupować i uderzyć we wrogie siły.

Mógł zrozumieć i ocenić każdego człowieka na pierwszy rzut oka. Był wielkim znawcą ludzi, ich charakterów, psychologii i życzeń. Ponadto miał nieprzepartą władzę sugestionowania innych. Wywierał wpływ zarówno na pojedyncze osoby, jak też na większe grupy ludzi. Miał siłę władzy i przekonywania w głosie, o głębokim, matowym, przyjemnym do słuchania brzmieniu, podobnym do ponurego szmeru drzew. Zaiste, dla Josefa Mengelego III Rzesza Niemiecka był największym i najlepszym ze wszystkich państw.

Przed budynkiem czekała eskorta czterech, uzbrojonych po zęby oficerów osobistej straży przybocznej kraju. Ich ponure oblicza wyglądały tak, jakby ich właścicielom nigdy nie zdarzało się nawet lekko uśmiechnąć.

- Wodzu, zaprowadzę cię do tego budynku... - rzekł Mengele, skłaniając głowę i ruszył od razu, a Führer wraz z żołnierzami tuż za nim.

Nikogo nie było na błotnistych, nieprzyjemnych uliczkach między barakami. Więźniów pozamykano w środku, a przy wejściach stało po trzech żołnierzy z gotową do strzału bronią. Mieli rozkaz zastrzelić każdego więźnia, który ośmieli się wychylić choćby czubek nosa z wnętrza. Nikt jednak nie mógł powstrzymać ludzi przed milczącym obserwowaniem kraju przez małe, brudne okna. Wszyscy chcieli go zobaczyć, a serca drżały na myśl o tym, co oznacza jego przybycie.
Wkrótce doktor stanął przy drzwiach kobiecego baraku i dał znak żołnierzom. Ci natychmiast otworzyli drzwi i wpuścili ich do środka.

Oczom mężczyzn ukazało się długie, ciemnawe pomieszczenie. Było tu ciasno, nieco duszno i brudno. Pod ścianami znajdowały się prycze o trzech, drewnianych piętrach: najniższym - wilgotnym, tuż przy ziemi, środkowym oraz najwyższym - trudno było się na niego wspiąć i z niego zejść. Na każdej znajdował się jakiś kawałek szarego koca, lub czegoś w tym rodzaju. Mieszkających tu kobiet było kilka razy więcej niż miejsc do spania. Po przeciwnej stronie wejścia stał brudny piec odrobinę pobrudzony krwią. Tuż przy nim przemykały wielkie, tłuste szczury, które zupełnie nie bały się ludzi i śmiało wychodziły ze swoich kryjówek.

W baraku na kojach i tuż przed nimi znajdowało się wiele kobiet różnych narodowości. Od Polek i Żydówek, poprzez Czeszki, Węgierki, po Rosjanki i kilka Francuzek. Były chude, blade, wymęczone. Każda miała większy, lub mniejszy brzuch, gdyż w tym baraku przebywały dziewczyny w ciąży. Wśród nich znajdowało się kilka takich, które urodziły niedawno. Trzymały teraz w ramionach swoje dzieci i tuliły je do siebie ze zwierzęcym strachem w oczach.

Przed całym tym tłumem stała niska, niepozorna kobieta w brudnym fartuchu - położna. Była szczupła, zmęczona, ale spokojna. Wyglądała... wyjątkowo. Coś było w niej i w jej osobie, co sprawiało, że na tle tego przerażenia była ostoją spokoju.
III Rzesza wszedł do środka, nie okazując obrzydzenia. Zupełnie nie przejmował się duchotą, obrzydliwymi warunkami, czy tłumem "podludzi". Jedyne czego pragnął, to znaleźć tę jedną kobietę, dla której przyjechał do tego strasznego miejsca.

- Wo ist Polen? - wychrypiał ponownie, wpatrując się w więźniarki.

Jego przenikliwe, ostre jak u żbika, pałające oczy zaglądały, zdawało się, do mózgu i wdzierały się do duszy. Nic nie mogło ujść temu przenikliwemu, drapieżnemu spojrzeniu. Ludzie nie byli w stanie znieść jego wzroku drapieżnika. Wszyscy pospuszczali głowy.

W końcu położna spojrzała na niego odważnie i wskazała dłonią na koję na samym końcu. Mężczyzna bez słowa skierował się w tamtą stronę, nie zważając na przyszłe matki, chcące go powstrzymać. Zostały one brutalnie odepchnięte przez dwóch żołnierzy, którzy zrobili przejście jemu i doktorowi.

Potomek Cesarstwa Niemieckiego przedostał się do ostatniego łóżka. Od razu rozpoznał jej złociste włosy, zwieszające się z krawędzi środkowej koi. Nawet jeden mięsień jego twarzy nie drgnął. Tylko w oczach zapaliły się drobne iskierki. Świat wokół zszedł na dalszy plan. Przestał zwracać uwagi na to, że jego podwładni oraz "ludzkie śmieci" na niego patrzą. Skupił się tylko na widoku państwa, którego tak długo szukał, a które było teraz na wyciągnięcie ręki.

Gdy podszedł bliżej, jego serce się ścisnęło się mocno, zupełnie jakby ktoś zacisnął na nich szponiastą łapę. Ból zwiększył zadowolony, złośliwy głos jego ojca:

"***Fiu fiu, ich möchte dich Wersamkeit gratulieren. Diese Hure wird bald verenden."

Polska leżała bezprzytomnie na środkowej koi. Miała zamknięte oczy, oddychała z trudem. W przeciwieństwie do innych kobiet z tego baraku, nie nosiła pasiastego, cienkiego drelichu. Pozwolono jej zachować ubranie, w którym ją przywieziono, chociaż właściwie lepiej byłoby to nazwać łachmanami. Miała na sobie zaledwie podartą, niegdyś beżową bluzkę z oberwanymi nierówno rękawami oraz zszargany fragment materiału do połowy uda, który kiedyś musiał być długą, ciepłą, szarą spódnicą. Jej chude, wymizerowane, drobne ciało wyglądało krucho niczym porcelanowa figurka. Kończyny przypominały młode, słabe gałązki brzozy.

Gdy pochylił się nad dziewczyną, zauważył, że jej czerwień jej skóry wyblakła, a pod jej łachmanami znajdują się skrwawione opatrunki, zrobione z jej własnego ubrania. Pokrywały tors, prawy obojczyk oraz chudziutkie, lewe przedramię i takież udo. Na dekolcie i brzuchu nosiła ślady poważnych oparzeń.

Smukłe, wyblakłe ręce spoczywały po obu stronach jej ciała. Lewa dłoń przygarniała do ciała jakieś zwinięte gałganki.

"Wyśmienicie sadysto. Nie podejrzewałem cię o takie okrucieństwo. Ona z resztą też nie, nie sądzisz? Zapewne myślała, że moglibyście zostać przyjaciółmi. Gruby błąd! Ależ musiała się zawieźć, gdy dowiedziała się, iż to przez ciebie jej ojciec zginął."

Mężczyzna nie rzekł nic. Usiadł u jej wezgłowia i w milczeniu wpatrywał się w lekko zaróżowione oblicze kobiety. Chociaż napiętnowana zmęczeniem, z przykrą raną na policzku, jej twarz wciąż była spokojna, a dla niego... piękna, niczym delikatny kwiat, uszlachetniony cierpieniem.

W pewnym momencie z pewną nostalgią wyczuł jej subtelną, słodką, kobiecą woń. Nie była intensywna, ale dość wyraźna. Chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle ze wzruszenia. Jak to się stało, że nawet w takim miejscu wciąż czuł ten przyjemny zapach majowego bzu? Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, a rysy twarzy lekko się wygładziły.

Ostrożnie, wręcz nieco pieszczotliwie odgarnął z jej twarzy biało-złote włosy. Wtedy poczuł gorąc bijący z jej czoła. Gorączka trawiła słabe ciało. Ale pomimo tego całego bólu, choroby i nieszczęścia, zdawało się, że Polska walczy o życie i nie poddaje się, chociaż wiele to ją kosztuje.

"Nie mogę patrzeć jak się męczy. Zrób jej tę łaskę i dobiją ją. Już łaskawsza będzie dla niej śmierć niż ty."

Mężczyzna nic nie odpowiedział, patrzył tylko na dziewczynę. Jego dłoń sama powędrowała do kabury z pistoletem, jednak zdołał ją powstrzymać.

- Nein... - mruknął do siebie, puszczając pistolet. "Nie zabiję jej" - dokończył w myślach.

Po chwili dostrzegł delikatny ruch gałganków, które kobieta przytulała do boku. Lekko zmarszczył brwi i rozgarnął szmatki. Mentalnie przygotowywał się na ujrzenie jakiegoś szczura, jednak po chwili odebrało mu mowę.

"Nie wierzę w to... ****Das ist ein verdammter Witz!"

On też nie wierzył, gdy ujrzał krzepkiego malca, liczącego sobie około jednego roczku. Patrzył na niego białymi oczyma, przekrzywiając z zainteresowaniem główkę. Jego jasne włoski zostały zmierzwione i odstawały w nieładzie. Miał wyraźnie zarysowane brewki i długie rzęski. Na widok Rzeszy wcale się nie przestraszył, tylko mocniej wtulił się w matkę, obserwując uważnie posunięcia mężczyzny. Niemiec bez słowa wpatrywał się w młodego następcę Polski. W jego spojrzeniu zdało się dostrzec swego rodzaju fascynację. Nie często bowiem miał do czynienia z tak młodymi państwami.

W pewnym momencie IV Rzeczypospolita uśmiechnął się, ukazując wyżynające się ząbki, wyciągnął łapki i złapał go za palec w białej rękawiczce. Chciał go sobie wsadzić do buzi, jednak mężczyzna szybko zabrał rękę, marszcząc brwi. Dopiero teraz spojrzał na doktora Mengele, który wydawał się być nie mniej zaskoczony niż on sam.

- Wodzu...

- Jest jakiś powód, dla którego położyliście kraj wśród tych strzępów mięsa i zapomnieliście mnie powiadomić o... tym? - spytał z przerażającym spokojem. Pod jego spojrzeniem lekarz oniemiał i pobladł. Po długiej chwili napiętej ciszy, Niemiec zwrócił się do przestraszonych kobiet - Która z was ją opatrzyła?

- Ja. - ta niepozorna położna wyszła z małego tłumku. Skromność i pokora były doskonale widoczne w jej postawie. Inne więźniarki patrzyły na nią z przerażeniem, ale nikt się nie odezwał. Panowała tu martwa cisza.

- Nie obawiałaś się kary? - spytał bez emocji, obserwując jej reakcję.

Kobieta przeniosła wzrok z jego doskonale wypastowanych oficerek na jego oczy.

- Nie. - odparła spokojnie i znów spuściła wzrok - Musiałam to zrobić.

- Czemu bandaże to jej ubrania?

- Nie mięliśmy nic innego, a bez tego nasza pani by się wykrwaw...

W tym momencie jeden z żołnierzy obozowych ją spoliczkował.

- Ona już wami nie włada! - warknął - Tylko my jesteśmy waszymi panami, ty...!

- Cisza! Waszym obowiązkiem było zająć się nią należycie! Kraj jest ponad ludźmi, nawet takimi śmieciami. - warknął chłodno Rzesza, świdrując mężczyznę spojrzeniem. Po chwili spojrzał na swą rozmówczynię - Jak się nazywasz?

- To więzień 4133... - chciał powiedzieć Mengele, ale kolejny raz mu przerwano.

- Milcz. Jeszcze się z tobą policzę za twoje niedopatrzenia. - Rzesza był wyraźnie niezadowolony z doktora. Zerknął znów na zmieszaną położną - Nie ma to znaczenia. Zasłużyłaś sobie na nagrodę.

- Nie zrobiłam tego dla nagrody. - pokręciła głową, ponownie spoglądając w twarz kraju - Każde życie należy chronić.

Mężczyzna skinął jej głową nieuważnie. Po chwili zwrócił się do członka swojej eskorty:

- Powiadomić lekarzy w Berlinie i przygotować salę operacyjną.

Żołnierz zasalutował i od razu poszedł spełnić rozkaz. Natomiast potomek Cesarstwa Niemieckiego wyciągnął ranną razem z jej małym potomkiem, ku szokowi swych podwładnych. Skinął ręką na położną, która zabrała malucha, podczas gdy on sam podniósł lekką jak piórko Polskę. Doktor Mengele nie mógł uwierzyć własnym oczom. Strach i gniew zaparły mu dech w piersi. Nie spodziewał się, że zostanie ukarany za lekceważenie podbitego państwa...

"Miałem rację. Czujesz coś do tego zwierzęcia. To obrzydliwe."

Niemcy nawet nie raczył odpowiedzieć. Ścisnął mocniej lekką jak piórko kobietę i ruszył prędko do wyjścia. Zaraz za nim wyszła położna i jego żołnierze.

Jeszcze nieco ponad rok temu przysiągłby, że zabije ją bez wahania. Teraz jednak zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest zdolny uczynić jej krzywdy. To, że przetrwała do tej pory, to, że w takim stanie utrzymywała swój czar... Przeznaczenie związało ich razem. Już nigdy więcej nie mógł zrobić jej krzywdy.

Na zewnątrz jego płaszczem targnął silny wiatr. Gapiący się na niego więźniowie przysięgali później, iż widzieli kruczoczarne skrzydła, nie zwykłe okrycie. Była to jednak tylko iluzja. Pedantyczne państwo nie miało takich kończyn, z resztą nawet gdyby teraz dostało, to nie zwróciłoby na to uwagi. W tym momencie priorytetem było zabranie Słowianki z tego piekła na ziemi.

Samochód już na niego czekał. Jednak komendant obozu, chcący osobiście pożegnać swego wodza, zaniemówił, widząc jak Führer niesie ze sobą kobietę odpowiedzialną za wszystkie ich utrapienia. Tak się zagapił, że dopiero gardłowe warknięcie przywróciło go na ziemię:

- *****Mach die Tür auf, du Idiot.

Natychmiast zreflektował się i otworzył przed nim drzwi. Mężczyzna ułożył Polkę na kanapie, a koło niej posadził małego.

- Podwoić jej racje żywieniowe. Spisała się lepiej niż wszyscy cholerni szefowie tego miejsca. - rzekł sucho do komendanta.

Nie czekając na odpowiedź, wsiadł do samochodu i skinął na szofera. Odjechał, zostawiając zaskoczoną położną i zszokowanych podwładnych. Nie dbał już o nich. Spojrzał na gorączkującą kobietę. Zdjął płaszcz, okrył nim ją i ułożył na swoich kolanach. Po krótkim namyśle położył przy sobie również jej synka, którego bardzo fascynowała nowa podróż w świat. Niemiec zaczął delikatnie głaskać Polskę po głowie. Ignorował głos ojca, który bluzgał i wściekał się na niego. Jakoś... stracił dla niego znaczenie w chwili, gdy wziął Polskę w ramiona.

* * *

Wszedł do sypialni i od razu zamknął za sobą drzwi na klucz. Nie chciał, by ktokolwiek zakłócił mu sen, lub wpadł z jakąś sprawą w czasie jego odpoczynku. Westchnął cicho, przecierając delikatnie dłonią twarz. W lekko zgarbionej postaci trudno było rozpoznać tego dumnego, niemieckiego wodza. Nic nie kryło bandaży, jakie pokrywały jego ciało. On też doświadczał bólu przez tę wojnę, ale starał się tego nie okazywać przy podwładnych.

Był zmęczony tym dniem. W rekordowym tempie pokonał drogę z generalnego gubernatorstwa do stolicy i oddał Polskę pod opiekę swoich osobistych lekarzy. Musieli poprawić szwy na korpusie zarówno z przodu, jak i z tyłu, pozmieniać bandaże, namaścić jej oparzenia jakimś specyfikiem i zaradzić coś na jej gorączkę. Naturalnie też umyto ją i przeprowadzono procedurze odwszania, a łachmany spalono. Tak przynajmniej w dużym skrócie powiedział mu jeden z lekarzy, zanim wszyscy opuścili apartamenty wodza.

Potarł lekko twarz i spojrzał na drzwi obok siebie. Prowadziły do małego pokoiku, w którym złożył Polskę razem z jej dzieckiem. Nie było to najwygodniejsze, przenosić jego biuro, ale nie ufał nikomu, jeśli chodziło o jej bezpieczeństwo. Nie po to przeznaczenie złączyło ich losy, by teraz jakiś wariat mu ją odebrał. Jeszcze nawet nie odkrył co te nieustanne spotkania znaczyły!

"Czemu jeszcze się jej nie pozbyłeś? Chcesz hodować węża na własnej piersi? Przecież jak tylko nabierze nieco sił, to cię zastrzeli."

- Zamknij się. - burknął.

Spojrzał na swoje duże, wygodne łóżko z czystą, białą pościelą, a później znów na niepozorne, drewniane drzwi.

"Naprawdę to jeszcze rozważasz? Weź pistolet i zastrzel ją razem z tym małym bękartem."

- I co by mi to dało? - spytał głuchym, ochrypłym głosem.

"Ty chyba nie mówisz poważnie. Naprawdę chcesz jej odpuścić!? Pozwolić przeżyć?!"

Nic nie odpowiedział. Wreszcie podszedł do drzwi i delikatnie je uchylił. W świetle księżyca, bezwstydnie zaglądającego przez okno, ujrzał bladą twarz Polski i jej delikatnie błyszczące włosy. Leżała płasko na średniej wielkości łóżku, przykryta jedynie skromnym kocem. Tuż obok niej spał mały kraj, posapując przez sen.

Niemiec ponownie spojrzał na swoje posłanie i Polskę.

"Jesteś naprawdę słaby, skoro nie potrafisz jej wykończyć. Jest słaba, nieprzytomna! Nie obroni się!"

Aryjczyk stał dłuższą chwilę, wpatrując się w kobietę. Jej klatka piersiowa unosiła się delikatnie, a z twarzy wręcz promieniował spokój. Lecz nagle przenikliwy ból przeszył jego głowę.

"Ooo, ani się waż. Dobrze wiem co chcesz zrobić! Nie zanieczyścisz krwi naszej rodziny!"

Mężczyzna zasyczał cicho z bólu i oparł się o ścianę. Kręciło mu się lekko w głowie.

- Daj mi wreszcie spokój. Nie obchodzi mnie ten sparszywiały ród. - odparł lodowato - I tak jestem jego najlepszą częścią.

"Ty najlepszą częścią? Jesteś zaledwie zakalcem, czarną owcą w stadzie."

- Zabrałem więcej niż ktokolwiek z was.

"Nie utrzymałeś tego nawet przez kilka lat!"

- ******Wenigstens bin ich keine Schwuchtel oder kein Perversling...

Teraz jego ciało przeniknęła taka fala bólu, że osunął się na ziemię. Ścisnął mocno głowę trzęsącymi się dłońmi, chcąc sobie ulżyć, jednak nic to nie dawało. Ból tylko się zwiększał.

"Ty marny śmieciu. Nie zasługujesz na to by żyć. Zawiodłeś mnie i cały nasz wspaniały ród swoim istnieniem! Przez ciebie staczamy się na dno, a te psy wygrywają wojnę! Nasza linia wygaśnie na tobie i to tylko dlatego, że okazałeś się być słabym ogniwem! Nie jesteś w stanie zabić wroga, który jest na twojej łasce, w dodatku kochasz się w zdrajcy, którego udręczyłeś bardziej niż ktokolwiek kogokolwiek innego w całej historii! Uznałeś ją za abominację niegodną życia, zmiażdżyłeś tak, iż prawdopodobnie nigdy się z tego nie podniesie. A teraz zwracasz do niej swoje serce? Twoje uczucia wobec niej są żałosne. Pfha, śmiesz mnie obrażać? Nie ma dla mnie większej obrazy ponad twoje istnienie! Nasi poddani cierpią przez ciebie, bo okazałeś się być aroganckim bufonem. Wszystkie twoje wysiłki spełzną na niczym, a ty zostaniesz upokorzony przed całym światem! Przez ciebie Niemcy zostaną uznani za marny naród, bo jego wódz jest żałosny i niewystarczający!"

III Rzesza poczuł się w tym momencie tak, jak za każdym razem, gdy ojciec go policzkował i zamykał głodnego w pokoju. Zraniona duma ponownie odezwała się w jego duszy razem z wściekłością i bezsilnością. Jednak tym razem nie był w stanie powstrzymać tych słów, które godziły wprost w jego serce. Poczuł się ośmieszony i słaby. Przegrywał wojnę, która przecież miała być ostatnią wielką wojną... która miała pomóc mu wstać z kolan. Nie chciał na nich żyć, nie chciał się czuć niewolnikiem! A jednak bał się, że zbliża się moment, w którym będzie musiał się poddać i porzucić marzenia o wielkości swego narodu.

Rozchylił lekko ostre zęby, dysząc ciężko. Różne emocje rozdzierały jego duszę, ale z ich mieszanki zaczęło wyłaniać się jedno, nieokreślone pragnienie. Potrzebował czegoś, jakiejś pomocy by oczyścić umysł i wziąć się w garść.

Nagle usłyszał ciche westchnienie. Szarpnął głową w tamtą stronę akurat w chwili, gdy IV Rzeczypospolita wcisnął się w bok Polki. Zobaczył spokojną, pobladłą twarz rannej kobiety i nagle coś w jego umyśle kliknęło. Podniósł się z trudem i ruszył do niej, słaniając się. Powolnym, drapieżnym ruchem wszedł na łóżko, klękając nad ranną.

"To było do przewidzenia. Zawodzisz, więc poszukasz spełnienia w ramionach nierządnic."

Führer zacisnął zęby, ale nie odpowiedział. Wsadził twarz we włosy kobiety i wziął głęboki wdech. Tak, wciąż pachniała świeżym, skąpanym w deszczu bzem. Nie wiedział dlaczego, ale to go uspokajało. A tego właśnie potrzebował - wyciszenia, odsunięcia swoich problemów chociaż na chwilę. Powoli przesunął ręką po jego ramieniu i uśmiechnął się. Przypomniał mu się bal i pierwsze spotkanie. Ich wspólny taniec i bliskość, która tak go satysfakcjonowała, a także wspólny spacer w deszczu. Westchnął i położył się wygodniej, obejmując mocno kobietę.

"Co ty wyprawiasz?! To już podchodzi pod nekrofilię!"

- A żebym ja ci nie wyliczył pod co ty podchodziłeś... - szepnął leniwie i przygryzł ramię kobiety.

Ponownie jego głowę przeszyła fala bólu, ale zdawała mu się być mniejsza niż przedtem. Mężczyzna zamknął oczy, tuląc głowę do jej włosów. Skupił się na jej spokojnym biciu serca i na tym, że trzymając ją przy sobie, nie czuł strachu, czy rozpaczy. Ona jedna zdołała ukoić jego czarną, niespokojną duszę.

Notes:

*Du sorgst dich immer noch um diese polnische Hure. - Nadal martwisz się o tę polską dziwkę
**Wo ist Polen? - gdzie jest Polska
***Fiu fiu, ich möchte dich Wersamkeit gratulieren. Diese Hure wird bald verenden - Fiu fiu, chcę ci pogratulować wytrwałości. Ta dziwka wkrótce umrze.
****Das ist ein verdammter Witz! - To jakiś cholerny żart!
*****Mach die Tür auf, du Idiot. - Otwórz drzwi, idioto.
******Wenigstens bin ich keine Schwuchtel oder kein Perversling... - Przynajmniej nie jestem pedałem ani zboczeńcem.

Chapter 8: My precious angel

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

- Ze wszystkich kobiet na świecie, ze wszystkich państw, zdecydowałeś się na nią?! - stolica wcale nie ukrywała swej złości - Tyle mówisz o utrzymaniu czystości rasowej, a wybrałeś akurat ją! Gdybyś mi powiedział, to bym ci załatwił jakieś zwierzątko do opieki, ale Polska?!

- Milcz. - odparł spokojnie, nie patrząc na niego znad dokumentów - Nie nazywaj jej tak i idź się zająć dzieckiem.

- Ale dlaczego akurat ja?! Czemu nie Frankfurt? Ona lubi dzieci. - warknął.

- Rób co mówię i nie dyskutuj. - jego przenikliwe spojrzenie przeszyło miasto na wylot - A jeśli spróbujesz je skrzywdzić, pożałujesz.

- Jawohl. - mruknął Berlin i odszedł.

Rzesza odetchnął cicho i uśmiechnął się do siebie. Polska dalej dochodziła do siebie w jego apartamentach. Jeszcze się nie obudziła, ale to była kwestia czasu... a gdy wreszcie wstanie, będzie jeszcze cenniejsza. Jego karta przetargowa i zabezpieczenie przed aliantami będzie mogło wreszcie pokazać swoją wartość.

Armie Państw Osi wycofywały się coraz bardziej wgłąb swego rodzimego terytorium. Nie mogły im pomóc nawet najbardziej śmiercionośne sprzęty, które masowo produkowały fabryki militarne w bezpiecznej strefie, ani nawet coraz silniejsze mieszanki amfetaminy, jakie produkowały ich najlepsze fabryki. Mężczyzna czuł, że grunt pali im się pod nogami i tylko od jego decyzji zależy, czy zdołają odwrócić los wojny. Wierzył głęboko w odwrócenie losu, jednak nie przerażała go aż tak wizja porażki, mimo natrętnego głosu ojca, który wciąż go dręczył. Polska mogła mu zapewnić tyle, ile trzeba, by wycofać się, przeczekać burzę w jakiejś dziurze i wrócić silniejszym.

Czytał teraz kolejny raport na temat sytuacji na froncie wschodnim. Wbrew powszechnemu przekonaniu Rosjanie zatrzymali się na Wiśle i ani myśleli iść dalej. Ta sytuacja trwała już jakiś czas, ale mimo to Polacy walczyli zaciekle o wolną stolicę, nie zważając na potężne różnice sił. Przez ten ich upór ginęli jego żołnierze, słabł sam Warszawa, a wraz z nim umierała też Polska! Przeklęte untermensche! Sam przez nich powoli słabł, ale to nie był jedyny problem. Polka zapadała się w sobie mimo zaciętej walki o jej życie. Doktorzy zapewniali go, że robią co w ich mocy, ale jej blask powoli znikał. To było niedopuszczalne! Ona musiała żyć! Tylko... Ten uparty głos w jego głowie dalej wyrzucał mu ten dziwny wieczór. Ale to była tylko drobna chwila dziwnej słabości, która nigdy więcej się nie powtórzy!

Westchnął cicho i odłożył dokumenty. Na razie i tak nie mógł nic z tym zrobić... Chwycił mapę i zaczął planować przyszłe kroki. Jak tylko zatrzymają tych przeklętych rusków, będą musieli przegrupować się, ubić rozejm i rozjechać znów Francję...

* * *

Gdy wieczorem zmierzał do swoich apartamentów, trzymając teczkę pod pachą, był nieco zmęczony, ale spokojny. Wreszcie zdołał ogarnąć ten bałagan. Miał jakiś solidny plan. Teraz najważniejsze, by utrzymać się na pozycjach i jak najprędzej wysłać żołnierzy na miejsca. Reszta zależała od Hitlera oraz dowódców. Wiedział, że go nie zawiodą.

Ale cały jego spokój w jednej chwili zburzył widok Berlina obserwującego bez emocji jak mały IV Rzeczypospolita pochlipuje, siedząc na zimnej podłodze.

- Co to ma znaczyć? Dlaczego on płacze?

- Nie mam pojęcia. Pieluchę zmieniła mu pielęgniarka, jeść nie chciał. - mruknęła stolica - Zaraz przestanie ryczeć i wstanie.

Te słowa i obojętna postawa, wypowiadającego je miasta, zdenerwowała mężczyznę. Przypomniała mu czasy, gdy to on był małym chłopcem, którego dzieciństwo zostało zmienione w koszmar przez nienormalnego ojca. Ale jeszcze bardziej rozwścieczyło go jawne ignorowanie rozkazu. Wbił zirytowane, ostre jak brzytwa spojrzenie w swoje miasto.

- Chyba kazałem ci się nim zająć? - spytał lodowatym tonem, który nie wróżył nic dobrego.

Stolica chciała coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. W milczeniu spuściła wzrok.

Natomiast potomek Cesarstwa Niemieckiego przychylił się i ostrożnie podniósł małego jedną ręką. Chłopiec spojrzał na mężczyznę załzawionymi oczyma. Drobnym ciałkiem dziecka wstrząsały delikatne spazmy płaczu.

Mężczyzna ostatni raz przeszył wzrokiem miasto i skręcił w odpowiedni korytarz. To wydarzenie popsuło mu humor, gdyż przypomniało ten nieprzyjemny czas poniżenia i słabości. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej i przyśpieszył kroku. Zapragnął jak najszybciej zobaczyć Polkę.

Nagle, tuż przed ostatnim zakrętem, zderzył się z pielęgniarką. Kobieta lekko zatoczyła się do tyłu, a Niemiec cofnął o krok. Spojrzał na nią z niezadowoleniem.

- Verzeihen Sie mir mein Führer. - wysapała, chcąc go ominąć.

- Co to ma znaczyć? - zatrzymał ją i spojrzał w oczy.

- Mein Führer, muszę iść po medyka. - rzekła szybko - Gorączka wzrasta, otwierają się nowe rany...

W jednej chwili kraj zrozumiał kogo dotyczyły te bezładne zdania. Na sekundę serce mu stanęło, lecz zaraz otrząsnął się z tego uczucia, a tętno przyśpieszyło.

- Biegnij. - nakazał lekko ochrypłym tonem głosu i puścił ją. Kobieta szybko się oddaliła.

Natomiast III Rzesza bez zastanowienia przeszedł przez korytarz i wszedł do swego pokoju. Odłożył teczkę przy ścianie razem ze swoją czapką i dzieciakiem, po czym otworzył drzwi do małego pokoiku Polski. Od razu poznał, iż pielęgniarka mówiła prawdę.

Chociaż błyszczące jej oczy były otwarte, ich mętność sugerowała, iż Polska nie widziała tego, co się wokół niej działo. Policzki jej kwitły jasnymi rumieńcami, a czoło było zlane potem. Chude ręce poruszały się jednostajnym, powolnym ruchem na kołdrze. Na szyi ukazało się poważne poparzenie, a bandaż na piersi przesiąkł krwią. Oddychała bardzo ciężko, świszcząco. Sprawiało jej to widoczną trudność. Kiedy się do niej zbliżył, usłyszał jak mruczała coś do siebie z cicha, wymawiając czasem niewyraźnie słowo: "Warszawa". Widocznie zdawało się jej, że wciąż jest wśród swoich. Rzesza drgnął i przypadł do jej łóżka. Zabezpieczył jej ręce, by nie zerwała kroplówki ani nie podrażniła bardziej swych ran.

Niespodziewanie od drzwi rozległo się pochlipywanie. IV RP raczkował powoli w ich stronę, a łezki spływały mu po policzkach. Mężczyzna skrzywił się, niechętnie. Ostatnie czego potrzebował w tej chwili, to płaczące dziecko, zwłaszcza to dziecko.

- Nie rycz mały. Twoja matka jest silna, wyjdzie z tego. Wszystko będzie dobrze. - powiedział cicho, bezbarwnie, po czym mruknął do siebie - Gdzie jest ten cholerny lekarz? Czemu to tyle trwa?!

Jakby na złość tej sytuacji, minuty mijały powoli, dłużąc się straszliwie. Bahor ryczał jakby go ktoś ze skóry obdzierał I nagle Polce zaczęło się pogarszać. Pot coraz gęściej występował na czoło, dłonie zamarły w bezruchu, bandaż zrobił się purpurowy. Jej oddech stawał się coraz cięższy, a stopniowo zmieniał się w rzężenie. Rzesza zrobił się nieco blady z przejęcia. To nie może się tak skończyć! Dopiero co ją zdobył! A jednak nie mógł nic zrobić. Chwycił tylko jej dłoń i przyłożył do serca, by się uspokoić. W napięciu wpatrywał się w jej oblicze. Zdawało mu się, że już kona. Ale jego pragnienie się spełniło, bowiem w końcu jej stan się polepszył, a oddech uspokoił się i unormował.

Niemiec z przejęcia nie zauważył, iż do pokoju wkroczył już lekarz wraz z pielęgniarką. Stali za nim, niepewni jak postępować w tej sytuacji. W końcu jednak wódz zarejestrował ich obecność.

- Czemu tu jeszcze stoicie?! Zajmijcie się nią! - warknął, odsuwając się.

Wrócił do siebie w kilku szybkich krokach. Krążył po pomieszczeniu, rzucając się jak wściekła bestia w klatce. Nie mógł znieść myśli, że mogłaby zginąć w tak antyklimatyczny sposób. Jedynie śmierć na polu walki, najlepiej z jego ręki mogłaby odpowiadać takiej kobiecie! Ale na pewno jeszcze nie teraz, gdy tyle zależy od jej życia! Potrzebował jej...! Jako zakładnika rzecz jasna. Dopiero po pewnej chwili zorientował się, że dalej słyszy buczenie małego. Mały Polska siedział pod drzwiami pokoju i ryczał w niebogłosy. Zirytowany mężczyzna podniósł małego jak kota za kark i podniósł do wysokości swojej twarzy.

- Zamknij się! - warknął z naciskiem, patrząc w oczy zapłakanego dzieciaczka.

Ten jednak, nie dość, że nie przestał, to jeszcze rozryczał się głośniej i zaczął wymachiwać małymi piąstkami, jakby chciał go uderzyć. Rzesza uniósł lekko brwi, obserwując malucha. Wojowniczy jak wszyscy ci Polacy... Nagle w mężczyznę uderzyła nieoczekiwana myśl: a co, gdyby Polska umarła i zostawiła mu swego syna? Czy bahor będzie tyle samo wart co ona? Chyba tak, ale... to nie byłoby to samo. Poza tym co by z nim zrobił? Wychowywał? Wolne żarty! Posadził dzieciaka na podłodze i chwycił teczkę, by zamknąć ją w bezpiecznym miejscu.

"Jak raz się z czymś zgadzamy. Jeszcze by tylko tego brakowało, byś się zajmował jej następcą!" - sarknął głos w jego głowie.

Rzesza jednak zatrzymał się w pół ruchu. To... nie byłby taki głupi pomysł. Gdyby tak wziąć go i zmienić w swojego posłusznego psa? Zaraz jednak otrząsnął się z tej myśli. Nie, nie ma mowy. To nigdy nie wychodzi. Poza tym jeszcze mógłby skończyć jak Imperium Rosyjskie - zabity przez własnego potomka. Aż się wzdrygnął na tą myśl. Z cichym westchnieniem stanął przy oknie, założył ręce na piersi i zapatrzył się na nocną panoramę miasta. Zatopił się w rozważaniach co by było gdyby... Gdyby przyszłość ułożyła się tak jak by chciał? A co jeśli nie? Co gdyby... gdyby Polska stanęła po jego stronie? Gdyby podpisał z nią jakiś kontrakt o tym, że pozwolą jej zachować jakąś tam autonomię za cenę pomocy? Lepiej byłoby zaprząc tych szaleńców do walki przeciw Sowietom niż przeciw niemu... Pomogłoby to mu z Węgrami, może nawet zwróciło wojsko polskie w szeregach aliantów przeciw... to mogłoby obrócić całą sytuację na jego korzyść. Tylko czy na pewno dałoby się jeszcze zrobić coś takiego?

Niespodziewanie usłyszał jakieś szuranie za plecami. Obejrzał się i uniósł brwi. IV Rzeczypospolita raczkował w stronę drzwi sypialni matki, niewprawnie odpychając się nóżkami od podłogi. Po chwili Rzesza podszedł do niego i złapał go pod ramionami, podnosząc na wysokość twarzy. Patrząc na młodego, silnego chłopca zastanawiał się, jak to możliwe, że Polska doczekała się potomka, a on do tej chwili nie? Mruknął cicho do siebie, świdrując go wzrokiem. Malec patrzył na niego spod byka z zaskakującą zawziętością. Zaskakująco, nie ryczał, nie odwracał wzroku, nawet nie wyglądał na specjalnie przejętego. Niejeden żołnierz na jego miejscu bladłby ze strachu...

- Uparte z ciebie stworzenie. - mruknął, unosząc kąciki ust - Zupełnie jak ona.

Posadził go na parapecie, obserwując ciekawsko to wojownicze stworzenie. Malec zaburczał niechętnie i pacnął go w środek twarzy piąstką, usiłując go odepchnąć. Rzesza prychnął z rozbawieniem, rozchylając usta, a mały wytrzeszczył oczy na widok jego ostrych, trójkątnych zębów. Przez chwilę wydawało się, że przestraszył się ich, ale młody kraj tylko próbował ich dotknąć. Dopiero to sprawiło, że mężczyzna się odsunął. Z zażenowaniem stwierdził, że chłopak wcale się go nie bał, a nawet usiłował pokazać, że może go pobić. Chyba jako jedyny na świecie. Odkąd sięgał pamięcią, dzieci piszczały i płakały na jego widok, a ten nie. W dodatku mały patrzył na niego bezczelnie, z tym zadowoleniem w oczach. Zirytowany kraj zdecydował się odpowiedzieć w odpowiedni i dojrzały sposób: posadził swoją czapkę na głowie dzieciaczka, aż przykryła mu całą twarz. IV Rzeczypospolita wydał dźwięk rozdrażnionego kotka, na co Rzesza już nie wytrzymał i parsknął cichym śmiechem. Mimo wszystko ten dzieciak był zabawny. Może jednak nie byłoby tak źle...

* * *

Kiedy zmęczony lekarz wyszedł z pokoju Polski, był pewien, że ze zmęczenia ma omamy. Ujrzał bowiem swego wodza, siedzącego przy stole i bawiącego się dzieciakiem Polki. Chociaż "bawił się", to zbyt wiele powiedziane. Trzymał po prostu rękę na stole i pozwalał biało-czerwonemu nią poruszać. W tym momencie wyglądało na to, że próbuje przycisnąć go delikatnie do desek stołu, a IV Rzeczypospolita odsuwał jego dłoń obiema łapkami, wydając przy tym ciche, obrażone dźwięki. Trzymał go za palce i usiłował je ugryźć swoim bezzębnymi dziąsełkami, a starszy kraj przyglądał się temu z rozbawieniem.

Medyk delikatnie potrząsnął głową. Nie, to na pewno przez zmęczenie. Gdy ponownie spojrzał na kraj, ten stał już na równych nogach i trzymał dzieciaka na rękach, ku jego niezadowolonej akceptacji. Wbijał w niego ten swój przenikliwy wzrok.

- Co z nią? - podszedł bliżej, zerkając na chwilę do pokoju chorej.

Kobieta leżała płasko na swoim łóżku. Oddychała miarowo. Zbladła i przybyło jej parę nowych bandaży na ciele. Zawartość kroplówki została wymieniona.

- Żyje, ale było blisko. - lekarz przełknął nerwowo ślinę - Obrażenia były i są naprawdę poważne. W każdej chwili może się jej pogorszyć, dlatego potrzebuje stałego nadzoru. Aha i możliwe, że mimo wszystko niedługo się wybudzi.

- Rozumiem... - mężczyźnie zdało się, że w oczach Führera dostrzegł delikatny niepokój - Możesz odejść.

Człowiek skwapliwie skorzystał z przyzwolenia. Wyciągnął rękę w geście pozdrowienia i wyszedł razem z pielęgniarką. Zdało mu się, że kątem oka dostrzegł jak III Rzesza wchodzi do pokoju Polski. Medyk potarł zmęczoną twarz i obiecał sobie, że dzisiejszej nocy porządnie się wyśpi, bo zaczyna mieć halucynacje.

* * *

Drgnęła delikatnie, po czym z wolna otworzyła oczy. Chociaż nieco przytłumione, delikatne, złotawe światło raziło jej wzrok. Czuła się zmęczona, obolała, a w dodatku nie miała czucia w nogach. Do tego wszystkiego odczuwała tępy ból w czaszce, tłumiący myśli.

Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że nie rozpoznaje pomieszczenia w którym się znalazła. Z niepokojem zrozumiała, że nie jest już w baraku w Auschwitz, za to w małym pokoiku o białych ścianach, który nie pachniał szpitalem. Na sobie, zamiast sparszywiałego koca oraz wilgotnych łachman czuła ciepłą kołdrę i koszulę szpitalną. W ramię miała wbitą igłę od kroplówki stojącej obok szafki nocnej. Na przeciw łóżka, na którym leżała, dostrzegła zwykłe, brązowe drzwi bez żadnych skobli, zamków i innych zabezpieczeń. Po swojej prawej ujrzała okno, a za nim kawałek chmury oświetlonej na pomarańczowo i błękitne niebo. Wywnioskowała stąd, że musi być to albo późny poranek, albo wczesny wieczór.

Nagle coś dotarło do chorej kobiety: nie było przy niej jej dziecka. Rzeczypospolita zniknął. Blady strach padł na nią, a serce przyśpieszyło bicie. Wręcz poczuła jak adrenalina wlewa się do jej żył. Chciała się podnieść do siadu, ale okazało się, że trudniejsze niż się spodziewała. Jej ciało kompletnie nie chciało słuchać poleceń.

W końcu jednak zdołała się poruszyć i zsunąć nogi z łóżka. Podparła się dłońmi o szafkę i starała jakoś unieść do pionu. Sporo czasu zajęło jej powstanie, ale w końcu się jej to udało. Przytrzymała się metalowej ramy na której wisiała kroplówka.

Wysiłek jaki włożyła w powstanie z łóżka, bardzo ją zmęczył, a miała jeszcze sporo do przejścia. Zacisnęła zęby. Nie miała zamiaru się poddawać. Mocno oparła się o ramę i zrobiła krok w przód, jednak nogi pod nią zadrżały. Próbowała się utrzymać, jednak padła na ziemię wraz ze stojakiem, który narobił hałasu.

Gdy tylko jej ciało zetknęło się z podłogą, przeszył ją tak straszliwy ból, że nie mogła wydobyć z siebie głosu, a co dopiero się ruszyć. Zamroczyło ją.

W tym momencie drzwi się otworzyły, ale niestety nie wiedziała kto przyszedł. Nie była w stanie unieść głowy. Zamknęła oczy, oczekując uderzenia, krzyku, lub czegoś w tym rodzaju. Nie mogła się w żaden sposób obronić. Usłyszała jednak szybkie kroki i poczuła, że ktoś bardzo delikatnie ją podnosi, a następnie kładzie na łóżku.

- Chcesz się zabić? - mruknął ochrypły, głęboki głos, na dźwięk którego ciarki przeszły jej po plecach.

Uniosła powieki i ujrzała poważne oblicze III Rzeszy. Patrzył na nią badawczo, jakby chciał się upewnić, że nic sobie nie zrobiła. Nie okazywał przy tym żadnych emocji. Był tylko przerażająco spokojny.

To, iż był dopiero w koszuli i spodniach dostrzegła po paru minutach, jednak nie miała siły się temu dziwić.

- Gdzie mój syn...? - spytała zmęczonym i niewyraźnym głosem, który nawet ją samą zaskoczył.

Rzesza popatrzył na nią nieco dziwnie, po czym wstał i ruszył do drzwi. Polskę zakuło serce. Co z nim zrobił? Zostawił w tym piekle?! Jednak mężczyzna schylił się przy nich i podniósł coś. Wrócił do niej, wpatrując się w nią bez słowa. Na rękach trzymał IV Rzecząpospolitą, który wyciągał do niej ręce i burczał nieszczęśliwe.

- Daj go...

Kraj stał przez chwilę bez ruchu, wpatrując się w nią chłodno, w końcu jednak oddał jej dziecko. Kobieta z trudem przytuliła syna do piersi, zamykając oczy. Był bezpieczny... jak dobrze. Uspokajała rozszalałe z niepokoju serce.

A Rzesza stał nad nią i w milczeniu patrzył na jej bladą twarz. Nie mógł oderwać wzroku od jej chudych, niemal przeźroczystych dłoni, zmęczonej postawy. Teraz w dodatku raz jeszcze mógł ujrzeć jej szczupłe ramiona oraz tors pokryty bandażami.

"Wiesz kto ją tak urządził? Ty. To przez ciebie jest poraniona. Jeśli łudzisz się, że jeszcze będzie chciała z tobą rozmawiać, czy zadawać się, to wiedz, iż żyjesz w kłamstwie. Ona nienawidzi cię całą duszą za wszystko co jej zrobiłeś i ma do tego pełne prawo."

Mężczyzna nie rzekł nic i wyszedł z pokoju, nie oglądając się za siebie. Czuł się... dziwnie. Z ulgą przyjął fakt, iż wreszcie się obudziła, ale zarazem drażnił go jej widok w bandażach. Narzucił na siebie szlafrok i zadzwonił szybko po medyka.

"Szkoda, że nie obudziła się kilka dni wcześniej. Chociaż... w obecnym stanie narobiłaby tylko krzyku. I wszyscy dowiedzieliby się jakim zboczeńcem jesteś."

- Nie masz innej amunicji? Możesz tylko gdybać o czymś, czego nigdy nie było? - warknął cicho, wiążąc pasek i usiadł na swoim dużym, zimnym łóżku. Założył ramię na ramię.

Głos tylko parsknął.

"Mówię prawdę. Zboczeniec z ciebie. Ale skończyło się przychodzenie w nocy, spanie w jednym łóżku i gwałcenie przez sen!"

- Ale ty jesteś obleśny... - mruknął, przymykając oczy - Nie zrobiłbym tego, bo mam więcej godności niż ty.

W tym momencie lekarz szczęśliwie zapukał do drzwi.

- Herein!

- Heil Hitler! - stuknął obcasami oficerek, wyciągając jedną dłoń. W drugiej trzymał torbę ze sprzętem - Co się stało wodzu?

- Polka się obudziła. Zbadaj ją. - rozkazał beznamiętnie, kiwając głową w stronę jej pokoju - Tylko się pośpiesz.

Medyk pokiwał głową i zabrał się do roboty. Natomiast Rzesza zamknął za nim drzwi, otworzył okno i zapalił. Zaciągnął się dymem, patrząc w uśpione miasto, a następnie skrzyżował ramiona na piersi. Wypuścił chmurę w noc, obserwując gwiazdy na granacie nieba. Rzadko zdarzało mu się patrzeć w górę, ale kiedy to robił, zapamiętywał dobrze takie momenty. Miał nawet dwa ulubione. Ponownie zaciągnął się papierosem i po chwili wypuścił dym nosem. Pierwszy był związany z pogrzebem ojca, gdy wreszcie się od niego uwolnił. Drugi przypadał na deszczowy wieczór, kiedy to wracał od mieszkania Polski do hotelu. Zmókł, patrząc w niebo pokryte ciemnymi chmurami, to fakt. Ale i tak wspominał ten dzień jako jeden z najprzyjemniejszych w swoim życiu.

Lekarz opuścił pokój Polki po trzech kwadransach. Dochodziła druga w nocy. Podszedł do III Rzeszy, a on z samego wyrazu jego twarzy wiedział, że nie ma wesołych informacji do przekazania.

- Mów szybko. - uprzedził go, zaciągając się dymem.

- Emm... tak jest. - mężczyzna podrapał się lekko po karku - Cóż, wygląda na to, że na ten wieczór jeden dzień temu przypadał jej najgorszy okres. Jeśli obecny stan potrwa dłużej, to jej stan zdrowia będzie się tylko poprawiał. Zbadałem przy okazji jej ciało i wychodzi na to, że będzie mogła sama karmić młode państwo, także nie trzeba będzie więcej zaprzątać sobie nim głowy. - nagle umilkł i spuścił wzrok.

- Czy to wszystko? - puścił zgrabne kółeczko z ust i kaszlnął lekko.

- Nie... - westchnął lekarz i zebrał się w sobie - Problem stanowi to, że mimo wszystko wciąż jeszcze nie ma sił. Znaczny upływ krwi, a także niedożywienie spowodował wycieńczenie organizmu. Na razie sprowadza się to do tego, że nie ma siły chodzić, czy poruszać się mocniej. Jeśli jakkolwiek miałaby się przemieszczać, to tylko na wózku, ewentualnie ktoś musiałby ją nosić. - oświadczył, spoglądając w stronę drzwi - Sytuacja jest taka, iż bardzo możliwe, że nigdy nie powróci do dawnej sprawności.

Kraj milczał, wpatrując się w noc. Widocznie przetrawiał tę informację, chociaż jego twarz wciąż miała kamienny wyraz. Wreszcie przeszył medyka swoim świdrującym spojrzeniem.

- Możesz już odejść. Jutro rano ją zbadasz. - rozkazał zimnym, ochrypłym głosem - I niech służba przygotuje jej pokój w moim korytarzu. Będę jej pilnował osobiście.

- Jawohl. Gute Nacht mein Führer. - zasalutował i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi.

Natomiast państwo zbliżyło się do wejścia sypialni Polski i zajrzało do środku. W milczeniu wpatrywało się w kobietę, która siedziała, przygarbiona, na łóżku, tuląc do siebie syna. Kołdrę odsunęła na bok i teraz patrzyła na swoje chude, zgrabne, obnażone nogi. Oprócz zmęczenia, było w niej doskonale widać smutek.

Kiedy powoli podniosła wzrok na postać Rzeszę, zobaczył w nim zagubienie. Najwyraźniej wciąż oswajała się z natłokiem informacji, jakie w nią uderzyły. Niemiec musiał przyznać, że sporo tego było, w końcu obudziła się w luksusowym, zupełnie nieznanym miejscu, na jego łasce, w dodatku z wiadomością, iż nie będzie mogła chodzić. Gdyby on dostał taki pakiet informacji też musiałby to przetrawić.

Kraje patrzyły na siebie w milczeniu. Żadne z nich nie przerywało ciszy. W końcu mężczyzna przystawił papierosa do ust, rozkoszując się chwilę dymem. Wypuścił chmurę, patrząc prosto w jej oczy. W głowie porównywał jej obecny obraz z tym, jaki otrzymał w czasie konfrontacji sprzed roku. Podziwiał zniszczenie, jakiego dokonał. Zduszone z dawna sumienie ugryzło go boleśnie, ale szybko je odegnał. To jest wojna, a na wojnie przelewa się krew. Ciekawe, że nawet w tym stanie była wciąż piękna, jakby blizny ją uszlachetniały. Oblizał szybko wargi, przechylając bezwiednie głowę.

Tymczasem w jej głowie kłębiły się inne myśli. Przede wszystkim zastanawiała się, dlaczego ją tu zabrano? Czemu uratowali jej życie? Przecież to oczywiste, że dla aliantów nie miała większego znaczenia... Więc tylko po to by się pastwić? Gubiła się już w domysłach. Równie niezrozumiała była obecność jej wroga. Czyżby miał aż tak mało wiary w posłuszeństwo swoich żołnierzy, że trzymał ją tak blisko? Było to prawdopodobne, patrząc na to, jak bardzo wojna odbijała się na nim: nie prostował się tak dumnie, miał podkrążone oczy, pozbawione blasku z dawnych dni, a spod rozchylonego szlafroka wyzierał biały materiał bandaża. Nie wyglądało na to, by jego naród mógł się bronić jeszcze dłużej... ale prócz nadziei, wzbudzało to również niepokój. Ranne zwierzę, to zwierzę agresywne. Jej życie było zarazem bezpieczniejsze, ale i bardziej zagrożone niż kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza w tym stanie... Doktor stwierdził, że póki co będzie potrzebowała wózka. Mała szansa, by była w stanie nim uciec przed atakującymi.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że patrząc na niego, nie czuła nienawiści. Tak, obiecała Częstochowie, że spróbuje uporać się z wściekłością i żądzą mordu, jaką budził w niej do tej pory, ale nie spodziewała się, że gdy go ujrzy... czuła wdzięczność za ratunek, spokój, bo jej następca był bezpieczny, ale pozostała też czujna. Była w paszczy lwa. Może i Rzesza wyglądał żałośnie, ale nie był to powód by opuszczać gardę. W każdej chwili mógł uderzyć...

Chmura dymu wypłynęła na środek pokoju.

- Jutro cię stąd wyniosą do twojej celi. - rzekł beznamiętnym, ochrypłym głosem, wbijając w nią swe nieodgadnione, niebezpieczne, tajemnicze spojrzenie, od którego przechodziły ją ciarki - Nawet nie myśl o ucieczce. Jesteś w sercu mojego państwa. - ponownie się zaciągnął, gasząc światło - Śpij i postaraj się być cicho, inaczej pożałujesz.

Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się na pięcie i odszedł, zamykając starannie drzwi. Przetarł powoli twarz, wzdychając ciężko. Czy naprawdę miał wyrzuty sumienia wobec niej? Nie wobec ojca, dawnych towarzyszy, czy tych ludzi, których jedyną winą było urodzenie się jako untermensch? Chyba... Parsknął i odwiesił szlafrok na swoje miejsce, siadając znów przy oknie, by dopalić papierosa.

W ciemności starał się oczyścić umysł, uspokoić się, ale nie mógł przestać myśleć o niej. Słyszał jak oddech kobiety normuje się, a kołdra szeleści od jej ruchów. Zapewne usnęła... choć może leżała i rozmyślała nad wszystkim tak jak on? Któż to wie?

Syknął cicho, gdy wiatr wytrącił mu papierosa. Z niezadowoleniem zatrzasnął okno i wrócił do lodowatej pościeli. Piekły go rany powstałe w granicach frontów, a umysł torturował, roztrząsając konsekwencje wybudzenia Polski.

"Będzie ci lepiej, jeśli ją zastrzelisz. Masz dobrą okazję, nie zmarnuj jej. Jeśli zbierze siły, to cię zabije."

- Zamknij się wreszcie! - syknął, zakrywając poduszką głowę.

Notes:

Wybaczcie, że nie było rozdziału w zeszłym tygodniu, ale obawiam się, że przez pewien czas będę musiała wrzucać je co drugi tydzień. Okazało się, że jednak niestety pewna głębsza korekta jest wymagana. A właśnie mój tygodniowy plan stał się bardzo wymagający.
Do zobaczenia :)

Chapter 9: Fallen Angel

Chapter Text

Złociste promienie wschodzącego słońca wpadły przez uchylone okno wprost do jej sypialni. Błysnęły wesoło na szkle butelki stojącej przy łóżku, zamigotały na jej złocisto-białych włosach i oświeciły biało-czerwono twarz, wybudzając jej właścicielkę ze słodkiego snu. Gdy tylko otworzyła swe białe oczy, wesołe iskierki zabłysły w jej spojrzeniu. Zobaczyła swego synka - IV Rzecząpospolitą, jej nadzieję na lepszą przyszłość. Nie umiała się smucić, gdy miała go przy sobie. Jednak, gdy rozejrzała się po pomieszczeniu, jej radość nieco przygasła. Wciąż była w niewoli, w dodatku w sercu Berlina.

Powoli podniosła się do siadu i rozejrzała się po pomieszczeniu. W świetle dnia prezentowało się lepiej niż nocą, jednak wciąż było to więzienie... z którego niedługo chciano ją zabrać do jakiejś celi. Raczej nie będzie to zmiana na lepsze. Zmieniła pozycję i położyła się na plecach. Bolał ją już nieco bok. Położyła młodziutki kraj przy swoim drugim boku, głaszcząc go delikatnie po małej rączce, rozmyślając raz jeszcze o wszystkim, czego się dowiedziała.

III Rzesza przeniósł ją z więzienia. Dlaczego? Czyżby miał wyrzuty sumienia? Wątpliwe, by potwór mógł się zmienić. Może więc chciał się czegoś dowiedzieć? Tylko, że Rzesza wiedział, że prędzej zginie, niż mu coś powie. A z resztą nie posiadała już aktualnych informacji. Sytuacja zmieniała się szybko, a ona zbyt długo tkwiła w stanie nieświadomości. Może więc szantaż? Ale jej ludzie prędzej zrobiliby spacer do Berlina niż dali się zaszantażować. A alianci mieli jej żywot w głębokim poważaniu. Zwłaszcza ZSRR. Dla niego była irytującą pchłą, niczym więcej.

Czemu więc ją zabrał od Anioła Śmierci z Auschwitz? Czemu ściągnął akurat tutaj? Miał taki kaprys? Chciał mieć na nią oko? Dlaczego się nią przejmował? Westchnęła cichutko, pocierając delikatnie czoło. Co by to nie było, zapewniał jej opiekę lekarską i najwyraźniej nie miał zamiaru jej krzywdzić, przynajmniej na razie. A więc była mu potrzebna. Ale do czego? To pytanie drążyło jej mózg niczym kropla skałę.

Kobieta westchnęła cicho. Tak czy inaczej, jedyne co było pewne, to fakt, że tkwiła teraz w paszczy lwa. Lwa, do którego żywiła skomplikowane uczucia. Z jednej strony była wdzięczna, z drugiej pogardzała nim. Z trzeciej z kolei żałowała mężczyzny w tak przykrym stanie, z czwartej budził w niej lęk. To nieruchome spojrzenie… nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Instynkt podpowiadał jej, iż powinna się mieć stale na baczności, bo ten drapieżnik czekał tylko na okazję.

Niespodziewanie zza drzwi usłyszała cichy syk i lekki trzask drzwi. Spojrzała w stronę wejścia, ale akurat zapanowała cisza na kilka minut. W końcu ponownie rozległ się trzask, a potem cichy szmer rozmów. Mowa była twarda, lekko warcząca, przywodząca na myśl warkot karabinu maszynowego, przemieszane z basowym szczekaniem dużego psa.

Kobieta delikatnie się skrzywiła, rozpoznając niemiecki. Więc zaraz ją zabiorą... zacisnęła lekko zęby, ale po chwili rozluźniła się. Jest sposób, by czegoś się dowiedzieć. W końcu nie będą mieć oporów przed rozmawianiem przy śpiącej osobie, czyż nie? Zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać. Musiała wiedzieć jak najwięcej o swojej obecnej sytuacji.

Zgodnie z jej oczekiwaniami, po paru minutach otworzono drzwi do pokoju. Odgłosy dość ciężkich kroków rozległy się w pomieszczeniu, gdy ktoś podchodził do łóżka. A kiedy postać pochyliła się nad posłaniem, serce Polki zabiło nieco szybciej. Czuła wyraźnie znajomy, męski, nieco ostry zapach wody kolońskiej.

W pierwszej chwili zapragnęła uderzyć go z całej siły w twarz, ale powstrzymała się. W jej stanie nawet by go nie zadrapała. Jeszcze przyjdzie chwila, by wymierzyć sprawiedliwość...

* * *

Aryjczyk nachylił się nad nią i w milczeniu przyglądał się jej spokojnemu, poważnemu obliczu. Dotknął delikatnie jej twarzy i przesunął po niej dłonią, zatrzymując się na brodzie. Kciukiem pogłaskał ją po policzku, wpatrując się w zamknięte oczy, jakby oczekiwał, iż ich właścicielka się obudzi. Wreszcie jednak otrząsnął się z zamyślenia i odwrócił głowę w stronę drzwi.

- Przywieź tu ten wózek. - mruknął.

Lekarz posłusznie podszedł ze sprzętem i stanął tuż obok łóżka. Spojrzał na śpiący kraj.

- Wodzu, powinniśmy ją obudzić. - stwierdził lekarz - Zaraz zawiozę ją na badanie, ale lepiej by była przytomna zanim ją położymy na stole, bo dostanie ataku histerii...

- I was pozabija. Słusznie. - skinął głową.

- Mein Führer, ja mówię poważnie...

- So wie ich.

Mężczyzna już nic nie odpowiedział, tylko posłusznie potrząsnął ramieniem uśpionej kobiety, jednak bezskutecznie. Zdawało się, że wciąż spała razem ze swoim dzieckiem. Mały tulił się do jej ramienia z drugiej strony i posapywał przez sen.

Rzesza mruknął ze zniecierpliwieniem, po czym chwycił IV Rzecząpospolitą na ręce, chcąc się go pozbyć. Ale gdy tylko lekko podniósł mały kraj, jego opiekunka natychmiast złapała go z całej siły, otwierając oczy. Oba kraje w milczeniu mierzyły się spojrzeniami. Polka dostrzegła irytację w jego wzroku, coś na kształt uznania, ale i subtelne cienie pod oczyma. „Ktoś tu się chyba nie wyspał.” – pomyślała złośliwie. Z kolei Niemiec widział to harde wyzwanie, nawet lekkie zadowolenie w jej oczach. Mała wesz… ale sprytna. Nie podejrzewał nawet, że nie śpi. Nie mógł nie docenić jej podstępu, który pewnie by się udał, gdyby nie bahor. Już miał go wyszarpnąć z jej uścisku, gdy nagle niemowlaczek wybudził się i zaczął marudzić. Na widok Rzeszy zaburczał i uderzył go piąstką w palec. Dopiero wtedy mężczyzna puścił niezadowolonego malucha i skrzywił się z odrazą. Malec wpadł w ramiona matki, która aż się zgięła od impaktu. Spojrzała wilkiem na kraj, który nic sobie z tego nie robił. Poprawił tylko krawat i skinął głową na lekarza, który bez ceregieli wyciągnął Polskę z łóżka i posadził na wózku.

- Bringen Sie sie zur Forschung. – rozkazał Rzesza, zmierzając w stronę drzwi - Ich habe keine Zeit mehr für Dummheiten.

- Jawohl mein Führer. – doktor zasalutował i zaczął pchać wózek do wyjścia.

Polska zaczęła ostrożnie kołysać i uspokajać malca, który, gdy tylko oddalili się od pokoju Rzeszy, uspokoił się całkiem szybko. Nawet się do niej uśmiechnął. Ha… jej mały obrońca. Pogłaskała go po policzku, przymykając oczy. Tyle w tym wszystkim dobrego, że byli razem… Pytanie tylko co się stało Niemcowi, że nie odebrał jej następcy siłą? Zachowywał się coraz dziwniej.

* * *

Dwanaście razy słońce wzeszło i dwanaście razy zaszło. Jedenaście razy ukazał się księżyc na nocnym niebie. Dwanaście dni licząc dzisiejszy minęło od ich ostatniego spotkania. Dla obojga dni płynęły wolno i monotonnie. Polska tymczasem została rzucona lekarzom na pożarcie. Traktowali ją jak jakiś rzadki okaz, zwierzę do zbadania i studiowania, nie jak myślącą istotę. Trudno się jednak dziwić: rzadko nadarzała się okazja na zbadanie innego kraju, a co dopiero żeńskiego! I to w dodatku z młodym w pakiecie! Tak ich zajmowały badania, iż zaniedbali sam aspekt leczenia. Stąd kobieta wciąż nie była w stanie poruszać się samodzielnie. Nie mogła się nawet poruszać po korytarzu, gdyż przydzielono jej strażników, którzy nie tyle jej strzegli, co uniemożliwiali wyjście.

Rzesza nie był zbyt zadowolony z tego, jak sprawy się posuwają, ale miał zbyt wiele na głowie, by zmusić ich do leczenia drugiego państwa. Pętla zaciskała się wokół jego szyi i miał już niewiele czasu na rozcięcie jej. Póki co więc zadowalał się skrótowymi raportami i przypominaniem swoim żołdakom, by ograniczyli się do chronienia więźnia, a powstrzymali się od wymierzania sprawiedliwości.

Wziął głęboki wdech, odsuwając od siebie papiery. Z jednej strony czuł ulgę wiedząc, że Polska nie tkwi dłużej w śpiączce i sama się opiekuje tym małym goblinem, ale z drugiej... Zdążył się przyzwyczaić do jej obecności, zapachu, usypiającego bicia serca… Ojciec go wtedy nie napastował, a i szum w głowie znikał.

Wziął łyk czarnej, gorzkiej kawy na pobudzenie zmęczonego organizmu. Rozmyślanie o niej przeszkadzało… obniżało koncentrację. Taka fascynacja to najgorsze, co może spotkać mężczyznę. Westchnął w duszy, odchylając się na fotelu i wbił spojrzenie w sufit. Dziś wieczorem miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, na szczęście mógł zrobić je w swoim pokoju, nie łażąc już do Hitlera.

Kanclerz jego narodu był cieniem siebie sprzed lat, co mogło być spowodowane sposobem, w jaki leczył go Theodor Morell oraz nadmiernym stresem. Cóż, właściwie niezbyt obchodziło go, co przyczyniło się najbardziej do jego zniedołężnienia. Sam ostrzegał tego słabego człowieczka, że zmierza ku rychłej śmierci, ale on nie chciał słuchać. Jak gęś łykał wszystko, co podawał mu ten szarlatan, nie patrząc na konsekwencje. Dzięki temu stracił wzrok, włóczył nogami po ziemi, jego lewa część ciała dygotała jak w febrze, ale najbardziej uciążliwe były zawirowania psychiczne. Ten głupiec staczał się w otchłań szaleństwa. Przebywanie z nim stanowiło swego rodzaju test cierpliwości, dlatego w ostatnich czasach unikał konsultacji z nim. Zwłaszcza, że jego najważniejsi podwładni wiedzieli już o cennym jeńcu i już snuli plany z nią związane. Głupcy i słabeusze… nie do nich należy rozporządzanie życiem jego zdobyczy!

Dopił kawę i odstawił filiżankę na biurko z ciężkim westchnieniem. Jeszcze nie wiadomo, jak poradzili sobie z przegrupowaniem, ale czuł, że sytuacja jest zła. Jego rany się pogłębiały... a ojciec atakował coraz natarczywiej. Uprzykrzony głos był jego cieniem, przeklętym towarzyszem, czarnym "Aniołem Stróżem". Nie pozwalał mu zasnąć, a kiedy zmęczenie brało górę, zsyłał na niego koszmary przegranej wojny, z których nie mógł się wybudzić. A tak się składa, iż Rzesza doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co czego jego oraz jego ludzi, jeśli przegrają. Tyle szubienic jeszcze na świecie nie było, ile się postawi dla jeńców wojennych...

„To oczywiste, że zawiśniesz na fortepianowej strunie. Chociaż może zarżną cię jak świnię. Ewentualnie zatłuką kijami jak kundla bądź rzucą głodnym psom na pożarcie. Jest wiele możliwości na ukrócenie twego marnego żywota, a jestem pewien, że fantazja USSR nie zna w tym temacie granic.”

Głos ten zadudnił mu w czaszce niczym grzmot w wąwozie. Potarł delikatnie skroń, krzywiąc się z bólu. Miał już tego dosyć.

- Zostaw mnie. - burknął, wstając i zakładając powoli swoją kurtkę od munduru - Jeszcze nic się nie skończyło. Już niedługo staniemy na nogi i zwyciężymy.

„W głębi duszy wiesz, że nie masz dość sił by się im oprzeć. Dopadną cię, wyciągną z kryjówki jak szczura i rzucą na kolana. Zapłacisz za wszystkie swoje błędy, żyjąc na kolanach.”

- Prędzej popełnię samobójstwo niż na to pozwolę. - warknął, wygładzając swoje ubranie.

Włożył szybko ważniejsze papiery do teczki, a następnie sięgnął po grzebień. Przygładził włosy, które delikatnie odstawały od jego czaszki, po czym odłożył przedmiot do szuflady.

„A dla kogo się to się tak szykujesz? Czyżbyś wreszcie zdecydował się odwiedzić swojego jeńca? Nie widziałeś się z tą dziewką od kiedy się obudziła!”

- Odpuść sobie ojcze. - nałożył czapkę na głowę i wyprostował plecy. Ruszył do drzwi, ściskając lekko teczkę - Nie chcę jej, a ona nie chce mnie. Jesteśmy swoimi wrogami, a ja w przeciwieństwie do ciebie nie pieprzę się z przeciwnikiem.

W tym momencie jego głowę przeszył taki ból, że osunął się na ziemię. Padł na kolana, oddychając szybko. Nie ważne, ile razy to się działo, nie był w stanie się do tego przyzwyczaić ani sobie z tym poradzić. Chociaż... nigdy nie uderzył go tak mocno, by nie mógł ustać na nogach. Był jednak zbyt zmęczony by się oprzeć

„Głupi szczeniaku, gdyby nie to, że chcę ocalić nasz ród przed unicestwieniem w tak upokarzający sposób, zabiłbym cię w tej chwili. Jesteś nic niewartym śmieciem, zwykłym kundlem, którego należało utopić zaraz po znalezieniu. Od pierwszej chwili, kiedy zobaczyłem ciebie - małego, trzęsącego się ze strachu, różowego szczura - wiedziałem, że nie zasługujesz na życie. Wciąż zawodzisz naszą rodzinę, twoje irracjonalne porywy na władzę tylko pogarszają sprawy. Powinienem cię zabić natychmiast po tym jak cię ujrzałem.”

- Zamknij się… - wysyczał Rzesza, ściskając dłońmi głowę. Mężczyzna czuł jak mocno serce łomotało mu w piersi. Opadł na ręce, zapierając się łokciami o ziemię.

„Ależ jest! Nie dość, że przegrywasz z kretesem, z resztą jak zwykle, to jeszcze nie jesteś w stanie niczego zrobić tej suce ze Wschodu! Masz ją w rękach, a nie potrafisz jej zabić, wydrzeć jakichkolwiek informacji, czy chociaż odebrać jej czci...”

- Nie jestem zwierzęciem, ruskiem, czy tobą… by rządziły mną niskie instynkty! - wycharczał. Dyszał ciężko i wbijał hardy wzrok w podłogę. Nie miał zamiaru spuszczać z tonu - Nigdy tego nie zrobię... Nigdy nie będę tobą zboczony psychopato...

W tym momencie z gardła kraju wydał cię okrzyk bólu, jednak zamarł mu on na ustach. Poczuł się tak, jakby coś mocno ścisnęło go za gardło, uniemożliwiając zaczerpnięcie oddechu. Padł na bok, a po chwili odwrócił się na plecy. Zaparł się nogami o ziemię, a dłońmi ściskał głowę tak mocno, że rozciął sobie skórę głowy paznokciami, jednak nie był w stanie jakkolwiek sobie pomóc. Myślenie w tych warunkach stało się niewykonalne. Obraz zaczął mu się zamazywać, chociaż szeroko otwierał oczy, jakby rozpaczliwie szukając wzrokiem ratunku. Dyszał chrapliwie, walcząc o każdy oddech.

„Zamknij się głupcze! Zawsze byłem lepszy od ciebie, nawet kiedy musiałem znosić potworny ból! Cierpiałem z godnością, a ty stękasz i wijesz się jak piskorz... Słaby, bezwartościowy morderca. Zrozum w końcu: trzymasz ją na marne! Nie widzisz, że ona nie ma żadnej wartości?! Ani mocy, ani wpływów, ani nawet ciała! Już lepiej byłoby się pozbyć jej i jej bękarta”

Rzesza nie odpowiedział. Puścił głowę, a jego drżące dłonie lekko uniosły się do góry. Rozpaczliwie walczył o każdy swój oddech, a w kąciki jego oczu zrobiły się mokre. W dodatku poczuł się tak, jakby jego pierś przebił na wylot miecz, dzielący jego serce na kawałki, jednak ono wciąż boleśnie łomotało w jego klatce piersiowej. Nie był już w stanie myśleć. Uporczywa walka o życie kosztowała go sporo, a jeszcze więcej próba obrony przed dopuszczeniem do serca destrukcyjnych słów. Jednak w obu przypadkach przegrywał. Ostatnie dwa tygodnie za bardzo wykruszyły jego siły, by mógł wygrać tę bitwę. A ten przeklęty głos... Długo się przed tym bronił i twardo odpierał jego jad. Ale nie tak cierpliwie krople wody drążą piaskową skałę, krusząc ją na kawałki, jak przykry głos drążył zimny mur obojętności postawiony wokół jego serca.

„Ta wyniosła suka traktuje cię gorzej niż Zachód przed wojną. Twoi podwładni to widzą. Twój wizerunek niszczy się z każdą chwilą jej życia. Zrobiłeś się miękki i dlatego nie boją się ciebie atakować.”

- Nie jestem... miękki... - wystękał, a jego oczy zasnuły się mgłą. Czuł się, jakby ktoś inny przejmował kontrolę.

„Udowodnij i zabij ją. Rozszarp tę słowiańską czarownicę. Choć jeden problem zniknie!”

Ledwie oddychał, ale czuł, że duszność powoli mija, natomiast stosunkowo przyjemny chłód ogarnia głowę, zupełnie jakby ktoś położył mu na czole coś zimnego. Z wolna podniósł się do siadu i oparł o ścianę. Mimo wszystko wciąż nie mógł niestety zebrać myśli. Brakło mu na to siły.

„Przestań się wreszcie zasłaniać i zniszcz ją! Utwierdzisz autorytet, ukarzesz ją za zdradę, a wrogowie przerażą się twą zuchwałością jeszcze bardziej!”

Rzesza jęknął głucho. Mimo swoich wysiłków, zdołał sformułować tylko jedną myśl - skończyć to. W jego umyśle pojawiła się upiorna wizja: złapać kobietę, poderżnąć jej gardło, zedrzeć skórę, wyrwać serce… pić ciepłą krew z ran, póki trup nie przestanie krwawić. Coraz to nowe wyobrażenia zajmowały miejsce poprzednich. Zamknął oczy, delektując się nimi, by po chwili skrzywić usta w straszliwym uśmiechu. Oto uczta czeka na niego…

* * *

Ten dzień był długi i naprawdę męczący, ale nie mogła narzekać. W sumie był nawet dobry: wreszcie poruszanie rękoma, czy przytulanie dziecka przestało stanowić dla niej tak okropny problem. W sercu nosiła nadzieję na rychły powrót do zdrowia, który praktycznie otworzyłby jej drzwi do wolności. Tęsknota za domem gryzła jej serce. Oddałaby wiele by znów zobaczyć swoje ziemie, swój lud, nawet w tej biedzie i ruinie. Chyba tylko kraj może zrozumieć co znaczy rozłąka ze swym ludem i jak wielkie wzruszenie ogarnia serce, gdy wreszcie można do nich powrócić. Teraz jednak była w Berlinie, z dala od nich i mogła się tylko martwić. Jak sobie teraz radzą? Sądząc po koszmarnych bólach oraz ranach na lewej części torsu, Warszawa wciąż walczy i się nie poddaje. Jak jej powstańcy żyją w tym piekle? Czy Niemcy ich nie wybiją do końca?

Z zamyślenia wyrwało ją ciche mruknięcie syna oraz jego lekkie pacnięcie ramienia kobiety. Wyglądało na to, że już mu wystarczyło jedzenia. Pola uśmiechnęła się blado. Odstawiła go od piersi i położyła przy sobie. Dziecko niemal natychmiast wtuliło się w jej ciało, posapując z zadowoleniem.

- Najadłeś się jak widzę ty mała kulko. - pogłaskała je po główce.

- Mama...

Chłopiec mruknął sennie. On też zmęczył się dniem spędzonym na wciskaniu się wszędzie, gdzie nie powinien oraz uciekaniu żołnierzom. Urwis doprowadzał Niemców do białej gorączki. Nie mogli sobie z nim poradzić, a za razem bali się mu cokolwiek robić ze względu na gniew III Rzeszy. Polka zaśmiała się w duchu i ponownie okryła swą nagość koszulą nocną. Ziewnęła cicho, patrząc na kawałek księżyca wyzierającego zza jedynego okna. Stanowił on jedyne źródło światła w pomieszczeniu skąpanym w ciemnościach. Niesamowite, że pomimo tego wszystkiego...

Z zamyślenia wyrwało ją ciche, metaliczne skrzypienie, przywodzące na myśl szczęk stalowych prętów. Zaraz jednak wszystko ucichło. Kobieta drgnęła nieznacznie, rozglądając się. Co to było? Wytężała wzrok, usiłując dostrzec coś w mroku, niestety w pokoju nie rejestrowała nikogo żywego, a wszystkie sprzęty stały na swoich miejscach. Wzruszyła nieznacznie ramionami, stwierdzając, że jednak się przesłyszała. Zwróciła się do synka, układając go nieco dalej od siebie i okrywając troskliwie kołdrą.

Nagle w ciszy nocnej rozległ się huk i szczęk, a jednocześnie z tym w sypialni zapanowała całkowita ciemność. Kobieta ledwie opanowała okrzyk zaskoczenia. Tym razem nic jej się nie wydawało. Ktoś właśnie zatrzasnął okiennice od zewnątrz. Ukłucie niepokoju zawitało w jej sercu. Tego nie mógł zrobić podmuch powietrza. Skrzydła okiennic były zbyt ciężkie. A ona znajdowała się na trzecim piętrze dość wysokiego budynku, nie tak łatwo było się tu wspiąć...

Z resztą po co ktokolwiek miałby to robić? Może jeden z żołnierzy postanowił ją nastraszyć albo wybudzić strasznym hukiem? Nie... to niemożliwe. Niemcy nie mają poczucia humoru. Ale jeśli nie jakiś szeregowiec... to kto i po co? Wyobraźnia zaczęła podsuwać jej najróżniejsze, mroczne scenariusze. Zmieniała wygląd przedmiotów w pokoju w najpokraczniejsze monstra. Polska nie była tchórzem, ale jej serce zatrzepotało niespokojnie. Ostrożnie ukryła maluszka za sobą, jednocześnie wyciągając spod poduszki nóż i podnosząc się powoli do siadu. Instynkt krzyczał w jej głowie, by ukryła cię, uciekała, zrobiła cokolwiek się da, by uciec zbliżającemu się drapieżnikowi.

Napięcie wewnętrzne rosło z każdą chwilą. Przestraszonej kobiecie zdało się w pewnym momencie, że słyszy przez ścianę ciche chrobotanie, jakby jakieś zwierzę ostrzyło pazury na drewnie. Pochyliła się do poduszki, zginając całe ciało, jakby szykowała się do skoku, lecz nagle usłyszała skrzypienie drzwi z krótkiego korytarzyka w rogu pomieszczenia - wejścia do pokoju. Wbiła spojrzenie w tamtą stronę, jednak niczego nie widziała. Brak było smugi światła, nie słyszała też żadnych kroków z tamtej strony. Znów zapadła martwa cisza mrożąca krew w żyłach. A ona nie mogła się ruszyć czy dobyć z siebie głosu. W ciszy słyszała tylko bicie serca i z lekka przyśpieszony oddech.

W pewnej chwili za ścianą usłyszała łomot. Instynktownie tam popatrzyła, ale nic się nie stało. Czekała sekundę, po czym szybko obróciła głowę do wejścia. Wtedy serce jej zamarło. Ujrzała bowiem ciemną, nieruchomą sylwetkę, trzymającą coś długiego i szpiczastego w dłoni. Zacisnęła dłoń z całej mocy na nożu. Niech tylko spróbują...

Chapter 10: Sinner's Madness

Notes:

Wybaczcie nieobecność w zeszłym tygodniu! Studia stanęły niestety na drodze.
Postaram się wam jednak to wynagrodzić: 28 grudnia i 4 stycznia wypuszczę po rozdziale, żebyście nie byli stratni :)
To tyle. Życzę miłej lektury :)

Chapter Text

Puste korytarze spowijał gęsty welon ciemności. Kto i po co zgasił wszystkie lampy? Kto odwołał straż? Nie wiadomo. Te jednak decyzje sprawił, że kompletnie zmieniła się atmosfera całego skrzydła budynku. Bardziej zdawały się być terytorium łowieckim jakiejś bestii niż siedzibą ludzką. Aura niepokoju, a wręcz strachu roztaczała się po piętrze sypialnym, wzmagana grobową ciszą. Mącił ją ledwie dosłyszalny szmer kroków posuwających się w kierunku pomieszczeń sypialnych. Przygarbiony cień posuwał się wzdłuż ścian, niczym wilk na polowaniu. Wyczulone zmysły pozwoliły mu wychwycić odgłosy szamotaniny dochodzące z okolic jego celu. Otworzył nieco szerzej oczy i zacisnął dłonie na ostrzu, przyśpieszając kroku. Jego zdobycz…

Drzwi były już nieco uchylone. Pchnął je powoli, wślizgując się do pomieszczenia ostrożnie. W egipskich ciemnościach trudno było się rozróżnić nawet gdy oczy się przyzwyczaiły. Wystarczały mu jednak na tyle, by dostrzec dwóch obcych przy łóżku jego jeńca. Jeden siedział na ziemi, sycząc jak wąż, drugi natomiast ściskał wolną dłoń.

- Hure…

- Nie ma co tu siedzieć. Wykończmy ich wreszcie. – burknął jego kompan, przyciskając dłonie do nogi i boku.

Było to jednak ostatnie zdanie, jakie wypowiedział w swoim życiu. Napastnicy byli tak zaabsorbowani swoim bólem, że nie dostrzegli pełznącego do nich cienia, póki nie było za późno. Jeden sprawny ruch nożem i siedzący na ziemi mężczyzna padł z cichutkim charczeniem na ziemię. Jego wspólnik zerwał się momentalnie z miejsca i rzucił na mordercę, licząc na zaskoczenie wroga. Obaj wzięli się za bary, siłując się w śmiertelnym uścisku. Przeciwnicy nie mogli się różnić bardziej: jeden był tęgi, drugi szczupły, jeden niski, drugi wysoki… jeden był ranny, a drugi osłabiony, lecz zdrów. I to właśnie przeważyło szalę na jego korzyść. Po krótkiej szamotaninie zdołał obalić napastnika i po cichu rozprawił się z nim.

Wysoki zwycięzca podniósł się powoli, dysząc cicho. Otarł krew z policzka, patrząc zimno na stygnące trupy. Zamrugał leniwie, jak człowiek budzący się ze snu, jednak momentalnie przeszył go ostry ból. Złapał się wolną ręką za głowę, przymykając oczy.

"Coś ty narobił?! Jej miałeś się pozbyć, nie jakichś tam pionków!"

Skrzywił się, słysząc ten ostry syk, ale posłusznie postąpił naprzód. Wśród rozrzuconej pościeli leżała zemdlona Polska. Na bladej skórze już zaczęły się formować siniaki, a podrażnione rany zalały bandaże świeżą krwią. Jej mały następca spał, zaskakująco, jednak zapach chloroformu wyjaśniał co się stało. Niemiec patrzył na nich oboje bez emocji, jednak jakieś dziwne napięcie narastało mu w sercu... nie, w głowie. Jakby zaraz miała eksplodować.

"Zabij ją! Zasługuje na to po swojej zdradzie!"

Mężczyzna automatycznym ruchem uniósł broń, jednak ramię mu zadrżało. Zapatrzył się na smutną, chudą twarz kobiety.

"Pozbądź się wreszcie tej słowiańskiej dziwki! Od setek lat czekaliśmy, by zmiażdżyć tych żałosnych Polaczków! Raz w swoim żałosnym życiu masz okazję zrobić coś dobrze, nie zmarnuj jej!"

Wrzaski upiornego głosu ogłuszyły go na chwilę, jeszcze podnosząc presję w jego czaszce. Zachwiał się, by po chwili paść na kolana, zacisnąwszy dłonie na głowie. Zdawało mu się, że kilka różnych sił szarpie nim na różne strony, miotające nim jak szmacianą lalką. Nie mógł już wytrzymać tej burzy, czuł, że zaraz się rozerwie!

Nie rozerwał się jednak.

Coś tylko…

W nim…

Pękło…

- Nie. – odparł po prostu, patrząc pusto przed siebie.

„Co to znaczy „nie”? Co to znaczy „nie” ty żałosny…?!”

- Nie. – skrzywił usta w upiornym grymasie uśmiechu, a jego głos stał się niepokojąco spokojny – Nic nie muszę. Ciebie już tu nie ma i nigdy więcej nie będzie. Nie pozwolę ci nawet po śmierci dyktować mojego życia. Nigdy. Więcej.

Głos w jego głowie zasyczał jadowicie, acz niespokojnie, lecz Rzesza zagłuszył go, wybuchając dziwnym, gromkim śmiechem. Musiał oprzeć się o łóżko, by nie upaść, gdyż nie mógł przestać. Śmiał się długo, aż brakło mu tchu, a łzy pociekły mu po policzkach. Wreszcie jednak opanował się i zamknął oczy, delektując się głęboką ciszą. Zupełnie nie przeszkadzały mu ani trupy, ani kolano ranione przez nóż, który upuścił wcześniej. Metaliczny zapach krwi zmieszał mu się w jedno z subtelną wonią Polski. Zamruczał z zadowoleniem, przechylając głowę, by spojrzeć na nieprzytomną kobietę. Po dłużej chwili wdrapał się na materac i zawisł nad nią. Wiedział, przeczuwał, że jest mu potrzebna! Jego symbol słodkiej wolności… Objął ją drżącymi rękoma i schował głowę w jej szyi, trzęsąc się. Co się z nim działo? Nie był pewien. Czy może ktoś go odurzył czymś? Czy tak czuł się Adolf i reszta gabinetu na tych ich orgiach narkotykowych? Westchnął szczęśliwie, biorąc głęboki wdech. Jego… tylko jego. Spojrzał na nią, kręcąc lekko głową, jakby nie mógł uwierzyć, że trzyma ją w ramionach. Nie chciał mrugać, by nie utracić nawet jednej chwili z nią. Pragnienie narastało w jego sercu tak, jakby zaraz miało mu pęknąć z ochoty, aż wreszcie nie wytrzymał i zaczął całować Polkę po całej twarzy, aż wreszcie wpił się w jej usta z piekielnym wręcz zapałem. Za nic nie chciał przerwać tej chwili. Kręciło mu się w głowie z tego wszystkiego, radości z wyzwolenia, z bliskości, z jakichś nieopisanych, a spełnionych pragnień jego serca.

Wreszcie oderwał się od jej ust, dysząc cicho, lecz wciąż było mu mało. Wbił zęby w jej ramię, ściskał ją, niemal dusił, usiłując zaspokoić swoje żądze. W końcu wcisnął twarz w jej brzuch, dygocząc jak w febrze. Nie był w stanie się uspokoić. Jego…

* * *

Szary, chłodny świt ustępował już blaskowi poranka. Wielkie, jesienne miasto było jednak jeszcze nieco niedobudzone. Delikatny, niemal już niewidoczny welon mgły powoli ulatywał z ulic. Złota tarcza słońca oświetlała je swoim ciepłym blaskiem, wciskając się w nawet najbardziej nieprzystępne zakamarki. Kilka promieni zdołało nawet prześliznąć się przez szczelinę w okiennicach i nieco rozświetlić ciemny, zimny pokój. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego w nim się nie działo, jednak im dłużej się patrzyło, tym więcej niepokojących szczegółów można było dostrzec, jak na przykład metaliczny zapach krwi, jej czarne plamy na podłodze i smugi sugerujące przeciąganie ciała, porzucony, zakrwawiony nóż, czarny mundur na podłodze, a przy nim skórzany pas.

Na dość wąskim łóżku leżały dwie, śpiące postacie. Okrywała je biała kołdra. Jedna drobna, o kobiecych kształtach, w długiej koszuli nocnej. Druga znacznie mniejsza, skulona pod jej ramieniem. Złociste smugi światła igrały na ich włosach, lecz kompletnie omijały postać siedzącą na fotelu u wezgłowia łóżka. Ukryta w mroku, dość umięśniona postać opierała nogi o mały stolik przed sobą. W dłoni ściskała Mausera, śpiąc czujnym, lekkim snem. Czarne włosy okalały jego twarz niepokojąco. Na meblu przed nią stała karafka z wodą.

W końcu jednak razem ze świtem musieli powstać i żyjący. Mały chłopczyk zaburczał smutno, przecierając oczka. Jego ruch zbudził niemal od razu matkę, która cicho syknęła z bólu, zaciskając powieki. Całe ciało ciążyło jej jak kamienie, zawartość żołądka robiła fikołki, szyja szczypała, a głowa huczała jak po urodzinach taty… Oczy zapiekły ją smutkiem, a w wysuszonym gardle poczuła nieprzyjemny posmak kwasu.

- Mama! – biało-czerwony maluch zamruczał nieszczęśliwie, przylegając mocniej do kobiety.

Jakaś łagodna siła pomogła jej przekręcić się na plecy, na spiętrzone poduszki. Polka mruknęła coś niewyraźnie, trzymając mocno niezadowolonego następcę. Zrobiła kilka głębokich wdechów, rozchylając powoli powieki. Ten pokój… była już tu kiedyś? Trudno powiedzieć, gdy obraz tańczył przed jej oczyma. Zdawał się znajomy, tak samo jak ten mężczyzna, który stał nad nią z niepokojącym uśmiechem. Podał jej szklankę wody, z której odruchowo upiła kilka łyków. W jej skołatanej głowie zrodziła się wreszcie jedna myśl: Co tu się dzieje? A tymczasem czarnowłosy odstawił szklankę i pogłaskał jej policzek kciukiem, uśmiechając się szerzej.

- Polen… - zamruczał cicho, przechylając głowę na bok.

Ton jego głosu był jak zimny kubeł wody dla Polki. Drgnęła delikatnie, otwierając nieco szerzej oczy. Wspomnienia uprzedniej nocy wróciły do niej momentalnie: dwóch zabójców, walka i chloroform, którym prawie ją udusili. Co tu się wydarzyło? Czy oni byli jego? Może to jednak porywacze? Paraliżujący galop bezładnych myśli trwał, aż serce w niej zamarło na chwilę, gdy pomyślała, co mógł z nią zrobić, gdy zemdlała. Ta myśl wstrząsnęła nią i powiększyła tylko chaos w głowie. Ledwie zdołała wziąć się w garść i zmitygować. Nie odważyłby się, ma swój honor. Poza tym bolałyby ją inne miejsca niż głowa i szyja… Ale co on tu robi? Czemu się tak dziwnie zachowuje?!

Podczas gdy wszystkie te sprzeczne myśli wirowały w głowie kobiety, III Rzesza pochylił się i ucałował ją w czoło.

- Guten Morgen mein Engel… - szepnął, patrząc jej w oczy i uśmiechnął się z niemal rozbrajającą niewinnością – Nie bój się. Pozbyłem się już tych śmieci, którzy śmieli ci grozić.

Polska była tak zszokowana, że doprawdy nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Więc to nie on…? I w dodatku uratował ją przed mordercami? Ale czemu tak do niej mówi?! Zwariował!? Poruszała ustami, usiłując znaleźć jakąś odpowiedź, lecz nie była w stanie wyksztusić z siebie jednego słowa. Niemiec wykorzystał to, przesuwając palcem po jej wilgotnych ustach, by rozchylić je delikatnie. Patrzył na nią dziwnie, ale nim zdołał zrobić o czymkolwiek myślał, mały następca Polki zwymiotował na pościel, płacząc.

III Rzesza skrzywił się nieznacznie, zabierając rękę.

- Służba przyjdzie ci pomóc z… tym, mein Engel. Nie obawiaj się, wszystko będzie już dobrze. Przyjdę do ciebie niedługo. – ujął jej dłoń i ucałował ją delikatnie, patrząc w oczy Polki z dziwnym uśmiechem – Do zobaczenia…

Wyszedł sprężystym krokiem, zostawiając zdębiałą Polskę samą. Jego decyzja, by wyciągnąć ją z obozu, była zadziwiająca, następna, by osobiście pilnować jej powrotu do zdrowia, była szokująca, ale obecne zachowanie?! Czy on stracił rozum? Lek zacisnął szpony na jej gardle, ale wyrwał ją z tego stanu powrót wymiotów małego. Podniosła się z trudem do siadu, by się nim zająć, ale nie przestała myśleć o tej całej sytuacji. Nie miało to żadnego sensu, jego zachowanie było kompletnie nieprzewidywalne. Ale skoro było korzystne… trzeba było to wykorzystać.

* * *

Rzesza westchnął w duszy, powstrzymując chęć przewrócenia oczyma. Przeklęci tchórze... Tak, otoczyli go ze wszystkich stron. Tak, jego sojusznicy okazali się być bezużyteczni: Włochy siedział w więzieniu, a Imperium Japońskie wplątał się w wojnę z Ameryką i teraz toczył krwawą, zaciętą walkę z byłą kolonią brytyjską, natomiast "stronnicy" z Europy czekali tylko na okazję, by przeskoczyć do obozu aliantów. To wszystko, w rzeczy samej, były niezaprzeczalne fakty. Ale doprawdy, czy musieli wszyscy tak blednąć i histeryzować? Nie mogli spojrzeć trzeźwo na sytuację?! Tak, było źle, ale panika nie poprawi sytuacji! Nie mógł już tego słuchać!

Przymknął oczy, odpływając myślami do ciekawszego tematu: śledztwo utknęło w martwym punkcie, co właściwie potwierdziło jego hipotezę: siedzący za nim ludzie byli odpowiedzialni za próbę uśmiercenia jego zdobyczy. I niestety, tak bardzo, jak chciał ich ukarać, nie mógł sobie na razie pozwolić na przetasowanie na szczycie. To był zbyt newralgiczny moment, by wrzucić na istotne stanowisko człowieka nieobeznanego z wymaganiami swojej pozycji. Poza tym na pewno Adolf by protestował. Irytujący człowieczek, narkoman, z którym niestety musiał się liczyć. A niech to szlag... Gdyby nie był mu potrzebny, zastrzeliłby go dawno temu! Czego się nie dotknie, to mu spieprzy! Polał sobie drinka, krzywiąc się mentalnie. Nawet nie próbował słuchać o czym dalej dyskutowali. Był przekonany, że już nic dobrego nie wymyślą. Po pierwsze dlatego, że byli owładnięci strachem. Po drugie dlatego, że próbowali się uwolnić od niego używkami. I chodziło tu bynajmniej tylko o alkohol.

Wypił jednym haustem zawartość szklanki. Uzupełniwszy ją ponownie, podszedł do okna, przyglądając się zasypiającemu miastu. Coraz częściej miał wrażenie, że jego koniec się zbliża. Wciąż oczywiście wierzył, że jest w stanie wyjść obronną ręką, jednak to nieznośne przeczucie z tyłu głowy nie dawało mu spokoju.

...

Normalnie w tej chwili jego ojciec wciąłby się w jego myśli i rzucił jakąś zgryźliwą uwagą na temat wizerunku, albo jakiegoś wydumanego zboczeństwa. Uśmiechnął się do siebie, rozkoszując się smakiem whisky na języku. Już nie musiał słuchać jakie to niegodne, marudzenia o łajdaczeniu się, podczas gdy jego sztab pochłaniał kilogramy kokainy, morfiny, amfetaminy i co jeszcze się znalazło. A tak, ten cudowny spokój zawdzięczał swojemu aniołowi. Od niej się zaczęło, to przy niej ten demon wreszcie się uciszał, a teraz nie śmiał już powrócić…

Niestety jego dobry humor nie trwał długo, gdyż jego dowódcy podnieśli ochrypłe głosy. Znowu się kłócą... Jęknął w duchu i zajrzał w szklankę pełną bursztynowego trunku. Nie tak to miało być. Nie takiego społeczeństwa pragnął. Nie dość, że wszystkie jego marzenia zostały zdeformowane, to jeszcze najprostsze złożenia, na przykład właśnie o czystości krwi z narkotyków, upadły. Z obrzydzeniem wspomniał chwilę, gdy pewnego popołudnia wstąpił do Hermana, by pogonić go do roboty... i zastał go paradującego po swoim mieszkaniu w rozchełstanym, różowym szlafroczku, kobiecym makijażu na tłustym obliczu i puszystej peruce na czaszce. Cóż za kompromitacja... dobrze, że nikt nie zrobił mu jeszcze wtedy zdjęcia.

- ... tak więc Alianci prą tędy, ale tutaj mamy miejsce przegrupowania. - objaśniał Werner von Fritsch.

- Natomiast Sowieci się zatrzymali i raczej nie przejdą przez rzekę. Mamy więc czas by zdusić ten zryw durnych Polaczków. - dodał drugi Werner, tyle że von Blomberg - Wyrżniemy ich do końca.

- Podobno mamy wielu jeńców. Co z nimi zrobimy? - Rudolf zachowywał jeszcze trzeźwość myśli.

- Część rozstrzelać, część do obozu zagłady, a część do fabryk amunicji. - oznajmił Himmler.

Obecni potaknęli mrukliwie, aprobując rozwiązanie, lecz wtedy uciszył je spokojny, lodowaty głos:

- Nie.

Chociaż krótki, ten wyraz sprzeciwu był dosadny i rozbrzmiał jak dzwon. Wszyscy zwrócili oczy na mężczyznę, który ośmielił się zaoponować.

- Warum mein Führer?

Rzesza wbił w nich swoje przenikliwe, ostre jak brzytwa spojrzenie, podchodząc z wolna. Zasiadł na dużym fotelu u szczytu stołu, odstawiając szklankę z alkoholem na blat i oparł się wygodnie o miękkie oparcie.

- Musimy jak najszybciej zakończyć ten bunt, ale nie zrobimy tego siłą. - zaczął mówić z pozornym spokojem - Najlepiej będzie rozpocząć negocjacje...

- Ależ wodzu, przecież to niedorzeczne! - zapienił się Göring. Już był w tym swoim nastroju, bo nałykał się Pervetinu jak gęś - Szybciej pójdzie wyrzynając ich do ostatka.

- Obiecywaliście mi zdusić to w kilka dni. Teraz mamy połowę września, a oni wciąż się bronią, zadając nam straty. - warknął kraj - Przy czym naszych jest więcej, są lepiej uzbrojeni i mają do swojej dyspozycji kilogramy Panzerschockolade, a im brak podstawowych środków żywienia. Konflikt z nimi nie tylko nas osłabia, ale i ośmiesza. Im szybciej zakończymy nasz problem tym lepiej. – przewrócił teatralnie oczyma, udając zamyślenie – Co do jeńców… szkoda na nich kul. Niech zostaną przewiezieni do obozów pracy i przydadzą się na coś.

Zapadła cisza. Ministrowie spoglądali po sobie, a przynajmniej robili tak ci, którzy jeszcze nie odlecieli. Wreszcie Hitler jako pierwszy rzekł wprost do swego państwa:

- Wodzu, a czy twoje łagodne decyzje względem Polaków nie wynikają z obecności tej polskiej... - umilkł, widząc ostrzegawcze spojrzenie kraju.

- Martwimy się nieco o to, że mogła wpłynąć na twoje decyzje. - dopełnił szybko Bormann.

- W głowach wam się pomieszało od ćpania. - odparł zimno - Ona nie ma z tym nic wspólnego.

- Aber... - zaczął sekretarz Hitlera, jednak kraj uciszył go gestem.

- Skoro już mowa o mojej zdobyczy, chciałbym wiedzieć, który z was zdecydował się ją zlikwidować parę dni temu. - rzekł przerażająco spokojnie Rzesza. Odpowiedziała mu głucha cisza – Czy nie macie rozumu? Polen jest w naszej sytuacji doskonałym zabezpieczeniem, naszym kołem ratunkowym. Jako nasz zakładnik może się przydać, jeśli zostaniemy w sytuacji bez wyjścia.

- A nie lepiej byłoby ją dobić? I tak ledwie zipie, a jeśli ją ubijemy, to Polacy zwyczajnie stracą poczucie więzi z ojczyzną.

- Tyle, że ona ma dziecko. - mruknął Geobbels - Syna.

- No to wystarczy zabić szczeniaka.

- Lepiej odpowiednio go wychować. Przy odpowiednim kierownictwie będzie nam posłuszny i wierny niczym pies.

Kraj słuchał tego ze zniecierpliwieniem i rosnącą irytacją. Ci wszyscy ludzie sądzili, że jego jeńcy są również ich własnością. Jednak zachował pełną kontrolę nad sobą, mimo poczucia zmęczenia i zamętu w głowie.

- Polen jest moja do rozporządzania tak samo jak ten bachor. Koniec dyskusji. – uciął bez emocji, dopijając resztę – Myślę, że powinniśmy skończyć tę naradę.

- Wodzu, wydaje nam się, że masz do niej słabość. - przerwał mu Hitler, wpatrując się w niego już nieco odważniej.

- Osobiście przywiozłeś ją z Auschwitz, pilnowałeś jej gdy była nieprzytomna i dbasz, by dobrze ją traktowano. - skrzywił się Himmler.

- Nie śmiemy twierdzić, że cię zauroczyła, ale być może brakuje ci... kobiety? - rzekł sugestywnie Bormann.

Rzesze szlag jasny trafił. Skąd wzięli czelność, by sugerować mu, że powinien wziąć jakąś dziwkę?! To, że oni się specjalnie nie odróżniali od zwierząt nie znaczyło, że on…! Zakręciło mu się delikatnie w głowie, więc zamknął oczy i policzył do dziesięciu, biorąc głębokie wdechy. Nie da się sprowokować, nie jest byle bestią…

- Nie imbecylu. – warknął, powstrzymując chęć nawrzeszczenia na oficera – Nie "brakuje mi kobiety", jak to określiłeś. Jak rozumiem twoja teoria wzięła się z rozmowy z Berlinem?

- Nein mein Führer. - Hans podrapał się po głowie - Zauważyliśmy tylko, że jesteś ostatnio strasznie przemęczony, tak jak my wszyscy. Być może przez to szukasz jej towarzystwa...

- Dlatego chcemy pomóc ci się odstresować. - rzekł Göring z chytrym uśmieszkiem.

W tym momencie Rzesza poczuł ukłucie niepokoju. Wstał, ale zakręciło mu się trochę w głowie. Odsunął się nieco od stołu

- Coście zrobili? - zasyczał, dotykając swego czoła. Czuł się coraz dziwniej z każdą sekundą.

- Nic mein Führer. Pomagamy ci się tylko zrelaksować. - usłyszał jak przez mgłę spokojny głos Hitlera.

Zrozumiał. Mieszanka furia i lęku przesłoniła mu wizję. Jak śmieli… Jak wyjdzie z tego żywy, to rozszarpie ich na strzępy…!

Chapter 11: Drug Pleasure

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Trzeci już dzień Polska głowiła się nad tym, skąd przyszła zmiana w zachowaniu Rzeszy. I dalej nie mogła wymyślić nic racjonalnego. „Mein Engel” – te słowa dudniły w jej umyśle jak dzwon, przypominając jego niekomfortowy dotyk. Czego on chciał?! Nagle się zakochał? Mężczyzna, który wyrządził jej tyle zła? To brzmiało wręcz idiotycznie. Więc chciał ją jakoś zmanipulować? Ale po co? W jakim celu?!

Drażniła ją niewiedza, zakrywająca przyszłość gęstym welonem. Jej przeciwnik był znacznie trudniejszy do odczytania niż by sobie tego życzyła… Choć być może powinna jeszcze raz się z nim spotkać, zobaczyć… Warknęła do siebie, czując pieczenie pod powiekami. Ile jeszcze będzie musiała trwać w tym stanie niepewności?! Ile czekać na niespodziany cios?!

Zgrzytnęła zębami, ale po chwili wzięła głęboki oddech, licząc w myślach do dziesięciu. Trzeba być czujnym… skupionym. Spojrzała na śpiące na jej kolanach dziecko. Jej priorytetem jest ochrona IV Rzeczypospolitej, a więc ucieczka. A do zaplanowania jej, nie może gotować się w złości. Przytuliła ostrożnie malucha, głaszcząc go po małych pleckach. Wojna nie będzie trwała dłużej, o ile jakiś cud nie uratuje tych potworów. A gdy wreszcie się skończy i nastanie wolność, Polka zrobi wszystko, by jej mały następca nie miał tak przykrego życia jak ona sama…

Odetchnąwszy głęboko, odjechała powoli wózkiem od okna i ruszyła do łóżka. Wiele rzeczy zmieniło się po ataku, demontaż okiennic był jedną z nich. I dobrze. Mogła chociaż obserwować niebo, osładzając sobie odrobinę ból. Położyła pieczołowicie małego na poduszkach i sięgnęła po środki przeciwbólowe, sprawdzając bandaże. Zaognione rany dziś jeszcze się nie otworzyły, ale i tak bolało jak cholera. O, oby jak najprędzej się to wszystko skończyło…

Niespodziewanie rozległ się ogłuszający huk eksplozji, a podłoga zatrzęsła się niebezpiecznie. W pierwszej chwili pomyślała, że to nalot, dlatego od razu, instynktownie okryła dziecko własnym ciałem, jednak wybuch nie miał następstwa, więc nie było to możliwe. Był to jednak bardzo zły znak. W najpilniej strzeżonym budynku w Berlinie nie powinno się nic takiego wydarzyć...

Ku jej uldze IV Rzeczypospolita spał w najlepsze. Hałas wcale go nie obudził, ale nie ma co się dziwić. Dzieciak spędził z nią dużo czasu w Warszawie i zdawało się, że zdołał się już przyzwyczaić do strzałów, krzyków czy wybuchów. Chociaż… to nie było normalne. Dzieci nie powinny nigdy musieć przyzwyczajać się do takich rzeczy.

Kobieta okryła go czule i wyciągnęła skalpel z nożem z boków wózka. Czuła się znacznie gorzej niż gdy tych dwóch próbowało ją zabić, nie oznaczało to jednak, że pozwoli komukolwiek skrzywdzić jej małego orzełka. W napięciu patrzyła na drzwi, nasłuchując. Długą chwilę nic specjalnego się nie działo, szybko jednak wychwyciła zbliżające się, ciężkie kroki i gwałtownie do pokoju wpadł III Rzesza. Dosłownie.

Wyglądał... nieszczególnie. Miał szeroko otwarte oczy, przyśpieszony oddech. Jego ubranie, zwykle idealne, było w lekkim nieładzie. Zataczał się lekko, jakby był pijany, ale za razem patrzył na nią trzeźwo. W dłoni ściskał nóż. Jak tylko ją zobaczył, uspokoił się.

- Polen, jesteś cała? – spytał niskim głosem, wpatrując się w nią. Opierał się dłonią o ścianę.

- Tak, ale... dobrze się czujesz? – spytała machnialnie, zaciskając palce na skalpelu.

Szeroki, rozanielony uśmiech wykwitł na jego twarzy, wywołując u niej straszliwie ciarki. Powoli ruszył w jej kierunku. Ostrze wyśliznęło się z jego dłoni. Polska zesztywniała w wózku, ale nie zerwała kontaktu wzrokowego. Była gotowa na wszystko… Ale zdecydowanie nie na to, że Niemiec przewróci się na prostej drodze i runie jak długi tuż przed nią. Leżał tak chwilę, po czym zaczął się trząść. Nim jednak zdążyła się zastanowić, czy to nie atak padaczki, usłyszała jego chichot.

- Polen, mein Liebe... Jak dobrze, że jesteś. Już myślałem, że ten ćpun postanowił znów coś ci zrobić... Jakby śmiał, to bym mu głowę odgryzł. - wyznał z niewinnie dziecinną radością i podniósł się powoli do siadu. Bujnął się komicznie i znów zaczął się śmiać - Nie mogę pozwolić by ta banda debili uszkodziła mojego zbawcę. Czy zbawczynię. Mój promyczek światła w tej ciemności. Mówił ci ktoś, że jesteś piękna? Piękna jak... jak ty. Nie ma ładniejszej rzeczy. Róże mogą się skichać... Powinienem ci je posadzić? Chciałabyś mieć swój ogród? Mogę zburzyć dla ciebie kawał Berlina i posadzić ci coś ładnego. Może lilie? Chciałabyś? - ziewnął wolno, pomrukując radośnie.

Ten dziwaczny monolog zdecydowanie zbił ją z pantałyku na tyle, że rozbawiony uśmiech zakwitł na jej twarzy. Oficjalnie Niemiec zwariował... Aż dziw, że tyle mu to zajęło. III Rzesza zdawał się nie zauważać jej ekspresji, bo pochylił się i położył jej głowę na kolanach, patrząc na nią z nieprawdopodobnym przywiązaniem. Polska uniosła brwi, obserwując, jak zaczął pocierać dłonią podparcie jej wózka.

- Mein Engel...Wiesz, że gdyby nie ty, to bym się zastrzelił, byle tylko nie słyszeć ojca i tych bufonów? Ileż ja się nasłuchałem od nich wszystkich... Uratowałaś mnie. Może powinienem ci kościół zbudować? Taki ładny, jak ten w Krakowie, a nie ten kloc co ostatnio zburzyli w Warszawie... W ogóle chciałabyś nową stolicę? Czy wolisz, żebym ci odbudował to krnąbrne miasto? Nie doceniał cię tak jak ja. - stwierdził z zazdrością, oparłszy się o nią całym ciężarem, a po chwili zamruczał czule, pocierając policzkiem o jej udo - Jesteś taka wygodna...

Zwyczajnie ją zatkało i z trudem zbierała myśli. No więc... pijany raczej nie jest, bo się nie upija. Nie próbuje jej podejść, nie w taki sposób. Nie upokarzałby się przecież dla czegoś takiego. Więc naprawdę zwariował? Ostatnie wydarzenia by na to wskazywały... Skrzywiła się, zażenowana. Kraj paplał w najlepsze, nie przejmując się reakcjami kobiety. Miała coraz większą ochotę spróbować zepchnąć go z siebie, ale im dłużej na niego patrzyła, tym większe miała wrażenie, że coś jest nie tak... Dopiero po chwili dostrzegła błękitne zabarwienie zwykle białego kółka w jego twarzy.

- Co do... - mruknęła do siebie, dotykając jej ostrożnie.

Jego skóra była zimna, acz wilgotna w dotyku. Oddychał tak wolno, że aż zastanawiała się, czy nie umiera. Puls rzeczywiście był podejrzanie wolny, ale stabilny... na razie. Cokolwiek wziął, sprawiło również, że... poczerniały jego tęczówki. Jego oczy przypominały w tym momencie tygrysie, tak małe były ich źrenice. To było... dziwne, nienaturalne! Żaden kraj nie miał kolorowych oczu! Nawet syn Wielkiej Brytanii, chwalący się jakimiś wkładkami do oczu zamiast okularów, nie mógł sprawić, by pokazywały jakikolwiek kolor. Wzdrygnęła się mimowolnie.

- Jesteś taka mięciutka. - zagruchał tęsknie i ziewnął - Tak dobrze mi z tobą... Wreszcie mogę spać spokojnie... Z tobą moja śliczna...

I zaczął zasypiać. Szkop bezczelnie i ufnie wtulił się w jej kolana, w dodatku uśmiechał się szczęśliwie, jak gdyby w tym momencie wszystko mu się ułożyło w życiu. Nawet nie mogła go zepchnąć, bo napierał na nią zbyt mocno, a ona czuła się jeszcze zbyt słabo. Ledwie mogła w to uwierzyć. Ćpun musiał nieźle balować od czasu ataku na nią, skoro tak śmiało sobie poczynał!

- Stoczyłeś się na samo dno... - syknęła cicho, kręcąc głową - W coś ty się wpakował Szkopie...

- Mein Engel... - zamruczał czule, sennie, acz nieco smutno - Dobrze, że ty jesteś ze mną... nikomu innemu nie mógłbym ufać...

Po czym wreszcie padł w objęcia Morfeusza. Polska patrzyła na niego i już sama nie wiedziała co myśleć o tej sytuacji ani co czuć. Była tylko pewna, że jak tylko zbierze więcej sił, spróbuje go zepchnąć i wrócić do łóżka. W tej burzy sprzecznych myśli i emocji rozluźniła powoli ręce, by wysunąć je i nie obudzić go. W tym momencie zapomniany skalpel delikatnie zranił jej palec. Syknęła, odruchowo wkładając go do ust, ale szalona myśl już zrodziła się w jej głowie.

Nie będzie lepszej okazji, by pozbyć się tego potwora... Wreszcie dopełniłaby się zemsta za ojca. Zasługiwał na taką upokarzającą, żałosną śmierć. Na najbardziej bolesną, długą agonię, by zapłacił za całe zło, za ból, który wyrządził jej ludowi!

Przesunęła dłonią po chłodnym ostrzu, gryząc mocno wargi. Pozbyć się go raz na zawsze, uwolnić świat od tego sadysty. Uniosła rękę, patrząc z gniewem na uśpioną, przystojną twarz wroga i...

- Nie mogę… - wydyszała, opuszczając skalpel. Zgrzytnęła zębami gniewnie - Miałabym splamić honor, zażynając go jak świnię? Zabić bezbronnego we śnie, jak jakiś kozak?! - burknęła na samą siebie, pocierając twarz wolną ręką. Spojrzała z obrzydzeniem na swoją broń, po czym schowała ją z powrotem - Nie... taka zemsta to dyshonor i szaleństwo…

Jeśli plotki były prawdziwe, to III Rzesza był jej jedyną linią obrony w tej jaskini lwa. Wątpliwe, by po jego śmierci ktokolwiek miałby skrupuły przy mordowaniu wrogiego państwa, a już na pewno nie jej malucha. Ale patrząc na to co się ostatnio działo... Niemiec raczej nie mógł udźwignąć psychicznie konsekwencji swoich czynów. Kto wie, ile czasu jej zostało, nim się zastrzeli i zostawi ją na śmierć. Westchnęła cichutko, patrząc z miłością na syna.

- Bóg mi świadkiem, że znajdę sposób byś chociaż jeden sposób, byś przetrwał... - szepnęła czule – Byś podniósł nasze ziemie do statusu imperium i zemścił się za nasze krzywdy na tych manipulujących, sadystycznych…

I nagle ją oświeciło. Zmarszczyła się delikatnie, jakby opierając się temu pomysłowi, ale po chwili niepokojące, zdeterminowane światełko błysnęło w jej oczach, a język oblizał spierzchłe wargi. W ciszy nocy zapadła decyzja, która zmieniła bieg historii na zawsze.

* * *

Ocknął się sam z siebie, ale nie otwierał oczu. Nie potrafił, bo gdy próbował, raziło go światło. Poza tym miał wrażenie, że jest na karuzeli. Czuł miękkość jakiegoś okrycia na ciele, lecz mimo to dygotał z zimna. Niespodziewanie na czole poczuł chłodną dłoń. Wzdrygnął się, jednak ledwie spróbował się podnieść, poczuł kwas nadchodzącej zawartości żołądka. Stęknął, zaciskając zęby i biorąc głębokie oddechy. Usiłował się odezwać, lecz suche gardło nie pozwalało mu wydać dźwięku.

- Ciii… spokojnie. – miękki, przyjemny, acz zmęczony głos rozbrzmiał mu w uszach.

Dłoń delikatnie głaskała go po włosach. Ten dotyk… nie denerwował go. Był raczej… przyjemny. Czyjeś palce ostrożnie rozchyliły jego wargi i przystawiły do nich szklankę. Skosztował. Woda… normalna. Małymi łykami gasił pragnienie. Skąd przyszła ta ufność? Aż sam się sobie dziwował… Zostawił jednak w spokoju ten fakt, gdyż w chwili obecnej bardziej martwiła go inna kwestia: gdzie jest i jak właściwie tam znalazł? Próbował sobie cokolwiek przypomnieć z poprzedniego wieczoru, jednak nie było to takie proste. Wyraźne wspomnienia miał gdzieś do momentu, gdy zaczął dyskutować z nawalonymi ministrami... ale później miał tylko jakieś przebłyski poprzedniego wieczoru w postaci: tłustej twarzy Hermana, wędrówki do wartowni, a potem długiej drogi oraz tego, że... że zamienił się w swojego ojca. Na samo wspomnienie poczuł ściskanie w żołądku. Wreszcie zorientował się też, że bolą go mięśnie.

Niespodziewanie chłodna dłoń przestała go głaskać i po prostu leżała na jego czole. Nie spodobało mu się to. Chciał rozkazać, by dalej go pieściła, ale nie mógł jeszcze nic mówić. Zmusił się do otwarcia oczu mimo okropnego pieczenia bieli. Chwilę to zajęło, jednak wreszcie mógł rozpoznać otoczenie. Dzięki temu ujrzał skromny pokój swego pięknego jeńca, a także samą Polskę, ziewającą cicho. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie.

Niemiec z zaskoczenia otworzył szerzej oczy. Nie mógł zrozumieć tego co widzi.

- To sen? - spytał cichutko, niepewnie.

Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko nieznacznie, znów głaszcząc go po głowie. Rzesza westchnął z błogością, przymykając mimowolnie oczy.

- Jeśli to sen, to niech nigdy się nie kończy… - zamruczał szczęśliwie, przymykając oczy.

 

Nie dostrzegł drwiącego drżenia warg, chłodnej kalkulacji spojrzenia. Czuł tylko radość, bo jego śliczna zbawicielka dostrzegła wreszcie jego perspektywę i odwzajemniała uczucie! O radości!

Notes:

Wesołego Nowego Roku i wszystkiego dobrego :)
Mały poślizg, ale nie chciałam dać wam czegoś niedorobionego. Mam nadzieję, że się podobało.
Do zobaczenia :)

Chapter 12: Goodbye kiss

Notes:

(See the end of the chapter for notes.)

Chapter Text

Radość Niemca trwała tylko przez cały poranek. Potem niestety odnaleźli go żołnierze… Na nieszczęście III Rzeszy Hitler wysłał mu swojego osobistego konowała, czy raczej… dostawcę. Jedno można mu oddać: znał się na swoim towarze. Od razu zidentyfikował stan Rzeszy, a lekarze odnaleźli jakiś lek, by wyciszyć jego stan i sprowadzić do rzeczywistości. I radosna mgiełka otulająca jego umysł opadła…

Gdy wreszcie doszedł do siebie, miał ochotę się zastrzelić… albo odpowiedzialnych za to bałwanów. Tylko jedno pytanie nurtowało jego skołataną głowę: czy ktokolwiek zorientował się, że przez ostatnich parę dni nie był sobą? Choć raczej warto było zadać pytanie: czy z tych, którzy zauważyli jego dziwne zachowanie, ktoś odgadł, że było spowodowane… jakby to ująć… chwilową niedyspozycją psychiczną? Chyba nie, skoro jeszcze nikt nie usiłował odebrać mu władzy? Im więcej czasu mijało, tym bardziej umacniał się w poczuciu bezpieczeństwa, przynajmniej w tym aspekcie. Dziękował tylko losowi, że nie spieprzył bardziej sytuacji na froncie. Chyba naprawdę by się postrzelił, gdyby wydał jakiekolwiek rozkazy w tym stanie.

Z chęcią by zapomniał o tym wszystkim i wrócił do… pracy, ale niestety jeden mały, irytujący szczegół ustawicznie przypominał mu całą sytuację i nie dawał spać w nocy. A jego imię brzmiało: Polska. Przyszedł do niej naćpany, bezbronny, żałosny. Mogła z nim zrobić co zechciała, zarżnąć, jak świnię, udusić własnymi rękoma, zatłuc na śmierć… cholera, z jej punktu widzenia właśnie na to zasługiwał. A jednak… nic. Absolutnie nic. Nie kazała się upokarzać, a miał subtelne wrażenie, że w tamtym momencie… mógłby dla niej zaszczekać. Zwyczajnie w głowie mu się to wszystko nie mieściło. Jak mogła nie skorzystać z tak perfekcyjnej okazji do zemsty?! On by się nie wahał.

Ponoć żołnierze znaleźli go ledwie kontaktującego na jej kolanach. Na jej wózku. Co gorsza, gdy już wyszedł ze swojego wesołego stanu, dowiedział się, iż prawdopodobnie zagryzł jakiegoś biednego sekretarza, który usiłował go szpiegować. Albo zrobił to Herman. Nie bardzo chciał się upewniać.

Westchnął ciężko i znów spróbował skupić się na czytaniu raportu, niestety jego myśli rozbiegały się na wszystkie strony. Trzeci raz czytał tę kartkę! Zagryzł wargi, stukając ołówkiem o biurko, aż wreszcie wstał, poprawił mundur i ruszył do pokoju tej frustrującej kobiety.

Już samo wejście go zirytowało. W twarzach wartowników odczytał wyraźnie ich litość, rozbawienie, obrzydzenie. Obaj pospuszczali wzrok pod jego spojrzeniem i przepuścili go do środka.

Polska siedziała przy oknie i patrzyła na deszcz lejący się strugami. IV RP siedział na jej kolanach i bawił się sennie. Na jego widok skrzywił się i zaburczał, zwracając uwagę matki, która wyraźnie zadrżała, wytrzeszczając lekko oczy, ale szybko się opanowała.

- Polen. – mimo wszystko zatrzymał się w drzwiach, ciekawy co zrobi.

- III Rzeszo. – skinęła mu głową, układając usta w ni to uśmiechu, ni to grymasie. Jej oczy błysnęły niepokojąco.

Milczący mężczyzna podszedł powoli i zasiadł obok jej fotela. Przesunął dłonią po włosach nieco dramatycznie, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Starał się wyczytać z jej mimiki odpowiedzi na dręczące go pytania. Polka w tym czasie objęła swego syna.

- Jak się czujesz? Pamiętasz cokolwiek z tamtego wieczora? – przerwała ciszę, rzucając mu nieco ironiczne spojrzenie.

Zacisnął zęby ze złości, przełykając palący wstyd. Rysy jego twarzy stężały.

- Nie pamiętam zbyt wiele i nie czuję się odpowiedzialny za cokolwiek się wydarzyło. – odparł ozięble – Nie znaczy to jednak, że jesteś zwolniona z wyjaśnień.

- Ach tak? – uniosła na niego brew, szukając czegoś wzrokiem w jego twarzy, jakby nieco zaskoczona.

- Tak. – wycedził, patrząc na nią spode łba – Dlaczego to zrobiłaś?

- Co takiego? – spytała niewinnie, kupując sobie trochę czasu. Widząc jego zimną ekspresję, postanowiła zmienić nieco taktykę. Prychnęła cichutko, unosząc dumnie brodę – Może w to nie uwierzysz, ale skoro już pojawiłeś się w moim progu, zdecydowałam się dopilnować, byś nie wpakował się w kłopoty…

- Masz rację, nie wierzę. – mruknął i znów zapadła cisza na długi czas. Aż wreszcie – Czemu nie…?

- Bo nie zamierzam zniżać się do takiego poziomu. – w mig odgadła jego myśl. Wyprostowała się na tyle, na ile rany i siły jej pozwalały – Ani się mścić. Poza tym, Polacy zawsze płacą swoje długi. – kiwnęła znacząco głową.

Rzeszę zwyczajnie zatkało. Czy ona naprawdę…? A może to jakieś oszustwo? Kłamstwo, zrodzone po to, by opuścił gardę? Już sam nie wiedział co myśleć.

- Nie jesteś mi nic winna. – mruknął, ale Polka pokręciła głową.

- Uratowałeś mnie z obozu. – westchnęła cicho, opierając się znów o miękki fotel. Rzuciła mu długie, trochę zmęczone spojrzenie spod rzęs – I ochroniłeś mnie przed zabójcami…

- Sama radziłaś sobie z nimi całkiem dobrze. – nie mógł powstrzymać rozbawionego uśmiechu na wspomnienie zbitych mężczyzn – Mało brakowało, a byś zwyciężyła.

- Mało brakowało, a bym już nie żyła. – odpowiedziała cichym, smutnym głosem.

Zapadła cisza, w której słychać było tylko uspokajający szmer padającego deszczu. Niemiec nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę. Spodziewał się raczej awantury, nie… tego. Kobieta mrugała powoli, ospale. Jej następca ziewnął cicho i złapał ją za palec. Rzucił niezadowolone spojrzenie na intruza i wtulił się w Polkę, usypiając powoli.

- Żałujesz czasem, że to wszystko zacząłeś? – spytała niespodziewanie, unosząc z trudem powieki.

- Nie. Tak musiało się stać. – rzekł po chwili ciszy, uciekając wzrokiem – Musiałem próbować wydrapać się z tej dziury, w jaką mnie wrzucili. W której trzymał mnie ojciec. – umilkł na kilka minut – Żałuję tylko, że nie zdołałem cię przekonać…

- Wiesz, że nigdy bym się na to nie zgodziła, gdybym znała pełnię twoich planów? – ni to spytała ni to stwierdziła. A on tylko skinął głową z rezygnacją.

- Teraz już wiem… Prędzej byś mnie zastrzeliła, niż się na to zgodziła. – mruknął niskim głosem. Oboje uśmiechnęli się rozbawieni.

- Raczej kujnęła szabelką w pośladki. – zażartowała – A jak twój eks-przyjaciel na pewno nie raz ci opowiadał, posługuję się nią całkiem sprawnie.

- Och, marudził nie raz o tym jak pewna uprzykrzona mucha cięła go raz po raz w ucho… - posłał jej ironiczny uśmieszek – Choć coś czuję, że ten niedźwiedź posmakował pazurów orła.

- Obaj posmakowaliście. - zamruczała dumnie – Podziobałam was przez tych pięć lat.

Mężczyzna spochmurniał wyraźnie i zamilkł. Walczył z samym sobą, ważąc w duszy swoje następne słowa.

- Przepraszam cię. Za… za wszystko. – szepnął.

Kobieta delikatnie wytrzeszczyła oczy. Kto jak kto, ale Niemcy nigdy nie przepraszają! Jednak… nie powiedziała nic. III Rzesza potarł nerwowo ręce, spuszczając wzrok. Żołądek robił mu fikołki w brzuchu, a serce zaciskało się boleśnie. To dopiero było żałosne… Trudno było mu jednak nic nie powiedzieć. Jakby nie patrzeć… to dzięki niej pozbył się tego potwora.

A cisza się przedłużała. Deszcz wzmógł się na sile, a niebo stało się niemal czarne. Napięcie rosło.

- Muszę już iść. – wymamrotał niezręcznie, wstając powoli

- Wiem. – odpowiedziała cicho, obserwując go spod na wpół przymkniętych powiek – Czy mam się dziś jeszcze spodziewać wizyty? Mam nadzieję, że bardziej przytomnej. – uśmiechnęła się delikatnie, unosząc wzrok.

- Być może. – odchrząknął, poprawiając swój mundur. Wreszcie wyciągnął do niej rękę.

Polska podała mu dłoń, którą kraj ujął delikatnie i pocałował powoli. Niespodziewanie smukłe palce otarły się o jego policzek. Zadrżał mimowolnie, nie mogąc oderwać się od jej hipnotyzujących oczu. Serce zabiło mu szybciej w piersi. Na zewnątrz błysnęło oślepiająco. Kobieta przesunęła ręką po jego szczęce i szyi, przez śnieżnobiałą koszulę na ramieniu, aż do piersi, w której płonął już ogień. Złączył ostrożnie jej palce ze swoimi, pochylając się do przodu.

Grom zaryczał na zewnątrz niczym wściekła bestia. IV RP obudził się i zaczął płakać. Czar chwili prysł. Rzesza niemal wybiegł z pokoju, uciekając do siebie. Strażnicy zastanawiali się co też tak rozwścieczyło wodza, szczególnie gdy trzasnął drzwiami z taką mocą.

Rzesza oparł się plecami o framugę, oddychając głęboko. Trzymał się mocno za serce, patrząc przed siebie, przez okna za którymi szalały żywioły.

- Polen… - szepnął ledwie dosłyszalnie, zamykając oczy.

Nie miał pojęcia co się właśnie wydarzyło. Chętnie, niechętnie musiał przyznać to przed samym sobą: ona była dla niego w jakimś sensie ważna, ale… nie, to niemożliwe! On nie mógłby…?! Ona z pewnością?!

Tymczasem Polska zrelaksowała się w swoim fotelu, czule kołysząc synka na kolanach.

- Ziarno zostało zasiane… - zamruczała czule, uśmiechając się do szalejącej burzy.

* * *

Nie mógł się uwolnić od myśli o niej. Była jak róża: piękna, pachnąca i kłująca do krwi. Było to zupełnie odwrotne od zamierzonego celu… Ale postanowił, że więcej tam nie wróci. Ze wszystkich sił starał się odciąć od kobiety, byle nie rozwinęły się jej uczucia. Nawet gdy lekarze powiadamiali go o pogarszającym się stanie. Nawet gdy słyszał w nocy stłumiony płacz IV RP. Ale tak było lepiej. Izolacja mu tylko mogła pomóc. Tak nie musiał jej oglądać, rozmawiać, dotykać… Wreszcie uciszały się te durne plotki o jego romansach… Cóż za idiotyczny pomysł, by Aryjczykowi pełnej krwi podobała się Słowianka!

Wystarczyła jedna wiadomość, by przestał tchórzliwie się chować. Jedno, króciutkie zdanie o krwawej i ostatecznej pacyfikacji Warszawy. Serca Polski. Natychmiast pozamykał wszystko w gabinecie i ruszył w stronę jej pokoju. Silił się na spokojny krok, zerkając przez okna na ogród wewnętrzny i piękny budynek Starej Kancelarii. Na zewnątrz było ciemno, zimno i pochmurnie. Miękka zasłona mroku ogarnęła stolicę, nie przepuszczając blasku gwiazd. Zapowiadał się niezwykle ponury i ciężki listopad. Jego oczy prześliznęły się w górę, do złocistych, jasnych okien jej pokoju.

Miał złe przeczucia.

Jeszcze, gdy szedł w stronę jej pokoju, słyszał okrzyki niepokoju i płacz małego kraju. Pielęgniarki przebiegły koło niego z czystymi opatrunkami i lodowatą wodą, niemal zderzając się w drzwiach ze zniecierpliwioną opiekunką, trzymającą IV RP. Rzesza skierował się natychmiast ku niej.

- Heil…! – zaczęła go pozdrawiać, ale uciszył ją gestem.

- Co się tam dzieje?

- Majaki gorączkowe. – odparła po prostu, wzruszając ramionami – Zbyt długo jej tam nie zostało. Nawet tego dzieciara nie poznaje…

Mały spojrzał na Rzeszę zapłakanymi oczyma. Jego wargi drżały, składając się w nieszczęśliwy grymas. Wyciągnął rączkę ku mężczyźnie, ale ten odsunął się, skrzywiony. Nie chciał go dotykać, jeśli nie musiał.

- Ucisz się cholero! – syknęła kobieta, kołysząc agresywnie malucha.

- Zostań w pobliżu. – rzucił przez ramię i wszedł do pokoju.

Kilka pielęgniarek i lekarzy kręciło się wokół łoża Polki, zasłaniając mu widok. Widział tylko odrzuconą kołdrę, rozłożone leki i miskę z wodą z lodem. Zbliżył się ostrożnie, choć serce drgnęło mu w piersi.

Kobieta leżała bez życia na łożu. Bandaże na piersi czerwieniły się od krwi, a rozpalone czoło spływało potem. Oczy pociemniały mgłą gorączki i błyszczały niezdrowo. Dłonie poruszały się delikatnie, jednostajnym ruchem, a z gardła wydobywało się agonalne rzężenie, jakby pomruk niewyraźnych, bezładnych słów. III Rzesza pobladł. Włosy zjeżyły mu się ze zgrozy, a niemoc ogarnęła członki. To była cena powstania… nie, to była cena tego, że wydał jej wojnę. Zacisnął dłonie na ramie łóżka.

- Mein Führer! – krzyknął z zaskoczenia jeden z lekarzy.

- Zrobicie wszystko, żeby przeżyła. – warknął kraj, nie odrywając wzroku od kobiety – Jeśli nie, wszyscy pojedziecie na front wschodni!

- Jawohl! – odparli niepewnie, wracając do roboty. Niezręcznie mimo wszystko czuli się z myślą, że ich wódz chce podtrzymać wroga jak najdłużej, by wił się w agonii, ile się da. Z drugiej strony to była tylko słowiańska świnia…

Mężczyzna puścił łóżko i wyszedł szybko. Strach bardzo szybko zmienił się we wściekłość. Polska była sama, alianci mieli ją głęboko w poważaniu, a Sowiet… Sowiet zatrzymał się na Wiśle i obserwował krwawą łaźnię Polaków, blokując pomoc. Delektował się destrukcją jej serca. Bestia w humanoidalnej formie…

Tak, wiedział, że jest hipokrytą, że się od niego specjalnie nie różnił. Ale on nigdy by nie zostawił swojego sojusznika w taki sposób! Nawet tego pierdołowatego Włocha!

Spojrzał na czekającą na niego niańkę i skrzywił się mentalnie.

- Dawaj go. – zażądał i nie czekając na odpowiedź, zabrał wrzeszczącego malucha do swojego pokoju.

Trzasnąwszy za sobą drzwiami, przełknął nerwowo ślinę. Jeśli… jeśli nie uda się jej przeżyć… chciał wiedzieć pierwszy. Nawet jeśli musiałby słuchać wrzasków IV RP przez całą noc. Spojrzał niechętnie na małe stworzenie, które uciszało się powoli, ale patrzyło na niego wojowniczo, jakby samo chciało powiedzieć: „Ja też cię nie znoszę”.

* * *

- Co jak co, ale trzeba przyznać, że Słowianie są niezwykle wytrzymali. – słyszała ich, jakby jeszcze tu byli. Choć może nigdy nie wyszli…

- Nie zawsze to coś dobrego. Spójrz na nią! Bliżej jej do trupa niż żywej istoty.

- Ale żeby wodzowi tak zależało na znęcaniu się nad wrogiem…

- To tylko słowiańska świnia. Zasługuje na to.

- Nie za dużo rozmawiacie? Pomyślcie lepiej co mamy robić! Ona zdechnie tak czy tak…

- Właśnie… nasi dzielni chłopcy doskonale się spisali z tymi dzikusami, ale tak doskonale, że niedługo naprawdę będziemy musieli do nich dołączyć. – burknął ktoś jakby z oddali.

Głosy oddalały się stopniowo, aż wreszcie i zapadła martwa cisza. Polska nie miała sił by wstać i się upewnić. Wszystko ją bolało tak, jakby szarpały ją dzikie psy. I nie było nikogo, kto by jej mógł pomóc. Wszyscy, nawet pielęgniarka, opuścili ją…

- Nie my cię opuściliśmy, ale ty nas! – warknęła Kraków, wychodząc ze swojej kryjówki. Zaciskała pięści aż jej knykcie zbielały.

- Kraków? Ale jak ty…? – szepnęła z trudem, przechylając obolałą głowę w jej stronę – Nie prawda… nigdy bym…

- Mogłaś i to zrobiłaś! Zdradziłaś nas! – zasyczała, podchodząc bliżej. W jej oczach błyszczały łzy rozpaczy – Przez ciebie nasz drogi Warszawa… Nasz Warszawa… - zakryła twarz dłonią, tłumiąc łkanie.

- Nie… - jęknęła boleśnie Pola, czując jak jej samej łzy napływają do oczu.

Niespodziewanie zza roztrzęsionego Krakowa wychylił się Warszawa w przypalonym, cuchnącym ubraniu.

- Nie chciałaś wrócić do nas. – dodał beznamiętnie, kręcąc lekko głową

- Ależ chciałam… j-ja… - wyjąkała ochryple, usiłując unieść obandażowaną, poparzoną dłoń. Płonąca kamienica drgnęła w posadach. Gdzieś blisko grzmiały „szafy” i serie z karabinów. Urwane krzyki włączyły się do tej symfonii zniszczenia.

- Zrobiłabyś wszystko… ale wygodniej ci było uciec. – splunął na podłogę, patrząc na nią z odrazą. Płomienie polizały jego ubranie i nagle objęły go całego, wypełniając powietrze zapachem przypalonego mięsa.

- Warszawa! – krzyknęła Polska rozdzierająco, próbując wyciągnąć go, lecz on rozpadł się w proch pod jej dotykiem.

Ogień skoczył chciwie ku niej, parząc już wcześniej istniejące rany. Kraj skoczył natychmiast ku schodom, lecz wszędzie leżał duszący dym. Oddychał przerywanie, boleśnie, niemal świszcząco, biegnąc w dół, na łeb, na szyję ku chłodnej piwnicy. Natychmiast zatrzasnął drzwi za sobą i skoczył ku wybitemu w grubych ścianach przejściu. Ledwie co widział przez łzy rozpaczy, ale nie mógł się zatrzymać. Walczył tylko z dławiącą rozpaczą.

- Warszawo… Och Warszawo… - szeptała zrozpaczona kobieta, oglądając się mimowolnie.

Jednak niewiele w tej ponurej ciemności można było dostrzec. Ledwie było widać zarys przedmiotów, sylwetek postaci zastygłych w zadumie.

- Chłopcy, pomóżcie… - wydyszała przez łzy, wyciągając ręce – Warszawa… on…!

- Nie żyje… bo nie mogłaś go obronić. – rzekł jeden z nich, prostując się powoli.

- C-co…? – spytała małym, zdruzgotanym głosem. Nagle błysnęło jej w oczy oślepiające światło i ktoś złapał ją za nadgarstek.

- Zostawiłaś nas na pożarcie tym bestiom… – dodał inny powstaniec, pochylając się do niej. Krew zaczęła jej kapać na czoło.

Polska wstrzymała oddech, widząc wielką dziurę, przez którą wypływał powoli mózg młodego chłopaka. Inne postaci ruszyły się ze swoich miejsc, podchodząc do światła. Wszyscy byli trupio bladzi, ranni na różne sposoby: rozerwani szrapnelami, przebici pociskami, przygnieceni ruinami. I młodzi, tacy młodzi! Zbyt młodzi na walkę, na śmierć, na ten okrutny los! Nieutulony szloch wyleciał z jej poszarzałej piersi jak ptak żałośliwy.

Skrwawione ręce pochwyciły ją zimnym, lepkim uściskiem. Ostre paznokcie cięły jej skórę do krwi, gdy dłonie szarpały ją, wciągając w podłogę. Pola zatrzęsła się i wrzasnęła, przerażona. Usiłowała się bronić, uciekać, ale szarpanie tylko przyśpieszało proces. Żałosne, upiornie zdeformowane głosy wyły nad jej głową.

- Przysięgałaś bić się z nami…

- Trwać ramię w ramię…

- Wysadzić się, jeśli trzeba…

- Że nigdy nas nie opuścisz…

- Zostawiłaś nas na śmierć…

- Twoja wina…

- Twoja wina.

- Twoja wina!

Nareszcie dłonie pogrzebały ją żywcem, mało im jednak było, mało… sprowadzały ją coraz niżej, nie dbając o raniące ją kamienie. Polska bezskutecznie usiłowała walczyć dalej, nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. Ręce osiągnęły cel i wyrzuciły ją z wielką siłą w jakąś czerwoną pieczarę. Kobieta upadła na plecy z taką siłą, że straciła dech na długą chwilę. Nie znaczy to jednak, że przestała słyszeć:

- Jak mogłaś…

- Ufaliśmy ci!

- Wydałaś nas na śmierć…

Żałosne jęki dobiegały ją zewsząd. Dopiero po dłuższej chwili ujrzała druty obozu koncentracyjnego i plac, na którym postawiono jej zmarniały naród w szeregu.

- Nie… ja nie chciałam… - wydyszała z trudem. Czuła jakby jej pierś ścisnęła żelazna obręcz – Przysięgam…

- Nie uratowałaś nas…

- Dałaś się wyciągnąć Niemcowi!

- Zdradziłaś nas!

- Nie! Nigdy! – kaszlnęła, aż gardło ścisnęło się jej niemocą. Nagle ktoś złapał ją za kark i uniósł.

Straszliwa maszkara przybrana w niemiecki mundur stała nad nią z kijem. Tuż obok znajdowała się jakaś piekielna karykatura anioła z wielką strzykawką w dłoni.

- Przytrzymajcie ją. – nakazał spokojnie, wymierzając w jej serce.

- Nie! Zostaw mnie! Pomocy! – szarpnęła się, lecz nikt nie ruszył się. Za ich spojrzeniem nie było już nic, niezłomny duch został złamany.

- To nie ma sensu…

- Zasługujesz na to…

- Nie mamy sił…

- Nikt ci nie pomoże…

Nikt jej nie ochronił. Przebiwszy skrwawioną pierś, piekielny lekarz dobrał się do bijącego z trudem serca, wysysając z niego krew jak wampir.

- O tak… to będzie bardzo interesujący eksperyment. – zamruczał radośnie.

Krew spłynęła jej z ust, mroczki zatańczyły przed oczyma… lecz nie! To inne potwory, zwarte w jakimś szalonym tańcu wirowały wokół niej, rechocząc przerażająco.

- Już się doczekać nie możemy!

- Morderczyni własnego narodu!

- Dusza sprzedana!

- Ciepło ci u nas zagrzejemy! Tron zaraz przy twoim oblubieńcu!

- Należy ci się za unicestwienie własnej stolicy!

- Twoja wina!

- Twoja wina!

- Twoja wina!

Silne łapska puściły ją, a doktor ze swoim pomocnikiem dołączyli do szalonego tańca. Skuliła się na ziemi, drżąc z obezwładniającego terroru jaki ogarnął jej ledwie żyjące ciało.

Lecz nagle z niebios cudowne światło spłynęło na jej głowę. Ujrzała ojca stojącego wraz z innymi z ich rodu w szeregu. Patrzyli na nią wszyscy i milczeli ciężko, osądzająco. Łzy poleciały jej jak groch.

- T-tato… Tato błagam… p-pomóż… - jęknęła w największej desperacji – R-ratuj…

- Nie mogę dla ciebie nic zrobić dziecko. – odparł posępnie, odwracając oczy z odrazą – Stoczyłaś się na samo dno Piekieł…

- N-nie… ojcze…

- Splamiłaś honor naszego rodu. – rzekł grobowo RON, marszcząc marsowe czoło.

- Uwieść Niemca? – Królestwo Polskie patrzyła na nią lodowato – Nie jesteś godna władania tym nieszczęsnym narodem!

- A-ale… nie widziałam innej drogi… ojcze… tato… błagam… - mówiła z coraz większym trudem. Jej rozkrwawiona pierś ledwie się unosiła. Świszczący oddech prześlizgiwał się z trudem między pobladłymi wargami.

- Nasz ród kończy się na mnie. – rzekł posępnie II RP i odwrócił się do niej plecami.

Zawyła, niczym ranne zwierzę, na co demony tylko się roześmiały. Uniosły ją wysoko na ramionach i z opętańczymi śpiewami zabrali w nieznanym kierunku. Nawet nie miała już siły się bronić, złamana do reszty. Łykała gorzkie łzy, nawet brutalnie nie ciśnięto ją na jakieś łoże i jakieś rytualne wrzaski rozbrzmiały wokół.

Lecz nagle doszło ją ciche, płaczliwe mruczenie. Małe rączki ścisnęły jej palce. Och… Wrzaski ustały, ale wyczuła, że potwory spinają się do skoku. Natychmiast obróciła się na bok, okrywając własnym ciałem maluszka. Pazury wbiły się w jej ciało, szarpały mięso na sztuki, a gardziele wyły przeraźliwie. Ona jednak się mocno trzymała, zaciskając zęby. To nic. To nic… Tylko on został. Tylko on jej nie opuścił… Ona może sczeznąć, zasługuje na to, ale nie da nikomu zranić nadziei na odkupienie Polaków. On ich uratuje… odkupi jej grzechy…

Wreszcie wszystko ucichło. Polska spojrzała z miłością na dzieciaczka. Był taki… żywy, w porównaniu do niej. Padła na plecy, kładąc dłoń na jego brzuszku.

- Moje kochanie… ty mi pomożesz… - wyszeptała z wysiłkiem.

Niespodziewanie malec urósł i rozdzielił się we dwóch, zupełnie różnych mężczyzn: jednego brudnego, rozczochranego, półdzikiego, w czarnym płaszczu i budionówce z czerwoną gwiazdą, drugiego noszącego czarny mundur, wystylizowanego w iście perfekcjonistycznym sposobie, zimnego jak lód, acz równie bezmyślnego co jego brat. Patrzyli na nią bez emocji.

- O-orzełku? – wycharczała z trudem, usiłując unieść dłoń.

Lodowate lufy dwóch pistoletów spoczęły na jej otwartej klatce piersiowej. Wargi jej zadrżały. Krwawiące serce biło z nieopisanym trudem.

- Ku chwale Matuszki Rosji! – wybełkotał zachrypnięty od wódki, obcy głos.

- Zdychaj ty słowiański psie! – zasyczał fanatycznie drugi.

- P-proszę… - szepnęła, ale nie było miłosierdzia w ich pustych oczach.

Padły strzały.

* * *

Rzesza gapił się w ciemny sufit, rozważając wybory życiowe, które go sprowadziły do tej chwili. Spał trzy godziny, bo mały następca Polski zaczął się wiercić i popłakiwać. Nie był zbyt głośny, jednak czujny Niemiec zbudził się niemal natychmiast. Starając się jakoś uspokoić małego, obserwował czujnie jego skórę, usiłując dostrzec ślady pojawiających się blizn. Był to jednak kolejny fałszywy alarm. Z cichym westchnieniem podniósł go i zaczął lekko, bez przekonania klepać po plecach. Młody był lepszy niż zegar – niemal punktualnie co cztery godziny budził się i płakał. Kiedy nie spał, siedział przynajmniej cicho, co jakiś czas tylko wydając przykre dźwięki. Zajmowanie się nim męczyło go coraz bardziej, ale nie zamierzał przegapić chwili, gdy jego Polka… Przełknął głośno ślinę, zaciskając mocno powieki.

Mały zamruczał nieszczęśliwie i usiadł jakoś na jego piersi, zmuszając mężczyznę do spojrzenia na dzieciaczka. Nieszczęśliwe, acz zdeterminowane spojrzenie młodego zdradzało dokładnie czego chciał.

- Wyglądasz zupełnie jak ona. – mruknął III Rzesza, na którym upór dzieciaka nie sprawił specjalnego wrażenia. Wzmocnił za to chęć sprawdzenia jak z Polką.

Z jednej strony pragnął ją zobaczyć, z drugiej… bał się. Jej kruchy stan wstrząsnął nim, jak nic dotąd. Jej krzyki śniły mu się po nocach. Wzdrygał się na myśl o tym jak teraz mogłaby wyglądać… Znów też musiał rozważyć jak to będzie wyglądało dla jego podwładnych, jeśli ktoś go zauważy. Jednak…

Gubił się już w za i przeciw. A młody patrzył i burczał coraz bardziej nieszczęśliwie. Myśl o tym, że znów musiałby znosić jego płacze przeważyła nad wszystkim. Takie przynajmniej wytłumaczenie wolał od tego, że gdy spojrzał w jego smutne oczy, pomyślał o jego matce.

- No dobrze… chodź no ty problemie. – burknął pod nosem i podniósł się z małym, narzucając na ramiona ciemny i ciepły szlafrok.

Wyszedł powoli z pokoju, rozglądając się uważnie. Skradał się jak złodziej, chcąc uniknąć swoich ludzi. Nie miał chęci tłumaczyć im co właściwie robi o tej porze poza sypialnią. Mroczne, zimne korytarze nadawały niepokojącego klimatu, a cisza dzwoniła mu w uszach. Kontrast z dziennym, ruchliwym światem, był tym większy, że na myśl znów przyszło mu wspomnienie przerażających krzyków Polki. Wzdrygnął się mimowolnie, zaciskając dłonie na chłopczyku. Długo nie słyszał nic o niej… ale IV RP nie przejmował po niej interesu, więc jeszcze żyła. Pytanie tylko co to jest u będzie za życie? Ze śmiertelnymi ranami? Odcinał się od tych myśli, przemykając między strażami. Szczęśliwie większość przysypiała ze zmęczenia, a przynajmniej miała na tyle przytłumione zmysły, że go nie dostrzegali.

Wreszcie zdołał przedostać się do sypialni swojego więźnia. Po cichu minął uśpionych żołnierzy, otworzył drzwi i bezszelestnie wkroczył do pokoju.

W mroku nietrudno było dostrzec małą, ciemną postać na tle białej pościeli. Pola oddychała płytko. Wciąż miała wysoką gorączkę, ale leczenie zdawało się mieć na niej łagodzący efekt. Rzesza zapatrzył się w jej bladą twarz.

- Aii! – niespodziewanie, wiercący się dotąd malec wyrwał się z objęć mężczyzny, padł na prześcieradło i ruszył po chwili, przytulić się do ręki matki.

Niemiec już miał go zabrać, gdy nagle Pola się zbudziła! Wstrzymał oddech, wiercąc w niej dziurę spojrzeniem, ale kobieta zdawała się go nie dostrzegać. Jej półprzymknięte, zamglone oczy patrzyły się pusto, apatycznie po pokoju. Chorobowe rumieńce zdobiły jej policzki.

- Polen? - spytał cicho, ostrożnie dotykając jej rozpalonego czoła.

- Och… - westchnęła tak ciężko, że łzy stanęły jej w oczach. Młody IV RP zapiszczał zaniepokojony.

Przynajmniej wreszcie się obudziła… Rzesza przytrzymał małego, patrząc na nią ze ściśniętym sercem. Pytanie tylko czy wiedziała co się z nią dzieje? Przez kilka minut trwała cisza, w której wzrok rannej błądził po całym pomieszczeniu, aż wreszcie zatrzymał się na jej maluchu. IV RP starał się przytulić do jej bezwładnej dłoni.

- Orzełku… - wymamrotała czule, poruszając palcami. Malec zamruczał szczęśliwie

- Ma…!

Niemiec odetchnął z ulgą i przetarł twarz. Już po wszystkim… Przeżyła. No to już na pewno się podniesie. Gdy opuścił dłonie, napotkał niespodzianie jej smutne spojrzenie.

- Przepraszam…

Niemca zamurowało. Nigdy by nie pomyślał, że to będą jej pierwsze słowa do niego… nie po tym wszystkim.

- Nie masz za co. - odparł wreszcie półgłosem – To ja jestem ci winien przeprosiny.

- Nie… miałeś rację… - ledwie słyszał, co mówiła. Jej oczy zrobiły się szklane od łez – Nie powinnam była tego robić.

- Nie nie… Chciałaś walczyć o siebie i nikt nie może cię winić za to… – zapewnił ją szybko, pochylając się nieco.

- To nie było honorowe z mojej strony… Ale tak bardzo chciałam go ochronić… - ciągnęła jednak dalej, poruszając powoli ręką po pleckach swojego dziecka – Tato… Ja już nie wiem co robić…

Rzesza zmarszczył na to brwi, tłumiąc złe przeczucia. Wyglądało na to, że nie była przytomna, ale wcale nie oznaczało to, że mówiła całkiem od rzeczy…

- Powiedz dokładniej co cię trapi. – poprosił ostrożnie, wpatrując się badawczo w jej twarz.

- On… co ja wyrabiam? Takie uczucia są niebezpieczne… - wymamrotała, a łezki zaczęły spływać jej po twarzy – To się skończy źle…

Nic więcej nie udało mu się usłyszeć, ale czy potrzebował więcej? Usłyszał dość, by zrozumieć doskonale sytuację. Otarł czule jej oczy, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. No proszę, proszę… Pochylił się i pocałował ją w rozpalone czoło.

- Nie martw się Polen. Jeszcze sobie o wszystkim porozmawiamy… - szepnął, dotykając jej policzka. Instynktownie pochyliła głowę w stronę jego chłodnej dłoni – I wyjaśnimy sobie co trzeba.

Postanowiwszy przypilnować jej tej nocy, znalazł czysty ręcznik, porzuconą miskę z wodą i zrobił zimny kompres dla kobiety. IV RP nie wyglądał na specjalnie ucieszonego, że Niemiec jest tak blisko mamy, ale nie krzyczał na niego. Wczołgał się tylko wyżej i przytulił do ręki mamy. Oboje wkrótce usnęli. Ale nie Rzesza, o nie. Nie mógł usnąć, a noc mijała dla niego zbyt wolno. Myślał intensywnie o wszystkim co usłyszał, a co ważniejsze, o tym co nie zostało dopowiedziane. Och, gdyby to już mogła się obudzić! Gdyby tak mógł się upewnić… Ale czas mijał swoim tempem i nie było na to rady. Ta noc wymęczyła go bardziej niż Polkę, ale nareszcie nastał poranek… I choć nie spodziewał się dziś jeszcze rozmawiać z nią, z głębokiego zamyślenia wyrwał go jej głos:

- Dzień dobry... – powiedziała ostrożnie, patrząc na niego niepewnie.

- Guten Morgen. – zlustrował wzrokiem jej kruchą formę – Jak się czujesz?

- Dobrze... Lepiej…

- Dobrze to słyszeć. Miałaś trudną noc. – przyznał i umilkł. Nie był pewien, jak teraz zabrać się do tematu, na który naprawdę chciał porozmawiać.

Polska też nie wiedziała, co powiedzieć. Był przy niej? Dlaczego? I jej syn… był z nią? Osłabiony umysł z trudem rozpoznawał rzeczywistość. Czemu? Niezmącona cisza trwała już dłuższą chwilę, głównie dlatego, że IV RP spał.

- Polen… - zaczął III Rzesza, przeczesując włosy palcami – Powiedz… w gorączce…

Polska zbladła, a jej oczy błysnęły strachem. Nie była może w pełni sprawna, ale nawet teraz zdawała sobie sprawę z zagrożenia. Powiedziała mu prawdę?! O Boże… co on teraz zrobić może?!

- Przepraszam… - szepnęła niemal niedosłyszalnie, siląc się na uspokojenie walącego serca – Ja nie…

- Nie, to ja… to moja wina. – zaprotestował szybko, kładąc rękę przy jej dłoni – Bądź pewna, że ci, którzy cię nie dopilnowali, zostaną ukarani. Nie przejmuj się niczym, tylko zdrowiej.

Polska wytrzeszczyła oczy. Czyli… nie zdradziła się? No to w takim razie o czym on mówił? Rzesza zaczął ją głaskać po ramieniu, uważając na to, by nie sprawić jej więcej bólu. W myślach usiłował ułożyć dobre pytanie, które by rozwiało wszelkie wątpliwości, ale by nie było zbyt… śmiałe. Nic jednak nie chciało mu przyjść do głowy… Plątał się pod jej wzrokiem, mieszał. A kobieta obserwowała go w ciszy, analizując z wysileniem sytuację. Tak… tak. Jej ziarenko wzrosło, tylko teraz nie wolno jej tego popsuć. Złączyła ostrożnie ich palce, zwracając uwagę mężczyzny.

- Przystojny demon. – wymamrotała i uśmiechnęła się słabo.

Rzesza odpowiedział szerokim, pełnym zadowolenia uśmiechem. Spokój zaległ w jego sercu, ale i radość… Czy jako rywal, czy ukochanie, nie umiałby z niej zrezygnować nawet za cenę życia... Pochylił głowę, ściskając jej dłoń.

- Mein Engel...

* * *

Siedzieli razem na jednej kanapie. On obejmował ją, a ona trzymała głowę na jego ramieniu. Okrywali się grubym kocem, patrząc na świat zza dużych okien. Szary świt otulał mgłą cichy, listopadowy ogród. Świat wokół był jeszcze uśpiony.

Mężczyzna lekko głaskał włosy kobiety, jednak był nieco przygnębiony.

- Niedługo będę musiał wyjechać na front. – mruknął – Potrzebują mnie na miejscu.

- Rozumiem... – jej głos był cichy – Kiedy wrócisz?

- Za miesiąc, jeśli tylko się uda. Sytuacja jest coraz trudniejsza. – westchnął – Brakuje uzbrojenia i zapasów. Ludzie są zmęczeni. Nie są w stanie działać.

- Nawet pomimo zażywania Pervitinu? – nie mogła się powstrzymać od kąśliwej uwagi – Nie zrozum mnie źle, ale bierze mnie śmiech na myśl o tym, że Anglicy potrzebowali wspomagania, by stawić czoło twojemu ćpiącemu Luftwaffe... moi nie potrzebowali takich wspomagaczy.

- Zawsze mówiłem, że jeśli miałbym pod sobą twoich ludzi, uzbrojonych w moją broń, a licznych jak Rosjanie, podbiłbym cały świat w rok. – pocałował ją w czubek głowy, przełykając z godnością docinki – Przyznaję, że twoi ludzie sprawiają mi najwięcej kłopotu. Biją się setnie. – spojrzał za okno – Wciąż przypominają mi, że nie powinienem był cię atakować.

- Nie powinieneś… bo rozniesiemy cię na szablach. – zażartowała delikatnie. Mężczyzna mruknął i ucałował grzbiet jej dłoni.

- Kiedy ich wszystkich odeprę, zwrócę ci wolność, przysięgam.

Nie wypowiedział jednak tych słów z niezachwianą pewnością. Wyczuła w jego głosie smutek i pustkę.

- Poradzisz sobie. - rzekła spuszczając wzrok.

Starała się ukryć swoją radość. Taka okazja może się nie powtórzyć... musi koniecznie skontaktować się jakoś z Węgrami! On mógłby schować bezpiecznie jej syna! I kto wie, może przemyci wiadomość do Aliantów, że Niemiec porwał ją do swojej stolicy? Nie przydali się jej na wiele, ale na Boga Ojca Jedynego! Na coś takiego muszą zareagować!

Rzesza nie podejrzewał nawet jakie myśli kłębią się w białej głowie. Sądził, że rozdzierają ją wyrzuty sumienia… Nie chciał tego pogarszać. Zamknął oczy. Do jego nozdrzy wciąż napływał jej zapach, tak przyjemny i kobiecy...

- Mein lieber Engel. - mruknął, głaszcząc jej ramię. Zbliżył usta do jej szyi i złożył na niej lekki pocałunek - Ich weiss nicht, wie du dich in einen Teufel, wie mich, verlieben kannst.

Jej usta lekko drgnęły, jednak nie spojrzała na niego. Uparcie wpatrywała się w widok za oknem, walcząc z własnym ciałem. Przymknęła tylko oczy, by nie dostrzegł w nich prawdy. Mężczyzna nie oczekiwał jednak niczego. Patrzył tylko na jej bladą twarz. Przesunął kciukiem po jej policzku, sprawiając, iż wreszcie spojrzała na niego.

- Oboje nas chwyciło. – uśmiechnęła się blado i zetknęła z nim czołem – I chyba już nie puści. No chyba, że o czymś nie wiem…

Uśmiechnął się, obejmując ją tak mocno, jak tylko mógł sobie na to pozwolić. Zawróciła mu w głowie tak, że nie widział poza nią świata… I dobrze mu z tym było.

Notes:

Hejka :)
Wiem, wiem, miałam półroczną przerwę, ale przysięgam, nie miałam nawet sekundy dla siebie. Studia wycisnęły mnie jak cytrynę... Ale już wakacje (prawie)!
Więc na pewno dokończę co zaczęłam ;)
Życzę dobrego odpoczynku wszystkim <3

Chapter 13: Hard Decisions

Notes:

Niespodzianka!

Chapter Text

Zima tego roku dała o sobie znać stosunkowo wcześnie. Pierwszy śnieg spadł już na początku grudnia, a przenikliwe zimno zaganiało ludzi do ich domów. Drobny śnieg z wolna padał na ziemię, ograniczając widoczność. Polska siedziała przy oknie, pilnując swego synka, który bawił się u jej stóp. Wyglądała przez okno na pustą ulicę i piła powoli herbatę. Powiedziano jej, że tego wieczora Rzesza powróci do Berlina. Oficer, który jej o tym mówił, wydymał wzgardliwie wargi i rzucał jej pełne wyższości spojrzenia. Ona jednak nie dała się sprowokować i traktowała go z chłodną obojętnością. Wiedziała, że nie ośmieli się jej nic zrobić, a jego zachowanie było jedynie zwykłym gówniarstwem, na które nie warto było odpowiadać. Jak mawiał jej ojciec: "nie tykaj gówna, bo śmierdzi".

Ale... wiadomość o tym, że Niemiec wraca do stolicy mocno nią poruszyła. A niech to szlag! Sądziła, że ma trochę więcej czasu… Zorganizowanie przerzutu jej małego stanowiłoby wielkie wyzwanie nawet gdyby mogła się sama poruszać! A przecież była w jaskini lwa, sercu tego zgniłego niemieckiego imperium! A jednak udało się jej skontaktować z Węgrami. Stary przyjaciel doskonale podsumował jej sytuację: z deszczu pod rynnę… Na szczęście, choć sytuacja była trudna, to nie beznadziejna. Spodziewali się, że jak tylko III Rzesza wróci, zawezwie swojego sojusznika, a wtedy… no cóż. Węgrzy wciąż jeszcze współpracowali z Niemcami, ale ich lojalność leżała z Polakami. Trzeba będzie tylko delikatnie naprowadzić go na myśl, by zdawało mu się, że to jego własny pomysł… Ale na razie musieli czekać.

Kaszlnęła delikatnie i napiła się herbaty. Nienawidziła jak bardzo bezradna tu była. Bolało ją jak diabli, a środki przeciwbólowe ledwie pomagały. Co z tego, że ugaszono Warszawę?! Po czymś takim? Wątpliwe, by jej serce kiedykolwiek się wyleczyło. Cóż za ironia… Za życia będzie płacić za swoje okrucieństwo w najbardziej odpowiedni sposób. Westchnęła cicho, grzejąc dłonie o kubek. Siedziała tu już kilka godzin, ale nie miała zamiaru iść odpocząć. Z rozmów lekarzy wywnioskowała, że Rzesza przyjedzie lada dzień. Nie chciała zmarnować takiej okazji! Choćby z daleka, musi ją zobaczyć, jak „wiernie” na niego czeka.

IV RP zapiszczał radośnie na podłodze. Pola uśmiechnęła się delikatnie, obserwując jak gryzł uszko swojej pluszowej żyrafki bezzębnymi jeszcze dziąsełkami. Patrzył na nią, zadowolony z siebie. Kobieta odłożyła kubek na parapet, chwyciła syna pod paszkami i pomogła się wspiąć na swoje kolana, powstrzymując grymas bólu. Okryła go kocem, na którym wcześniej leżała jej pociecha, przytulając go do siebie ostrożnie.

- Wszystko będzie dobrze mój mały orzełku. – obiecała cichutko, patrząc w ciemną noc – Jeszcze tylko troszkę…

Godziny jednak mijały, mały przysnął, a Rzesza wciąż nie przyjeżdżał…

* * *

Samochód jechał najszybciej i najbezpieczniej jak mógł przez śliskie ulice. Nie było tak prosto się przez nie przedrzeć, nawet jeśli nie było na nich innych aut. Słaba widoczność, śliska droga, niska temperatura - wszystko było przeciw nim. Ale byli zbyt blisko, by się poddać.

Długo to zajęło, ale nareszcie kierowca przystanął przy Starej Kancelarii.

- Nareszcie... - mruknął cicho szofer.

Chciał wysiąść i otworzyć drzwi swemu szefowi, on jednak na to nie czekał. Wysiadł szybko z auta, okrywając się szczelnie płaszczem i przyciskając lewą dłoń do ciała. Szybkim krokiem ruszył do oficjalnego wejścia. Samochód jeszcze chwilę stał, po czym kierowca wzruszył ramionami, wykręcił i pojechał do swojego podziemnego parkingu.

Natomiast Niemiec, którego wiózł, podszedł do wejścia i zapukał głośno do drzwi. Rozejrzał się po ciemnym placu przed wejściem. Nie dziwiło go, że nikt nie czekał – w końcu przyjechał w środku nocy… Ale nawet mu to odpowiadało, bowiem jeszcze nikt nie będzie zawracał mu głowy i odciągał go od sprawy priorytetowej. Nareszcie drzwi uchylono, a on wśliznął się prędko do środka.

- Schlafen sie oder was? – spokój jego głosu zwiastował tylko nieprzyjemne następstwa. Mimo wszystko musiał dbać o swoją reputację.

- M-mein Führer... - żołnierz wyglądał na równie zaskoczonego, co przerażonego.

- Nie chcę tego słuchać. Jutro rano się z wami rozliczę. – odparł, odwracając się na pięcie.

Wszedł szybko po schodach na drugie piętro. Był blisko celu, co wprawiało go w dobry nastrój. Nie chciał go sobie teraz psuć niekompetencją podwładnych.

Jak na skrzydłach przemierzył korytarze, idąc do tego jednego, istotnego pokoju. Miękkie dywany tłumiły stukot jego błyszczących butów, kapanie wody z płaszcza. Pragnienia duszy gnały go do wytęsknionej kobiety. Brakowało mu jej dotyku, zapachu, ogólnie całej osoby, a teraz... wiadomo: "koń szybciej bieży, gdy stajnię obaczy".

Niestety, w przedostatnim korytarzyku usłyszał dwa, dość niewyraźne, męskie głosy. Zmarszczył brwi. Nikogo nie powinno być przy niej o tej porze... Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.

- ... mówię ci, nikogo tu nie ma. Tylko ci się wydaje.

- Jestem pewien, że słyszałem czyjeś kroki.

- O tej porze? Zwariowałeś? Kto by chciał tu przychodzić?

- No... może masz rację. - westchnął cicho grubszy głos.

- Pewnie, że mam. - ten drugi był rubaszny, rozleniwiony - Lepiej posłuchaj co zrobił dzisiaj Heinz.

- No co?

- Wmówił tej słowiańskiej wiedźmie, że szef dzisiaj wraca haha. I teraz siedzi przy oknie i próbuje zobaczyć przez padający śnieg jego samochód. - słychać było tę złośliwą satysfakcję w tej osobie.

- Czy on zwariował? Jak Reich się dowie, to urwie mu łeb. Przecież wie jak on się o nią zabiega! - warknął z niezadowoleniem.

- Spokojnie, niczego się nie dowie. - mruknął mężczyzna - Ale fakt, zależy mu na niej. Moim zdaniem brakuje mu baby.

- Nie pozwalaj sobie. Gdyby ktoś nas usłyszał, to obaj zostalibyśmy ukarani za "twoje zdanie". - uciszył go.

- Dramatyzujesz. Każdy wie jak to jest. - można by sobie wyobrazić, jak przewraca oczyma - Kiedy Führer wróci, będzie znów pragnął pieszczot. Spodobało mu się przytulanie do wroga. Gdyby Kanclerz załatwił mu od czasu do czasu jakąś zgrabną panienkę, to nie byłoby tyle roboty.

- Zamknij się Hans! - syknął gruby głos.

- Wiesz, że mam rację. Liczę tylko na to, że ona i jej bękart zachorują, i zdechną szybko. - warknął - Nawet nie chce mi się sprawdzać... kto wie, może już zamarzła w tym salonie i rano będzie trzeba wynieść zimnego trupa?

- Zostawiłeś im otwarte okno?!

Niemiec wiedział już dość. Z przyjemnością rozliczyłby się z nimi teraz, ale wolał najpierw iść poszukać Polki. Kara nie zając, nie uciecze. Chociaż... najpierw obowiązki, potem przyjemności. Wyszedł ze swojej kryjówki i stanął w ostatnim korytarzu błyskając oczyma. W ciemności dostrzegł panikę dwóch żołnierzy, przydzielonych do stróżowania pod pokojem jego kobiety.

- M-m-me-ein...

- Radzę wam dwóm już nic nie mówić. - jego gardłowy, niski głos przyprawiał ich o ciarki - Najpierw zaprowadzicie mnie do niej, a potem obaj zgłosicie się na nocny patrol w mieście, poza kolejnością.

- Jawohl...

Szeregowcy ruszyli do niego i poprowadzili go przez korytarze. Widział doskonale, jak bardzo obaj się spięli ze strachu. Nie sprawiło mu to specjalnej satysfakcji. Wolałby widzieć przerażenie w oczach ZSRR albo Ameryki… to byli przeciwnicy na jego poziomie! Oczywiście nie licząc Polski, ale jej strachu nie chciał widzieć nigdy więcej.

Żołnierze zaprowadzili go do lewego skrzydła i otworzyli przed nim drzwi. Wszedł do środka, wciąż kryjąc lewą rękę pod płaszczem.

Przy oknie, na wózku, siedział jego piękny jeniec. Nie odwrócił się jednak nawet, gdy usłyszał, że ktoś wszedł do saloniku. Jego szczupłą postać pokrywała koszula szpitalna i koc, pod którym spał ten mały gałgan. W ciemności, na tle okna widział jej dumny profil. Niemca coś chwyciło za serce, gdy ją tu zobaczył. Czekała na niego... naprawdę na niego czekała. Tęskniła za nim. Podszedł do niej po cichu, ale zorientował się po chwili, że przysnęła. Serce mu zmiękło na ten widok. Zamknął ciężkie okno i dotknął ostrożnie jej policzka. Wzdrygnęła się wyraźnie i odwróciła głowę jak oparzona.

- Mów po coś przyszedł i odejdź... - mruknęła chłodno, acz ze zmęczeniem.

- Oh... Ist es schön? - spytał z cichym pomrukiem, nieco teatralnym głosem. Zauważył, iż zadrżała z zaskoczenia - Ratest du, Wer es ist?

- Rzesza... - Polka z wolna obróciła do niego głowę.

Mężczyzna uniósł lekko kącik ust, ściskając ramię kobiety. Ta natomiast dotknęła jego przedramienia zimną jak lód dłonią. Niemiec musiał jednak powściągnąć emocje. Mieli w końcu, małą, bo małą, ale widownię. Na czulsze powitanie mogli sobie pozwolić dopiero w samotności.

- Chodźmy stąd. - mruknął, kiwając na jednego z żołnierzy, by popchnął wózek - Zimno tu jak w psiarni.

Osłabiony kraj skinął głową i lepiej przytulił swojego syna. Niemiec rzucił lodowate spojrzenie podwładnym. Ci tylko pospuszczali kornie głowy i posłusznie odprowadzili ich do sypialni Polki, po czym wyszli, zamknąwszy drzwi. Rzesza przekręcił starannie klucz w zamku i zaczął pozbywać się niepotrzebnych części ubioru, cały czas kryjąc coś przed Polką. Ona tymczasem odłożyła śpiące dziecko na łóżko i gładziła je dłonią, czekając cierpliwie, aż drugi kraj do niej przyjdzie.

Nie minęło dużo czasu, a Niemiec zbliżył się i przykląkł przed wózkiem, patrząc na nią ze spokojnym uwielbieniem. Polka położyła mu swe zimne dłonie na ramionach, powoli przejeżdżając nimi do policzków mężczyzny. Oboje milczeli, choć zupełnie różne myśli krążyły w ich umysłach. Wreszcie on przysunął się z wolna i zetknął z nią czołem, kładąc prawą rękę na jej policzku.

- Zmarzłaś. - stwierdził nagle.

- To nie istotne. - opuściła ręce na jego ramiona - Jesteś wreszcie...

- Przeziębisz się.

- Nie takie okoliczności musiałam przetrwać i nic mi nie było. - uśmiechnęła się nieco kpiąco - Nie jestem kanapowym pieskiem z Zachodu.

- Wiem. Jesteś wytrzymałą bestyjką ze Wschodu. - uniósł kącik ust.

Polska chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie dostrzegła delikatny ruch jego lewej dłoni. Coś trzymał za plecami, ale nie można było dostrzec co takiego. To tylko podkręcało jej zainteresowanie i on o tym wiedział.

- Ciekawość jest niebezpieczna Aniołku. - uniósł nieco wyżej kąciki ust.

- Może lubię niebezpieczeństwo? - mruknęła cicho, zdejmując mu z głowy czapkę. Pogłaskała lekko jego ciemne włosy - Ale jeśli nie chcesz, żebym wiedziała, to nie będę naciskać.

- Cóż, tak właściwie to chyba wolałbym, byś podzieliła ze mną ten... "mały kłopot".

Wyciągnął wreszcie dłoń zza pleców. Okazało się, że trzymał małe, szare zawiniątko, które teraz spoczęło na kolanach kobiety. Ta spojrzała na niego z lekko uniesioną brwią.

- Wygląda na to, że twój syn będzie miał towarzystwo.

Ten komentarz jeszcze bardziej udziwnił całą sytuację. Panna zaczęła ostrożnie rozchylać szary materiał, chcąc upewnić się w domysłach. Jednak okazało się, że się pomyliła. To nie było młode zwierzę. Na jej kolanach spoczywał malutki chłopczyk o czarno-czerwono-żółtej fladze. Był mały i słaby, jednak... żył.

- Kiedy...? - zapytała cicho, kryjąc starannie mieszane uczucia, które nią wstrząsnęły.

- Niedawno. Dlatego postanowiłem wrócić wcześniej. - położył dłoń na jego brzuszku - Musiałem z nim jak najprędzej przyjechać do stolicy... do ciebie.

Kobieta milczała, wpatrując się w dzieciaka. A więc oto jest kolejny przedstawiciel germańskiej rodzinki... To może znaczyć bardzo wiele różnych rzeczy. Szybki upadek? Albo długie lata, w których Rzesza będzie miał czas na wyszkolenie kolejnego psychopaty? Ciekawe, czy on również będzie miał trójkątne zęby i zapędy imperialistyczne? Zamyśliła się, wpatrując w nieszczęśliwy wyraz twarzy małego.

- Polen?

- Słucham?

- Będę lepszym ojcem niż... ON. Wychowam go dobrze. - rzekł poważnie - Jednak sądzę, że będzie on potrzebował matki... tak jak twój syn ojca.

Polska spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się, czy mogłaby mu wybić zęby i utrzymać dalej swoją grę. Po tym wszystkim? On śmie proponować być OJCEM?! Chłodny gniew zmroził wyrzuty sumienia w jej sercu. Nigdy w życiu. Ale… Możliwość poznania jego następcy? Możliwego wychowania go na posłusznego i mniej groźnego przeciwnika? To byłoby tego warte. W dodatku to dziecko stanowi idealną wymówkę do przeniesienia jej syna w bezpieczne miejsce! Jej policzki delikatnie poróżowiały, czego nie było za bardzo widać. Trudno byłoby się wytłumaczyć na arenie międzynarodowej, ale jeśli zapobiegnie stworzeniu potwora… Przytuliła do siebie ostrożnie chłopca.

- Zgadzam się. – bladą twarz rozjaśnił lekki, zmęczony uśmiech, który był niczym w porównaniu do radości, jaka ogarnęła Niemca.

* * *

Kolejne dni nie pozwoliły Rzeszy cieszyć się z powrotu do Polki. Sprawy się skomplikowały… Przynajmniej większością dokumentów zajmowało się teraz jego dwóch sekretarzy. A jednak to wszystko chwilami zlewało się w jeden wielki ciężar, który zdawał się go przerastać. Na szczęście żelazna, niemiecka, silna wola utrzymywała go w pionie i nie pozwalała na spoczynek.

Westchnął lekko pijąc drobnymi łykami whisky. Patrzył przez okno na padający z wolna śnieg, co jakiś czas wracając wzrokiem do jasnych, odsłoniętych dla niego okien. Blada kobieta siedziała w jednym z nich i uśmiechała się słabo, nadzorując najwyraźniej zabawę ich potomków. Był to tak ciepły i radosny obraz, że kusiło go, by tam iść… Mężczyzna mruknął do siebie, unosząc lekko kąciki ust. To miła myśl: że te rozrabiaki są jego i jej. Są prawie jak ludzka rodzina, choć przyznać musiał, że właściwie bardziej mu się podoba spędzanie czasu z Polską niż dzieciakami. Opiekę nad nimi w całości poruczył jej, uznając, że póki co nie jest istotny jego udział. Kobieta specjalnie go nie próbowała przekonać do uczestnictwa, chyba również uznając, że nie jest niezbędny, póki co.

Zdystansowanie jednak nie mogło pokryć zmartwienia. Czasem czuł, że chyba tylko cud mógłby go ocalić… Oczywiście ganił się w myślach za pesymizm. Na pewno jeszcze zdoła odwrócić losy wojny!

Ale Polska… każdej nocy dręczyły biedną koszmary, po których nie mogła się uspokoić. Myślała pewnie, że nie wie o tym, ale strażnicy i pielęgniarki donosiły co się u niej działo. Często wzywała przez sen imienia Węgier i swojego świętej pamięci ojca. Nie chciała brać ani środków usypiających, niechętnie zgadzała się jedynie na środki uspokajające. Gdy miewał już chwilkę by zajrzeć do nich, nie chciała nic o tym mówić, nawet gdy wyglądała coraz słabiej. On nie mógł nic zaradzić na jej upór… więc postanowił wezwać kogoś, kto będzie w stanie.

- Mein Führer, już jest. – oznajmił adiutant, stając przy nim na baczność.

- Schować dzieci i zaprowadzić do niej… Nie wolno im nigdzie wychodzić, dopóki ja się tam nie pojawię. – rozkazał i dopił jednym haustem resztę.

Czuł coś śmiesznego w głębi trzewi… ale to pewnie sznycel z obiadu.

Tymczasem jego słudzy, wykonawszy pilnie jego rozkazy, wpuścili gościa do pokoju z jasnymi oknami i zostawili jeńca z gościem samych.

Pierwsze co zrobili, to uściskali się mocno i wylewnie. Stary wąsacz nie mógł się odkleić od rannej Polki.

- Mówili, że cię wykończono, ale ja byłem pewien, że to nie jest prawda. – szepnął drżącym z emocji głosem, głaszcząc ją po głowie.

- Było blisko… zbyt blisko. – odparła, zaciskając palce na jego ramionach – Tata… on…

- Ciii… wszystko wiem. Przeszłaś przez piekło i z powrotem... – przyznał starszy kraj i spojrzał jej w oczy – Ale to jeszcze nie koniec… Opowiedz mi wszystko, żebym wiedział co zamierzasz.

- Skąd wiesz, że coś zamierzam?

- Lengyelország… nie byłabyś córką swego ojca, gdybyś czegoś nie planowała.

* * *

- ... i tak dochodzimy do dziś. – podsumowała, unikając spojrzenia Węgier – Wiem, że chciałbyś mnie potępić, ale wiedz, że niczego to nie zmieni. Dla mojego syna zrobię wszystko.

Wzburzony mężczyzna przechadzał się w tę i z powrotem po pomieszczeniu, sapiąc niczym miech kowalski. Wreszcie nie wytrzymał i zwrócił się do niej:

- Czyś ty postradała zmysły?! Na Boga Ojca Jedynego! – wąsy ruszały mu się zabawnie, gdy zgrzytał zębami – Nie wiem czy mam być bardziej wściekły, że tak ryzykujesz, czy dumny, że do tej pory wodzisz za nos tego psychop…! – sam sobie przerwał, zakrywając usta dłonią i zerkając w stronę drzwi. Po chwili rozdrażnionego sapania spojrzał znów na nią – Ojciec twój albo się w grobie przewraca, albo tańczy krakowiaczka przed przodkami tej bestii.

- Myślę, że dziadek bawi się razem z nim. – przyznała z głupawym uśmieszkiem Polska – I macha tym łajdusom.

Jak bardzo by chciał, Węgry nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia. Westchnął ciężko i wreszcie zasiadł na fotelu przed nią.

- Nie zaczynaj ze mną. – szarpał lekko krzaczaste, zadbane wąsy, ściszając konspiracyjnie głos – Sytuacja robi się coraz trudniejsza… gdyby nie fakt, że alternatywą jest ten czerwony potwór, już bym się pożegnał z „wodzem”. Póki co na dobre ci wyszła jego słabość do ciebie, ale nie możesz tu zostać…

- Wiem... Nawet tu dochodzą pewne niepokojące informacje. – przyznała cicho – Dlatego starałam się jakoś zaaranżować nasze spotkanie przez Rzeszę… musisz mi pomóc z czymś nieprawdopodobnie wielkim.

- Ucieczka nie będzie prosta. – ostrzegł ją natychmiast, kiwając głową.

- Nie, jeśli on sam nas wyda. – uniosła palec, kiwając na mężczyznę.

- Masz na myśli niemiaszka?

- Tak. Jeśli zagramy, jak trzeba, sam każe odesłać dzieci w „bezpieczne miejsce”. – przebiegły uśmieszek nie schodził z jej ust – Jako ich wrażliwa, słaba opiekunka, powinnam im towarzyszyć, by nic złego się im nie stało… Natomiast ty, jako mój przyszywany stryj będziesz chciał…

- Zaopiekować się wami i ukryć przed wrogimi siłami. – dokończył, lekko wytrzeszczając oczy – Dziecko… jesteś genialna! – jednak po chwili jego entuzjazm przygasł – Zapominasz jednak o Czerwonej Zarazie. Wkrótce ma wleźć w moje terytorium. III Rzesza nie ma jak wysłać mi wsparcia. Z resztą, zakładając, że jego genialny plan się nie powiedzie i Bolszewik zacznie oblegać Niemca, to wcześniej z pewnością zamknie mnie z innymi przegranymi w więzieniu. I on to wie i na pewno nie będzie chciał nas wysłać! - rozłożył ręce - A poza tym nie chcę mieć do czynienia z jego bahorem.

- Magyarország... wiem, że to o co proszę wydaje się być niedorzeczne, ale uwierz mi: wiem o co proszę. – uścisnęła jego dłoń, spoglądając mu w oczy – Poradzimy sobie, zobaczysz…

- Lengyelország, nie mogę... Nie mogę was narazić. - pokręcił głową.

- Nie narazisz… ja będę tam z nimi. Poza tym tam są jeszcze moi ludzie. Uda nam się jakoś zorganizować niepostrzeżenie mój przerzut przez góry, zanim ktokolwiek zdoła się zorientować, że coś jest nie tak. W domu Częstochowa już się nimi zaopiekuje.

- Lengyelország...

- Proszę cię... przecież wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, jak okrutny jest Bolszewik. - oczy powoli się jej szkliły. A może to jemu zamazywał się obraz, gdy na nią patrzył? Nie miał pojęcia, ale czuł coraz większą gulę w gardle – Jeśli nam nie pomożesz, rozgłosi wszystkim, że współpracowałam i pod pozorem ratowania od złych wpływów, zabierze mi małego… Tego nie mogłabym znieść. - głos jej się lekko załamał.

Zapadła głęboka, napięta cisza. Węgier rozważał w duszy słowa drugiego kraju, szarpiąc nerwowo wąsy. Już sam nie wiedział co było gorsze… ale w jednym rację musiał jej przyznać: choć nie było ku temu podstaw, rzucono by na pewno podejrzenie na Polskę, gdyby została. Włosy zjeżyły mu się na karku, gdy pomyślał o wszystkich następstwach takiego zdarzenia. Spojrzał znów w smutne, pełne nadziei oczy Polki, czekającej na jego odpowiedź. Wypuścił powoli powietrze. W sercu zmagał się jeszcze chwilę ze swoimi wątpliwościami, jednak praktycznie podjął już decyzję.

Wziął głęboki wdech.

I powiedział.

* * *

Obiecał sobie, że da im półtorej godziny, ale było to najdłuższe półtorej godziny w jego życiu. Po prostu już nie mógł wytrzymać. Gdy nareszcie poszedł do nich, zastał Polkę i Węgra zatopionych w rozmowie. Mężczyzna trzymał ją za rękę, gdy opowiadała mu coś z przejęciem.

- … spojrzał na mnie i powiedział: „mama”. – uśmiechnęła się delikatnie

- Idzie swoim tempem. – odparł ciepło Węgier – Ale zaprawdę, ty i twój naród jesteście jak drzewo.

- Wypuszczamy listki? – uniosła na niego brew.

- Nie ty mały huliganie. – roześmiał się cichutko – Nie ważne, gdzie życie was rzuci, jak was porani. Zawsze będziecie potrafili się uleczyć, zaadaptować, wzrosnąć. Nawet gdy świat będzie przeciw wam. – pocałował ją w czoło, ku rozdrażnieniu.

Polska zamyśliła się głęboko. Westchnęła melancholijnie, opierając się o Węgra. A III Rzesza zacisnął dłoń na piersi. Coś było nie tak z jego sercem. Polska, leżącą bezsilnie na łóżku, przypominała mu ptaka ze złamanym skrzydłem. Nie mógł na to patrzeć, wyrzuty sumienia piekły go zbyt mocno. Powinien być razem z nią, a nie zrzucać to na tego podejrzanego politycznie zdrajcę. Z trudem uspokoił się i odchrząknął, zamykając drzwi. Oboje spojrzeli na niego, ale nie byli zbyt zadowoleni.

- I jak? – zbliżył się nieśpiesznie, obserwując ciekawie Polę.

Ona posłała mu mały uśmiech, ale jej przyjaciel rzucił mu podejrzliwe, niechętne spojrzenie.

- Co „i jak”?

- Czujesz się spokojniej? – Niemiec zwrócił się bezpośrednio do swojej muzy, stając naprzeciw nich.

- Nie. – przyznała cicho, ściskając mocniej rękę Węgra, który sapnął z niezadowoleniem, ale umilkł – Coś jest nie tak.

- Słucham? – uniósł brew.

- Nie mogłam ci powiedzieć, byłeś strasznie zajęty. – rzekła cichutko – Ktoś był tu w nocy kilka razy… Kiedy się budzę, widzę, że rzeczy leżą w innych miejscach niż poprzedniego dnia. Czuję się stale, jakby ktoś mnie obserwował.

- Niemożliwe. Strażnicy by nikogo nie przepuścili. – zaprotestował, zakładając ramię na ramię, jednak nie był przekonany. Nie raz przepuścili do niej niebezpieczeństwo…

- Naprawdę w to wierzysz? – spytała cichutko, spuszczając wzrok – Boję się, że planują zniszczyć… następcę.

Niemiec zacisnął wargi, zerkając na Węgra, który ścisnął dłoń jego kobiety z ponurym wyrazem twarzy. To, że powiedziała mu o ich skomplikowanej relacji było pewne, ale chyba zachowała informację o młodym dla siebie… I dobrze. Ale to niewiele znaczyło, bo jeśli naprawdę ktoś przychodził do jej pokoju… Czyżby…

- Nie sądzę, żeby to był ktoś z twoich. W końcu nie ośmieliliby się działać wbrew twoim rozkazom, nie po tym wszystkim. – rzekła Pola, jakby odgadując jego myśli – Ale nawet nie znaczyło to nic. Bo jeśli naprawdę ktoś przychodził do jej pokoju…

- Może to tylko służba. – westchnął z irytacją, którą usiłował pokryć niepokój.

Węgier parsknął ponuro na takie stwierdzenie i zerknął na Polskę.

- Brzmi to, jakby ktoś gromadził informacje na temat twój i twojego potomka moja droga. – przyznał ostrożnie, gładząc jej dłoń.

- Szpiedzy…. - Rzeszy serce stanęło. Któraś strona już ma bezcenne informacje o jego potomku… o jego Polce… Potarł powoli twarz. O jego planach zapewne też – Być może schowali się wśród personelu… ale nie ma sensu odsyłanie ich wszystkich… To tylko wprowadzi zamieszanie, w którym więcej mogłoby się dostać do środka. – zgrzytnął zębami.

- Ale jeśli nic nie zrobimy, ktoś może skrzywdzić… - szept kobiety był niemal niedosłyszalny.

Nigdy nie widział na jej twarzy takiego strachu, jak w tej chwili. Wzdrygnął się, postępując instynktownie do przodu, ale wstrzymał się ze względu na Węgra. Mężczyzna obrócił się całkowicie do przyjaciółki, starając się ją uspokoić. Zagryzał nerwowo wąsa. Jego umiejętności aktorskie nie były najlepsze, toteż postanowił milczeć, by się czymś nieopatrznie nie zdradzić. Dobrze, że Pola potrafiła zagrać na III Rzeszy jak na mandolinie… Choćby teraz: łzy w oczach, drżenie, łamiący się głos:

- Błagam cię, odeślij nas na jakiś czas… tu nie jest dla nas bezpiecznie…

- Nie ma takiej możliwości. Jeśli faktycznie są tu jacyś szpiedzy, mogą się dowiedzieć o wszystkim i zaatakować was w trakcie przejazdu! – zdenerwował się, zakładając ramię na ramię – Poza tym, gdzie was mogę odesłać?! Gdzie bylibyście bezpieczniejsi niż ze mną!? Może w Cesarstwie Wielkiej Japonii, ale on jest za daleko! A nie ufam żadnemu z tych bałwanów na południu, by mogli was ustrzec… Ich lojalność jest dyskusyjna! – sarknął rozdrażniony

- Może Szwajcaria? – zaproponowała nieśmiało, starając się oddychać głęboko. Opierała się mocno o Węgry, próbując się uspokoić. Wąsaty kraj postępował z nią delikatnie i ostrożnie. Rzesza powstrzymywał się, by go nie odsunąć tylko dlatego, że działał na nią uspokajająco. Powściągnął gniew i pochylił się ku swojej Polce.

- Szpiedzy donoszą, że Stany przymilają się do tej Czerwonej Gnidy. – rzekł miękko, kładąc dłoń na jej dłoni – Chcą pomocy z Cesarstwem. Dlatego nie mogę was wysłać na zachód… jeśli ZSRR skinie ręką, to chętnie was mu wydadzą…

Serce mu się krajało, gdy słyszał jej cichutkie pojękiwanie. Ten emocjonalny stres nie pomagał w leczeniu jej ran. Westchnął cicho, zagryzając wargi. Łypnął na Węgra, który podawał właśnie chusteczkę Poli. Niestety… to on byłby najwłaściwszym wyborem, by zaopiekować się dziećmi… lojalność wobec niej była dokładnie tym co robiło z niego idealnego kandydata na przechowanie ich w bezpieczeństwie. Tylko, że Rzesza wcale nie chciał odsyłać swojej kobiety. Ona była jego i już.

Lecz nagle uświadomił sobie, że przecież wcale nie musi. Polska martwiła się o ich dzieci, a nie o siebie! No tak! Poza tym o ile łatwiej jest ukryć dwoje małych dzieci niż tak ciężko poranionego i znanego dorosłego! Zrelaksował się nieco i nawet rozpogodził.

- Węgry… - kraj spojrzał na niego wrogo.

- Tak? – to było najbardziej suche, nieprzyjazne i grobowe tak, jakie Niemiec słyszał w swoim stosunkowo krótkim życiu. Oblizał szybko suche nagle usta, z trudem zmuszając się do wyduszenia tych słów:

- Zabierzesz ich do siebie.

- Słucham?!

Cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu, świdrowała wręcz mózg. Pola patrzyła na niego z zaskoczeniem, a wąsaty Węgier patrzył na niego z niedowierzaniem i ledwo wstrzymywanym gniewem.

- Chyba sobie żartujesz. W tym momencie? – zasyczał, ale nie podnosił głosu - Wzywasz mnie tu w najgorszej możliwej chwili, kiedy armia tego dzikusa ma zająć moje ziemie i chcesz wysłać Lengyelország w sam środek tego ognia wojny?!

- Opanuj się. - odparł chłodno mężczyzna.

- Nie mam zamiaru! Chcesz wydać na śmierć córkę mojego przyjaciela? Czy ty już nie masz serca!? To tragiczny pomysł!

- Mało masz zapomnianych zameczków czy innych dworków, gdzie można by schować dzieciaki? – prychnął lekceważąco – Z resztą nie martw się ZSRR, już ja sobie z nim poradzę!

- Tak jak pod Kurskiem?! – spytał złośliwie.

- To chyba najlepsze wyjście. – zgodziła się cicho kobieta.

- Chyba nie mówisz poważnie?! – wykrzyknął.

- Nikt się czegoś takiego nie spodziewa. – zauważyła niepewnie.

Węgier burknął rozdrażniony i niespokojny, patrząc raz na jedno raz na drugie i mamrocząc pod nosem przekleństwa. Ostatecznie jednak nie mógł się opierać w nieskończoność.

- Dobrze… zabiorę was oboje… jest to na tyle szalone, że może rzeczywiście się uda. – westchnął ciężko – Ale wyjeżdżamy jutro rano. Nie ma czasu do stracenia.

- Dziękuję ci… - Pola uśmiechnęła się blado.

- Postanowione. Wobec tego zabierzesz IV Rzeczpospolitą i jeszcze jeden młody kraj. – III Rzesza odetchnął w duszy z ulgą. Aż dziw, że się tak łatwo zgodził…

- Jaki młody kraj? – Węgry zmrużył mocno oczy, krzywiąc się.

- Nie ma to większego znaczenia. – syknął III Rzesza.

- Ja też pojadę. Będę się opiekować malcami… - przerwała ich dyskusję Polska, zaznaczając swoją obecność, ale i jej nie dane było dokończyć.

- Absolutnie nie. – uciął ostro Niemiec – Jesteś ranna, słaba, zwiększasz ryzyko przeprowadzenia tej operacji. Każdy na pewno zwróci uwagę na twoją obecność. – zauważył i dotknął delikatnie jej policzka, dodając miękkim tonem – Lepiej, jeśli tu zostaniesz i wrócisz do zdrowia.

- Ale… - zająknęła się Polska, patrząc na niego z niepokojem, a Węgry poruszył się nerwowo. Niemiec znów poczuł coś w głębi trzewi, jakby złe przeczucie, ale zdusił je.

- Nie bój się. Nie pozwolę zrobić ci krzywdy, bo stale będziesz przy mnie. – odparł stanowczo i zwrócił się do Węgra – Możesz być spokojny. Włos jej z głowy nie spadnie.

Rozpacz ścisnęła serce wąsatego kraju. Och Boże! Przecież ten wariat skaże córkę jego drogiego przyjaciela na śmierć! Lub jeszcze gorzej! Gorączkowo zastanawiał się nad jakimś sposobem przekonania go, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Niestety Polsce również nic nie chciało przyjść na myśl. Nie mogła protestować bez zerwania misternej sieci, jaką roztoczyła wokół niego…

- I sądzisz, że w ten sposób mnie ochronisz? - spytała tylko cicho.

- Nie sądzę. Wiem. – odparł i pocałował ją w dłoń.

Węgry zbladł i spojrzał niespokojnie na Polskę, ale cóż mogli zrobić? Co ona miała zrobić? Uśmiechnęła się gorzko, nawet nieco żałośnie. Los podstawił jej nogę na ostatniej prostej… Ale nie miało to znaczenia. IV RP miał zagwarantowaną ucieczkę… jeszcze dziś przeniosą jej słoneczko w bezpieczne miejsce i tylko to się liczyło.

- Nic to nie pomoże... I tak zrobią ze mną co będą chcieli, tak jak z tobą, czy resztą. - na jej twarzy malowało się zmęczenie, ale i spokój – Skoro i tak w końcu będę musiała trafić do piekła, to już wolę dostać się do niego z tobą.

A gdy spojrzała w uśmiechniętą twarz swego wroga i jego niepokojąco błyszczące oczy, przez głowę przemknęła jej tylko jedna myśl: „Oboje jesteśmy tylko tego warci…”

Chapter 14: Our Last Night of Love

Chapter Text

Siedziała przy oknie, zagryzając wargi. On stał obok niej, zaciskając dłoń na szklance z whisky. Oboje patrzyli przez okna, jak Węgry wkłada do samochodu wielką „walizkę” z „dokumentami”. Serce mu pękało, ale powstrzymał chęć odwrócenia się do ich okien. Wsiadł i pojechał… Para patrzyła za autem, póki nie zniknęło w mrocznych ulicach.

Polska poczuła pieczenie w kącikach oczu, jednak nie pozwoliła sobie na łzy. Tak było trzeba. Klamka zapadła… Wysłali dzieci w podróż, której mogły nie przeżyć, ale zarazem była ona ich najpewniejszą szansą na przeżycie bezpiecznie końca wojny. Nie zmieniało to jednak faktu, że bolało ją serce niemal tak mocno, jak w trakcie powstania…

Tymczasem III Rzesza jednym haustem opróżnił zawartość szklanki, po czym uścisnął ramię zdenerwowanej kobiety. Powaga sytuacji udzieliła się mu razem z niewesołymi myślami.

- Nie bój się. Otto się na tym zna. Takie akcje to dla niego nie pierwszyzna. Wesprze Węgra w działaniach.

- Wiem... - odparła cicho, dotykając jego dłoni - Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że już nigdy ich nie zobaczymy.

* * *

Coś się popsuło… coś było zdecydowanie nie tak. Już od tamtej rozmowy z Węgrem miał takie wrażenie, ale w tygodniach po jego odjeździe bardzo się nasiliło. Pola skupiła się całkowicie na swojej rehabilitacji i przestała z nim rozmawiać… może nie całkowicie, ale trudno było ją złapać. Była ciągle zmęczona albo tęskniła za ich dziećmi, albo chorowała na melancholię. Westchnął cicho, sącząc powoli kawę i odchylił się na fotelu. W ostatnich czasach cechowała ją raczej spokojna rezygnacja i pragnienie samotności, niż upragniona przez niego miłość… No dobrze, martwiła się dziećmi, frontem zbliżającym się, ale to nie był powód, by go odpychać! Przy nim przecież mogłaby czuć się bezpiecznie, był jej partnerem, a przecież traktowała go jakby…! Jakby… przestała go…

Nagle, w umyśle Niemca rozbrzmiał głośny, szyderczy śmiech, pełen złośliwości i ironii, na dźwięk którego o mało nie upadł.

„Kochać? Ciebie? Och mój drogi… nie jesteś na tyle naiwny by uwierzyć, że kiedykolwiek darzyła cię jakimkolwiek, pozytywnym uczuciem? Wiesz przecież, że członkowie ich rodu i mojego zawsze byli, są i będą wrogami!”

III Rzesza zamarł i zbladł śmiertelnie. Nie… to niemożliwe! Przecież…

„Myślisz, że tak łatwo jest się mnie pozbyć? Że znalazłeś jakiś sposób? Nie łudź się. Póki bije twoje serce, nie opuszczę cię… Będę ci wierniejszy niż ta twoja ukochana oszustka.”

Ramiona kraju zadrżały, a pięści zacisnęły się twardo. Kubek zatrzeszczał ostrzegawczo w dłoni.

- Nie mów tak o niej… – zasyczał cicho, patrząc w sufit – Nie masz prawa pisnąć nawet słówka ty psychopato! Mein Engel kocha mnie bardziej niż ty samego siebie!

„A ja naiwny łudziłem się, że chociaż naiwny nie jesteś… ale dobrze! Załóżmy, że rzeczywiście coś tam czuje. Nawet jeśli, to przecież godzina śmierci się zbliża. Nie ochronisz jej przed Bolszewikiem. Będzie cierpiała z twojego powodu, a wasze obrzydliwe dzieciaki zostaną wytresowane przez tego Dzikusa na posłuszne pieski. Być może właśnie tak zginiesz: zamordowany przez własnego syna! O, zasługujesz na taką śmierć. A ona? Zapewne będzie żyła w poniżeniu, pod butem Sowieta, patrząc na cierpienie własnych ludzi! Złamie jej ducha, a jej ciało... sądzę, że nawet on nie będzie chciał jej dotknąć, chociaż... Zapewne by jeszcze lepiej ugruntować twój wyrok śmierci, połamie jej kręgosłup i zrzuci to na ciebie. Tak jak Katyń. Bo skoro już jeździ na wózku, to nie wzbudzi większych wątpliwości. Ale czyż to nie cudowne, że będzie to tylko i wyłącznie twoją winą?”

Rzesza prychnął pogardliwie, uśmiechając się do siebie z politowaniem. Siorbnął głośno kawy, jakby nagle głos ojca przestał na niego wpływać.

- Wyszedłeś z wprawy… naprawdę sądzisz, że twój katastrofizm na mnie zadziała? W dodatku tak marny…

„Och? Czyżbyś na domiar wszystkiego stracił zdrowy rozsądek?”

Niemiec odchylił głowę w tył i roześmiał się spokojnie, prezentując swoje kły.

- I z gorszej opresji potrafiliśmy wyjść cało! Nie boję się Sowieta i jego niewolników, udających mięso armatnie. – zmarszczył się lekko i dodał lekkim, choć niepokojącym szeptem – Nikt nie stanie między mną a nią… Ani ten brutal, ani alianci, ani nawet jej choroba. A już na pewno nie ty.

Zapadła śmiertelna cisza. Niemiec uśmiechnął się triumfalnie i spojrzał z nadzieją w stronę drzwi. Wszystko będzie dobrze. Jeśli jego pokonał, to i jej melancholię pokona. Jeszcze będą razem szczęśliwi.

* * *

Wszystko szło w miarę zgodnie z ogólnym planem. Alianci napierali i mimo urojeń Rzeszy, byli już coraz bliżej. Koniec wojny zbliżał się wielkimi krokami i zapowiadał się stosunkowo dobrze. Z urywków wiadomości szeptanych przez strażników i lekarzy wywnioskowała, że front się zbliża z obydwu stron. Nie wiedziała dokładnie kto jest bliżej, ale wgłębi serca miała nadzieję, że prędzej dotrą Amerykanie. Bliżej było Sowietom, ale lepszymi strategami byli ludzie wolnego świata… Nie mówiąc o lepszym sprzęcie i treningu. IV Rzeczypospolita był bezpieczny, młody Niemiec też… ufała, że Węgry ich przechowa do końca wojny i zaopiekuje się nimi.

Do niedawna, świadomość tego wszystkiego sprawiała, że trwała w dogłębnym, niezmąconym spokoju i zgodzie na nieprzewidywalność dalszego losu. Niepewność zupełnie jej nie przeszkadzała. Lecz właśnie – do niedawna. Gdyż nie brała pod uwagę, że im bliżej i więcej będzie obcować ze swoim oprawcą, tym większe wyrzuty sumienia będą ją dręczyć. Częste przebywanie razem sprawiło, że próby dehumanizacji przeciwnika spełzły na niczym. Szczególnie wieczory, które ukazały jej niepokojącą prawdę – Niemiec ciężko chorował… psychicznie. Przez cienkie drzwi słychać było jak konwersuje ze sobą samym, śmieje się, czasem warczy i jęczy. Te żałosne dźwięki wzbudzały mimowolną litość w sercu Polski i palący, niszczący wstyd.

Był mordercą? Był.

Był jej wstrętnym? Był.

Był odpowiedzialny za sześć lat przelewania hektolitrów krwi i łez? Był.

Ale czy środki, jakimi z nim zaczęła walczyć były właściwe? Absolutnie nie. Środki, jakimi się osiąga cel są równie ważne, co sam cel! A co innego walczyć z otwartą przyłbicą i co innego wybierać metody podstępne, niehonorowe. W dodatku, prócz niemoralności jej metod, trapiło ją jak niebezpiecznie zaczynało się robić. W końcu, choć do tej pory traktował ją z największym szacunkiem, nie miała żadnej gwarancji, że zawsze tak będzie. Jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że nim manipulowała? Że grała wielce zakochaną dla ratowania syna? Nie bała się nawet o siebie, ile o to jakie dalsze konsekwencje może to pociągnąć. Logika rzadko działa w furii… Westchnęła cichutko, zamykając oczy. Czuła się tak zmęczona tymi wątpliwościami…

Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z półsennego stanu. Otworzyła szeroko oczy, chwytając szybko za nóż schowany między materacem, a ramą łóżka.

- Polen? Śpisz?

- Nie… – odparła cichutko, ściskając mocniej broń.

Wszedł powoli do pokoju. Na widok więźnia jego zmarszczone czoło się rozpogodziło, a prosta kreska zaciśniętych ust ułożyła się w leniwy uśmiech.

- Jak się czujesz moja śliczna? – spytał tkliwie, podchodząc powoli bliżej.

- Trochę lepiej niż wczoraj. – przyznała cichutko, obserwując go pasywnie.

Dotknął delikatnie jej policzka, przyglądając się jej z troską. Jego ręka wręcz paliła jej skórę. Nie znosiła jego dotyku, zawsze zdawało się jej, że jego ręce ociekają krwią. Zacisnęła zęby i posłała mu delikatny uśmiech.

- A ty? Zmęczyli cię?

- Eh, nie bardzo, bo miałem miłą perspektywę końca dnia. – błysnął zębami z zadowoleniem. Kobieta jęknęła w duchu, zaklinając siły wyższe, by ją zostawił w spokoju i jeszcze bardziej nie komplikował sytuacji. Niestety, III Rzesza przybrał łagodny wyraz twarzy, pytając – Polen… chciałabyś coś zobaczyć?

Cóż było robić? Skinęła powoli głową, patrząc na to, co może mieć w kieszeniach. Ale ku jej wielkiemu zaskoczeniu, zamiast zaprezentować jej coś, mężczyzna podniósł ją ostrożnie i posadził na wózku. Ruszył raźnie, niemal biegnąc w sobie jedynie znanym kierunku. Jak się okazało, celem był pusty pokój, którego okna wychodziły na pachnący już ogród. Wiosenne kwiaty pachniały jak marzenie – świeżo, intensywnie, upajająco. Polska mimowolnie przymknęła oczy, wzdychając szczęśliwie. Słodki zapach szedł do głowy jak dobre wino, kierując myśli ku przyjemnym wspomnieniom, jak choćby ta ostatnia przed wojną wiosna, gdy wybrała się ze swoimi chłopcami i ojcem na polowanie. Łzy wzruszenia same napłynęły jej pod powieki.

Natomiast III Rzesza zamruczał cicho, zadowolony z poczucia oddalenia obowiązków i męczących narzekań ojca. Patrzył na swojego więźnia z czułością, na swojego rozemocjonowanego anioła. Aż przypomniała się noc, w którą poznał swą Poleczkę. Westchnął cicho, z delikatnym rozmarzeniem. To był jeden raz, gdy zatańczyli, jeden jedyny w całym jego życiu... Ale i tak zapamięta go aż do śmierci. Wyprostował plecy, założył dłonie za plecami.

- Podoba ci się? Mein Engel?

- To… wspaniałe. – przyznała, wpatrując się ponownie w mały ogród przed ich oczyma – Nie wiem, jak to zaaranżowałeś, ale to świetny pomysł.

- A mógłby być jeszcze lepszy… - zamruczał jej prosto do ucha, rozkoszując się tym, jak jej ciało zadrżało pod jego dotykiem.

Jego ukochana Polska… nie to, co ci tchórzliwi, zdegradowani ludzie. Wszędzie indziej z jakiegoś powodu zalała ich fala degrengolady i upadku moralnego. Żadnej miłości, żadnego romantyzmu. Banda zwierząt… tylko do służenia państwom się nadają! Jemu i jej… W tym morzu nieopanowania, on i jego panna byli "wysepką" normalności. Byli ponad ten szał strachu. To co, że przyszłość jest nieznana! Był pewien, że oboje stawią temu czoła, z należytą godnością czekając na to, co ma być. W istocie, z ich krwi narodzi się nowy przywódca… Jednak z rozmarzenia wyrwał go ruch Polski, która objęła się ramionami.

- Zimno ci? – zatroszczył się, obchodząc jej wózek, jednak zamarł wpół ruchu.

Czy to światła nocne, czy zmęczenie po całym dniu uspokajania panikarzy, ale dla niego Polka wręcz świeciła. Łuna odbijała się od jej złocistych włosów, a w tym białym giezełku szpitalnym, związanym białą szarfą, w bandażach, a nawet dzięki bladości liczka, przypominała mu Księżyc… Oczy trzymała zamknięte, chłonąc całą sobą ten cudowny wieczór. Uśmiech igrający na jej ustach czynił ją jeszcze piękniejszą. Westchnął głęboko, a cudowna woń z ogrodu uderzyła go w nozdrza, a była tak kobieca, pobudzająca, niczym afrodyzjak. Nogi pod nim zadrżały, omal nie upadł od uczuć jakie nim owładnęły. W jego oczach to była najpiękniejsza kobieta na świecie i nic nie mogło zmienić jego zdania. Dotknął ją z niemal nabożnym lękiem, jakby się bał, że zniknie mu.

- Polen… jesteś taka… – zaczął cichym, niskim głosem, ale urwał, przytłoczony emocjami.

Spojrzała na niego, ale jakoś tak smutno, melancholijnie. Serce jej się ścisnęło, gdy przyjrzała się Rzeszy. To rozkochane spojrzenie, szczenięcy wzrok… Zdobyła się na odrobinę litości i uśmiechnęła się do niego czule.

- Och kochany... – westchnęła, kojąc nerwy słodkim zapachem.

Wyciągnęła do niego dłoń, a on ujął ją czule, pocałował i pochylił się nad krzesłem swej panny. Pozwolił się pogłaskać po policzku.

- Nie zatruwajmy sobie myśli przykrościami i strachami... Chcę spędzić tę noc z tobą, chociaż przez chwilę nie zamartwiając się przyszłością. - poprosił, patrząc w oczy swej ukochanej.

Wyrzuty sumienia niemal ją zgniotły. Dech na moment straciła, szybko jednak się uspokoiła. Uśmiechnęła się do niego, a i on odpowiedział wyszczerzeniem kłów. Usidliła go swoim charakterem, czarem i „dobrocią” na Amen... Psia krew! Co robi do cholery?! Tak się z wrogiem nie walczy! Powinna go zdzielić szabelką, a nie truć jak żmija! Łzy wściekłości i wstydu zapiekły ją pod powiekami, zamknęła więc oczy i wsunęła dłoń w jego włosy, by odwrócić jego uwagę. Czule głaskała czarne jak smoła, miękkie kosmyki, na co zachwycony mężczyzna chętnie pozwalał, opierając się czołem o jej ramię. Dłuższy czas tak trwali, on mrucząc, a ona głaszcząc i zbierając myśli.

- Jest cudowny wieczór mein Engel. – zamruczał, podnosząc powoli głowę. Lekko chwycił jej podbródek, przesuwając kciukiem po wargach.

- Nigdy wcześniej nie widziałam nic piękniejszego. – kąciki ust drgnęły jej nieznacznie, ale szybko złączyła ich dłonie i zasłoniła się nimi.

- A ja tak... Pamiętasz noc, kiedy cię poznałem? I wielki bal?

- Jak mogłabym zapomnieć? Wtedy przeznaczenie splotło nasze losy. - zaśmiała się, cichutko.

- Nigdy później nie tańczyliśmy razem. – powiedział i po chwili dodał z pewną nieśmiałością – Ale… jeślibyś chciała…

- Tak? – spytała ostrożnie, patrząc na niego ciekawie. Lekko się uśmiechnęła – Czyżbyś chciał odtworzyć odbijanie mnie Włochom?

- Wie du wünchst, mein Engel... – podniósł się i wyciągnął do niej dłoń – Möchtest du also mit mir tanzen?

Propozycja była tak niespodziewana, że w pierwszej chwili dziewczyna nie powiedziała nic. Zamrugała powoli, przyglądając mu się.

- Ależ… w moim stanie? To niemożliwe…

- Dla ciebie… dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. – zamruczał zachęcająco, czekając cierpliwie na jej decyzję.

Pola pokręciła głową, ale ostatecznie skinęła z rozbawieniem.

- Natürlich... - przyjęła jego dłoń.

Podniósł ją delikatnie i pomógł jej oprzeć się na sobie. Objęła jego ramię, kładąc na nim głowę. Zaczęli się delikatnie bujać na środku pokoju. Ślicznie ze sobą kontrastowali: brunet i białowłosa, czerń i biel, mężczyzna i kobieta, radość i melancholia. A na pozór taką piękną parę tworzyli – on podtrzymywał ją mocno, jak swój skarb, ona tuliła się do niego miękko. Tańczyli wolno, patrząc na sobie dumnie, zupełnie tak, jak podczas pierwszego balu. Rzesza przymknął oczy, w upojeniu.

Pola niemiała tak przyjemnej perspektywy. Teatrzyk trwał… musiała dobrze grać swoją rolę, by doprowadzić tę sztukę do końca. Zamknęła oczy, zbierając siły. Zbyt mało było ich, by zdołała wymyślić coś romantycznego, toteż musiała zrobić to co była w stanie. Zanuciła jakąś melodię, a wreszcie też cicho śpiewać w swoim języku. Germanin wsłuchał się w jej głos, starając się zrozumieć słowa:

"Sprzedajna śliczna panna
ulicy szlifuje bruk
Nie jeden gość od rana
Przestąpił przez jej próg.
Lecz gdy czas pracy minie,
Gdy zbierze dolę swą,
To biegnie tam skąd płynie
Harmonii czysty ton..."

- Cóż to jest? - uniósł brew.

- Francuska piosenka. - uśmiechnęła się melancholicznie. III Rzesza słuchał jej głosu z przyjemnością.

"(...)Ona patrzy, jak on
Czuły wygrywa ton
Delikatnie klawiszy dotyka!
Ona wsłucha się w grę
I zatańczy, bo wie
Miłość jest zawsze tam gdzie muzyka!"

Mężczyzna mruknął cicho i nieco mocniej ścisnął jej talię. Dostosował rytm do jej cichego głosu. Była to dobrze znana melodia, jednak nigdy nie słyszał jej polskiej wersji. Brzmiała... interesująco, ciekawie, inaczej. Pocałował swą partnerkę w czoło i przycisnął ją do siebie. Zasłuchał się.

"Dziewczyna dziś się smuci,
Bo chłopca jej na front
Wysłali, lecz on wróci.
Tak, ona czuje to(...)"

Patrzyli sobie w oczy, poruszając się spokojnie. Ostatnie promienie słońca rzucały zupełnie nowe światło na ich ciała i nadawały nowy wyraz twarzom. Ciepło z wolna znikało, a wieczorny chłód padał na ziemię. Zapachy ogrodu z wolna znikały, a zastępowała je nikła, gorąca, lekko drażniąca, ale i przyjemna woń podniecenia.

"Sprzedajna panna śliczna
Ma dzisiaj w oczach łzy.
Jej akordeonista
Nie zagra więcej nic(...)"

Cały swój smutek, zawód, rozdarcie emocjonalne przelała w tę piosenkę. Już wolała wyżyć się tak, upuścić choć odrobinkę emocji. Przecież nie była ze stali. Strach o przyszłość, zmartwienie o dzieci, samą siebie, ciągła gra... Już ledwie wytrzymywała. Łzy zaszkliły jej oczy, chociaż żadnej nie uroniła. Ale głos drżał od emocji:

"(...)Lecz akordeon przecież
Nie będzie w kącie stać.
Artystów nie brak w świecie,
Co też potrafią grać!"

Ale Niemiec nie był tępy, choć przypisywał to czemuś kompletnie innemu. Zawstydził się sam sobą. Znów zawiódł. On leczył przy niej lęki, bóle i smutki, ale gdy powinien robić to samo dla niej... Zacisnął lekko zęby, obserwując jej twarz. Był gotów zrobić wszystko, by oddalić od niej ten ból.

"Lecz to miłość, nie on
Czuły wygrywa ton,
Niewidzialnie klawiszy dotyka!
Ona wsłucha się w grę
I zatańczy, bo wie:
Śmierć jest tam, gdzie się kończy muzyka!
Ona wsłucha się w grę
I zatańczy, bo wie:
Śmierć jest tam..."

Ale nie było jej dane dokończyć piosenki, bowiem Rzesza zatrzymał się nagle, lekko odchylił ją do tyłu i złączył ich wargi w niespodziewanym pocałunku. Jego usta były dość szorstkie, ciepłe, ale jej za to wrażliwe i delikatne. Potrzebowała chwili, by odpowiedzieć na jego ruch, powstrzymała się jednak przed odepchnięciem go. Postąpiła wręcz przeciwnie – lekko wtuliła się w niego, zamknąwszy oczy. Pozwoliła drobnej łezce popłynąć po biało-czerwonej skórze. Mężczyzna natychmiast ostrożnie ją starł, kończąc pocałunek.

Słońce zaszło już zupełnie, a wieczór stanął u progu nocy. Księżyc i gwiazdy rozpoczynały swoje panowanie na nieboskłonie. Chłód z wolna przekradał się do pokoju. Czuł jak jej ręce zaczyna pokrywać gęsia skórka. Półmrok zakradł się do pokoju, okrywając parę swym delikatnym welonem. A oni patrzyli na siebie w ciszy, zakłócanej jedynie przez ich oddechy.

Chciała coś powiedzieć, jednak nim zdążyła otworzyć drżące usta, Niemiec rzekł:

- Mach dir keine Sorgen mein Engel. – wyszeptał mrukliwym, niskim głosem. Delikatnie pogłaskał ją po policzku, stawiając ostrożnie do pionu – Poradzimy sobie z nimi.

Pocałował jej drobną dłoń i uśmiechnął się, prezentując swoje kły. Polska patrzyła na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę po czym objęła go za szyję i po prostu się przytuliła. Musiała schować głowę, by nie dostrzegł prawdy. Rzesza zaczął głaskać jej plecy.

- Wszystko będzie dobrze. Jakoś z tego wyjdziemy.

- Zapewne...

- Ale przecież każdy może mieć chwilę załamania. – ciągnął, całując jej włosy.

- T-tak. Ale nie zawsze może to okazać. I nie zawsze kończy szczęśliwie. – nowa łza spłynęła jej po policzku, a lodowate zimno ścięło serce.

- Mein Engel, nie płacz. – pochylił się nad nią – Będę cię szukał w każdym świecie, przez tysiące lat aż cię znajdę. Gdzieś tam musi być świat, w którym zdołamy się połączyć.

Patrzyła na niego w ciszy. Jak mogłaby odpowiedzieć szczerze na jego jawne wyznanie miłości? Co zrobić? Schowała głowę w jego szyi, tuląc się mocno.

Znikły ostatnie refleksy słońca. Mrok zapanował nad rozgrzanym i oszalałym zwykłym pożądaniem miastem. Księżyc zasnuł się chmurami, jakby nie chciał widzieć tej dzikiej, barbarzyńskiej stolicy, obrzydzającej mu wędrówkę po nieboskłonie. Zaledwie kilka jego promieni, zwabionych niezwykłym widokiem, zaglądało do sypialni państw.

Niemiec zdjął rękawiczki i odłożył je obok czapki. Przesunął rękoma po jej plecach, do kręgów lędźwiowych. Zaczął się z nią lekko kołysać, wracając do ich tańca.

- Zaopiekujesz się moim synem? – spytał nagle, obracając ją.

- Już się przecież zgodziłam… - zauważyła cicho.

- Sprawi ci wiele kłopotów ta opieka.

- Nie więcej niż to... – uśmiechnęła się słabo w jego szyję.

- Wierzę, że wydarzy się jakiś cud, który odmieni losy tej wojny. – rzekł dumnie, przyciskając usta do jej skroni. Z lubością wąchał jej włosy – Ale zanim to nastąpi, z pewnością będę musiał cię im wydać…

Nastała chwila ciszy.

- Szczerze mówiąc lepiej się czuję przy tobie niż przy moich sojusznikach.

- Szczerze mówiąc nie dziwię ci się. – parsknęła cichutko.

Oboje się uśmiechnęli, choć gorzkie to były uśmiechy. Tańczyli dalej, spleceni niemal w jedno ciało. Serce kobiety biło jak dzwon. Wstrzymała oddech, gdy jego nieco szorstka ręka przesunęła się wzdłuż jej kręgosłupa, a potem ramienia. Ten dotyk był jej coraz bardziej wstrętnym, ale cóż mogła zrobić? Zamknęła oczy, poddając się, póki co, losowi. Zsunęła dłoń na łopatki partnera, głaszcząc je powoli. On natomiast zetknął się czołem ze swoją wybranką, mrucząc delikatnie. Chciał teraz czuć jej dotyk, by jak najlepiej go zapamiętać. Czuł, że to może być ich ostatnia taka chwila w życiu… W skroniach buzowała mu krew, a słodko-gorzkie uczucia łechtały duszę. Czuł się odporny na zimno, miłość rozgrzewała go lepiej niż grzane wino. Serce mu wyskakiwało z piersi radośnie.

Tańczyli, póki stało sił. A kiedy się skończyły, Rzesza ułożył ją na wózku i odprowadził z powrotem do pokoju. Jej bliskość zawróciła Niemcowi głowie. Całe ciało szczypało go, pragnęło znów wziąć ją w ramiona. Nic poza nią się nie liczyło. Polska czuła jego wzrok na plecach i ciarki biegły jej po nich tabunami. Bała się strasznie, na co może się odważyć. Zacisnęła dłonie w pięści, gdy w końcu dojechali do celu. Oboje byli zbyt przejęci, by dostrzec piękno delikatnego blasku promieni Księżyca, które ciekawsko zakradały się do sypialni, oświetlając ją nastrojowo. Igrały na białym gieźle Polki, tonęły w czarnym mundurze Niemca.

Ciemne, już nieco zniszczone bombardowaniami miasto z wolna cichło. Ludzie zasypiali, zmożeni strachem, stresem i ogromem emocji. Nawet żołnierze lgnęli w sen. Wkrótce wszystko, co żyło, usnęło, zupełnie jakby nad Berlinem zaciążył jakiś czar. Wyglądało to tak, jakby cały świat padł ze zmęczenia. Jednak Morfeusz nie mógł wziąć w ramiona pewnego złotowłosego kraju, gdyż ktoś już zdołał go ubiec i nie miał zamiaru oddawać jej komukolwiek.

Błogosławiona przez kochanków, wszechwładna i wspaniała Noc była ich jedynym świadkiem. Wielka pani, pocieszenie nieszczęśliwych, wytchnienie zmęczonych, płótno marzycieli, natchnienie artystów, powierniczka tajemnic, okno astronomów, wierna towarzyszka, opiekunka zakochanych. A wszystkie te konotacje poczynili sami ludzie, narzucając własną wizję, czyniąc z niej narzędzie do przykrycia zdrady, zbrodni, swoich gwałtów…

Drżącą delikatnie Polskę Rzesza ułożył na swoim łóżku i zaczął zrzucać z siebie niepotrzebne części garderoby. Sekundy ciągnęły się w wieczność, gdy tak czekała aż do niej dołączy. W duszy wyła z rozpaczy – jej nóż został w tamtym posłaniu! Serce waliło jej młotem, a myśli biegały bezładnie. Bo co tu zrobić?! Jak się uratować?! Przecież go z siebie nie zrzuci! Czy on jej posłucha? Może udałoby się jej przemówić mu do rozsądku? W gardle jej zaschło. Nie mogła wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. A Rzesza nareszcie przysiadł się do niej. W słabym świetle nocnym jego oczy błyszczały jak błędne ogniki, a zęby lśniły dziko. Pola nie mogła oderwać od nich wzroku, a co gorsza strach ją zwyczajnie sparaliżował.

Niemiec był zachwycony jej pełnym napięcia wzrokiem. Nie posiadał się wręcz z radości. Czule pogładził jej policzek i przesunął znów palcami po słodkich ustach więźnia, a potem niżej, po kruchym gardziołku do ramion. Rozpierało go pragnienie zobaczenia jej kompletnie nagiej. Przesunął delikatnie palcem granicę ubrania szpitalnego, przyglądając się natarczywie tym, co odkryje.

- Rzesza… proszę… - Pola jęknęła głucho.

Serce waliło, jakby zaraz miało wyskoczyć. Bolało jak diabli... Zamknęła oczy, wypuszczając powoli powietrze. Przeklęte zwierzę! Bawił się nią! Zatrzymał ruchy i tylko trzymał ją za ramię, napawając się jej cierpieniem!

- Nein mein Engel. – zamruczał czule. Zmartwiała, słysząc jego odpowiedź.

Rzesza okrył ją ostrożnie kołdrą i przygarnął delikatnie do siebie. Gładził czule jej ramię, uśmiechając się smutno. Nie, choć pragnął tego, tak bardzo jak ona, nie mógł jej tknąć, nie w tym stanie. Jego Anioł musiał najpierw poczuć się lepiej, dopiero później mógł sobie pozwolić na skonsumowanie ich związku. Wsparł się na łokciu, by było mu wygodniej się jej przyglądać. Lekko odgarnął jej włosy z twarzy, a następnie ułożył tak, aby nie zasłaniały mu jej twarzy. Biedaczce zimno było jeszcze… cała drżała…

W nocnej ciszy słychać było jedynie ciche mruczenie drapieżnika i płytki oddech bezsilnej ofiary.

* * *

Przechadzał się z wolna po opustoszałych, ogołoconych ze sprzętów korytarzach Nowej Kancelarii. Przed chwilą opuścił swój gabinet. To była ostatnia noc, spędzona w tym budynku. Musieli przenieść się do schronu, gdyż naloty na Berlin i ostrzał rosyjskiej artylerii były coraz częstsze. Szaleństwem byłoby przebywać tu choćby dzień dłużej.

Jednak on już musiał spędzić parę dni w tym miejscu i naprawdę ciężko było mu podjąć ten krok. W Schronie Hitlera, za którego projekt był notabene odpowiedzialny sam Adolf, cuchnęło okropnie, a w dodatku wentylacja wyła niemiłosiernie. Zamiast załatwić to jak należy, gdy był czas po temu, zwlekał niepotrzebnie i teraz miał na co zasłużył.

Mówiąc wprost, Rzesza nie miał ochoty się tam przenosić ani zabierać tam Polki. Ech... no właśnie. Polska. Zachowywała się coraz… dziwniej. Widział, jak ukradkiem płakała, a jej tłumaczenia były, z braku dokładniejszego słowa, właśnie dziwne. Łapały ją duszności, ledwie dyszała, była zarówno fizycznie i psychicznie, jakby przytłoczona straszliwą presji. Tylko skąd?! Nikt by nie śmiał jej skrzywdzić, nie po tym wszystkim! No i strach… czuł, że coś mu kręci, że ukrywa prawdziwą przyczynę strachu. Ale znów, nie potrafił znaleźć przyczyny tego stanu. Westchnął ciężko i przetarł lekko twarz. Należałoby z nią o tym poważnie porozmawiać...

Wyszedł z budynku i ruszył powolnym krokiem przez ogród. Wieczór ten był niezwykle ciepły jak na tę porę roku. Niemal... letni. Niebo i chmury migotały ciepłymi barwami zachodzącego słońca. Lekki wiatr szumiał gałęziami drzew, a w którymś drzewie śpiewał samotnie skowronek. Niemiec próbował wypatrzyć małego ptaszka. Z małego gardziołka wydobywał się czysty, przyjemny dla ucha świergot. Słychać było, iż mały śpiewak wkłada w niego całe swoje serce. Brzmiał może trochę smutno, ale ślicznie.

Naraz Rzesza zapragnął przynieść tu Polskę. Być może tak jak ostatnim razem, poprawi jej to nieco humor. Poszedł sprężystym krokiem do jej pokoju. Był tak spokojny, rozradowany, że nie zwrócił nawet uwagi na martwą ciszę. Zapukał radośnie do jej drzwi i otworzył drzwi.

- Mein Engel…! – zawołał wesoło.

Była blada, usta miała niemal białe. Żebra trzeszczały, a bandaże czerwieniały, jakby wszystkie rany otworzyły się na nowo. Krew w żyłach mu zmroziło. Zamiast słodkiej melodii, słyszał tylko świszczący, słaby oddech.

* * *

Ziemia ponownie zadrżała, dając znak, iż w pobliżu wybuchł kolejny pocisk. Niemiec kompletnie się tym nie przejmował. Pożegnał już jedyną osobę, na której mu zależało i był gotowy na śmierć, ale najpierw… chciał zabrać ze sobą parę duszyczek. W ten sam sposób zdecydowała się postąpić resztka wspaniałej armii "narodu zwycięzców". Jego żołnierze walczyli zaciekle na ulicach Berlina, nie bojąc się już nawet o własne życie. Wszyscy woleli wziąć przykład z niego niż dostać się do niewoli Sowietów. Oni już nie wierzyli w cud, ale Rzesza… Rzesza trzymał się tej nadziei desperacko, szaleńczo, tłumiąc ze wszystkich sił głosy w głowie. Musiał się tego trzymać. Nie miał wyboru.

Radzieccy żołnierzy wlali się do stolicy niczym rzeka w puste koryto. Byli liczni, dobrze uzbrojeni i zdeterminowani do walki obietnicą rabunku. Bezmyślne barany... gdyby tylko Niemcy nie stracili tylu ludzi, wykończenie ich byłoby zwyczajną formalnością. Stanowili łatwy cel, przynajmniej w większości. Jednak ich liczba była potwornie problematyczna. Podobna, a nawet bardziej, była obecność wściekłych Polaków. Mścili się teraz za Warszawę, choć nie tak krwawo, jak powinni...

Westchnął cicho, ściskając nieco mocniej uchwyt pistoletu. Patrzył w milczeniu na jego czarną, błyszczącą lufę. Dwa dni temu Hitler zażył truciznę wraz ze swoją żoną, a potem kazał się takim zastrzelić. Wczoraj Goebbelsowie również się zastrzelili, zabijając przy tym własne dzieci. Tchórze... za bardzo bali się kary, by żyć dalej. Uśmiechnął się gorzko. Jak się okazało, był otoczony przez tchórzy i zdrajców. Ciała zabitych spalono, by nikt nie mógł ich znaleźć i sprofanować, reszta żywych podzieliła się na 6 grup, a następnie uciekała. Ale on nie miał zamiaru uciekać, zostawiać ludzi i swojej Poleczki. "Wolę spojrzeć wrogowi w oczy i paść trupem, niż wieźć szczurze życie, stale uciekając" – tyle odparł odważnemu adiutantowi nim wysłał go na barykady.

„I widzisz do czego doprowadziłeś tchórzu!? Wiedziałem, że do niczego się nie nadajesz! Zabiłeś nasz naród zbrodniarzu. Niczego nie osiągnąłeś, tylko jeszcze pogorszyłeś naszą sytuację! Przez ciebie już nie na kolana, ale na twarz upada nasza rasa. Spodlą nas, upokorzą i zniszczą!”

Ojciec pieklił się okropnie. Jego wybuchy byłyby zabawne, gdyby nie powaga sytuacji. Nie miał czasu na biadolenie, musiał ratować co jeszcze się dało… Ostatnią rzecz, która dawała mu szczęście. Polska… trzymał ją przy boku, pielęgnował jak mógł najlepiej…, ale też z bólem serca musiał ją przykuć do łóżka. Biedna, otwarte rany musiały dać paskudną gorączkę, bo trzy razy usiłowała mu uciec z bunkra. Błagała, by dał jej iść do swoich… Serce mu krwawiło, ale był nieugięty. Wszystko dla jej dobra…

Zupełnie inaczej kalkulowała Polska. Czuła całą sobą bliskość swoich dzielnych chłopców. Z całego serca pragnęła dotrzeć do nich, nawet jeśli wiedziała, że nie ma na to żadnych szans. Była tak zmęczona… Ale obiecała sobie doprowadzić tę grę do należytego końca. Musiała dobrze odegrać swoją rolę przed żołnierzami (a przede wszystkim ZSRR), by jak najtrudniej było ją o cokolwiek oskarżyć. Bo, że ją oskarży? Tego była więcej niż pewna. Udało się otworzyć w kontrolowany sposób jej rany, nawet przekonała go, by ją przykuł do łóżka. Uśpiła jego czujność swoją „gorączką”, robiła co mogła, by nie ośmielił się więcej spróbować ją… Mimowolnie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtej nocy i jęknęła cicho. Tylko swojego osłabienia nie musiała udawać. Czuła się, jakby jej klatka piersiowa tkwiła w żelaznych, nabijanych ćwiekami obręczach. Nie mogła oddychać… Przeklęty schron! Nic, żadnego powietrza… Wolała sobie wmawiać, że to wszystko przez schron, nawet jeśli wiedziała, że zaczęło się to znacznie wcześniej. Bo alternatywa była zbyt straszna...

Niespodziewanie do pokoju wtargnął III Rzesza. Jego oczy błyszczały niepokojąco.

- Rzesza? – spytała ochryple, biorąc z trudem oddech – Co się dzieje na górze?

„Związek Radziecki się dzieje! Znajdą was, przyjdą tu... nie powstrzymasz się, kiedy ZSRR zabierze ją i uczyni swoją niewolnicą! Będzie musiała mu służyć, bijąc pokłony. Dobrze wiesz, że on potrafi łamać nawet najtwardszych ludzi jak wątłe gałązki! Pewnie wyciśnie z niej wszystkie informacje na temat tych dzieciarów! Przez ciebie nasz ród wygaśnie idioto!”

- Walczymy mein Engel… nie bój się, nie wpuścimy ich tu. – rzekł miękko, głaszcząc jej policzek – Boisz się ich?

- Nie…

- Moja orlica… - zamruczał z czułością, pocierając swoją palącą pierś.

Po chwili podniósł się, postawił przy niej wodę i prowiant, po czym ruszył do wyjścia. Jednak na korytarzu powalił go na kolana gigantyczny wstrząs połączony z hukiem, jakby niebo zawaliło im się na głowę. Nie… na wszystko co dobre na tym świecie, nie! NIE!

Polska wstrzymała oddech. Ostatni akord… Jej ratunek jest na wyciągnięcie ręki! Tak blisko! Z ekscytacji niemal podniosła się do pionu. Łzy wzruszenia zabłysły jej w oczach. Jeszcze tylko chwileczkę… och Boże Wielki, miej w opiece!

Rzesza biegł do niej tak szybko, jak potrafił. Ruscy przebili się przez barykady i wysadzili wejście! Jego żołnierze walczyli dzielnie, usiłując odeprzeć atak, a jeden z oficerów pchnął go w stronę bunkra, do tajnego przejścia. Niemiec pędził jak wiatr, ale nie potrafił sobie tego w głowie ułożyć. Jak to? Cud nie nastąpił?! Przecież… Dlaczego? Czemu nie!? Mieli wszystko co trzeba, dlaczego nie nastąpiła jakaś ingerencja sił wyższych czy jakich?! Czy dlatego, że… ale przecież i ona powinna tego chcieć! Już mu się w głowie kręciło od tych bezładnych myśli. I co powinien teraz zrobić? Jak… nie ma ratunku… Nie ma drogi ucieczki… Przekrwione z wyczerpania i emocji oczy patrzyły na świat niewidzącym wzrokiem. Biegł jak obłąkany, zataczając się lekko. A głos ojca zaatakował ze zdwojoną siłą… jego ponury, chrapliwy głos szeptał:

„To już koniec. Jest tylko jedno wyjście, dzięki któremu już nikt nigdy nie będzie w stanie zrobić wam krzywdy… Ostateczne rozwiązanie. Zrobiłeś wszystko co mogłeś na tym świecie, posmakowałeś wszystkiego: nienawiści, miłości, upokorzenia, przyjemności, chwały, przegranej, zdobyczy, utraty... Nie było to tragiczne życie…”

Niemiec wpadł na ścianę i oparł się o nią dysząc. Dygotał, patrząc niezrozumiale przed siebie. Co…? Nie… to chyba… nie, to nie tak! To tchórzostwo!

„Nie denerwuj się tak. To największy dowód miłości... To dowód twojej wielkiej miłości i sposób na zabezpieczenie jej! Będzie bezpieczna, razem z tobą. Nie obawiaj się. Nikt tego tak nie odczyta.”

Zawróciło mu się w głowie. Nowa eksplozja zmusiła do ruszenia się. Odbił się od ściany i ruszył dalej, dysząc lekko. Wpadł do pokoju i natychmiast zamknął drzwi na wszystkie zamki. Dodatkowo przywalił je tymi kilkoma meblami, które jeszcze były w pokoju i cofnął się powoli na środek pokoju. Dopiero teraz zrozumiał, że jest w matni… nie mógł jednak uciekać.

- Rzesza? – spytała słabo Polska. Gdy spojrzał na jej drobną, kruchą postać, leżącą tak bezsilnie na małym, twardym łóżku, w tym zapyziałym bunkrze… coś w nim pękło.

- Ojciec miał rację… – wymamrotał niewyraźnie – Po co odciągać to co nieuniknione?

- Co mówisz? – spytała cichuteńko, serce znów zaczęło jej koszmarnie walić.

„Dalej moje dziecko... Wiesz, że nie ma na co czekać. Są coraz bliżej, czasu nie ma wiele, a miło by było jeszcze się pożegnać.”

- Przepraszam cię mein Engel… - roześmiał się gorzko, ściskając w dłoni pistolet. Uśmiechnął się miękko do jej bladej twarzyczki – Byłem zbyt słaby by wywalczyć nam wspólną przyszłość. – podszedł powoli i przysiadł na jej łóżku. Wpatrywał się w nią tak intensywnie i z takim żalem…

- Weszli już? – dłonie jej drżały z ekscytacji. Jeszcze tylko kilka minut… ale co jest z nim nie tak?!

- Moi kupili nam jeszcze tę chwileczkę. – ciągnął, marszcząc się lekko. Pogładził kciukiem jej brodę – Polen… wybacz mi…

- Co…?

Pochylił się i pocałował ją namiętnie, żarliwie, przytrzymując jej głowę wolną ręką. Drobna łza skapnęła mu na jej twarz. Tyle jeszcze chciał jej powiedzieć, tyle z nią zrobić… Och, jak żałował… ale nie mieli czasu. Wróg był już bardzo blisko.

„Zrób to synu. Nadszedł czas.”

Pogłębił pocałunek, chcąc osłodzić ostatnie chwile swojej wybranki na tym łez padole, a drugą ręką przystawił pistolet do jej skroni. Szybko, niemal bezboleśnie. Tylko najlepsze dla jego cudownego…

Warknął z bólu, gdy ugryzła go w język do krwi. Nie spodziewał się, tak samo jak tego, że jej wolna ręka wbije mu skalpel w ramię. Krzyknął, wypuszczając niemal pistolet i odskoczył. Upadł na podłogę przy łóżku, trzymając się za ranne miejsce.

- Co ty wyprawiasz?! Nie rozumiesz, że chcę uratować nas? Naszą miłość?!

- Miłość?! – prychnęła z taką furią, że Niemca zatkało. Gapił się na nią, zszokowany.

- Mein Engel… - wydusił, patrząc, jak Pola przekręca się na bok, by móc na niego spojrzeć. Wciąż trzymała w dłoni zakrwawione ostrze.

Ale ona miała już serdecznie dosyć tego wszystkiego, ciągłego stresu, przerażenia i tego kłamania, i tego przeklętego Niemca! Wolność była tak blisko, już pukała do drzwi! A on teraz chciał zwariować? Zabrać ją, gdy jej chłopcy byli na wyciągnięcie ręki? Gdy tak niewiele jej brakowało, by wrócić do syna?! Próbował ją zabić i teraz pieprzy o jakiejś „miłości”?! To słowo w jego ustach nabierało plugawego, wstrętnego wymiaru! Działało to na nią jak płachta na byka! A kiedy śmiał ją jeszcze nazywać aniołem…

- Przestań mnie wreszcie tak nazywać! – krzyknęła rozsierdzona, ściskając cały czas skalpel w dłoni. Z tej wściekłości przezwyciężyła ucisk piersi – Po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, jeszcze ci mało?! Chcesz się ratować od kary, to sam się zastrzel pieprzony tchórzu! Nie dam ci się zabić!

Rzesza patrzył i potrząsał raz po raz głową. Miał taki mętlik w głowie, że nie był w stanie się ruszyć. Nawet głosy w głowie ucichły…

- Polen… - wyciągnął dłoń do niej i w ostatniej chwili uniknął ciosu wściekłej kobiety.

- Nie dotykaj mnie! – warknęła. Nie mogła powstrzymać spojrzenia obrzydzenia.

Dopiero wtedy prawda uderzyła w III Rzeszę niczym grom. Te wszystkie dziwne zachowania… to co zbywał, co interpretował jako tęsknotę, domniemane wyrzuty sumienia, wszystko czego nie dostrzegał, nie chciał… Ścisnął rękami głowę, powstrzymując dziki ryk bólu w sercu.

„Słowiańska wiedźma… zabij sukę! Jak śmiała nas oszukać?! Niech smaży się z tobą w Piekle.”

Na zewnątrz rozległy się strzały, szybko zbliżający się tupot i krzyki. Żołnierze pokonali ostatnich obrońców i wdarli się wgłąb bunkra, szukając III Rzeszę. Zostało im może pięć minut, jeśli będą mieli szczęście… Rzesza podniósł się powoli, ściskając w drżących rękach pistolet. Rozczochrane, brudne włosy okalały jego twarz mrocznie.

- Jak… Jak mogłaś…? – jego drżący szept ledwie dało się zrozumieć – Dałem ci wszystko co miałem, a ty… Podeptałaś mnie! Skopałaś jak psa! – oczy z białych robiły się coraz bardziej czerwone.

- Zamordowałeś mojego ojca! Wbiłeś mi nóż w plecy i oczekujesz, że po tym wszystkim od tak ci odpuszczę?! – zasyczała, dysząc cicho. Łypała na niego nienawistnie.

- A więc to wszystko była gra?! Nic dla ciebie nie znaczyłem?! Nic mi się nie należy? Za wszystko, co zrobiłem dla ciebie? – spytał zimnym, ostrym głosem.

Drzwi zadrżały. Zaczęto na nie napierać. Mieszane języki dały się zza nich słyszeć, napełniając serce kobiety nadzieją i determinacją.

- Mój lud jest wszystkim! Mój syn jest wszystkim! – odparła chrapliwie, mierząc się z nim wzrokiem – Ty? Ty?! Nic się tobie nie należy! Więziłeś mnie! Bawiłeś się jak zwierzątkiem!

- Chroniłem cię! Kochałem cię! – ryknął, aż się wzdrygnęła i uniósł rękę z bronią – Byłaś moim zbawieniem, moim aniołem, co z piekła mnie wyrwał!

- A ty demonem, który mnie do niego wepchnął! Niszczyłeś sumiennie co mi było najdroższe… - odparła nieustraszenie, ściskając skalpel – Nigdy ci tego nie zapomnę!

Niemiec patrzył na nią w ciszy, zgrzytając zębami. Odmienne emocje targały nim niczym szmatką na wietrze. Drzwi uginały się już od ciosów.

- Kochałem cię… - powtórzył chłodno – Byłem pewien, że czujesz to samo… że jesteś inna niż te żmije wokół mnie… Ale wszyscy jesteście tacy sami. Wszyscy czyhacie na mój upadek. – wycelował prosto w jej pierś – Byłaś najpiękniejszym koszmarem mein Engel. Żegnaj...

W tym momencie wszystko zagłuszył potworny huk.

Notes:

Jest to z mojego archiwum, wyciągnięte tylko przez wzgląd na fanów, których zdobyłam na Wattpadzie. Kolejne części będą publikowane co sobotę lub niedzielę wieczorem.
Zdecydowałam, że to będzie jedyne stare ff przeniesione tu z wattpada, być może dorzucę tu również oneshoty, ewentualnie zremontowany amepol, który wattpad również usunął.
Póki co życzę wam miłego czytania :)