Actions

Work Header

Mavoinë (PL)

Summary:

Wszyscy myśleli, że upadek Eregionu będzie początkiem wojny pomiędzy Królestwem Elfów, a siłami Mordoru. Ale w międzyczasie na Śródziemie pada cień zupełnie innego zagrożenia.
Pradawne zło wkrótce może zostać uwolnione z Pustki. Sauron, który niedawno odzyskał swoją władzę i zaczął budować własne imperium, jest zdeterminowany, aby temu zapobiec. Wie, że powrót ten zniszczyłby krainę, którą tak długo przecież pragnął uleczyć.
Aby tego dokonać i oprzeć się echom ciemności, wciąż rozbrzmiewającymi w jego duszy, zwraca się do Galadrieli z propozycją sojuszu.

[akcja rozgrywa się po 2 sezonie]

Notes:

Chapter 1: Posłaniec

Chapter Text

 

Mavoinë [rzeczownik] (Quenya) - wielka tęsknota.

 

To była chłodna, jesienna noc.

Galadriela opierała się o kamienną balustradę balkonu jej kwatery i patrzyła w niebo, na zachód. Granatowy nieboskłon był usiany gwiazdami, a wśród nich jedna lśniła najmocniej - ta, którą nazwano na cześć Eärendila. Był on jedynym śmiertelnikiem, który dopłynął do Nieśmiertelnych Krain i tam zamieszkał. To on, wieki temu, w imieniu wszystkich ludzi i elfów poprosił bogów o pomoc w pokonaniu Morgotha, a oni wysłuchali jego prośby. 

Gdy skruszyli góry otaczające jego siedzibę, ziemia zatrzęsła się. 

Większość krain północno-zachodnich znalazła się pod wodą. Wszystkie najznamienitsze królestwa tamtych czasów zostały zatopione: Nargothrond, Gondolin, Doriath. 

Lecz w momencie zatonięcia, te wszystkie miasta były już długo spustoszone przez wojnę, którą elfowie toczyli z siłami zła. Ci, którzy ją przeżyli, umknęli przed falami, uciekając na wschód, w poszukiwaniu nowego domu.

W ten sposób znaleźli się tutaj - w Lindon, w lasach między morzem, a pasmem gór Ered Luin.

Elfka, choć w tej chwili wyglądała jakby z pasją studiowała migające gwiazdozbiory, to tak naprawdę była pochłonięta wspomnieniami z dawnych lat, zupełnie w tym momencie oderwana od rzeczywistości. Całkowicie nieświadoma chwili obecnej, od dobrej godziny obracała  kciukiem srebrny pierścień znajdujący się na jej dłoni, lśniący w blasku księżyca.

Usłyszała nagle, jak ktoś puka w drzwi. Wzdrygnęła się. Ten dźwięk sprowadził ją na ziemię, a myśli znów skupiły się wokół teraźniejszości. Zmarszczyła lekko brwi. Był już późny wieczór i o tej porze nigdy nie zakłócano jej spokoju. Nawet Elrond, który często ją odwiedzał, nie przychodził po zmroku.

Odwróciła się i weszła do środka, chwytając po drodze płonący kaganek, jedyne źródło światła. Płomień rzucał wokół głębokie, ruchome cienie, gdy Galadriela przechodziła przez kwaterę. Przekręciła klucz w drzwiach i otworzyła je powoli. 

Ujrzała swoją służkę, młodą elfkę, której duże oczy błyszczały w półmroku korytarza.

- Nyartë - powitała ją, uśmiechając się lekko. - Czy coś się stało?

- Pani - odpowiedziała służka ściszonym głosem i dygnęła.  - Proszę o wybaczenie, że nachodzę panią o tak późnej porze. Kazano mi dostarczyć wiadomość. Wolałam nie czekać do rana, być może to coś ważnego.

Nyartë podała jej zwinięty kawałek pergaminu, związany białą wstążką. 

- Dziękuję ci - powiedziała Galadriela, kryjąc zaskoczenie. - Możesz odejść. Dobrej nocy, Nyartë. 

Służka skłoniła się jeszcze raz i odeszła. Kobieta zamknęła drzwi, szybko odstawiła kaganek na stół i rozwiązała wstążkę. Bez zwlekania przeczytała wiadomość:

 

O świcie, przy chacie malarza nad zatoką

 

- Przyjaciel

 

- Co? - mruknęła pod nosem, kręcąc głową. Przeczytała wiadomość jeszcze raz. - “Przyjaciel”?

Otworzyła znów drzwi  i wypadła szybko na korytarz. Rozejrzała się w obie strony, ale nigdzie nie było widać jej służącej. W pałacu było niemal doskonale cicho, tylko wiatr momentami zawodził. Poruszane nim płomienie pochodni tańczyły niespokojnie. Galadriela stała tak przez chwilę, z rosnącym niepokojem w sercu, a przeciąg omiótł jej ciało, schowane tylko pod cienką warstwą nocnego płaszcza. 

Użyła mocy pierścienia chcąc dowiedzieć się, czy służka znajduje się jeszcze w pałacu. Ku zdumieniu Galadrieli, nie wyczuła jej obecności w pobliżu. Nyartë zniknęła.

Elfka wróciła do środka i zamknęła dokładnie drzwi na klucz. 

Usiadła na skraju łóżka. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po otrzymanej wiadomości. Zastanawiała się, kto ją mógł napisać; przez swoją bezpośredniość i brak kurtuazji przypominała bardziej poufały liścik zapraszający kochankę na sekretną schadzkę, aniżeli pismo skierowane do dowódczyni Północnej Armii Elfów. 

Dlaczego ktoś pragnie spotkać się z nią w tajemnicy? Kim jest “przyjaciel” i kto przekazał wiadomość jej służącej? 

Powoli uniosła pergamin nad świecę, oglądając go z obu stron. Chciała sprawdzić, czy nie znajduje się na nim jakaś ukryta wiadomość; zazwyczaj używano w tym celu specjalnego tuszu, który stawał się widoczny dopiero po ogrzaniu. Odczekała chwilę, intensywnie mu się przypatrując. Nie zauważyła żadnej zmiany. 

Jeszcze parę chwil spędziła w zamyśleniu, aż w końcu wstała, zdmuchnęła płomień i w kwaterze zapadła ciemność. 

Położyła się do łóżka, świadoma tego, że musi zasnąć jak najszybciej, jeśli chce obudzić się przed świtem i zdążyć na spotkanie z tajemniczym przyjacielem. Długo jednak nie potrafiła zasnąć; już dawno nie została czymś tak zaintrygowana i jej ciekawość została rozpalona do białości. 

*

Rano znów krążyła myślami wokół listu. Ubierając się, zastanawiała się, czy w ogóle rozsądnym jest przyjść.

Nie mogła w żaden sposób stwierdzić, czy to bezpieczne. W końcu miała wielu wrogów, rozsianych po całym świecie; wśród nich byli i tacy, którzy chętnie by się jej pozbyli przy pierwszej lepszej okazji. Lasy Lindonu nie były już tak dobrze patrolowane jak kiedyś. Po zeszłorocznej bitwie o Eregion do domu wróciło o wiele mniej elfów, niż z niego wyruszyło. Brakowało zwiadowców i pod siedzibę Najwyższego Króla mógł podejść właściwie każdy, kto zrobiłby to w odpowiedniej chwili.  Wróg o większym sprycie potrafiłby się nawet zakraść do miasta. 

Chata malarza, o której wspominała wiadomość, znajdowała się za lasem, nad zatoką. Patrole nieczęsto tam docierały, jako że większość obecnie kierowano w stronę gór. 

Galadriela opuściła pałac. Odetchnęła rześkim, porannym powietrzem i ruszyła w stronę królewskiej stajni, gdzie znajdowały wierzchowce świty Gil-galada, a także dowódców i pomniejszych kapitanów. Przywitała się ze stajennym, który zdążył już napoić i nakarmić zwierzęta. Osiodłała swoją białą klacz, Lyrę,  po czym wyprowadziła ją na zewnątrz. Zobaczyła wtedy, że  zza gór zaczęły przebijać się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Włożyła stopę w strzemię i chwyciła się łęku siodła, żeby podciągnąć się do góry. Poczuła nagle silny ból po lewej stronie klatki piersiowej, aż musiała z sykiem wypuścić powietrze. 

Siedząc w siodle, dotknęła drżącą dłonią tego miejsca. Pod spodem znajdowała się szpetna blizna, przykra pamiątka po ranie, którą odniosła poprzedniej jesieni, a która do dziś nie przestała dawać o sobie znać. Codziennie jej dokuczała, ale bywały dni, kiedy ból był już nie do zniesienia. Pomimo tego, że nosiła pierścień, Nenyę , którym uleczyła już wiele ran innym i jego magia uratowała ją przed śmiercią - wtedy gdy Elrond i Gil-galad wspólnie ocalili jej życie - to niestety już nie potrafiła odjąć bólu, który pozostał. Galadriela przyjmowała różne środki, żeby sobie ulżyć, ale nic nie pomagało w zupełności. 

Ból zawsze był przy niej. Jakby ten, który go zadał, właśnie tego chciał: żeby nie zapomniała.

Wyjechała z miasta lekkim kłusem, z dłońmi mocno zaciśniętymi na wodach. Po drodze skinęła głową kilku znajomym osobom, które zdążyły już zacząć swój dzień. Za południową bramą przyspieszyła tempa. Kopyta jeszcze przez chwilę stukotały o kamienną drogę, aż do momentu, gdy wjechała w las. 

Lekki wiatr poruszał żółtymi i pomarańczowymi liśćmi, strącając niektóre z nich z drzew. Opadały powolnym, tańczącym ruchem na ziemię, dołączając do złotego dywanu, który miękko, niczym pierzyna, przykrywał leśną ściółkę. Galadriela nie miała ulubionej pory roku, ale tego poranka jesień wydawała się jej być szczególnie piękna. Gdy słońce zaczynało się przebijać przez gałęzie, żałowała, że nie może nieco zwolnić i chłonąć tego widoku. Obiecała sobie, że w wolnej chwili zaprosi Elronda na spacer, po czym jeszcze mocniej docisnęła pięty do boków wierzchowca. 

Lyra puściła się galopem, bez trudu omijając drzewa. Ścieżka biegła teraz w dół, prowadząc prosto w stronę zatoki Lune. Pojawiła się oczom elfki po dłuższej chwili, gdy skończyła się linia drzew. Wyjechała na łąki, które ciągnęły się aż do samego wybrzeża. Niebo na zachodnim horyzoncie było jeszcze ciemne, lecz wody zatoki powoli jaśniały złotym  blaskiem. 

Galadriela była teraz bardziej uważna. Rozglądała się wokół, ale w pobliżu nikogo nie było widać. Nasłuchiwała na tyle, na ile pozwalał towarzyszący jej tętent kopyt. Kilkukrotnie obracała się przez ramię, upewniając się, że nikt za nią nie podąża. Jeszcze parę lat temu nie byłaby taka przezorna. Lindon było niegdyś bezpieczną krainą, w której - jako chyba jedynym miejscu w całej Ardzie - czuła się swobodnie. Teraz nawet to jej zabrano.

Gdy znajdowała się już blisko, zwolniła. Usłyszała szum fal rozbijających się o skały w dole. Wiatr targał jej rozpuszczone włosy. Zza zagajnika wyłoniła się chata malarza.

Był to bardzo stary budynek, w którym jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej mieszkał elf o imieniu Amdír - jego imię w języku sindarińskim oznaczało nadzieję. Żył tutaj przez wiele wieków, gdy kraina ta nazywana jeszcze była Ossiriandem . Słynął z tego, że malował najpiękniejsze pejzaże wśród elfów zamieszkałych w tej okolicy. Miał również rękę do portretów, a dzieło, na którym uwiecznił Najwyższego Króla Gil-galada, od lat wisiało w jego siedzibie, na najwyższym piętrze. Amdír przed laty opuścił dom i odpłynął z innymi elfami na zachód, w stronę Valinoru.

Galadriela, zbliżając się,  jedną dłonią trzymała wodze, a drugą w międzyczasie wyciągnęła długi nóż  z pochwy i ukryła pod rękawem. Serce biło jej mocno.  

Zerknęła szybko na pierścień. Zazwyczaj, gdy nadchodziło zagrożenie, potrafiła je nim wyczuć. Można powiedzieć, że w tym momencie Nenya “ milczała”. Wierzchowiec elfki również nie zdradzał oznak zaniepokojenia. Lyra powoli, spokojnie stąpała przed siebie, a Galadriela nie wyczuła w niej żadnego napięcia.

Zobaczyła go dopiero, gdy wyłonił się nagle zza rogu budynku. Był to młody człowiek, właściwie jeszcze chłopiec. Miał jasne włosy sięgające ramion, które były przykryte błękitnym płaszczem. W jasnych, zielonych oczach odbijało się wschodzące zza pleców Galadrieli słońce. 

- Kim jesteś? - kobieta, zaintrygowana, odezwała się pierwsza. - Miałam spotkać się tutaj z kimś, kto nazywa siebie moim przyjacielem. Nie zostało mi wyjawione jego imię. Czy... to ty?

Młodzieniec podniósł głowę i odparł:

- Pani Galadrielo - przywitał ją. Następnie ukłonił się nisko, z szacunkiem.  - To dla mnie wielki zaszczyt móc panią spotkać. Ja… jestem tylko posłańcem. Nazywam się Myrin. Pani przyjaciel prosi o wybaczenie, lecz niestety nie dał rady dzisiaj dotrzeć na miejsce, gdyż zatrzymały go pewne ważne sprawy.

Elfka z wolna pokiwała głową, przyjmując jego słowa. Czuła w sobie lekkie rozczarowanie, że przyjechała tutaj, z rana, właściwie po nic. 

-  Czy mógłbyś mi choć powiedzieć, kim jest ta osoba, która pragnie się ze mną spotkać? - spytała Galadriela, przechylając głowę. 

Nieznajomy młodzieniec odparł, nieco wystraszony:

- Nie mogę tego wyjawić. Proszę mi wybaczyć. Ja… przyrzekłem, że zachowam dyskrecję.

Przez chwilę lustrowała młodego Myrina wzrokiem, zastanawiając się, czy skądś może go znać - może w jego osobie znalazłaby wskazówkę, kim jest ten nieznajomy "przyjaciel"? Szukała w pamięci jego twarzy, ale nie znalazła jej tam: musiało to być ich pierwsze spotkanie. Był schludnie ubrany, czysty i wyraźnie znał dworskie maniery. Mógł być zatem synem jednego z ludzkich książąt lub arystokratów, ale na jego odzieniu nie znajdował się żaden herb. Przy pasie nie nosił miecza. Zauważyła też, że w pobliżu nie znajduje się koń i zdziwiło ją to - jakby nieznajomy przybył tutaj o własnych nogach, natomiast w tej części krainy nie znajdowały się żadne ludzkie osady ani grody, do których dotrzeć można by w czasie jednego dnia. Założyła więc, że być może nieznajomy przypłynął tutaj łodzią, którą zostawił na niewidocznej z tego miejsca plaży, na wybrzeżu. 

Kusiło ją, by użyć mocy pierścienia, by wymusić od młodzieńca wyjawienie prawdy na swój temat i całej tej zagadkowej sprawy.  To byłoby takie łatwe. Mogłaby sprawić, że powiedziałby jej wszystko. 

Lecz gdy uzmysłowiła sobie tylko, że coś takiego przeszło jej przez myśl, zacisnęła dłoń w pięść. “Nie jestem taka jak on” , pomyślała, upominając samą siebie. “Nie gram w ten sposób.”

W oczach Myrina widziała powoli rosnący strach, prawdopodobnie spowodowany jej milczeniem, które mógł interpretować na różne sposoby. Mógł dostrzec też nóż schowany pod jej rękawem.

Nagły, silny podmuch wiatru znad zatoki zakołysał otaczającymi ich trawami. Z wysokich brzóz, które rosły przy opuszczonym domu, pofrunęły między nich złociste liście. Jeden z nich opadł elfce na ramię. 

- Myrin - powiedziała w końcu, zdejmując liść i  uśmiechając się do młodzieńca, aby dodać mu otuchy. Schowała nóż do pochwy przy pasie, tak, żeby pokazać, że nie ma w głowie żadnych złych zamiarów.  - Nie musisz się mnie bać. Rozumiem, że przyrzekłeś przyjacielowi dotrzymać tajemnicy. Uczciwość i lojalność to bardzo dobre cechy, z których powinieneś być dumny. - Po tych słowach młody człowiek odrobinę się rozluźnił. Jego twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech.  - Spotkam się w takim razie z twoim przyjacielem za… tydzień, tak?

Jasnowłosy chłopiec pokiwał szybko głową.

- Czy to wszystko? - spytała, na co potaknął raz jeszcze. Po tym dodała: - Dziękuję ci zatem.

Odwracając się, posłała mu wdzięczny uśmiech i powoli podeszła do Lyry, która zajęła się w trakcie ich rozmowy skubaniem trawy. Wspięła się na wierzchowca, a blizna znowu dała o sobie znać. Musiała zacisnąć zęby z bólu.

Słońce znajdowało się już nad górami, w pełni rozświetlając otaczający ich krajobraz.

Galadriela otworzyła usta, żeby pożegnać młodego Myrina, kiedy ten nagle podszedł do niej gwałtownie, jakby przypomniał sobie o czymś. Koń cofnął się o krok.

- Pani - zielone oczy iskrzały, gdy spoglądała na niego z góry. - Przepraszam. Jest jeszcze jedna, ważna rzecz. Kazano mi pani coś przekazać. 

Po tych słowach wyciągnął zza pazuchy mały, brązowy mieszek. 

- Poprosił, żeby przypilnowała je pani do waszego spotkania - Myrin podał jej sakiewkę. Jego ręce drżały. - Proszę.

Galadriela, marszcząc brwi,  delikatnie zważyła ją  w dłoni. Mieszek był lekki i wykonany z miękkiej tkaniny.  

"Co to jest?", pomyślała, pociągając delikatnie za sznurek, żeby rozwiązać woreczek. Gdy zajrzała w końcu do środka, jej serce na moment przestało bić. 

 

W środku znajdowało się Dziewięć Pierścieni.

 

 

Chapter 2: Powierniczka

Chapter Text

Zanim Galadriela wróciła do miasta, spędziła sporo czasu w lesie.

Szła ścieżką wzdłuż potoku, za nią powolnym krokiem podążała klacz. Celowo wybrała dłuższą drogę powrotną, naokoło, żeby dać sobie czas na zastanowienie - i uspokojenie.

Albowiem w głowie miała jeden wielki mętlik, w jej duszy zaś rósł ogromny niepokój. Nogi miała miękkie. Jej krew była wzburzona i każde uderzenie serca przypominało huk młota. 

Gorączkowo rozważała kilka możliwych opcji tego, co powinna uczynić z pierścieniami, które tak nagle znalazły się w jej posiadaniu. Jak w ogóle do tego doszło? Całą siłą własnej woli odsuwała od siebie pytania o to, jak i kiedy odebrano Dziewięć pierścieni wrogowi. Nie mogła  tego się dowiedzieć i choćby jej przypuszczenia okazały się trafne, to najlepiej było poczekać na rozmowę z “Przyjacielem”. Który, jak miała nadzieję, wszystko jej wyjaśni. 

Tyle różnych możliwości. Każda miała inne konsekwencje, a one zaś mogły doprowadzić do dziesiątek różnych scenariuszy. Elfka próbowała je teraz przeanalizować, ale ciężko było to sobie wszystko poukładać w tak krótkim czasie. Widziała, jak słońce wznosi się coraz wyżej, a równo w południe miało rozpocząć się spotkanie Najwyższej Rady, na którym powinna się zjawić. Musiała więc szybko podjąć decyzję.

Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze z ust, chcąc spróbować się nieco uspokoić. Już dawno nie była tak zdenerwowana; nie pamiętała, kiedy ostatni raz została tak wytrącona z równowagi.

- Co mam zrobić? - rzekła, do samej siebie, choć na dźwięk jej głosu Lyra wydała z siebie chrapnięcie. 

Spojrzała na konia i uśmiechnęła się słabo.

- Wiem, co myślisz…  Że powinnam o to zapytać Elronda. Niestety nie mam jak, Lyro.

Półelf był najbardziej rozsądną osobą jaką znała, a do tego zawsze miał na uwadze dobro ogółu. Już nie raz udowodnił, że jest cennym doradcą. I przede wszystkim lojalnym przyjacielem. 

Znajdował się teraz w Imladris, mieście na północ od Eregionu. Został tam wysłany przez króla pod koniec lata i  zajmował się relokacją uchodźców z Ost-in-Edhil. Budował tam dla nich nowe domy. 

Galadriela bardzo żałowała, że go w tym momencie nie ma.  Co on by zrobił na jej miejscu? Jaką decyzję by podjął?

Elfka westchnęła i podsumowała w głowie wszystko, co zdążyła przez ten krótki czas przemyśleć.

Po pierwsze, pierścienie zostały odebrane wrogowi. Oznaczało to, że wkrótce zacznie je poszukiwać. Jeżeli Myrin, który jej je przekazał, został wcześniej przez kogoś odkryty, lub  zostawił po sobie jakiś ślad, to istniało ryzyko, że oczy wroga skierują się ku Lindon. Tworzyło to więc bardzo niebezpieczną sytuację dla królestwa elfów. 

Z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że nie powinna jeszcze przekazywać ich królowi. Ich moc była wielka i podstępna, tak jak ich twórca. Ufała Gil-galadowi i bardzo go szanowała, lecz skąd mogła mieć pewność, że nie zmieni postanowienia Najwyższej Rady w sprawie pierścieni - które mówiło, że będzie należało je zniszczyć - i że nie zdecyduje się ich zatrzymać? Że nie ulegnie złym wpływom oraz chciwości, tak jak władcy krasnoludów?

Król miał ostateczne słowo we wszystkich sprawach i mógł zmienić każdą decyzję.

Pozostali członkowie rady także nie wydawali jej się godni zaufania w tym przypadku. Choć byli mądrzy i szlachetni, to nie mogła w żaden sposób sprawdzić, kto będzie potrafił się oprzeć mocom ciemności. Zwłaszcza, że nikt tak naprawdę nawet nie znał w pełni możliwości tych pierścieni. 

Przystanęła w miejscu. Wyciągnęła mieszek z kieszeni i przyjrzała mu się dokładnie. Z wahaniem, zajrzała jeszcze raz do środka. 

Może powinnam sama je zniszczyć, jeszcze dziś, pomyślała.

Tak szybko, jak na nie spojrzała, tak szybko schowała sakiewkę z powrotem. Widok pierścieni był niepokojący. W porównaniu do Nenyi, z nimi było coś nie tak. Biła od nich energia - zła energia -  z którą nie chciała mieć do czynienia. 

Zastanawiała ją wciąż jedna sprawa, najbardziej dla niej niezrozumiała.  Dlaczego “Przyjaciel” poprosił ją, by przypilnowała je do ich spotkania? Czy miał jakiś plan?

Nie potrafiła znaleźć na to odpowiedzi. Nie chciała zawiadamiać o tym króla, dopóki się tego nie dowie. Nie potrafiła też zdecydować, co zrobić z Dziewięcioma. Z jej obecnym stanem wiedzy, żadna z opcji nie wydawała się być wystarczająco przekonująca, aby ją wybrać. 

Była sfrustrowana, że ze wszystkich możliwych osób, ciężar tej decyzji spadł  akurat na nią - wszak dlaczego powierzono je jej? Kto stwierdził, że to ona jest godna zaufania w tej sprawie?

Intuicja podpowiadała jej, żeby jeszcze zaczekać. 

Zdecydowała i zakopała sakiewkę drżącymi dłońmi  pod jednym z drzew, a następnie przysłoniła to miejsce kilkoma kamieniami. 

Wspięła się na konia i odjechała w stronę miasta, modląc się w duchu, by jej wybór okazał się trafny i nie przyciągnął żadnych nieszczęść. 



*

 

Przyjechała do pałacu w Mithlond wtedy, gdy obrady już się rozpoczęły. Weszła - niemal wbiegła do sali tronowej. Czując na sobie zaintrygowane spojrzenia, usiadła na swoim miejscu i wymamrotała przeprosiny w stronę króla. Reszta spotkania przebiegała już tak, jak zawsze, lecz ciężko było jej się skupić. A jeszcze ciężej udawać, że wszystko jest w porządku. 

Miała nadzieję, że pozostali nie zauważą, że co chwilę odpływa myślami w zupełnie innym kierunku. Dlatego przez większość czasu milczała i tylko odpowiadała na zadawane jej pytania. Niełatwo jej było powstrzymać drżenie głosu, gdy gardło miała ściśnięte ze zdenerwowania.

W trakcie obrad zdecydowali, że należy wysłać więcej pomocy do Imladris. Zostanie także napisany list z pieczęcią króla, wyrażający prośbę do  krasnoludów z Gór Mglistych o udzielenie wsparcia w rozbudowie nowego miasta. Poza tym, zaplanowano uformowanie jednostki, która wybierze się na długi zwiad po Eriadorze, a następnie pojedzie do Krain Południowych, aby rozeznać się w obecnej sytuacji - brak nowych wieści z tych rejonów od pewnego czasu niepokoił elfów. Bliskie sąsiedztwo tych ziem z Mordorem nie wróżyło dobrze dla ich mieszkańców. Wiedzieli jednak, na podstawie ostatnich doniesień z początku lata, że wróg nie kontynuował ekspansji poza Ephel Dúath - Góry Cienia. Lecz przez te kilka miesięcy mogło to przecież ulec zmianie. Należało się tego dowiedzieć.

Z Númenoru także od tygodni nie przychodziły już żadne wieści, ale zakładano, że podczas zwiadu na południu powinna być możliwość uzyskania nowych informacji. W końcu wyspiarze budowali nową bazę wojskową na zachodnim wybrzeżu, w Pelargir. 

Gdy Galadriela wracała do swoich kwater w zachodniej części pałacu, czuła się bardzo zmęczona. Pragnęła się odświeżyć i w końcu coś zjeść.

Odetchnęła, gdy zamknęła za sobą drzwi. Po dwóch godzinach udawanego spokoju miała dość. Pozwoliła masce opaść. Zgarbiła się i  przetarła dłońmi twarz. Czuła się przytłoczona tym wszystkim, myślami i emocjami, które kotłowały się w jej umyśle. Powoli ściągnęła płaszcz i odwiesiła go na bok. Następnie nalała sobie wina do kielicha - prawie je rozlewając -  i wypiła duszkiem.

W tym momencie rozległo się pukanie w drzwi. Westchnęła.

- Wejść - zawołała.

W progu pojawiła się Nyartë. Służąca miała na sobie ciemnozieloną suknię, a na jej twarzy było wymalowane zmartwienie. Skłoniła się i zapytała:

- Moja pani, czy wszystko w porządku? Przyszłam tutaj rano, ale nie zastałam pani. 

- Tak, wszystko w porządku - Galadriela zmusiła się do uśmiechu. - Wybrałam się na poranną przejażdżkę. Wybacz, że cię o tym nie powiadomiłam, lecz wyszłam bardzo wcześnie.

Nyartë odetchnęła z ulgą. 

- Rozumiem. Czy zdążyła pani już coś zjeść? Mogę podać śniadanie... albo obiad. 

- Jeśli mogłabym cię prosić - kobieta zgodziła się. - Ale najpierw potrzebowałabym zażyć kąpieli. 

- Wszystko zaraz przygotuję - młoda elfka skłoniła się. 

- Dziękuję, Nyartë. 

Służąca wyszła, a w tym czasie Galadriela przyszykowała sobie świeże szaty. Usiadła ciężko na fotelu i zdjęła zabrudzone buty. Siedziała tak przez dłuższy moment, przypominając sobie wydarzenia z dzisiejszego poranka. 

Tyle rzeczy ją zastanawiało. Tyle wątpliwości ogarniało jej duszę. Czuła również strach: że ktoś odkryje pierścienie, albo co gorsza, ktoś się dowie o tym, że schowała je przed królem. Za ukrycie tej informacji mogłaby być posądzona o zdradę stanu. W królestwie elfów nie wymierzano kary śmierci, ale czekałaby ją niechybna banicja. 

Rozsądek podpowiadał jej jednak, że nikt nie powinien ich znaleźć. Miejsce, w który zakopała pierścienie, było niepozorne,  oddalone od miasta i rzadko kto się tam wybierał. 

Istniała spora szansa, że gdyby je tam pozostawiła, to nikt nigdy nie dowiedziałby się, co się stało z Dziewięcioma. Nawet młody Myrin, który był ich ostatnim powiernikiem, nie wiedział, co zrobiła z nimi dalej elfka.  Ta myśl dodała jej nieco otuchy.

Gdy Nyartë wróciła i oznajmiła, że kąpiel jest gotowa, Galadriela wstała i wyszła za służącą na korytarz. 

- Moja droga, jak radzisz sobie z przygotowaniem eseju z historii Pierwszej Ery? - zagadnęła ją, by choć na chwilę móc pomyśleć o czymś innym.

Ciemnowłosa elfka była jedną tych, którzy po upadku Ost-in-Edhil przenieśli się do Lindon. Przyjęto ją do służby - było to powszechne zajęcie wśród młodych elfów, którzy część dnia służyli starszym, a część spędzali na nauce. Nyartë pomagała Galadrieli w codziennych, prozaicznych czynnościach, aby dowódczyni miała więcej czasu na pożyteczne rzeczy, a w zamian uczyła młodą elfkę historii oraz geografii. Co drugi, trzeci dzień spędzały razem kilka godzin na nauce. Czasami dołączali także inni uczniowie - służący innych wysoko postawionych elfów - którzy chcieli wysłuchać opowieści Galadrieli. Kobieta lubiła opowiadać o dawnych dziejach i cieszyło ją, że ktoś może skorzystać z jej wiedzy i doświadczeń. 

- Już go prawie skończyłam - odpowiedziała Nyartë, gdy wzięła naręcze szat od Galadrieli i rozwiesiła je, by pod wpływem swojego ciężaru rozprostowały się.  - Tylko muszę wprowadzić ostatnie poprawki. Pod koniec tygodnia go pani oddam. 

- A co potrzebujesz zmienić? - spytała kobieta, zdejmując odzienie.

Młoda elfka odwróciła się w stronę okna, by dać jej odrobinę swobody. 

- Wydaje mi się, że moje opisy są zbyt… emocjonalne. 

- Nie jest to dla mnie problemem - odparła Galadriela i weszła do wanny. Zanurzyła się w ciepłej wodzie, która pachniała różami. Przeszły ją dreszcze. - Jeśli… wydarzenia, o których czytasz w księgach, wzbudzają w tobie pewne emocje, to chętnie o tym przeczytam. 

- Ale czy kronik nie powinno pisać się w bardziej zdystansowany sposób? - spytała ciemnowłosa.

- Cóż, to zależy od autora. Ja wolałabym jednak, żebyś nie zamykała specjalnie swojego serca na te historie. Zwłaszcza, jeśli są to historie, które złamały wówczas naprawdę wiele serc. 

Nyartë pokiwała głową. Skierowała się do wyjścia i skłoniła się z uprzejmym uśmiechem:

- W takim razie, pani, może uda mi się oddać esej jeszcze dziś.

 - Chętnie go przeczytam - odparła Galadriela, odwzajemniając uśmiech. Nagle przypomniała jej się jedna ważna rzecz. Odwróciła się za służącą, a jej gwałtowny ruch rozchlapał nieco wody na ziemię.  - Poczekaj chwilę, kochana. Muszę cię o coś zapytać.

- Tak, pani? - elfka zatrzymała się w progu.

- Wczorajsza wiadomość… - powiedziała Galadriela wprost. - Kto ci ją przekazał?

Młoda dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Wiadomość… przepraszam, ale o jaką wiadomość pani dokładnie chodzi?

- Tą, którą przyniosłaś mi wieczorem - powiedziała Galadriela, patrząc w oczy służącej. Zobaczyła w nich zagubienie. - Pergamin, związany srebrną wstążką. Nie pamiętasz? 

Zastanawiała się przez chwilę, ale wyglądała, jakby zupełnie nie wiedziała, o czym kobieta mówi.

- Przepraszam, moja pani, ale nie przypominam nic sobie - Nyartë pokręciła głową ze zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy. - Opuściłam pałac po podaniu kolacji… Naprawdę, przepraszam, lecz nie kojarzę nic takiego. Może to któraś z innych służących dostarczyła wiadomość?

Galadriela patrzyła na nią przez chwilę, kryjąc zdumienie. 

- Rozumiem - rzuciła w końcu.  - Tak… chyba tak. To mógł być ktoś inny. To ja przepraszam, Nyartë. Dziękuję ci za przygotowanie kąpieli. Możesz odejść.

Gdy została sama,  zastygła, wpatrzona w parującą wodę.

Teraz już nic nie rozumiała. 

Chapter 3: Noc pełni księżyca

Chapter Text

Przez siedem kolejnych nocy Galadrielę dręczyły dziwne sny. 

Niepokojące motywy powtarzały się i przeplatały między sobą; koszmary przechodziły jeden w drugi, gładko, tak jak dzień przechodzi w noc. 

W jednym z nich znalazła się w znowu w ludzkiej wiosce Tirharad, w momencie, gdy wybuchła góra Orodruin. 

Ogień z północnego nieba spadał prosto na nią i nie potrafiła się ruszyć. Jakby jej nogi wrosły głęboko w ziemię, niczym korzenie drzewa. Wokół słyszała wrzaski, tętent kopyt uciekających koni, huk spadających głazów i trzask niszczonych przez nie budynków. Chaty zawalały się, jedna po drugiej, jakby były zrobione z papieru.

Mieszkańcy i żołnierze rzucali się do ucieczki. Galadriela dalej stała w miejscu, unieruchomiona, nawet gdy ludzie wpadali na nią i potrącali ją. Ktoś nawet pociągnął elfkę za rękaw, błagając, żeby ratowała się, uciekała wraz z nimi. Nie potrafiła się ruszyć.

Nie poruszyła się nawet wtedy, gdy wszystko dookoła już dawno zamilkło. Nie było już nieba ani ziemi -  świat stał się ogniem i dymem, podsycanym przez rozlaną wokół krew zabitych ludzi. 

Galadrieli później wydawało się, że straciła swoją cielesną postać i była już tylko przestraszonym duchem, który utknął w miejscu. Uwięziony w sercu katastrofy. Niezdolnym nikomu pomóc.

Gdy myślała już, że naprawdę zostanie tam na wieczność,  w poczuciu winy, bólu i smutku, sen poprowadził ją nagle w zupełnie inne miejsce. Znalazła się na tratwie pośrodku Wielkiego Morza, w trakcie nocnego sztormu - tak jak wtedy.  

Nareszcie mogła się poruszyć. Obróciła się wokół, przytrzymując się prowizorycznego masztu, żeby nie stracić równowagi, gdy fale trzęsły tratwą. 

Była sama na łodzi, ale usłyszała wówczas, że ktoś ją wołał; głos dobiegał z wody. Szukała, ale nie dostrzegała go nigdzie. Deszcz zacinał z każdej strony, rozmazując jej widok, a błyskawice co chwile oślepiały ją boleśnie. Gdy wydawało jej się, że jest już blisko tej osoby, fale nagle  porywały tratwę w drugą stronę, oddalając ją od źródła głosu. Nieokreślony czas później znów się zbliżyła. Teraz miała silne, niewyjaśnione przeczucie, że jeśli wyciągnie dłoń, to topiący zdoła za nią chwycić i się uratować.  Uklękła i wychyliła się najdalej, na ile mogła. Lodowaty wiatr dął tak mocno, że wyciskał łzy z jej oczu. 

Włożyła rękę w zimne fale, żeby topiący ją zobaczył i mógł się jej chwycić. 

Poczuła, pełna nadziei, jak jego palce zaciskają się na jej przedramieniu. I została nagle z brutalną siłą wciągnięta do wody.

Pod falami było ciemno. I robiło się jeszcze ciemniej, w miarę jak nieznajomy ciągnął ją w stronę dna. Nie widziała go, ale wydawało jej się, że wie kim jest - tak jak czasem zapomni się słowa, mając je na końcu języka - tak ona była o krok od przypomnienia sobie, kim jest ten człowiek. Próbowała się wyswobodzić, ale nie potrafiła wyrwać się z żelaznego uścisku. Gdy ogarnął ją nieprzenikniony mrok, poczuła, że się dusi. Jej klatka piersiowa paliła okrutnym bólem z braku powietrza.

Gdy już myślała - a właściwie, była przekonana - że umrze, jej stopy nagle dotknęły dna. I wtedy nabrała gwałtowny wdech. Jej oczy przeniknęły ciemność i zobaczyła go , a uczucia które ją zalały, przypominały te, które mogłaby poczuć podczas oglądania końca świata.

 

W tym momencie elfka obudziła się.

Gwałtownie usiadła na łóżku, z dłońmi zaciśniętymi na przykrywającej ją pościeli.  Oddychała ciężko i rozglądała się po pomieszczeniu, które było spowite porannym półmrokiem. Zaraz miał nastać świt.

Poczuła, że jej skóra jest mokra od potu. Włosy miała pozlepiane na karku. Przetarła dłońmi po twarzy. 

Siedziała tak przez dłuższą chwilę, patrząc, jak za oknem znikają gwiazdy, a niebo zaczyna jaśnieć. Miała nadzieję, nie jest to kolejny koszmar; że obudziła się już na dobre. Chwilę jej zajęło, by przetrawić dzisiejsze sny. Straszliwe sceny wciąż stawały przed oczami jej wyobraźni, jakby wciąż się w nich znajdowała. Zostało w niej po nich jakieś dziwne, niewysłowione uczucie, któremu najbliżej byłoby do niepokoju. Oraz… straty.

Uspokoiła się po dłuższym czasie, gdy już nieco bardziej rozbudzona, zaczęła wsłuchiwać się w śpiew ptaków witających poranek. 

Wtedy dopiero poczuła, że jest tu i teraz. Że jest bezpieczna i nic jej nie grozi.

Powoli  wstała i wyszła na taras. Odetchnęła świeżym, zimnym powietrzem. Panująca rześkość była jak zimny okład na czoło podczas gorączki.

Wówczas wspomnienie koszmarów opuściło jej umysł i zaczęła myśleć o nadchodzących tego dnia obowiązkach, przypominając sobie po kolei, co musi zrobić. 

Czeka mnie długi dzień, pomyślała.

Po pierwsze, elfowie z Lindon obchodzili dziś święto. Wypadała równonoc jesienna, a wierzono, że w trakcie przesileń wiosennych i jesiennych bóg mórz, Ulmo, osobiście chroni szlak morski, po którym żeglowano w stronę Valinoru, do Amanu. Mówiono, że wiatr wtedy staje się sprzyjający, a wody spokojne, dlatego jest to najbezpieczniejszy czas na podróż na Zachód. Co pół roku więc w Szarej Przystani uroczyście żegnano odpływających elfów. 

Galadriela już kiedyś została pożegnana w ten sposób. Już czuła blask Valinoru na swojej twarzy, gdy postanowiła zawrócić, czując, że nie może odejść, mając w Śródziemiu tyle niedokończonych spraw. Często zastanawiała się, czy podjęła dobrą decyzję. Zdarzenie to zasiało w niej niepokój, że rozgniewała Valarów i że nie jest już mile widziana w ich krainie. 

Po drugie, tej nocy księżyc wzejdzie w pełni. Oznaczało to, że już tego wieczoru przyjdzie jej się spotkać z Przyjacielem.

Ta myśl napełniła ją energią, której w ostatnich dniach jej brakowało.  Cały tydzień nie mogła się doczekać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Z drugiej strony, miała pewne obawy - w końcu osoba ta mogła być kimkolwiek. Galadriela mogła spodziewać się wszystkiego. 

W trakcie tych siedmiu dni przyglądała się również swojej służącej. Nie poruszała już tematu tamtej wiadomości, by nie niepokoić dalej Nyartë, al e miała na nią oko. Starała się dostrzec inne, potencjalne zmiany w jej zachowaniu, ale nie zauważyła niczego takiego. Była dalej tą samą osobą.

Jeżeli Nyartë mówiła prawdę, że nie pamięta spotkania z nią tamtego wieczoru - a Galadriela czuła, że dziewczyna jej nie okłamywała  - to ktoś, kto przekazał wiadomość młodej elfce, najprawdopodobniej chciał, żeby o tym zapomniała. I najprawdopodobniej użył do tego mocy.

Jedynymi, którzy mogli w taki sposób wpłynąć na czyjeś wspomnienia, byli powiernicy pierścieni:  ona sama, król Gil-galad oraz Cirdan, Budowniczy Okrętów. Poza nimi, byli też krasnoludowie: po upadku Khazad-dûm zaproponowano schronienie dla części z nich w górach Ered Luin. Niektórzy skorzystali z propozycji i przenieśli swoje rodziny w te strony. Niewykluczone, że wśród nich mógł znaleźć się właściciel jednego z siedmiu krasnoludzkich pierścieni. 

Galadrielę kusiło, by pójść zaraz sprawdzić to w królewskich rejestrach. Mogłaby się rozeznać w sytuacji. Ale szkoda było marnować czas. Przeczuwała, że i tak dowie się wszystkiego wieczorem. 

Bądź cierpliwa , pomyślała. Jeszcze tylko trochę.

 

*

 

W Mithlond od rana panował uroczysty nastrój.  Przechadzając się ulicami miasta, można było poczuć unoszącą się w powietrzu radość, choć była to radość zabarwiona żalem. 

Każdy elf, który odpływał na Zachód, był wdzięczny za możliwość długo wyczekiwanej podróży do Valinoru. Jednak ich serca wypełniał również smutek: że muszą pozostawić w Śródziemiu swoich przyjaciół, na prawdopodobnie długi czas. Nikt nie wiedział, kiedy zobaczy się znowu ze swoimi bliskimi. Wierzono tylko, że kiedyś na pewno.

Tego dnia elfowie spędzali czas inaczej, niż zazwyczaj. Odsuwano na bok wszystkie obowiązki związane z pełnionymi funkcjami: rzemieślnicy zamykali warsztaty, handlarze nie rozwijali swoich kramów, a rybacy nie wypływali w żeglugę. Był to dzień wolny, przeznaczony na pożegnania, a jeśli nawet nikt z bliskich elfów nie opuszczał Śródziemia, to dobrze widziane było, aby spędzić ten czas w spokoju, na kontemplacji. 

Galadriela postanowiła wybrać się na spacer. W południe opuściła pałac, ubrana w odświętną, biało-srebrzystą suknię. Na zewnątrz było ciepło i  słonecznie. Cieszyła się, że nie zabrała ze sobą płaszcza, który teraz byłby jej zbędny.

Na bezchmurnym niebie widać było tylko szybujące ptaki.

Swe kroki skierowała w stronę północnej części miasta, w stronę portu. Idąc, szybko udzieliła jej się uroczysta atmosfera: w Szarej Przystani było bardzo spokojnie. Spacerujący elfowie, których mijała, rozmawiali ze sobą ściszonymi głosami. Nieznajomi uśmiechali się do siebie. Nawet krasnoludowie - uchodźcy z Gór Mglistych, którzy związali się z miastem  - wpasowali się w panujący nastrój. Na co dzień zachowywali się głośno i wszędzie ich było pełno. Dziś natomiast wydawali się skromni, małomówni, wycofani.

 Mijając elfów, spoglądali na nich ukradkiem, z zaciekawieniem wymalowanym na brodatych twarzach. Święto elfów stanowiło dla nich zagadkę. Galadrielę zastanawiało, czasem, czy Dzieci Aulëgo również nosiły w sobie pragnienie, by znaleźć się pewnego dnia w Valinorze. Wówczas przypominała sobie, że krasnoludowie przecież nienawidzą morza. Kiedyś Elrond powiedział jej, że jeśli któryś z nich przeprawi  się kiedyś przez Belegaer, to będzie znak od Jedynego, że wkrótce nastąpi koniec świata. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. 

 

Resztę dnia spędziła, pomagając innym w przygotowaniach do Uczty Pożegnalnej, którą wyprawiano zawsze na placu przy przystani, pod ogromnym dębem. Trwało to już od kilku dni, ale dopiero dziś znalazła czas, by się dołączyć. Cieszyła się, że może zająć czymś ręce - nawet jeśli było to tylko rozkładanie obrusów i zanoszenie dzbanów z winem. Ruch i rozmowy z innymi pomagały jej nie myśleć o rzeczach, które uporczywie wypełniały jej umysł w każdej wolnej chwili.

W końcu jednak wszystko już było przygotowane. Nastał czas oczekiwania na zachód słońca, kiedy wszyscy mieli zasiąść do wspólnej wieczerzy.

Znów zaczęła boleć ją blizna - drugi raz dzisiaj - i choć wypiła przed wyjściem wyciąg z kory wierzby, to środek ten nie potrafił w pełni uśmierzyć jej bólu. Potarła się po tym miejscu, jak miała w zwyczaju, choć nic jej to nie przynosiło. Ból znajdował się gdzieś głęboko, pod powierzchnią jej skóry - być może pod powierzchnią jej duszy, jak czasami jej się wydawało. 

Stała z boku portu, oglądając, jak coraz więcej elfów przychodzi z miasta w stronę przystani. Ci, którzy mieli wypłynąć, mieli na sobie białe, skromne szaty. Osoby te rozmawiały teraz ze swoimi bliskimi i znajomymi. Galadriela widziała wymieniane uściski dłoni i pełne szacunku skinienia głową. Wydawało jej się również, że słyszy czyjś płacz. 

Spojrzała na zachód. Słońce chyliło się powoli ku horyzontowi, obdarzając zatokę, miasto oraz góry na wschodzie złocisto pomarańczową łuną. 

Zauważyła kątem oka, że ktoś idzie w jej stronę.

- Dowódczyni  - przywitał ją król Gil-galad.

- Królu - obróciła się w jego stronę i skinęła mu głową z szacunkiem. 

Stanął u jej boku, spoglądając tam, gdzie ona przed chwilą. Za nimi stanęli jego gwardziści. Zerknęła na nich.

- Wyglądasz na zmartwioną  - odezwał się po krótkiej chwili - od jakiegoś czasu.

Miał na skroniach swoją złotą koronę, a na palcu swój pierścień, Vilyę . Jego ramiona były przykryte prostym, ale odświętnym płaszczem w odcieniu jasnej szarości.

- Nad czym tak rozmyślasz? - zapytał, kierując wzrok na nią.

Odwzajemniła jego spojrzenie, ale trudno było jej je utrzymać. Gil-galad miał przenikliwy, pełny uwagi wzrok. 

Zastanawiało ją -  czy za słowami króla stała jego intuicja, czy moc pierścienia? Co spowodowało, że wyczuwał jej zmartwienie, które starała się ukrywać?

- Nie będę kłamać, że nic mnie nie martwi, królu  - odpowiedziała cicho. - Jest wiele rzeczy, nad którymi się stale zastanawiam. Nastały niespokojne czasy. Moja blizna nieustannie mi o tym przypomina.

Gil-galad dobrze wiedział o bólu, który od roku jej towarzyszył. Potrafił go wyczuwać i zaproponował raz sam, że może spróbować użyć Vilyi , by jej pomóc. Miał dobre chęci, ale niestety, podobnie jak  w przypadku mocy Nenyi -  nic jej to nie pomogło. To nie był ten rodzaj bólu. 

Król długo milczał, zanim odezwał się ponownie:

- Możliwym jest, że  spokojne czasy wcale nie leżą w naturze Śródziemia.  

Spojrzała na niego z boku: elf patrzył w słońce, które zdawało się go w ogóle nie razić.

- Wierzę za to, że leżą w naturze tamtych krain - wskazał głową zachód. Odwrócił się jeszcze raz ku niej. - Galadrielo, jeśli pragniesz spokoju, to dla mnie, te drzwi zawsze będą stać dla ciebie otworem. Po tylu latach cierpienia zasługujesz na ulgę.

W jego spojrzeniu widziała szczerą dobroć.

Uśmiechnęła się jednak tylko, bo zupełnie nie wiedziała, co ma królowi odpowiedzieć.

 

*

 

W trakcie uczty o zachodzie słońca, gromada elfów grała na harfach i fletach rzewne i pełne uniesienia pieśni. Część z nich była bardzo stara - ich pochodzenie sięgało czasów, gdy Eldarowie przebudzili się nad jeziorem Cuiviénen i wyruszyli w pierwszą  podróż na zachód, pod przewodnictwem Ingwëgo, Finwëgo i Olwëgo. 

Melodie te były więc starsze niż samo słońce i księżyc.

Słuchając ich, Galadrielę przechodziły dreszcze. Choć znała je na pamięć od tylu wieków, wzbudzały w niej wciąż te same emocje: tęsknotę i smutek, nadzieję oraz podziw.

Z dębu, pod którym przy długich stołach zasiadali elfowie, spadały wśród nich pomarańczowe liście. Robiło się coraz chłodniej. 

Gdy Wypływający skończyli swój ostatni posiłek z bliskimi, zaczęli się z nimi żegnać po raz ostatni. Elfka stała obok króla, Cirdana i członków Najwyższej Rady. Ściskała dłonie, tym, którzy mieli zaraz wsiąść na łodzie i odpłynąć na Zachód. Pozdrawiała ich, życzyła bezpiecznej podróży i szczęśliwego życia w krainie Valarów. 

Wśród nich zauważyła znajomą twarz - Nievena. Był młodym, czarnowłosym elfem z Ost-in-Edhil, który wraz z siostrą uratował się po bitwie i przeniósł się z częścią uchodźców do Lindon. Mężczyzna był jednym z uczniów Celebrimbora i razem z nim pracował przy wykuwaniu wszystkich Pierścieni. 

Gdy stanął przed Galadrielą, aby się z nią pożegnać, spojrzała mu głęboko w oczy. Przez ten rok smutek nie zniknął z jego twarzy, a można by nawet powiedzieć, że się jeszcze pogłębił. Wyglądał na znacznie starszego i bardzo zmęczonego. Elfka wiedziała co przez ten czas przeżył i całym sercem mu współczuła. Wydarzenia sprzed roku odcisnęły na nim nieodwracalne piętno. Żywiła głęboką nadzieję, że Nieven znajdzie ukojenie za górami Pelóri. 

- Namárië , pani Galadrielo - rzekł cicho, skinąwszy jej głową.

- Namárië , Nieven - powiedziała, mocno ściskając jego rękę. - Estë. - Odpocznij.

Czarnowłosy odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się delikatnie, na ile pozwalało mu jego wewnętrzne cierpienie. Elf odwrócił się i wraz za swoją siostrą oraz pozostałymi wszedł na pokład jednej z dwóch łodzi. Zaczęto rozwijać białe żagle.

 

*

 

Po skończonej uczcie skierowała swoje kroki ku pałacowi, gdzie szybko przebrała się w odzienie nadające się bardziej do jazdy konno, niż odświętna suknia. 

W tym momencie ceremonialny nastrój zaczął ją powoli opuszczać, a jej myśli powędrowały w stronę nadchodzącego spotkania z Przyjacielem. Zawiązując buty jeździeckie, poczuła jak jej serce zaczyna bić coraz szybciej. Zapięła na biodrach skórzany pas i przyczepiła do niego pochwę z jej mieczem, który wolała na wszelki wypadek wziąć ze sobą. Czuła się z nim bezpieczniej.

Zarzuciła na ramiona ciepły płaszcz z kapturem w odcieniu głębokiej zieleni i nie zwlekając, opuściła swoje kwatery. Było już późno.

Wyszła z pałacu bocznym wyjściem, żeby nie przykuwać niepotrzebnej uwagi i nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.

Gdy szła w stronę stajni, pełnia księżyca rozświetlała już niebo srebrzystym blaskiem. Zaczęło pojawiać się coraz więcej gwiazd. Cieszyła ją, że ta noc będzie jasna, ponieważ nie chciała zabierać ze sobą pochodni, której ogień byłby widoczny z daleka. 

Jej klacz, Lyra była już przygotowana do jazdy. Elfka poprosiła dzień wcześniej stajennego, żeby przed wyjściem na ucztę w miarę możliwości oporządził jej konia. W zamian, w ramach rewanżu, Galadriela przyniosła mu butelkę z miodem pitnym sprzed wieku.

Na uliczkach Mithlondu było już o tej porze pusto. Po uczcie wszyscy wrócili do swoich domostw. Żeby nie zakłócać wieczornej ciszy, kobieta poprowadziła konia przez uliczkę, na której zalegało wiele opadniętych, jeszcze niezamiecionych liści. Stłumiło to nieco dźwięk podkutych kopyt.

Gdy chwilę potem przechodziła przez południową bramę, minęła dwoje strażników. Płaszcz poprawiła tak, by zakryć miecz. Jeden z nich, zaniepokojony, poruszył się i odezwał:

- Pani? - Było ciemno, ale  jego spojrzeniu dostrzegła pytanie.

Była przygotowana. Zdjęła kaptur i obdarzając go uprzejmym uśmiechem, rzekła:

- Jadę na wzgórza. Ma być dziś naprawdę piękna, świetlista noc. Może będzie się dało zobaczyć jeszcze odpływające statki na horyzoncie?

Te słowa spowodowały, że zmarszczka pomiędzy brwiami strażnikami wygładziła się. Skłonił się i powiedział:

- To prawda, zapowiada się piękna noc. Bezpiecznej drogi, pani Galadrielo.

Podziękowała mu skinieniem głowy. Włożyła stopę w strzemię, żeby wsiąść na wierzchowca.  Gdy znalazła się w siodle, pogładziła Lyrę po szyi i dała jej znak, by ruszyła przed siebie. 

To, co przekazała strażnikowi, nie do końca było kłamstwem. Właściwie przekazała mu półprawdę - bo jechała dokładnie w stronę wzgórz nad zatoką -  ale i tak nie była z siebie zbyt dumna, gdyż nie lubiła naginania faktów. Niestety dziś była do tego zmuszona. Nie znała bowiem do końca wagi sytuacji, w której się znalazła po otrzymaniu pod opiekę Dziewięciu Pierścieni. Dlatego wolała z góry ograniczyć wszelkie ryzyko.

Pospieszyła klacz, gdy znalazły się nieco dalej, już w lesie. Kobieta poczuła, że jej dłonie zaczynają drżeć ze zdenerwowania i zacisnęła je mocniej na wodzach. 

W ostatnich dniach zabrakło jej czasu, żeby sprawdzić, czy pierścienie są na swoim miejscu. Żywiła nadzieję, że nikt ich dotąd nie znalazł. Zastanawiała się także, kim może być ten, którego już za niedługo spotka. Próbowała sobie go w głowie jakoś wyobrazić i ciekawiło ją, jak potoczy się ich rozmowa - co jej powie na temat Dziewięciu? 

Gdzieś z tyłu głowy przeszła jej myśl, że być może tajemniczym przyjacielem jest tak naprawdę Elrond, chcący zrobić jej niespodziankę niezapowiedzianym przybyciem ze wschodu. Nie było to jednak w jego stylu, poza tym gdyby Dziewięć znalazło się w jego posiadaniu, przekazał by jej wiadomość o tym od razu. Młody Myrin, posłaniec, był człowiekiem. Wątpiła, żeby Elrond miał w swojej służbie -  w Imladris - ludzi. Wśród uchodźców były jedynie elfy oraz część krasnoludów z Gór Mglistych, którzy przenieśli się na północ po upadku królestwa Durina III.

Nie mógł więc to być Półelf. Kto jeszcze mógłby nazywać się jej przyjacielem, kto był zarazem człowiekiem?

Nagle pomyślała o Elendilu. Jego osoba była o wiele bardziej prawdopodobna. Nie znała Númenorczyka od dawna, ale szybko zaskarbił sobie jej zaufanie i nie raz dowiódł, że jest w pełni lojalny wobec Eldarów. Był jednym z Wiernych. 

Ostatnim razem widziała go po bitwie w Tirharad, w obozie Númenorczyków, którzy przeżyli wybuch góry Orodruin. Wraz z oślepioną królową Tar-Miriel odpłynął z powrotem na wyspę. Czy przez ten czas mógł on w jakiś sposób odzyskać pierścienie z rąk wroga?

Wydawało jej się jednak, że gdyby syn Amandila pragnąłby się z nią spotkać, nie robiłby tego po kryjomu. 

I jeszcze pozostawała sprawa Nyartë - kto mógł dzierżyć moc, która pozbawiła ją wspomnienia z tamtego wieczoru? 

Las o tej porze wydawał się być zupełnie innym miejscem, niż za dnia. Blask księżyca przebijał się przez skryte w cieniu korony drzew i rzucało blade światło na ścieżkę, którą podążała. Gdzieniegdzie widoczne były świetliki, ale było ich mniej, aniżeli w porze letniej. W niektóre letnie wieczory potrafiły rozświetlać las tak bardzo, że można było się poczuć, jakby gwiazdy spadły z nieba i zaczęły tańczyć wokół drzew. 

Liście szeleściły na wietrze. Gdzieś w oddali Galadriela usłyszała huk sowy. Z krzewów dochodziło ciche cykanie owadów. 

Gdy wyjechała na wzgórza zobaczyła znowu zatokę. Stąd jeszcze lepiej widać było pełnię, a jej odbicie rozlewało się w wodach Lune, jakby ktoś rozlał płynne srebro na jej powierzchnię.  Zachodnie niebo było już usiane konstelacjami gwiazd. Elfka nieco ściągnęła wodze, by Lyra zwolniła. Zadarła głowę i spojrzała w górę.

Pomyślała, że ten niesamowity widok chyba nigdy się jej nie znudzi. Czuła się znużona wieloma rzeczami w swoim długim, elfim życiu, ale widok nocnego nieba był jak pradawne pieśni - nie możliwym było zatracić swój zachwyt. Zauroczenie nim było ponadczasowe. 

W oddali zobaczyła Chatę Malarza. 

Jadąc w jej stronę, wytężyła wzrok, próbując dostrzec, czy ktoś już tam jest. Było niestety zbyt ciemno, żeby z tej odległości dostrzec jakieś szczegóły. Łzy pojawiły się w jej oczach, gdy lodowaty wiatr znad zatoki zawiał mocniej. Trawy położyły się pod jego siłą, a Galadrielę przeszedł dreszcz z zimna. Nie mogła powstrzymać drżenia. Otuliła się mocniej płaszczem. 

Klacz nagle zwolniła kroku, a po chwili zatrzymała się w miejscu. Parsknęła nerwowo i uderzyła kopytem w ziemię. 

- Lyra - powiedziała cicho elfka, zaskoczona zachowaniem wierzchowca. - Proszę, jedź dalej. 

Ścisnęła piętami jej boki, żeby poprowadzić konia dalej przed siebie. Klacz zrobiła to po chwili ociągania się, niechętnie. Stąpała niepewnie, jakby wbrew sobie. 

Galadrielę zmartwił jej upór. Czy wyczuwała jakieś zagrożenie? Rozglądała się wokół, próbując coś dostrzec w trawach, ale dookoła było spokojnie, tylko rośliny kołysały się w rytmie morskiej bryzy, wydając z siebie szum przypominający kołysankę.

Głaskała konia po szyi, chcąc go uspokoić. W międzyczasie, w jej sercu narastał własny strach. Uczucie niepokoju rozlało się w jej klatce piersiowej. I już nie było jej zimno. 

Zwróciła także uwagę na swój pierścień. Jego mocą wyczuwała coś subtelnego; że coś tutaj jest nie tak.

Znalazły się przy chacie, na jej tyłach. Lyra parsknęła jeszcze raz, gdy elfka schodziła z konia. Dostrzegła, że zwierzę ma rozszerzone oczy. Wyszeptała w jego stronę parę kojących słów. Nie wiedziała, czy bardziej chciała uspokoić klacz, czy samą siebie:

- Poczekaj tu - poprosiła z nadzieją, że Lyra nie spłoszy się i nie ucieknie. - Dartha .

Poczuła mocny powiew. Odwróciła się i zaczęła iść na przód budynku, kierując się w stronę wejścia od strony zatoki.

Przypomniała sobie o mieczu przy swoim pasie. Zacisnęła dłoń na jego rękojeści. Choć powtarzała sobie, że to przecież ma być spotkanie z Przyjacielem, to teraz, wiedziona na wpół intuicją, a na wpół niepokojem, nie mogła się powstrzymać i cicho wysunęła broń z pochwy. Obnażony miecz błysnął w blasku księżyca. 

Znalazła się na przedzie chaty. Z mocno bijącym sercem spojrzała w stronę drzwi. W tym samym momencie kątem oka  zauważyła coś z prawej strony i  wzdrygnęła się mocno.

Nieco dalej, przy krawędzi klifu,  dostrzegła ciemny zarys czyjejś postaci. 

Nie widziała jej przed chwilą, gdy zjeżdżała konno w dół wzgórza. Wysoka, zakapturzona osoba była odwrócona do niej tyłem - spoglądała na zachód, na morze. Długi, czarny płaszcz powiewał pod wpływem podmuchów wiatru. 

Galadriela nie wiedziała, skąd znalazła w sobie odwagę, żeby mimo wszystko iść dalej naprzód. Gdy dystans między nimi się powoli skracał, całą swoją istotą czuła coraz bardziej i bardziej, że powinna zawrócić: że powinna uciekać. Moc pochodząca z pierścienia na jej dłoni wołała to samo: To nie jest przyjaciel.

Drżała, ale kroczyła dalej przed siebie, z ręką silnie zaciśniętą na mieczu. Gotowa go w każdej chwili unieść.

Zatrzymała się dopiero w momencie, gdy dobiegł ją dawno nie słyszany głos.

- Fale losu znowu pchają nas ku sobie - powiedział Halbrand. Odwrócił się powoli i spojrzał jej prosto w oczy. - Dobrze, że jesteś. Jest bowiem coś, o czym zapewne chciałabyś usłyszeć. 

Chapter 4: Spotkanie z Przyjacielem

Notes:

Cześć Wam!
Ten rozdział nie był łatwy do napisania, ale w końcu udało mi się go dokończyć.
Miłego czytania c:

Chapter Text

“Each day we are becoming a creature of splendid glory or one of unthinkable horror.” - C.S Lewis

 

Wzięła gwałtowny wdech.

Galadrieli na początku nie przyszło na myśl nic, co mogłaby mu odpowiedzieć. Ocean emocji zalał ją, ogłuszył, pozbawił rozumu i tchu, kiedy spojrzała w oczy mężczyźnie.

Wszystko to, o czym próbowała zapomnieć przez ostatni rok, teraz powróciło ze zdwojoną siłą. Każde dobre i złe wspomnienie, każde pozytywne i negatywne uczucie, wszystko to teraz pomieszało się między sobą i uderzyło w kobietę. Wypełniając ją bólem, którego się nigdy  nie spodziewała poczuć. 

Przytłoczyło ją to tym bardziej, że odczuwanie tylu sprzecznych, silnych emocji leżało wbrew jej elfiej naturze: jej myśli w stanie naturalnym przypominały gładką taflę jeziora, którą ciężko czymkolwiek zmącić. 

Teraz w jej umyśle rozszalał się gwałtowny sztorm. 

Zrobiła wydech, drżący, urywany. 

Nie widziała go od poprzedniej jesieni. Spotkała go wówczas pod postacią Annatara, Pana Darów, pod którą przez długie miesiące zwodził elfów z Ost-in-Edhil i manipulował nimi, z Celebrimborem włącznie. Wykorzystał ich, żeby wykuli Pierścienie Władzy, natomiast gdy armia orków zaatakowała ich królestwo, nie kiwnął nawet palcem, żeby elfom pomóc. 

Po bitwie, którą zwyciężyły siły Mordoru, przejął wojsko Adara, a następnie pozostawił za sobą zrujnowane miasto, zabierając ze sobą Dziewięć z wykutych pierścieni. 

A teraz stał przed nią ten sam Halbrand, którego - niezrozumiałym dla niej zrządzeniem losu  - spotkała na Wielkim Morzu kilka lat wcześniej. Gdy jeszcze nie wiedziała, jak brzmi jego prawdziwe imię. Gdy walczyli ramię w ramię, razem.

Czuła teraz, jak pod jej blizną pali się ogień. Przed oczami stanęło jej wspomnienie, do którego najbardziej ze wszystkich nie chciała powracać - którego uporczywie pragnęła się pozbyć, pogrzebać gdzieś w odmętach umysłu. 

Wspomnienie, gdy została bezlitośnie przyparta do muru i wtedy, bez wahania - ten, który kiedyś był jej przyjacielem - zadał jej okrutną ranę koroną Morgotha. 

Prawie pozbawiając ją życia. 

Gdy nabrała kolejny wdech, fala nienawiści gwałtownie się wezbrała. Przelała się przez jej serce, pchając ją tym samym do przodu. 

Zdecydowanym krokiem pokonała dzielący ich dystans. Z całej siły zamachnęła się mieczem, mierząc prosto w jego szyję. 

Ostrze błysnęło. Rozległ się nagle głośny dźwięk uderzenia stali o stal, który niczym grzmot przeszył powietrze - Galadriela napotkała opór. Jakby uderzyła ostrzem w skałę. Zobaczyła, że jej miecz skrzyżował się z drugim: Halbrand wyciągnął swoją broń tak szybko, że nawet zdążyła tego zauważyć.

- Jak śmiesz - wycedziła, napierając z pełną mocą  - pojawiać się tutaj, na mojej ziemi, w tym ciele kłamcy i oszusta? 

Patrzyła gniewnie w jego ciemne oczy, które w tym momencie nie zdradzały żadnych emocji.  Niespodziewanie, przesunął się w bok i elfka poczuła, jak jej miecz gwałtownie ześlizguje się w stronę ziemi.  Jej własna siła pociągnęła ją do przodu i zatoczyła się, z trudem łapiąc równowagę. 

- Nigdy nie zrezygnowałem z tej postaci - odparł. -  Na południu wciąż jestem królem.

Ścisnęła mocniej rękojeść miecza i uderzyła ponownie: wykonała cięcie, które potrafiłoby pozbawić człowieka głowy. Jej ostrze napotkało jednak powietrze, gdy mężczyzna zrobił błyskawiczny unik. 

Zamachnęła się z jeszcze większą determinacją, ale w ostatnim momencie zmieniła kierunek ataku, tnąc na ukos. Wróg znowu sparował jej uderzenie. 

Następnie usłyszała świst. Mężczyzna wykonał szybki, precyzyjny kontratak. Zasłoniła się w ostatniej chwili. Klinga przeciwnika spotkała się z jej mieczem  tuż przy jej twarzy. Broń zawibrowała z wielką mocą. Siła, którą zatrzymała, przeszła boleśnie na jej ramię. Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu. 

- Nie przybyłem tutaj, żeby z tobą walczyć, Galadrielo  - rzekł.

Odepchnął ją. Wycofała się kilka kroków do tyłu, nie opuszczając miecza. 

- Więc dlaczego tutaj jesteś? - syknęła, a jej głos był pełen nienawiści. 

Czuła, że jej cała prawa ręka zdrętwiała. Przełożyła szybko broń do lewej, która była słabsza, mniej wytrenowana, ale wciąż potrafiła nią walczyć. 

Była gotowa przypuścić kolejny atak, chcąc dać upust swojej furii. Pragnęła zobaczyć krew, przebić mieczem to serce pełne kłamstw i mroku - o ile w ogóle je posiadał.

Uniosła rękę z mieczem, by spróbować kolejny raz go zaatakować, gdy poczuła, że rękojeść miecza staje się nagle bardzo ciepła. Zdezorientowana, spojrzała na nią i dostrzegła, że uchwyt jarzy się jasnym blaskiem. Stał się gorący do tego stopnia, że zaczął ją parzyć. Nie wytrzymawszy tego nagłego bólu, syknęła i wypuściła broń z ręki. 

Rozgrzany do czerwoności miecz upadł na ziemię. W powietrzu między przeciwnikami uniosła się strużka dymu, gdy przypaliła się trawa. 

Kobieta po chwili uniosła swoje niedowierzające spojrzenie na przeciwnika, który przez ten czas ani na moment nie spuścił jej z wzroku. 

- Chcę porozmawiać - oznajmił, chowając swoją klingę.

Jego spokój sprawiał, że gotowała się w niej krew. Dla Galadrieli to nie był jeszcze koniec walki. Wyciągnęła zza pasa sztylet i  obróciła go w dłoni. Z elfią szybkością doskoczyła do niego, gotowa dźgnąć go pod żebra. Była blisko. Halbrand obrócił się, uchylając się od ciosu. Zdołał złapać ją za przegub. Przeciwnik pociągnął go i wykręcił jej boleśnie rękę. Wyjął broń z jej dłoni. Nie puszczając, obrócił kobietę tak, żeby popatrzyła na niego. W jego oczach zobaczyła iskierki gniewu.

Przed swoimi widziała zaś białe i czarne kropki, gdy jej cała lewa ręka płonęła obezwładniającym bólem. Czuła, jak nogi uginają się pod nią. 

- Nie walcz ze mną - powiedział z naciskiem.

- Nie chcę z tobą rozmawiać - wyrzuciła z siebie przez zaciśnięte zęby, pełna goryczy.  - Zasługujesz na śmierć. 

Puścił ją. Powoli się odsunął,  trzymając w ręku sztylet elfki. 

Miała ochotę krzyczeć z bezsilności. Nigdy jeszcze nie czuła się taka słaba. Stała przed swoim największym wrogiem: rozbrojona, drżąca ze zmęczenia i bólu. 

Chciała go pokonać, zabić, ale nie potrafiła:  był zbyt silny, zbyt szybki…

Był Majarem. Istotą znacznie starszą i potężniejszą od niej samej. I być może od wszystkich innych istot,  z wyjątkiem Valarów. Nawet gdyby była najlepszym szermierzem na całej Ardzie i  miała szanse w pojedynku, to mógłby ją pokonać za pomocą swojej siły woli - swojej mocy. 

Mógłby ją z łatwością zabić. 

- Rozumiem twój gniew - powiedział łagodnie. - Masz prawo go czuć. 

Odwrócił się powoli, po raz pierwszy odwracając od niej spojrzenie. Powiódł nim w stronę księżyca, który za jego plecami rozświetlał zachodnie, nocne niebo. 

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie wiedziała, co zrobić. 

Dudnienie jej serca było ogłuszające.

- Czuję, że nie masz przy sobie pierścieni, które przekazał ci mój sługa - kontynuował mężczyzna. - Mam nadzieję, że dobrze je ukryłaś. 

Te słowa przypomniały jej, dlaczego w ogóle tutaj się znalazła. 

List, który otrzymała kilka dni wcześniej. Spotkanie z młodym Myrinem, tamtego słonecznego poranka. To wszystko zajmowało jej myśli przez cały ubiegły tydzień: bez przerwy zastanawiała się, kim jest Przyjaciel z wiadomości.  Podejrzewała różne osoby, ale nigdy nie spodziewałaby się, że tego wieczoru stanie akurat przed nim.

A więc to on, uzmysłowiła sobie nagle. Otworzyła szerzej oczy. Nie miało to żadnego sensu. Sam oddał pierścienie?

- Co to wszystko znaczy? - zapytała i zadrżała, gdy lodowaty podmuch wiatru zadął od strony morza. - Dlaczego mi je dałeś?

Popatrzył na nią. 

- Ponieważ sytuacja uległa zmianie - odparł, a w jego spojrzeniu pojawił się cień.

Próbowała odczytać z jego oczu coś więcej, ale nie potrafiła. Nie zdradzały żadnych emocji, które mogłyby stanowić jakąkolwiek podpowiedź tego, co kryje się w jego umyśle. Żadnych emocji, które potrafiłaby nazwać słowami.

- Jak? - spytała oschle, wciąż pełna gniewu. - Już nie pragniesz władzy? Już nie chcesz zapanować nad ludźmi? 

Nagle, na jego twarzy pojawił się zimny uśmiech. 

Odwrócił się. Schował sztylet należący do elfki między poły swojego płaszcza i zaczął iść powolnym krokiem w kierunku budynku. 

Przeszło jej przez myśl żeby podnieść z ziemi swój miecz, który wciąż leżał na trawie. Mogłaby wykorzystać tę chwilę, że znalazła się za jego plecami i zaatakować go. Moment  jego nieuwagi dałby jej przewagę - może miałaby realną szansę zadać mu śmiertelną ranę?

Ta myśl rozmyła się tak szybko, jak się pojawiła, bo Halbrand, nie odwracając się do niej, zawołał:

- Zostaw broń, elfie. Chodź za mną, chcę ci coś pokazać.

Zacisnęła zęby i powoli, z oporem, ruszyła za nim. Kierował się w stronę opuszczonej chaty.  Widziała, jak wchodzi po drewnianych schodach na ganek oświetlony blaskiem księżyca, z zamiarem wejścia do środka. Położył dłoń na drzwiach wejściowych i pchnął je. Zaskrzypiały niepokojąco, stając otworem.

Przez krótki moment jego postać zniknęła jej z oczu, gdy spowiła go ciemność. Galadriela przełknęła ślinę i szła dalej przed siebie. Jej oddech przyspieszył, gdy zbliżała się do wejścia. 

Zacisnęła w pięść dłoń, na której znajdowała się Nenya. Obecność jej pierścienia była w tej chwili jedynym, co dodawało jej otuchy. 

Gdy zaczęła wchodzić po schodach, ujrzała nagle, jak w jednej chwili wnętrze pomieszczenia rozświetla się ciepłym blaskiem. Przekroczyła próg domu Amdíra.

Dostrzegła, jak w paru miejscach palą się świece zawieszone w starych lampionach zwisających z sufitu. Naprzeciw wejścia znajdowały się schody prowadzące na górę. Odwróciła głowę w lewo i zobaczyła pomieszczenie, gdzie pod dużym oknem zasłoniętą cienką niczym pajęczyna firaną, stał długi stół z misternie rzeźbionymi nogami. Podeszła bliżej.

Leżały na nim stare,  zakurzone pergaminy, porozrzucane pędzle, słoiki z dawno zaschniętymi barwnikami. Stare, niedopalone świece były poprzewracane. Przy oknie stała sztaluga ze szlifowanego, dębowego drewna. Na niej opierało się płótno, które musiało być niedokończone: trudno było określić, co się na nim znajdowało, tak było zasłonięte kurzem. Pokój wyglądał, jakby artysta porzucił w biegu swoją pracę. 

Gdy wyłoniła się zza rogu, ujrzała resztę pomieszczenia. Przy drugim końcu stołu stał Halbrand. Zdjął kaptur i odsunął jedno z krzeseł, żeby na nich usiąść. 

Żołądek jej się nagle ścisnął, gdy w świetle tym zobaczyła jego twarz. Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy pewnego wieczoru w trakcie ich pobytu w Númenorze zastała go w kuźni Gildii Zbrojmistrzów. Jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie wmówiła sobie, że jest zaginionym królem Krajów Południowych? Gdyby pozwoliła mu zostać tam, tak jak tego z początku chciał? Zastanawiała się nad tym wiele razy, mając właśnie w głowie tamtą scenę, w kuźni. 

Czuła się, jakby zobaczyła starego przyjaciela. Ale doskonale wiedziała, że przecież nim nie jest. Wszak pamiętała też twarz Annatara. 

- Usiądź - rzekł, wskazując jej wolne krzesło. 

Usiadła, niechętnie. Oparła się i skrzyżowała ramiona na piersiach. Spojrzała na rzeczy leżące na stole, by nie musieć patrzeć mężczyźnie w oczy. 

Czułaby się lepiej mając przy sobie sztylet. 

Usłyszała, jak zaczyna mówić:

- Zawsze miałem wizję, żeby stworzyć  własnymi dłońmi coś, co będzie jednocześnie piękne i potężne. Gdy przybyliśmy do Ost-in-Edhil i poznałem mistrza Celebrimbora, okazało się, że ktoś podziela moją ambicję. Miał on także zasoby i narzędzia, a cała idea została wpędzona w ruch przez potrzebę. Potrzebę, którą wyraził twój król - zrobił przerwę, a ona podniosła na moment wzrok - aby dostarczyć wam, elfom, nieco światło Valinoru, którego brak zaczęliście odczuwać. Jedną z odpowiedzi na tą potrzebę nosisz na swoim palcu, a jej pozytywny efekt odczuwa cały twój lud. Czyż nie? 

Wytrzymała jego spojrzenie, lecz nie znalazła odpowiednich słów, którymi mogłaby odpowiedzieć. Mężczyzna kontynuował:

- Czułem jednak, że powierzając tak potężne artefakty tylko jednemu z ludów Śródziemia - choć znajdował się w potrzebie - to  moglibyśmy zachwiać równowagę sił. Wykuliśmy więc pierścienie dla krasnoludów, by nie wzbudzić poczucia nierówności i niesprawiedliwości. Nie chcieliśmy, żeby powtórzyła się historia z Nauglamírem. Sama doskonale wiesz, jak się potoczyła.

Na wspomnienie o Naszyjniku Krasnoludów poczuła rosnący gniew. To była stara historia, ale była z nią nieco związana. Początkowo Nauglamír należał do jej brata, Finroda, który przywiózł go ze sobą z Valinoru. Po upadku jego królestwa, Nargothrondu, naszyjnik przepadł, a gdy po latach został odnaleziony, doprowadził do sporu pomiędzy elfami i krasnoludami. Skończył się brutalnym rozlewem krwi, - między innymi śmiercią króla Thingola, który był mężem jej drogiej przyjaciółki  - oraz złupieniem Doriathu. Po tym wydarzeniu ludy te już nigdy nie były ze sobą tak blisko, jak kiedyś.

- Pierścienie dla ludzi były pomysłem, który nie spodobał się Celebrimborowi. Do samego końca w niego nie wierzył, ale i tak nakłoniłem go, by je wspólnie wykuć…

- A potem go zabiłeś - wtrąciła Galadriela, przeszywając go pełnym pogardy spojrzeniem. 

Zapadło milczenie. Przez krótką chwilę widziała - albo wydawało jej się - że dostrzega w jego oczach coś na wyraz żalu. Wrażenie to zniknęło, gdy odezwał się, przybierając swój obojętny ton:

- Poróżniliśmy się. Nie jestem zadowolony, że tak to się potoczyło. Moglibyśmy stworzyć razem jeszcze wiele wspaniałych dzieł. 

- Dlaczego dałeś mi pierścienie? - powtórzyła pytanie, które zadała wcześniej. - Jeśli wykuliście Siedem dla krasnoludów aby, tak jak twierdzisz, zachować równowagę, to dlaczego Dziewięć nie znalazło się jeszcze w rękach ludzi? 

Halbrand wstał. Przeszedł powolnym krokiem przez pomieszczenie. Stare deski pod jego butami zaskrzypiały, gdy zbliżył się do okna. 

- Pierścienie dałyby ludziom wielką władzę. Wielką moc, tak jak elfom i krasnoludom. Przyniosłoby im to na pewno dużo dobrego, gdyby powierzono je tym, którzy byliby najbardziej odpowiedni do tej roli. Mogliby się rozwijać, budować swoje niezależne królestwa, rosnąc w siłę…

Przetarł palcem po zakurzonym parapecie. Uniósł na moment dłoń na wysokość oczu, po czym strzepnął kurz. 

- Niestety, natura Edainów różni się od waszej, czy od Dzieci Aulëgo. Krócej żyją. Są słabsi. Bardziej podatni na różne wpływy…

- Czy nie chciałeś tego właśnie wykorzystać? - Galadriela pokręciła głową, nie rozumiejąc. - Czy nie chciałeś nad nimi panować? 

- Chciałem - przyznał. - Nie do końca w taki sposób, w jaki sobie to  wyobrażasz. Mówiłem ci, że chciałbym uleczyć Śródziemie. Noszę w sobie tę wizję od bardzo dawna. Wciąż w nią wierzę, ale jak już wspomniałem, sytuacja się zmieniła.

Spojrzał na nią, a słowa, które następnie wypowiedział, przeraziły jej istotę. 

-  Wkrótce może już nie być Śródziemia, które mógłbym uleczyć.

Chapter 5: Sojusz

Chapter Text

“Light is the left hand of darkness

and darkness the right hand of light.

Two are one, life and death, lying

together like lovers in kemmer,

like hands joined together,

like the end and the way.”

― Ursula K. Le Guin



Elfka w milczeniu wpatrywała się w swojego rozmówcę nie pojmując do końca znaczenia słów, które właśnie wypowiedział. Jej serce wypełniło się jeszcze większym strachem niż ten, który odczuwała do tej pory. Był głębszy i sięgał o wiele dalej, niż tylko niepokój o własną osobę. Sięgał czegoś znacznie większego niż ona sama.

Ciszę, która zapadła, przerywało momentami wycie wiatru, które wpadało do środka nieszczelnymi oknami. Co jakiś czas skrzypnęły stare okiennice. Płomienie świec poruszały się w niepokojącym tańcu, rzucając wokół kołyszące się cienie na ściany opuszczonego domu. W tamtym momencie wydawały się żywe.

Czuła się, jakby znalazła się w jednym z koszmarów, które nawiedzały ją nocami. Niestety, nie miała nadziei, że i tym razem się z niego wybudzi: to nie był sen, a rzeczywistość, coraz bardziej przerażająca.

- Co masz przez to na myśli? - odezwała się w końcu słabym głosem, bojąc się odpowiedzi, która mogła nadejść.

Mężczyzna odwrócił wzrok od okna.

- Ciekawe - mruknął pod nosem. Jego oczy błyszczały w półmroku, gdy momentami wpadało w nie światło. - Naprawdę nie wiesz? Czy tylko nie dopuszczasz tego do siebie, ponieważ boisz się prawdy?

W tej chwili miała w głowie różne rzeczy, ale nie była pewna żadnej z nich. 

- Jakiej prawdy? - pokręciła głową, czując rosnącą gulę w gardle. - Powiedz mi, co to znaczy.

Gdy dostrzegła, że zaczyna iść w jej stronę, poczuła się jakby krew w jej żyłach zaczęła zamarzać. Tak jak wtedy, gdy przeprawiała się przez góry Thangorodrimu na dalekiej północy i poczuła na własnej skórze morderczy chłód. Idąc, niespiesznie ściągnął skórzaną rękawicę ze swojej prawej ręki. Zobaczyła, jak odkłada ją na stół, tam, gdzie leżały stare pergaminy poplamione barwnikami. 

Gdy stanął nad kobietą, która wciąż siedziała oparta plecami o krzesło, sztywna z niepokoju, wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń. Już z tej odległości czuła ciepło bijące od mężczyzny. Nie wiedziała co zamierza zrobić i świadomość tego sprawiała, że pragnęła się jak najszybciej odsunąć. Nie zdążyła jednak.

Nagle poczuła lekki dotyk. Uświadomiła sobie, co robi. Odgarnął do tyłu jej jasne włosy z lewego ramienia. Pozostały, niesforny kosmyk włosów założył jej za ucho. Z delikatnością, która wzbudziła w niej dziwne odczucia: jednocześnie miała w sobie coś przyjemnego i budzącego strach.

Czując przez moment dotyk jego skóry, zadrżała. Panika narastała w niej, a ona nawet nie była zdolna do żadnego ruchu, aby się obronić, odsunąć. Była zatrwożona. Nie rozumiała, co się dzieje.

- Mówię o jego powrocie - odpowiedział w końcu i musnął lekko palcami miejsce przy jej obojczyku, gdzie pod płaszczem znajdowała się szpetna blizna.  Blizna po ranie, którą sam jej zadał. - Nie czujesz tego, Galadrielo? 

Gdy zabrał dłoń z powrotem, wypuściła powietrze z ust, które przez ten cały czas wstrzymywała. Powoli uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich napięcie. I coś jeszcze - coś, czego nie potrafiła określić.

Kolejne słowa, które wypowiedział, przyprawiły ją o mdłości. 

- Nie czujesz tego, jak uśpione od wieków zło budzi się do życia? Jak zalegająca pod ziemią Ciemność szepcze o jego ponownych narodzinach? Jak cienie stają się coraz dłuższe, wzbudzając strach w światłości o jej własny koniec?

Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale poczuła się nagle bardzo… dziwnie. 

Jej widzenie rozmazywało się. Z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej. Wszystko się powykrzywiało, jak w kalejdoskopie, kształty pozmieniały się w inne, bardziej skomplikowane, a barwy zmieszały się ze sobą, jakby ktoś rozlał farbę i ją zamieszał.   Zniknął on, zniknęła chata: Galadrieli wydawało się, że również ona, nagle, zniknęła. 

Z kolejnym mrugnięciem oka znalazła się w zupełnie innym miejscu. Nie była tam jednak fizycznie, bo nie czuła swojego ciała, została go jakby pozbawiona.  Stała się samym tylko spojrzeniem - nie mogła się poruszyć ani odezwać. Spojrzeniem, pełnym paniki i strachu, ponieważ nie wiedziała, co się z nią dzieje.

Na moment zapadła nieprzenikniona ciemność, a po chwili wyłoniło się z niej kilka różnych scen. Każda trwająca zaledwie sekundy, zaledwie kilka uderzeń serca. 

Najpierw zobaczyła wokół światła. Z początku rozmazane, nagle nabrały ostrości. Jej myśli oddaliły się od niej, porwane nurtem niewidzialnej rzeki, a pustkę w umyśle zaczął wypełniać powstający przed elfką obraz. 

Były to gwiazdy. Miriady gwiazd. Otaczały ją zewsząd, z każdej strony, jakby zawisła wśród nich. Nie przypominały tych, które widywała na czarnym, nocnym niebie każdego wieczoru. Te mieniły się różnymi kolorami, wszystkie pulsowały innym blaskiem, jedne mniej, drugie bardziej, z inną częstotliwością i rytmem. Niektóre z świateł tworzyły spiralne kształty. Gdzie indziej dostrzegła barwne, przesuwające się błyszczące obłoki, niczym mgły poprzeplatane samą tęczą.

To był widok piękniejszy od czegokolwiek, co zobaczyła w swoim długim życiu. Gdyby Galadriela miała ciało i mogłaby coś zrobić, to przetarłaby oczy z wrażenia. Przez parę chwil trwała w zachwycie, rozglądając się we wszystkie strony i napawając się pięknem otaczającej jej sceny.

 Chmury rozeszły się nagle na boki i ujrzała coś, co nie pasowało do reszty otoczenia: ogromne, czarne drzwi. Wrota. 

Było w nich coś zastanawiającego, mrocznego. Gdy się zbliżyła, dostrzegła pojawiające się w nich szczeliny. Drzwi wydawały się pękać, jakby po drugiej stronie coś w nie uderzało z potężną siłą, chociaż nie słyszała żadnych dźwięków dobiegających zza drugiej strony.  Szczeliny powiększały się z każdą chwilą, bardzo szybko. Były ciemniejsze niż czerń samych wrót i wyglądały, jakby pochłaniały światło. Każde pękniecie sprawiało, że świat dookoła tracił swoje barwy. Światło gwiazd bladło coraz bardziej i bardziej. I było to przerażające.

Gdy Galadriela była pewna, że przy kolejnym uderzeniu wrota pękną, staną otworem i pochłoną wszystko wokół, scena nagle zmieniła się. 

 

Rozejrzała się dookoła, zaskoczona gwałtowną zmianą scenerii. Znajdowała się teraz na polanie, w jakby samym środku lata. Zielona trawa i polne kwiaty kołysały się delikatnie pod wpływem lekkiego wiatru. Po błękitnym niebie sunęły gdzieniegdzie białe obłoki. 

W oddali zobaczyła wioskę, a dalej za nią, pola pełne zbóż. Z komina jednej z chat unosił się szary dym. Zbliżyła się, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Dostrzegła wśród budynków mieszkańców - ludzi. Wyglądali biednie, ale na wszystkich twarzach widziała uśmiech, a radość wibrowała w powietrzu. Między nimi biegały bawiące się ze sobą dzieci, ale i teraz nie słyszała żadnych słów - żadnych dźwięków. Nawet gdy znalazła się między nimi, nie słyszała, co mówią, chociaż próbowała czytać im z ust.

Dziwny był dla niej ten spowity milczeniem świat. 

Dlatego jeszcze dziwniejszym było usłyszeć w końcu dźwięk. 

Nie pochodził z wioski, a spoza niej. Opuściła ją więc po chwili i poszła dalej przed siebie. Podążała za dźwiękiem, powoli się zbliżając do jego źródła. W oddali, na wzgórzu wznoszącym się ponad miasteczkiem, wśród zbóż, dostrzegła nagle  postać. 

To mógł być mężczyzna - rycerz -  ale nie widziała jego twarzy. Był wielki, wyższy niż ktokolwiek, kogo w swoim życiu widziała. Miał na sobie czarną zbroję. Wyglądała dziwnie, najeżona kolcami i pełna ostrych krawędzi nie przypominała żadnego rynsztunku, który w swoim życiu widziała. Nie mogła go skojarzyć z żadną z armii, których żołnierzy znała.  W prawej ręce miał ogromny kostur zaostrzony długimi szpikulcami na końcach, na głowie zaś żelazną koronę. Wydawało jej się, że skądś ją zna. 

Trawa wokół niego była czarna, wypalona, a miejscami wciąż tliła się ogniem. 

Nieznajomy wypowiadał jakieś słowa - całe zdania -  z zasłoniętą twarzą skierowaną do góry. Wyglądał, jakby spoglądał w słońce. Na początku Galadriela znajdowała się za daleko, by zrozumieć, co mówi. Zbliżyła się do niepokojącej postaci na tyle, na ile pozwalały jej resztki odwagi.

Wtedy zrozumiała, co słyszy i przeraziło ją. To była Czarna Mowa.

Przerażona, spojrzała tam, gdzie nieznajomy. Zobaczyła, jak niebo zatrzęsło się i spowił je mrok. Słońce zaczęło tracić swój blask, zaczęło ciemnieć, jakby zostało czymś zaćmione. Zdała sobie sprawę, że nic go nie przysłania, że to jego własne światło gaśnie,  coraz bardziej, z każdym wypowiadanym przez rycerza słowem. Wszystko to brzmiało jak bluźnierstwa, przesiąknięte mocą przedwiecznej nienawiści, której nie byłby zdolny poczuć żaden elf. Żaden człowiek. Żaden krasnolud.

To mógł być tylko Valar, uświadomiła sobie.  I tylko jeden z nich.

Zamilkł dopiero wtedy, gdy Słońce stało się czarne, a świat zniknął w ciemnościach. 

 

W ostatniej wizji znalazła się w Szarej Przystani. Było ciemno, jedynym źródłem światła były blade, pojedyncze gwiazdy. Wydawały się być o wiele dalej niż zazwyczaj, jakby niebo oddaliło się od ziemi - albo ziemia od nieba. Musiała się bardzo wysilić, żeby cokolwiek dostrzec wśród mroku.

Stała na pomoście wokół przycumowanych łodzi. Morskie fale gwałtownie rozbijały się o port. Gdyby miała fizyczną postać, woda zalewałaby jej stopy. Fale stawały się coraz większe, statki kołysały się coraz gwałtowniej. Obijały się jeden o drugi. Zaczęły pękać liny, łamać się maszty. Poziom wody podnosił się tak nienaturalnie szybko, że w mgnieniu oka zalała ona przystań. Fale rosły w oczach Galadrieli. Sekundy później zaczęły zalewać domy, następnie kolejne budynki. Woda przedostawała się coraz dalej i dalej w głąb lądu. Niosła ze sobą wszystko, co niszczyła. I co zabijała po drodze. 

Góry zaczęły drżeć, kruszyć się.  A następnie po kolei upadać. 

Widziała, jak Lindon znika pod skałami, a następnie jak one znikają pod wodą, która nie przestawała napływać z zachodu.

Królestwo Elfów, które trwało tysiące lat, w kilka chwil zostało zmiecione z powierzchni ziemi. 

A że była tylko spojrzeniem, to w dali widziała kolejne krainy ginące pod falami. Dostrzegała kolejne upadające góry. Rzeki zamieniające się w morza, pochłaniające wszystko wokół. 

W Śródziemiu nie ostało się nic. Tylko ciemność i niszczycielska, niepowstrzymana siła. 

 

Gdy powróciła do rzeczywistości -  a przypominało to wynurzenie się z powrotem na powierzchnię po wskoczeniu do zimnej wody -  zobaczyła najpierw to, co widziała jako ostatnie, nim iluzje pochłonęły jej umysł. Jego błyszczące, ciemne oczy. 

Gwałtownie wstała z krzesła, prawie je przewracając. Nie mogła zaczerpnąć tchu, straszliwie kręciło jej się w głowie. Z trudem utrzymując równowagę, dopadła szybko do drzwi chaty i otworzyła je szeroko, na oścież.  Zaczerpnęła powietrza. Wydawało jej się, że się dusi. Było jej nienaturalnie gorąco, słabo.

Oparła się ciężko o ścianę i przymknęła oczy na moment, oddychając głęboko zimnym powietrzem. 

Myśli, które opuściły ją w trakcie trwania wizji, zaczęły napływać teraz z wielką siłą, niczym woda zalewająca Szarą Przystań, którą widziała jeszcze przed chwilą w własnej głowie. Ilość rzeczy, które teraz czuła, była tak przytłaczająca, że poczuła pragnienie ucieczki ze swojego umysłu. Za dużo , myślała gorączkowo. Nie dam rady. 

Minęło trochę czasu, zanim otworzyła oczy z powrotem - dopiero wtedy, gdy poczuła, jak do pomieszczenia wpada chłodny wiatr  i muska jej rozgrzane policzki.  Po jej spoconych plecach przeszedł dreszcz, gdy ciepło zaczęło z nich ulatywać.

Gdy jej oddech nieco uspokoił się i poczuła znów twardą ziemię pod swoimi stopami, spojrzała znów na Halbranda. Mężczyzna w międzyczasie z powrotem usiadł przy stole. Przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

- Nie wierzę ci - rzuciła wzburzona, gdy uświadomiła sobie, co zrobił i że cały ten czas była obserwowana.  Czuła się z tym źle, z jaką łatwością wdarł się do jej umysłu. Głos kobiety  drżał. - To tylko iluzje, którymi…

- Galadrielo - przerwał jej. -  Wiesz, że to nie były iluzje. Połączyłem cię z wizją przyszłości, którą niedawno sam ujrzałem. Wstrząsnęła tobą właśnie dlatego, że jest prawdziwa.

W tej chwili miała ochotę rzucić się na niego i zrobić coś - cokolwiek - by dać upust swojej frustracji. Chciała żeby poczuł się tak źle, tak niekomfortowo, jak ona teraz. 

- Jeśli to, co zobaczyłam, jest prawdą… - pokręciła głową. Było jej niedobrze. Musiała znów przymknąć oczy. - Jeśli to byłaby prawda, to dlaczego? Dlaczego przybyłeś tutaj, żeby ostrzec mnie przed jego powrotem?

Zacisnęła usta, gdy fala mdłości przeszła przez jej ciało.

-  Przed powrotem… swojego Pana? - dodała po chwili.

Gdy jej słowa wybrzmiały - słowa, w które nie potrafiła uwierzyć, choć całym sercem czuła, że mimo wszystko są prawdą - poczuła w powietrzu jakąś nagłą zmianę energii. Coś, co sprawiło, że postanowiła podejść bliżej rozmówcy.

Chociaż nogi miała słabe, a odwaga dawno ją odpuściła, zbliżyła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. 

- Po co to robisz? - spytała z naciskiem. 

Nie spodziewała się odpowiedzi, która nadeszła.

- Ponieważ nie pragnę jego powrotu.

Galadriela stanęła jak wryta. Wydawało jej się najpierw, że źle usłyszała. Że nie zrozumiała. Że tylko sobie to wymyśliła.

Zmarszczyła brwi w szczerym zaskoczeniu, którego nie potrafiła w żaden sposób ukryć. 

- Kłamiesz - rzuciła cicho,  zanim powiedział coś więcej. - Jaki masz w tym cel? 

Przez chwilę milczał. Wpatrywała się w niego tak długo, aż odpowiedział w końcu:

- Nigdy nie wypowiedziałem w twoją stronę ani jednego słowa, które byłoby kłamstwem. I tym razem jestem z tobą szczery. Nie pragnę jego powrotu, ponieważ nie jest mi to na rękę.

Kobieta pokręciła głową, niedowierzając. 

- Służyłeś mu wieki - odrzekła  pełnym zwątpienia głosem.

- Tak - zgodził się i po tych słowach wstał. 

Teraz, gdy to Halbrand spoglądał na nią z góry, żałowała, że podeszła wcześniej tak blisko. Pragnęła zrobić krok w tył, ale jeszcze bardziej nie chciała w tym momencie okazywać słabości. Już wystarczająco jej dziś okazała. Pozostała w miejscu, z zaciśniętymi pięściami. Paznokcie wbijały się w jej skórę tak mocno, że była pewna, że zaraz popłynie krew.

Z tej odległości widziała jego twarz wyraźnie. Każdy z najmniejszych szczegółów, które pamiętała jeszcze z czasów, gdy byli przyjaciółmi.

- Tak, służyłem mu przez setki lat. Nawet dłużej - zaczął cicho. - Ale kto, powiedz mi, po wiekach bycia skutym łańcuchami ciemności chciałby do niej powrócić? Gdy już poczuł, jak to jest… żyć bez nich? 

Przeszły ją dreszcze, których nie umiała powstrzymać. Odwróciła wzrok.

- Jak mogę do tego powrócić, gdy pierwszy raz od dawna poczułem jak to jest być wolnym? 

Choć było to pytanie, wiedziała, że nie oczekuje odpowiedzi.

Kontynuował:

- Wizje, które ujrzałaś wciąż pokazują jedynie przyszłość. Choć Brama Nocy nie została jeszcze otwarta, to wkrótce się to wydarzy. Nie wiem dokładnie kiedy, ale czuję, że ten czas się zbliża. A po tym nadejdzie wszystko to, co przed wiekami przepowiedział Mandos w swoim Drugim Proroctwie. Jestem pewien, że je znasz.

Owszem. Znała przepowiednię o Dagor Dagorath , Wojnie Wojen, którą miało rozpocząć uwolnienie się Władcy Ciemności z Pustki. Nie mówiono jednak o niej wśród elfów, bo wizja ta budziła w nich strach. Bo wiązała się z ich ostatecznym końcem. 

Nie sądziła jednak  nigdy, że mogłaby dożyć tego czasu. 

Halbrand mówił dalej:

- Zapytałaś dlaczego tu jestem. Dałem ci Pierścienie na znak tego, że możesz mi zaufać. Ponieważ chcę poprosić cię o pomoc, żeby to wszystko powstrzymać. 

Spojrzała na niego znowu.

- Poprosić mnie o… pomoc? - powtórzyła powoli oszołomiona elfka, przyjmując niedowierzający wyraz twarzy. To, co mówił, brzmiało nierealnie. - W jaki sposób powstrzymać? - wyszeptała, wciąż nie rozumiejąc i nie ufając jego słowom. - O czym ty mówisz? Nawet jeśli bym chciała, to jak można powstrzymać coś, co Valarowie przewidzieli już tysiąclecia  wcześniej?

- Ainurowie nie zawsze są nieomylni - odparł. - Na każdą przepowiednię los rzuca cień niepewności. Tylko Eru w pełni zna przyszłość, nie oni. Tylko on decyduje, co ma się wydarzyć. 

Imię jej boga w jego ustach zabrzmiało co najmniej dziwnie. Jak obelga. Zacisnęła zęby.

- Jak? - powtórzyła. 

Jego zamysł w ogóle jej nie przekonywał. Wciąż czuła, że to wszystko kłamstwo, pułapka. Kolejna próba zwodzenia jej. 

- Mam pewne wskazówki, poszlaki tego, od czego trzeba by zacząć… Reszty musielibyśmy dowiedzieć się już razem - oznajmił i przez moment wydawało jej się, że na jego twarzy pojawił się cień czegoś, co mogłoby być uśmiechem.  - Przyznaję to niechętnie, ale sam nie dam rady.

Serce stanęło jej na moment.

“Reszty musielibyśmy dowiedzieć się już razem”.

Wszystko to wydawało się takie nierealne. To całe spotkanie, jego słowa… Ta sytuacja była absurdalna. 

Może to jednak był tylko sen? Po prostu bardzo, bardzo dziwny sen?

- Jak…? - wymamrotała. - Jak to sobie wyobrażasz? Jak miałabym ci pomóc? Do czego ci jestem w ogóle potrzebna? Nie jestem nawet w połowie tak potężna, jak ty. A ty, bez względu na to co teraz mówisz, spędziłeś wieki oddany ciemności. Nosisz jej piętno. Myślisz, że uwierzę, że potrafisz się od niej odwrócić? Po tym wszystkim, co zrobiłeś?

“Po tym jak mnie zawiodłeś”, chciała jeszcze dodać. Wstrzymała się jednak.

Z trudem spojrzała na niego ponownie. Oczy ją zapiekły. Słowa, które opuściły jej drżące usta, były ciche:

- Jak w ogóle śmiesz mnie o to prosić? Całe życie walczę ze złem, które stworzył. A ty jesteś jego częścią. 

Jego rysy twarzy na moment zmiękły. Przez chwilę znowu wyglądał jak ten, który był niegdyś jej przyjacielem. Musiała zamrugać, by odpędzić łzy, które były bliskie spłynięcia po jej policzkach.

- Nie zawsze nią byłem - odparł, a jego głos brzmiał wyjątkowo łagodnie. 

Przy kolejnych słowach, w jego ciemnych oczach zatańczył rodzaj ognia, którego jeszcze nie widziała:

- Wiedz, że nigdy nie prosiłem o nic dwa razy. Ale wiem, że po drodze popełniłem kilka błędów. I dlatego dzisiaj  ponawiam propozycję, którą złożyłem ci już kiedyś. Propozycję sojuszu, który da nam obojgu to, czego potrzebujemy, w obliczu tego, co ma nadejść. Ty zwiążesz mnie ze światłem, a ja zwiążę cię z mocą. 

- …i razem ocalimy Śródziemie - dokończyła cicho, z powątpiewaniem słowa, które niegdyś wypowiedział.

- Nie wierzysz mi - pokiwał powoli głową. - Rozumiem to. Ale nie masz dużego wyboru, elfie. 

Miał rację. I świadomość tego sprawiała, że czuła w tej chwili bezsilną wściekłość. Znalazła się pod ścianą.

Mogła przyjąć jego dłoń - zaryzykować, że jej nie okłamuje, że jego intencje są szczere - i korzystając z mocy, którą posiadał,  podjąć tę próbę.  Spróbować dokonać czegoś, co było prawie niemożliwe, co mogło się w ogóle nie powieść i doprowadzić ją i wszystkich wokół do zguby. 

Mogła także odmówić i bezczynnie czekać na moment, w którym Morgoth powróci. Czekać na moment, w którym nadejdzie ostateczny koniec. Nie mając siły, by stawić opór przedwiecznemu złu.

Ale bezczynność nie leżała w jej naturze. Jej naturą była walka. Gdy pojawiała się mała, najmniejsza nawet szansa na zwycięstwo, chwytała się jej. Chwytała się najmniejszych promyków nadziei, które pojawiały się na horyzoncie.  

A on -  doskonale o tym wiedział. 

Zobaczyła nagle jak sięga po sztylet, który jej wcześniej zabrał. Zaskoczona, cofnęła się gwałtownie, gdy ostrze błysnęło w świetle świec. 

Zdążył ją chwycić za rękę. Pociągnął ją z powrotem w swoją stronę. Zatrzymała się, blisko niego, wstrzymując oddech. Przygotowana na to, by poczuć ból.

Poczuła coś innego. To rękojeść znalazła się w jej dłoni. 

I uśmiechnął się. Niemalże tak, jak wtedy.

- Czy nie byłoby lepiej dla nas, gdybyśmy przestali celować bronią w siebie nawzajem? Czy nie byłoby lepiej zacząć spoglądać w tym samym kierunku i przynajmniej spróbować zrobić coś, na czym obojgu nam zależy?

 

Chapter 6: Narada Trojga

Chapter Text

Na jednym z najwyższych klifów wznoszących się nad Zatoką Lune rosło Wielkie Drzewo.

Jego pień i konary były o wiele większe niż u innych drzew, które można było zobaczyć w okolicy. Swoją okazałość zawdzięczało wiekowi - liczyło sobie tyle lat, co królestwo Lindon, a może nawet i więcej.  Jednak jego wyjątkowość polegała głównie na tym, że odzwierciedlało stan duchowy krainy. Świadczyło o witalności i dobrobycie mieszkańców. 

O tym, czy los im sprzyjał, czy też nie. 

Gdy w ostatnich latach liście Drzewa zaczęły ciemnieć i opadać, wywołało to niepokój w całym królestwie, rzucając cień strachu na żyjących w  Śródziemiu elfów. 

Widząc to, co się dzieje, zaczęli przygotowywać się na najgorsze - na opuszczenie swoich ziem i domów, które zamieszkiwali od wieków. Jednak pewnego dnia ze wschodu, z Eregionu, przyszły dobre wieści: znaleziono sposób, żeby temu wszystkiemu zapobiec. Pod okiem mistrza Celebrimbora wykuto z mithrilu Trzy Pierścienie, zawierające w sobie światłość. Światłość, której w tym momencie potrzebowali.

Gdy pierścienie znalazły się w królestwie, Drzewo zostało uleczone tym nowym przypływem mocy, a cień, które na nie padał, został przegnany. Lindon znalazło się pod ochroną tych trzech, potężnych artefaktów. Elfowie odetchnęli z ulgą, gdy to zagrożenie minęło. 

Galadriela stała teraz pod nim, pod jego rozłożystymi gałęziami. Jego liście o tej porze roku mieniły się złotym blaskiem, gdy padały na nie promienie słońca. Dzisiaj jednak skryło się ono za chmurami, których ciemna barwa zapowiadała nadchodzący deszcz. 

Kobieta czekała. Wpatrzona w wody rozciągającej się w dole zatoki, nerwowo muskała kciukiem srebrny pierścień znajdujący się na jej palcu. Jeden z Trzech, który przywrócił utraconą równowagę królestwu.

Pomyślała teraz, że nie na długo dane było im cieszyć się spokojem. O ile trwający obecnie stan można było tak w ogóle nazwać. W  końcu rok temu upadło Ost-in-Edhil i elfowie w pocie czoła pracowali, aby stworzyć ocalonym nowy dom na innych ziemiach. Tutaj, w Lindon, nastroje również były niespokojne, gdyż wszyscy mieli świadomość niepewnej sytuacji Krain Południowych oraz, oczywiście, Mordoru, w którym wróg w tym czasie mógł wzrastać w siłę i rozszerzać swoje wpływy. 

Jednak trzeba zauważyć, że przez ten czas do niczego nie doszło:  nie rozegrała się żadna bitwa, nawet nie dochodziło do granicznych potyczek. Patrole nie zauważyły, żeby orkowie  zapuszczali się na zachód od Ephel Dúath. 

Przypominało to ciszę przed burzą. I w tym momencie tylko Galadriela wiedziała, przed jak wielką burzą. 

O ile nie została wprowadzona w błąd. 

Nabrała głęboki wdech.  Pragnęła  ostatni raz odetchnąć pełną piersią, zanim rozpocznie się rozmowa, na którą oczekiwała. Słyszała bowiem - oraz czuła, poprzez moc łączącą ich pierścienie -  jak się zbliżają, wchodząc po kamiennych schodach prowadzących na szczyt klifu.

Chwilę później zza jej pleców rozbrzmiały słowa:

- Dowódczyni?

Powoli wypuściła powietrze z ust. Z mocno bijącym sercem odwróciła się w ich stronę.

Przed sobą ujrzała Najwyższego Król Gil-Galada. Był odziany w ciepły, bogato zdobiony płaszcz, który zwykle nosił o tej porze roku. Na jego skroniach spoczywała połyskująca korona, z którą nigdy się nie rozstawał. Obok niego stał Círdan, Budowniczy Okrętów. Elf, starszy od niej i od króla, nosił się zazwyczaj skromnie: odziewał się w proste, wygodne szaty, żeby nie przeszkadzały mu przy pracy w przystani.  Jego szlachetne,  siwe włosy były tego dnia zaczesane do tyłu. 

Powoli skłoniła głowę przed obojgiem z elfów. Wyprostowana, splotła swoje dłonie za plecami, by ukryć ich drżenie.  Najpierw przywitała ich słowami:

- Najwyższy Królu. Mistrzu Círdanie.  Jestem zobowiązana was o czymś powiadomić.

A następnie powiedziała im wszystko. 

O liściku, który przekazała jej służąca. O Pierścieniach, które otrzymała od młodego posłańca oraz o powodzie, dla którego wolała je ukryć, niż oddać Najwyższej Radzie. A także o spotkaniu, które miało miejsce dwie noce wcześniej. 

Nie przerywali jej. Z początku czuła wdzięczność, że pozwalają jej mówić, ale w miarę opowiadania czuła rosnący niepokój. Obaj słuchali, w milczeniu, a elfka mogła tylko zgadywać, co w tej chwili o tym wszystkim myślą. Bała się tego.

Gdy mówiła, głos załamał jej się dopiero w momencie gdy zaczęła wspominać o tym, co ujrzała w pokazanych jej wizjach. Jej oczy stały się wilgotne, a wtedy, przez krótką chwilę wydawało jej się, że Círdan chce coś powiedzieć. Otworzył usta, ale nie popłynęły z nich żadne słowa. Zamknął je i milczał dalej, ze zmartwionym wyrazem twarzy, pozwalając kobiecie ciągnąć historię dalej.

Gdy pewien czas później Galadriela zakończyła swoją opowieść, zapadła cisza. 

Wstrzymała oddech. Czekała w napięciu, aż któryś z mężczyzn odezwie się pierwszy. Gałęzie drzewa kołysały się nad nimi, a liście szeleściły. Słychać było także strumień potoku, który przepływał obok drzewa i na skraju klifu przeobrażał się w wodospad. 

Znad niego unosiła się mgiełka, od której czoło elfki stawało się wilgotne. 

Król Gil-galad już od dłuższego czasu nie patrzył na nią. 

Wzrok miał spuszczony w dół, przed siebie. Między jego brwiami  widniała głęboka zmarszczka, a usta mu lekko drżały. Drugi z elfów stał ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach, zastanawiając się nad czymś intensywnie. 

Oboje wyglądali na poruszonych tym, czego właśnie się dowiedzieli. 

W końcu to król odezwał się pierwszy. 

- Popełniłaś błąd wracając do Śródziemia  - powoli uniósł spojrzenie na nią.  

Zaniepokojona, w jego czarnych oczach zobaczyła coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. 

Potępienie.

Najwyższy Król zaczął iść w jej stronę.

- Po raz kolejny ściągasz na nas spojrzenie wroga! - krzyknął na nią głosem pełnym nienawiści.  

 Wysunął z pochwy miecz, który nosił przy boku. Zaskoczona tym gestem, cofnęła się o krok. Círdan spojrzał na niego zdezorientowany. Wysunął się przed Galadrielę i uniósł rękę, mówiąc:

- Królu, zaczekaj…

Gil-galad zdawał się go nie widzieć. Nie zatrzymał się, a miecz uniósł jeszcze wyżej:

- Radzę ci się odsunąć…

- Synu Fingona! - tym razem siwowłosy elf stanowczo podniósł głos. Zabrzmiało w nim ostrzeżenie. - Chyba nie zamierzasz rozlać krwi pod Świętym Drzewem?

Król zatrzymał się. Po chwili odwrócił przeszywający wzrok od kobiety i spojrzał na niego z zaciśniętymi zębami.

Widziała jak, elfowie przez moment mierzą się spojrzeniami. Stali naprzeciw siebie, Najwyższy Król oraz Najstarszy Elf.  Powietrze między nimi tak zgęstniało, że ciężko było nim oddychać. Pierścienie na ich dłoniach błyszczały, każdy potężny i pełen mocy. Kobiecie wydawało się, że zaraz polecą z nich iskry. 

W końcu Gil-galad opuścił miecz. Gdy go schował, spojrzał ponownie na kobietę. Jego wzrok wywołał w niej dreszcze. Zapytał, cedząc po kolei każde słowo:

- Gdzie on teraz jest? 

- Nie wiem - pokręciła gwałtownie głową, odpowiadając zgodnie z prawdą. -
Przyrzekam, że nie wiem. 

Serce biło jej jak oszalałe. 

Przedwczoraj - tamtej nocy - gdy ich spotkanie dobiegało końca, wyszli razem z opuszczonej chaty. Powiedział jej wtedy, że da jej czas na zastanowienie się. A potem ktoś przekaże jej wiadomość. Gdy Galadriela odjeżdżała konno w stronę miasta, widziała, jak mężczyzna kieruje się w dół zatoki. Było ciemno i szybko zniknął jej z oczu.

Spoglądała na króla szeroko otwartymi oczami, obawiając się jego kolejnych słów. 

Zwrócił się jednak do gwardzistów, którzy stali  za nimi, u szczytu schodów:

- Musimy natychmiast podwoić straże. Przygotujcie dodatkowe patrole. Wyślijcie zwiadowców…

 Jeden ze strażników zasalutował i natychmiast odszedł, by przekazać rozkazy dalej. W tym czasie wiatr się wzmógł. Z nieba poleciały pierwsze krople deszczu. 

Mistrz Círdan zwrócił się do Galadrieli:

- Czy istnieje ryzyko ataku na Lindon?

Kobieta spojrzała mu na niego.

- Nie sądzę, mistrzu - odparła, wciąż poruszona tym, że przed chwilą król chciał podnieść na nią broń. Była wdzięczna, że Najstarszy był gotów stanąć mu naprzeciw. Otuliła się ramionami. -  Nie wydaje mi się, żeby wróg miał to w planach. Ale błędem byłoby nie zwiększyć środków ostrożności. 

Siwowłosy elf pokiwał głową.

- Gdy wrócę do Przystani, przekażę swoim jednostkom by patrolowali wybrzeże. 

- Co więc, twoim zdaniem, ma w planach? - zapytał elfkę Gil-galad, tonem pełnym lodu. 

Deszcz zaczął padać coraz mocniej. Powietrze stawało się coraz chłodniejsze. 

- Nie wiem, Najwyższy Królu - zamrugała, gdy krople deszczu osiadły na jej rzęsach i oślepiły ją na moment. - Według tego, co mówił, jego celem jest teraz coś innego.

- Więc wierzysz w jego słowa? - syknął król, a jego twarz pociemniała.

- Proponuję, byśmy rozważyli to w pałacu - zaproponował szybko mistrz Círdan. Wskazał ręką  granatowe niebo nad ich głowami.  - Nadchodzi długi sztorm. 



*

 

Gdy znaleźli się w sali obrad, za oknem było już ciemno. Deszcz wciąż padał, zza okien dobiegał ich jego szum. Służący rozpalili ogień, by zagrzać pomieszczenie. Następnie przynieśli im ciepłego wina. Nikt jednak nawet nie podniósł kielicha. 

Atmosfera w sali była napięta. Galadriela siedziała po jednej stronie stołu, Budowniczy Okrętów po drugiej, a Najwyższy Król nie zajął żadnego miejsca. Stał, opierając swoje dłonie o oparcie jednego z krzeseł. 

Nie wezwano pozostałych członków rady. Byli sami.

- Czy uważasz, że wizja, którą ci pokazał, była prawdziwa? - Spojrzenie Gil-galada wciąż było ostre, ale nie emanował już takim gniewem, jak wcześniej. 

Galadriela zdjęła wcześniej przemoczony płaszcz. Nie zdążyła jednak przebrać zamokniętej sukni, w której było jej teraz nieprzyjemnie zimno.

- Tak - odparła. - Pamiętam, gdy pierwszy raz jego iluzje dotknęły mojego umysłu. To było wtedy, gdy jeszcze nie posiadałam pierścienia. Czułam się wówczas, jakby wdarł się do mojej głowy. Ale tym razem, przedwczoraj, moje odczucia były nieco inne. Nie czułam jego obecności w swoich myślach. Nazwałabym to bardziej… jasnowidzeniem. Jakby swoją mocą połączył mnie z wizją przyszłości, zaś moc pierścienia pozwoliła mi ją ujrzeć.

- Wydaje mi się, że ich moc pozwala także lepiej odróżniać prawdę od fałszu - wtrącił Círdan. - Ja czuję, że mówisz prawdę. Nie tylko rozsądkiem, ale także mocą. 

Oboje spojrzeli na Gil-galada. Z kominka dochodziły dźwięki trzaskających płomieni. Galadriela zadrżała.  Pragnęła przysunąć się bliżej ognia, bliżej ciepła. 

- A więc - powiedział po chwili. - Jesteśmy zmuszeni założyć, że zapowiedź o nadchodzącym Dagor Dagorath jest prawdą. 

Elfka spuściła wzrok na swoje dłonie. Dopiero gdy Najwyższy Król stwierdził ten fakt na głos, zaczęło do niej docierać, co to dla nich oznacza. 

A oznaczało to ostateczny koniec.

Gdy Wielkie Drzewo traciło swoje liście, bali się końca ich życia w Śródziemiu, lecz drzwi na Zachód, do Valinoru, wciąż stały otworem. Podróż do Krainy Nieśmiertelnych była jedyną możliwością, ale wciąż możliwością zapewniającą im bezpieczeństwo.

Natomiast w perspektywie powrotu Morgotha oraz wybuchu Wojny Wojen, elfom nie pozostawała już żadna nadzieja.

- Czy Sauron… - Gil-galad nieznacznie skrzywił się, gdy wypowiedział jego imię. - Czy powiedział ci coś więcej? Kiedy… jego zdaniem to się może wydarzyć?

- Nie - pokręciła głową z rezygnacją. - Jedynie tylko tyle, że chce to powstrzymać. 

I że pragnie mojej pomocy, dodała w myślach.

- Czy uważasz, że mówił prawdę? - król zmrużył oczy, zaciskając dłonie mocniej na oparciu krzesła. 

- Nie wiem - odpowiedziała cicho, nie mając siły, by mówić głośniej. Czuła się zmęczona. 

Cisza, która zapadła po jej słowach, była długa. Dotarli w końcu do kwestii, która była najmniej pewna ze wszystkich, a pozostałe również były wątpliwe. 

Trudno było przejrzeć zamiary wroga, który słynął ze zwodzenia swoich przeciwników. Którego każdy ruch i każde słowo mogły oznaczać naraz wiele różnych rzeczy. Który nie oszukiwał za pomocą kłamstwa, a wręcz przeciwnie: oszukiwał za pomocą prawdy. Którą dozował, zniekształcał, malując zakrzywiony obraz rzeczywistości i ten sposób wprowadzając innych w błąd. 

W ten sposób wykorzystał ją, a następnie mistrza Celebrimbora i pozostałych elfów z Ost-in-Edhil. 

Czuła, że Najwyższy Król znów spogląda na nią. Gdy uniosła swoje spojrzenie, powiedział:

- Twoim zadaniem więc będzie dowiedzieć się. Dowiedzieć się wszystkiego, czego jeszcze nie wiemy. Rok temu złożyłaś obietnicę, że nie spoczniesz, dopóki go nie zniszczysz i nie naprawisz swoich błędów. 

- Królu? - Círdan spojrzał na niego z zaskoczeniem. 

- Dowiedz się, jakie ma zamiary. W jaki sposób chce, tak jak twierdzi, to zatrzymać - Gil-galad ciągnął dalej. Jego korona mieniła się złotym blaskiem, gdy światło bijące z ognia padało na nią. Czarne oczy lśniły. - A gdy będziesz miała dobrą ku temu okazję, masz go zniszczyć.

Galadriela patrzyła zdumiona na króla.  Jej ręce zaczęły bardziej drżeć i tym razem nie tylko z zimna. Zacisnęła je w pięści na swojej sukni, ale niewiele to dało. 

- To byłoby posłanie jej na pewną śmierć - rzucił Círdan w stronę Gil-galada, kręcąc głową. - To nie jest dobry pomysł…

- To jedyny sposób żeby się dowiedzieć, co planuje wróg - zaoponował król nieustępliwym tonem. 

- Sauron mnie nie zabije - wtrąciła cicho kobieta. Oboje spojrzeli na nią. - Gdyby chciał, zrobiłby to już dawno temu. 

- Galadrielo, istnieją rzeczy gorsze niż śmierć. Nawet jeśli cię oszczędzi, będzie mógł chcieć wykorzystać twoją moc - zauważył Círdan. Jego twarz wyrażała zmartwienie. - Obrócić cię przeciwko nam.

- Jednak nie zdołał tego zrobić wcześniej... - odparła elfka, posyłając siwowłosemu słaby  uśmiech.

Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego. 

-  To jest za duże ryzyko - westchnął ciężko, zamykając oczy. - Ryzyko, które mogłoby cię zniszczyć. 

- To jest ryzyko, które musimy ponieść -  uciął Najwyższy Król. - Ponieważ to nasza jedyna szansa.

Galadriela przełknęła ślinę, czując, jak rosnące wewnątrz niej emocje zaczynają boleśnie ściskać jej gardło. Miała mętlik w głowie. Gdy rankiem zastanawiała się, jak ta rozmowa się potoczy, nie spodziewała się, że w ten sposób. Nie spodziewała się tego, czego będzie wymagać od niej król.

Nie chciała tego robić, ale miał rację. To była jedyna szansa, żeby dowiedzieć się więcej. Nikt inny nie miał w sobie tyle siły.

Nikt inny nie zbliżył się tak bardzo do nieprzyjaciela, co kiedyś ona. 

Círdan nie powiedział nic więcej. Gdy wydawało jej się, że decyzja zapadła, a narada dobiega powoli końca - było już późno i wszyscy wyglądali na straszliwie zmęczonych - król poruszył jeszcze jedną kwestię:

- Pozostaje sprawa Dziewięciu Pierścieni - zwrócił się do kobiety. - Znasz nasze prawo. Za ukrycie takiej informacji powinnaś zostać ukarana banicją. I nie ukrywam, że po tym wszystkim, czego się dziś dowiedziałem, mam ochotę to zrobić.

Elfka zacisnęła usta, nie wiedząc, co w tej chwili zrobić. Nie była do końca przygotowana na poruszenie tego tematu. Więc tylko patrzyła na niego, z oczekiwaniem. 

- Ale rozumiem - po raz pierwszy w trakcie dzisiejszej rozmowy w jego oczach zobaczyła coś innego, niż tylko pogardę i rozczarowanie. Zobaczyła także coś, co mogłoby być... szacunkiem. - Rozumiem… czym się kierowałaś. Pierścienie te są zatrute i nie znamy ich możliwości. Nie wiadomo, jak wpłynęłyby na nas lub na innych elfów. Twoja decyzja była dobra i dlatego nie poniesiesz z tego powodu konsekwencji. Pozostawmy je tam, gdzie są. Zastanowię się jeszcze, czy lepiej będzie je zniszczyć, czy o nich zapomnieć. Być może nadejdzie dzień, w którym okażą się nam jeszcze potrzebne. Być może nie. Na ten moment… niech to pozostanie między nami.



*

 

Minęło siedem dni, zanim otrzymała wiadomość. 

Znalazła ją, gdy rankiem miała dołączyć do jednego z patroli, który wyruszał tego dnia w góry na rutynowy zwiad.

Gdy weszła do stajni, jej wierzchowiec czekał już osiodłany i przygotowany do drogi. Dopiero gdy usiadła w siodle, zauważyła, że jest przywiązany do niego czerwoną wstążką złożony, maleńki kawałek papieru. Z mocno bijącym sercem czym prędzej rozwiązała zawiniątko. 

Było na nim napisane:

 

Jeśli podjęłaś decyzję, będę czekał w Esnelin

- Przyjaciel

 

 

Chapter 7: Misja

Chapter Text

Późnym wieczorem wróciła do swoich kwater.  Była wyczerpana po  wielu godzinach rozmów i układania planów z królem. 

Gdy rano wparowała biegiem do sali tronowej i oznajmiła mu, że otrzymała wiadomość, natychmiast zwołał posiedzenie Małej Rady. Składała się ona jeszcze z mistrza Círdana raz kilkorga innych elfów, natomiast nie byli to wszyscy członkowie Najwyższej Rady. Spotkanie miało sekretny charakter, żeby ograniczyć rozprzestrzenianie się informacji. Miało to na celu zapobiec niepokojom wśród elfów, które zaś mogłyby doprowadzić do wybuchu paniki w królestwie. Gil-galadowi zależało na tym, by zachować jak największą kontrolę nad tą, dopiero rozwijającą się, sytuacją. Dopóki elfowie nie dowiedzą się więcej o nadchodzącym zagrożeniu, nikt nie powinien o tym usłyszeć. 

Obrady trwały aż do samego końca dnia. Postanowili, że kobieta powinna wyjechać jak najszybciej, najlepiej już następnego poranka. Z początku nie chciała się na to zgodzić, twierdząc, że potrzebuje więcej czasu na przygotowania, ale król trwał przy swoim, a to jego zdanie było kluczowe. Gdy ta decyzja zapadła, zaczęli omawiać pozostałe szczegóły dotyczące jej misji. Jedną z kwestii, na której temat zdania były najbardziej podzielone, była sprawa jej pierścienia - czy powinna go ze sobą zabrać, czy też nie. Pozostali członkowie spotkania nalegali, żeby Nenya pozostała w Lindon, zaś Galadriela bardzo nie chciała się z nią rozstawać. Czuła silną więź z pierścieniem i nie wyobrażała sobie, by go tutaj zostawić.  W tym przypadku Gil-galad poparł ją, twierdząc, że jego moc może się przydać w trakcie misji, a ponadto jest duże prawdopodobieństwo, że ochroni jej umysł, gdyby nieprzyjaciel chciał się do niego wedrzeć. Król oraz Mistrz Círdan dzięki temu, że sami posiadali własne pierścienie, byli w pewien sposób z nią połączeni. Dlatego, gdyby działo się naprawdę coś złego,  dzięki temu aspektowi mieliby szansę ją odszukać. I przysłać pomoc. 

Polecili jej także na każdym możliwym kroku przekazywać wiadomości posłańcom oraz innym ludziom króla, których spotka na północy. Pierwsze informacje kazano jej przekazać w dniu, w którym dotrze do Esnelin. Tam, gdzie nie znalazłaby żadnych żołnierzy, a będzie miałaby do przekazania coś ważnego, miała wybrać kogoś odpowiedzialnego spośród ludu i obiecać, że po dostarczeniu wiadomości Najwyższy Król sowicie go wynagrodzi.

Teraz, z pulsującą z bólu głową od trudnych i długich rozmów, pakowała się. Zgarnęła  kilka pierwszych lepszych ubrań, a następnie umieściła je w niewielkim tobołku, który miała zabrać ze sobą. Do drugiej torby wrzuciła rzeczy, które zazwyczaj zabierała w trakcie długich podróży.  Była zmęczona i pragnęła wyspać się przed jutrzejszym dniem, więc pomimo, że nie czuła się zbyt przygotowana, to  położyła się do łóżka. 

Niestety, miała w sobie tyle emocji i różnych myśli, że nie pozwoliły jej one zasnąć. Długie godziny rozmyślała na temat tego, czy ta misja ma w ogóle sens. Gil-galad widział w tym jedyną szansę, by elfowie dowiedzieli się, czy przepowiednia o nadchodzącym Dagor Dagorath jest prawdą. Ponadto pragnął, by Galadriela sprawdziła, jakie są rzeczywiste zamiary Saurona w tej kwestii. 

Elfka wątpiła, by jej się  udało. Była świadoma tego, kim jest jej wróg - a był on oszustem. Oszukał ją już raz w przeszłości i podejrzewała, że stanie się to znowu. 

O wczesnym  świcie rozległo się pukanie do drzwi. 

To była jej służąca, Nyartë. Młoda elfka przyniosła jej śniadanie.

Dowódczyni powoli wstała z łóżka. Zjadła tyle, na ile pozwolił jej ściśnięty z nerwów żołądek. Przebrała się w szaty, w których najwygodniej było jej jeździć konno, a na ramiona zarzuciła  swój  najcieplejszy płaszcz.  Niedługo potem służąca wzięła jej broń i razem opuściły pałac.

Na dworze było zimno i pochmurno, zaś nad ziemią unosiła się gęsta mgła. Szybkim krokiem przeszły przez dziedziniec prowadzący w stronę królewskich stajni. Wierzchowiec był już wyprowadzony na zewnątrz. Przygotowany do drogi, czekał obok stajennego, który trzymał go za wodze. Klacz cierpliwie stała w miejscu, gdy do boków siodła po jednej stronie przytwierdzono niewielki bagaż, a po drugiej umieszczono łuk z kołczanem. Miecz dowódczyni pozostał na jej plecach, gdzie najbardziej lubiła go nosić. Wołała mieć go zawsze pod ręką.

Chwyciła Lyrę za uzdę, podziękowała stajennemu i pożegnała go. Młoda Nyartë natomiast postanowiła odprowadzić Galadrielę aż do północnej bramy, przez którą miała zaraz opuścić miasto.  Szły obok siebie, cicho rozmawiając wśród porannej ciszy. 

Kobieta nie wyjawiła swojej służącej powodu, dla którego wyjeżdżała z Lindon. Widziała iskrzącą się ciekawość w oczach dziewczyny, chęć zadania pytania - widocznie chciała się dowiedzieć, co skłoniło kobietę do tak nagłego wyjazdu. Nie padło ono jednak i Galadriela była wdzięczna za to, gdyż nie musiała jej okłamywać. Bowiem nie mogłaby jej powiedzieć prawdy, gdyż cel misji był utajniony. Tak postanowił król. 

Nie spodziewała się go jeszcze dziś zobaczyć, dlatego była zaskoczona, gdy dostrzegła go przy bramie.

Stał przy niej, obok gwardzistów. Szeroki kaptur jasnego płaszcza przysłaniał jego oblicze, ale rozpoznała go po zarysie podbródka oraz po ciemnych włosach opadających na jego pierś. 

Galadriela spojrzała znacząco w oczy swojej służącej, gdy położyła dłoń na jej ramieniu. Uśmiechnęła się, a Nyartë zrozumiała. Pożegnały się. Służka ukłoniła się głęboko przed dowódczynią i odeszła w stronę pałacu, skąd przyszły.

Kobieta pociągnęła klacz w stronę mężczyzn. Słyszała, jak rozmawiają z królem ściszonymi głosami. Gdy znalazła się blisko bramy, zamilkli. Gwardziści wyprostowali się, skinęli jej głowami w wyrazie szacunku i odeszli parę kroków dalej, aby dać królowi więcej przestrzeni na rozmowę. 

- Dowódczyni - przywitał ją swoim niskim głosem, gdy stanęła przed nim.

- Najwyższy Królu - skinęła mu.

Kolejne słowa padły dopiero po pewnym czasie milczenia. Milczenia gęstego jak otaczająca ich mgła, która tego ranka rozciągnęła się szeroko nad miastem, jakby ktoś legł na nie wielkie prześcieradło. 

Galadriela była ciekawa tego, co Najwyższy Król chciał jej powiedzieć - ponieważ coś na pewno chciał, skoro zjawił się tutaj, o tak wczesnej porze. 

Patrzyła na niego wyczekująco, cierpliwie znosząc jego surowe, chłodne spojrzenie. Jego wzrok był taki od zawsze, ale od dnia w którym wyjawiła mu, że nieprzyjaciel znalazł się na ich ziemiach i  skontaktował się z nią, oczy króla spoglądały na nią z jeszcze większą twardością. 

Od dnia, w którym emocje sprawiły, że pierwszy raz od dawna stracił panowanie nad sobą. Tamten gest, gdy dobył miecza i niemalże gotowy był ją  skrzywdzić, pozostawił w jej sercu bolesne wspomnienie. Czuła, że cienka nić przyjaźni, która zawiązała się między nimi przez ostatni rok, została wtedy zerwana. 

Dziś jednak odnosiła wrażenie, że spojrzenie króla odrobinę zmiękło. Jakby frustracja i gniew, które nosił w sercu, nareszcie nieco zelżały. 

W końcu powiedział:

- Poprosiłem cię o przyjęcie na siebie bardzo ciężkiego brzemienia. Być może cięższego, niż jesteś w stanie unieść - jego głos był spokojny, ale można było w nim usłyszeć nutę napięcia.  - Wiedz jednak, że nie prosiłbym cię o to, gdybym nie wierzył w to, że możesz dać radę. Mam wiarę w twoją misję. I mam nadzieję, że ty również ją posiadasz. 

Opuściła wzrok, gdy przyswajała jego słowa. 

Naprawdę nie wiedziała,  co powinna odpowiedzieć królowi.  Choć zdawało się, że Gil-galad mówił szczerze, być może nawet prosto z serca, to nie udało mu się jej pocieszyć.

Choć pragnęła podzielić jego wiarę, była w tym momencie zbyt wypełniona obawami i wątpliwościami, żeby było to możliwe. 

Prawdę mówiąc, była śmiertelnie przerażona. 

Nie zamierzała jednak tego w tym momencie okazywać - nie teraz, gdy znalazła się u progu początku jej podróży. 

- Zrobię, co w mojej mocy. Obiecuję  - odpowiedziała cicho, nie znajdując innych słów, których mogłaby w tej chwili użyć. 

- Będę czekać na pierwsze informacje - odparł i skłonił głowę. - Namárië,  Galadriel.

Ukłoniła się przed nim i odpowiedziała: 

Namárië, Ereinion.

Wspięła się na konia. Gdy znalazła się w siodle, chciała natychmiast wyruszyć, ale poczuła nagle, jak król dotyka jej przedramienia, mówiąc:

 

- Hantanyel. 



*

 

Opuszczając Szarą Przystań, skierowała się na zachód. Jechała wzdłuż północnych brzegów zatoki. Choć trakt w tym miejscu biegł przez klify, Galadriela nie widziała morza, którego widok tego dnia przysłaniała mgła. Nie widziała także gór Ered Luin, które wznosiły się w oddali po jej prawej stronie, a które również skryły się dziś za zasłoną nieprzeniknionej szarości. 

Forlindon, w którym się teraz znajdowała, był północną częścią królestwa. Kobieta znała ją znacznie lepiej, niż tą leżącą na południe od zatoki. Wiele razy przemierzała te drogi i lasy sama, jak i ze swoimi oddziałami, których była dowódczynią. Dlatego choć miała ze sobą mapę, nie zajrzała do niej ani razu, z pamięci pokonując kolejne mile trasy. 

Z powodu późnej pory roku zmierzch nadchodził wcześnie. Galadriela czuła, że jej wierzchowiec jest już zmęczony całym dniem podróży, dlatego zjechała z drogi i pokierowała klacz w stronę znajdującego się nieopodal zagajnika drzew. W tym miejscu zatrzymywała się za każdym razem w trakcie swoich podróży, które odbywała w tym regionie. Ponieważ i tak w okolicy nie było żadnych wiosek, do których można by było dojechać przed nastaniem nocy, a przepływał tędy potok - dlatego konie mogły się tutaj w spokoju napoić, a żołnierze nabrać zapasu wody na resztę drogi.

Pozwoliła Lyrze odejść w stronę strumienia, a w międzyczasie zebrała drwa i ułożyła je na ziemi, żeby rozpalić ognisko. Dzięki temu, że miała ze sobą krzesiwo, nie zajęło jej to długo. 

Na zwalonym pniu rozłożyła koc i usiadła na nim. Zdjęła rękawice i wyciągnęła zmarznięte dłonie w stronę płomieni, pragnąc je ogrzać. Przyjemnie było poczuć ciepło po całym dniu drogi. Przysunęła się jeszcze bliżej. Było bardzo zimno. Przy każdym oddech z jej ust ulatywała para. 

Po pewnym czasie jej klacz wróciła znad potoku i zaczęła skubać obok trawę. Elfa otuliła się ciaśniej płaszczem.  Siedziała tak, napawając się ciepłem bijącym z ogniska, czując jak jej skostniałe ciało zaczyna się nareszcie rozluźniać. Zamknęła oczy. 

Jej umysł szybko zaczął wypełniać się rozmyślaniami.

Jeszcze dwa tygodnie temu nie spodziewałaby się, że będzie tego wieczoru spała pod gołym niebem, w podróży do Esnelin, w którym miała spotkać się z wrogiem. Z wrogiem, który twierdził, że znów jest jej przyjacielem i prosi ją o pomoc. 

To jakiś absurd, pomyślała. 

Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce od tego czasu wydawały jej się być nierealne, jakby wszystko to było jedynie wytworem jej wyobraźni.  Nie dowierzała w to, czego się dowiedziała tamtej nocy w Chacie Malarza. Wciąż nie dowierzała w decyzję króla, który postanowił wysłać ją prosto w ręce nieprzyjaciela. I może było to konieczne - może warto było spróbować dowiedzieć się jak najwięcej, by elfowie mogli lepiej poznać sytuację - ale wciąż, nie wierzyła, że naprawdę do tego doszło. Po tym wszystkim, co przeżyła, nie spodziewała się, że król rozkaże jej przechodzić przez to jeszcze raz. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno temu sam powiedział:  “po tylu latach cierpienia, zasługujesz na ulgę”. 

Elfka przełknęła ślinę, czując żal wzbierający się w jej sercu. Uświadomiła sobie, że tamte słowa były nic nie warte. Czy król wciąż obwiniał ją o to, że wróg znalazł się w Śródziemiu? Czy dlatego tak łatwo przyszło mu zmienić swoje zdanie?

Z początku nawet ona sobie to zarzucała, ale po pewnym czasie zrozumiała, że została wykorzystana.

Gdy poznała Halbranda, nie wiedziała kim jest on naprawdę. Zobaczyła w nim kogoś zupełnie innego: zaginionego króla Krajów Południowych. Naprawdę wówczas wierzyła, że nim jest. Dostrzegła w jego osobie nadzieję, która mogłaby połączyć mieszkańców tamtych ziem i zjednoczyć ich we wspólnej walce z wrogiem, który latami pustoszył ich krainę. 

A Sauron wykorzystał tą okazję, kłamstwem obracając los na swoją korzyść. Odzyskując tym samym swoją dawną potęgę oraz władzę, którą niegdyś stracił.

Galadriela była zaledwie pionkiem, którym postanowił zagrać. 

I obawiała się teraz, że stanie się nim znowu. 

Ta myśl sprawiła, że otworzyła oczy. Zobaczyła przed sobą tańczące płomienie ogniska. Nawet przyjemność tego, że w końcu się rozgrzała, nie zatrzymała silnej fali niepokoju, która ją teraz ogarnęła. 

Czego tym razem od niej chciał? Twierdził, że potrzebuje jej pomocy, by zapobiec nadchodzącemu powrotowi Morgotha. Ale czy tamte wizje były prawdziwe? Jeśli tak, to czy naprawdę pragnął temu zapobiec? A może wręcz przeciwnie, może chciał w rzeczywistości do tego doprowadzić? Na tą myśl poczuła dreszcze biegnące wzdłuż jej ciała. Może jej “pomoc” miała tak naprawdę oznaczać wykorzystanie mocy, które posiadała dzięki swojemu pierścieniowi? 

Wątpiła, żeby zależało mu wyłącznie na Nenyi. Gdyby tak było, zabrałby ją Galadrieli tamtego dnia, gdy się spotkali.

Czy naprawdę chciał z nią zawiązać sojusz, który jej zaproponował? 

Ty zwiążesz mnie ze światłem, a ja zwiążę cię z mocą, powiedział wtedy.

Co oznaczały te słowa? Wiele razy zastanawiała się nad nimi, ale nie doszła do żadnych sensownych wniosków. Nie rozumiała za bardzo, na czym taka unia miałaby polegać. 

Co dałoby mu jej światło? I co dałaby jej jego moc?

W końcu, dlaczego chciał, żeby przyjechała akurat do Esnelin? Co zamierzał dalej? Co jeśli miasteczko było w niebezpieczeństwie?

Jej zdaniem powinni byliby wysłać tam wojsko, lecz jeden z członków rady, mistrz Raehlen, uparcie twierdził, że mogłoby to zostać odebrane jako prowokacja i doprowadzić do niepotrzebnego rozlewu krwi. Ostatecznie, król przyznał mu rację. Ale kto w takim razie pomoże mieszkańcom Esnelin, jeśli są zagrożeni? Ona, sama jak palec?

W jej głowie kotłowały się dziesiątki pytań. Galadriela była sfrustrowana także tym, jak mało wie. Czuła się teraz kompletnie zagubiona, nie wiedziała bowiem, czego oczekiwać. Zaczynała dostrzegać coraz więcej wad tego planu. Mogła spodziewać się wszystkiego. W tym również wszystkich najgorszych możliwości. 

Bała się. Siedząc przy ognisku, miała przez moment silną chęć by zaraz wstać i zawrócić w stronę Szarej Przystani i jeszcze tej nocy znaleźć się tam z powrotem. I zapomnieć o wszystkim.

Podejrzewała jednak, że nawet gdyby to zrobiła, nie czułaby się już bezpiecznie w swoim domu. Wiedząc to, co wiedziała, nigdy nie pozbyłaby się już niepokoju ze swojego serca. To było niemożliwe. Ziarno strachu zostało zasiane  i będzie rosnąć bez względu na to, czy wykona swoje rozkazy - swoją misję -  czy też nie. 

Ale wykonując je, istniała szansa, że uda jej się wpłynąć w jakiś sposób na sytuację. 

I w głębi serca chciała na nią wpłynąć. Obawiała się jednak  tego, jaki koszt będzie musiała ponieść. 




*



Trzeci dzień podróży był trudniejszy od poprzednich dwóch.  Zaczął bowiem padać deszcz. 

Jechała mimo tego, z nadzieją, że wkrótce chmury przejdą, lecz tak się nie stało. Lało cały dzień. 

Jej ubranie szybko przemokło. Płaszcz stał się nieprzyjemnie ciężki od ilości wody, którą nasiąknął. Co jakiś czas wykręcała ją z rękawów, ale nic to nie dawało. 

Po zachowaniu klaczy czuła, że również jest niezadowolona z niesprzyjających warunków. Gładziła konia po mokrej szyi, mówiąc do niego pocieszające słowa. Klacz brodziła powoli w błocie, które z godziny na godzinę stawało się coraz bardziej grząskie, przez co kilka razy poślizgnęła się. Za każdym razem parskała, wyrażając złość. Jej nogi i brzuch były brudne, a grzywa splątała się, skołtuniła. Galadrieli szkoda było zwierzęcia, które było na pewno zmęczone, ale musieli jechać dalej, przed siebie.  

W południe dotarła do rzeki Linduin, która w Pierwszej Erze była nazywana Gelionem. Jej bieg wyznaczał granicę pomiędzy Beleriandem - który zatonął - a Ossiriandem, na którego terenie znajduje się dzisiejsze Lindon. 

Elfce zawsze było dziwnie spoglądać na zachód, na morze. Miała bowiem świadomość, że głęboko pod falami znajdują się krainy - całe królestwa - które kiedyś znała. Lasy, które kiedyś przemierzała konno -  tak jak teraz przemierzała Forlond. Miasta, po których uliczkach spacerowała. Pola bitew, na których walczyła z siłami Morgotha i na których życie stracili jej bliscy: przyjaciele, kuzyni, bracia. 

Cała historia, która się tam rozegrała, spoczywała teraz na dnie morza. Nie sposób było do niej powrócić.

Ale pozostały wspomnienia. Opowieści przetrwały. Beleriand był wciąż żywą krainą w sercach elfów - jej sercu - którym udało się przeżyć tamte mroczne dni.

Na jej policzku pojawiła się pojedyncza łza, która spłynęła w dół, niezauważalna wśród kropel deszczu. 

Jechała traktem wzdłuż rzeki, przez las. Im dalej na północ, tym więcej drzew było ogołoconych z liści, które wyściełały ścieżkę niczym dywan. 

Dzień był mglisty, więc dość późno ujrzała nadjeżdżających z naprzeciwka jeźdźców. Było ich dwóch. Koń jednego z nich ciągnął wóz. Dała znak Lyrze, żeby nieco zwolniła. Kobieta w tym czasie wyprostowała się i  zmrużyła oczy, żeby lepiej przyjrzeć się nieznajomym. Krople deszczu utrudniały jej widzenie, ale udało jej się rozpoznać, że byli to elfowie. 

Gdy znaleźli się bliżej, zrozumiała, że muszą być przedstawicielami ludu. Nie mieli na sobie zbroi, nie dostrzegła też broni u ich boku. Ich płaszcze wyglądały ubożej od tych, które nosili elfowie w stolicy.

- Mae govannen - zawołała do nich pierwsza, witając ich.

Mężczyzna, który powoził wozem, ściągnął wodze i zatrzymał konia. Jego towarzysz zrobił to samo.

- Mae govannen - odpowiedział ten na wozie. Wyglądał na starszego od elfa na koniu.   - Len suilon. Man en eneth lîn?

Zauważyła, że spogląda ukradkiem na miecz, który miała na plecach. Posłała im uprzejmy uśmiech.

 

- Galadriel - przedstawiła się.  - A len?

- Im Ilruin - odparł starszy, który wydawał się ją rozpoznać, ponieważ otworzył szerzej oczy. Wskazał na swojego towarzysza: - Darfin.

 

Młodszy skłonił głową w wyrazie szacunku. Tak, rozpoznali ją.

- Czy wiecie, jak daleko jeszcze do Esnelin? - zagadnęła.

- Kilka godzin drogi, pani - odparł Ilruin. - Właśnie stamtąd zmierzamy.

Uniosła brwi. Zacisnęła dłonie mocniej na wodach.

- Czy w miasteczku wszystko w porządku?

- Tak, jak w najlepszym - odpowiedział elf.

Zaryzykowała.

- Czy pojawił się tam ktoś… nowy?

- Cóż, przez Esnelin przejeżdżają różne osoby, co jakiś czas pojawiają się nowi handlarze...

- A ludzie? - zmrużyła oczy. - Może jacyś południowcy?

- Nie - pokręcił głową. - Od dawna nie było żadnych ludzi w naszym miasteczku. Dlaczego pani pyta? Czy szuka pani kogoś?

Galadriela spoglądała w bok, czując jak krople deszczu kapią z jej kaptura. Powoli pokiwała głową.

- Tak, szukam - odparła, gdy spojrzała na nich znowu. - Dziękuję, Ilruinie i  Darfinie. Novaer.

Posłała im uśmiech na pożegnanie, trąciła konia bokami i odjechała dalej, w kierunku  północy.

Chapter 8: Esnelin

Chapter Text

 

Przekroczyła starym, kamiennym mostem rzekę i przejechała jeszcze milę ścieżką prowadzącą przez sosnowy las. Gdy wyjechała zza linii wysokich drzew, jej oczom ukazało się Esnelin.

Elfie miasteczko było położone pomiędzy wznoszącymi się wokół wysokimi wzgórzami porośniętymi gęstym lasem, w niewielkiej dolinie, przez którą płynęła jedna z odnóg Linduiny. W tym miejscu zaczęła się szeroka, wyłożona kamieniami droga, która biegła wzdłuż potoku i prowadziła prosto w stronę zabudowań. Galadriela jechała nią, a kopyta wierzchowca znikały w głębokich, błotnistych kałużach. Klacz szła powoli i niechętnie, zmęczona całym dniem drogi przy niesprzyjającej pogodzie. Elfka nie wymagała od niej pośpiechu, sama będąc już znużona podróżą. 

Było jej straszliwie zimno. Od rana jechała w mokrym odzieniu, które było ciężkie i kleiło jej się do skóry, ocierając ją nieprzyjemnie przy każdym najmniejszym ruchu. Przy zimnych podmuchach wiatru czuła, jak zamarzają jej kości. Jakby tego było mało, blizna pod jej obojczykiem znów odzywała się natarczywym bólem. Gdy opuszczała Szarą Przystań, pakowała się w takim pośpiechu, że z tego wszystkiego zapomniała wziąć środków uśmierzających ból, które codziennie przynosiły jej ulgę. Zaczynała coraz bardziej dotkliwie odczuwać ich brak. 

Zapadał zmrok. Z ciemniejącego nieba wciąż padał deszcz, teraz w postaci lekkiej mżawki. Mgła, która przerzedziła się w ciągu dnia, znów zaczęła gęstnieć. Przez nią kobieta widziała w oddali, że w niektórych oknach budynków paliły się światła. Zdjęła kaptur - jej włosy i tak były od kilku godzin całkowicie mokre. Wyostrzyła swoje elfie zmysły i przyjrzała się uważniej miasteczku, do którego powoli się zbliżała.

Wydawało się, że panuje w nim spokój. Dostrzegała gdzieniegdzie niewyraźne sylwetki pojedynczych elfów. Im bliżej była, tym lepiej słyszała szmery głosów tych, którzy rozmawiali. Swoim węchem poczuła nagle zapach jedzenia, kiedy wiatr zawiał mocniej i poniósł unoszący się aromat w jej kierunku.  Żołądek kobiety ścisnął się i wydał z siebie głęboki pomruk. Uświadomiła sobie, że była już bardzo głodna. 

Esnelin wyglądało tak, jak je zapamiętała i nic nie wskazywało na to, żeby działo się w nim coś złego. Roztaczała się nad nim aura typowego, wieczornego spokoju. 

Czuła jednak niepokój, gdy zbliżała się drogą do pierwszych zabudowań. Cały czas się zastanawiała nad tym, czego dowiedziała się wcześniej w ciągu dnia od dwóch napotkanych mężczyzn: oboje nie zauważyli w swojej wiosce nikogo, kto mógłby przypominać Halbranda. Mogło to oznaczać, że albo jeszcze nie przybył, albo przybył, lecz pod inną postacią. Jeśli tak, Galadrielę zastanawiało, czy zdoła go w porę rozpoznać. 

Przygotowywała się bowiem na najgorsze. Był to jej nawyk, który wszedł jej w krew odkąd została dowódczynią północnych wojsk. Przy każdej wyprawie, którą prowadziła i przy każdej bitwie, którą toczyła, starała się być przygotowana na wszystkie scenariusze, ale zawsze najbardziej na te najgorsze z możliwych. Z tym nastawieniem miała szansę przewidzieć wszystkie zagrożenia i im zapobiec, albo stawić im czoło, postępując zgodnie z wcześniej przygotowanym planem.

Tym razem jednak, choć była czujna i ostrożna, podejrzewała, że może jej to nie wystarczyć. Jej wrogiem nie była żadna armia ani oddział orków, lecz Majar.

I to taki, który częściej walczył słowem, niż orężem. 

To nie był rodzaj walki, w którym Galadriela czuła się komfortowo.  Postawiona w roli kogoś pokroju szpiega, czuła się jakby nie na swoim miejscu. Myśląc o tym, odczuwała w sercu wzbierającą się frustrację. Może jednak nie była odpowiednią osobą do tej misji? 

Zacisnęła usta. Nie był to zbyt dobry moment na obawy i poddawanie całego planu w wątpliwości. Po drodze miała wiele czasu do namysłu i  nie wymyśliła nic lepszego. Roztropniej więc byłoby trzymać się tego, co już zostało ustalone przed jej wyjazdem.  Muszę być skupiona, upomniała samą siebie.  Z powrotem założyła kaptur na głowę. 

Przejechała obok pierwszych, pojedynczych domów, nie mijając jeszcze nikogo po drodze. 

Przepięła miecz z pleców do pasa, który miała na biodrach. Przykryła go połą płaszcza, ukrywając go. Intuicja podpowiadała jej, że lepiej będzie nie przykuwać niepotrzebnej uwagi swoim uzbrojeniem, gdyż mieszkańcy mogli nie być przyzwyczajeni do widoku broni. Esnelin zamieszkiwał prosty lud i z tego co pamiętała,  nie stacjonowali tutaj żadni żołnierze. Nie chciałaby więc  nikogo wystraszyć.

Dalej, gdzie droga krzyżowała się z traktem prowadzącym na północ, znajdowało się gęstsze skupisko budynków, a kilka wyróżniało się wśród nich swoją wysokością. Jeden z nich był strzelisty, wybudowany w starym stylu - jeszcze z czasów, gdy kraina ta nosiła inną nazwę - był to ratusz, w którym z tego co kojarzyła, odbywały się narady Starszyzny. Była w środku zaledwie raz, wiele lat temu, gdy w imieniu króla konsultowała z merem kwestię wcielenia młodych elfów z Esnelin w szeregi rekrutów armii. 

Przed ratuszem znajdował się mały plac targowy. To tutaj zwykle w ciągu dnia kupcy z różnych stron rozstawiali swoje kramy i stoiska. Miasteczko słynęło z wyrobów włókienniczych i handlarze z południa często przybywali właśnie w tym celu, by nabyć tutaj wszelakie szlachetne materiały przeznaczone na szaty i draperie, a następnie sprzedawać je w swoim regionie. 

Gdy elfka dojechała do placu, o tej porze już opustoszałego, zsiadła z konia. Gdy postawiła nogi na ziemi, jej buty znalazły się w gęstym błocie. 

Przyjemnie było po tych kilku godzinach nareszcie rozprostować zesztywniałe ciało. Ujęła klacz za uzdę i delikatnie pociągnęła ją , gdy szła za nią dalej. Na środku placyku stała kamienna fontanna pokryta mchem. Obok niej minęła parę, mężczyznę i kobietę, którzy trzymali się za dłonie. Nieznajoma elfka spojrzała przez krótki moment z zaciekawieniem na Galadrielę, ale nie odezwała się. Poszli dalej, kontynuując swoją cichą rozmowę.

Uzmysłowiła sobie, że uwagę kobiety musiał przykuć wygląd dowódczyni oraz jej wierzchowca. I ona, i Lyra były przemoczone i straszliwie brudne po tych trzech dniach drogi. Wyglądały, jakby co najmniej spędziły tydzień w podziemnej wiosce orków. 

Skierowała się w stronę sporego budynku, który znajdował się przy tej samej ulicy, lecz nieco dalej. Był to zajazd, w którym nocowali przyjezdni handlarze, a zarazem niewielka tawerna, będąca miejscem wieczornych spotkań mieszkańców. 

Jeśli Sauron gdzieś się zatrzymał, to najprawdopodobniej tutaj , pomyślała. O ile nie przyjechałam za wcześnie.

Elfka pamiętała, że gdzieś z tyłu karczmy znajdowała się niewielka stajnia. Obeszła tawernę i jak się okazało, pamięć jej nie myliła. Zastała ogrodzoną przestrzeń pod długim daszkiem, w środku zaś wydzielone było kilka boksów dla koni. Znajdowały się tam jeszcze trzy: dwa kare i jeden siwek. Galadriela zostawiła Lyrę w wolnym miejscu, zdjęła z niej ciężkie siodło oraz uprząż i położyła je pod ścianą. Przy wejściu, na zewnątrz widziała wiadro napełnione wodą. Teraz wróciła po nie i podsunęła je klaczy. Patrząc, jak pije, żal było elfce zostawiać tu klacz brudną, ale czuła, że musi jeszcze poczekać z oporządzeniem jej, być może nawet do rana. Gdy wychodziła ze swoim tobołkiem na ramieniu, kątem oka dostrzegła, jak Lyra zabiera się za skubanie leżącego na ziemi siana. 

Galadriela powolnym krokiem wróciła na przód tawerny. Stanęła przed drzwiami i spojrzała na nie z zawahaniem. Jej serce zaczynało bić coraz mocniej, gdy zaczęła sobie zdawać sprawę, że już za chwilę mogła go zobaczyć. Dotknęła dłonią rękojeści miecza, upewniając się, że na pewno jest wciąż przy jej boku. Miała głęboką nadzieję, że nie będzie musiała go użyć. Uwierał ją fakt, że zupełnie nie wiedziała, czego po przekroczeniu tego progu może się spodziewać. 

Wzięła głęboki wdech i zmarzniętą dłonią chwyciła za klamkę. Nacisnęła ją i pociągnęła drzwi. 

Wnętrze karczmy było rozświetlone blaskiem ogniska palącego się w kominku oraz świec rozstawionych na blatach i parapetach. Natychmiast poczuła na swojej twarzy przyjemne ciepło, a także unoszący się w powietrzu intensywny zapach jedzenia oraz wina. W porównaniu z chłodem panującym na zewnątrz, w środku było duszno.

Wszystkie stoły były zajęte. Na podłużnych ławach siedzieli elfowie, jedząc, pijąc i głośno rozmawiając. Kilka głów na moment odwróciło się w jej stronę, ale szybko spostrzegła, że nikt jej nie rozpoznaje: widziała przez moment uśmiechnięte, rozweselone oczy kilkorga osób, ale ich spojrzenia po chwili wracały do otaczającego ich towarzystwa. 

Zamknęła drzwi za sobą i  zaczęła iść przed siebie. Poprawiła swój płaszcz tak, by lepiej zakrywał broń.  

Po prawej zauważyła długą, drewnianą ladę, przy której stał mężczyzna wyglądający na karczmarza. Rozmawiał z innym, jasnowłosym elfem, nalewając mu wina do kielicha. Skierowała się w tamtym kierunku, a w czasie gdy szła, szybko omiotła spojrzeniem całą salę, na ułamek sekundy zatrzymując je na każdej z obecnych tutaj twarzy. 

Zmarszczyła brwi. Żadna nie była znajoma.

Gdy doszła do lady, wysoki elf akurat odszedł od niej i karczmarz skierował swój wzrok na nią. Miał czarne włosy i tej samej barwy gęsty zarost, co było rzadkim widokiem wśród jej pobratymców - przynajmniej tych, którzy zamieszkiwali stolicę królestwa. Czasami zapominała, że przedstawiciele jej ludu z prowincji są tak od nich różni. W Lindon ani razu nie była w karczmie tak gwarliwej, jak ta tutaj. W powietrzu co chwilę unosiła się salwa śmiechu. 

- Len suilon - powitał ją dźwięcznym głosem. Otaksował ją spojrzeniem, a w jego szarych oczach pojawiło się coś w rodzaju współczucia.  -  Wygląda pani, jakby przebyła bardzo długą drogę. Czy chce pani zatrzymać się u nas na noc?

- Len suilon , tak - skinęła głową. - Jeśli tylko jest miejsce.

Karczmarz spojrzał na siedzących przy stołach elfów. 

- Chyba coś się znajdzie… Jak pani dostrzega, jest dziś u nas bardzo dużo osób, ponieważ jutro odbywa się comiesięczna aukcja mistrzyni Ivorwen i do miasteczka ściągnęło wielu handlarzy - oznajmił i nagle odwrócił się do niej. - Przepraszam. Pani zapewne też po to tutaj przyjechała…?

- Można tak powiedzieć - odpowiedziała wymijająco i posłała mu uprzejmy uśmiech. 

Czarnowłosy elf odwzajemnił go i sięgnął po dzban z grzanym winem. Nalał nieco do pustego kielicha. 

- Na rozgrzanie - postawił go przed nią i mrugnął do Galadrieli.  - Ja pójdę w tym czasie się dowiedzieć, jak stoimy z pokojami. 

Skinęła głową w podziękowaniu, starając się nie skrzywić, gdy przeszła po niej kolejna fala ostrego bólu pochodząca z jej dawnej rany. Karczmarz wyszedł drzwiami znajdującymi się za nim, prowadzącymi zapewne na kuchenne zaplecze. Zdjęła w tym czasie rękawice i dłonią potarła delikatnie miejsce, pod którym znajdowała się dokuczająca blizna. Drżącą ręką ujęła kielich.

Zapach tego wina przywracał pewne wspomnienia, ale nie umiała w tej chwili określić  jakie dokładnie. Była skupiona na innej kwestii. Ciągle bowiem zadawała sobie jedno pytanie. Czy on tu jest? Pijąc gorący, słodki napój, spoglądała na innych. Jeszcze raz, po kolei,  studiowała ich twarze, chcąc upewnić się, że nie przeoczyła tej, której szukała. 

- Jest miejsce, ale nie wiem, czy panią zadowoli - usłyszała po chwili karczmarza, który wrócił z powrotem do lady. - Mianowicie, mamy dwuosobowy pokój, ale jest już w nim jeden gość. Czy taka opcja byłaby dla pani w porządku, czy…

- Nie mam z tym problemu - odparła szczerze, bo nie widziała przeszkody w dzieleniu kwatery z drugą osobą. Wędrując ze swoimi oddziałami na północy zawsze spała z kimś w namiocie. Na ten moment  tym, na czym zależało jej najbardziej, było po prostu miękkie, ciepłe łóżko. 

Sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła kilka monet. Podała je mężczyźnie.

- Mam jedno pytanie - powiedziała, gdy wziął od niej pieniądze i w zamian za to położył na ladzie klucz. Spojrzał na nią z zainteresowaniem. - Czy w ostatnim czasie widziano może w Esnelin… człowieka? 

- Człowieka? - mężczyzna uniósł brew. - Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałem jakiegoś. Lata temu przyjeżdżał w nasze strony handlarz z Eriadoru, ale jak to z ludźmi, zestarzał się i umarł. Wie pani, jak to bywa z nimi. Chwilę są i nagle ich nie ma… 

Pokiwała głową. 

- Tak, to prawda - wymamrotała . Poczuła się nagle bardzo śpiąca. Nie miała w sobie za wiele siły, by gawędzić dalej z mężczyzną, dlatego wzięła klucz leżący na ladzie i powiedziała: - Bardzo dziękuję ci  za wino. 

Karczmarz skłonił głowę i odparł z życzliwym uśmiechem:

- Zapraszamy później na kolację. Dziś jest wiele różnych rzeczy do wyboru, bo gotujemy od rana, więc na pewno znajdzie się coś, co przypadnie pani do gustu. Ach, zapomniałbym! Pokój ma numer trzy. Schodami do góry i w prawo, na końcu korytarza. 

Odwzajemniła uśmiech w podziękowaniu, po czym odwróciła się. Schody dostrzegła po przeciwległej stronie tawerny. Udała się w ich stronę, mijając stołujących się, radosnych elfów. Przeszła obok kominka, przy którym siedziała kobieta, z zamkniętymi oczami pobrzękiwująca na lutni. Siedząca nieopodal gromadka podchwyciła melodię i zaczęła śpiewać. 

Słyszała dźwięki instrumentu jeszcze wtedy, gdy wchodziła po drewnianych schodach na górę i znalazła się na pierwszym piętrze. Zobaczyła przed sobą długi korytarz oświetlony światłem pochodni. Po każdej stronie znajdowały się trzy drzwi. Podłoga skrzypiała przy jej każdym kroku, choć stawiały stopy cicho i delikatnie, zgodnie ze swym zwyczajem. Budynek musiał być naprawdę stary. 

Podeszła do drzwi, na których została namalowana trójka ozdobiona maleńkimi, niebieskimi i białymi kwiatami - był to bardzo powszechny ornament w tych stronach. 

Najpierw uniosła rękę, w której trzymała klucz, ale przypomniała sobie, że w pokoju może być już drugi gość. Zdecydowała się więc na wszelki wypadek zapukać, by nikogo nie zaniepokoić.  Gdy to zrobiła,  pierścień znajdujący się na jej dłoni nagle przykuł jej uwagę. Lśnił jakoś inaczej, niż zawsze… Mocniej, jaśniej, jakby pobudzony przypływem jakiejś mocy. 

Poczuła, że coś jest nie tak. Zrozumiała, że czuła to już od momentu, w którym weszła do karczmy, ale była zbyt rozproszona - i zbyt zmęczona - żeby sobie to uświadomić. 

Usłyszała dźwięk przekręcanego zamka. Drzwi otworzyły się.  Zobaczyła w nich wysokiego elfa, który wcześniej rozmawiał z karczmarzem przy ladzie. 

Teraz, dopiero gdy ujrzała jego twarz, rozpoznała go. To był Annatar. 

Sauron.

Zaskoczona, zaczęła się cofać, ale korytarz był wąski. Uderzyła plecami w przeciwległą ścianę. Odruchowo  sięgnęła dłonią w stronę rękojeści miecza. Gdy jej palce dotknęły jej, gotowe by wysunąć oręż z pochwy, zawahała się.

Jej nieprzyjaciel stał nieruchomo. Spoglądał na nią, na srebrny klucz w jej drugiej ręce i w tej samej chwili w jego oczach pojawiło się rozbawienie. 

- Tego akurat nie zaplanowałem - odezwał się z uniesionymi brwiami. 

Dźwięk głosu mężczyzny wywołał w niej dreszcze. Serce biło jej tak głośno, że była pewna, że on również je słyszy. 

Chciała coś odpowiedzieć, ale kolejna, nagła fala silnego bólu zdusiła słowa, które miały właśnie opuścić jej usta. Jej blizna paliła ją obezwładniającym bólem, dokładnie takim jak wtedy, gdy rok temu przez jej ciało przeszedł zimny, żelazny szpikulec Korony Morgotha. 

Czuła się, jakby znów zadano jej ten sam cios. Ten sam rozrywający ból. Z sykiem wciągnęła powietrze do płuc. Zaczęło jej się mocno kręcić w głowie. 

Zobaczyła, że stojący przed nią mężczyzna marszczy brwi. Przez ciemność pojawiającą się przed jej oczami dostrzegła, że podszedł do niej. Chwycił ją za ramiona w momencie, gdy jej nogi nagle osłabły i na pewno upadłaby, gdyby jej nie podtrzymał. Chciała się odsunąć, ale nie miała na to siły. Czuła silny uścisk, gdy poprowadził ją do środka pomieszczenia.

Nie wiedziała nawet, kiedy pomógł usiąść jej na krześle. 

Eksplodujący ból na moment zabrał jej zmysły. Na jakiś czas przestała widzieć i słyszeć. Otaczała ją nieprzenikniona, milcząca ciemność.

Nie wiedziała, czy minęło zaledwie parę sekund, czy kilka minut, gdy w końcu powróciła do siebie. 

Oddychała szybko, głęboko. Zaczęła odzyskiwać wzrok. Z każdym wdechem wyostrzał się, aż znowu  ujrzała Annatara. Kucał przed nią. Jego ciemne oczy wyrażały ciekawość, gdy studiował jej twarz. Uniosła głowę wyżej. Zaskoczona, spostrzegła, że wciąż trzyma ją za ramię. 

I wtedy przestało boleć. Tak po prostu, nagle.  Cały ból zniknął w mgnieniu oka, jakby przed chwilą w ogóle go nie było. Wyparował, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. 

Siła, którą utraciła, z powrotem wypełniła jej ciało, ożywiając na nowo jej czujność. 

Wciąż będąc w szoku, instynktownie odepchnęła jego dłoń. Puścił ją i odsunął się.  Gwałtownie wstała z krzesła, czemu towarzyszyło głośne szurnięcie.

Mężczyzna podniósł się powoli, gdy elfka wycofała się pod przeciwległą ścianę. Najpierw szybko rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Następnie z powrotem skierowała swój wzrok na wysoką postać stojącą pośrodku. Annatar - Sauron - spoglądał na nią spod lekko przymrużonych powiek, jakby zastanawiał się nad czymś. Jego oczy wydawały się być czarne w półmroku, który panował w pokoju. Oświetlał go tylko jeden świecznik, który stał pod oknem.  

Elfka milczała. Słychać było tylko, jak krople deszczu uderzają w szybę i parapet na zewnątrz. 

Zupełnie nie rozumiała, co się przed chwilą wydarzyło. Czy zemdlała? Nie była w stanie powiedzieć. Jej ból nigdy nie był tak silny, by pozbawić ją świadomości. Tylko raz w życiu czuła coś podobnego i było to właśnie wtedy, pod Ost-in-Edhil, gdy patrzyła w te same oczy, które teraz bacznie ją obserwowały. 

Czy to on wywołał jej ból? Bardziej była w stanie w to uwierzyć niż w to, że jej…. pomógł. 

Złapał ją, by nie upadła, i gdy ją dotknął, nieprzyjemne wrażenie zniknęło… A może jej się tylko wydawało, że tak było? 

Czy nieprzyjaciel nie mieszał jej znów w głowie? 

- Tam - odezwał się Annatar i wskazał głową pomieszczenie zasłonięte cienką zasłoną - znajduje się balia z wodą. Właśnie chciałem z niej skorzystać, ale… wydaje mi się, że ty potrzebujesz jej bardziej. 

Galadriela, której oddech jeszcze nie zdążył się uspokoić, zmarszczyła brwi. Minęła chwila, zanim dotarło do niej, o czym on mówi. Spojrzała w dół, na swoje ubłocone buty, które zostawiły ślady na dywanie leżącym między nimi. 

- W tym czasie będę czekał na dole, elfie - dodał, kierując się ku drzwiom. Chwycił za klamkę. - Zamówię ci coś do jedzenia.

I jak gdyby nic, wróg wyszedł, zanim zdążyła cokolwiek rzec.

Kobieta została sama. Przez długi moment wpatrywała się w drzwi, które za sobą zamknął. 

Ból, który wcześniej ją obezwładnił, pozostawił po sobie szok. Teraz jego miejsce zaczynał zastępować gniew. Gniew na swoją własną bezsilność.

Zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wbiły się w jej skórę. Nie dowierzała, że prawie straciła przytomność przed swoim własnym wrogiem. Co się w ogóle wydarzyło? Jej własne ciało ją zawiodło. Zdradziło wręcz. Czuła, jak gorąca fala wściekłości rozlewa się po jej policzkach i szyi. Spojrzała jeszcze raz na drzwi, nie będąc pewna, co powinna w tej chwili zrobić.

Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Uspokój się, pomyślała. Musisz być skupiona. Jesteś na misji. 

Gdy chwilę później z powrotem otworzyła swoje powieki, rozejrzała się jeszcze raz po pokoju, tym razem uważniej. Był prosto urządzony, ale schludny i czysty - nie licząc plam błota, które przed chwilą elfka naniosła na podłogę. Stała obok niewielkiego stołu, na którym dostrzegła teraz leżącą, rozwiniętą mapę. Pochyliła się, żeby się jej przyjrzeć, ale nie było na niej nic niezwykłego, żadnych notatek. Klasyczna mapa Forlindon, którą widziała już wiele razy. 

Jedno łóżko stało na lewo od wejścia, a drugie pod przeciwległą ścianą, na nim zaś leżał zwinięty, czarny płaszcz. Dopiero teraz uświadomiła sobie fakt, że drugim gościem w pokoju, który jej przydzielono, był on. 

Zrozumiawszy to, zastygła z półotwartymi ustami. Spojrzała na klucz, który wciąż trzymała w swojej dłoni. 

Jeśli wcześniej jej misja jawiła jej się absurdem, to ta sytuacja przekraczała już  jej wszelkie możliwe wyobrażenia. To było całkowicie niedorzeczne. 

Jeśli obserwowali ją jacyś bogowie, musieli w tej chwili się naprawdę dobrze bawić. Ona i jej największy wróg, pod tym samym dachem? Brzmiało to jak bardzo nieśmieszny żart. 

Przeszło jej przez myśl, że może powinna była jednak rozbić obóz w lesie. Och, jak żałowała że tego nie zrobiła. Może trzęsłaby się całą noc z zimna na wilgotnej, twardej ziemi, ale było to wciąż lepsze niż… to. 

Niedorzeczne, pomyślała jeszcze raz, kręcąc nieświadomie głową. 

Dostrzegła kątem oka srebrną zasłonkę, która była rozwieszona nad wejściem do małego pomieszczenia znajdującego się w rogu kwatery. Podeszła bliżej. Odsunęła dłonią delikatny, miękki materiał i zajrzała do środka. Zobaczyła niewielką, drewnianą  wannę, o której przed chwilą wspomniał. Woda musiała być jeszcze ciepła - unosiła się z niej para. Zanurzyła w niej rękę.  

Była gorąca.

Cofnęła się. Była niemalże pewna, że użył swojej magii, by ją zagrzać. 

Odwróciła się z powrotem w stronę drzwi. Czuła, że powinna jak najszybciej stąd wyjść,  zejść na dół i gdy nie będzie się tego spodziewał, wbić mu sztylet prosto w jego kłamliwe, mroczne serce. Nie powinna była z nim w ogóle rozmawiać, wtedy, w Chacie Malarza. Jak mogła być tak naiwna, żeby się zgodzić na tą misję? Żeby tu przyjechać, sama? 

Powinna była go zabić, wtedy gdy miała okazję, myślała. To był jej wróg, wróg wszystkich elfów, krasnoludów oraz ludzi.

Popełnił błąd, pojawiając się na ich ziemi. Uwłaczał wszystkim Eldarom, znieważał ich, chodząc pod postacią jednego z nich. W ten sposób oszukał elfów z Eregionu, a teraz ośmielał się przybierać dokładnie tą samą maskę…

Jako dowódczyni w armii, czuła się odpowiedzialna za los wszystkich mieszkańców królestwa, o których bezpieczeństwo od wieków toczyła krwawe bitwy. A ona ściągnęła ich największego wroga z powrotem do Śródziemia. Gil-galad miał rację. Powinna naprawić swój błąd, myślała dalej. Powinna natychmiast zrobić wszystko, żeby jak najszybciej go unieszkodliwić i zlikwidować, zanim stanie się coś złego. Stanowił dla nich śmiertelne zagrożenie. Sauron był wrogiem. Bez względu na to, co powiedział jej ostatnim razem. 

Serce znów biło jej szybko od rosnących w nim emocji. Poczucie absurdu mieszało się z poczuciem strachu, gniewu i zmęczenia. Pełna obaw, zacisnęła dłoń na mieczu i zaczęła iść w stronę wyjścia. 

Wtedy w jej głowie wybrzmiały słowa króla, które wypowiedział kilkanaście dni wcześniej: “Dowiedz się, jakie ma zamiary. W jaki sposób chce to zatrzymać. A gdy będziesz miała dobrą ku temu okazję, masz go zniszczyć.”

Zatrzymała się.

Przypomniała sobie, dlaczego tu jest. Przypomniała sobie, o czym dyskutowała na naradach z Najwyższym Królem i członkami rady. 

Przede wszystkim, jej misją - rozkazem, który miała wykonać - było zdobycie informacji. Przybyła tu, by je pozyskać. Bez nich elfowie nie mieli szans, by się na cokolwiek przygotować - czy miała to być kolejna wojna, koniec świata, czy jeszcze coś innego. Dowiedzenie się tego było priorytetem króla i dlatego ją tu przysłał. Odkrycie prawdy - to był jej cel. Ich cel.

A żeby przejrzeć zamiary Saurona, musiała z nim przynajmniej porozmawiać. Musiała zagrać w jego grę, jakakolwiek ją czekała.

Przynajmniej spróbować. 

Bo nawet gdyby miała szansę go zabić, to możliwym było, że w ogóle nie przyczyniłaby się do poprawy sytuacji. Zabrałby ze sobą wszystko, co wiedział. W tym również szansę na to, by zapobiec katastrofie, której wizję jej pokazał. Choć bardzo nie chciała, to w głębi duszy uznawała jej prawdziwość. 

Ze wszystkiego, czego się dowiedziała podczas ich ostatniego spotkania, w tą jedną rzecz naprawdę wierzyła, choć nie wiedziała dlaczego. 

Czuła się rozdarta jak nigdy wcześniej. Ale pamiętała, że elfowie pokładali w niej nadzieję. Nie mogła - nie chciała - zawieść ich zaufania. 

Zaczęła powoli ściągać płaszcz.

Chapter 9: W tawernie

Chapter Text

“There is a crack in everything.
That's how the light gets in.”
― Leonard Cohen, Selected Poems, 1956-1968

 

Elfka czuła się o wiele lepiej po gorącej kąpieli, która zmyła z niej trudy podróży. Przebrana w suche, świeże odzienie, rozczesała swoje splątane włosy i niedługo potem wyszła z kwatery. Zamknęła drzwi na klucz. Zeszła po schodach na parter tawerny.

Na sali było mniej osób niż wcześniej, ale wciąż sporo. Elfowie prowadzili głośne, ożywione rozmowy, co jakiś czas przerywane wybuchami głośnego śmiechu. Wciąż słychać było muzykę, lecz tym razem graną na lirze. Karczmarz, wraz z dwiema kobietami w fartuchach,  krzątali się między stolikami, przynosząc gościom jedzenie i napoje, a następnie zabierając z powrotem puste talerze oraz opróżnione kielichy. 

Galadriela rozejrzała się wokół i po chwili zobaczyła go . Siedział sam, przy niewielkim stole znajdującym się w pobliżu kominka, w którym płonął ogień. Wyglądał tak, jak każdy inny elf siedzący w karczmie. Nie wyróżniało go zupełnie nic, co mogłoby być dla kogoś wskazówką, że nie jest on  jednym z nich. 

Pomimo oporu, który odczuwała, zaczęła iść w tamtą stronę.

Gdy znalazła się bliżej, zobaczyła, że na blacie przysłoniętym białym, lnianym obrusem, stał już dzban, dwa kielichy oraz dwa parujące półmiski wypełnione po brzegi strawą. Przyjemny zapach przypraw unosił się w powietrzu. 

Dostrzegł ją, gdy stanęła przy stole, na przeciwko. Powoli odsunęła drewniane krzesło i usiadła na nim. Serce biło jej mocno.

W końcu uniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy.

Siedział wygodnie oparty o krzesło. Spoglądał na kobietę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W tym świetle lepiej widziała jej rysy, jednocześnie bardzo podobne do osoby, którą znała pod innym imieniem, ale zarazem inne. Były głębsze. Ostrzejsze.

- Jedz - odezwał się, odrywając ją od myśli. - Słyszę twój żołądek.

Pochyliła głowę i spojrzała niepewnie na stojący przed nią półmisek. Obok znajdowały się srebrne sztućce.  Była bardzo, bardzo głodna. 

Ale nie wyobrażała sobie, by móc cokolwiek zjeść, siedząc przy jednym stole ze swoim wrogiem. Sam fakt, że tu była, ciążył jej sercu. Nie potrafiłaby nic przełknąć w jego obecności.

- Może za chwilę - odparła wymijająco.

Czuła na swojej skórze ciepło bijące z kominka obok. Jej wilgotne włosy miały dzięki temu szansę nareszcie wyschnąć, pierwszy raz od kilku dni.

Annatar chwycił za dzban wina i powoli nalał go do obu kielichów. Podsunął jej jeden z nich. 

- Jeśli zgodzisz się na mój plan, to w najbliższych dniach spędzimy ze sobą nieco czasu. I będziesz musiała coś jeść, żeby nie umrzeć z głodu. 

Z kielicha, który stał przed nią, unosił się przyjemny zapach grzanego wina z korzennymi przyprawami. Przysunęła go bliżej siebie, ale nie napiła się, chociaż miała taką ochotę.

- Jaki plan? - zapytała, próbując zachować spokój.

- Powiem ci, gdy zostaniemy sami - odparł, wskazując głową w bok. Spojrzała tam gdzie on,  na zgromadzonych przy stołach elfów. Ściszył głos. - Jak dla mnie, Stwórca obdarzył was nieco zbyt dobrym słuchem.

Zobaczyła, jak mężczyzna sięga po swoje sztućce, jakby zamierzał zabrać się do jedzenia. Przed nim stała ta sama potrawa, co przed kobietą. Uniosła brwi.

- Potrzebujesz w ogóle jeść? - zapytała równie cicho, ale na tyle, by w jej głosie wybrzmiał chłód. - Nie musisz aż tak wczuwać się w swoją rolę. Ja wiem, kim jesteś.

Z powrotem uniósł na nią wzrok. W ciemnych oczach odbijało się tańczące światło świecy, która stała pośrodku stołu. 

- Nie potrzebuję - przyznał po chwili.  - Ale chcę. Jedzenie sprawia mi taką samą przyjemność, co wam.

Was, wam. Wyraźnie podkreślał to, że jest kimś innym, a jednocześnie przywdziewając maskę Eldara i zachowując się dokładnie tak, jak oni. Denerwowało to Galadrielę. Denerwowało ją, jak przekonywująco wyglądał, gdy beztrosko kroił pieczeń na swoim talerzu z typowymi dla elfów manierami. Manierami, których nigdy nie przejawiał pod ludzką postacią, pod którą spotkała go za pierwszym razem.

Gdy patrzyła, jak je, znów cicho zaburczało jej w brzuchu. Była bliska już tego, by samej chwycić za widelec  i zacząć jeść. Powstrzymała się jednak.

Choć starała zachowywać się spokojnie i sprawiać wrażenie pewnej siebie, obawy wciąż nie opuściły jej serca. Ale nie chciała zdradzać swoich emocji przed nim. Nawet jeśli wyczuwał jej strach, to i tak nie zamierzała w żaden sposób go okazywać. 

Już wystarczyło jej, że straciła świadomość w momencie, gdy go zobaczyła. W jakiś sposób ta sytuacja zachwiała jej poczucie godności i czuła się z tym bardzo nieswojo. 

Wciąż nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Nie miała pojęcia, co wywołało jej nagłą słabość. 

I wciąż nie dowierzała w to, że on, jej wróg, który jeszcze rok temu był gotowy ją zabić, podtrzymał ją, żeby się nie przewróciła.

Wszystko to było dla niej dziwne. I niepokojące. 

- Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjechać - usłyszała znów jego głos po chwili milczenia. - Dobrze postąpiłaś,  nie odrzucając mojej propozycji.

- Jeszcze jej nie przyjęłam - przerwała mu, unosząc gwałtownie głowę i mrużąc oczy. 

Oparła łokcie na stole i pochyliła się. 

  - Wciąż nie wiem, jakie masz zamiary - dodała ciszej, chłodnym tonem. - I nie zgodzę się na nic, dopóki ich nie poznam.

- Już je znasz - odpowiedział.  - Mówiłem ci, że chcę to powstrzymać.

Galadriela powoli nabrała głębokiego wdechu. Zadała mu pytanie, które w tej chwili przyszło jej na myśl, wkładając całą siłę swojej woli w to, by głos jej przy tym nie zadrżał:

- Czy próbowałeś choć raz szczerze odpowiedzieć samemu sobie, czy na moim miejscu sam byś w to wszystko uwierzył?

W tym czasie napił się łyka wina. Postawiwszy kielich na stole, spojrzał znów na elfkę. 

W jego spojrzeniu  można było dostrzec ślad pewnej emocji, ale Galadriela nie potrafiła określić, jakiej. Ciężko było cokolwiek odczytać z jego twarzy, stale przysłoniętej warstwą tajemnicy.

- Nie - przyznał po chwili, przechylając głowę na bok.  - Nie uwierzyłbym. 

Nie spodziewała się tej odpowiedzi. Przeszło jej szybko przez myśl, że może wybrał właśnie taką, by sprawić wrażenie bardziej szczerego. Zawsze dobierał słowa tak, by jego rozmówca usłyszał to, co chciał usłyszeć. W każdej sytuacji wiedział co powiedzieć, aby wywrzeć odpowiednie wrażenie na drugiej osobie. I była tego doskonale świadoma.

W tej chwili zobaczyła, że ktoś zmierza w ich stronę. Odwróciła głowę w bok i dostrzegła zbliżającego się, brodatego karczmarza. 

Stanął przy ich stole. Zwrócił się do Galadrieli:

- I jak, droga pani? Czy pokój odpowiada? Czy może potrzeba czegoś jeszcze? 

- Wszystko jest w porządku, dziękuję - odpowiedziała, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech. 

- Bardzo mnie to cieszy. Widzę, drodzy goście, że zdążyliście się poznać - karczmarz wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zazwyczaj nie mieszamy kobiet z mężczyznami, ale jak wspominałem, dziś wszystko jest zajęte i to było ostatnie miejsce… 

- To dla nas żaden problem - tym razem odpowiedział Annatar. Uśmiechnął się lekko, spoglądając na kobietę. - Znamy się. 

Choć było jej ciepło, w tym momencie przeszły ją nieprzyjemne ciarki. Odwróciła wzrok z powrotem w stronę karczmarza. 

Czarnowłosy elf uniósł swoje krzaczaste brwi w szczerym wyrazie zaskoczenia. 

- O, proszę! - wziął się pod boki. - To tym bardziej cieszę się, że trafiliście na siebie! Świat czasami bywa taki mały, czyż nie? Proszę, dajcie mi znać, jeśli będziecie czegoś potrzebować - oznajmił karczmarz. - Możecie nazywać mnie Faelar. Tutaj wszyscy mówimy sobie po imieniu. 

Galadriela otworzyła usta, by także przedstawić się sympatycznemu oberżyście, ale słowa ugrzęzły jej w gardle, gdy przypomniała sobie, że ze względu na charakter swojej misji nie powinna pochopnie zdradzać swojego imienia nieznajomym.  Im mniej osób wiedziało, że tu jest, tym lepiej.

Siedzący naprzeciwko niej mężczyzna także się nie przedstawił.  Zamiast tego obdarzył karczmarza jeszcze cieplejszym uśmiechem i rzekł: 

- Dziękujemy, Faelarze. Bardzo nam miło. 

Faelar skłonił się życzliwie i odszedł, kierując swoje kroki do innego stolika, aby zagadnąć następnych gości. 

Przy stole zapadło milczenie. Galadriela pomyślała, że ma już dość siedzenia tutaj, przed nim, i oglądania, jak jej wróg udaje jednego z jej pobratymców i jak z nimi rozmawia. Jego uśmiech może wyglądał szczerze, ale ona wiedziała, że taki nie jest. Czuła się nieswojo, gdy myślała o tym, że przebywający w tawernie elfowie nie mają bladego pojęcia, kto się wśród nich znalazł. Że jest tutaj największy, najniebezpieczniejszy wróg ich królestwa. Ta sytuacja przerażała ją coraz bardziej. 

Przecież gdyby chciał, mógłby obrócić karczmę w pył, a z nią wszystkich znajdujących się w środków gości. Nie było to zbyt prawdopodobne - raczej nie miał powodu, żeby to zrobić - ale wciąż możliwe. Czuła się, jakby zagrożenie wisiało w powietrzu i niepokoiło ją to. 

Widziała, jak kończy jeść kolację. Próbowała go ignorować, wsłuchana w spokojną melodię unoszącą się w powietrzu, graną na instrumentach przez dwóch mężczyzn siedzących po drugiej stronie tawerny. Co jakiś czas spoglądała na nich. Było to dla niej bardziej komfortowe, niż utrzymywanie kontaktu wzrokowego z nim.

Rok temu prawie ją zabił, a teraz znajdowali się tutaj, siedząc przy kolacji niczym przyjaciele.  Jej umysł nie ogarniał tego, jakim cudem do tego doszło. 

Nie powinno mnie tu być, pomyślała z goryczą i przełknęła ślinę, gdy w jej gardle zaczęła ponownie rosnąć bolesna gula.  Jego nie powinno tu być

Sauron nagle westchnął. Spojrzała na niego i zobaczyła, jak mężczyzna powoli wstaje od stołu. 

- Wracam na górę, elfie  - oznajmił, wycierając serwetką kącik ust. -  Zjedz kolację, potrzebujesz jej.

Zacisnęła zęby. Czy usłyszał jej myśli? Nie była w stanie powiedzieć. 

Denerwowało ją, w jaki sposób do niej mówił: z wyższością, jakby wydawał jej polecenia. Na końcu jej języka znalazły się ostre słowa, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się i nie wypowiedziała ich. Wolała to przemilczeć, by nie wdawać się z nim w dalszą rozmowę. Chciała, żeby już poszedł. 

Gdy już została sama, odetchnęła głęboko.

Dopiero teraz, gdy się nieco rozluźniła, poczuła, jak bardzo w trakcie ich rozmowy miała napięte ciało. Jej szyja i plecy były boleśnie zesztywniałe, a  dłonie były zmęczone od nieświadomego zaciskania ich w pięści. 

Powoli wzięła sztućce do ręki i zaczęła jeść długo wyczekiwany posiłek. 

 

*

 

Spędziła na dole sporo czasu, aż inni elfowie zaczęli wychodzić z tawerny lub kierować swoje kroki na górę, do kwater, których byli gośćmi. Galadriela wstał wtedy, gdy sala opustoszała. Spostrzegła ten fakt dopiero w chwili pomocnica karczmarza zaczęła zamiatać salę. Wtedy odniosła puste naczynia, zamieniwszy jeszcze kilka słów z Faelarem. Następnie pożegnała go i z ociąganiem poszła na górę. 

Gdy szła przez korytarz, rozważała przez chwilę, czy nie zawrócić i nie zapytać go jeszcze, czy mogłaby przenocować u nich w kuchni. Niestety, choć ta perspektywa wydawała jej się znacznie lepsza od nocowania w jednym pomieszczeniu z nieprzyjacielem, nie wchodziło to w grę. Jeśli nie chciała ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi, musiała zachować pozory i zachowywać się normalnie - jakby wszystko było w najlepszym porządku. Pomimo tego, jak niełatwe to było.

Stojąc przed drzwiami pokoju, czuła, jak jej nogi wrosły w ziemię i nie chciały iść dalej. Nie chciała tam wchodzić. Bardzo nie chciała tam wchodzić. 

Każdą cząsteczką jej duszy krzyczała, żeby stąd odejść. 

Ale wiedziała, że musi zostać. Pokonała swój opór, nacisnęła klamkę i weszła do środka.

W kwaterze panował półmrok. Jej spojrzenie natychmiast skierowało się ku niemu. Stał na wprost, po drugiej stronie pomieszczenia, plecami do niej. Ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach, opierał się bokiem o parapet i wyglądał przez okno. 

Nie odwrócił głowy w jej stronę nawet wtedy, gdy zamknęła za sobą drzwi. Pokój oświetlały tylko świece zatknięte w stojącym pod oknem świeczniku oraz jedna stojąca na stole. Dostrzegła, że mężczyzna ma mokre włosy, jakby był świeżo po kąpieli, a swoje wcześniejsze odzienie zamienił na materiałowe spodnie i czarną, luźną koszulę, której rękawy były podciągnięte po same łokcie. 

Powoli podeszła bliżej, a podłoga zaskrzypiała pod jej nogami.  Zmrużyła oczy, patrząc tam, gdzie on - na zewnątrz. 

Już długo było ciemno,  jedynie nikłe, blade światło księżyca przebijało się przez chmury. Deszcz uderzał w szybę miarowym rytmem. Patrzyła, jak pojawiają się na niej kolejne krople, a te poprzednie przesuwają się w dół, zostawiając po sobie długie, lśniące strugi wody. 

Galadrieli wydawało się, że Annatar wcale nie spogląda na nie, ale na coś innego, w oddali, jakby jego wzrok potrafił przeniknąć nocną, gęstą ciemność. I całkiem możliwe, że tak było.

- Twój plan - odezwała się w końcu, przerywając ciszę.  - Powiedz mi, dlaczego mnie tu ściągnąłeś. 

Kilka kropel cicho zastukało w szybę, zanim nadeszła odpowiedź. W tym czasie, jej serce również stukało - wypełnione po brzegi niepokojem, biło niczym ciężki młot. Czuła je w całym swoim ciele. 

- Chciałbym, żebyś pojechała ze mną na Tol Himling - rzekł Annatar i dopiero po tych słowach odwrócił twarz w jej stronę. 

Stojące obok niego świece rzucały ciepłe światło na jego gładkie policzki. 

- Tol… Himling? - powtórzyła powoli, unosząc brwi.  - Dlaczego?

Znała to miejsce. Było ono niewielką wyspą, położoną niecałe trzydzieści mil od północnych brzegów Forlindon. Galadriela pamiętała je lepiej z czasów, gdy jeszcze przed zatopieniem Beleriandu znajdowała się tam niegdyś siedziba najstarszego syna Fëanora oraz jej kuzyna -  Maedhrosa.  Po tym, jak kraina ta znalazła się pod falami, ostało się tylko wzgórze Himring, górujące ówcześnie ponad otaczającymi go równinami, z potężną, królewską  twierdzą wybudowaną na samym jego szczycie. 

Zaskoczyło ją, że Annatar chce się tam udać. Podejrzewała, że dokądś będzie chciał ją zabrać, ale nie sądziła, że akurat tam. 

- Dowiedziałem się pewnych rzeczy od sług Ciemności - powiedział, odchodząc od okna. Pochylił się nad stołem, nad rozłożoną na nim mapą.  - Powiedziały mi, że gdzieś na tej wyspie ukryta jest śpiąca, przedwieczna moc. Bardzo potężna moc. 

 Patrzyła na mężczyznę, nie kryjąc zatrwożenia. Nie rozumiała za bardzo, co miał na myśli, mówiąc o sługach “Ciemności”. Choć ciekawiło ją to, nie czuła się na tyle odważna, żeby go o to zapytać.

Podeszła jeszcze bliżej, samej chcąc spojrzeć na mapę. Tol Himling znajdowało się w lewym, górnym rogu mapy. Było małą plamką w porównaniu do wielkości terenów obejmujących  elfie królestwo. 

- Powiedziały mi także, że jeden z sojuszników Morgotha chce ją wkrótce obudzić - ciągnął dalej. - Być może po to, by posłużyć się nią, otworzyć Bramę Nocy i go stamtąd uwolnić. To by było możliwe i zgadzałoby się  z wizjami, które ci pokazałem. Podejrzewałem to już wcześniej, ale dopiero niedawno udało mi się to potwierdzić. 

- Kto jest tym… sojusznikiem? - zapytała w napięciu, nie odrywając wzroku od mapy. 

- Nie wiem  - odparł i jakiegoś powodu zabrzmiało to najbardziej szczerze ze wszystkiego, co kiedykolwiek w jej obecności wypowiedział. 

Wyprostował się i jeszcze raz odwrócił głowę w stronę okna.

- Jeszcze tego nie dostrzegam - dodał. 

Galadriela otuliła się ramionami. Było tu znacznie chłodniej, niż na dole, gdzie długi czas spędziła w cieple, przy kominku. 

- A więc - zaczęła, lekko drżącym głosem, żeby się upewnić - chcesz się dostać na wyspę, żeby go powstrzymać?

- Tak - potwierdził.

- Jesteś przecież czarnoksiężnikiem - powiedziała, kręcąc głową. - Masz… moce. Nie możesz się jakoś dowiedzieć, o kim mowa? - spytała, patrząc mu tym razem w oczy.

Uśmiechnął się pod nosem. 

- Schlebiasz mi, Galadrielo - odpowiedział, wzdychając lekko przy tym - ale nie tylko ja posiadam moce. Ten, o kim mówimy, prawdopodobnie także je ma, skoro tak dobrze potrafi ukrywać się przed moim wzrokiem. 

Nie powstrzymała wyrazu zaskoczenia.

- Inny Majar? -  zapytała niepewnie, marszcząc brwi. 

Zobaczyła odpowiedź w jego oczach szybciej, niż ją usłyszała. 

- Być może - z powrotem oparł się o parapet. 

Galadriela, pomimo, że już długo chodziła po tym świecie, nie poznała w swoim życiu wielu Majarów. Kojarzyła kilkoro z czasów, kiedy była bardzo młoda - mieszkała wtedy jeszcze w Valinorze.  Byli oni sługami Valarów. Mniejszymi od nich, ale wciąż niezwykle potężnymi, zdolnymi do wielkich rzeczy. Pamiętała, że wzbudzali wielki podziw wśród jej ludu, a ona, będąc małą dziewczynką, bardzo lubiła słuchać opowieści o nich. Rzadko objawiali się Eldarom, lecz kilka razy udało jej się ich zobaczyć. Kojarzyła - jak przez sen - Ossëgo, który nauczał elfów budować statki, a także Arienę, która na prośbę bogów stała się panią Słońca. 

Znacznie lepiej jednak pamiętała Melianę, którą poznała już w Śródziemiu. Była jednym z duchów, którzy opiekowali się elfami niedługo po ich przebudzeniu. Została żoną Elu Thingola, jednego z ich przywódców i wspólnie założyli Królestwo Doriathu, ze stolicą w Menegroth. Za pomocą swojej mocy otoczyła miasto i otaczające je tereny magiczną tarczą, która długi czas ukrywała mieszkańców przed wzrokiem Morgotha. 

Galadriela wiele lat spędziła w Doriath, a Meliana w tym czasie była jej przyjaciółką i mentorką. Była ona najmądrzejszą i najpiękniejszą osobą, jakąkolwiek spotkała.  To w końcu ona zrodziła Lúthien, której piękno opisywały niezliczone pieśni, zarówno elfie, jak i ludzkie. 

Nie wszyscy Majarowie byli sługami Valarów - niektórzy odwrócili się od nich i przeszli na stronę zła. Wśród nich znalazło się siedmiu duchów ognia, których zaczęto nazywać Balrogami albo Valaraukarami - demonami mocy. W trakcie wojen Dzieci Iluvatara z siłami ciemności, to właśnie one siały najwięcej zniszczenia na polach bitew i to w walce z nimi zginęło najwięcej jej pobratymców. Galadriela miała to szczęście, że choć widziała je wówczas z daleka, nigdy nie znalazła się na tyle blisko, by poczuć ich moc na własnej skórze. Prawdopodobnie nie byłoby jej tutaj, gdyby się tak stało.

Ostatnim Majarem, którego poznała, był on - Sauron. Prawdę mówiąc, niewiele wiedziała o jego przeszłości. Mówiło się, że u zarania dziejów był uczniem Aulëgo, lecz po pewnym czasie odwrócił się od niego, by stanąć u boku Morgotha.

Patrzyła na niego, mając jeden, wielki mętlik w głowie. 

Kiedyś był jej zawziętym wrogiem. Potem, nagle, stał się jej przyjacielem -  ale nie wiedziała, kim jest naprawdę.

Kim miał stać się teraz, gdy była całkowicie świadoma jego prawdziwej tożsamości, ale otwierał się przed nią z propozycją zawarcia sojuszu? 

Czuła, że jej umysł jeszcze nie zrobił miejsca na tę nową perspektywę. 

- A więc jaka jest twoja odpowiedź? - zapytał, przerywając ciszę, która zapadła, gdy elfka popadła w zamyślenie. 

Nabrała głębokiego wdechu.

- Zakładając, że mówisz prawdę? - zaczęła, nie kryjąc się z wątpliwościami. - Wciąż nie wiem, jaka w tym moja rola - odparła szczerze, choć wypowiadanie słów przychodziło jej z prawdziwym trudem. Odwróciła głowę bok, patrząc gdzieś w przestrzeń, bo łatwiej było jej w ten sposób zebrać i wyrazić swoje myśli. - Chcesz, żebym ci pomogła, ale wydaje mi się, że potrzebujesz silniejszego sojusznika. Nie miałabym szans w starciu z Majarem, jeśli ten… wróg okazałby się nim być.  Nawet posiadając Pierścień, nie mam takiej mocy, która mogłaby się przysłużyć w walce. 

Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzała na Nenyę , znajdującą się na jej lewej dłoni. Srebrny pierścień błyszczał w półmroku. Poczuła, że wzrok mężczyzny także spoczął na nim. 

- Twój pierścień - powiedział po chwili, ściszonym głosem - ma większą moc, niż podejrzewasz. Minęło jeszcze zbyt mało czasu, żebyś zdążyła odkryć jego pełen potencjał. Mógłbym ci w tym pomóc.

- Jeśli zależy ci na nim, dlaczego mi go po prostu nie odbierzesz i sam nie skorzystasz z jego mocy? - zapytała go Galadriela, mrużąc nieco oczy.  

Stali naprzeciwko siebie, na dywanie pośrodku pomieszczenia. W momentach, gdy oboje milczeli, elfka czuła unoszącą się pomiędzy nimi energię, jakby cisza z każdą chwilą coraz bardziej gęstniała. Jakby wypełniała pustkę. 

Z powrotem spojrzała w oczy Annatara, czekając na jego odpowiedź. 

- Jego moc  może się przydać - przyznał -  ale to nie na niej mi zależy. 

Skrzyżowała ramiona na piersiach:

- Więc na czym? 

- Na twoim świetle - powiedział i po tych słowach odwrócił się do niej plecami, znów zbliżając się do okna. Oparł dłonie o parapet. - Możliwe, że znajdziemy się blisko sił ciemności, a one mają to do siebie, że potrafią przyciągać. Bardziej, niż to sobie wyobrażasz. Wiem to z własnego doświadczenia. Potrzebuję jakiejś przeciwstawnej siły, która odciągnie mnie od mroku.  Kotwicy, która mnie zabezpieczy. 

Galadriela powoli wypuściła oddech, który wstrzymywała. Wpatrywała się w jego plecy, pochylone nad parapetem, gdy spoglądał za okno. Uzmysłowiła sobie, że Annatar brzmi szczerze. Wydawało jej się, że może mówić prawdę, ale wciąż miala w pamięci jego poprzednie kłamstwa i oszustwa. Nic, co mówił, nie mogło być pewne.

Ale przypuszczając, że tym razem jej nie okłamywał i że naprawdę jej potrzebował do zrealizowania tego celu - celu, który bym im wspólny - to powinna była chyba się zgodzić?

- Nie potrafisz  przeciwstawić się im sam? - zapytała po dłuższej chwili.

- Być może potrafię, być może nie - gdy mówił, w jego głosie wybrzmiał cień irytacji. - To da się sprawdzić tylko w jeden sposób. Ale wolałbym tego nie robić. Wolałbym za to mieć pewność, że osiągniemy to, na czym nam zależy.

- A jesteś pewien? - spytała go drżącym głosem i podeszła krok bliżej. - Że to mogłoby się udać?

- Prawie pewien - odwrócił głowę w jej stronę. - Jeśli zgodzisz się do mnie przyłączyć. 

Ciemne oczy przeszywały ją na wskroś. Spuściła wzrok, gorączkowo zastanawiając się nad odpowiedzią, której mogłaby udzielić. Nie potrafiła zdecydować, jaka powinna być. Każda z możliwych decyzji była obarczona wielkim ryzykiem, jedynie różniły się one możliwymi konsekwencjami. 

Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna poruszył się. Odsunęła się na bok, gdy przechodził obok niej. Płomienie świec zafalowały gwałtownie, kiedy je mijał. Annatar powoli usiadł na jednym z łóżek, na którym leżał jego czarny płaszcz. 

- Możesz zdecydować rano - oznajmił. - Chciałbym wyjechać z Esnelin jeszcze przed południem. 

Galadriela, nie wiedząc, co powinna zrobić, przycupnęła na skraju drugiego łóżka, które znajdowało się naprzeciwko. Patrzyła, jak mężczyzna kładzie się na plecach, zakładając sobie ręce pod głowę. 

- Idziesz… spać? - zapytała, całkiem zaskoczona jego zachowaniem.

- Nie - odparł z zamkniętymi oczami. - Nie potrzebuję snu. Ale ty tak. Dobrej nocy, Galadrielo. 

Po jego słowach wszystkie świece w pomieszczeniu nagle zgasły. Zapadła ciemność. 

 

Chapter 10: Wybór

Chapter Text

“You can’t cross the sea merely by standing and staring at the water.”

― Rabindranath Tagore

 

Tej nocy bardzo długo nie potrafiła zasnąć. 

Leżała w łóżku odwrócona w stronę ściany, przykryta kołdrą, którą podciągnęła pod sam czubek nosa. Po tych kilku dniach podróży przyjemnie jej było położyć się suchym miejscu,  gdzie było jej miękko i ciepło, ale nawet pomimo tego jej ciało było spięte niczym kamień i nie umiała go rozluźnić.

W ciemności słyszała szum padającego za oknem deszczu oraz cichy oddech mężczyzny, tak spokojny i miarowy, jakby spał. Była jednak pewna, że nie śpi - że prawdopodobnie jest pogrążony w swoich myślach, tak jak ona we własnych. Mimo tego przeświadczenia, nie odezwała się do niego ani razu, nie chcąc przerywać nocnej ciszy - była zbyt zmęczona na rozmowę, a ponadto czuła potrzebę, by w spokoju pomyśleć. On także milczał. 

Jej umysł był rozbudzony, ale trudno było jej go skupić. Błądziła myślami. Pragnęła rozważyć dylemat, który najpilniej potrzebował jej uwagi, lecz co chwilę napływały stare wspomnienia, które jej w tym przeszkadzały. Próbowała je od siebie odgonić, ale ostatecznie ulegała i dawała im się ponieść, zanurzając się przeszłości. Sceny z dawnych dni stawały jej przed oczami jak żywe, jakby naprawdę przeniosła się w czasie i przeżywała je od nowa. 

A gdy wspominała ich oboje, gdy byli w Númenorze, jej serce ścisnęło się z niewysłowionego bólu i tęsknoty, które odczuwała za każdym razem, gdy wracała myślami do tamtych dni, chociaż nie do końca chciała przed sobą przyznać, czym były te uczucia. Przypominały jej żałobę po kimś, kogo straciła i od dawna nie było go w jej życiu - przypominały jej utratę przyjaciela. 

Ale może tak naprawdę nie utraciła go w zupełności? Może jakaś cząstka tego, kim wtedy dla niej był, zachowała się w jego duszy i była znów blisko, zaledwie po drugiej stronie kwatery?

Nie chciała się łudzić - wiedziała, że było to mało prawdopodobne, a może i niemożliwe -  ale jakiś promień nadziei i tak wtargnął do jej umysłu, pomimo jej oporu. Nie potrafiła już go zignorować: był tam i lśnił jasnym blaskiem.

Zastanawiało ją, czy naprawdę mogłaby swoją obecnością coś zmienić w jego osobie. Czy rzeczywiście mogłaby go odciągnąć od mroku, o którym wspominał?

Z drugiej strony, w przeszłości była z nim blisko, a i tak stał się tym, kim był teraz. Stało się to jednak dopiero w momencie, gdy odrzuciła jego wyciągniętą dłoń, odwracając się od niego - tego dnia, gdy poznała prawdę o nim. 

Zrzucił maskę, którą nosił, a ona odtrąciła go, od tego momentu nazywając go nie przyjacielem, ale wrogiem. Co by było, gdyby wtedy się nie odwróciła? 

Czy gdyby została, ich losy potoczyłyby się inaczej? 

Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nie tylko dlatego, że było ono trudne, ale również z powodu senności, która zaczęła ją ogarniać. Zmęczenie podróżą dało się we znaki i jej ciało zaczęło się poddawać, domagając się potrzebnego mu snu. Jej powieki stawały się coraz cięższe. Pozwoliła myślom swobodnie błądzić, aż osunęła się w cichą, kojącą ciemność. 



*

 

Obudziła się o świcie. Gdy zobaczyła nad sobą obcy sufit, minęła chwila, zanim przypomniała sobie, gdzie się znajduje. 

Gdy dotarło do niej, że jest w Esnelin, natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. Ogarnęła ją chwilowa panika, że zasnęła pomimo obecności Annatara, ale gdy uzmysłowiła sobie, że wciąż żyje - że nie zabił jej w tym czasie, gdy spała - nieco się uspokoiła. Czuła złość i rozczarowanie samą sobą, że pozwoliła sobie stracić czujność w towarzystwie wroga. Nie chciała zasypiać, nie powinna była. 

Z drugiej strony wiedziała, że naprawdę potrzebowała tego snu. Jej elfia odporność na zmęczenie mimo wszystko miała swoje granice.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zaskoczona spostrzegła, że Annatara nie było w kwaterze - jego łóżko było puste, pościelone. W pomieszczeniu wciąż znajdowały się jego rzeczy, ale buty i czarny płaszcz zniknęły. Galadriela przypuszczała, że skoro nie zabrał wszystkiego ze sobą, to zapewne był na dole, albo wyszedł gdzieś tylko, chcąc załatwić swoje sprawy - o ile on, Majar, miał jakieś sprawy do załatwienia w elfim miasteczku.

Niechętnie opuściła łóżko. W pomieszczeniu panował chłód i przez jej ciało natychmiast przeszła gęsia skórka. Szybko przebrała się i doprowadziła swoje włosy do porządku. Czesząc je,  spoglądała przez okno, z którego widać było las znajdujący się za miasteczkiem. Widziała, że niebo było bezchmurne, a słońce wznosiło się nisko nad drzewami. 

Zeszła na dół i rozejrzała się uważnie. Zauważyła na sali tylko kilkoro elfów, którzy jedli już poranny posiłek. Wśród nich nie było Annatara. Przez chwilę wahała się, czy powinna wyjść go poszukać, ale intuicja podpowiadała jej, że i tak zapewne wkrótce wróci do tawerny.

Dlatego została. Skierowała swe kroki ku ladzie, przywitała się z karczmarzem i poprosiła go o śniadanie. Gdy parę minut później przyszedł, by je podać, dosiadł się do stolika, żeby pogawędzić z kobietą. 

Ku swojemu zaskoczeniu, przyjemnie było jej porozmawiać z Faelarem - odwróciło to na moment jej myśli od zmartwień, które kłębiły się w jej głowie niczym burzowe chmury. Mężczyzna umilił jej posiłek swoimi opowieściami, i chociaż dotyczyły one głównie spraw życia codziennego, typowych dla mieszkańca małej miejscowości, to Galadriela słuchała go ze szczerym zainteresowaniem i kilkukrotnie na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, kiedy powiedział coś zabawnego. 

Gdy skończyła jeść, podziękowała życzliwemu elfowi za jego towarzystwo. Wyszła z tawerny w stronę stajni z tyłu budynku. 

Zaczerpnęła świeżego powietrza i spojrzała w górę. Nieba nie zasłaniały żadne chmury, było ono idealnie błękitne.  Promienie słońca wywoływały przyjemne uczucie ciepła na skórze elfki, za którym tak bardzo tęskniła. Padając na ziemię, sprawiały, że zalegające wokół kałuże zaczynały parować, kurczyć się.

Galadriela napełniła wolne wiadro wodą z wielkiej beczki na deszczówkę i zaniosła je tam, gdzie znajdowały się konie, prosto pod boks, w którym stała Lyra. Klacz zastrzygła uszami, kiedy ją zobaczyła i wyciągnęła łeb w jej stronę. Kobieta pogładziła ją po głowie, witając ją łagodnymi słowami w ojczystej mowie. Zawsze wydawało jej się, że w pewien sposób klacz ją rozumie, dlatego lubiła czasami do niej mówić. 

Wylała nieco wody na grzbiet Lyry i zaczęła ją czyścić z brudu, którego nie zdążyła się pozbyć poprzedniego wieczoru. Przeciągając szczotką po jej białej sierści, pogrążyła się w myślach. Rozważała, co powinna zrobić - co powinna mu powiedzieć, kiedy go zobaczy. Nocne rozmyślania nie za wiele jej przyniosły. Nie pomogły jej dojść do żadnych wniosków, które ułatwiłyby jej decyzję.

Ptaki świergotały w pobliżu, a słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej. Czas mijał. 

W pewnej chwili mocą pierścienia wyczuła, że Sauron jest już w pobliżu. Widziała, że Nenya błyszczy mocniej na jej lewej dłoni, a w palcach poczuła delikatne, osobliwe mrowienie. Czuła to wtedy, gdy spotkała go parę tygodni wcześniej na wybrzeżu zatoki Lune. Czuła to także wczoraj, gdy przyjechała do miasteczka,  ale zmęczenie podróżą sprawiło, że uświadomiła to sobie za późno. 

I czuła to przez całą noc. Pierścień reagował na jego bliskość, ożywiał się, jakby między nim, a Majarem istniał niewidzialny przepływ mocy. Zacisnęła rękę w pięść, po czym rozprostowała palce. Mrowienie tylko przybrało na sile. 

W końcu go zobaczyła, gdy wszedł do stajni. Miał na sobie swój długi, czarny płaszcz, w którym wyglądał na jeszcze wyższego, niż był w rzeczywistości. Na ramieniu opierał torbę ze swoimi rzeczami. Ściągnął ją i odłożył na bok, podchodząc do jednego z koni - czarnej klaczy. 

- Podjęłaś decyzję? - usłyszała jego głos. 

Dłoń, którą czesała grzywę wierzchowca zamarła. Opuściła ją w dół, zaciskając palce mocniej na trzymanej przez siebie szczotce. 

Wiedziała, że nadszedł czas podjęcia decyzji, ale wciąż nie czuła się gotowa. Była rozdarta - nie miała pojęcia, co zrobić. Żadne wyjście nie wydawało jej się wystarczająco dobre i fakt ten sprawiał, że wciąż nie potrafiła tego rozstrzygnąć. 

A teraz, kiedy znalazł się tutaj, oczekując na odpowiedź, straciła swoją odwagę. Stała nieruchomo, patrząc na niego z zaciśniętymi ustami, jak zdecydowanymi ruchami zakłada klaczy ogłowie i zapina popręgi. Szybko poprawił ostatnią klamrę, po czym odwrócił się w stronę elfki, patrząc na nią z wyczekiwaniem.

Otworzyła usta, po czym zamknęła je, gdy nie przyszły jej na myśl żadne słowa. Ciężar, który czuła w swoim sercu sprawił, że zaniemówiła.  

- Galadrielo? - odezwał się jeszcze raz, a w jego łagodnym głosie pobrzmiewało pytanie. Podszedł bliżej. 

Cała się napięła, kiedy stanął przed nią, blisko. Spuściła wzrok, nie wytrzymując już jego intensywnego spojrzenia i wbiła go w jego klatkę piersiową, w zapięcie jego płaszcza. 

Czuła, że wciąż patrzy na nią, że oczekuje jej odpowiedzi, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła się odezwać. Po prostu nie potrafiła. 

Bo bała się, że podejmie złą decyzję. Nie wiedziała, która jest dobra, a która nie - zabrakło jej czasu, by to określić, i teraz nie czuła w sobie siły, żeby wybrać. Nie chciała wybierać.

Cisza trwała, a ona wciąż nie powiedziała “tak”. 

Spostrzegła, że Annatar unosi dłoń w jej stronę. Spięła się jeszcze bardziej. Spodziewała się, że będzie chciał ją przymusić, zrobić jakąś krzywdę - zastraszyć ją, żeby postąpiła wedle jego woli, zmusić ją, by pojechała z nim - ale w zamian zrobił coś, co ją całkowicie zaskoczyło.

Z niespotykaną delikatnością chwycił za jeden z kosmyków włosów elfki, które jasnymi falami opadały na jej ramiona. Powoli, niespiesznie,  przesunął palcami po jego długości, wzdychając przy tym cicho. 

W tym niepozornym dźwięku kryło się coś, co sprawiło, że kobieta zadrżała. To mogła być frustracja. Rozczarowanie. Ale oprócz tego, było w nim coś jeszcze. Ku swojemu zaskoczeniu usłyszała w tym także jakiś rodzaj… tęsknoty. 

Mavoinë , to było najodpowiedniejsze słowo. Tak to uczucie opisywali elfowie w jej ojczystym języku, kiedy chcieli wyrazić swoją silną tęsknotę za czymś. Ubolewanie za utratą czegoś - kogoś - dla nich ważnego. 

Spojrzała w górę, na niego, na jego oczy skryte zasłoną czarnych rzęs, gdy spoglądał na trzymany w ręce złoty kosmyk. To, co usłyszała, przez krótki moment również widziała na jego twarzy.

Mavoinë. 

Nie mogąc już  dłużej wytrzymać jego bliskości - uczucie, które ją ogarnęło, było zbyt przytłaczające -  cofnęła się o krok, a wtedy jej włosy wymknęły się jego dłoni, opadając z powrotem na swoje miejsce. 

Oddychała z trudem. Przez chwilę  jedynie stali naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami, zastępującymi nimi niewypowiedziane słowa. Słowa, które może powinny były paść, ale żadne z nich im na to nie pozwoliło.

W końcu to Annatar odwrócił się pierwszy.

Jego płaszcz zaszeleścił. Skierował się powoli w stronę swojego wierzchowca. Chwycił go za uzdę. Przez moment trwał w bezruchu, plecami do niej. Wydawało jej się, że jeszcze usłyszy jego głos. Tak jednak się nie stało.

Wyprowadził wierzchowca na zewnątrz i zniknął jej z pola widzenia. Galadriela także ruszyła w tamtą stronę, żeby jeszcze raz na niego spojrzeć. Czuła, że powinna coś powiedzieć - coś, tylko co? 

Nic nie przychodziło jej na myśl.

W milczeniu patrzyła, jak wyuczonym, sprawnym ruchem wsiada na wierzchowca i chwyta wodze w swoje ręce. 

Nie obdarzył jej już spojrzeniem. Trącił łydkami boki konia i odjechał. 

 

*

 

Czuła się źle z tym, że kiedy nadszedł czas decyzji, nie była zdolna jej podjąć. Że sparaliżował ją strach. Ponieważ ani nie chciała jechać z nim dalej, ani także nie chciała wracać z powrotem. Każde z tych wyjść wydawało jej się złe. 

A Sauron nie zmusił jej do niczego, nie użył nawet do tego swojej mocy, żeby ją przekonać. Mógł ją omamić iluzjami - mógł sprawić, żeby się zgodziła i to wbrew swojej woli. Zamiast tego odszedł, nie naciskając na nią. Uszanował jej wahanie i wyruszył w swoją stronę.

Myśląc o tym, nie mogła wyjść ze zdumienia, bo wydawało jej się, że jest kimś, kto nie znosi sprzeciwu. 

Zabrała z tawerny swoje rzeczy i pożegnała się z Faelarem, dziękując mu za gościnę i życząc mu wszystkiego dobrego. Następnie przygotowała Lyrę do podróży. 

W pewnym sensie, brak jej decyzji był pewnego rodzaju decyzją - nie udając się z nim na wyspę, jedyne, co jej pozostawało, to wrócić do Szarej Przystani i zdać królowi raport z tego, czego udało jej się dowiedzieć. 

Jej misją było poznać zamiary nieprzyjaciela i po części udało jej się tego dokonać. Wiedziała co planuje dalej i mogła przekazać te informacje elfom. 

Chociaż istniało ryzyko, że mogło się to okazać niewystarczające. 

Nie wyruszyła na południe od razu. Chciała jeszcze przez chwilę przespacerować się po Esnelin.

Poprowadziła więc klacz w stronę centrum miasteczka, gdzie znajdował się plac targowy. Dzień wcześniej, wieczorem, był on zupełnie pusty. Teraz był wypełniony po brzegi jej pobratymcami. Elfowie - mężczyźni i kobiety - przemieszczali się między rozstawionymi przez handlarzy straganami, chodząc od stoiska do stoiska i rozmawiając między sobą. Słyszała, jak targują się z nimi o ich wyroby, jak wychwalają je i jak krytykują. Zdumiona uświadomiła sobie, że elfowie w stolicy, w której mieszkała, nigdy nie kłócili się tak zażarcie, jak ci tutaj. Co chwilę dobiegały ją podniesione głosy tych, którzy pragnęli zdobyć jak najwięcej za jak najniższą cenę, a sprzedawcy spierali się z nimi, tłumacząc swoje racje i powody, dla których nie chcieli jej obniżyć. 

Czuła się tutaj, jakby była na ludzkim targu i fakt ten rozbawiłby ją, gdy nie jej ponury humor.

Spoglądając na nieznajome twarze, przechodziła wolnym krokiem wzdłuż placu. Minęła po drodze starą, omszałą fontannę, w której szumiała tryskająca woda. Przy niej bawiła się gromada dzieci.

Tak dawno już nie widziała dzieci. Elfowie rzadko się na nie decydowali w obecnych czasach.  A ci, którzy o nich myśleli, zazwyczaj wypływali w stronę Valinoru, gdzie miała ich czekać pewniejsza i przyszłość. Tam mogli w spokoju wychowywać swoje dzieci, bez większych zmartwień o ich los.

Biegały wokół fontanny, ochlapując się nawzajem wodą, śmiejąc się i wesoło pokrzykując. Długo nie słyszała tego dźwięku, który choć bolał ją w uszy, wypełnił ją swego rodzaju poczuciem miłości do tych małych istot, których niewinne serca jeszcze nie poznały cierpienia, ani zła.

Jeszcze. 

Stanęła w miejscu, zdjęta nagłą myślą. Mogła wątpić w intencje Saurona, ale przecież nie wątpiła w wizje o Dagor Dagorath, Wojnie Wojen. Całą swoją istotą czuła - wiedziała - że jest to prawda. Że wkrótce, za jakiś czas, wizja powrotu Morgotha może ziścić się. 

Tylko czy elfowie mieli moc, by to powstrzymać? Albo mu stawić czoła, jeśli naprawdę dojdzie do powrotu Władcy Ciemności? Jeśli przepowiednia Mandosa okaże się być prawdziwa?

Zaczęło do niej docierać, że istniało ryzyko, że nie. Że Eldarowie, nawet sprzymierzając się z krasnoludami i ludźmi, wciąż mogli być za słabi, żeby oprzeć się nieprzyjacielowi.  Siła ich armii, nawet gdyby okazała się być potężna, mogła okazać się zwyczajnie niewystarczająca w obliczu pradawnych mocy ciemności. 

Sauron zaś - jeśli mówiąc o tym wszystkim jej nie oszukał - mógł mieć taką moc. Mógł mieć w sobie siłę, żeby stawić czoła dawnemu Panu. 

Tylko czy jest w stanie to zrobić, bez niej u swojego boku? Bez, jak to określił, kotwicy, która zabezpieczyłaby go przed odpłynięciem w mrok?

Następna myśl uderzyła w nią niczym błyskawica. 

Co jeśli, odmawiając mu, zaprzepaściła jedyną szansę na ocalenie Śródziemia? Co jeśli z powrotem dołączy do sił ciemności, a im, Dzieciom Iluvatara, nie pozostanie już żaden cień nadziei? Bo będą zbyt słabi, by się bronić?

Nie mogli mieć pewności, że i tym razem Valarowie im pomogą. Poza tym, gdy pomogli im ostatnim razem, połowa kontynentu znalazła się pod wodą - świat, który znała, dosłownie zatonął  po ich interwencji w sprawy Śródziemia. Galadriela nie chciałaby, żeby to się powtórzyło.

Patrząc na bawiące się dzieci, poczuła, jak coś coraz mocniej i mocniej ściska ją w klatce piersiowej, pozbawiając ją tchu. To znowu był niepokój - ten sam, który tak często towarzyszył jej w ostatnim czasie.

Poczuła się przytłoczona ilością zgromadzonych tutaj osób i zapragnęła jak najszybciej oddalić się. Wsiadła na koń i czym prędzej pokierowała go za miasteczko, jadąc tą samą drogą, którą wczoraj tu przyjechała. 

Ściągnęła wodze dopiero, gdy przejechała przez sosnowy las i znalazła się przed kamiennym mostem, który wznosił się nad rzeką Linduiną. Koń powoli wkroczył na niego, ale dała jej znak, żeby zatrzymała się. 

Spoglądając w płynącą wartkim strumieniem, szumiącą wodę, chciała jeszcze raz, ostatni raz to przemyśleć.

Co by zrobił Elrond na jej miejscu?

Ostatnim razem, gdy stanęła przed trudnym do rozstrzygnięcia dylematem - dotyczył on tego, co powinna zrobić z Dziewięcioma Pierścieniami, które jej powierzono - zastanowiła się, co by doradził jej przyjaciel. Postąpiła tak, jak jej się wydawało, że postąpiłby on  i podczas narady z królem okazało się, że podjęła wówczas słuszną decyzję. 

- Jak myślisz, Lyro - zwróciła się do klaczy Quenyi, cichym, zmęczonym głosem - co by mi powiedział Peredhel, gdyby tu był?

Przymknęła oczy, wyobrażając sobie w myślach jego twarz. Zobaczyła jego ciepłe oczy, uśmiech i brązowe loki opadające mu na czoło. Tęskniła za przyjacielem i brakowało jej jego obecności, zwłaszcza teraz, w tym trudnym dla niej czasie. 

Co byś mi powiedział? , zapytała w myślach.

Przez długą chwilę trwała tak, wsłuchana w cichy głos dobiegający z jej wnętrza oraz szum wody płynącej pod mostem. Nie należał do przyjaciela, którego sobie wyobrażała, lecz do niej samej.

 A kiedy otworzyła oczy, wiedziała już, co robić.



*

 

Pędziła wśród drzew jak wiatr, na złamanie karku. Lyra długi czas utrzymywała szybkie, równe tempo, ale przyszedł moment, gdy zaczęła się męczyć i postanowiła zwolnić. Galadriela niechętnie pozwoliła jej na to, bo nie chciała jej zamęczyć, ale pragnęła brnąć naprzód najszybciej, jak to tylko możliwe.

Jechała tak, jak podpowiadała jej intuicja - traktem, który prowadził na północ, najpierw poprzez puszczę, a niedługo potem przez wietrzne wrzosowiska. Gdy parę godzin później znalazła się na nich, wytężała swój wzrok, jak tylko potrafiła, próbując cokolwiek dostrzec w oddali. Nie widziała go nigdzie, ale wciąż miała nadzieję, że obrała dobrą drogę. Podążała więc dalej.

Jadąc, nie myślała za wiele. Za to czuła w sobie wiele różnych emocji. Wśród nich wciąż czuła strach, bo nie wiedziała, co ma się stać wkrótce - nie wiedziała, co przyniesie jej przyszłość - ale przynajmniej czuła w sercu pewność wynikającą z tego, że postanowiła wziąć odpowiedzialność za swój los - ich los.

Droga na północ była znacznie bardziej przerażająca, niż droga na południe, z powrotem do domu. Ale podążając nią, przynajmniej nie miała wyrzutów sumienia, które czuła wtedy, gdy patrzyła na bawiące się przy fontannie dzieci. 

Nie wybaczyłaby sobie, gdy te dzieci z jej winy nie doczekały dorosłości - gdyby Morgoth powrócił i rozpętał wojnę, mogłyby nie dożyć momentu, w którym mogłyby mieć własne dzieci. Płomień ich życia mógł zostać łatwo zdmuchnięty i Galadriela nie chciała na to pozwolić. 

Jeśli istniała szansa, żeby temu zapobiec, musiała ją wykorzystać. Pomimo strachu, który ogarniał jej duszę. 

Podążając tą drogą, gdzieś w środku burzy swoich uczuć odnalazła cząstkę spokoju, która nareszcie znalazła się na swoim miejscu. Postanowiła jej się kurczowo trzymać, niczym masztu w trakcie najgorszego sztormu.

Zobaczyła go, dopiero wtedy, gdy już zachodziło słońce. Zbyt wiele byłoby powiedzieć, że jego widok ją ucieszył, lecz na pewno poczuła w sobie ulgę, gdy uświadomiła sobie, że tym razem intuicja jej nie zawiodła i udało jej się go odnaleźć. 

Że jeszcze nie było za późno.

Dała znak Lyrze, prosząc ją, żeby jeszcze raz przyspieszyła. Wierzchowiec kłusował przed siebie, w górę wzgórza, a zimny wiatr omiatał policzki kobiety i rozwiewał jej długie włosy, które już dawno wymknęły się z warkocza, w które wcześniej były związane. 

Zwolniła nieco dopiero, gdy zobaczyła, że i on zwalnia. Z oddali dostrzegła, że zatrzymał swojego konia. Odwrócił głowę w jej stronę, czekając na nią, a jego płaszcz powiewał przy podmuchach wiatru.

Gdy po chwili nareszcie zrównała się z nim, ściągnęła mocno wodze, zatrzymując gwałtownie klacz w miejscu. 

Spostrzegła zaskoczona, że wrócił do swojej ludzkiej postaci. Jego oczy, choć skryte w cieniu kaptura, były jaśniejsze, lśniące bursztynowym blaskiem, a policzki mężczyzny pokrywał kilkudniowy zarost. Przez moment wpatrywała się w jego oblicze, aż w końcu odezwała się:

- Pojadę z tobą - powiedziała, z trudem łapiąc oddech.  - Pojadę z tobą na Tol Himling. Ale jeśli mnie oszukałeś, wiedz, że zabiję cię. Wytnę ci nawet serce, jeśli trzeba będzie, ale zabiję cię. 

Spoglądał na nią w milczeniu. 

Zachód słońca za jego plecami był niezwykły. Barwy różu i fioletu mieszały się ze złotym połyskiem unoszącym się nisko nad horyzontem, a pomarańczowe słońce z każdą chwilą znajdowało się coraz niżej i niżej. Spowite ciepłym blaskiem wrzosowiska wyglądały, jakby płonęły. Trawy, które ich otaczały, kołysały się pod wpływem wiatru.

Po chwili kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.

- Jedźmy zatem, elfie - powiedział Halbrand. 



Chapter 11: Przy ognisku

Chapter Text

- Zatrzymajmy się tutaj na noc - powiedział Halbrand, gdy dotarli do jeziora Calnael.

Było to już jakiś czas po zmroku. Ścieżkę, którą podążali, rozświetlał jedynie delikatny blask księżyca, który wznosił się wysoko na rozgwieżdżonym niebie. Odbijał się srebrzystą poświatą od idealnie gładkiej tafli jeziora, jakby przeglądał się w wielkim zwierciadle. 

Zsiedli z wierzchowców, wyraźnie zmęczonych już wielogodzinną jazdą. Zaprowadzili je na piaszczysty brzeg. Tam ściągnęli z nich ekwipunek, które przez ten cały czas niosły i pozostawili je w spokoju, by mogły napić się wody.  Gdy konie gasiły pragnienie, Galadriela wraz z mężczyzną odłożyła swoje rzeczy pod jedną ze strzelistych sosen rosnących nieopodal. 

Elfka była przemarznięta aż do kości, dlatego czym prędzej zaczęła rozglądać się za drewnem do rozpalenia ogniska. Sztywnymi z mrozu dłońmi podnosiła kolejno leżące na ziemi gałęzie. Gdy schylała się po kolejną, kątem oka zobaczyła, nieco zdziwiona, jak Halbrand zaczyna jej pomagać, także szukając drewna nieopodal.

Niedługo potem rzucili gałęzie w jedno miejsce. Kobieta zaczęła już szukać w swojej torbie krzesiwa, kiedy to mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę leżącego na ziemi stosu i po chwili buchnęły z niego tańczące płomienie. 

Spoglądała na Majara spod przymrużonych powiek, gdyż intensywny blask ognia na początku raził jej oczy. Rozświetlił otoczenie wokół nich, jednocześnie pogłębiając cienie tam, gdzie światło już nie dochodziło.

Stał przez chwilę ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach, spoglądając prosto w ogień, który oświetlał jego twarz i brązowe loki opadające na jego czoło. Stworzenie go przyszło mu tak naturalnie, że Galadriela zastanawiała się, co jeszcze potrafi - tak naprawdę niewiele wiedziała o jego zdolnościach. Mogła jedynie zgadywać, jak potężna moc kryła się w jego istocie.

Nie czuła się komfortowo ze świadomością, jak mało o nim wie. Wyruszając z nim w tą podróż w pewien sposób składała swój los w jego dłonie, a nawet nie wiedziała do końca, co potrafią. 

Nieco później usiadła na rozłożonym kocu, blisko płomieni, by poczuć bijące od nich ciepło. Powietrze było lodowate i przy każdym wydechu jej usta opuszczała chmura pary. Wyciągnęła ręce w stronę ognia, pocierając je o siebie, by szybciej się zagrzały. Było tutaj zimniej niż w trakcie drogi do Esnelin, a nazajutrz mieli jechać dalej na północny zachód, w stronę wybrzeża. Elfkę aż ciarki przeszły na myśl o lodowatym wietrze, którego w następnych dniach doświadczą podczas żeglugi na wyspę. 

Odgoniła czym prędzej tę myśl, skupiając się na przyjemnym cieple bijącym z ogniska. 

Mężczyzna usiadł obok, zachowując przy tym pewien dystans, zapewne by nie naruszać przestrzeni osobistej elfki. Prawda jednak była taka, że nieważne jak daleko by nie był, jego sama obecność tutaj naruszała jej wszelkie granice poczucia bezpieczeństwa i komfortu.

 Galadriela zachowywała się spokojnie, ale w rzeczywistości była jak mocno napięta struna, w ciągłym stanie gotowości. Jej stan umysłu przypominał ten, którego doświadczała w trakcie wojen - niczym u żołnierza oczekującego z niepokojem na bitwę, który nie wie,  czy uda mu się ją przeżyć. 

Dlatego pomimo, że było teraz cicho i spokojnie, serce elfki dudniło. Dudniło odkąd spotkała się z nim na wrzosowiskach i nie przestało ani na chwilę trakcie drogi.

Roztaczającą się wokół ciszę przerywały tylko odgłosy trzaskających płomieni oraz szum wiatru, który kołysał wierzchołkami drzew wznoszących się wysoko ponad ich głowami. Co jakiś czas słyszeli odległe pohukiwanie sowy, które niosło się echem przez leśną gęstwinę. 

Jakiś czas później mężczyzna powoli wstał i przyprowadził konie, których uwięzi przywiązał do jednego z pni nieopodal ich obozowiska. Wróciwszy z powrotem do ogniska, stanął nad Galadrielą. Elfka uniosła swoją głowę i zobaczyła, że Halbrand rozpina swój płaszcz i zsuwa go z swoich ramion.

- Weź - rzucił, podając jej okrycie. 

- Nie jest mi zimno - mruknęła w odpowiedzi, siedząc w bezruchu.

Mimo jej słów schylił się, położył płaszcz na jej kolanach i powiedział:

- Nie musisz mnie okłamywać. Słyszę twoje myśli. 

Spojrzała na niego z zaskoczeniem, marszcząc czoło. Odwzajemnił spojrzenie.

- Czytasz mi w myślach? - Jej głos był ostry i zimny, jak otaczające ich powietrze.

Usiadł z powrotem, opierając się plecami o pień drzewa, a jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmieszku. 

Wydawało jej się, że czułaby, gdyby próbował wedrzeć się do jej umysłu. Czy potrafił robić to tak, że nawet tego nie zauważała?  Że umykało to jej uwadze? 

Poczuła wzbierający się w niej gniew. Nabrała gwałtownego wdechu.

- Nie możesz… - zaczęła głośno, ale szybko jej przerwał:

- Żartuję, elfie - westchnął. - Po prostu widziałem, jak się trzęsiesz. To nieco rozpraszające. 

Jego wzrok, ton, którym mówił, sposób, w jaki się uśmiechał… Zachowywał się dokładnie tak, jak Halbrand, którego poznała na tratwie na Wielkim Morzu.

Dokładnie tak samo.

Myśl ta wybrzmiewała bolesnym echem w jej sercu. 

- Dlaczego przybrałeś z powrotem postać człowieka? - zapytała rzeczowym tonem, odwracając spojrzenie. Wbiła je przed siebie, w iskry wzbijające się znad ogniska w górę, w stronę nocnego nieba.  - Wciąż jesteśmy na terenach elfów. Nie rozsądniej byłoby pozostać w poprzedniej formie?

- Szansa na to, że kogoś napotkamy po drodze, jest niewielka - odparł, sięgając po manierkę z wodą. - Czy nie będzie to wszystko dla ciebie łatwiejsze, jeśli pozostanę w tej formie? 

- To nie ma znaczenia - pokręciła głową.

- Nie? - spytał, gdy upił łyk z bukłaka. Otarł dłonią usta. Ich kąciki uniosły się delikatnie. - Twoja wczorajsza reakcja mówi co innego.

Zmarszczyła brwi, gdy na początku nie zrozumiała, o czym mówi, ale po chwili pojęła sens jego słów. 

Przypomniała sobie obezwładniający ból, który czuła, gdy zobaczyła go poprzedniego dnia na korytarzu tawerny. Przypomniała sobie moment, w którym prawie straciła przytomność oraz chwilę, gdy wróciła do rzeczywistości, a jego dłoń spoczywała na jej ramieniu po tym, jak pomógł jej usiąść.

To było bardzo dziwne.

Halbrand wyciągnął dłoń z manierką w jej stronę. Nie przyjęła jej, w zamian mówiąc i patrząc mu prosto w oczy:

- To nie ma znaczenia - powtórzyła z naciskiem. - Wiem kim jesteś. Przybierasz maskę starego przyjaciela, ale wiem, co się pod nią kryje. 

Mężczyzna założył nogę na nogę i oparł głowę o pień. Wyglądał na całkiem zrelaksowanego, w przeciwieństwie do niej.

Jego płaszcz wciąż leżał na jej kolanach. Przy każdym kolejnym podmuchu lodowatego wiatru rozważała, czy go nie założyć - w końcu to tylko okrycie - ale miała w sobie opór, który jej na to nie pozwalał. 

- Pod tym względem to nie jest żadna maska, Galadrielo - odezwał się po dłuższej chwili. - Uważasz mnie za wroga, ale nigdy nie miałem zamiaru nim być. Wręcz przeciwnie. 

- Nie miałeś…zamiaru?- powtórzyła za nim powoli, patrząc na niego z niedowierzaniem i prawie prychając pod nosem. - Nie pamiętasz co zrobiłeś poprzedniej jesieni? Ponieważ ja pamiętam aż zbyt dobrze.

Pamiętała ten dzień jakby wydarzył się zaledwie wczoraj - wspomnienie brutalnego dźgnięcia i ciemne, bezlitosne oczy, gdy przyparł ją do muru.

Myślała wtedy, że widok ten będzie ostatnim, który zobaczy. 

Na szczęście tak się nie stało i dziękowała Valarom za to, że obdarzyli jej istotę siłą, która pozwoliła jej to wszystko wytrzymać.

- Chciałeś mnie zabić - jej głos zadrżał - więc nie waż się mówić, że nie jesteś moim wrogiem.

Wypowiedziała te słowa, nie odwracając spojrzenia. Jego wyraz twarzy pozostał obojętny, gdy odrzekł: 

- Potrzeba o wiele więcej, żeby cię zabić.

Poczuła nagle, jak jej gardło ściska się z bólu, oczy zaczynają  irytująco szczypać. Odwróciła głowę w bok i zamrugała kilkakrotnie, by czym prędzej odgonić nadchodzące łzy. Spojrzała w prawo, w stronę jeziora, nad którym wcześniej poiły się wierzchowce. Nabrała głębokiego wdechu i wypuściła powoli powietrze, patrząc, jak tworzy się przed nią chmura pary.

Galadriela wstała z koca i ruszyła w stronę brzegu. Chłód natychmiast przeniknął jej ciało, więc otuliła się mocniej swoim płaszczem, otaczając się ciasno drżącymi ramionami. Idąc, jej buty pozostawiały głębokie ślady w wilgotnym piasku, tuż obok śladów kopyt. 

Stanęła przy samej wodzie. Tafla jeziora była niemalże nieruchoma, jedynie momentami powstawały gdzieniegdzie zmarszczki wywołane wiatrem. Księżyc lśnił z mocą, jakiej dawno już elfka nie widziała. Jego odbicie w wodzie przypominało rozlane, błyszczące srebro - podobne do tego, z którego wykonany był jej Pierścień. Gwiazdy znajdujące się przy nim wypadały blado, lecz te bardziej oddalone lśniły równie wyraziście. 

- Jest coś, czego nie wiesz o Koronie Morgotha. - Elfka wzdrygnęła się, gdy usłyszała jego głos zza swoich pleców. 

Szedł w jej stronę, niosąc pod pachą swój płaszcz. Stanął przed kobietą i zanim zdążyła zaprotestować, zarzucił go na jej ramiona i z pewną dozą zniecierpliwienia zapiął go jej ciasno pod szyją. 

Patrzyła na niego zaskoczona, ale on odsunął się o krok i mówił dalej:

- Wszystkie artefakty, które po sobie pozostawił, łączy obecność jego energii w nich. Morgoth, tworząc je, zawarł w nich cząstkę swej duszy. Jego duch, choć jest poza tym światem, wciąż po części żyje w przedmiotach, które do niego należały. Przez to potrafią wpływać na tego, kto je dzierży. Wyzwalają w nim… okrucieństwo.

 W jego oczach odbijało się srebrne światło. Kolejne słowa zadziwiły ją jeszcze bardziej.

- Wiem, o czym Adar rozmawiał z tobą przed bitwą pod Ost-in-Edhil. Słyszałem jego ostatnie myśli, gdy umierał. Chciałaś go przekonać, by zaniechał ataku na miasto i połączył swoje siły z wami, elfami, przeciwko mnie. Wiedz, że zgodziłby się na twoją propozycję, gdyby nie był pod wpływem Korony. Ale… miał ją w swoim posiadaniu już bardzo długo. Zbyt długo. I był przesiąknięty żądzą krwi. Pragnął ją przelać bez względu na wszystko. Bez względu na to, ile by stracił swoich dzieci. Które, jak twierdził, tak bardzo kochał.

Galadriela, słuchając tego, co mówił, musiała powstrzymywać drżenie rąk.

- Myślałem, że na mnie nie będzie mieć wpływu, ale jednak, gdy wpadła w moje ręce, poczułem jakby ktoś otworzył w mojej duszy drzwi, które były od dawna zamknięte. Drzwi, których… nie za bardzo chciałem otwierać. 

Spoglądał w dal, ponad las otaczający jezioro. 

- Nigdy nie chciałem cię zabić - rzekł. - Ale z powodu, o którym ci powiedziałem,  tamtego dnia część mnie chciała, żeby cię zabolało. - Następnie znów spojrzał na nią. - Przepraszam cię za to.

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Chwilę zajęło jej przetrawienie tych słów.

Przepraszał ją? On?

Ciężko było określić, czy mówił szczerze, czy były to kolejne puste słowa, których celem było jedynie zdobycie jej ponownego zaufania. 

Uświadomiła sobie w tym momencie, że tak naprawdę nigdy nie będzie pewna, czy mówi prawdę, czy też nie. 

Nigdy nie będzie wiedziała.

- Gdzie teraz jest Korona? - zapytała, odwracając wzrok. Starała się nie myśleć o Adarze, o chwili jego śmierci, której scena próbowała stanąć przed jej oczami, a którą próbowała od siebie całą siłą woli odsunąć.

- Daleko - odparł.

- I twierdzisz, że już nie ma na ciebie wpływu? - skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Czy byłbym tu, gdyby miała? - odpowiedział pytaniem na pytanie. 

Zapadła cisza, która potrwała aż do rana. Później wrócili w stronę ogniska, które wciąż paliło się żywym, ochoczym płomieniem. Stworzone z magii, nie przygasło ani na jeden moment, choć od długiego czasu nic do niego nie dorzucali. Wypuszczało z siebie tańczące iskry, które wznosiły się w niebo niczym świetliki letnią nocą. 

Leżąc na kocu, elfka długie godziny wpatrywała się w nie, myśląc o tym, co powiedział jej mężczyzna. 

Nie planowała zasypiać tej nocy, ale w pewnym momencie znużenie ogarnęło ją do tego stopnia, że zapadła w głęboki sen. 






Chapter 12: Droga na północ

Chapter Text

Rano, kiedy opuścili obozowisko,  jechali dalej, traktem wiodącym na północ. Wraz z lodowatym wiatrem pojawił się śnieg. Jego płatki tańczyły w powietrzu wokół nich, a opadając, pokrywały gałęzie drzew i ziemię warstwą bieli. Po pewnym czasie, gdy śnieżynki uzbierały się także na włosach elfki, strzepnęła je z nich i naciągnęła na głowę kaptur, by uchronić ją przed zimnem.

Spod niego obserwowała postać jadącą kilka metrów przed nią. Mężczyzna w czarnym płaszczu na czarnym wierzchowcu wyraźnie kontrastował z otaczającym ich śnieżnym krajobrazem. Wyróżniał się, niczym gwiazda na ciemnym niebie, tak on był głębokim cieniem wśród jaskrawej bieli. 

Ze wzrokiem wbitym w jego wyprostowane plecy, które kołysały się miarowo w rytmie kroków konia, którego dosiadał, elfka kolejny raz tego ranka pogrążyła się w myślach. 

Skupiły się wokół jednego wspomnienia, które po wczorajszej, wieczornej rozmowie nie dawało jej spokoju. Wspomnienia sprzed roku.

Siedziała w zacienionym pomieszczeniu, przy długim stole, na twardym, zimnym krześle. Jej dłonie były unieruchomione. Stół ten na całej swojej długości był zastawiony różnorakimi potrawami - mięsiwem, pieczonymi warzywami, owocami, ciastami. Pośród nich stały dzbany z winem i miodem pitnym, których zapach unosił się w powietrzu i kręcił ją w nos. Choć lada wydawała się być przygotowana na ucztę dla co najmniej kilkunastu osób, oprócz Galadrieli siedziała przy stole tylko jedna. 

Mężczyzna, usadowiony na samym końcu po drugiej stronie, opierał się plecami o wysokie krzesło, a jego dłoń w żelaznej rękawicy spoczywała na podłokietniku. Spoglądał na nią uważnym, przenikliwym spojrzeniem.

- Podczas krótkiego pobytu w twojej niewoli widziałem, jak bardzo chcesz znaleźć Saurona - powiedział Adar. - Ta myśl wręcz tobą zawładnęła, jak każdym, kto wpuścił go do swojego umysłu.

- Nie wiesz nic o moim umyśle - odpowiedziała mu, a jej głos był ostry niczym dobrze naostrzony miecz. - Ty mu uległeś. Ja się mu oparłam.

- Na jakiś czas, być może. Prędzej czy później przejrzy cię na wskroś. Nie tylko to, kim jesteś, ale to, kim pragniesz być. Przewierca się oczami i wślizguje się do wnętrza - upadły elf mówił powoli. - Przez jakiś czas wydaje ci się, że udzieliła ci się jego moc. Nieodparta moc, która daje poczucie, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ocean barw,  przy którym wszystko wydaje się…

- Mdłe - dokończyła za niego, przekrzywiając głowę w bok. - Szare. 

Po jej słowach wzrok mężczyzny wyrażał ciekawość. Przez chwilę panowało milczenie, a słychać było tylko wyjący szum wiatru na zewnątrz namiotu. Tego dnia wiało cały czas. 

- Co ci obiecał? - spytał po chwili.

Galadriela nienawidziła swojego rozmówcy, ale w tej chwili czuła rosnącą między nimi niewidzialną nić porozumienia. Adar wiedział o niej więcej, niż się spodziewała, choć nie chciała tego przyznać. Czuła  także, że rozumie ją bardziej niż ktokolwiek, z kim wcześniej rozmawiała o Sauronie. Bardziej niż Gil-galad czy nawet Elrond. 

 Dlatego powiedziała prawdę:

- Armię.

Kiedy wcześniej wracała myślami do  tamtego dnia, gdy przed bitwą o Eregion została pojmana przez orków, czuła żal.  Żal, że nie wykorzystała mocy współczucia, które się tamtego dnia między nimi nawiązało i że nie postarała się bardziej przekonać Adara, by nie atakował miasta. Bo gdyby udałoby się jej odwieść go od tego planu, ocaliło by to setki żyć żołnierzy, i to po obu stronach - wśród elfów oraz krasnoludów, jak i uruków. Miasto by nie upadło, a Mistrz Celebrimbor być może wciąż by żył

Być może, gdyby tamtego dnia nakłoniła go do przymierza, mogliby nawet wspólnie pojmać i pokonać Saurona. 

Lecz wiedząc to, czego dowiedziała się od niego wczorajszego wieczoru, zaczynała rozumieć, że jej starania, nie wiadomo jak wielkie by nie były, mogły nic nie wskórać. Jeśli Adar rzeczywiście był zaślepiony mocą Korony, to żadna siła nie zawróciłaby go z drogi, którą obrał pod jej wpływem. 

Sauron powiedział jej także, że Korona miała wpływ również na niego. Dopuszczała do siebie możliwość tego, że mówił prawdę, ale zastanawiało ją, w jaki sposób wydostał się spod jej działania. Jako Majar prawdopodobnie miał większą siłę woli aniżeli upadły elf i to mogło być jednym z  powodów, dla którego udało mu się odsunąć się od jej mocy. Z drugiej strony, czy naprawdę zrezygnowałby tak łatwo z przedmiotu o tak wielkiej sile? 

Czy naprawdę cenił bardziej wolność od potęgi?

Galadrielę wciąż trapiło wiele kwestii, których do końca nie rozumiała i nie potrafiła sobie ich jeszcze poukładać w głowie. Jej myśli przypominały splątane nici, pełne supłów, które trudno było rozwiązać.

A najważniejszą z nich było to, czy Sauron mówił prawdę, gdy twierdził, że chce zapobiec powrotowi swojego dawnego pana, Morgotha. Może byłaby w stanie uwierzyć, że wolał być teraz swoim własnym panem, ale ze względu na jego zwodniczą naturę oraz cień rzucany przez jego przeszłość, wątpiła. Cały czas wątpiła w jego słowa i czyny, choć do tej pory sprawiały wrażenie szczerych. Mocą pierścienia nie wyczuwała, by mężczyzna kłamał, ale elfka nie wykluczała możliwości, że jego własne zdolności pozwalały mu to ukrywać. Nie potrafiła określić, na ile Nenya chroni jej umysł przed jego wpływem.

Mógł także ukrywać prawdę, zwyczajnie o niej nie wspominając. Tak, jak robił to poprzednio. 

Spod przymrużonych powiek spoglądała na niego i na ślady w śniegu, które zostawiały po sobie kopyta jego wierzchowca. 

I jadąc tak, zastanawiała się, czy w związku z tym wszystkim podjęła dobre decyzje. Czy były zgodne z wolą bogów - czy przeciwko nim?



*

 

Na jednym z rozstaju dróg skręcili na zachód, a wówczas śnieg zaczął sypać jeszcze gęściej. Wiatr wiejący im prosto w twarz sprawiał, że elfka musiała co chwilę przytrzymywać kaptur, żeby nie zsunął się z jej głowy. Las zaczął się powoli przerzedzać i po pewnym czasie wyjechali z niego na ośnieżone, skaliste wzgórza, gdzieniegdzie usiane pojedynczymi skupiskami drzew. Choć widoczność była mocno ograniczona, to Galadriela pamiętała z poprzednich wypraw ze swoimi oddziałami, że obecność tego krajobrazu zwiastowała bliskość morza. 

- Do wybrzeża zostało kilka godzin drogi - oznajmiła głośno, by wiatr nie zdołał zagłuszyć jej głosu.  - Zróbmy postój. Niech konie odpoczną. 

Choć nie odwrócił się w jej stronę gdy mówiła, to dostrzegła, że kiwnął głową na znak zgody. Dojechali do skały z jednej strony otoczonej zagajnikiem, którego drzewa osłaniały ich przed wiatrem. Gdy Galadriela zeszła z konia i  przycupnęła na twardym kawałku skały, poczuła, jak jej blizna znów daje o sobie znać. 

Zrozumiała w tej chwili, że cały wczorajszy dzień nie odczuwała bólu. Ani przez moment. Będąc w emocjach, nawet nie zauważyła tego, że czuła się dobrze, pierwszy raz od dawien dawna. 

Dopiero jego nagły powrót jej to uświadomił. Dobrze znajome kłucie pojawiło się pod jej lewym obojczykiem, rozlewając się wokół bolesną falą. Dłonie, które spoczywały na jej kolanach, zacisnęła w pięści, by nie skrzywić się w bólu. 

Chwilę później, gdy nieco zelżał,  spojrzała na mężczyznę. Stał plecami do niej, przy swoim wierzchowcu, szukając czegoś w swoich rzeczach. Wtedy Galadriela odchrząknęła głośno i odezwała się:

- Którym… którym imieniem mam się do ciebie zwracać?

Znieruchomiał na moment, a następnie obrócił swoje oblicze w jej stronę. W cieniu, który rzucał na nią jego kaptur,  jego oczy były ledwie widoczne i wyglądały na czarne. Chwilę spoglądał na nią w zamyśleniu, a następnie odpowiedział wprost:

- Którym chcesz. 

Zobaczyła, jak wyjmuje z torby swoją manierkę i podchodzi w jej stronę. Z głośnym westchnieniem usiadł obok elfki.

Gdy przypadkiem musnął ją swoim łokciem, niezauważalnie napięła się. 

- Czy któreś z nich jest prawdziwe? - zapytała mężczyznę, kiedy pił.

- Wszystkie są prawdziwe - podał jej bukłak.

Ujęła go w dłoń i niepewnie uniosła do ust. Napiła się jeden, mały łyk, a następnie drugi. Woda była lodowata, niczym prosto z zamarzniętego jeziora. 

Oddała mu manierkę i spróbowała znowu:

- A które było pierwsze?

Spojrzał na nią. Gdy poczuła jego wzrok na sobie, zdała sobie sprawę, że siedzi bliżej, niż by chciała. Niestety na skale nie było więcej miejsca, by mogła się odsunąć. 

A ból dokuczał jej tak bardzo, że wolała na razie nie wstawać. 

- Minęło już zbyt wiele czasu, żeby wracać do tego imienia - odrzekł po chwili, a z tonu jego głosu wynikało, że nie powie jej nic więcej na ten temat. W międzyczasie odłożył napój na bok, a następnie pochylił się, opierając się o swoje kolana. Dłonie splótł ze sobą. Spoglądając przed siebie, powiedział, zmieniając temat: - Czuję twój ból, Galadrielo.

Patrzyła na niego przez chwilę, skupiona na szczegółach jego twarzy,  nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czuła się nieswojo: znów nie wiedziała, czy czyta jej w myślach, czy tym razem wyczuwa jej stan w jakiś inny sposób. Instynktownie otuliła się ciaśniej płaszczem i skrzyżowała ramiona na piersiach. Odezwał się ponownie:

- Mogę ci go zabrać. Tak, jak wtedy. 

- Nie ma takiej potrzeby - odparła, odwracając wzrok. - Jest w porządku.

Prawdę mówiąc, chciałaby, żeby coś zabrało jej to nieprzyjemne uczucie, ale na wszelki wypadek wolała, żeby nie używał swoich mocy na niej. Nawet, jeśli teoretycznie chciał jej w ten sposób pomóc. 

Siedzieli tak przez jakiś czas w ciszy. Śnieg wciąż padał, jego płatki były duże i gdy co jakiś czas jeden z nich wpadał jej do oczu, musiała zamrugać. Pochyliła się bardziej.  W otaczającym ich białym krajobrazie, na tle wyróżniały się tylko drzewa i pojedyncze skały, rozrzucone między wzgórzami. Ich wierzchowce znajdowały się w głębi zagajnika, podgryzając tam gałęzie ogołoconych z liści krzewów. Co jakiś czas słyszeli ciche szelesty i trzask łamanych gałązek. Co jakiś czas świergotały szukające pożywienia ptaki, ukryte w szarości drzew.  Oprócz tego, do ich uszu nie docierały żadne dźwięki. Niezmącony spokój wypełniał  przestrzeń dookoła nich, tworząc przy tym senną, zimową aurę, niczym z pejzażu mistrza Amdíra. 

Galadriela w swoim wnętrzu ani trochę nie czuła się spokojna. Jakiś czas temu zrodziło się w nim pytanie - wahała się je zadać, ale w chwilowym przypływie odwagi w końcu zdobyła się na to:

- Co takiego zrobił Adar, że postanowiłeś go zabić?  

Mężczyzna nie poruszył się, ani nawet na nią nie spojrzał. 

- Zadajesz dziś wiele pytań - mruknął, ze wzrokiem skupionym gdzieś w dal. 

- Odpowiedz - poprosiła, obserwując jeden z opadających płatków śniegu. 

Gdy płatek spadł na ziemię, wtapiając się w resztę śniegu, spojrzała na Halbranda. Choć w wyrazie jego twarzy nic się nie zmieniło, elfka podejrzewała, że swoim pytaniem mogła go zdenerwować. Wyczuwała to w jakiś sposób, choć nie potrafiła określić jakim sposobem - była to pewna subtelna zmiana energii, która sprawiła, że dzielące ich powietrze nagle zgęstniało.

- To jego poddani pozbawili go życia - przypomniał.  - Nie pamiętasz? 

Pamiętała - była tam. Była tam, gdy jego najwierniejsi przyboczni orkowie wbijali swoje ostrza w jego powalone ciało, krzycząc plugawe słowa w twarz tego, którego nazywali Ojcem .

Pamiętała także, jak Sauron stał wśród nich, patrząc na pokonanego, wykrwawiającego się na ziemi wroga. Jego buty były splamione czarną posoką.

- Nakłoniłeś ich do tego - powiedziała elfka, usilnie próbując wyprzeć z głowy wspomnienie tamtej chwili.

Mężczyzna gwałtownie wyprostował się i wstał.

- Spotkał go taki koniec, na jaki sobie zasłużył - rzucił, odchodząc parę kroków w bok.

Galadriela także podniosła się, chwiejnie, starając się ignorować ból. 

- Czym zasłużył? - Nie chciała odpuścić. 

Odwrócił się. Tym razem w  jego oczach dostrzegała iskry gniewu. Wydawało jej się, że być może posunęła się za daleko, tak uporczywie zadając mu te pytania, ale chciała poznać prawdę. 

Wiedziała, że kwestia Adara wzbudzała w nim jakieś emocje - wiedziała to już wtedy, kiedy po bitwie, w której wraz Numenorczykami rozgromili oddziały orków nękające południowe wioski. W lesie nieopodal wspólnie dopadli uciekającego, upadłego elfa. 

Musiała wówczas powstrzymać Halbranda, żeby nie zabił go na miejscu. 

I posłuchał jej wtedy. Z perspektywy czasu i tego, co wiedziała teraz, była tym jeszcze bardziej zdumiona, niż tamtego dnia. Że posłuchał jej.

- Powinniśmy móc rozmawiać szczerze, jeśli mamy być sojusznikami - dodała po chwili, delikatniej, ale wciąż stanowczo. 

W powietrzu wisiało napięcie, tak ciężkie, że niemal namacalne. Sauron spoglądał na nią wzrokiem, który sprawił, że po jej plecach przeszły nieprzyjemne dreszcze. Wzrokiem, który mógł zabić - a w jego przypadku mogła to być nie tylko możliwość, a rzeczywista zdolność. 

Wstrzymywała oddech, czekając na odpowiedź. 

- Zrobiłem mu to, co niegdyś on zrobił mi. - rzekł w końcu, gorzko. - Z tą różnicą, że ja działałem w akcie zemsty,  a on, w przeszłości - w akcie zdrady. 

Jego rysy w tym momencie wydawały się być ostrzejsze, bardziej napięte niż zwykle. 

Mówił dalej:

- Adar był zazdrosny. Chciał zagarnąć całą władzę dla siebie. Swoimi kłamstwami obrócił moich poddanych przeciwko mnie, tym samym pozbawiając mnie dziedzictwa, które mi się należało. Na które sobie zasłużyłem. 

Mówiąc o upadłym elfie, miał spokojny głos, ale pełen zimnej nienawiści, której korzenie musiały sięgać głęboko w jego duszy. 

- Czy tyle ci wystarczy? - spytał ostro, przekrzywiając głowę na bok, gdy ponownie zmierzył ją spojrzeniem. - Czy wolałabyś, żebym opisał ci ból, który mi zadano? Co czułem, gdy zmasakrowano moje ciało? A może ciekawi cię, jak to jest być więźniem własnego umysłu, przez wieki pozbawionym zmysłów?

Pokręciła natychmiast głową.

Majar wyglądał, jakby mówił prawdę. Jakby wydarzenia z przeszłości w jakiś sposób rzeczywiście go skrzywdziły i do dziś odbijały się głośnym echem w jego sercu. 

To, co spotkało Adara, było brutalne, ale przynajmniej zginął - to lepszy los niż cierpieć męki jako nieśmiertelny i następnie przez całe życie je pamiętać. 

Niż przez wieczność nosić blizny przypominające o niewyobrażalnym cierpieniu.

Nie mogła nic na to poradzić, ale gdzieś w głębi jej serca obudził się cień współczucia. 

- Wystarczy - powiedziała cicho. - Dziękuję, że powiedziałeś prawdę. 

Głos lekko załamał jej się na ostatnim słowie, gdy kolejna, silna fala bólu znów przeszła po jej ciele. Blizna promieniowała bólem do jej ręki i przez całą klatkę piersiową, co chwilę ogarniając coraz większy obszar jej ciała, jakby ból był rozpętającą się burzą, coraz większą, coraz gwałtowniejszą.

Czuła się, jakby płonął w niej ogień. 

Usiadła z powrotem na miejscu, ciężko, próbując zapanować nad swoim oddechem. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Para opuściła jej usta. 

- Szczerość powinna działać w obie strony - odezwał się mężczyzna, stając przed nią. Zmusiła się, żeby unieść wzrok na niego, a wtedy przed jej oczami pojawiły się mroczki. Jego spojrzenie złagodniało,  było pozbawione wcześniejszego gniewu. - Mówisz, że jest w porządku, a widzę, że wcale nie jest. 

- To nic - odparła, spuszczając z powrotem wzrok, gdyż tak było jej łatwiej.

- Czy moc twojego pierścienia nie potrafi tego złagodzić? - zapytał, marszcząc brwi. 

- Już łagodzi - zamknęła oczy na moment, gdy zakręciło jej się w głowie. - Bez niego… byłoby jeszcze gorzej.

Bywały dni, gdy nie nosiła pierścienia - za dobrą radą Elronda, który polecił jej zdejmować go co jakiś czas, by nie uzależnić się od jego mocy. Galadriela nie sądziła, żeby Nenya mogła jakkolwiek na nią negatywnie wpłynąć, ale przezorność przyjaciela nie raz okazała się być pożyteczna, więc słuchała go. 

Niestety, bez pierścienia wszystko bolało znacznie bardziej. Nie potrafiła długo wytrzymać bez niego. Nenya przynosiła jej ulgę - niewielką, ale wciąż ulgę.

Przy kolejnej fali bólu z całej siły zacisnęła zęby. 

- Daj mi rękę, elfie -  rzucił Halbrand, wzdychając. 

Po chwili uniosła powieki i zobaczyła, że mężczyzna zdejmuje swoją prawą rękawicę. Następnie wyciągnął dłoń w jej stronę. 

Ból stał się jeszcze silniejszy i poczuła, jak coś w niej pęka. To był opór, który czuła do tej pory. Jej cierpienie sprawiało, że znikał. Pękał pod jego wpływem, niczym zawalający się mur.

Ostatkiem siły, gdy zaczęło się jej robić ciemno przed oczami, zsunęła z dłoni własną rękawiczkę. Upuściła ją gdzieś na ziemię -  rozproszona, nie widziała nawet gdzie.  

Wtedy mężczyzna delikatnie ujął ją za rękę. 

Gdy poczuła dotyk jego ciepłej skóry na swojej, pojawiło się w niej osobliwe mrowienie. 

Gdy ostatnim razem jej pomógł, była niemal nieprzytomna i w ogóle tego nie pamiętała. Teraz była bardziej świadoma tego, co się z nią dzieje. Ból, który ją wypełniał, zaczął słabnąć w momencie, gdy mrowienie przybierało na sile. Przepływał teraz przez nią, kierując się przez jej bark, przez ramię, aż do samej dłoni, aby zacząć opuszczać jej ciało tam, gdzie ich skóra stykała się ze sobą. Tak, jakby ból nie był tylko wrażeniem, a czymś fizycznym - jakby mężczyzna wyciągał go z niej. 

Gdy mroczki sprzed jej oczu z wolna zaczęły znikać, a zawroty głowy ustawać, odezwała się cicho, przełykając ślinę:

- Jak to robisz? Czy to jakaś… magia ciemności?

Lewy kącik jego ust uniósł nieznacznie do góry. 

- Czy to ma znaczenie, jeśli pomaga? 

Dochodziła do siebie, ze zdumieniem patrzyła na ich złączone dłonie. Czując się coraz lepiej, zaczęła dostrzegać, jak bardzo widok ten jest dla niej dziwny i nienaturalny. Serce biło jej bardzo szybko. Czuła się, jakby robiła coś złego - zakazanego - pozwalając mu się dotknąć.

Z jednej strony pragnęła jak najszybciej zabrać rękę. Ale z drugiej… jakaś część jej duszy chciała, by ten moment trwał. 

I przeraziło ją to. 

Nagle w jej głowie pojawiło się wspomnienie. 

 

Stała na przeciwko Elronda, w szkutni mistrza Círdana. Swoją dłoń opierała o jego pierś, patrząc intensywnie w brązowe oczy przyjaciela, jakby mogła w ten sposób przekonać go do zmiany zdania, którego tak uporczywie się trzymał. 

- Proszę, Elrond - rzekła, błagając go o pomoc. Łzy cisnęły jej się do oczu, gdy wypowiadała kolejne słowa: - Nie mogę go znów wpuścić. Nie mogę.

Wzrok półelfa wyrażał współczucie. Położył swoją dłoń na dłoni elfki. Trzymał ją tak przez chwilę, miękko, z charakterystyczną dla niego delikatnością.  Już myślała - była niemal pewna-  że mężczyzna zgodzi się.

Ale wtedy odsunął jej rękę od siebie i w tej chwili poznała po nim, że nie ulegnie jej błaganiom. Odpowiedział jej, głosem ogarniętym głębokim żalem i pełnym rezygnacji:

- On cię nigdy nie opuścił, Galadrielo. 

 

Teraz, gdy spoglądała w oczy Halbranda, ból, który czuła jeszcze chwilę wcześniej zastąpiły gwałtowne wyrzuty sumienia, równie nieprzyjemne - a może nawet bardziej. 

Uczucia, które ją teraz ogarnęły, musiały  pojawić się i na jej twarzy, bo mężczyzna nagle zmarszczył lekko brwi i wypuścił jej dłoń ze swojego uścisku. Odsunął się. 

Patrzyła na swoją drżącą dłoń, oddychając ciężko, a w jej sercu kłębiły się sprzeczne uczucia. Złość na własną słabość, wstyd za to, że potrzebowała go, by jej pomógł -   ale także ulgę oraz wdzięczność, że zabrał jej cierpienie, które znów mogło doprowadzić ją do utraty świadomości. 

- Dziękuję - wydusiła z siebie, próbując brzmieć normalnie. 

- Może mógłbym sprawić, że ból zniknąłby całkowicie, ale potrzebowalibyśmy do tego więcej czasu. Nie paru chwil, lecz paru dni. Może nawet tygodni… - rzekł, odwracając wzrok. - Mów mi, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Bo gdy dotrzemy na wyspę, nie możesz być słaba. Wręcz przeciwnie: będę potrzebował pełni twoich sił. 

Pokiwała powoli głową, doskonale zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Gdyby zasłabła w trakcie walki z ich wrogiem - kimkolwiek miał on się okazać-  mogłoby to doprowadzić do niepowodzenia ich misji. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej winy ich plan się nie powiódł, a dalszych konsekwencji nie chciała sobie wyobrażać. 

Ostrożnie wyprostowała się i stanęła na nogach. Czuła się całkowicie normalnie, jakby wcześniejszy ból był tylko iluzją w jej głowie, a nie rzeczywistym wrażeniem. 

- Czy myślisz, że będziemy mieć tyle czasu? - zapytała mężczyznę. - Tygodnie? 

- Nie wiem, ile czasu spędzimy na wyspie, jeśli o to pytasz.  Intuicja mi podpowiada, że szybko przyjdzie nam się zmierzyć z tym, co na nas czeka…

- A czy już potrafisz dostrzec, co nas czeka? - skrzyżowała ramiona na piersiach.

Ich spojrzenia skrzyżowały się.

- Nie - przyznał. - Wciąż nie.

Niedługo później wyruszyli w dalszą drogę. 

Ścieżka, którą jechali, była już niewidoczna, przykryta grubą warstwą śniegu, który nie przestawał padać.  Na szczęście elfka znała jej bieg  i prowadziła ich naprzód z pewnością kogoś, kto wielokrotnie przemierzał tę drogę w przeszłości.  Jej koń kilkukrotnie towarzyszył jej w wyprawach w tym regionie i również orientował się w terenie, który pokonywali. 

Jazda dłużyła się Galadrieli. Co jakiś czas zerkała kątem oka na swojego towarzysza, który jechał za nimi. Obserwując mijane krajobrazy, wyglądał na zamyślonego.

Z jednej strony nie miała w sobie chęci, by nawiązać rozmowę, a z drugiej nie chciała znowu pogrążać się w myślach, które znów wzbudziłyby w niej stare wspomnienia i niechciane uczucia. Dlatego całą siłą swojej woli  starała się po prostu skupić swoją uwagę na chwili obecnej - wsłuchiwała się we własny oddech i dźwięk kopyt uderzających o ośnieżoną ziemię.

 

*

 

Galadriela, mieszkając w Mithlond, była przyzwyczajona do odgłosów morza. Codziennie od lat słyszała szum fal rozbijających się o brzegi miasta. Dlatego teraz, gdy po niemalże tygodniu jazdy przez Forlindon znalazła się znów na wybrzeżu, uradowało to jej serce.

Na zachodnim horyzoncie rozpościerał się Belegaer, Wielkie Morze, które w oddali zlewało się z szarością pochmurnego nieba. 

Podjechała bliżej krawędzi klifu. Z urwiska spoglądała w dół, gdzie spienione fale wlewały się na szeroką, kamienistą plażę. Chwilę później uniosła wzrok nieco wyżej, wypatrując nim wyspy, na którą zmierzali, lecz widoczność tego dnia była słaba i Tol Himling pozostało skryte za mgłą otulającą morską przestrzeń. 

Mężczyzna podjechał bliżej niej, patrząc w tym samym kierunku, co elfka. 

- Gdzie najbliżej będziemy mogli zdobyć jakąś łódź? - zapytał jej. 

Namyśliła się chwilę, przypominając sobie w myślach treść mapy. 

- W Hithrael - odparła, wskazując głową w prawo. - To niewielka przystań kilka mil na północ stąd. 

- Doskonale - kiwnął głową. - Prowadź zatem.

Jechali wzdłuż klifów, niespiesznym tempem, żeby nie męczyć koni, które i tak wykazały się wcześniej tego dnia niezwykłą wytrwałością, niosąc ich na swych grzbietach poprzez zamieć. 

Teren stopniowo wznosił się, gdy kierowali się na północ, aż po niecałej godzinie znaleźli się na wierzchołku wzgórza. Z niego rozpościerał się widok na ścieżkę biegnącą stromo w dół, lawirującą pomiędzy ostrymi skałami wystającymi z niższych klifów. Dalej, w dole, pomiędzy drzewami, Galadriela dostrzegła ledwo widoczne dachy zabudowań. 

- To tam - oznajmiła, wskazując dłonią. - Przez chwilę będzie stromo i ślisko. Musimy zsiąść z koni i je powoli przeprowadzić, jeśli nie chcemy, żeby połamały sobie nogi. 

Przełożyła nogę przez grzbiet Lyry i opuściła się na dół. Gdy jej nogi zetknęły się z podłożem, nagle usłyszała zbliżający się świst. 

Zdezorientowana, spojrzała w bok. Wtedy tuż obok niej pomknęła strzała, która wbiła się w ziemię parę metrów dalej.

 

 

Chapter 13: Hithrael

Chapter Text

Pomimo chwilowego zaskoczenia zareagowała błyskawicznie.

 Chwyciła mocno za uzdę klaczy i pociągnęła ją za sobą, na bok, za wystające, ostre skały. Kryjąc się za nimi zauważyła kątem oka, że Halbrand robi to samo. Gdy stanął obok niej, ramię w ramię, wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. 

- Chyba nie jesteśmy tu mile widziani - mruknął półgłosem. 

Przez moment kobieta ze zmarszczonymi brwiami spoglądała na strzałę wbitą w 

ziemię nieopodal. Była długa, cienka i zakończona postrzępioną, szaro-białą lotką -  najprawdopodobniej wykonaną z mewich piór,  ale bez wątpienia elfimi dłońmi. 

- Może to było tylko ostrzeżenie  - zasugerowała z nadzieją. 

Po tych słowach zaczęła powoli iść wzdłuż skały, która ich zasłaniała przed strzelcem. Gdy znalazła się przy jej krawędzi, ostrożnie wychyliła głowę, policzkiem muskając wilgotny, zimny kamień.

Zmrużyła oczy. Próbowała wypatrzeć łucznika w terenie znajdującym się poniżej, gdzie ścieżka schodziła stromym zboczem w stronę wioski. Nie było to  łatwe, bo szarość skał mieszała się z bielą śniegu i jedynymi kontrastującymi elementami w otoczeniu były karłowate sosny rosnące na zboczu opadającym w stronę morza. 

W niezachwianym skupieniu omiotła spojrzeniem jeszcze raz widok rozciągający się przed nią, starając się nieco bardziej wyostrzyć swój wzrok - niczym łowca próbując wypatrzeć zwierzynę.  

Nagle, przy jednym z drzew coś się poruszyło. Ruch był prawie niezauważalny i prawdopodobnie umknąłby jej uwadze, gdyby nie spoglądała wówczas prosto w tamtym kierunku. 

Wśród szumu morza i wycia wiatru usłyszała cichy dźwięk zwalniania cięciwy, a następnie świst.  Strzała jakby pojawiła się znikąd i pomknęła prosto w jej stronę. 

Błyskawicznie odsunęła się w bok, chowając się z powrotem za osłoną skały, o którą opierała się dłońmi. Strzała uderzyła w jeden z głazów znajdujący się za nimi. Rozległ się trzask, gdy przełamała się na pół. Była wystrzelona z jeszcze większą siłą niż poprzednia. 

- To też było tylko ostrzeżenie? - spytał ją Halbrand, unosząc wymownie brwi. 

Galadriela z mocno bijącym sercem poczuła nagle, że szczypie ją ucho. Uniosła swą dłoń i dotknęła go. Z zaskoczeniem zauważyła, że na szarej rękawicy pozostał ciemnoczerwony ślad krwi. 

- Ktoś ma celne oko… - wymamrotała, bardziej do siebie niż do niego. - I pewną rękę. 

Galadriela obeszła swoją klacz, podchodząc do niej z drugiej strony. Zaczęła szybko odwiązywać łuk, który w trakcie ich podróży był przytwierdzony trokami do juków z boku wierzchowca. Trzymając broń w jednej dłoni, drugą wyjęła jedną strzałę z kołczanu znajdującego się tuż obok. 

Płynnym ruchem nałożyła strzałę na cięciwę. Podeszła do miejsca, w którym stała wcześniej. Nabrała głęboki wdech i powoli wyjrzała zza krawędzi tak, by jednym okiem widzieć przestrzeń przed sobą. Na ułamek sekundy spojrzała tam, gdzie znajdowała się sosna, przy której wcześniej dostrzegła ruch. 

Napięła powoli cięciwę na tyle, na ile to było możliwe i wypuściła powietrze z ust.  Uniosła łuk, wychyliła się i wystrzeliła.

Słyszeli, jak jej strzała z sykiem przeszywa powietrze aż do momentu, gdy rozległ się cichy stuk, gdy wbiła się w pień drzewa. 

Elfka opuściła broń i podeszła z powrotem do konia, odkładając łuk na swoje miejsce. 

- Chodźmy - rzuciła do mężczyzny, poprawiając umocowania przy jukach.

Chwyciła Lyrę za wodze, gotowa, by zacząć ją prowadzić w dół ścieżki. Zanim jednak ruszyła, zauważyła kątem oka, że jej towarzysz wciąż stoi w tym samym miejscu,  nieruchomo i spogląda na nią z wyraźnym powątpiewaniem. 

- Jestem pewna, że to elf - wyjaśniła mu - a wszyscy moi pobratymcy  wiedzą, jak wyglądają królewskie strzały. Gdy ją zobaczy, będzie wiedział z kim ma do czynienia. 

Po jej słowach zmarszczka między jego brwiami nieco wygładziła się. Skinął głową z uznaniem i bez słowa chwycił swojego wierzchowca za wodze. Zaczął iść z nim w jej kierunku, gdy Galadriela przypomniała sobie o ważnej kwestii. Zatrzymała się jeszcze raz i powiedziała, patrząc przed siebie:

- Czy mógłbyś zmienić formę na tą, którą przybrałeś wcześniej, w Esnelin? Wygodniej będzie, jeśli nie będzie potrzeby tłumaczyć się mieszkańcom wioski, co robię sama na północy Forlindon z człowiekiem z Południa. Mogłoby to wzbudzić pewne podejrzenia…

- Tak jest, Dowódczyni - odparł z nutą sarkazmu w głosie. - Zdaję sobie z tego sprawę. 

Puściła jego ton mimo uszu i zaczęła iść przed siebie.

Starała się ostrożnie stawiać stopy na śliskich kamieniach i modliła się w duchu, żeby ich wierzchowce dały sobie radę z niepewną ścieżką prowadzącą w dół. 

Minęła chwila, zanim dostrzegli postać idącą w ich stronę. 

Tak jak podejrzewała, strzelec był elfem. Na jego plecach spoczywały długi łuk oraz kołczan. Całe jego odzienie miało barwy szarości i Galadriela wiedziała już, dlaczego nie potrafiła go wcześniej dostrzec - kolory te tworzyły doskonały kamuflaż, pozwalając mu całkowicie wtopić się w otaczające ich tło. 

Zbliżając się do nieznajomego, kobieta przyglądała mu się dokładnie. Miał jasne włosy, związane w ciasny kucyk na karku, oraz ostre rysy twarzy, jakby była wyciosana z kamienia. 

Spoglądał na nich uważnie, z nieskrywaną podejrzliwością. Jego oczy były czujne, ale jednocześnie wydawały się być zmęczone - pod nimi znajdowały się ciemne, fioletowe sińce, niczym po nieprzespanej nocy. 

Gdy znaleźli się w odległości umożliwiającej im swobodnie rozmawiać, nieznajomy przystanął w miejscu i odezwał się:

- Stać. Czego tu szukacie? - Jego głos był pełen napięcia.

Zaskoczył ją tą bezpośredniością. Spodziewała się zupełnie innego przywitania - być może nawet przeprosin - w końcu o mało jej nie zastrzelił. 

Mężczyzna na pewno rozpoznał strzałę, skoro pozwolił im swobodnie zejść po zboczu aż tutaj, ale z drugiej strony mógł nie do końca zdawać sobie sprawy z tego, kim była kobieta. 

Możliwe też, że go to zupełnie nie obchodziło. To było rzadkie wśród elfów, ale czasem się zdarzało. Niektórzy respektowali władzę Najwyższego Króla znacznie mniej niż reszta ludu i w tej chwili Galadrieli przeszło przez myśl, że tutaj, na dalekiej północy, w wiosce tak oddalonej od innych elfich miast i siedzib mogła się tego właśnie spodziewać. 

Skryła więc swe zdumienie za fasadą spokoju i uprzejmości. Odpowiedziała nieznajomemu, ostrożnie dobierając swe kolejne słowa: 

- Mae govannen . Jesteśmy tu z rozkazu króla. Przepraszamy, nie mieliśmy zamiaru nikogo niepokoić. Chcemy tylko przedostać się stąd na Tol Himling…

- Czy moglibyśmy skorzystać z jednej z waszych łodzi? - wtrącił stojący za nią towarzysz. 

Powoli odwróciła się do mężczyzny i ukradkiem posłała mu gniewne spojrzenie. Nie życzyła sobie, żeby przemawiał w ich imieniu, rozmawiając z jej pobratymcami. Jej oburzenie jednak szybko przerodziło się w trwogę, gdy dostrzegła, że nie patrzy na Halbranda, a na Annatara.

 Oczywiście, spodziewała się tego, sama poleciła mu zmienić formę z ludzkiej na elfią, ale jednak… widok tej twarzy sprawił, że przeszły ją dreszcze. W jego czarnych oczach było coś, co budziło w niej najgłębszy możliwy niepokój, który wyłaniał się z czeluści jej duszy niczym zły duch, zaciskający swe lodowate palce na jej gardle. 

Obróciła głowę z powrotem w kierunku nieznajomego elfa. Zauważyła, że wielkimi oczami patrzy to na nią, to na Annatara. Jego twarz jakby zbladła w międzyczasie. Przybrała odcień niezdrowej szarości, tak, jakby miał za chwilę zemdleć. 

Zrozumiała, że mężczyznę wypełnia strach. 

Nagła fala gorąca oblała Galadrielę, gdy przeszła przez nią myśl, że nieznajomy rozpoznał w jej towarzyszu Saurona. Wpatrywała się w  twarz elfa w pełnym napięciu oczekiwaniu, z dudniącym sercem próbując odczytać coś więcej z jego milczącej, przerażonej twarzy.

Zerknęła ponownie na Annatara, ale nie wyglądał on na zaniepokojonego. Wręcz przeciwnie, wydawał się być spokojny, a kąciki jego ust były uniesione w lekkim, przyjaznym uśmiechu - niemal sympatycznym, gdyby nie te oczy.  

W końcu łucznik wydusił z siebie jedno, krótkie słowo, a musiało kosztować to go wiele siły:

- Chodźcie.

Galadriela cicho wypuściła powietrze z ust nieco i  rozluźniła się - nieznajomy najwyraźniej nie wiedział, kim jest jej towarzysz. Skąd zresztą mógł wiedzieć? 

Mimo wszystko obawy jej nie opuściły. Coś było nie tak. Nieznajomy był czymś głęboko zmartwiony i zastanawiało ją, co to może być. Dlaczego był taki napięty? Co go tak wystraszyło, gdy wyjawili mu swą chęć przedostania się na wyspę?

W trakcie marszu zadawała sobie te pytania w duchu, ale żadna odpowiedź nie nadchodziła. Serce dudniło jej coraz mocniej, gdy zbliżali się do zabudowań w dole. 

Ośnieżone skały w końcu odsłoniły pełen widok na wioskę. Hithrael znajdowało się w niewielkiej zatoce, u stóp niskich, skalistych klifów, które zasłaniały go z drugiej strony. Położenie wioski sprawiało, że łatwo było ją przeoczyć, co było także jej  największą zaletą - chroniło ją to przed wszelakimi napadami ze strony nieprzyjaciela, który zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. 

Znajdowało się tu ponad tuzin chat, które były wybudowane z jasnego, niemal białego drewna, a ich strzeliste dachy były porośnięte grubą warstwą mchu. Wzburzone wody zatoki obmywały niewielką przystań, w której zacumowane były łodzie rybackie, a na długim, drewnianym pomoście wypuszczonym w morze leżały powyciągane sieci pełne glonów, wodorostów i lśniących muszli. 

- Zaczekajcie tutaj - odezwał się nagle elf, gestem nieco drżącej dłoni nakazując im się zatrzymać. - Powiadomię Starszego o waszym przybyciu…

Galadriela prowadząca swoją klacz przystanęła zgodnie z jego prośbą. Gdy i jej towarzysz zatrzymał się obok niej, rozejrzała się, chcąc lepiej przyjrzeć się miejscu, do którego przybyli. 

Zdziwiło ją, że niemalże nikogo nie było na zewnątrz. Dym ulatywał z kominów kilku chat, w niektórych oknach dostrzegała blade światło, a gdy skupiła się, swoim elfim słuchem zdołała usłyszeć szmer odległych rozmów. Jedyną osobą, którą dostrzegła, był czarnowłosy, zakapturzony mężczyzna rąbiący drewno przy jednej z chat - co jakiś czas rozlegał się głośny stuk , gdy uderzał siekierą w masywne polana. 

Oprócz tego, słychać było jedynie krzyki i trzepot skrzydeł mew krążących nisko nad wioską. 

Poczuła na sobie wzrok jej towarzysza. Bardzo nie chciała patrzeć w te jego czarne, przerażające oczy - zdecydowanie wolała, kiedy był po prostu Halbrandem - ale w końcu zmusiła się i uniosła głowę, by odwzajemnić  spojrzenie. 

- Twój pierścień - odezwał się, wskazując jej dłoń. - Czujesz coś?

Dotknęła Nenyę przez rękawiczkę, pod materiałem wyczuwając twardość mithrilu i diamentu w nim utkwionego. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, zmarszczyła brwi, gdy próbowała się skupić na swoich odczuciach. 

Po chwili powiedziała:

- Nie wiem, czy to jego moc, czy moje przeczucie, ale mam wrażenie, że coś jest nie tak.

Annatar powoli pokiwał głową, patrząc gdzieś w dal. 

- Bo jest.

Spojrzała znów na niego, wyraźnie strapiona, ale nie zdążyła go zapytać co ma na myśli - drzwi jednej z chat otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Wyszło z niej troje elfów.

Jednym z nich był łucznik, a za sobą prowadził wyższego od niego, barczystego mężczyzna i  o podobnie jasnych, niemalże białych włosach, którego ramiona były okryte ciemnym futrem. Za nimi kroczyła kobieta, jej twarz skryta w cieniu szerokiego kaptura długiego płaszcza. 

Ich oblicza były równie ponure, co twarz strzelca. Gdy zbliżyli się do nich jeszcze bardziej, dostrzegła, że oczy wysokiego elfa mrużą się lekko, gdy spoglądał w jej stronę. Gdy stanęli przed nimi, rzekł do łucznika: 

- Gdy powiedziałeś nam o “żołnierzach”, nie sądziłem, że masz na myśli panią Galadrielę we własnej osobie. - Przy tych słowach twarz wysokiego elfa rozchmurzyła się nieco - jego szare oczy wciąż pozostawały naznaczone smutkiem, lecz kąciki ust delikatnie uniosły się, gdy zwrócił się tym razem do elfki: - Êl síla erin lû e-govaded ‘wîn . Rozpoznaję cię, księżniczko Doriathu, córko Finarfina - podszedł jeszcze bliżej i skłonił głowę w geście wyrażającym pełen szacunek. W jego głosie pobrzmiewał cień żalu, gdy mówił: - Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy spacerowałaś po ogrodach Menegroth.

Usta Galadrieli rozchyliły się w zdumieniu, gdy dotarły do niej jego słowa. Jej twarz pojaśniała.

- Rad jestem, że tak jak wtedy, światło Dwóch Drzew wciąż gości w twoich oczach - dodał, unosząc z powrotem wzrok. 

- Êl síla erin lû e-govaded ‘wîn - odpowiedziała i naśladując jego ruch, skłoniła głowę w jego stronę. Jej usta rozciągnęły się w życzliwym uśmiechu, ale nie w pełni, gdyż wciąż dostrzegała zmartwienie malujące się na twarzy jej rozmówcy oraz towarzyszących mu elfów. Niepokój wciąż wisiał w powietrzu. - Czy przypomnisz mi swe imię? 

- Jestem Wimreth, miła pani. Aczkolwiek nie dane ci było go nigdy poznać  - odparł, podając jej dłoń. Galadriela chwyciła ją i uścisnęła lekko. - Byłem tylko jednym z gwardzistów w służbie królowej Meliany.

Przyglądając się jego twarzy, próbowała sobie przypomnieć, czy w przeszłości już go kiedyś widziała. Wydawało jej się, że tak, lecz w jej umyśle nie pojawiło się żadne konkretne wspomnienie, które mogłaby powiązać z tym mężczyzną. Pamiętała twarze kilkorga strażników z dawnych lat, ale z tym musiała mieć kontakt dużo rzadziej, o ile jakikolwiek udało im się nawiązać. Ciężko jej było to stwierdzić - wiele lat minęło od tego czasu. 

- Czasy Doriathu oraz przyjaźni z królem i królową mają szczególne miejsce w moim sercu - odpowiedziała po chwili elfka. - Cieszy mnie, że wciąż mogę spotkać na tej ziemi kogoś, kto wciąż pamięta tamte dni. Kto wciąż nosi w sobie wspomnienia chwały dawnego królestwa.

Wimreth jeszcze raz skłonił głowę, niżej. 

-  I mnie to cieszy, choć przybywacie w trudnej dla nas godzinie. Niestety, miła pani, nie rozpoznaję twego towarzysza - przeniósł wzrok na Annatara. -  Kim jesteś?

Lodowaty wiatr zawiał mocniej, gdy elfka patrzyła, jak na siebie spoglądają. 

Annatar uniósł głowę wyżej i wyprostował się. Otworzył usta, by odpowiedzieć na zadane pytanie, ale Galadriela była szybsza:

- To jest Thondir - oznajmiła, kładąc towarzyszowi dłoń na ramieniu. Na krótki moment przelotnie zerknął na nią. Spojrzenie jego ciemnych oczu było zimne, ale szybko spojrzał z powrotem na Wimretha i uśmiechnął się do niego z rezerwą. - Porucznik mojego oddziału i moja prawa ręka. 

Kłamstwo poszło jej tak gładko, że zaskoczyła samą siebie. Sauron, była tego pewna,  wyraziłby w tej chwili swą aprobatę, gdy nie rola, w której go właśnie umieściła. Czuła w sobie gorycz, że jest zmuszona do ukrywania prawdy, ale było to o wiele lepsze niż jej wyjawienie.

Jej wyjawienie nie wchodziło w ogóle w grę.

- Powiedziano mi, że chcecie przedostać się na Tol Himling - rzekł Wimreth, gdy uścisnął dłoń Annatarowi. Jego wcześniejszy uśmiech zgasł, zaś ton głosu stał się tak poważny, że aż niepokojący. 

Patrzył na nich wyczekująco, w napięciu. Stojący obok niego jasnowłosy łucznik wymienił nerwowe, ukradkowe spojrzenia z zakapturzoną kobietą, która wciąż milcząca, stała z tyłu. 

- To prawda - odparła Galadriela. - Przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu łodzi, którą moglibyśmy wypożyczyć od kogoś z was. Na kilka dni, co najwyżej. Zapłacimy, jeśli będzie trzeba. 

Szczęka wysokiego elfa wyostrzyła się, kiedy zacisnął zęby. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy nabrał gwałtownego wdechu. 

- Powiedzcie szczerze, dlaczego tu jesteście? - zapytał Wimreth, patrząc na nią. Jego spojrzenie kryło wiele uczuć. Wśród nich kobieta zobaczyła gniew, głęboki smutek, ale także ciekawość. - Czego szukacie w Hithrael?

- Najwyższy Król przysłał nas… - zaczęła elfka, ale Annatar jej przerwał, oznajmiając wprost:

- Szukamy wroga. 

Zacisnęła zęby, żeby powstrzymać słowa, które miała już na końcu języka. W zamian za to posłała towarzyszowi ostre spojrzenie - kolejne ostrzeżenie. Bezpośredniość jego słów sprawiła, że poczuła zimny pot na swoich plecach - jego postawa, ton jego głosu - nie pasowało to do roli jej przybocznego, którą miała nadzieję, że odegra - w końcu grali w jednej drużynie. 

Zaczęła obawiać się, że mógł tym wzbudzić podejrzenia w Starszym wioski. 

Jednak, ku jej zdumieniu, gdy spojrzała na Wimretha, nie zobaczyła w nim podejrzliwości, a niewysłowiony smutek.

- Spóźniliście się - powiedział im. 

Jego głos był wypełniony tak ciężkim żalem, że elfka poczuła jego echo go w swoim sercu. 

Zmartwiona, w milczeniu patrzyła mu w oczy, próbując zobaczyć w nich coś więcej.

Ale on odwrócił wzrok. 

- Pozwólcie za mną - rzekł, a następnie, machnąwszy ręką, zwrócił się do łucznika: - Agis, proszę, zajmij się ich końmi. 

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - łucznik o imieniu Agis uniósł brwi.

Wimreth, nie mówiąc nic więcej, skinął głową. 

Zaskoczona elfka podała wodze swojego wierzchowca elfowi, który w milczeniu przejął je od niej. Po tym ujął drugiego konia za uzdę i zaczął je prowadzić w stronę niewielkiej szopy nieopodal przystani, która prawdopodobnie była stajnią.

Galadriela i Annatar zaczęli iść na Wimrethem i towarzyszącą mu kobietą. Jej długi płaszcz łopotał, gdy wiatr znów wezbrał na sile. Pod ich stopami chrzęścił śnieg, gdy idąc ścieżką, kierowali się ku jednemu z budynków. 

Elfka pragnęła zapytać prowadzącego ich mężczyznę, co to wszystko znaczy, ale wyraz jego twarzy utwierdził ją w przekonaniu, że lepiej będzie, jeśli poczeka. Jej towarzysz także się nie odzywał. 

Była dogłębnie zaniepokojona. Co Wimreth miał na myśli, mówiąc, że się spóźnili? I co chciał im pokazać? 

Gdy doszli do jednej z chat, wysoki elf otworzył drzwi na oścież. Przepuścił towarzyszącą mu kobietę przodem, a następnie gestem dłoni zaprosił Galadrielę i Annatara do środka. Wzrok miał spuszczony w ziemię, także wtedy, gdy wszedł za nimi i cicho zamknął za sobą drzwi. 

W środku panował półmrok. Jedynym źródłem światła był wiszący, metalowy lampion, w którym umieszczona była powoli dopalająca się świeca. Wimreth zdjął go i chwycił za łańcuch. Unosząc go przed sobą, poszedł powolnym krokiem w głąb pomieszczenia. 

Przybysze poszli za nim, przechodząc drzwiami do drugiej izby. Na środku stał długi stół. Na nim zaś leżało ciało, przykryte wielkim, białym prześcieradłem.

Galadriela zamarła w miejscu. 

- To stało się wczoraj - odezwał się Wimreth słabym głosem, podchodząc bliżej stołu. - W południe do wioski przybyła kobieta. Nie była elfem, miała uszy jak człowiek, ale jestem pewien, że również nim nie była. Ona… - odchrząknął z trudem. 

- To musiała być wiedźma - wtrąciła szeptem elfka, która mu towarzyszyła. Zdjęła kaptur, odsłaniając splątane, czarne włosy i wilgotne, zaczerwienione oczy. - Służąca ciemności. 

- Saelethil… - Wimreth, wciąż z wzrokiem utkwionym w podłogę, wskazał dłonią postać przykrytą całunem - był w tym czasie w przystani, naprawiał sieci. Musiał się jej wystraszyć i wyciągnął swój nóż, a wtedy… - pokręcił głową.

- Nawet go nie dotknęła - rzuciła ciemnowłosa elfka stojąca obok, a po jej policzkach pociekły błyszczące w świetle lampy łzy. - Wuj w pewnym momencie po prostu przewrócił się i już więcej nie otworzył oczu. A ona wzięła jedną z łodzi, odwiązała ją i odpłynęła w stronę wyspy. 

Wimreth nabrał głośno głębokiego wdechu. 

- Nie dotknęła go, ale na jego ciele pozostało… to - powiedział Wimreth.  Szybkim ruchem chwycił dłonią za krawędź prześcieradła i odsłonił ciało. 

Ich oczom ukazało się białe jak śnieg, nieruchome oblicze mężczyzny o krótko przystrzyżonej brodzie i ciemnych włosach sięgających ramion. Jego oczy były zamknięte i wyglądał, jakby spał. Na jego nagim torsie znajdowały się rany. Galadriela, czując rosnącą gulę w gardle, przełknęła ślinę i podeszła bliżej stołu, żeby im się lepiej przyjrzeć. Na wysokości mostka znajdowały się znaki, które wyglądały jak poparzenia. Czerwone ślady pokryte ciemną, zaschniętą krwią układały się w znaki. 

To były runy Czarnej Mowy.

Gdy uświadomiła to sobie, poczuła, jak krew w jej żyłach zamarza. Odsunęła się gwałtownie od ciała, w trwodze kładąc sobie dłoń na klatce piersiowej.  Cofnęła się kilka kroków do tyłu. 

W momencie, gdy poczuła na sobie wzrok Annatara, jej skronie eksplodowały bólem. Spojrzała na niego. Zaskoczona, poczuła w swoim umyśle obecność kogoś obcego - jego obecność. Napierał na jej myśli z taką mocą, że zabrakło jej sił. Wpuściła go.

Usłyszała w głowie jego cichy, ale wyraźny głos:

- To znaczy “zawróćcie”.

Po tym, gdy słowa wybrzmiały, mężczyzna odwrócił od niej wzrok. Wtedy ból w skroniach nagle ustąpił. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Po jego obecności nie pozostał żaden ślad. 

Mogła sobie to równie dobrze tylko wyobrazić, ale wiedziała, że przekazana jej myśl była prawdziwa. Z jakiegoś powodu nie chciał powiedzieć tego na głos, przy elfach, ale chciał, żeby ona wiedziała. 

Galadriela zamrugała, w duchu próbując przywołać się do porządku. Po chwili milczenia spojrzała na Wimretha. W jego oczach widziała ogromny żal. 

Powiedziała w końcu:

- Bardzo mi przykro. 

Przez chwilę widziała, jak jego oczy wilgotnieją. Odwrócił twarz w stronę okna. Przez moment wykrzywił ją grymas bólu: jego usta zadrżały.

- Czy to właśnie jej szukacie, pani Galadrielo?  - spytał po chwili. - Tej wiedźmy? 

Elfka spojrzała jeszcze raz na Annatara. 

Nie wiedziała tego na pewno, ale intuicja podpowiadała jej, że w istocie, wiedźma ta może być wrogiem, z którym mieli się zmierzyć na wyspie. 

Lecz kim tak naprawdę była? Czy wiadomość pozostawiona na ciele zabitego elfa była przeznaczona właśnie dla nich? 

Czy wiedziała, że są blisko?

Annatar, niemal niezauważalnie skinął głową. 

- Tak - powiedziała elfka, biorąc głęboki wdech. - To jej szukamy.

Ciemnowłosa kobieta, której policzki wciąż lśniły od łez, podeszła nagle do Galadrieli. Chwyciła ją za ramię. Jej uścisk był mocny - palce boleśnie wczepiły się w jej ciało. Oczy nieznajomej były szeroko otwarte. Wpatrywała się intensywnie w Galadrielę, która była tak zaskoczona, że nie potrafiła się poruszyć. 

- Błagam - wyszeptała nieznajoma elfka. - Pomścijcie mojego wuja. Nie zasłużył na śmierć. 

Galadriela przełknęła ślinę.

Mogła tylko pokiwać głową. 

 

Chapter 14: Cisza przed burzą

Chapter Text

“I am all in a sea of wonders. I doubt; I fear; I think strange things, which I dare not confess to my own soul.”

― Bram Stoker, Dracula

 

Głośny krzyk mew po raz kolejny przeszył przestrzeń, gdy elfka z ramionami skrzyżowanymi na piersiach stała na kamienistym brzegu i spoglądała w stronę północnego zachodu. Tam, w oddali, znajdowało się Tol Himling, ginące w szarej mgle unoszącej się ponad wodami Belegaeru. Widać było przez nią jedynie nikły zarys wyspy. 

Morskie fale, wielkie,  spienione bałwany, z głośnym hukiem rozbijały się o skaliste  wybrzeże. Krople wody co chwilę rozbryzgiwały się wokół zimną mgiełką.  Jedna z nich teraz opadła na twarz elfki i lśniącą strugą pociekła w dół, znacząc jej policzek delikatnym śladem przypominającym łzę. 

W tamtej chwili Galadriela była tak bardzo pogrążona w myślach, że nawet tego nie zauważyła; nie zauważyła nawet lodowatego wiatru, który coraz bardziej sprawiał, że jej delikatna skóra na policzkach i nosie przybierała czerwoną barwę. Gdy stała nieruchomo, z jej ciała uciekało ciepło, robiąc miejsce dla zimna przenikającego ją do samych kości. 

Ale ona myślała jedynie o tym, co czeka ich po przeprawie przez wielką wodę, na opuszczonej wyspie, zamieszkałej być może jedynie przez duchy uwięzione w twierdzy Himring.  Niepokój, który gościł w jej sercu - w ostatnim czasie nieustannie, niczym nieodłączny towarzysz podróży - pobudzał jej wyobraźnię, rodząc bardzo złe przeczucia. 

- Morze jest dziś szczególnie niespokojne - usłyszała głos zza pleców. - Czy jesteś pewna, moja pani, że nie chcecie zaczekać do jutra?  Aż się uspokoi?

Wimreth stanął obok niej. Kątem oka dostrzegła, że Starszy wioski spogląda w tym samym kierunku, gdzie ona w tym momencie -  w stronę łodzi rybackich zacumowanych w przystani. Na jednej z nich stał Annatar - jedną dłonią trzymając się masztu, by zachować równowagę, gdy gwałtowne fale kołysały pokładem niewielkiej kogi, a drugą ręką odbierając kolejny pakunek, który Agis mu podawał.. Łucznik stał na pomoście, przekazując mężczyźnie tobołki z zapasami jedzenia oraz ubrań, przygotowanych na szybko przez rodzinę Wimretha oraz  jego przyjaciół. 

Gdy dowiedzieli się oni o przybyciu nieznajomych do wioski oraz celu ich podróży, zapragnęli ich wesprzeć - choć równocześnie wydawali się być szczerze zmartwieni. Jedni głośniej, drudzy ciszej wyrażali swoje wątpliwości, czy Galadriela i Thondir - tak, jak przedstawiła im swojego kompana - poradzą sobie z tym, co ich czekało.  Nawet Agis, pomimo swojego wcześniejszego strachu i obaw zaproponował, ku zdumieniu wszystkich zebranych, że wyruszy na Tol Himling z nimi.  Galadriela była wdzięczna, poruszona nawet aktem jego odwagi,  ale odmówiła mu bez wahania.

Nie chciała mieszać nikogo więcej w misję, której się podjęła. Obecność Saurona była wystarczającym zagrożeniem - w głębi duszy czuła się okropnie z tym, że przywiodła go do ich wioski, ale przynajmniej miała wrażenie, że ma tę sytuację pod pewną kontrolą - Majar nie zdradzał złych zamiarów, ani wobec mieszkańców Esnelin, ani wobec tych, którzy żyli tutaj - przynajmniej na chwilę obecną. Miała nadzieję, że tak pozostanie. 

Nie mogła tego samego powiedzieć o nadchodzącym spotkaniu z wiedźmą, o której nie wiedzieli nic, oprócz tego, że była gotowa zabić, byle dostać się na wyspę i obudzić pradawną moc, która tam zalegała. 

Co mogło kryć się pod pojęciem owej mocy? Tego nie wiedział chyba nikt - nawet jej potężny towarzysz.

- Musimy wyruszyć dzisiaj - odpowiedziała w końcu, starając się, aby jej głos zabrzmiał pewnie. - Czas nas goni.

 Odwróciła się do Wimretha. Jego lśniące, szare oczy wyrażały troskę, której nie spodziewała się zobaczyć u kogoś, kogo ledwie znała. 

A jednak, nie zdawało jej się - mężczyzna martwił się. Jej los, los księżniczki ledwie mu znanej wiele wieków temu,  nie był mu obojętny. Jemu, elfowi z drugiego końca królestwa, mającemu na głowie własne sprawy i własne problemy.

Gdy sobie to uświadomiła, poczuła w sercu przyjemne ciepło - uczucie,  którego doświadcza się wśród przyjaciół. O jego istnieniu przypominała sobie tylko wtedy, gdy spędzała czas z Elrondem.

Jakże za nim tęskniła.

- Mam nadzieję zatem, że jesteście dobrymi żeglarzami, ty i twój towarzysz - mężczyzna westchnął ciężko, w jego głosie słychać było wyraźną obawę. - W nocy może nadejść sztorm.

Sztorm

Przed oczami elfki stanęło wspomnienie, wyraźne i dokładne , jakby wydarzyło się zaledwie wczoraj. A był to dzień, gdy kilka lat temu ona i Halbrand - wówczas jeszcze myślała, że to jego prawdziwe imię -  znaleźli się na tratwie, zaledwie prowizorycznym zlepku kilku desek i lin, będących pozostałością po zniszczonym statku, daleko na zachodnich wodach Wielkiego Morza. Przypomniała sobie burzę, która nadeszła wieczorem - jak potężny piorun trafił w tratwę, a ona wpadła do wody. W nieprzeniknionej ciemności lodowatych, wzburzonych fal, szła na dno. 

On zaś, choć wcale nie musiał tego robić, wskoczył w morską toń, by ją uratować. 

Przypomniała sobie silny uchwyt jego dłoni, kiedy ciągnął ją w górę,  ku powierzchni. Oraz moment, w którym biorąc gwałtowny wdech w płonące bólem płuca, patrzyła w jego oczy. 

Do dziś nie wiedziała, co nim kierowało, gdy to zrobił.

- Poradzimy sobie - odrzekła.

Po pewnym czasie zobaczyli oboje, jak Agis kroczy po kołyszącym się pomoście w ich stronę. Śliskie deski skrzypiały pod jego nogami.  Zszedł na brzeg przystani, gdzie śnieg jeszcze zalegał między skałami. Podchodząc do nich, łucznik odgarnął do tyłu jasny kosmyk włosów opadających mu na czoło i powiedział:

- Wszystko jest gotowe, pani. 

W oddali widziała, jak Annatar, wciąż znajdując się na łodzi, spogląda w ich stronę. Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, zrozumiała, że czeka na nią.

- Bardzo dziękuję ci za pomoc, Agis - rzekła do łucznika, skinąwszy mu głową w pełnym wdzięczności geście. 

On na to wykonał szybki, nieco niezgrabny ukłon - widocznie niewiele razy w życiu się kłaniał - tutaj, w oddalonej od reszty cywilizacji wsi, nie miał komu.  Dlatego tym bardziej doceniła ten gest i również się ukłoniła. 

Agis odszedł, kierując swoje kroki w stronę reszty elfów, którzy stali przed jedną z chat, spoglądając w stronę przystani, gdzie przybysze przygotowywali się do rejsu. 

Gdy zobaczyła, że zaczyna z nimi rozmawiać, zwróciła się do Wimretha:

- Chciałabym także tobie wyrazić moją głęboką wdzięczność,  oraz twoim krewnym za okazane nam  wsparcie. I przede wszystkim oczywiście, za możliwość pożyczenia waszej łodzi. 

- To żaden problem, pani Galadrielo - zapewnił. 

Kobieta ujęła jego ramię w przyjacielskim geście, ale z jej oczu nie zniknęła powaga. Chciała, żeby Starszy uważnie ją wysłuchał:

- Chcę prosić o jeszcze jedną rzecz - ściszyła nieco głos, świadoma, że Annatar patrzy w ich stronę. I że najprawdopodobniej słucha. - To dla mnie ważne. 

- Tak? - Wimreth zmarszczył brwi pytająco.

Nabrała głębokiego wdechu. 

- Poślijcie, proszę, posłańca do Mithlond - powiedziała z naciskiem. - Kogoś, kto szybko tam dotrze i zachowa dyskrecję. Niech przekaże Najwyższemu Królowi informację o tym, co się wydarzyło wczoraj w Hithrael. O tym, co zrobiła… wiedźma. Oraz o tym, że ja i… - na moment zawahała się -  mój kompan dotarliśmy tutaj i zmierzamy na Tol Himling, żeby ją zatrzymać.

- Poślę kogoś - obiecał Wimreth, kiwając głową. - Jeszcze dziś poproszę naszego najlepszego jeźdźca, aby wyruszył w drogę. Masz moje słowo, pani.

- Dziękuję…

- Ja również chciałbym o coś poprosić - dodał.

Galadriela uniosła brwi, patrząc na Starszego. 

- Proszę mi obiecać, że wrócicie cali i zdrowi - powiedział twardo, patrząc ponad horyzont. - Będę modlił się z moją rodziną do Valarów, by tego dopilnowali. A gdy już przypłyniecie z powrotem, pragnąłbym zaprosić was do mojego domu na ucztę. Ucztę, w czasie której będziemy mogli uczcić pamięć Saelethila, a wraz z panią powspominać wspólnie czasy Królestwa Doriath. Już dawno nie rozmawiałem z nikim o dniach, które przeminęły. A czasami tak bardzo pragnę do nich powrócić…

W jego głosie słychać było żal, ale kąciki ust mężczyzny były uniesione lekko do góry, gdy mówił, z tęsknotą zapatrzony w morze. 

- Wspomnienia tych czasów zasługują na to, by je pielęgnować - Galadriela także uśmiechnęła się. Lekko, ale wciąż był to szczery uśmiech. - Chętnie z tobą do nich powrócę, mellon.

Gdy jeszcze raz spojrzała z nim w stronę morza, poczuła, jak bardzo się boi. 

Już wiele razy czuła w życiu ten strach - obawę, że już nie powróci się żywym z bitwy, z kampanii, z misji. Obawę, że ten dzień może być jej ostatnim.

Dlatego choć chciała, nie potrafiła obiecać Wimrethowi tego, o co prosił. Mogła liczyć tylko na to, że Valarowie rzeczywiście wysłuchają jego modlitw i pozwolą jej wrócić. 

 

*

 

Wiatr parł w żagiel ich kogi z dużą siłą, choć niekoniecznie w stronę, w którą chcieli płynąć. 

Po wypłynięciu z przystani szybko spostrzegli, że niesprzyjające prądy znoszą ich za bardzo na południe. Długi czas spędzili przy sterze i olinowaniu, by zapanować nad łodzią, skierować ją  w odpowiednim kierunku i utrzymać kurs na wyspę. Choć oboje mieli doświadczenie w żegludze - nie miała pojęcia, skąd akurat on się na tym znał - to rejs okazał się być znacznie większym wyzwaniem, niż im się z początku wydawało. 

Przekonali się o tym, gdy w pewnej chwili wiatr gwałtownie zmienił kierunek, żagiel zaś złapał za dużo wiatru i łódź o mało nie przewróciła się. 

Gdy zapadł zmrok, wbrew wcześniejszym słowom Wimretha, podmuchy wiatru stały się lżejsze, a fale uspokoiły się nieco, przestając rzucać łodzią na boki. 

Dopiero wtedy Galadriela postanowiła dać sobie chwilę, by nareszcie odpocząć. Wnętrza jej dłoni piekły boleśnie od usilnego trzymania i ciągnięcia lin. Gdy zdjęła swoje rękawice, zobaczyła sine pręgi, z których w kilku miejscach drobną strużką ciekła krew.  

Z powrotem narzuciła na ramiona swój ciepły płaszcz, którzy zgrzana wcześniejszym wysiłkiem zdjęła. Usiadła na drewnianej, wilgotnej ławce znajdującej się przy dziobie łodzi. Nabierając w płuca zimnego powietrza, spojrzała w górę. 

Na nocnym niebie wciąż znajdowało się wiele chmur, ale widać było skrawki nagiego nieboskłonu, odkrywającego pojedyncze skupiska gwiazd lśniących wysoko ponad ciemnymi przestworzami. Tutaj, na otwartym morzu, wydawały się być jeszcze bardziej wyraziste niż zazwyczaj. Odcień ich srebrzystego blasku był nieco chłodniejszy od tego, który zdarzało jej się oglądać wieczorami z balkonu swojej kwatery w pałacu w Mithlond. 

Kochała obserwować gwiazdy i na pewno spoglądałaby w nie jeszcze dłużej, gdyby była tu sama. 

Ale nie była.

Mężczyzna stał wyprostowany, opierając się luźno jedną dłonią o ster, patrząc gdzieś daleko przed siebie, jego wzrok przenikający ciemności nocy. Kaptur  czarnego płaszcza był odrzucony do tyłu. Wcześniej, w trakcie zmagań z żaglem elfka zauważyła, że wrócił do swojej ludzkiej postaci. Wróciły zielone oczy o bursztynowym blasku, kilkudniowy zarost dodający mu lat oraz brązowe włosy, poruszane co jakiś czas podmuchami morskiego wiatru. 

Po trochu miał rację, kilka dni wcześniej mówiąc, że będzie jej łatwiej, gdy będzie w tej formie. Postać Annatara wywoływała w niej głęboki niepokój i budziła bolesne wspomnienia, przypominając jej o okrucieństwie, którego doświadczyła. Natomiast, gdy przebywał z nią jako Halbrand, nie bała się go aż tak bardzo - chociaż z drugiej strony wciąż odczuwała ból, lecz nieco innego rodzaju. Ból tęsknoty, gdy spoglądała w twarz tego, którego uważała dawniej za swojego przyjaciela. 

Patrząc teraz na niego, na tę zamyśloną postać w półmroku,  czuła w sobie także wiele innych rzeczy - ocean skomplikowanych uczuć i emocji. Niektóre były głośniejsze, drugie cichsze od pozostałych. Wśród nich były takie, których nie potrafiła nawet nazwać. 

Galadriela, między innymi, odczuwała zabarwione głębokim niepokojem zdumienie. Mianowicie, nie mogła wyjść z szoku,jak dobrze Sauron potrafił udawać, że jest kimś innym.

Gdy przebywali w Hithrael, w trakcie rozmów z jej pobratymcami zachowywał się jak jeden z nich. Emocje w jego oczach, w jego głosie, w jego gestach wydawały się być prawdziwie szczere; gdy wyrażał współczucie członkom rodziny zamordowanego elfa, gdy z zapałem przekonywał Wimretha, że muszą jak najszybciej wyruszyć w podróż oraz gdy wyrażał wdzięczność jego żonie i córce za przygotowany przez nich prowiant.  

Wydawał się być zupełnie kimś innym od mężczyzny, który zeszłej jesieni doprowadził do upadku Eregionu, spowodował śmierć jej pobratymców, a także pozbawił życia Adara, w lesie pod Ost-in-Edhil. A ją, wówczas, bezlitośnie zranił, pozostawiając paskudną bliznę na ciele, duszy i sercu elfki.

Mężczyzna tak dobrze odgrywał swoje role, że musiała sobie nieustannie przypominać z kim tak naprawdę ma do czynienia. 

Że, choć chwilowo był jej sojusznikiem w tej jednej, jedynej misji, to wciąż był Sauronem. 

- Czuję obecność tej rzekomej wiedźmy - odezwał się, zaskakując elfkę tym niespodziewanym przerwaniem ciszy. - Teraz, gdy jesteśmy bliżej Tol Himling, czuję to. 

- Rzekomej? - Galadriela uniosła brwi, wyprostowując się. 

- To jest na pewno Majar, choć nie wiem, który dokładnie  - odparł Halbrand. - Wciąż skrywa się przed nami, roztacza nad sobą mgłę, której moje oczy nie są w stanie przeniknąć. Silna magia.

Elfka nasunęła kaptur na głowę i  otuliła się mocniej swoim płaszczem, by uchronić się od zimnego wiatru, który nagle zawiał ze zdwojoną siłą. 

Przypomniała sobie runy, które zobaczyła na ciele martwego elfa. “ Zawróćcie ”, głosiły znaki w Czarnej Mowie, które wręcz emanowały mroczną mocą.  Kim mógł być Majar, który je pozostawił? Wśród sług Morgotha byli Balrogowie, duchy ognia, ale z tego, co było jej wiadomo, wszyscy polegli w dawnych wojnach. Czy któryś z nich mógł się odrodzić? Podobnie jak Sauron po tym, jak wiele lat temu Adar oddzielił jego duszę od ciała, zadając mu śmiertelny cios? 

Zastanawiało ją, nieraz,  co w ogóle sprawiło, że wrócił do świata żywych po tym wydarzeniu. W jaki sposób i dlaczego ? Szczerze ją to ciekawiło, ale nie czuła się na tyle odważna, by go o to zapytać. 

Spojrzała na pierścień błyszczący na jej dłoni srebrzystym blaskiem. Mocą Nenyi czuła obecność jakiegoś zagrożenia, ale było ono odległe, mgliste i niewyraźne. Tak subtelne, że ledwo zauważalne. Znajdowali się jeszcze za daleko. 

- Czy będziemy musieli ją zabić? - zapytała, odwracając wzrok od swojej dłoni.

Wcześniej, gdy myślała o tym,  co ich czeka, podejrzewała, że walka z  ich przeciwnikiem zakończy się czyjąś śmiercią - wroga albo ich. Ale czy gdyby mieli przewagę nad nim, to czy faktycznie musieliby go pozbawiać życia? 

Mężczyzna uniósł brwi pytająco. 

-  Myślę o tym - kontynuowała, gdy nie odpowiedział -  że można spróbować nakłonić wiedźmę, czy kimkolwiek ona jest, by porzuciła swój plan. A jeśli to się nie uda, można spróbować ją pojmać i….

- Na twoim miejscu nie nastawiałbym się na taką możliwość - rzucił mężczyzna, kręcąc głową. 

- Ale jeśli …  - zaczęła głośniej, ale znów jej przerwał:

- Jeśli jest prawdziwym sługą Morgotha, będzie wolała zginąć, niż wpaść w ręce wroga.

Po tych słowach zapadła długa, wymowna cisza. Galadriela, niechętnie przyznawała to przed sobą, ale była świadoma, że jej towarzysz wie znacznie więcej na temat sług ciemności niż ona. W końcu, będąc dawniej jednym z nich, na pewno rozumiał ich w większym stopniu niż ktoś po drugiej stronie, kto tylko z nimi walczył. 

Elfka milczała, nie chcąc wdawać się w dyskusję, którą mogłaby przegrać. 

Ale wciąż miała w sobie nadzieję, choć niewielką, że może nie będą musieli nikogo zabijać. Że może będzie się to dało załatwić inaczej. 

Po dłuższej chwili Galadriela poczuła, że zaczyna naprawdę marznąć. Ochłonęła po wcześniejszym wysiłku i teraz jej ciało zaczynało drżeć z zimna. Potrzebowała się poruszyć. Wstała więc z ławki i powoli, by nie stracić równowagi na rozkołysanym pokładzie, podeszła do tobołków, które leżały przy maszcie. 

Wśród nich były te, które towarzyszyły im przez całą podróż konno, jak i parę nowych, podarowanych hojnie  przez mieszkańców wioski. Było jej miło, gdy myślała o tym, z jakim zacięciem nalegali, by je ze sobą wzięli w podróż. Teraz, pochylona,  w jednym z nich znalazła ozdobną, ręcznie malowaną, drewnianą czutorkę.  Gdy odkręciła ją, poczuła przyjemny, korzenny zapach miodu pitnego. 

Napiła się łyk. 

- Księżniczka Doriathu… - zamarła, gdy ponownie usłyszała głos Halbranda.  - Nie wiedziałem, że nią byłaś. 

Uniosła głowę. Wciąż tkwiąc w tym samym miejscu, przy sterze, mężczyzna patrzył na nią z nieukrywaną ciekawością w oczach. 

- Nie? - spytała nieco zdziwiona, powoli odkładając butelkę z powrotem na swoje miejsce. 

Następnie wstała. 

- Nie - powtórzył. - Wiedziałem tylko o tym, że twój ojciec, Arafinwë ,  jest królem Noldorów w Amanie. - Gdy wypowiedział imię jej ojca z elfickim akcentem, dreszcz przeszedł po jej plecach. Po części dlatego, że już bardzo dawno go nie słyszała, a po części, że dziwnie było usłyszeć jej rodzimą wymowę w jego ustach. Nie pasowało to do niego. - Zatem, co robiłaś w Doriath? 

- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? - spytała z powątpiewaniem, choć bez cienia gniewu w głosie.

 Była bardziej zaskoczona, że poruszył ten temat -  nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, że takie sprawy mogłyby go w ogóle interesować. 

- Mamy jeszcze sporo czasu zanim dopłyniemy na wyspę - odparł mężczyzna, opierając się wygodnie o burtę.

Wśród szumu fal, patrzyła na Halbranda, a on patrzył na nią i poczuła się nagle tak jak wtedy

Wtedy, gdy byli razem na tratwie, zgubieni pośród wielkiego morza. 

Cichy ból, niczym szept, znów odezwał się w niej odezwał. Galadriela musiała odwrócić wzrok, żeby być w stanie zebrać myśli i zacząć mówić. Słowa nadeszły dopiero po chwili:

- Wiele lat mieszkałam w Doriath - starała się, by jej głos brzmiał swobodnie, ale nieswojo jej było tak otwarcie mówić o sobie.  - Byłam tam dwórką królowej Meliany. Dopiero gdy Celeborn, będący krewnym Elu Thingola, poprosił mnie o rękę i stałam się jego żoną, został nadany mi tytuł księżniczki.

Jej wzrok uniósł się nieco wyżej, ku gwiazdom, których z upływającym czasem pojawiało się coraz więcej. Wiatr znosił chmury na południe, odkrywając północny nieboskłon w pełnej okazałości. 

- Gdzie jest teraz twój mąż? - dobiegł ją zaintrygowany głos mężczyzny. 

- Zaginął - rzuciła krótko. - Wiele lat temu. 

- Czyli nie żyje. 

Spojrzała na niego z zaskoczeniem, nie spodziewając się tak suchych słów w odpowiedzi. Sprawiły, że coś nagle zagotowało się w jej wnętrzu. Coś, co wylało gniewne rumieńce na jej policzki i uszy. 

- Tego nie wiadomo - wyrzuciła z siebie elfka, nawet nie ukrywając złości, która niespodziewanie się w niej obudziła. 

Od lat nosiła nadzieję w sercu. Na początku była płomienna, z czasem zaczęła słabnąć, ale jej żar wciąż się tlił. Nie zamierzała nikomu pozwolić ją zgasić. 

- Domyślam się, że zginął w jednej z bitew albo został uwięziony - mówił towarzysz mówił dalej, nie zważając na jej gniew. - Z tego co wiem, Adar przez jakiś czas trzymał więźniów, wśród nich wielu elfów, ale słynął z tego, że nie dawał im jedzenia i po pewnym czasie ci, których więził, umierali z głodu.  Nie sądzisz, że jeśli twój mąż przeżyłby niewolę, wróciłby do ciebie?

Słuchając go, zapiekły ją oczy. Musiała powstrzymywać łzy natrętnie napływające jej do oczu. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, przez co musieli przechodzić jej uwięzieni pobratymcy. A znała wielu, którzy podobnie jak Celeborn, zaginęli i nigdy nie wrócili do domu. 

To, co mówił mężczyzna, wydawało się rozsądne, ale z drugiej strony nie dopuszczała do siebie możliwości tego, że jej męża naprawdę już nie było na tym świecie. Więź, która ich łączyła w przeszłości, niewidzialna nić wiążąca ich fëa w jedność, pozostawiła po jego odejściu głęboką wyrwę w jej duszy. 

- Tego nie wiadomo - powtórzyła twardo,  zaciskając w pięść swoją poranioną od lin dłoń.  - Możemy porozmawiać o czymś innym?

- W porządku - odparł Halbrand, a przy tych słowach rysy jego twarzy nieco zmiękły.  

Przesuwające się chmury nagle odsłoniły księżyc. Jego światło padło na pokład łodzi, rozświetlając odrobinę ciemności nocy. Fale błyszczały skąpane w jego blasku, sprawiając, że woda lśniła jak zaczarowana. Tak, jakby ktoś wylał na nią gar stopionego srebra i rozprowadził go pędzlem po powierzchni morza. 

Choć było jej zimno i jej jedynym towarzyszem był jej największy wróg, przez tę jedną, krótką chwilę czuła się oczarowana pięknem tej niecodziennej scenerii. 

- Teraz ja bym chciała cię o coś zapytać - odezwała się chwilę później, wciąż wpatrzona w wodę, z dłonią opartą o maszt. - I chciałabym poprosić cię, żebyś powiedział prawdę. 

- Nigdy nie powiedziałem czegoś, co byłoby nieprawdą - przypomniał jej. - Słucham cię, księżniczko.

Słysząc to określenie, musiała się powstrzymać, by nie posłać mu zirytowanego spojrzenia. 

Zamiast tego odchrząknęła i starając się zachować spokój, obróciła się z powrotem ku niemu. Z uwagą obserwowała jego twarz, gdy wypowiadała słowa:

- Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się zrezygnować z bycia sługą Morgotha?

Przez moment trwała cisza, w trakcie której spoglądał na nią z lekko zmarszczonymi brwiami. 

- Nie powiedziałbym, że dopiero teraz - odpowiedział w końcu. - Przestałem nim być, gdy po Wojnie Gniewu  zamknięto go w Pustce.

- Ale gdyby powrócił, znów mógłbyś mu służyć - twierdziła Galadriela. - Mógłbyś przecież pomóc tej wiedźmie. Uwolnić moc z wyspy, czymkolwiek ona jest. Moglibyście jej razem użyć, by otworzyć Bramę Nocy i uwolnić Morgotha. 

Niespodziewanie, na jego twarzy pojawiło się szczere rozbawienie. Śmiejąc się cicho pod nosem - elfka dawno nie słyszała tego dźwięku - mężczyzna podszedł bliżej niej. Galadriela natychmiast spięła się, zaskoczona, przez chwilę chciała odsunąć się w stronę dziobu łodzi. 

Zobaczyła jednak, że Halbrand tylko schyla się ku bagażom leżącym na ziemi. Otworzył jeden z tobołków i dobył z niego skórzany bukłak. 

Stojąc wciąż obok niej, napił się. Poczuła w powietrzu intensywny zapach wina.

- Po co? - zapytał, gdy otarł dłonią usta i spojrzał jej prosto w oczy. - Żeby znowu ktoś stał nade mną z batem? 

Łódź zaskrzypiała, zakołysała się, gdy przepłynęła nagle przed dużą falę. Woda uderzyła głośno w burtę, a krople wody wzbiły się w powietrze. Część z nich opadła na pokład.  Halbrand oparł swoją wolną dłoń o maszt, podobnie jak ona, by nie stracić równowagi. 

Serce jej gwałtownie przyspieszyło, gdy teraz spojrzał na nią z góry. Żałowała, że nie odsunęła się wcześniej, gdy miała ku temu okazję. Teraz czuła się nieswojo, stojąc tak blisko niego i odwzajemniając jego przeszywające ją na wskroś spojrzenie. Miała ochotę odwrócić wzrok, lecz nie zrobiła tego. Nie chciała okazywać słabości. 

Z tej odległości czuła bijące od mężczyzny ciepło, które, musiała przyznać, było całkiem przyjemną odmianą od lodowatego, morskiego wiatru.

Ale nie był to jedyny powód, dla którego się nie odsunęła. Coś - jakaś tajemnicza siła wewnątrz niej samej - kazała jej pozostać w miejscu. 

- Dlaczego w ogóle stałeś się jego sługą? - spytała, unosząc podbródek wyżej, jej głos cichszy niż wcześniej. Odwaga zaczęła ją opuszczać, więc kontynuowała, zanim ją miała stracić zupełnie: - Wiem, że przecież nie byłeś nim od zawsze. Słyszałam opowieści, że z początku byłeś uczniem Aulëgo, ale się od niego odwróciłeś. Dlaczego?

Kącik jego ust drgnął, prawie niezauważalnie, ale Galadriela stała tak blisko niego, że zdołała to dostrzec. Wiedziała, że swoim pytaniem coś w nim poruszyła. Nie okazywał tego, ale elfka czuła to. 

Halbrand długo milczał, a w powietrzu zawisło napięcie. Gdy wydawało jej się już, że odpowiedź nie nadejdzie, odsunął się nieco i odwrócił wzrok gdzieś w dal. Światło księżyca padało teraz na jego oczy pod innym kątem, sprawiając wrażenie, jakby jego tęczówki emanowały własnym blaskiem. 

A może właśnie tak było?

Mężczyzna nagle zaczął mówić:

- To, co słyszałaś, jest prawdą.  Stałem się jego poddanym, bo wydawało mi się, że przy nim zaznam większej wolności, aniżeli będąc uczniem Aulëgo. Zawsze chodziło mi o to, by mieć nieograniczoną swobodę tworzenia. W Valinorze nie było to możliwe, zaś Melkor obiecał mi, że ją będę mieć. 

Wiatr znów się wzmógł. Galadriela milczała,  słuchając mężczyzny z zapartym tchem. 

- Dał mi to, o czym marzyłem, lecz nie powiedział mi nigdy o cenie, którą wkrótce  miałem zapłacić. A okazała się ona być bardzo wysoka. Obkupiona bólem i cierpieniem, które ciężko jest sobie w ogóle wyobrazić. Potem… już było za późno, by odejść.  Już nie miałem dokąd. Wiadomym było, że Aulë nie przyjąłby mnie z powrotem. Więc, choć nie czułem się z tym zbyt dobrze,  pozostałem u boku Morgotha.  Bo wówczas jeszcze myślałem, że potrzebuję mieć pana. Mistrza - uśmiechnął się ponuro. - Wrodzona wada mego rodzaju. Wszyscy Majarowie żyją w głębokim przeświadczeniu,  że zostali stworzeni po to, żeby komuś służyć. Ale gdy zamknęli Morgotha w więzieniu znajdującym się poza naszym światem  i łańcuch, który mnie z nim łączył nareszcie został przerwany, stałem się wolny. Wtedy zrozumiałem, że mogę służyć sam sobie i nie potrzebuję mieć nikogo ponad sobą. 

Z powrotem spojrzał na nią, wywołując w niej ciarki. 

- Twierdzisz, że jesteś wolny, ale wciąż pozostajesz oddany ciemności - powiedziała cicho, kręcąc głową.

Nie planowała tego, ale w jej głosie wybrzmiał smutek. I Halbrand najwyraźniej zdołał to usłyszeć. Niespodziewanie wyciągnął dłoń ku elfce i delikatnie ujął jej podbródek. 

- Ciemność odbija się we mnie echem wieków, które w niej spędziłem - odparł. -  Ale nie jestem jej oddany.

Nie chciała tego przed sobą przyznać, ale jego dotyk był przyjemny. Część niej pragnęła znaleźć się jeszcze bliżej ciepła, którym tak emanował, jakby w jego ciele nie płynęła krew, a prawdziwy ogień. 

Przez krótki moment wyobraziła sobie, jakby to było przysunąć się nieco bardziej, choćby odrobinę.  Jakby to było, gdyby dotknął ją także drugą dłonią i musnął nią jej zmarznięty policzek? Jakby to było, gdyby ona dotknęła jego? 

Nie dowiedziała się tego, bo łodzią nagle gwałtownie wstrząsnęło, pozbawiając ją równowagi. Upadłaby, gdyby jej nie przytrzymał. Poczuła, że jej ubranie jest mokre od wody, która nagle wtargnęła na pokład i ją oblała. 

Zaskoczona elfka wyprostowała się i przytrzymując się mocniej masztu spojrzała tam, gdzie jej towarzysz. 

Czując, że jej buty są przemoknięte, zobaczyła, jak z zachodu nadciągają chmury, których chwilę temu tam jeszcze nie było. 

Wimreth jednak się nie mylił. Zbliżał się sztorm. 

 

Chapter 15: Sztorm

Chapter Text

Nie minęło wiele czasu, gdy znaleźli się w samym środku burzy.

Czarne jak otchłań chmury całkowicie przesłoniły nocne niebo, grubą warstwą zagradzające drogę światłu gwiazd i księżyca. Zrobiło się bardzo ciemno. 

Lecz nie na długo. 

Wraz z ulewnym deszczem pojawił się grom. Rażący błysk natychmiast oślepił Galadrielę, kurczowo trzymającą jedną z lin. Wraz z nim usłyszała - a być może należałoby powiedzieć, że poczuła w całym swoim ciele - grzmot. Potężny piorun o nienaturalnej, fioletowej barwie uderzył w wodę tuż obok ich łodzi. Fale przez chwilę emanowały blaskiem pochłoniętej błyskawicy, gdy srebrzyste iskry z sykiem zatańczyły na wzburzonej powierzchni morza. 

Elfce boleśnie zadzwoniło w uszach, ale nie wypuściła liny z rąk. Wielkie fale sprawiały, że łódź, skrzypiąc i trzeszcząc, przechylała się co chwilę niebezpiecznie na boki. Woda wlewała się na pokład i kobieta była całkowicie przemoczona. Wiatr dął tak mocno, że było jej przeraźliwie zimno, ale adrenalina sprawiała, że jej krew krążyła szybciej w ciele, trzymając elfkę w ryzach.

Spojrzała w stronę Halbranda, który próbował uporać się ze sterem. Ledwo co widziała przez zacinające z każdej strony krople deszczu. Musiała zmrużyć oczy, by cokolwiek dostrzec. Gdy ich spojrzenia skrzyżowały się, gdzieś w oddali niebo ponownie zagrzmiało.  

Łodzią znów rzuciło, a z nieba wystrzelił kolejny piorun. Wraz z fioletowym światłem rozległ się huk tak głośny, że Galadrieli przez chwilę zmiękły nogi i musiała z całej siły przytrzymać się, by nie upaść. Serce zaczynało jej bić coraz szybciej.

Elfka ze strachem patrzyła w górę. Bezpośrednio nad nimi znajdowały się skłębione, burzowe chmury, które pod wpływem silnego wiatru wirowały, tworząc oko wielkiego cyklonu. 

Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. 

- To nie jest normalna burza… - zawołała z przerażeniem do towarzysza, lecz dobiegający zewsząd szum porwał jej słowa. 

Pokład gwałtownie podskoczył i przechylił się. Nie pomógł fakt, że trzymała się liny. Przy tym nachyleniu elfka nie miała jak utrzymać równowagi.

Jej kolana boleśnie uderzyły w deski łodzi, gdy wielka fala zatrzęsła nią jeszcze raz i wdarła się za burtę, od stóp do głów oblewając ją lodowatą wodą. Galadriela zachłysnęła się i jej ciałem targnął bolesny kaszel. Pokład znów się przechylił i elfka ześlizgnęła się na przeciwległą stronę. Nie zdążyła się niczego złapać. Uderzyła z całej siły ramieniem w burtę. 

Wciąż nie mogąc nabrać tchu po tym, jak się zakrztusiła, próbowała się podnieść. Było tak głośno, że nie słyszała nawet swojego własnego kasłania. 

Wydawało jej się, że mężczyzna ją woła. W tej samej chwili, gdy uniosła głowę, by odnaleźć jego spojrzenie, wraz z ogłuszającym hukiem zjawiła się kolejna błyskawica, która pomknęła prosto w stronę łodzi. 

Serce jej stanęło. Jej usta już otwarły się, by krzyknąć, gdy stało się coś, czego się nie spodziewała.

Świat dookoła stał się przeraźliwie biały. Mrużąc oczy widziała, jak Halbrand jedną ręką wciąż trzyma ster, a drugą ma wysoko wyciągniętą w stronę nieba. 

Jego dłoń drżała nieznacznie, gdy swoją mocą zatrzymał piorun wiszący tuż nad żaglem łodzi.

Fioletowe iskry z głośnym, osobliwym sykiem sypały się w dół. Powietrze nad nimi było rozgrzane i drżało tak, że Galadrieli stanęły wszystkie włoski na ciele. Nie miała odwagi się poruszyć, wciąż leżąc, trzymała się kurczowo ławki, jej palce boleśnie wbite w drewno pełne drzazg.  Mogła tylko patrzeć na to, co się dzieje.

Mężczyzna, z wyraźnym wysiłkiem zaczął przesuwać ramię w bok. Błyskawica zamigotała, a elfka poczuła, że temperatura staje się nie do zniesienia. Gorące powietrze parzyło ją w twarz. Ledwie mogła oddychać. Halbrand nagle zacisnął  mocno dłoń w pięść, a wtedy moc, która nad nimi zawisła, pomknęła gwałtownie w dal, uderzając z hukiem w wodę, daleko od nich. 

Wtedy, na krótką chwilę,  powróciła ciemność i chłód morskiej nocy. 

Zdumiona Galadriela nie zdążyła nawet wziąć kolejnego oddechu, bo z nieba wystrzelił kolejny grom. Na ich nieszczęście, tym razem Majar nie zdążył go zatrzymać.

Uderzył w maszt, z donośnym trzaskiem rozłupując go na pół. Następnie, pomimo deszczu, stanął w ogniu. Płomienie o nienaturalnej barwie zaczęły pochłaniać statek. 

Krople deszczu spływały po twarzy elfki, gdy bezradnie patrzyła, jak słup z płonącym żaglem obala się prosto na nią. 

 Halbrand nagle puścił ster. Rzucił się w jej kierunku i szybko złapał ją za ramię. Pociągnął ją silnie w swoją stronę. Uderzyła plecami o jego klatkę piersiową, a wtedy poczuła, jak fioletowe płomienie boleśnie muskają jej przedramię.

Mężczyzna odciągnął ją od ognia w stronę dziobu. Szybko odwrócił Galadrielę w swoją stronę, jedną ręką przytrzymując się burty, a drugą trzymając ją mocno za ramię. 

Jego mokre włosy opadały mu na twarz. Szeroko otwarte oczy mężczyzny lśniły przedziwnie, odbijając fioletowy blask płomieni trawiących maszt.

- Jeśli tu zostaniemy, zginiemy - mówił, jego donośny głos był stanowczy. - Zabiorę nas stąd.

Elfka popatrzyła ze strachem w stronę otaczających ich zewsząd wielkich fal, które co chwilę mieniły się światłem, gdy uderzał w nie piorun. Otworzyła szerzej oczy i pokręciła głową. 

Wtedy na swoich plecach poczuła ciepło płonącego statku, które szybko zaczęło przeradzać się w gorąco. Halbrand przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie.

- Pozbawię cię świadomości - powiadomił kobietę, patrząc na nią uważnie. - Lepiej, żebyś nie była przytomna w trakcie.

Stojąc chwiejnie w jego silnym objęciu, spoglądała na niego, zupełnie nie rozumiejąc, co ma na myśli. Łódź przechyliła się, gdy fala z pełną mocą uderzyła w nią z boku. Woda wtargnęła na pokład, oblewając ich po sam pas. Elfka mocno zacisnęła dłonie na jego płaszczu, by znów nie upaść. 

- W trakcie czego? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. Jej cienki głos drżał, a serce biło tak szybko, że czuła je w całym swoim ciele. - Co chcesz zrobić, Halbrand?

Jego usta były zaciśnięte. Nie odpowiedział.

Galadriela najpierw przestała słyszeć, a następnie widzieć. Czuła jeszcze przez chwilę, jak jej nogi słabną i uginają się. Jak Halbrand chwyta ją mocniej i podtrzymuje. 

A potem zapadła nieprzenikniona ciemność, wypełniona jedynie błogą, niezmąconą ciszą.

 

 

***

 

Obudził ją ból. 

Doskonale znajomy ból blizny pod jej lewym obojczykiem.

Galadriela, słysząc w oddali szum morza, uniosła powieki. Zobaczyła nad sobą zachmurzone niebo. Nie było już tak ciemne, jak w trakcie nocy - delikatnie jaśniało, choć promienie słońca kryły się jeszcze nisko za horyzontem. Powoli zbliżał się świt. 

Drugą rzeczą, którą sobie uświadomiła, było ciepło bijące gdzieś z boku. Obróciła głowę w prawo - nie było to łatwe, jej szyją była boleśnie sztywna. Wówczas dostrzegła, że nieco dalej znajduje się niewielkie ognisko. Płomienie tańczyły pod wpływem wiatru, trzaskając cicho. Rozgrzewały ciało elfki, której ubrania wciąż były mokre.

Obok ogniska dostrzegła czyjąś sylwetkę. To był mężczyzna. Siedział bokiem do niej. Miał jedną nogę ugiętą, a o swoje kolano luźno opierał dłoń. Trzymał w niej małą gałązkę, obracając ją niespokojnie w palcach. 

Chwilę później wrzucił ją do ogniska. Następnie odwrócił swoją twarz ku elfce. 

- Nareszcie. Już myślałem, że się nie obudzisz - powiedział Halbrand, a kącik jego ust uniósł się do góry w lekkim uśmiechu. Jego oczy jednak były wyjątkowo podkrążone. Wyglądał na zmęczonego. - Witaj na Tol Himling, elfie.

W momencie, gdy czuła jego wzrok na sobie, kolejna fala bólu przeszła przez jej dawną ranę, którą sam kiedyś ją zadał. 

Galadriela z sykiem wciągnęła powietrze, zaciskając z całej siły zęby, by nie jęknąć. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej. 

Zakręciło jej w głowie, ale trwało to tylko chwilę. Gdy się rozejrzała, zobaczyła, że znajdują się na szerokiej plaży.

Była szeroka, usłana  białymi, drobnymi kamykami. Gdzieniegdzie leżały połamane, pokryte glonami gałęzie. Przed nimi natomiast rozpościerało się ciemne morze. Jego wody były spokojne, niewielkie wylewały się nieśmiało na brzeg - wiatr poruszał nimi delikatnie, jakby od niechcenia. Gdy obróciła się nieco, za swoimi plecami ujrzała wysokie klify, usiane ogromnymi głazami.

Wzrok Galadrieli powędrował z powrotem ku towarzyszącemu jej mężczyźnie, wpatrzonemu ze skupieniem w ogień. 

- Co… - zaczęła mówić, ale nagle przerwał jej kaszel. Płuca paliły ją bólem. Było jej niedobrze. Czuła w ustach nieprzyjemny posmak soli.

Halbrand, jakby dobrze wiedząc, co chciała rzec, powiedział:

- Przeniosłem nas poza burzę. Niestety do wyspy było jeszcze zbyt daleko, bym dał radę przerzucić nas aż na nią, więc… zostało nam trochę do przepłynięcia - patrzył na nią, gdy jej ciałem wstrząsnął następny atak kaszlu. -  Możliwe, że nałykałaś się trochę wody w trakcie. 

- Przeniosłeś nas? - spytała, marszcząc czoło. - Dlaczego mnie…

Przerwał jej kolejny atak kaszlu, jeszcze silniejszy od poprzedniego. Położyła dłoń na swoim obojczyku, próbując ignorować ból, który jej doskwierał. Jej palce drżały, gdy musnęła nimi bliznę. Zamknęła oczy, próbując wziąć głęboki wdech. 

- Teleportacja - wyjaśnił. - Magia ciemności, nazwijmy ją tak, pozwala robić rzeczy, które są teoretycznie niemożliwe. Wołałem cię pozbawić przytomności, bo to mimo wszystko dość… nieprzyjemne doświadczenie.  Poruszając się przez Cień, zobaczyłabyś rzeczy, które mogłyby cię straumatyzować. 

Brwi elfki powędrowały jeszcze wyżej. Dopiero co oprzytomniała kobieta zupełnie nie rozumiała, co mówił, a ból dodatkowo rozpraszał jej uwagę.  Cień?

- Powinniśmy zaraz ruszać - dodał. - Nasz wróg już pewnie wie, że nie zdołał nas utopić. 

W tej chwili przypomniało jej się nagle, co przeżyli, zanim zemdlała. W jej umyśle pojawiły się chaotyczne sceny sztormu, gdzie wszystko działo się tak szybko. Oczami wyobraźni widziała nienaturalnie wyglądające błyskawice, które waliły w ich łódź. Tak, jakby miały własną wolę i  chciały ją zatopić. 

Elfkę przeszły zimne dreszcze i to nie dlatego, że jej odzienie było wilgotne, a w powietrzu panował chłód. 

Dotarło do niej, jak bardzo była  bliska śmierci. To, że z burzy wyszli cało, graniczyło z cudem.

I to on ich z tego wyciągnął. 

Po raz kolejny ją uratował, uzmysłowiła sobie. 

- Czy to ona ściągnęła na nas sztorm? - zapytała cicho, przerywając chwilę milczenia. - Wiedźma?

- Nie widzę innego wytłumaczenia - przyznał Halbrand.

Elfka w tym czasie rozejrzała się jeszcze raz dookoła. Zaskoczył ją fakt, że plaża była zupełnie pusta. Nie widziała nigdzie żadnych z ich rzeczy, a wyruszyli przecież z całą górą zapasów, przygotowanych przez mieszkańców Hithrael. 

Wokół nich, obok ogniska,  także nic nie zobaczyła. 

- Nasza łódź… - wymamrotała z trwogą. - Straciliśmy wszystko? 

- Straciliśmy wiele rzeczy, fakt. Ale nie do końca wszystko - odpowiedział, po czym powoli wstał. 

Kamyki zachrzęściły pod jego butami, gdy podszedł bliżej Galadrieli. Stanął przed elfką. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć. Wtedy dodał:

- Wciąż masz Pierścień.

Zaskoczona skierowała wzrok na swoją dłoń. Miał rację. Pomimo wszystkiego, przez co przeszli tej nocy, Nenya wciąż znajdowała się na jej palcu.

W dodatku emanowała blaskiem. Srebrzystą, delikatną poświatą, przypominającą światło gwiazd. 

Skupiła teraz całą swoją uwagę na Pierścieniu. Mocą, którą czerpała z niego czuła, że wróg znajduje się blisko. Bardzo blisko. Czuła, jak Nenya jest wzbudzona - jak niewidzialnie drży, wyraźnie ostrzegając elfkę przed zagrożeniem. Gdy znów zamknęła oczy, niemalże poczuła swoim umysłem czyjąś obecność, jakby znajdowała się z tyłu jej głowy. Była zupełnie obca. Nieznajoma. Przerażająca. 

Elfka czuła się tak, jakby stała tuż nad otchłanią ziejącą nieprzeniknionym mrokiem, w żaden sposób nie mogąc się od niej odsunąć. 

Halbrand wyciągnął dłoń w jej stronę. Galadriela oderwała wzrok od Pierścienia i  niepewnie chwyciła ją. Wtedy mężczyzna pomógł jej wstać. 

Gdy stanęła wyprostowana, trzymał ją jeszcze chwilę za rękę, patrząc jej w oczy. Rozluźniła swój chwyt, a on za to  wzmocnił swój. Zmarszczyła lekko brwi. 

Wówczas spostrzegła, że ból w jej bliźnie zaczyna słabnąć. 

Tak, jak poprzednim razem, przepłynął przez jej ramię, aż do koniuszków jej palców, aż po chwili zniknął całkowicie. Ulatywał z niej. 

Patrzyła na niego ze szczerym zdumieniem. Zaskoczył ją tym. Nie powiedziała przecież nic na temat bólu, a mimo tego wiedział. 

Wiedział, że ją boli. 

Gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie, puścił jej dłoń. Przełknęła z trudem ślinę i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Z jednej strony była wdzięczna, że przyniósł jej ulgę, a z drugiej… bała się.

Co, oprócz bólu, mógł jeszcze umieć wyczuwać? 

- Czas nas goni, Galadrielo - oznajmił, podchodząc z powrotem do ogniska. - Chodźmy.

Gdy zgasił ogień, pierwsze promienie porannego słońca wychynęły znad horyzontu.

 Pomarańczowe, jaskrawe światło oblało sylwetkę mężczyzny sprawiając, że jego wciąż mokre włosy przybrały odcień głębokiej miedzi. Oczy lśniły szmaragdowym blaskiem.

Ale, pomimo tych pięknych barw, wciąż wyglądał na zmęczonego.

Galadriela spojrzała w stronę klifów. Daleko w oddali wznosiło się wysokie, ośnieżone wzgórze. Twierdza Himring - choć elfka pamiętała jeszcze z dawnych czasów, że była ogromna -  z tej odległości wydawała się być maleńka. Jej ruiny były niemalże czerwone w świetle brzasku. 

Nie odwracając od niej wzroku, zapytała, głosem pełnym niepokoju:

- Jak stąd wrócimy?

Nie mieli już łodzi, a wyspa była pozbawiona drzew, z których można by było zbudować choćby prowizoryczną tratwę. Szansa, że znajdowały się tu jakieś inne łodzie, była niewielka. Na wyspie nikt nie mieszkał - była od wieków opuszczona. 

- Zastanowimy się nad tym, jak już będzie po wszystkim. 

W jego głosie był spokój, ale elfce wydawało jej się, że tym razem nie był do końca naturalny. Halbrand zaczął iść przed siebie, tam, gdzie zaczynała się ścieżka prowadząca w górę klifu. 

Galadriela, choć pełna obaw, po chwili ruszyła za nim. 

 

 

 

 

 

Chapter 16: Tol Himling

Chapter Text

“It cannot be seen, cannot be felt,

Cannot be heard, cannot be smelt,

It lies behind stars and under hills,

And empty holes it fills,

It comes first and follows after,

Ends life, kills laughter.”

J.R.R. Tolkien



Gdy szli w głąb wyspy, horyzont  znajdujący się  za ich plecami przybrał szkarłatną barwę. Czerwony świt. 

- Mam złe przeczucia - oznajmiła Galadriela, po tym, jak odwróciła swój wzrok od oślepiających promieni wschodzącego słońca.

Choć były jaskrawe w swojej mocy, nie dawały niemalże żadnego uczucia ciepła. Idący parę kroków przed nią wysoki mężczyzna, którego czarny płaszcz łopotał na silnym wietrze, zwolnił tempa i odwrócił się w jej stronę. Gdy spojrzał ponad jej ramieniem, w jego oczach odbił się blask brzasku.

- Nie podejrzewałem cię o przesądność - odpowiedział po chwili Sauron, obdarzając ją przy tym lekkim uśmieszkiem.

Brzmiał beztrosko. Zastanawiało ją, czy naprawdę nie miał w sobie żadnych obaw, czy raczej tak dobrze potrafił je ukrywać. 

- Nie wierzysz, że czerwony świt niesie za sobą przelaną krew? - spytała go, unosząc lekko brwi. 

- Czasem się to zdarza - przyznał Majar.  - Ale zapewniam cię, elfie, że nie jest to reguła.

Nie odpowiedziała nic, w duchu poddając w wątpliwość wypowiedziane przez niego słowa. Galadriela przeżyła wystarczająco dużo takich poranków, by wiedzieć, co one zwiastują. Nie uznawała tego za przesąd, a raczej wyraźny znak od Bogów, by ostrożniej kroczyć obraną drogą.

Rozległ się nagle cichy trzask, tuż pod butem elfki. Gdy zdziwiona zatrzymała się, by nań spojrzeć, rozpoznała, że nadepnęła na czaszkę. Była niewielka, musiała należeć do jakiegoś niedużego zwierzęcia, może gryzonia. 

Szli dalej, lecz nie minęło dużo czasu, gdy natrafili na swojej drodze na kolejne kości. Najpierw kilkanaście, potem kilkadziesiąt. Było tego mnóstwo

Galadriela ze zdumieniem spoglądała pod nogi, próbując się o nie nie potknąć.

- Dlaczego jest tu tyle szczątek? - spytała w końcu. - Co się stało z tymi zwierzętami?

- Himring było jedynym miejscem, w które okoliczne zwierzęta mogły uciec przed Wielką Falą - odparł po chwili namysłu. - Te, które wyczuły ją odpowiednio wcześniej, zbiegły tutaj. Mnogość tak wielu gatunków na tak małym obszarze nie mogła im zapewnić potrzebnej równowagi do przeżycia. Drapieżniki szybko pozbyły się ofiar. A potem powybijały się nawzajem. 

Z wolna pokiwała głową. Jego wyjaśnienie wydawało jej się rozsądne. Przywołując sobie w głowie mapę dawnego kontynentu, przypomniała sobie, że od północy leżała ogromna, zielona równina Lothlann, a od południa Himlad - wietrzna kraina przecięta przez nurt dwóch wielkich rzek. Miejsce, w którym się teraz znaleźli, było więc ówcześnie jedynym wyżej położonym miejscem w regionie, w które można było się udać w poszukiwaniu schronienia przed zalewającym kontynent morzem. 

- Ta należała do elfa - rzucił Halbrand. 

Kobieta zwolniła. Jej wzrok natychmiast podążył za spojrzeniem mężczyzny. Nieopodal, na wilgotnej ziemi wśród kamieni leżała zżółknięta, pokryta pyłem czaszka. 

Galadriela, w milczeniu, przez długi moment spoglądała na nią. Spodziewała się widzieć takie rzeczy na opuszczonej wyspie, ale mimo tego widok ten sprawił, że coś ścisnęło jej się w żołądku. W końcu odwróciła wzrok i ruszyła dalej. 

Od teraz stąpała ostrożniej, podążając za swoim towarzyszem w cichym zamyśleniu. Co chwilę rozglądała się dookoła. Jej skupiony wzrok przeczesywał uważnie otaczający ich krajobraz, na który w dużej mierze składały się oblodzone skały i potrzaskane głazy. Był surowy i wyblakły, jakby dmące od wieków morskie wichry ogołociły go do cna z wszelkiej zieleni. Wody Beleageru niespokojnie rozbijały się o brzegi wyspy, a ich cichy, odległy szum był jedynym odgłosem - z wyjątkiem nieustającego wycia wiatru -  który docierał do ich uszu.

Dawno temu miejsce to było znane jako stolica Marchii Maedhrosa, najstarszego syna Fëanora. Himring - tak przed wiekami nazywano twierdzę znajdująca się na szczycie wznoszącego się przed nimi wzgórza - była niegdyś potężną fortecą Najwyższego Króla Noldorów.

Dziś wyspa ta zupełnie nie przypominała miejsca, które Galadriela pamiętała z czasów swej młodości, gdy wraz z braćmi odwiedzali swojego kuzyna w trakcie ich dyplomatycznych wypraw na północ. Budynki, które tu niegdyś stały, zostały zburzone w trakcie wojny i zwietrzały pod wpływem czasu, pozostawiając po sobie jedynie ślady fundamentów, niewiele pomagając wyobraźni w odtworzeniu ich dawnych kształtów.  

Gdy mijali ruiny dawnej strażnicy - zaledwie kawałek zwalonego muru z wystającymi kawałkami nadgryzionych zębem czasu desek  - Galadriela zdobyła się na odwagę, by zapytać:

- Gdzie ona jest? - Jej głos był pełen napięcia.

Nawet już nie próbowała specjalnie ukrywać swojego strachu. Domyślała się, że Majar i tak go wyczuwał swoją wrodzoną mocą. 

- Blisko- odparł, patrząc daleko przed siebie i mrużąc przy tym oczy, jakby próbował coś dostrzec.  - Zasłania się za fasadą mroku, który ją otacza,  ale ślad jej mocy jest wyraźny. 

Dreszcze, niczym maleńkie iskry, przebiegły po jej plecach. Zagrożenie znajdowało się coraz bliżej, a oni wciąż nie wiedzieli, z czym będą mieć do czynienia. 

- Zatem… - odchrząknęła -  dlaczego teraz nie zsyła na nas błyskawic?  Jeśli ma nas na wyciągnięcie ręki? 

Jeśli Wiedźma pragnęła się ich pozbyć, gdy przebywali na otwartym morzu, to teraz, gdy znaleźli się na wyspie, powinno być jej jeszcze łatwiej ich zaatakować. 

- Także mnie to zastanawia - odwzajemnił spojrzenie, z cieniem pewnej, nieokreślonej emocji w zielono-bursztynowych oczach. 

W tej chwili Galadrielę zaczęło poważnie zastanawiać, czy sobie poradzą. 

Co jeśli siła ich przeciwnika przewyższy ich własną? Musiała być potężna, jeśli potrafił zesłać na nich sztorm. Nie była to zwyczajna umiejętność, i to nawet wśród takich istot jak Majarowie. 

Czy elfka w ogóle mogła w jakiś sposób wesprzeć swojego towarzysza? Szczerze w to wątpiła. Posiadała Pierścień, lecz wprawdzie mówiąc, jeszcze nie zdążyła poznać w pełni jego możliwości, by wiedzieć, jak je wykorzystać w otwartej walce.  Teraz, zbliżając się do ruin twierdzy, spoglądała na Nenyę, srebrnym blaskiem lśniącą na jej palcu, jej niewidoczne drżenie ostrzegało ją przez nadchodzącym niebezpieczeństwem, niczym cichy szept z tyłu jej umysłu. 

Czy to wystarczy? Próbowała sobie w duchu odpowiedzieć na to pytanie, ale nie podołała. Strach zalegający w jej sercu wzrastał z każdym kolejnym krokiem naprzód. Jakby wkraczali w samą otchłań.

Galadriela czuła się bezbronna. Przy pasie miała tylko swój niewielki sztylet - reszta broni została na łodzi. Jeśli moc Pierścienia zawiedzie, będzie miała dość ograniczoną linię obrony. 

Halbrand szedł naprzód pewnym krokiem. Choć na jego twarzy malował się cień zmęczenia, jakby ucieczka ze sztormu zabrała sporo jego siły, żwawo pokonywał szlak biegnący w górę, na którym nietrudno było stracić równowagę. 

Przez chwilę przyglądała mu się uważnie,  jej rozbiegane myśli mimowolnie skupiły się wokół niego. Galadriela pokładała w nim praktycznie całą swoją nadzieję, że uda im się zrealizować ich misję - to on posiadał siłę, aby stanąć do walki z drugim Majarem -  ale, prawdę mówiąc, wciąż miała w sobie nieustanne wątpliwości dotyczącego jego intencji.  Z tyłu jej głowy krążyła pewna cicha obawa,  że w tym wszystkim Sauron może mieć swoje własne, ukryte motywacje. W końcu nie bez powodu nazywano go Wielkim Zwodzicielem, prawda? Wielokrotnie udowodnił, że w pełni zasłużył sobie na ten przydomek. Dlaczego i tym razem nie miałby jej oszukać? 

Nabrała głębokiego wdechu w próbie odepchnięcia od siebie tych myśli. Dręczyły ją, ale rozsądek powtarzał jej, że powinna je porzucić. Było już zdecydowanie za późno, by móc sobie pozwolić na rozważanie takich wątpliwości. Znalazła się z nim sama na bezludnej wyspie. Zdana na jego łaskę. 

Nie mogła się już wycofać - nie było nawet jak.  Nie miała jak wrócić do domu, na morzu stracili swój jedyny środek transportu. W tej chwili nie posiadała już miejsca w swoim umyśle, by przemyśleć ten problem, ale pamiętała o tej kwestii. I nie dodawała jej ona otuchy.

Galadriela, czując wzbierającą gorycz, wiedziała, że jedyne co jej pozostało, to dokończyć to, co zaczęła. Z nadzieją - choć wątłą - że misja ta rzeczywiście zapobiegnie temu, co tamtej nocy, kilka tygodni wcześniej, zobaczyła w wizjach Saurona.

Że rzeczywiście zapobiegnie katastrofie. Bo jeśli nie…

Nawet nie miała odwagi sobie tego wyobrażać. 

Wiatr wzmógł się. Elfka naciągnęła mocniej kaptur na głowę, by się przed nim osłonić. Marna to była osłona.  Jej płaszcz był wciąż wilgotny od morskiej wody, w kilku miejscach potargany. Równie dobrze mogłaby się go pozbyć. 

Było jej niewiarygodnie zimno, i to pomimo intensywnego marszu pod górkę. 

Obejrzała się jeszcze raz przez ramię. Teraz, gdy słońce wspinało się powoli w górę nieboskłonu, wschodni horyzont przybrał delikatną barwę bladego różu. Nad spokojnymi wodami morza unosiła się szarawa warstwa mgły. 

Galadriela nie była z natury  kimś skłonnym do dramatyzowania, ale w tym momencie przeszła przez z nią myśl, że jeśli ten poranek ma być ostatnim w jej życiu, to dobrze, że przynajmniej jest taki piękny.

Już dawno nie czuła takiego strachu o swoje życie. 

 

*

 

Pewien czas później, gdy znaleźli się na szczycie wzgórza, u stóp ruin twierdzy, słońce skryło się za gęstymi chmurami. Podmuchy wiatru były tu jeszcze bardziej porywcze.  Jego wycie głośne, gdy przedzierał się przez wyrwy i szczeliny w murze opuszczonego zamku.

Twierdza ta niegdyś była potężna. Niestety nigdy nie miała w sobie uroku, którym wdzięczyły się inne znamienite elfie monumenty z tamtej ery.  Została wzniesiona w pragmatycznych celach i jej funkcją nie było cieszenia oka mieszkańców swoim wyglądem, lecz zapewnienie im obrony przed zagrożeniem z Północy. Pomimo upływu lat Galadriela dobrze pamiętała, jak w swej prostocie i surowości budziła respekt wśród Noldorów, pomimo ich upodobania do pięknych rzeczy. Himring przez wieki nosiło tytuł niezdobytej fortecy. 

Ale podczas Wojny Gniewu nawet i to miejsce ostatecznie upadło. 

Sauron powoli przeszedł obok pasa ruin, które dawniej mogły pełnić funkcję przedmurza. Elfka dołączyła do niego po drugiej stronie. Zobaczyła, że mężczyzna odchyla głowę, by popatrzeć w górę. 

- To robota smoka - rzekł. - Tylko ich ogień jest tak gorący, by móc stopić sam kamień. 

Kobieta także uniosła wzrok. Północna ściana zamku była doszczętnie zniszczona, w wielu miejscach odsłaniając wnętrze budowli, gdzie mur był gęsto osmalony czernią.

- Mówisz, jakby wzbudzało to w tobie podziw - odpowiedziała cicho, z nie mając śmiałości mówiąc w tym miejscu głośniej.  

- Bo tak jest - odparł wprost, iskry zatańczyły w jego oczach. - Smoki są interesującymi stworzeniami. 

Elfka pamiętała smoki z dawnych wojen. Wówczas, na szczęście, oglądała je jedynie z daleka.  Określiłaby je raczej jako przerażające, niż ciekawe. Były najstraszliwszymi ze wszystkich stworzeń, z jakimi kiedykolwiek miała do czynienia w swoim długim życiu. Ich obecność na polu bitwy sprawiała, że nawet najdzielniejszych żołnierzy opuszczała odwaga. Siały ogromne zniszczenie. 

- Jeden mnie kiedyś poparzył ogniem - mówił dalej Halbrand, także ściszając nieco głos, gdy szli w głąb murów.   - Pozostała blizna, której nie sposób było zagoić.

- Wciąż ją masz? - spytała bez namysłu, zajęta rozglądaniem się wokół.

Uświadomiła sobie swoje słowa i ugryzła się w język. Zupełnie jej nie interesowało, co mężczyzna ma na ciele. Dlaczego to powiedziała?

- Nie, została razem z tamtym ciałem. - pokręcił lekko głową. Nie patrzyła na niego, a jednak słyszała w jego głosie, że się uśmiecha. - Zabrzmiałaś tak, jakbyś chciała ją zobaczyć. 

Uniosła wysoko brwi, słysząc tą niedorzeczność. 

- Ty natomiast brzmisz tak, jakbyś żałował, że nie możesz mi jej pokazać - rzuciła.

- Być może - mruknął, wciąż z cieniem uśmiechu na twarzy. - Choć raczej by ci się nie spodobała.

Po tych słowach pochylił się i przeszedł przez wielką wyrwę w ścianie jednej z baszt,  która musiała powstać w efekcie silnego uderzenia pociskiem wystrzelonym z katapulty.  Wokół leżały skruszone odłamki skały. Kobieta, podążając za towarzyszem, zrobiła to samo. Będąc niższą od niego, wystarczyło, że ugięła kark. 

Znaleźli się po wewnętrznej stronie muru obronnego, w cieniu jego korytarza. Wyjący, lodowaty przeciąg gwałtownie zdmuchnął Galadrieli kaptur z głowy. Strugi bladego światła przebijały się przez szczeliny w popękanych ścianach. Kurz unosił się w powietrzu. 

Halbrand zwolnił kroku, gdy znaleźli się przy kolejnym przejściu, aż zatrzymał się całkowicie przy jego krawędzi. Elfka nie spodziewała się tego i wprawie wpadła na mężczyznę. 

Wychylił się nieco, po czym po chwili pewnym krokiem wyszedł z cienia murów. Galadriela, choć z zawahaniem, zrobiła to samo. 

Znaleźli się na dziedzińcu podzamcza. 

Serce dudniło jej głośno, w szybkim rytmie, kiedy się rozglądała. Po czym na chwilę zamarło. Jej spojrzenie zatrzymało się w miejscu przy schodach, gdzie leżała oparta o mur para szczątek. 

Na szkieletach wciąż znajdowała się zbroja - spod pozłacanych, noldorskich hełmów bił cień pustki czarnych oczodołów czaszek poległych przed wiekami żołnierzy. 

Próbowała oderwać od nich wzrok, ale nie potrafiła. Bo jej ciało i duszę ogarnął nagle przeraźliwy, obezwładniający chłód.  

To skrajnie nieprzyjemne uczucie było jej znajome - doświadczyła go już kiedyś. Ostatnim razem było jej tak zimno w Forodwaith, gdy poprowadziła swój oddział aż do ruin dawnej siedziby Morgotha.  Zalegające tam echa sił Ciemności były wciąż silne i wysysały energię życiową z niej i jej towarzyszy, roztaczając ich w żyłach przeraźliwe zimno. Wówczas nawet sam ogień bijący z ich pochodni tracił swą moc. Nie mogąc tam długo wytrzymać, byli zmuszeni do wycofania się, by ocalić się przed zamarznięciem. 

Tol Himling nie było aż tak daleko na północy. Nie było nigdy pod władzą Morgotha. 

A jednak, uświadomiła sobie z przerażeniem elfka, chłód był tak samo silny, jak wtedy. 

Usłyszała, że Halbrand staje obok niej. Kątem oka widziała, że spogląda w jej stronę. Dopiero wtedy udało jej się odwrócić wzrok od szczątek. Oparła drżącą dłoń o rękojeść sztyletu, gotowa w każdej chwili go wyciągnąć z pochwy. 

- Czuję… - zaczęła mówić, ale nie potrafiła dokończyć. 

Trudno jej było oddychać. Jej klatka piersiowa i gardło były ściśnięte ze strachu, jakby ktoś ją owinął ciasno sznurem. Panika rozlewała się po jej ciele jak trucizna.

- Ja też to czuję - przyznał mężczyzna, cicho. 

W jego głosie wybrzmiewała wyraźna nuta napięcia. Rozejrzał się wokół, a wtedy wiatr dmący wśród ruin twierdzy wzmógł się gwałtownie. Był tak lodowaty, jakby niewidzialna siła wepchnęła ich nagle pod taflę zamarzniętego jeziora. 

Po czym nagle… ucichł. 

- Ciemność jest tutaj - powiedział Halbrand, dobywając nagle miecza. 

W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że elfka wyciągnęła swój sztylet.  Napięta jak struna, odwróciła się.

Po czym ujrzała coś, czego nigdy jeszcze wcześniej nie widziała. I to  nawet w najbardziej niepokojących koszmarach. 

Z kolejnym podmuchem wiatru cienie zalegające u stóp murów wydłużyły się i pogłębiły. I zaczęły się… poruszać.

Dwa uderzenia serca później wyłoniły się z nich sylwetki.  Mroczne, półprzezroczyste postacie. Ich oblicza były zapadnięte, skóra naciągnięta i cienka. Gdy zjawy otwierały oczy, widać było tylko bijący z nich fioletowy blask. 

Pojawiało się ich coraz więcej. Policzyła je szybko, ale gdy doszła do ostatniego, siódmego, z cienia nieopodal zmaterializowały się dwa kolejne. Drżącą dłonią ściskała sztylet tak mocno, że jej knykcie stały się białe. Pierścień na jej dłoni rzucał srebrne światło, odbijające się od ostrza. 

Z głęboką trwogą spoglądała na jedną ze zjaw -  na tą, która była najbliżej. W ręce trzymała zakrzywiony miecz pokryty rdzą.  Rozpoznała stworzenie po jego zdeformowanych rysach twarzy i wystających kłach. To był ork. Jego duch.  

Zaatakował z prędkością, której się nie spodziewała. 

Widziała jak uniesiona, przezroczysta ręka z mieczem opada prosto w jej stronę. Choć elfkę ogarnął strach, jej nogi zareagowały natychmiast. Zrobiła unik w bok, a wtedy świsnęło ostrze Halbranda i z głośnym szczękiem skrzyżowało się z bronią zjawy. Mężczyzna odepchnął ją. W międzyczasie drugi upiór zbliżył się i z grymasem na twarzy zaatakował Majara z drugiej strony. Mężczyzna uchylił się zwinnie i zadał błyskawiczny cios. 

Jego miecz przeszedł przez ducha jak przez powietrze, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy.

Upiór wyszczerzył zęby i zaśmiał się. Odgłos ten był okropny, kłuł elfkę w uszy, ranił ją w umyśle. 

Usłyszała, jak jej towarzysz klnie pod nosem. Nie znała tych słów, ale wiedziała, że to Czarna Mowa. 

Sparował kolejny cios, który nadszedł z jego prawej. Rozległ się szczęk stali. 

Wtedy Majar szybko uniósł drugą dłoń. Rozległ się huk i nagle upiór pofrunął gwałtownie kilkanaście metrów do tyłu, jarząc się ostrym blaskiem, jego przeraźliwy wrzask rozdarł powietrze. Galadriela powiodła za nim spojrzeniem, ale nie zdążyła zobaczyć, gdzie się znalazł. Pozostałe zjawy zbliżyły się. Czując ich przerażający wzrok na sobie, miała wrażenie, jakby krew zamarzała jej w żyłach. Uchyliła się przed jednym ciosem, drugi sparowała sztyletem, ale z trudem. Odskoczyła w bok, by nie zostać trafiona morgensternem. Najeżona szpikulcami kula na długim łańcuchu minęła jej czoło zaledwie o cal. Upiór, który ją dzierżył, został nagle z mocą odrzucony w stronę muru, gdy Halbrand spojrzał w jego stronę. Oczy Majara były ciemne.  

Kolejny atak nadszedł zza jej pleców i zdążyła się przed nim osłonić tylko dlatego, że w porę usłyszała świst miecza. Duch orka warknął, robiąc kolejny zamach. Zablokowała cios, ale nagle coś z boku zwaliło ją z nóg. Sztylet z łoskotem wypadł jej z dłoni, gdy straciła równowagę. Odepchnęła się szybko od ziemi, żeby się podnieść, ale usłyszała kolejny  świst nad swoją głową. Przeturlała się na bok, tak jak jej instynkt podpowiadał. Ostrze zjawy musnęło jej ramię, rozcinając materiał płaszcza. Pomimo zimna poczuła pieczenie i wilgoć cieknącej krwi. Choć było to tylko draśnięcie, ból był silny. Halbrand w międzyczasie obezwładnił następnego upiora, którego krzyk sprawił, że kobiecie zadzwoniło w uszach z mocą, od której zwykły śmiertelnik mógłby ogłuchnąć. Galadrieli udało się podnieść swój sztylet. Wstała. W jej kierunku obróciła się kolejna zjawa. 

Duch dzierżył uniesiony, dwuręczny miecz.

Otworzyła szerzej oczy, gdy wziął zamach. Nie zdołałaby tego sparować sztyletem.  

Jakaś niewidzialna moc kazała jej unieść drugą dłoń. Nenya zajaśniała, jej ostre światło stało się białe, niemalże tak silne, jak światło słońca. Upiór zmrużył błyszczące fioletem oczy i wydał z siebie rozdzierające zawodzenie. Galadriela musiała się powstrzymać, by nie zatkać dłońmi uszu. Trzymała rękę wysoko w górze i z lekkim wahaniem zrobiła krok naprzód. Pierścień rozjaśnił się jeszcze bardziej. Szkaradna zjawa cofnęła się parę kroków w tył.

Sauron skierował spojrzenie w ich stronę. Rozległ się huk. Siła eksplozji była niespodziewanie duża. Galadriela zatoczyła się do tyłu. 

Oddychała szybko. Uniosła sztylet wyżej. Omiotła wzrokiem przestrzeń dookoła w poszukiwaniu wrogów, w każdej chwili gotowa zrobić unik. Zobaczyła jednak, że pozostałe upiory zdążyły polec już z ręki jej towarzysza. Spojrzała na niego z wyraźnym zaskoczeniem. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy elfka poczuła, jak coś chwyta ją z tyłu za ramiona i ciągnie za sobą. 

Dotyk zjawy był bolesny. Silny, niczym imadło.  Jednocześnie parzył ją i mroził. Syknęła z bólu. Poczuła ostrze na swoim gardle, przyciśnięte mocno do jej skóry. 

Elfka szarpnęła się, ale przeciwnik był silniejszy. Unieruchomił jej ręce tak, że nie miała jak się poruszyć. Żelazo dotykające jej gardła było zimne, jakby było wykute z lodu. W tej chwili czuła bicie swojego serca w całym swoim ciele. Szum krwi pędzącej przez jej żyły niemal zagłuszył słowa upiora:

- Jest już za późno, Czarnoksiężniku - tuż obok jej ucha rozległ się głos, który, ku jej zaskoczeniu, był kobiecy i melodyjny. Nie znała go. Była prawie pewna, że przez zjawę przemawia w tej chwili ktoś inny. - Możecie próbować walczyć, ale na marne. Ściągniecie jedynie na siebie śmierć. 

Wzrok Galadrieli opadł w dół, gdzie ostrze naciskało na jej grdykę. Nie miała odwagi oddychać, bojąc się, że przy najmniejszym poruszeniu natnie się na broń. 

Odszukała spojrzeniem Halbranda. Stał nieruchomo parę metrów dalej. Jego szczęka była zaciśnięta, między brwiami widniała zmarszczka. Przez ułamek sekundy patrzyli w sobie oczy. 

Poczuła pewny ruch ręki upiora. Elfka zacisnęła powieki, gdy poczuła, jak broń zaczyna napierać mocniej  i rozcina jej delikatną skórę. 

W chwili, gdy gorąca krew trysnęła z jej szyi, upiór niespodziewanie zamarł. Jego uścisk rozluźnił się, puścił ją. Kobieta opadła twardo na ziemię, uderzając boleśnie kolanami w bruk. 

Z paniką przycisnęła dłoń z Nenyą do krwawiącej rany. Patrzyła, jak zjawa wykrzywia twarz w grymasie. Jej ręka drżała wyraźnie z wysiłku, gdy próbowała powstrzymać niewidzialną siłę. Nie zdołała jednak. Duch obrócił swój miecz, ostrzem do siebie, i wbił go szybkim ruchem w swoją klatkę piersiową, przebijając najeżoną kolcami zbroję i warstwę czarnej kolczugi. 

Błysnęło ostre światło, gdy upiór zaczął się dematerializować. Jego sylwetka migotała. Wrzeszczał potwornym rykiem, kobieta aż skuliła się, nie mogąc wytrzymać hałasu.  

Rozległ się huk. Widmo rozpłynęło się w powietrzu. 

Wtedy nastała cisza. 

Elfka oddychała szybko. Między jej palcami ciekła lepka, gorąca posoka. Wypływała z rany strugami, w szybkim tempie. Szybciej, niż powinna. 

Sauron natychmiast ruszył w jej stronę. Kucnął obok i chwycił ją za ramię. Pomógł jej oprzeć się plecami o zimny mur. 

Kątem oka widziała, jak nieopodal w podobnej pozycji leżą szczątki elfich żołnierzy. Gdy sobie uświadomiła, że ona także może zaraz być martwa, żołądek podszedł jej do gardła. Było jej niedobrze. 

- Galadrielo. Patrz na mnie. 

Poczuła na swoim podbródku dotyk dłoni mężczyzny. Delikatnie skierował jej twarz w swoją stronę. Trudno jej było skupić wzrok na nim. Zamrugała, próbując utrzymać kontakt wzrokowy. Zaskoczyło ją, że dostrzegła w jego  oczach zmartwienie.

- Uciskaj mocno - powiedział, pomagając jej utrzymać dłoń przy szyi. - Oddychaj powoli.

W pierwszym odruchu chciała pokiwać głową, ale rana bolała ją tak bardzo, że nie zdołała się poruszyć. Próbowała skupić się na oddechu. Nabrała powolny, głęboki wdech i powoli, choć nieco urywanie, wypuściła powietrze z ust. Zamknęła oczy.

- Nie - usłyszała natychmiast. - Patrz na mnie. 

Poczuła na swoich policzkach chłód wiatru. Z trudem uniosła powieki. Dostrzegła, że od Pierścienia bije srebrna poświata. Nie była tak jasna, gdy podjęła próbę obrony przed zjawą, ale wciąż silna. Czuła, jak jego Moc sięga w jej ciało i duszę, roztaczając po jej skórze delikatne mrowienie. Mężczyzna wciąż przykrywał jej dłoń swoją, uważnie obserwując twarz kobiety. Nie była pewna, jaka część magii pochodziła od niego, a jaka od Nenyi , ale ból po chwili nieco zelżał. Krew wciąż ciekła, ale już nie takim wartkim strumieniem, jak jeszcze parę oddechów wcześniej. 

Minęło jeszcze kilka chwil, aż mężczyzna puścił ją i odsunął się nieco. Wciąż z dłonią przyciśniętą do rany, patrzyła, jak Halbrand wstaje i podchodzi do swojego miecza, który leżał nieopodal na ziemi. Podniósł go, wytarł z pyłu i wsunął z powrotem do pochwy. Powolnym krokiem poszedł w miejsce, gdzie spoczywał sztylet upuszczony wcześniej przez elfkę. Schylił się po niego i okręcił go w dłoniach. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Przez chwilę przyglądał się ostrzu w milczeniu, po czym uniósł wzrok na obserwującą go kobietę.  

Jego wyraz twarzy był śmiertelnie poważny. 

- Zdaje się, że mamy większy problem, niż przewidywałem - odezwał się, głosem niższym niż zazwyczaj. 

Galadrieli udało się nieco uspokoić, ale wciąż miała obawę, by się odezwać. Krew na szczęście przestała już ciec.  Rana powoli goiła się pod wpływem magii. 

Patrzyła więc na niego w ciszy, z niepokojem oczekując kolejnych słów. 

- Ścieżki losu przez długi czas były przede mną ukryte, ale teraz zaczynam dostrzegać, dokąd biegną. Widzę, która droga poprowadzi nas w światło, a która w mrok. 

Zmarszczyła brwi. 

- Co to… znaczy? - zdołała wychrypieć. 

Jego ramiona uniosły się lekko, gdy nabrał głęboki wdech. Gdy wypuścił powietrze, z jego ust uciekła para. 

- Miałem nadzieję, że nie będę cię musiał do niczego zmuszać - mówił. -  Widzisz, nigdy tego nie zrobiłem i nigdy nie zamierzałem nakłaniać cię do swojej woli. Myślałem, że po prostu poczekam, aż sama będziesz na to gotowa. Pozwoliłem sobie mieć także cień szansy, że nasz wróg nie będzie aż tak… silny. Że wystarczy mi jedynie twoja obecność. 

Odwrócił wzrok. Spoglądał gdzieś w dal, jak czasem miał zwyczaju. Jakby widział coś, co było poza jej zasięgiem.

- Dużo mi to daje - ciągnął. - Lśnisz jasno. Nie widzisz tego, ale twój blask rozświetla mrok, gdziekolwiek jesteś. Myślałem, że to wystarczy.  Ale… potrzebujemy czegoś więcej. 

Popatrzył znów na nią i podszedł bliżej. Jego nieodgadniony wzrok wyrażał zarazem wszystko i nic jednocześnie. Serce elfki znów przyspieszyło. Spoglądała na niego ze strachem, niewiele rozumiejąc. 

- Musimy się związać, Galadrielo - powiedział. 






Chapter 17: Wiedźma

Chapter Text

W ciszy, która nastała, słyszała jedynie głośne dudnienie jej własnego serca. Gdy ponownie uniosła wzrok i spojrzała w oczy jej towarzysza -  o barwie nieco ciemniejszej niż zwykle, jakby zaszły cieniem.

Choć milczał, jego słowa wciąż wybrzmiewały echem w jej umyśle, gdy próbowała je zrozumieć. 

- Co zobaczyłeś? - zapytała w końcu. Gardło piekło ją rozdzierającym bólem, gdy mówiła. - Powiedz mi, kto jest wrogiem?

- Ktoś, kto był niegdyś moim sprzymierzeńcem  - odrzekł Sauron, robiąc powolny krok naprzód. - Bliskim przyjacielem.

Kobieta spróbowała się podnieść. Choć z trudem, udało jej się wyprostować. Jej zakrwawione dłonie zostawiły ciemne ślady na ścianie. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła, że jej cała klatka piersiowa jest zbroczona krwią. 

-  Jesteś przecież Czarnoksiężnikiem - nabrała tchu. Potok słów uciekł z jej ust: - Tak łatwo pokonałeś te… upiory. I uratowałeś mi życie, wtedy i teraz… 

- Galadrielo - przerwał jej, twardym głosem, kręcąc przy tym lekko głową. - Po tym, jak się odrodziłem,  nie odzyskałem jeszcze w pełni dawnych sił. Wiem to, bo nasza ucieczka z łodzi pochłonęła znacznie więcej energii, niż sądziłem. 

Otworzyła szerzej oczy. Teraz zaczynała rozumieć dlaczego widziała cienie pod jego oczami. Skąd ten zmęczony wyraz twarzy, który ją zastanawiał odkąd przybyli na wyspę. 

- Czy Wiedźma naprawdę jest potężniejsza od ciebie?  - spytała, przełykając ślinę. Gardło miała tak mocno ściśnięte, że mówiła z trudem.

- Nie - odpowiedział.  - Ale ma broń, której nie dam rady pokonać. 

Spojrzała na niego z przerażeniem, które coraz bardziej, coraz głębiej ogarniało jej niespokojną duszę.  Wiatr się wzmógł, przynosząc z sobą kolejny podmuch nieprawdopodobnego zimna. Kobieta aż zadrżała.

- Broń? - szepnęła.

- Pradawny artefakt, który należał do Morgotha - mówił. -  Wykuty z Ciemności, by wprawiać ziemię w drżenie i przyzywać gromy. Oraz umarłych. 

Słowa te sprawiły, że z elfki ulotniła się ostatnia resztka odwagi. 

Sauron zaczął iść w jej stronę, jego buty chrzęściły w żwirze. Spojrzał z uwagą na jej sztylet, który wciąż trzymał w swej dłoni. 

- Potrzebuję twojej siły - powiedział mężczyzna. - Inaczej oboje zginiemy. Ty - po sam kres świata będziesz bezczynnie oczekiwać na jego koniec w Domu Mandosa. Ja zaś, na kilkaset lat, a być może na dłużej, zostanę pozbawiony fizycznego ciała. Przez ten czas będę zaledwie duchem niezdolnym powstrzymać już dalszego biegu wydarzeń. I wizje, które znamy, dopełnią się.  

Gdy stanął przed nią, Galadriela poczuła, jak jej nogi stają się słabe. Przed jej oczami, jak żywe, stanęły obrazy, które widziała tamtej nocy na wybrzeżu Lindon. 

Wizje końca świata. Dagor Dagorath.

- Nie zamierzam pozwolić nam na klęskę - rzekł do niej zdecydowanie. 

Po tych słowach mężczyzna zdjął rękawicę i rzucił ją na ziemię. Wyciągnął lewą dłoń przed siebie i zbliżył lśniące ostrze do swojej skóry.

- To naprawdę jedyna droga? - odezwała się prędko Galadriela, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.

Sauron po chwili ciszy uniósł swój wzrok. 

- Nie ma innej, która da nam szansę - odparł. 

Wykonał powolny ruch, tworząc płytkie nacięcie. Ogarnięta niepokojem głębszym niż otaczające ich morze, kobieta patrzyła, jak na jego dłoni pojawia się cienka strużka krwi. Była ciemniejsza od zwykłej. 

Była czarna .

Opuścił nieco krwawiącą rękę, po czym obrócił sztylet i podał go elfce, lśniącą rękojeścią zwróconą w jej stronę. Wahając się, po chwili ujęła drżącą dłonią za uchwyt. Wydawał się cięższy niż zwykle. 

Zapomniała jak się oddycha. Sidła strachu bezlitośnie zacisnęły się wokół jej całego ciała. Każde uderzenie jej serca nadchodziło z wielką siłą.

Patrzyła na ostrze, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Myśli pędziły przez jej umysł z prędkością błyskawicy przecinającej niebo, próbując znaleźć jakiekolwiek inne wyjście z tej sytuacji.  Ale serce podpowiadało jej, że go nie ma. 

Uniosła lewą dłoń, sztywną od panującego chłodu. Przytknęła zimne ostrze do skóry. Lecz przed przecięciem jej, powstrzymała ją nagła, cicha myśl. 

Co jeśli on kłamie? 

Jeśli znów mnie zwodzi?

- Galadrielo - usłyszała wówczas jego zniecierpliwiony głos. - Nie mamy już czasu. 

Co jeśli to zaplanował?

Z trudem podniosła wzrok. Przez moment patrzyła mu w oczy, a wtedy wypaliła z siebie:

- Nie - nieświadomie cofnęła się nieco. - Nie mogę. Skąd… skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę?  Już raz oszukałeś i wykorzystałeś mnie, a skończyło się to tragedią która… - na moment załamał jej się głos. 

Kolejne słowa nie chciały już jej przejść przez gardło. Ale Sauron wyglądał tak, jakby doskonale wiedział, co chciała dalej rzec. 

Spoglądał na nią w ciszy. Spodziewała się, że wzbudzi w nim gniew, lecz tak się nie stało. 

- Zaufaj mi - poprosił łagodnie, lecz z naciskiem. Zbliżył się o krok. - Choć raz.

Ponownie spojrzała na sztylet.

- Nie potrafię - powiedziała z goryczą, niespodziewanie czując piekącą wilgoć w oczach, gdy zaczęły napływać do nich łzy.   

Nabrała głęboki wdech , gdy nagle coś odwróciło uwagę jej towarzysza. Oderwał od niej wzrok i zwrócił go gdzieś w bok, za nią. Na jego czole wykwitła zmarszczka. 

- Zupełnie ci się nie dziwię - gdzieś z tyłu rozległ się kobiecy głos. - To ostatnia osoba, którą chciałabyś obdarzyć zaufaniem, moja droga.

Galadriela zamrugała zaskoczona i  obróciła się gwałtownie. Szukała wzrokiem źródła głosu, lecz nie zdążyła nikogo zobaczyć.

Bo nagle rozległ się huk i jakaś niewidzialna siła porwała ją w powietrze. 

Czuła, jak jej ciało mknie bezwładnie przez przestrzeń. Po czym z impetem spadła na ziemię. Pod wpływem siły przeturlała się jeszcze dwa razy, aż uderzyła ciężko w mur. 

Przez krótki moment leżała nieruchomo, w szoku, aż nadeszła fala bólu.  Otworzyła oczy i z sykiem wciągnęła powietrze. Policzek i skroń elfki były zdarte do krwi, jej ramię pulsowało przeszywającym bólem.  Z jękiem próbowała się podnieść, ale oszołomiona, nie miała siły. Czarne mroczki tańczyły przed jej oczami, gdy starała się coś dostrzec przed sobą.

Przetoczyła się na bok. Zdołała zobaczyć, że jej towarzysz spogląda wprost ku niej. Nie poruszył się, choć wyglądał, jakby chciał ruszyć w jej stronę. Jego szczęka była zaciśnięta, dłoń spoczywała na rękojeści miecza, jakby gotowa w każdej chwili go dobyć. 

Powoli odwrócił wzrok, gdy smukła i  wysoka postać, odziana w czarną, sunącą bezgłośnie po ziemi suknię zaczęła iść prosto w jego kierunku. 

W ręce trzymała broń.

- Co się z tobą stało, Mairon ? - odezwała się kobieta.  Jej głos był melodyjny i słodki, poufały wręcz. - Miałam cię za kogoś rozsądniejszego. Naprawdę chciałeś połączyć krew z tym… stworzeniem ? I zerwać więź, która od tysiącleci łączy cię z naszym panem?

Nieznajoma istota spojrzała przelotnie w stronę elfki. Miała długie, ciemne włosy i piękną, choć bladą jak upiór twarz. Jej przenikliwe oczy nawet z tej odległości zdawały się bić zimnem. Zimnem, które było jeszcze gorsze od mrozu na Forodwaith. 

Galadriela, czując jak krew w jej żyłach zamarza, poznała, że dzierżona przez nią broń to w istocie ogromny młot. 

I wydawało jej się, że już kiedyś ją widziała. Wiele wieków temu.

- Ta więź już od dawna nie istnieje, Thuringwethil - odrzekł Sauron. Jego głos był spokojny, ale wybrzmiewała w nim nuta groźby. - Zdążyłem w tym czasie zginąć i powstać na nowo. Została zerwana.

- Och - czarnowłosa wyszczerzyła zęby w uśmiechu, podchodząc jeszcze bliżej, aż przystanęła w miejscu. Emanowała z niej pewna mroczna, niepokojąca  energia. Cienie wokół niej zdawały się być pogłębione, jakby pochłaniały światło.  - To tak jak ja. A jednak, to ja pozostałam wierna. Wierna ponad śmierć, tak jak przysięgałam u zarania dziejów. Tak jak oboje przysięgaliśmy.

Wiatr zawodził, gdy mknął przez szczeliny w murach ruin. 

- Dlaczego więc nie uklękniesz? - mężczyzna zadał jej pytanie, unosząc podbródek nieco wyżej, by spojrzeć na Wiedźmę spod lekko przymrużonych powiek. - Ominęła cię wieść, że cała spuścizna Melkora przypadła mi? 

- Nie cała - wysyczała w odpowiedzi Thuringwethil.  Jej głos nie brzmiał już tak słodko, gdy zabarwiła go nienawiść. - Miałeś jedynie strzec jego dziedzictwa, a nie je przejmować i nazywać swoim, samozwańczy królu. Wielu wśród dawnych sług naszego pana nie uznaje cię za nowego władcę. 

Z każdym kolejnym słowem brzmiała coraz bardziej upiornie. 

- I nigdy cię nie uznamy, kiedy już wiemy, że jego powrót jest nieunikniony. I bliski.

Mężczyzna nie odpowiedział, a cicho zaśmiał się pod nosem, choć nie było w tym geście ani cienia wesołości. Wręcz przeciwnie. 

- Zobaczymy. Powiedz lepiej, skąd masz Grond ? - zapytał śmiało, przechylając głowę w bok.  - Wiele lat poszukiwałem tej broni, a jednak nie udało mi się jej odnaleźć.

Przy kolejnym podmuchu wiatru włosy Wiedźmy zafalowały, a poły jej sukni zakołysały się. 

- Najwyraźniej nie szukałeś zbyt dokładnie, kochany.  

Tym razem Sauron wykonał krok w przód. 

- Oddaj mi ją - powiedział - I porzuć to całe przedsięwzięcie, które rozpoczęłaś. Co właściwie pragniesz zyskać? Naprawdę tak tęskno ci za mistrzem, Thuringwethil? Do bycia zaledwie robakiem znajdującym się pod jego butem? Wypominasz mi brak rozsądku, ale to ty pragniesz z powrotem sprowadzić chaos i zniszczenie do tego świata. Do świata, w którym ja zaprowadziłbym porządek oraz pokój.  

- Porządek i pokój - parsknęła Wiedźma. - Cóż za frazesy. Istoty Ciemności wcale tego nie pragną, kochany. Pragniemy wolności.  Twoja władza nas by jej pozbawiła. 

W trakcie ich wymiany zdań elfka zdołała cicho podnieść się do siadu i chwycić za leżący nieopodal sztylet. 

Kobieta w czerni ponownie uśmiechnęła się. 

- Możesz zresztą zapytać o zdanie na ten temat  naszego przyjaciela. Gdy już się obudzi. 

- Masz ostatnią szansę, żeby to zatrzymać - rzekł Sauron, stanowczo. - Oddaj Grond i pozwolę ci stąd odejść wolno. Jeśli nie, będę musiał oddzielić twoją duszę od ciała. Chyba już wiesz, jakie to nieprzyjemne. 

- Brzmisz tak, jakbyś chciał, żebym się ciebie bała - odrzekła, jej głos na powrót stał się słodki.  - Lecz wydaje mi się, że ty masz więcej powodów do zmartwień. 

Elfka, nie mając nawet odwagi głośniej zaczerpnąć tchu,  wstała powoli, podpierając się ściany. 

- Jednego powodu mogę pozbawić cię już teraz  - rzuciła kobieta, odwracając twarz prosto w jej stronę. - Co ty na to?

Sauron także spojrzał na nią. Galadriela zamarła w bezruchu. Czując na sobie wzrok obu Majarów poczuła się nagle bardzo mała. I słaba.

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. 

Mężczyzna wyciągnął klingę, której ostrze rozbłysło żywym ogniem,  a Wiedźma uniosła dzierżony w dłoniach młot. Niebo gwałtownie przybrało ciemną barwę ponurej szarości, gdy chmury skłębiły się gęsto nad ich głowami. Zrobiło się bardzo ponuro, jakby zapadł zmrok.

Sauron wziął szybki zamach, by uderzyć w przeciwniczkę, a wtedy ona zrobiła sprawny unik i fioletowa, oślepiająca błyskawica z głośnym hukiem rąbnęła w sam środek dziedzińca fortecy. 

Gwałtownie zatrzęsła się ziemia. I jak zaczęła, tak nie przestała.

Wszystko drżało. Galadriela oparła się dłonią o mur, by nie przewrócić się. Pył zaczął sypać się na jej głowę. Uniosła wzrok i zobaczyła, jak kamienna ściana zaczyna się kruszyć. Odsunęła się, by uniknąć uderzenia spadającej cegły.

Wtedy nastąpił jeszcze silniejszy, głośny wstrząs, który tym razem zwalił ją z nóg. Rozciągającą się przed nią przestrzeń przecięła gruba, postrzępiona szczelina. z każdą sekundą pojawiały się kolejne pęknięcia, wszystkie z nich, niezwykle głośne, brzmiały jak łamane kości. 

Ziemia zaczęła się rozstępować. 

Uciekaj stąd , usłyszała jego głos w swoim umyśle.

Z przerażeniem popatrzyła na mężczyznę, na jeden krótki moment. W jego oczach widziała ponaglenie. 

Puściła się biegiem - w chwili, gdy kolejna błyskawica uderzyła w ziemię tuż obok. 

Pospiesznie włożyła sztylet do pochwy przy pasie i przyspieszyła. Biegła tak szybko, ile miała siły.  A po sztormie, walce z upiorami i upadku, nie miała jej za wiele.

Przemykając przez ciemny korytarz, drogę oświetlał jej blask Nenyi. Światło rzucało wokół długie, ruchome cienie.

Przebiegła prędko przez łącznik, którym weszli wcześniej na dziedziniec, słysząc w tyle ogłuszające odgłosy gromów i wybuchów. Gdy wypadła za wewnętrzny mur, poczuła zapach dymu. Na moment zwolniła. Ukradkiem obejrzała się przez ramię. 

W górze widziała płomienie, którymi zajęły się drewniane elementy fortecy. Szara, gęstniejąca zasłona dymu zaczęła przesłaniać jej widok, ale zdołała dostrzec, jak z hukiem walą się kolejne części zamku, wzbijając w powietrze kolejne, wielkie kłęby kurzu. Ziemia pod jej stopami nieustannie drżała. 

Wznowiła ucieczkę. Przez moment biegła wzdłuż muru, aż dotarła do jednej ze szczelin. Czując, jak głośno bije jej serce, schyliła się i przeszła przez nią. 

Wtedy pojawił się błysk i rozległ się ogłuszający huk.   W ścianę walnęła błyskawica. 

Zdążyła wybiec z przejścia w ostatniej chwili, gdy zawaliło się tuż za nią. W jej głowie rozlegało się bolesne dzwonienie. 

Czując ciepłą strużkę krwi spływającą jej po szyi, z miejsca gdzie zdarła sobie przy upadku skórę, pędziła dalej.  

Minęła ostatnie części ruin i puściła się w dół wzgórza, gorączkowo zastanawiając się, co właściwie powinna zrobić. 

Sauron walczył sam z Wiedźmą. Co się stanie jeśli, tak jak twierdził,  nie zdoła jej pokonać? Zerkając przez ramię na chaos rozgrywający się u stóp fortecy, zaczęła czuć, że być może to ona popełniła błąd, wahając się przed połączeniem mocy z mężczyzną. Rozdarta, nie wiedziała już zupełnie co tym wszystkim myśleć. Strach, który ją zdjął, zawrócił jej w głowie, tworząc nieprawdopodobny mętlik. Zaczęła ogarniać ją panika. Spojrzała rozpaczliwie na Pierścień, nie wiedząc, co począć. 

Nagle w górze zobaczyła jakąś ciemną smugę -  wielkiego ptaka. Odchyliła głowę bardziej, żeby mu się przyjrzeć. 

Zanurkował prosto w stronę ziemi i po chwili Galadriela wiedziała już, że to wcale nie był ptak. Postać w czarnej, postrzępionej sukni, z wielkimi, żylastymi skrzydłami jak u nietoperza trzymała w ręce młot. To była Thuringwethil.  Elfka myślała już, że upiorzyca uderzy w powierzchnię, gdy jej upiorne skrzydła nagle  rozwarły się szeroko i załopotały, spowalniając jej upadek. Obróciła w ręku Grond i z impetem uderzyła nim w ziemię. 

Uderzenie wywołało potężny huk o sile kilku błyskawic. Fala uderzeniowa, która nadeszła, niemal zwaliła Galadrielę z nóg. Zatrwożona widziała, jak Wiedźma, czarna plama na tle burzowych chmur,  ponownie wzbija się w powietrze. 

W miejscu, w którym Grond zetknął się z ziemią, zaczęła się ona zapadać. 

Powstająca wyrwa z każdą chwilą stawała się coraz większa, jakby znajdująca się pod powierzchnią ukryta siła zaczęła pochłaniać znajdujące się ponad nią skały i grunt. Pod wpływem drżenia ze wzgórza zaczęły staczać się ogromne głazy i kamienie, zaś znajdujące się nieopodal ruiny wieży strażniczej zatrzęsły się w posadach. 

Przerażona Galadriela nie wiedziała, w którą stronę poleciała Wiedźma - zbyt szybko zniknęła jej z oczu - więc gdy instynktownie powzięła ucieczkę w stronę południowej części wyspy, patrzyła co chwilę ku niebiosom,  obawiając się ataku z powietrza. Szybko jednak zrozumiała, że to zapadająca się ziemia jest większym zagrożeniem, gdy zobaczyła pękające wyrwy pod swoimi stopami i powiększającą się, czarną przepaść za swoimi plecami. Gdzieś w oddali walnął grom, a wtedy elfka poczuła, jak grunt ucieka jej spod pięt. W następnej chwili leciała w dół.

Z jej ust uciekł krzyk, gdy próbując się czegokolwiek złapać, nie natrafiła na nic. Spadała, nabierając prędkości i widząc w dole pod sobą nie ciemność, a rzekę lawy z buchającymi w górę płomieniami. 

Gdy myślała, że to jej koniec, poczuła nagle uścisk na swoim ramieniu. Coś porwało ją w górę. 

Rozejrzała się, ale świat już nie wyglądał tak, jak wcześniej. Znajdowała się w jakiejś gęstej, ciemnej przestrzeni, wypełnionej szarą mgłą. Postać trzymająca ją za rękę była oślepiająco świetlista i poruszała się niezwykle szybko. Gdy znaleźli się na powierzchni, Galadriela zobaczyła dookoła przezroczyste, lśniące delikatnym blaskiem sylwetki. Zdawało jej się, że mają elfie i ludzkie rysy. W przestrzeni tej było na tyle cicho, że zdołała usłyszeć ich błagalne szepty. 

Nie zdążyła jednak rozpoznać słów, które kierowały ku niej, bo znalazła się znów w rzeczywistości. Powrót do niej przypominał wynurzenie się z głębin morza. 

Czuła się, jakby miała zamarznąć i brakowało jej powietrza. Ledwo stała na nogach. Próbując nabrać tchu, rozejrzała się dookoła. Forteca znajdowała się w innym miejscu niż w momencie, gdy ześlizgnęła się w przepaść. Elfka znalazła się na południowym brzegu wyspy. 

Obok niej stał Sauron. Mężczyzna miał splątane włosy, rozciętą, krwawiącą wargę i lśniącą od potu i kurzu twarz. W dłoni trzymał wciąż swój miecz. 

Zdezorientowana tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich sekundach ,  Galadriela pragnęła zadać mu pytanie, lecz gdy spojrzała w tą stronę co on, słowa utknęły jej w gardle. 

Z przepaści, w której o mało przed chwilą nie zginęła , buchały ogromne jęzory ognia, wyższe niż sama forteca, gdyby nie runęła wcześniej. Dym unosił się wysoko w powietrzu, przesłaniając niebo czarną, gęstniejącą zasłoną. 

Następnie rozległ się ogłuszający, potworny ryk. Galadriela instynktownie przytknęła dłonie do uszu, nie mogąc znieść bólu, który przyniósł ten niespodziewany hałas. Ze strachem spojrzała z powrotem na mężczyznę, którego wyraz twarzy wyraźnie wskazywał na to, że jest to zwiastun czegoś jeszcze gorszego. 

Gdy ryk na moment ucichł, w końcu spojrzał na kobietę. Jego wzrok był ciężki i ponury. 

- Balrog - powiedział. 

Wyspa skryła się w cieniu, gdy dym rozprzestrzenił się nad nią. Z miejsca, gdzie na powierzchnię wydobywał się ocean płomieni, zamajaczył zarys ogromnej postaci. Widząc ten diaboliczny obraz, musiała się powstrzymać przed padnięciem na kolana i odmówieniem modlitwy do Valarów

- M-myślałam, że już ich nie ma - wyszeptała Galadriela.  - Sauron…

Zbliżył się do niej.

- Wyspa tego nie przetrwa - oznajmił. Uciekaj w morze. Thuringwethil będzie zajęta mną, nie powinna za tobą podążać. Poza tym, boi się wody. 

- Poczekaj… - próbowała mówić, ale wtedy chwycił ją silnie za oba ramiona i rzekł twardo:

- Gdy znajdziesz się z powrotem w Lindon, zacznij od razu poszukiwania. Gdzieś na wschodzie  znajduje się jeden z Istari. Nie znam jego imienia, ale…

Rozległ się kolejny ryk, głośniejszy od poprzedniego, elfka czuła ten dźwięk w całym swoim ciele, jego wibracje wstrząsały jej kośćmi . Nawet Majar skrzywił się.  Puścił ją.

- Idź! - zawołał.

Po tym schował miecz do pochwy, odpiął swój płaszcz i zwrócił swą twarz z powrotem ku budzącemu się złu. 

Sauron miał już ruszyć przed siebie, lecz wtedy to Galadriela chwyciła go za ramię. Spojrzał jeszcze raz na nią, pytająco. 

Wtedy wcisnęła mu do ręki swój Pierścień.  

- Mówiłeś, że ma wielką moc - powiedziała mu, próbując przekrzyczeć hałas, choć jej głos był słaby i drżał. 

Mężczyzna zdawał się być tym zupełnie zbity z tropu. Ona sama nie wiedziała, co ją do tego popchnęło. 

Ale czuła, że tak musi być. 

- To ty musisz go wziąć - mówiła, nie wierząc w słowa, które opuszczały jej usta. Pomimo tego, jak niewiarygodne to wszystko jej się wydawało, w tamtej chwili miała wrażenie, jakby kierowała nią pewna wyższa siła. Dodała rozpaczliwie: - Proszę.

Sauron przez krótką chwilę spoglądał na Nenyę w swojej dłoni, po czym zacisnął ją w pięść. 

Jego oczy wyrażały wiele rzeczy na raz. Rzeczy, których nie potrafiła nazwać. 

– Idź – powtórzył. 

Po tym odwrócił się. I zaczął iść przed siebie. 

A gdy Galadriela patrzyła, jak odchodzi, zaczęła czuć, że siła utrzymująca ją przy życiu zaczyna powoli słabnąć.








Chapter 18: Łaska

Chapter Text

“And meanwhile, a whole lot goes down

Somewhere in the darkness, us together for a while

You loved it then, so did I

A feeling deep inside you wants to love it all again” - Tamino “Habibi”

 

 

Od kilku lat była przyzwyczajona do obecności Mocy Nenyi . I zdążyła już zapomnieć, jak to jest być jej pozbawiona. 

Czuła pustkę, choć była ona zaledwie jej najmniejszym zmartwieniem. Tym, co nią poruszyło do głębi, był ból - Pierścień w dużym stopniu chronił ją przed nim wcześniej, lecz teraz w pełni czuła wszystkie swoje rany. 

Ale mimo tego,  najgorszym z tego wszystkiego była słabość

Gdy podeszła do krawędzi klifu, spojrzała na wzburzone morze.  Jego potężne fale rozkołysała trzęsąca się na wyspie ziemia.

Galadriela wiedziała, była pewna wręcz, że nie da rady przepłynąć cieśniny. Cokolwiek Sauron miał na myśli, mówiąc jej, by spróbowała wrócić i odnaleźć Istari znajdującego się gdzieś na wschodzie, elfka wiedziała już, że to się nie wydarzy. 

Gdyż czuła, że nie da rady. Siła uciekała z niej tak, jak z zadanej śmiertelnej rany ucieka krew . Szybko

Przyszedł moment, że nie dała rady dłużej ustać i osunęła się na kolana, w uszach słysząc odległe, potworne ryki Balroga. 

Zamknęła oczy. Nie chciała patrzeć na to starcie. W jej sercu rosło ponure przekonanie - przerażający cień widma porażki, której waga była tak ciężka, że trudno było ją sobie uzmysłowić. 

Porażki, która oznaczałoby nadejście końca świata. 

Bezsilność trawiła ją od środka niczym trucizna. Pragnęła móc wstać, móc w jakikolwiek sposób zrobić coś, żeby powstrzymać wszystko to, co miało się wydarzyć. 

Ale nie mogła. Słabła coraz bardziej. I czuła się… bezużyteczna. 

Zawiodła. 

Wzniosła twarz ku niebu. Widok jej się rozmazywał. Zobaczyła ciemne chmury i czarne kłęby dymu, na które padał blask morza ognia rozpętanego przez budzącego się demona. 

Valarowie , pomyślała z rozpaczą, wyobrażając sobie, że jest tam w górze ktoś, kto mógłby ją jeszcze wysłuchać. Nie mogę umierać w ten sposób, nie dziś, nie teraz. Proszę. Dajcie mi siły… 

Wtedy usłyszała zbliżający się trzepot skrzydeł. 

Powoli obróciła głowę przez ramię. Ruch ten jej sprawił wiele bólu, ale zdołała spojrzeć w zimne oczy Thuringwethil, która miękko wylądowała kilka metrów za nią, choć w ręku dzierżyła wielki, ciężki młot. 

Wiedźma uśmiechnęła się krzywo. Podchodząc bliżej, odezwała się melodyjnym głosem: 

 

Zostawił mi ciebie tutaj, jak na tacy. -  Stanęła przed elfką i spojrzała na nią z góry. - Szkoda. Lepiej się bawię, gdy moje ofiary uciekają.

 

Galadriela opuściła głowę, nie mając siły, by patrzeć nietoperzycy w oczy. Ból zwiększał się coraz bardziej i czuła, że wkrótce zbliży się do kresu swojej wytrzymałości. Mogła zemdleć w każdej chwili.

- Czuję zapach twojego strachu przed śmiercią - ciągnęła Wiedźma, przekrzywiając głowę na bok. Nabrała głębokiego wdechu i odetchnęła z rozkoszą. - Tak mi się on podoba, że chyba posiedzę tu z tobą dłużej. A jestem przekonana, że Lungorthin nie potrzebuje mej pomocy i poradzi sobie z uzurpatorem sam. Balrog przez tysiąclecia był uśpiony. Uwierz mi, zdołał nabrać siły. 

Lungorthin, pomyślała elfka, czując jak sidła strachu zaciskają się coraz bardziej wokół niej. Kapitan Straży Angbandu. Jeden z najpotężniejszych demonów, które kiedykolwiek zostały powołane do życia. 

Thuringwethil kucnęła przed nią, opierając się o Grond.

- Czego chcesz? - wydusiła Galadriela, odwzajemniając spojrzenie.

Usta jej wroga rozciągnęły się jeszcze w szerszym uśmiechu. 

- Przyjrzeć ci się z bliska, zanim skonasz - odparła. - Sauron kiedyś był mi bliski. Nigdy wcześniej nie interesował się elfami. Nie ukrywam, że… ciekawi mnie, do czego mu byłaś potrzebna. 

Po tych słowach Wiedźma podniosła się, a jej postrzępiona suknia zaszeleściła. Wyciągnęła dłoń zakończoną ostrymi paznokciami w stronę twarzy elfki. 

Wokół jej palców pojawiła się fioletowa poświata. Galadriela pragnęła odsunąć się, ale była zbyt powolna. Ręka Wiedźmy zdążyła dotknąć jej czoła. 

Wtedy przez jej ciało zaczęła przepływać osobliwa moc, emanująca zimnem, które sprawiło, że cała jej dusza zadrżała. 

Wówczas w swoim umyśle wyczuła bolesną obecność innej istoty. 

-  Och, już widzę. Rozumiem, jaką sobie wymyślił grę  - powiedziała Wiedźma, chichocząc pod nosem. Wszystkie otaczające ją odgłosy wydały jej się nagle bardzo ciche, gdy Thuringwethil znajdowała się w jej głowie.  - Już w Numenorze miał cię w garści jak marionetkę, kochana. Cały czas byłaś zaledwie marnym pionkiem, choć przekonywał cię, że zrobi z ciebie królową… Jeśli chcesz, mogę rozwiać twoje wątpliwości, które wciąż w sobie trzymasz: nigdy by do tego nie doszło. Nigdy nie zaakceptowałby posiadania u swego boku kogoś… równego sobie. Pozostałabyś więc pionkiem żyjącym w iluzji, że jest kimś więcej. Tak, dobrze, że odrzuciłaś jego propozycję, choć z pewnością musiała wydawać się… kusząca. - Poprzez fioletową aurę, niewyraźnie widziała nieobecne oczy kobiety, zanurzonej w odmętach jej myli.  - Dziwi mnie, że, po tym wszystkim zgodziłaś się na tą wyprawę. Byłam pewna, że naiwność ma swoje granice…

Głos Wiedźmy sączył się w jej umyśle niczym jad, jej słowa odbijały się głośnym echem w jej umyśle, trując każdy jego zakamarek. Galadriela pragnęła krzyknąć, pragnęła uciec, ale nie miała siły, by się poruszyć. 

- Pierścienie Władzy - rzekła nagle Thuringwethil, przeciągając teatralnie każde słowo. Elfka otworzyła oczy szerzej, a po jej obolałym ciele przebiegły dreszcze.  - To całkiem… interesujący koncept. 

Wiedźma powoli opuściła dłoń i odsunęła się o krok. Na jej twarzy malowało się zaintrygowanie.

-  Powiedz mi,  gdzie jest twój? - zapytała. - Gdzie jest Nenya?

Galadriela w milczeniu odwróciła wzrok, ale wiedziała, że nie da rady skupić swojego umysłu na tyle, by ukryć tę informację przed Wiedźmą. Nawet gdyby była w pełni sił, bez Mocy Nenyi nie była do tego zdolna. 

Nie minęła chwila, a Thuringwethil spojrzała w stronę drugiej części wyspy, gdzie trwała walka. 

Rzekła, tym razem chłodno i już bez uśmiechu:

- Ach, tak. Dałaś mu go. To dość głupie posunięcie - zerknęła jeszcze raz na Galadrielę. - Lecz przyznaję, że sprytne.

Zamroczona elfka nie miała już siły, by cokolwiek odpowiedzieć. Mogła tylko patrzeć, jak Wiedźma wzbija się w powietrze z mocą swoich nietoperzych skrzydeł, jak wznosi  się ponad dym, ku strzelającym w stronę nieba płomieniom, gdzie Majar toczył walkę z przedwiecznym demonem. 

Poczuła, że traci równowagę. Gdy jej plecy uderzyły w ziemię, w oddali  usłyszała jeszcze ostatni huk błyskawicy.

I wraz z jej powoli ściszającym się echem osunęła się w mrok, gdzie ból ani strach już  jej nie dosięgały.



*

 

Zbudziła się, gdy woda dosięgła jej stóp. 

Otworzyła oczy. Ujrzała wysoko nad sobą czarny nieboskłon usiany gęsto migoczącymi gwiazdami. 

Widząc ten majestatyczny bezmiar srebrzystych świateł, przeszło jej najpierw przez myśl, że umarła. Lecz wówczas kolejna, zimna, morska fala oblała ją, wywołując dreszcze, których z pewnością nie poczułaby, gdyby znalazła się w zaświatach.

Podniosła się powoli do siadu. Chwilę spoglądała na swe dłonie, ciemne z zaschniętych, krwistych plam, zanim uznała, że chyba wciąż żyje. 

I wydało jej się to… dziwne. 

Tuż przed nią, na wyciągnięcie ręki,  rozciągały się wody Beleageru. A pamiętała, że znajdowała się wcześniej na wysokim klifie. Gdy wstała i rozejrzała się wokół, uświadomiła sobie, jak dużą część wyspy pochłonęła woda, kiedy była nieprzytomna.

Odetchnęła głęboko, a para opuściła jej usta. Gdzieniegdzie dostrzegała blask tlącego się żaru, a w powietrzu wciąż unosił się ślad zapachu dymu.

Ruszyła przed siebie, powoli, powstrzymując się, by nie skrzywić się z bólu, gdy rwącymi szarpnięciami przetaczał się po jej osłabionym ciele. 

Było nienaturalnie cicho, tylko spokojny szum morskich fal docierał do jej uszu. Obracała głowę, próbując dostrzec coś w mroku. Na wierzchołku wzgórza malował się cień zapadniętych ruin. Rankiem jeszcze przypominały twierdzę, którą niegdyś było Himring. Teraz pozostała już tylko góra kamieni. 

Zaczęła po kolei przypominać sobie wcześniejsze zdarzenia. Było to jak przypominanie sobie rankiem koszmarnego snu minionej nocy - pogrążyła się w niepokoju, chociaż czuła także cień ulgi, że wszystko się skończyło. 

Nigdzie wokół nie dostrzegała śladu demona. Ani Wiedźmy. 

Ani swojego towarzysza. 

- Hal… - chciała zawołać, ale zachrypnięte, obolałe gardło przeszkodziło jej. Spróbowała znowu, tym razem głośniej: - Halbrand!

Długą chwilę czekała, gdy echo jej głosu niosło się po wzgórzu. Odpowiedź nie nadchodziła. Spróbowała jeszcze raz, spoglądając w drugą stronę:

- Sauron! 

Cisza.

Ruszyła dalej, choć nie wiedziała zupełnie, dokąd ma iść, ani co powinna począć. Zastanawiała się, jak zostało rozstrzygnięte starcie. Czy Sauron pokonał wrogów? Czy to oni pokonali jego?

Nie miała pojęcia. W otaczającej jej ciszy i nocnych ciemnościach nie potrafiła znaleźć wskazówek, które pomogłyby jej się tego dowiedzieć, a jej elfia intuicja była wyjątkowo cicha. Wciąż czuła się ogłuszona, jakby jej umysł jeszcze nie wybudził się w pełni ze snu, w który zapadł wcześniej. 

W próbie skupienia zamknęła na chwilę oczy. 

Wtedy zauważyła coś, lecz nie swoim umysłem, a ciałem. Przeraźliwe zimno, które czuła wcześniej za dnia, gdy wkroczyli w ruiny twierdzy, zniknęło. Wciąż dął lodowaty wiatr, lecz w aurze wyspy zabrakło teraz obecności chłodu spowodowanego siłami Ciemności.

Galadriela, uświadamiając to sobie, wcale nie poczuła ulgi, bo co właściwie mogło to oznaczać? Czy wrogowie zostali zabici i nie pozostał ślad po ich duszach? Czy wręcz przeciwnie - opuścili wyspę, bo wyszli z walki zwycięsko? 

Otworzyła oczy w momencie, gdy zza jej pleców rozległ się cichy głos:

 

- Artanis. 

 

Wzdrygnęła się i natychmiast odwróciła się, dłonią sięgając ku rękojeści ostrza znajdującego się przy jej pasie. 

Zawahała się jednak z wyciągnięciem go, gdyż  jej oczom ukazała się świetlista, wysoka postać. 

Sylwetka elfa była utkana jakby z mgły, srebrna i półprzezroczysta. Jego płaszcz zdawał się falować, poruszany podmuchami wiatru. Długie, miedziane włosy spływały mu po ramionach, na jego skroniach zaś spoczywał wysadzany drobnymi kryształami diadem.

Zrozumiała wnet, że spogląda na ducha. Na ducha, który wydawał jej się znajomy.

- Maedhros? - wyszeptała z niedowierzaniem, patrząc z trwogą na majestatyczną zjawę panującego przed wiekami Najwyższego Króla, poległego władcy tych ziem, oraz jej kuzyna. 

Duch skinął głową, z utkwionym w nią spojrzeniem surowych oczu, a wtedy przeszło jej przez myśl, że może jednak umarła. 

Miała już zadać to pytanie na głos, ale wówczas mężczyzna odezwał się:

 

- Pozwól za mną - wykonał gest dłonią, dając jej znak, by poszła za nim. 

 

Przez moment rozważała, czy to, co widzi, jest prawdziwe, czy ktoś zesłał na nią iluzję. Nie wiedziała, ale i tak ruszyła za duchem.  Nie mogąc oderwać od niego zdziwionego wzroku, wkrótce spytała go niepewnie:

- Jak to możliwe?  Dlaczego… tu jesteś?  

Chwilę milczał, zanim odpowiedział, jakby ważył słowa, które chciał wypowiedzieć. 

 

- Zbyt mocno jestem związany z tym miejscem, by moja dusza mogła uwolnić się i odejść do Mandosu - rzekła w końcu zjawa. Jego głos był niski, niższy niż zapamiętała.  - To kiedyś nastąpi, lecz… być może dopiero u kresu dni świata. 

 

Zwolnił nieco kroku, gdy obchodzili powstały w ziemi głęboki padół. Odwrócił świetlistą twarz ku elfce i spoglądając na nią uważnymi oczami, rzekł powoli:

 

- Jest inne, ważniejsze pytanie, które powinnaś sobie zadać. Dlaczego ty tu wciąż jesteś?

 

Odwróciła głowę i spojrzała na wiszące nad horyzontem gwiazdy. Nabrała powoli tchu w obolałą od wcześniejszego upadku klatkę piersiową. 

Rozważała pytanie zadane przez ducha. Trudno jej było skupić myśli. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak udało jej się przeżyć. 

 

- Wiedz bowiem,  że jest to cud - przemówił znów -  że nie pochłonął cię ani ogień demona, ani fale wzburzonego morza. Cud, któremu sam się dziwię, a wiele rzeczy w swym długim życiu zobaczyłem. 

 

Maedhros prowadził ją ku północnej części wyspy. Uwagę Galadrieli przykuła ogromna szczelina, która powstała, gdy Wiedźma uderzyła Grondem w ziemię. Przypomniał jej się moment, gdy wpadła w nią, ale Sauron w jakiś niewyjaśniony, magiczny sposób dotarł do niej i uratował ją przed upadkiem. Pamiętała, jak znalazła się z nim w przedziwnej przestrzeni. Teraz nie potrafiła znaleźć słów, by ją opisać. Nie rozumiała jeszcze, co wtedy się wydarzyło.

Znad wyrwy wciąż unosiły się szare smugi dymu.

 

- Jestem pewien, że tego dnia oczy Valarów były zwrócone ku Himring - rzekł po pewnym czasie milczenia duch. - I to oni pomogli ci przetrwać piekło, które się tutaj rozpętało.

 

Pragnęła zapytać go, w jaki sposób zakończyła się bitwa, lecz wówczas wysoki elf zatrzymał się i dodał:

 

Myślę, że ich łaska dosięga tych, którzy nie zdążyli jeszcze wypełnić swojego losu. Tych, dla których pływy przeznaczenia mają jeszcze trwać. 

 

Galadriela przystanęła tuż obok niego, przez ciemność podążając wzrokiem w stronę, w którą spoglądał. 

Najpierw dostrzegła leżący na ziemi miecz. Nieopodal, przy roztrzaskanym głazie,  zobaczyła zarys ciała. 

Serce zabiło jej mocniej. Zbliżyła się o krok, a chwilę później o następny, patrząc na nie z napięciem. Trwoga ją ogarnęła, gdy ujrzała, jak  spod podartego materiału płaszcza mężczyzny, zionie czernią krwi paskudna rana na jego piersi. 

- Czy on…? - zwróciła się do towarzyszącego jej ducha, ale gdy spojrzała w jego stronę, spostrzegła z zaskoczeniem, że Maedhrosa już tam nie było. 

Rozejrzała się szybko wokół, lecz nigdzie nie dostrzegała już jego świetlistej postaci. 

Została sama. 

Jej wzrok padł na twarz Saurona, nieruchomą i bladą w nikłym blasku gwiazd i księżyca. Wyglądał, jakby był pogrążony w śnie. 

Do Galadrieli dotarło, że nigdy nie widziała go śpiącego.

W chwili, gdy klękała tuż przy nim, zaczęła do niej docierać gorzka prawda. Prawda, której bardzo nie chciała do siebie dopuścić, ale jej ciężar zaczął w końcu przeważać, docierając do niej z okrutną siłą. 

Przegraliśmy, pomyślała, a myśl ta sprawiła jej fizyczny ból, jakby ktoś dźgnął ją nożem prosto w serce. 

Jej gardło było boleśnie ściśnięte. Z trudem wydusiła:

- Halbrand?

Mężczyzna nie reagował na jej głos. Powoli, niepewnie, pochyliła się nad nim, obserwując uważnie jego klatkę piersiową i nasłuchując oddechu. 

Żaden nie nadszedł.

Odsunęła się, a wówczas jej serce zalała fala sprzecznych emocji. Wśród nich było poczucie winy. 

Gdyby jeszcze kilka tygodni temu dowiedziałaby się, że Sauron zginął, odczuwałaby triumf. Przez setki lat był jej największym wrogiem, którego pragnęła odnaleźć i unicestwić. To była jej życiowa misja. Gdyby się wypełniła, spędziłaby resztę swych dni na świętowaniu. 

Ale od tego czasu tak wiele się zmieniło. 

Sauron, w istocie, był Majarem, który zstąpił na złą drogę, lecz istniało zło znacznie gorsze i potężniejsze od niego. Zjednoczeni w wspólnym celu, jako tymczasowi sojusznicy, mieli szansę razem powstrzymać jego powrót. 

 “Widzę, która droga poprowadzi nas w światło, a która w mrok”, powiedział tego dnia wcześniej. “Musimy się związać”.

Gdyby się wtedy zgodziła i użyczyła mu swojej siły, może zdołałby pokonać wroga. 

Ale nie zrobiła tego. Nie potrafiła mu zaufać. Bała się.. Strach zaślepił ją w chwili, która była decydująca. 

Przegraliśmy. I to moja wina, pomyślała gorzko. 

Galadriela pozwoliła łzom popłynąć, bo i tak nie było nikogo, kto mógłby je zobaczyć. Dawno już nie czuła tak silnych emocji. A już na pewno nigdy nie czuła tak wielkiego poczucia winy i żalu. 

Zawiodłam.

- A więc mówiłeś prawdę - szepnęła do leżącego przed nią mężczyzny, choć wiedziała, że już jej nie usłyszy. 

Sauron naprawdę był jej sojusznikiem. Nie okłamał jej. I oddał życie za ich wspólną sprawę. 

A ona - nie potrafiła w nią uwierzyć. Los w istocie zadrwił z niej. 

Dagor Dagorath nadejdzie, myślała ze śmiertelnym strachem. Znów widziała w swej głowie naprawające ją przerażeniem wizje: zniszczona Brama Nocy. Zniknięcie Słońca. Zatopione Śródziemie.

I to moja wina. To wszystko moja wina.

Niepewnie sięgnęła ku mężczyźnie. Nie wiedziała, dlaczego to robi, ale jej ręka sama odgarnęła mu włosy z czoła zlepionego krwią. Delikatnie położyła ją na jego policzku.

Otworzyła oczy szerzej. Zaskoczyło ją, jak gorąca jest skóra mężczyzny. Niemal parzyła. 

Zabrała dłoń, a w tym samym momencie ujrzała delikatne światło otaczające ciało Majara. 

Wtedy poczuła, jak w jej umysł wlewa się potok wspomnień. Wspomnień, które nie należały do niej.  

Wizja przed jej oczami rozmazywała się, ich obrazy przeplatały się z otaczającą ją rzeczywistością. Czas jakby spowolnił. Przez moment wydawało jej się, że znalazła się na polach w Valinorze, a światło Dwóch Drzew padało miękko na jej twarz. Potem nagle zobaczyła skryty w cieniu płaskowyż w  Mordorze.

Chwilę później znowu spoglądała na jego pobladłą, spokojną twarz, jaśniejącą coraz silniejszym blaskiem. 

Czuła, że to była jego dusza, powoli opuszczająca jego ciało. 

Czy mógł więc jeszcze żyć?

- Halbrand! -  powiedziała głośno, potrząsając jego ramieniem. 

Słyszała różne głosy, w różnych językach, z różnych czasów oraz miejsc. Próbowała to od siebie odsunąć, najpierw sprawdzając jego dłonie, a następnie kieszenie płaszcza. 

Szukała Nenyi. 

Z pomocą mocy Pierścienia może miał jeszcze szansę przeżyć. 

- Obudź się! - zawołała, mając nadzieję, że ją mimo wszystko słyszy. 

Galadriela z całej siły woli starała się skupić na chwili obecnej, ale różne wizje przetaczały się przez jej głowę. Czuła jednocześnie, jak z Majara ucieka życie. Blask nabierał mocy, a ona nigdzie nie potrafiła odnaleźć Pierścienia. Zaklęła pod nosem. 

Widziała i słyszała wiele rzeczy: przez moment czuła nawet ból, gdy postać w jednej z wizji była uderzana biczem i po jej zranionych plecach spływały strugi krwi. 

Łzy znów napłynęły do jej oczu, gdy rozpaczliwie rozglądała się po otaczającej ją ziemi, zastanawiając się, czy Nenya mogła gdzieś upaść. Szybko zrozumiała, że mogła ona znajdować się gdziekolwiek na wyspie, jak równie dobrze poza nią, jeśli została zabrana przez Wiedźmę. 

Nagle, mimo ogarniającej jej bezradności, coś przykuło jej uwagę. Wspomnienie było tak niezwykłe, że nie potrafiła już go od siebie odsunąć i pochłonęło ją ono całą.

To była muzyka. 

Wiedziała, że nigdy jej tak naprawdę nie słyszała, a jednak dusza Galadrieli natychmiast ją rozpoznała, jakby od zawsze się znajdowała gdzieś w środku niej. Melodia starsza od świata, starsza i od samego czasu. Melodia będąca najczystszym aktem stworzenia, pierwszym światłem. 

Melodia początku, ułożona przez samego Stwórcę. 

Galadriela uświadomiła sobie, że Majar wciąż je trzymał w sobie. Zaskoczenie było tak silne, że wyrwało ją z objęć tego pięknego, nieziemskiego wspomnienia, niczym ze snu, z którego żal jest się obudzić. 

To, co usłyszała, poruszyło nią do głębi. Wiedziała, co to oznacza. Choć na jego duszę padał cień, gdzieś w jej centrum wciąż znajdowało się światło.

Wizje na chwilę straciły na sile, a wtedy, niespodziewanie, uderzył w nią silny podmuch wiatru, który prędko wysuszył wilgoć na jej policzkach. 

Ciało Saurona ogarniał coraz silniejszy blask. Nie wiedząc już, co zrobić,  po prostu ujęła jego dłoń. Pod swoimi palcami czuła wzbierającą, nieznaną jej moc. 

Zrozpaczona elfka musiała odwrócić wzrok, nie mogąc znieść oślepiającego światła. Padł po chwili na sztylet, który wciąż miała przy swoim pasie. 

“Ich łaska dosięga tych, którzy nie zdążyli jeszcze wypełnić swojego losu. Tych, dla których pływy przeznaczenia mają jeszcze trwać”, przypomniały jej się słowa wypowiedziane wcześniej przed Maedhrosa. 

Jeśli mówił prawdę, to czy istniała możliwość, że po to właśnie Valarowie ją ocalili? 

Czy misja, której się podjęła, miała jeszcze szansę zostać spełniona?

Czy dało się to wszystko jeszcze odwrócić?

Nie była niczego pewna.  Wiedziała jednak, że jeśli ma coś zrobić, to teraz. 

Wzięła głęboki wdech. Serce dudniło jej w całym ciele, zagłuszając nawet głośne wycie wiatru. Wydawało jej się, że ziemia się trzęsie. 

Modląc się z całą mocą w duchu, by jej czyn nie sprowadził na nią gniewu Stwórcy,  wyciągnęła sztylet.

Rozcięła ostrzem skórę na dłoni. Gdy ujrzała na niej krew, wyciągnęła rękę nad jego pierś, nad zranione miejsce, skąd krew wciąż ciekła drobną strużką.  Zawahała się, jeszcze na jeden oddech. 

Bała się, lecz gdzieś głęboko w sobie czuła, że powinna to zrobić. 

Zamknęła oczy i zacisnęła dłoń w pięść. Czerwień spłynęła po jej skórze i opadła pierwsza kropla. 

Świat dookoła stał się oślepiająco biały.

Moc została uwolniona. Jej strumień uderzył w Galadrielę, zalewając jej świadomość oceanem energii i odbierając jej zmysły, jakby ktoś siłą wytargał jej duszę z ciała i pozwolił jej się rozpłynąć w strumieniach siły spajającej wszechświat, wykraczającej poza czas i przestrzeń…

 

…I po pewnym czasie - mogły zarówno upłynąć sekundy, jak i całe wieki - powróciła do swojego ciała. Czując, jak ktoś chwyta ją za dłoń. 

 



Czerń nocnego nieba rozświetliła zorza, która pojawiła się nad Tol Himling. 

Jej barwne smugi odbijały się w oczach Galadrieli, gdy spoglądała wysoko w górę, siedząc na skale. Choć zjawisko to było piękne, wywoływało gdzieś głęboko w jej sercu niepokój - tak jak czerwony świt był zwiastunem rozlewu krwi, tak ten widok budził w niej zmartwienie. 

Był zapowiedzią czegoś nowego i nie miała zupełnie pojęcia, czym mogło to być. 

Na swojej skórze czuła ciepło ogniska, które Halbrand wzniecił wcześniej. Siedział zaraz obok niej, po lewej, opierając się plecami o głaz. Jego rany zdążyły już się wyleczyć, ale powracająca moc jeszcze nie odjęła mu cienia zmęczenia zalegającego na jego twarzy. Wyglądał na kilka lat starszego, niż zazwyczaj. 

- Straciłem Nenyę - rzekł, przerywając tym samym ciszę, która trwała między nimi już od pewnego czasu. 

- Wiem - odparła, spuszczając wzrok na swoją dłoń.

Czuła brak Pierścienia nie tylko na swoim palcu. Było to tak, jakby ktoś pozbawił ją jednego ze zmysłów i nie potrafiła się odnaleźć w nowej rzeczywistości. 

-  Bez niego nie wytrzymałbym tak długo. Byłbym już dawno martwy - odpowiedział mężczyzna, patrząc gdzieś daleko przed siebie, ponad blask płomieni tańczących tuż przed nim. - Znajdę sposób, żeby go odzyskać. 

Galadriela nie wiedziała, jak zamierza to zrobić, ale słyszała w jego głosie, że zrobi to, co postanowił.

Nie wiedziała także, co będzie dalej. Przed oczyma miała pustkę, próbując sobie wyobrazić choćby i najbliższą przyszłość. Nawet zbliżający się, następny dzień był dla niej jedną wielką niewiadomą.

Rozciągające się przed nimi morze było skąpane w blasku księżyca, który odbijał się w spokojnych wodach. Fale cicho szumiały, nucąc nieskończoną melodię, którą u zarania dziejów ułożył Ulmo. 

Spojrzała jeszcze raz ku górze. Zorza była naprawdę piękna, niczym w śnie. 

Ale to nie był sen, choć wszystko wokół go przypominało. 

Czuła, że Halbrand spogląda na nią. Po pewnej chwili powiedział:

- Dziękuję. 

Nie miała odwagi odwzajemnić spojrzenia. Była rozdarta, pełna uczuć, których nie rozumiała. Nie zdążyła ich jeszcze pojąć. 

Nie chciała więc, żeby jej dziękował. Nie wiedziała jeszcze, czy uczyniła dobrze, czy wręcz przeciwnie - popełniła najgorszy możliwy błąd. Spodziewała się także szeregu wielu konsekwencji, lecz w całym swym zmęczeniu nie miała już w głowie miejsca, by o tym teraz myśleć. 

- Mogę spytać, dlaczego to zrobiłaś? - usłyszała. 

Dłonie, które trzymała na kolanach, zacisnęła nieznacznie w pięści. 

Zastanawiała się długo, aż w końcu udało jej się odpowiedzieć:

- Kilkukrotnie ocaliłeś mi życie.

- Nie zrobiłaś tego, żeby się po prostu odwzajemnić - odparł na to mężczyzna, poprawiając i prostując się nieco. 

- Nie - zgodziła się, spoglądając tym razem w ogień rzucający blask na otaczające ich skały. 

Chłonęła jego ciepło, wciąż pamiętając zimno, którego doświadczyła wcześniej w ciągu dnia. 

- Więc? 

Nabrała głębokiego wdechu, czując jak rośnie jej ciężar na sercu. Nie było jej łatwo. Myślała, co mu odpowiedzieć, ale trudno jej było wybrać słowa z chaosu, który miała w tej chwili w głowie.

Nie chciała też powiedzieć czegoś, czego potem by żałowała.

- Jeśli - zaczęła powoli - istnieje najdrobniejszy cień nadziei, że wciąż można odwrócić bieg nadchodzących wydarzeń, to pragnę go pochwycić. Nie wiem tego, ale jeśli taka możliwość istnieje, to razem z tobą mam większe szanse - nabrała głębokiego wdechu. -  Świat… ma większe szanse. 

Pokonując opór, udało jej się podnieść wzrok i spojrzeć na niego. 

- I czułam, że jeszcze nie przyszedł czas na twoją śmierć - dodała ciszej. 

Na te słowa uśmiechnął się delikatnie. 

- To dość ciekawe - zaczął -  biorąc pod uwagę, że przez ostatnie stulecia jej pragnęłaś. 

- Mogę jej zapragnąć znów w każdej chwili - odparowała chłodno i odwróciła wzrok. 

Przez chwilę żałowała, że była z nim szczera, lecz wtedy spojrzał na zorzę rozpościerającą się wysoko w górze i  powiedział:

- Cień nadziei, o której mówisz, istnieje. Wciąż istnieją ścieżki, które nie prowadzą w mrok i pustkę. Jest ich znacznie mniej. Są kruche. Kręte. Kroczyć nimi będzie ciężko. Ale wciąż są.  

W tamtej chwili z całego serca żywiła nadzieję, że mówi jej prawdę. 

Po jego słowach zapadła długa cisza, przerywana trzaskaniem ognia i cichym szumem wiatru przetaczającego się po wzgórzu. 

Patrząc w gwiazdy, Galadriela zastanawiała się, czy Valarowie wciąż spoglądają ku Tol Himling.

I jeśli tak, to co o tym wszystkim myślą. 

Przez całe życie starała się podejmować decyzje tak, by były zgodne z ich wolą. Czy dzisiejsza decyzja, tak trudna i niespodziewana, była także zgodna, czy wręcz przeciwnie? 

Nie wiedziała. Ale gdyby podjęła inną, także by tego nie wiedziała. 

Sauron znów był tym, który przerwał milczenie.

- Jesteśmy związani - powiedział. - Rozumiesz, co za tym idzie? 

Nie była jeszcze gotowa, by o tym myśleć. Ale czuła się inaczej niż przedtem. I nie była w stanie tego po prostu zignorować. 

- Podzielę się z tobą moim światłem - powiedziała, przywołując w myślach słowa, które wypowiedział kiedyś do niej. - A ty podzielisz się ze mną swą siłą.

- Nie tylko to - odparł i odwrócił się ku niej. - Jest coś więcej. 

Pełna napięcia, bała się na niego spojrzeć, ale w końcu to zrobiła. 

A gdy ich spojrzenia się spotkały, poprzez burzę jej uczuć zdołała rozpoznać, jak budzi się z nich coś nowego, a jednocześnie starego. Coś, co czuła już kiedyś.  Bardzo dawno temu.

- Poznasz moją duszę - powiedział jej,  a w jego oczach przez chwilę odbijały się spoglądające na nich z nieba gwiazdy. - A ja poznam twoją. 

W tamtej chwili - tak bardzo nierzeczywistej - czuła się dokładnie tak jak w dniu, gdy usiedli obok siebie w lesie po wygranej bitwie o Tirharad. 

Spoglądał na nią dokładnie tak samo, jak tamtego dnia. 

Z tęsknotą. I czymś jeszcze. 

“- Walcząc u twojego boku, poczułem się… - zawahał się. - Gdybym tylko mógł zatrzymać to uczucie… Trzymać je zawsze przy sobie, blisko przy duszy. Wtedy…”

“- Ja też to poczułam”,  odpowiedziała mu. 

Nie mogąc znieść tej nagłej fali uczuć, które się w niej obudziły - uczuć, o których chciała zapomnieć - odepchnęła się dłońmi od skały, żeby wstać. 

- To nic nie zmieni - powiedziała szybko, podnosząc się.  - Jesteśmy sojusznikami tylko dla tej sprawy. Nie zapomniałam, kim jesteś. 

 Zaczęło jej się robić gorąco, chociaż noc była zimna.  

-  Zawsze będę cię nienawi… - dodała, odwracając się już, by odejść, ale wtedy poczuła silny uchwyt na swoim ramieniu. 

Zamarła w miejscu. Sauron wstał i  obrócił ją z powrotem w swoją stronę. Spojrzał na nią z góry. 

- Zawsze będziesz mnie nienawidzić? - spytał cichym, niskim głosem, ani na moment nie zwalniając uścisku na jej ręce. Popatrzyła w jego oczy i choć przeszły ją dreszcze, po jej ciele rozlało się ciepło. - Już od jakiegoś czasu nie widzę w twoich oczach nienawiści, Galadrielo. Widzę za to wiele innych rzeczy.

- Nie ma innych rzeczy - wyrzuciła na wydechu, kręcąc przy tym głową. - Nic nie wiesz o tym, co czuję. 

- Wydaje mi się - przyciągnął ją bliżej siebie - że wiem doskonale. 

Jej serce biło tak mocno, że bała się, że jej wyskoczy z piersi.

Wtedy ujął ją drugą dłonią za podbródek i odchylając go,  złożył na jej ustach miękki pocałunek. Był delikatny, a jednocześnie pewny, tak jakby robił już to wiele razy wcześniej.

Sprawiając tym samym, że wszystko w niej stopniało. 

Było to coś, czego bardzo nie chciała. 

I jednocześnie coś, czego bardzo pragnęła. Za czym niewyobrażalnie tęskniła. 

A on o tym wiedział. 










Chapter 19: Okręty

Chapter Text

Na Tol Himling spędzili trzy noce, a rankiem, kolejnego dnia, w chwili gdy na niebie pojawiły się pierwsze promienie słońca, Sauron obudził ją lekkim potrząśnięciem za ramię. 

Galadriela, nagle wyrwana ze snu powoli odsunęła przykrycie i z wahaniem wstała, by chwilę później podążyć za mężczyzną w stronę plaży.  Chłodna, morska bryza przywołała dreszcze na jej zaspanym ciele, które zadrżało. Wówczas elfka skierowała swój wzrok tam, gdzie patrzył jej towarzysz. Tuż na wprost, na wschodnim horyzoncie ujrzała białe żagle.

Trzy wielkie okręty zmierzały w stronę wyspy. Serce Galadrieli natychmiast zabiło mocniej. Mgła snu ulotniła się natychmiast i jej miejsce zajęła pełna napięcia uważność. Nawet z tej odległości była pewna, że były to statki elfów. Nie dało się ich pomylić z niczym innym.

A więc starszy wioski z Hithrael dotrzymał słowa, pomyślała, wspominając rozmowę z Wimrethem. Wysłał posłańca.

Najwyższy Król otrzymał wiadomość. 

Przełknęła z trudem ślinę, czując jak rośnie ciężar na jej sercu. Widok statków, tak długo wyczekiwanych przez te kilka ciągnących się niemiłosiernie dni, spędzonych na dręczącej ich oboje bezczynności, powinien był jej przynieść poczucie ulgi, lecz tak się nie stało. Jej serce wypełniały różnorodne obawy i każdego dnia spędzonego na rozmyślaniach, pojawiały się kolejne. Wiedziała bowiem, że gdy wróci do Lindon, sprawy będą o wiele bardziej skomplikowane niż w dniu, gdy opuszczała Szarą Przystań, jako że sytuacja uległa pewnym zmianom. I że czekają ją trudności, z którymi jeszcze nigdy nie miała do czynienia. 

Trudności, których wymiar zdawał się powoli przerastać jej odwagę i zaczynała wątpić, czy da sobie z tym wszystkim radę. 

Odruchowo spojrzała na dłoń, na której powinna znajdować się Nenya. Z amiast Pierścienia miała jedynie czerwony ślad po ranie. Tej samej, którą sobie zadała, by związać się krwią z istotą, która od wieków była uważana za jednego z największych wrogów Królestwa Elfów i pozostałych wolnych ludów Śródziemia. Z istotą, o której w tej chwili zaczynała myśleć w inny sposób. Galadriela czuła się rozdarta pomiędzy tym, w co wierzyła dawniej, a między tym, co obecnie uważała za słuszne. Nigdy nie spodziewałaby się, że nadejdzie dzień, w którym jej największy wróg stanie się mniejszym złem w wyborze pomiędzy nim, a znacznie większym. 

Nigdy nie spodziewałaby się, że ktoś, kogo latami pragnęła ujrzeć martwego, stanie się jej sojusznikiem. 

Wyruszając na tę misję, wyobrażała sobie to wszystko inaczej. Myślała, że zbierze informacje i wróci z nimi z powrotem, by wykorzystać je jako przewagę w walce z Sauronem. Lecz teraz, gdy wszystko się zmieniło, przewaga oznaczała jego wsparcie. 

 Wciąż nie dowierzała do końca w to, co się wydarzyło. Tak, jakby wszystko było tylko przedziwnym snem, z którego nie potrafiła się obudzić. 

Ale to, co zadziwiało ją i przerażało najbardziej, był fakt, że zaczynała mu w istocie ufać. 

Nabrała głęboko tchu i powoli wypuściła powietrze z ust, powracając ze swych myśli i skupiając uwagę z powrotem na obserwowanych w oddali okrętach. Martwiła ją myśl nadchodzącej konfrontacji z Najwyższym Królem oraz Radą. Zastanawiała się, jak im to wytłumaczy. Jak wyjaśni, że zrobiła to wszystko w dobrych intencjach? Że zrobiła to w przekonaniu, że bez mocy, jaką posiada Sauron, nie uda im się zatrzymać nadchodzącego biegu wydarzeń? Że być może bez niego sami nie będą w stanie powstrzymać Dagor Dagorath ?

W tej chwili nie przychodziły jej do głowy nic, co mogłaby zrobić, aby przekonać Gil-galada do słuszności swoich decyzji, a w następstwie - przekonać go do decyzji, które powinni podjąć w obecnej sytuacji. 

Jej wzrok w końcu powędrował ku Halbrandowi. Stał wyprostowany, z dłońmi w kieszeniach płaszcza. Złote promienie porannego słońca padały miękko na jego twarz, gdzie policzki znaczył niechlujny zarost. On także odwrócił twarz w jej stronę. Jego wzrok, choć z pozoru neutralny, krył w sobie coś tajemniczego i wywołał gdzieś głęboko w niej gwałtowne poruszenie. 

W ostatnich dniach często się tak czuła. Odkąd ratując jego życie, powiązała ich ze sobą krwią, za każdym razem gdy wymieniali spojrzenia, zdawało jej się, że Majar widzi w niej więcej, niż przedtem. Nie rozumiała, skąd to wrażenie, ale niemal czuła, jak powietrze między nimi elektryzuje się, jak gęstnieje w otaczającym ich napięciu. Jakby przyciągała ich do siebie niewidzialna siła, niedostrzegalne nici wiążące ich ze sobą. 

I momentami nie była w stanie tego znieść. Intensywność tego niecodziennego uczucia przytłaczała ją i odbierała jej poczucie kontroli. Pragnąc choć na chwilę od tego uciec,  wybierała się na długie spacery po wyspie, by móc spędzić czas w samotności i swobodnie zaczerpnąć tchu, którego czasem jej brakowało w jego obecności.  Gdy czuła zmęczenie, zasiadywała na skraju urwiska, otulając się mocno płaszczem i na długie godziny pogrążała się głęboko w swoich myślach.

Myślała dużo i o wszystkim, roztrząsając sprawy przeszłe, jak i przyszłe, poszukując wśród nich czegoś, co pomogłoby jej się uporać z rzeczywistością, która nastała. 

Ale jej umysł czasem zbaczał z obranej ścieżki  - znów przypominając jej tamtą chwilę, gdy zbliżyli się do siebie za bardzo. 

Gdy tamtej nocy kładła się spać, rozszalały ogień krążył po jej wnętrzu, jakby po raz pierwszy od dawna przypominając jej, że jest żywa. Wydawało jej się, że spłonie od środka, a na swoich ustach długo czuła posmak czegoś, co najłatwiej byłoby określić mianem… grzechu. 

Bo pomimo dręczących ją wyrzutów oraz niepokoju, było w tym wszystkim coś słodkiego. Pociągającego. Jakaś część niej chciała więcej. 

Nie chciała tego przed sobą przyznać, ani nawet o tym myśleć. Próbowała to z siebie wyprzeć, wyplenić to uczucie z umysłu, jak chwasty, które zaczęły porastać starannie wypielęgnowany ogród. 

A jednak, wspomnienie często powracało do niej w trakcie dnia, zabierając jej spokój i skupienie, których w tej chwili pragnęła najbardziej.  

Nabrała jeszcze raz głęboko powietrza w płuca i powoli je wypuściła, jakby morska bryza mogła choć odrobinę rozwiać natrętne myśli. Spojrzała znów na statki, ich żagle skąpane w złocistym świetle poranka kołysały się. 

- Trzy okręty. Są przygotowani na konfrontację - odezwała się w końcu, starając się, by słowa wybrzmiały normalnie. - Najprawdopodobniej będą chcieli walczyć. Jeśli chcesz wrócić na kontynent, lepiej zacznij się zastanawiać, jak przekonasz ich do tego. 

Nie była pewna, jakie rozkazy mogli otrzymać żołnierze, ale płynąc tutaj nie wiedzieli, co zastaną i z pewnością byli przygotowani na kilka różnych scenariuszy.

W jej wyobraźni większość z nich kończyła się rozlewem krwi. 

- Znam parę możliwych sposobów - odpowiedział jej Majar. - Ale mogłyby ci się nie spodobać.

Uśmiechnął się lekko, z ironią. Choć najprawdopodobniej żartował, słowa te wzbudziły w niej niepokój. Mężczyzna, bez względu na to jakie miał obecnie zamiary i dążenia, wciąż stanowił zagrożenie. Wciąż był zdolny do okrucieństw. Dokonywał ich już w przeszłości. Elfka, pomimo swych skomplikowanych uczuć nie zapominała o tej kwestii. 

Sauron wciąż był Sauronem.

Spojrzała na niego raz jeszcze, z powagą i rzekła, tonem ostrym jak sztylet:

- Przysięgnij mi, że nie skrzywdzisz moich braci. Ani teraz, ani gdy dostaniemy się do Lindon. Bez tej gwarancji nie pozwolę ci wstąpić na pokład, choćbyś zdołał zamydlić im oczy swoimi czarami. Jeśli mamy współpracować, musisz traktować moich ludzi tak, jakby byli twoimi. 

Halbrand spoglądał na nią długą chwilę. W takich momentach, gdy głęboko zaglądał jej w oczy, bała się, że czyta jej w myślach. Ale nie czuła jego obecności w swoim umyśle. 

Czuła ją za to w innej formie - gdzieś głęboko w swojej duszy. Uczucie to było wciąż dla niej dziwne i wydawało jej się, że z każdym dniem staje się silniejsze.  

- A czy jesteś w stanie obiecać mi to samo w zamian? - spytał w końcu. 

Zmarszczyła lekko brwi. Pytanie to zbiło ją z tropu. Mężczyzna musiał to dostrzec, bo zrobił krok naprzód i wskazał głową morze.

- Taka prośba jak twoja powinna działać w obie strony - kąciki jego ust uniosły się lekko do góry w chytrym uśmieszku. -  Jeśli ja nie ruszam twoich podwładnych, ty nie ruszasz moich. Czy jesteś w stanie obiecać w tej chwili, że gdy wrócimy na kontynent, twoje siły nie będą atakować moich oddziałów? Czy ty też będziesz traktować moich ludzi tak, jakby byli twoimi?

Galadriela spoglądała w jego bursztynowe oczy, próbując ukryć konsternację. Pytanie to wywołało w niej mieszane uczucia, rzucając światło na problemy, o których jeszcze nie chciała myśleć. 

- Nie mogę ci obiecać czegoś, co obiecywać może tylko mój król… - zaczęła ostrożnie, krzyżując ramiona na piersiach, ale Halbrand wtrącił się:

- Ale teraz nie rozmawiam z twoim królem, tylko z tobą - odparł z błyskiem w oczach.  - Mówisz o współpracy. Nie wątpię, że wierzysz w jej słuszność, ale czy naprawdę myślisz, że jesteś na nią gotowa? Czy widząc podległych mi orków jesteś gotowa zobaczyć w nich coś innego niż wroga? Czy na naradzie wojennej byłabyś w stanie usiąść z nimi przy jednym stole i rozmawiać jak równy z równym? Czy na polu bitwy byłabyś w stanie być tym dowódcą, który nie będzie postrzegał ich jedynie jako mięsa armatniego, a jako istoty pragnące oddać życie za sprawę, w którą wierzysz? 

Odwróciła wzrok. Gdy w tej chwili pomyślała o orkach, z którymi prawie całe życie walczyła w niezliczonych bitwach, pierwsze co poczuła, to nienawiść. Była zakorzeniona głęboko w niej, ale zdawała sobie sprawę z tego, o czym mówił mężczyzna. W perspektywie ewentualnego, przyszłego sojuszu ona i elfowie będą zmuszeni do zmiany postrzegania tych, których tak długo uznawali za wrogów. Nie wiedziała jednak, czy po tylu latach konfliktu w ogóle mogłoby by być to możliwe. Obie strony dzieliło morze przelanej krwi - przeprawić się przez nie graniczyło z cudem. 

- Nie umiesz sobie tego wyobrazić. Jeszcze nie - mówił Halbrand, odgadując - a może słysząc - jej myśli. Spojrzała na mężczyznę raz jeszcze, z pewnym trudem. Stali blisko siebie. Z tej odległości czuła ciepło bijące z jego ciała. Jej, pomimo dmącego znad morza chłodu, także zaczęło robić się ciepło. - A chcesz usłyszeć z moich słów obietnice, choć jestem w tej samej sytuacji, co ty. Tylko po drugiej stronie. 

Galadriela, z mocno bijącym sercem, długą chwilę spoglądała w ciszy na swojego towarzysza. Przez jej głowę przetaczała się burza myśli. 

- Rozumiem, co chcesz powiedzieć - rzekła po namyśle. - Ale współpraca opiera się na zaufaniu. Żeby je zbudować, jedna ze stron musi położyć pierwszy kamień. 

Sauron przekrzywił głowę w bok. Niespodziewanie, wyciągnął dłoń w jej stronę i odgarnął kosmyk włosów, który pod wpływem wiatru opadł jej na czoło. Delikatnie założył go za jej ucho, muskając przy tym prawie niezauważalnie policzek kobiety. Pewien strumień energii przebiegł nagle po jej ciele, rozlewając się ciepłem gdzieś w środku. 

Powiedział wtedy, głosem niższym i nieco cichszym niż wcześniej:

- Dlatego pytam: Czy będziesz w stanie położyć drugi?

*

Mistrz Círdan jako pierwszy zszedł na ląd.

 Miał na sobie długi, błękitny płaszcz z szerokim kapturem obszytym futrem, a przy jego pasie znajdował się miecz. W lewej dłoni trzymał skórzaną sakwę. Zaraz za nim łódź opuściło dwoje wysokich mężczyzn, w lekkich, pozłacanych zbrojach żołnierzy królewskiej flotylli. Oboje dzierżyli włócznie, których zaostrzone końce błyszczały dumnie w słońcu. 

Galadriela ostatni raz zacisnęła dłonie w pięści, by wyjąć je następnie z poł płaszcza i opuścić luźno wzdłuż ciała. Modląc się w duchu, by nikt nie dostrzegł ich drżenia, nabrała głębokiego tchu i ruszyła powoli przed siebie. 

Czuła na sobie ciężar spojrzeń idących w jej stronę elfów, jak i tych znajdujących się na okrętach zacumowanych w niewielkiej odległości od brzegu. Żołnierze flotylli stali przy burcie, obserwując sytuację w oddali. 

Była jeszcze jedna para oczu, którą czuła. Ta która uważnie obserwowała ją z tyłu. 

Elfka wyprostowała się jeszcze bardziej.

- Dowódczyni  - odezwał się Círdan, wychodząc jej naprzeciw. 

Jego wyraz twarzy na pierwszy rzut oka zdawał się być neutralny, ale z bliska można było zobaczyć, jak bardzo napięty jest mężczyzna. Błysk w jego oczach zdradzał obawę.

- Mistrzu - skinęła mu głową i uścisnęła ramię siwowłosego mężczyzny.

Przez krótką chwilę spoglądali na siebie w milczeniu. Galadriela poczuła w sobie chwilowy cień ulgi, spoglądając w znajome oczy elfa. Jego wzrok opadł niżej, na jej szyję. Spoglądał na czerwony, niemal zagojony ślad po ranie, który jednak wciąż grubą pręgą znaczył skórę kobiety. 

Spojrzał na krótki moment ponad jej ramieniem i jego wzrok stał się zimny jak wody Belegaeru. Zawisł tam na moment, jakby oceniając sytuację. 

Gdy w końcu odwrócił spojrzenie od Saurona, zbliżył się jeszcze nieco i spytał ją cicho, rzeczowo:

- Jesteś cała?

Galadriela pokiwała głową. Círdan patrzył na nią uważnie przez chwilę, jakby nie do końca dowierzał, i zadał kolejne pytanie:

- Powiedz, co się stało? 

Elfka nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Serce elfki biło jak młot, zagłuszając jej myśli, utrudniając jej sformułowanie sensownych słów. A nie chciała powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać błędnie odebrane. 

- Wydarzyło się wiele rzeczy, Mistrzu - odparła, spoglądając w bok. Skupiając wzrok na falach rozbijających się o brzeg, odrobinę łatwiej jej było się skupić.  - Mam… wiele do opowiedzenia. Ale powinniśmy natychmiast wyruszyć - spojrzała znów na niego. - Najwyższy Król powinien jak najszybciej się o wszystkim dowiedzieć. Czas nie jest po naszej stronie. 

Mistrz skinął głową. Widziała jednak w jego oczach jeszcze jedno pytanie. Galadriela szybko odgadła jego treść, ale nie zdążyła udzielić odpowiedzi, bo usłyszała nadchodzące z tyłu kroki.

Sauron, który stał do tej pory kilkanaście metrów za nią,  obserwując nowo przybyłych, podszedł bliżej nich. Odwróciła głowę ku niemu. Sprawiał wrażenie spokojnego, choć - być może dzięki łączącej ich więzi - wyczuwała w nim pewną ostrożność. 

Stojący za Círdanem żołnierze poruszyli się niespokojnie. Jeden zrobił krok naprzód, ale wtedy Mistrz uniósł dłoń, powstrzymując go. Strażnik zatrzymał się, ale jego dłoń zacisnęła się mocniej na trzymanej włóczni, aż jego knykcie stały się białe. 

W chwili, gdy Majar stanął obok Galadrieli, Círdan odezwał się ponownie:

- Nie ukrywam, że ciekawi mnie - rzekł - czego może chcieć od nas ten, który dla naszego ludu od wielu lat jest największym wrogiem. 

 Elfka w przypływie obaw na moment zapomniała, jak się oddycha. Napięcie w jej ciele było tak silne, że miała ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Byle znaleźć się daleko stąd. Gdzieś indziej, gdzie miałaby choć namiastkę kontroli nad swoim losem. 

Było to jednak niemożliwe, a w tej chwili całą kontrolę nad sytuacją miał tak naprawdę tylko Sauron: wszystko zależało od słów, które miały paść z jego ust. 

Odrzucił kaptur i przemówił -  słowa były twarde, a jego głos pewny, niezachwiany. 

- Wydaje mi się, że elfowie powinni na nowo rozstrzygnąć, kogo obecnie wypada określać swoim “największym wrogiem”. 

Círdan uniósł pytająco brwi. Sauron mówił dalej: 

- Nie będę udawać iż nie wiem, że mamy dość rozbieżne wizje co do tego, jak powinno wyglądać Śródziemie i jego dalszy rozwój - odparł pewny siebie Majar. - Ale myślę, że na tę chwilę jesteśmy wszyscy w stanie zgodzić się w jednej kwestii. 

- Jaką kwestię masz na myśli?

- Że jeśli Morgoth powróci z Pustki, świat pogrąży się w ogniu. Wierzę, że i wy nie chcielibyście do tego dopuścić. 

Mistrz spoglądał na ciemnowłosego mężczyznę w milczeniu. Jego białe włosy powiewały na wietrze. Każda sekunda ciszy ciągnęła się niemiłosiernie. Napięcie wisiało w powietrzu. Galadriela czuła, że wszyscy są gotowi w każdej chwili wyciągnąć broń. 

W końcu stary elf przemówił: tonem groźnie napiętym, jak struna. 

- Czego chcesz?

Wiatr zawył i jego podmuch uderzył w nich jeszcze silniej, niż wcześniej. Gdy nieco ucichł, przez chwilę słychać było skrzypienie masztów i desek trzech okrętów zacumowanych przy brzegu.  Galadriela widziała, jak członkowie załogi każdego z nich przyglądają się z dala przeprowadzanej rozmowie i rozmawiają cicho między sobą. Między nimi, przy dziobie, ujrzała nieruchomą postać. Łucznika z naciągniętą cięciwą. 

Była pewna, że jeśli Sauron wykona jakikolwiek podejrzany ruch, strzała zostanie natychmiast wystrzelona. 

Spojrzała na niego, zastanawiając się, czy to zauważył. Jeśli tak, to nie dał tego po sobie poznać. Jego uwaga zdawała się być skupiona całkowicie na  Círdanie. 

Odpowiedział mu, z pewną dumą unosząc podbródek wyżej: 

- Jako król Krain Południowych oraz władca ziem wschodnich, które zwiecie Mordorem, życzyłbym sobie możliwości odbycia pokojowych negocjacji z Najwyższym Królem Gil-Galadem - po tych słowach jego twarz przyozdobił lekki, zdawałoby się, uprzejmy uśmiech. -  I byłbym niesłychanie wdzięczny, gdybym mógł dotrzeć do Szarej Przystani na pokładzie jednego z waszych znamienitych statków. Zważywszy na… sytuację, w której się znaleźliśmy. 

Budowniczy Okrętów powoli pokiwał głową, a w geście tym był skrzętnie skryty, ale wciąż widoczny - cynizm. Spojrzał raz, przelotnie w stronę statków, po czym rzekł rzeczowo:

- Najwyższy Król przewidział, że możesz wyrazić pragnienie pertraktacji. Jednakże z powodu popełnionych licznych zbrodni wymierzonych w Królestwo Elfów,  nie możesz przed nim stanąć. Nie jako ten, którym się tytułujesz. 

Tym razem Sauron uniósł brwi. Zachował poważny wyraz twarzy, ale elfka pod jego dyplomatyczną maską wyczuła dozę rozbawienia. 

- Cóż, mam wiele imion. - Gdy to powiedział, elfka poczuła jak jej żołądek ściska się w kolejnym, nowym przypływie niepokoju. Wróciło do niej wspomnienie, o którym pragnęła zapomnieć. Bolesne wspomnienie. -  Jak mam się zatem tytułować, by Jego Wysokość była chętna wysłuchać, co mam do powiedzenia? - spytał. 

- Tylko i wyłącznie jako więzień - odpowiedział krótko Budowniczy. 

Galadriela wstrzymała na moment oddech, obserwując ich oboje w ciszy. 

To był jeden ze scenariuszy, których się spodziewała. 

Zerknęła na Saurona, próbując coś odczytać z jego twarzy. Spodziewała się zobaczyć na niej coś negatywnego: urazę, oburzenie. Gniew.

Ale Majar tylko skrzyżował ramiona na piersiach i  odparł, lekko:

- To dość… ciekawy pokaz dyplomacji, trzeba przyznać. I niekoniecznie dobra strategia w pozyskiwaniu nowych sojuszników, jeśli mam być szczery. Wymagać od władcy, by zrzucił koronę i ugiął kolano? Czy nie jest to nieco za wiele w zamian za jedną rozmowę? Chcę wam pomóc. 

Po ostatnich słowach Círdan prychnął lekko, ukazując białe zęby i natychmiast  pokręcił głową. W jego oczach pojawiła się irytacja - Galadriela nie pamiętała, czy kiedykolwiek widziała Mistrza zdenerwowanego. 

Odparł po chwili: 

- Pomóc? Interesujący dobór słów. Przypomnę ci tylko, że  rok temu doprowadziłeś do upadku jednego z naszych królestw oraz śmierci jego władcy. Jedyną odpowiednią karą za to byłaby śmierć, choć nie mogłaby ona przecież zwrócić życia tym, którzy polegli w walce.  Powinieneś więc czuć się wdzięczny za możliwość, którą ci daje król, gdyż jest otwarty w kwestii wymiany informacji o zagrożeniu, o którym poinformowałeś panią Galadrielę. O ile w ogóle prawdą jest to, co rzeczesz o powrocie twojego Mistrza i prawdziwie przedstawiasz swoje intencje, by temu zapobiec. Ja tego nie wiem - przekrzywił głowę w bok i zmrużył nieco oczy. -  Porozmawiasz więc z Królem o czym pragniesz, jeśli prawdziwie ci na tym zależy, by uwierzył w twoje słowa,  a następnie o twoim dalszym losie rozstrzygnie wola jego oraz  Najwyższej Rady. 

Sauron po jego słowach westchnął ciężko. Spojrzał na moment gdzieś w dal, po czym wrócił wzrokiem do rozmówcy. 

- Zaiste, wspaniała możliwość - odparł, tym razem nie kryjąc ironii w głosie. - Chętnie bym posiedział w elfim lochu, gdyż słyszałem zdania, że są całkiem wygodne, ale niestety w tym momencie mam ważniejsze sprawy na głowie -  przybrał ponownie poważny wyraz twarzy. -  Círdanie, jesteś jednym z najstarszych. Jednym z najmądrzejszych, powiadają. Rozumiesz chyba, że w sytuacji, w jakiej się znajdujecie, będziecie potrzebować pomocy, jeśli nie chcecie zostać zmuszeni do opuszczenia swojej krainy? Ucieczka na Zachód będzie waszym jedynym wyjściem, gdy nadejdzie czas Dagor Dagorath. Zmiany mogą nadejść szybciej, niż możecie się spodziewać. Czy jesteście na nie przygotowani, by im się postawić? 

Galadrielę przeszły dreszcze, gdy mówił. W jej głowie natychmiast pojawiły się mroczne wizje, które jej ukazał tamtej nocy na wybrzeżu Mithlond, kilka tygodni wcześniej. 

Znała je na pamięć, lecz za każdym razem przerażały ją tak samo. Czasami pojawiały się nawet w jej snach, a po przebudzeniu czuła się nieswojo jeszcze przed długie godziny. 

Budowniczy Okrętów natomiast wydawał się z pozoru niewzruszony wypowiedzianymi przez Majara słowami. Chociaż znał treść wspomnianych wizji.

- Nie mi w tej chwili to rozstrzygać ani oceniać. To nie czas ani miejsce. Ale stoi przed tobą możliwość, choć moim osobistym zdaniem na nią nie zasługujesz, by porozmawiać o tym z Najwyższym Królem. Popłyniesz więc z nami jako więzień -  odpowiedział - albo wcale. 

Ton Mistrza był zdecydowany i gdy skończył mówić, zapadło milczenie. W tym czasie postąpił dwa kroki naprzód, w stronę Majara. Wyjął z trzymanej przez siebie sakwy coś metalowego. Rzucił to tuż pod nogi Saurona. Gdy upadło na ziemię, głośno zabrzęczało. Wówczas Galadriela zobaczyła, że są to kajdany.

- Czy akceptujesz warunek? - spytał Círdan. 

Sauron, który widocznie stracił nieco swój rezon, uniósł lekko brew. Spoglądał na leżący przed nim przedmiot w ciszy. Galadriela wiedziała, że Círdan go zaskoczył. 

A gdy w końcu podniósł swój wzrok z powrotem na Budowniczego Okrętów, pojawiło się nim coś dobitnie ponurego.  niebezpiecznego. 

Galadriela czuła, jak powietrze wokół nich gęstnieje jeszcze bardziej - zdziwiło ją, że było to w ogóle możliwe. Bała się wypuścić powietrze z ust, w obawie, że jakikolwiek ruch może w tej chwili doprowadzić do wybuchu walki. Żądanie Círdana było dość brawurowe. Było ono precyzyjnie wymierzonym ciosem w dumę Saurona.

 A elfka zdawała sobie z niepokojem sprawę, że Majar, choć osłabiony, wciąż mógł ich skrzywdzić. 

Ostatecznie nie obiecał jej, że tego nie zrobi. 

Poczuła na sobie wzrok mężczyzny. Odwzajemniła spojrzenie, choć nie było to łatwe. Jego oczy zdawały się być ciemniejsze niż normalnie. Wtedy usłyszała jego głos w swoim umyśle. Chłodny niczym sztylet wykuty z lodu: 

Wiesz co to jest?

Zbita z tropu tym pytaniem, spojrzała na leżące na ziemi kajdany - a następnie znów na siwowłosego elfa, który przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z Saurona. Jego dłoń znajdowała się cały czas blisko rękojeści miecza. Gotowa w każdej chwili go chwycić i wyjąć z pochwy. 

Przełknęła ślinę, czując jak rośnie bolesna gula w jej gardle. 

- Co to jest, Círdanie? - spytała z napięciem, którego nie potrafiła już  ukryć.

- Zabezpieczenie - odparł krótko. Po tym dodał, zwracając się do Majara: - Nie powinno to stanowić  dla ciebie istotnego problemu, jeśli twoje intencje są szczere. Prawda? Żyjesz znacznie dłużej ode mnie, wierzę więc, że jesteś w stanie zrozumieć naszą… przezorność. 

Wtedy, gdy przyjrzała im się lepiej, dostrzegła na kajdanach wyryte runy. Były to litery w Quenyi, jej najdawniejszej odmianie. Już wiele lat nie widziała czegoś takiego.  

 I nagle zrozumiała.

 Zaczerpnęła głęboki wdech. Słyszała dawno temu o tego typu artefaktach. Mogły pochodzić jeszcze z Valinoru, albo z okresu Królestwa Doriathu, gdy współrządziła nim królowa Meliana. Tylko tam powstawały zaklęte przedmioty, gdyż potrzebna była moc Majara lub Valara, by je stworzyć.  I z tego co pamiętała, były one prawdziwie potężne - pełne czarów, które nadawały im niespotykanych nigdzie indziej właściwości. 

W trakcie niezliczonych wojen artefakty te były po kolei niszczone przez wrogów lub popadały w zagubienie. O ostatnim słyszała kilka wieków temu. Nie podejrzewałaby więc, że jeszcze jakiekolwiek się ostały. 

I już na pewno nie podejrzewałaby, że Gil-galad posiada jeden z nich. Galadriela była tym całkowicie zaskoczona i w jej głowie formowały się pytania, lecz nie wypowiedziała ich, świadoma, że to nie był moment, by się nad tym głębiej zastanawiać. 

Spojrzała raz jeszcze w stronę Majara. Nie była pewna, czy zdoła mu odpowiedzieć, nie mając Nenyi , z której mocy mogłaby skorzystać.  Skupiła swoje myśli i spróbowała zadać mu pytanie:

Odbiorą ci moc? 

Zadziało, ponieważ jego spojrzenie stwardniało jeszcze bardziej. Mówiło samo za siebie wiele. 

To skomplikuje sprawy,  odpowiedział jej. Nie mamy na to czasu.  

- Czy akceptujesz warunek? - odezwał się Círdan głośno, przerywając niespokojne milczenie. 

Nie widzę innego sposobu, posłała Sauronowi kolejną myśl, odwracając wzrok w stronę morza. Miała mętlik w głowie i ciężko jej było pozbierać myśli. Szukała innego rozwiązania, ale nie potrafiła go odnaleźć.  Mówiłeś, że musimy działać szybko. Jeśli nie chcesz zostać na wyspie, to to będzie najszybszy sposób, żeby stąd wrócić. 

Spojrzała na Budowniczego Okrętów oraz na nieruchomych, ale wyraźnie przygotowanych strażników za jego plecami. 

Wiedziała także, że łucznik ze statku celujący w ich stronę  ani na moment nie rozluźnił napiętej cięciwy. 

Mógłbym załatwić tę sprawę inaczej, usłyszała w odpowiedzi jego ciche myśli. Byłoby prościej. 

Nie, odparła natychmiast, z mocą, która zaskoczyła ją samą.  Czuła, jak wśród obaw budzi się w niej także gniew. Wciąż podtrzymuję to, co ci powiedziałam wcześniej. Jestem gotowa stanąć ci na drodze, jeśli zamierzasz ich skrzywdzić. 

Patrzyli na siebie przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę.  Galadriela była przygotowana mentalnie, by stanąć z nim do walki, jeśli chciałby rozwiązać problem w inny sposób. Nawet, jeśli walka ta miałaby zakończyć się jej śmiercią, była gotowa bronić przed nim swoich pobratymców. 

Wtedy Sauron spuścił wzrok w dół i powoli schylił się. Nieśpiesznie chwycił za łańcuch łączący brzęczące, żelazne obręcze i podniósł je do góry. Zakołysały się w powietrzu. 

Chwilę im się przyglądał, jakby rozważał swoją decyzję. Elfka wiedziała, że ocenia w tej chwili swoje szanse. Patrzyła na niego, nie wiedząc tak naprawdę, czego się po nim spodziewać.

Pragnęła, by uległ. By się poddał. Mówił, że dostrzega ścieżki, które nie prowadzą w ciemność - elfka wierzyła, że ta droga mogłaby być jedną z nich.  A przynajmniej, na ten moment -  byłaby obiecującym początkiem. 

Z drugiej strony obawiała się tego, co mógł planować Gil-galad. Nie była pewna: czy Król naradził się z Najwyższą Radą i postanowili otworzyć się na rozmowę o nadchodzącym zagrożeniu? Czy było to tylko pragnienie uwięzienia Saurona - coś czego i ona sama  by pragnęła jeszcze kilka tygodni wcześniej?  Teraz jednak, wiedząc że groźba Dagor Dagorath jest prawdziwa, a przeciwnicy są potężniejsi niż myśleli, wyraźnie dostrzegała słuszną konieczność nawiązania porozumienia pomiędzy elfami, a nim, gdyż osamotnieni nigdy nie będą w stanie stawić czoła temu, co miało nadejść. 

Pytanie brzmiało: czy Król także to dostrzeże? 

Spojrzeli raz jeszcze po sobie. Oboje wiedzieli, że od jego następnych słów zależy wszystko. I Galadriela bała się całą swoją istotą, że wybierze złe. 

Zamarła więc, kiedy otworzył usta, by rzec:

- W porządku. Akceptuję warunek.

Spoglądając Círdanowi prosto w oczy, uniósł dłonie i zapiął żelazną obręcz na pierwszym nadgarstku. A potem na drugim.











Chapter 20: Nie wszystko było iluzją

Chapter Text

 

Galadriela siedziała na drewnianej ławie w kapitańskiej kajucie. Włosy kobiety były jeszcze wilgotne po niedawnej kąpieli. Na jej ciele znajdowały się miękkie, czyste ubrania. Nie pasowały jej: nogawki spodni, jak i rękawy lnianej koszuli musiała kilkakrotnie podwinąć, by nie zawadzały. Mimo tego była ogromnie szczęśliwa, że ma je na sobie. Najważniejsze, że były suche, a jej - ciepło. Brakowało jej tego w ostatnich kilkunastu dniach, które spędziła praktycznie cały czas w surowych warunkach pogody i otoczenia. 

Dłonie elfki ogrzewał spory kielich, do którego mistrz Círdan nalał jej wcześniej gorącego miruvoru . Trunek prędko pokrzepił jej ciało i umysł, nieco rozpędzając burzowe chmury, które wezbrane nad jej sercem rzucały głębokie cienie, przynosząc tym samym odrobinę ulgi. Jego przyjemny, korzenno-kwiatowy zapach wypełniał całe pomieszczenie.

Budowniczy, którego tego dnia należałoby raczej tytułować Kapitanem -  jako że to on przewodził wyprawie na Tol Himling - zajął miejsce przy podłużnym stole, z łokciami opartymi o blat. Na jego czole widniała głęboka zmarszczka. Zamyślił się po tym, jak elfka skończyła opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się od dnia, w którym opuściła Szarą Przystań. 

Prawie o wszystkim. W trakcie opowieści rozważnie dobierała słowa, a gdy chciała poruszyć kwestię tego,  co stało się po bitwie, kolejne zdania po prostu nie chciały przejść przez jej gardło. Nie była w stanie o tym mówić. Wciąż czuła się zagubiona - jeszcze nie poukładała tego sobie we własnej głowie. Zbyt wiele się wydarzyło, a zbyt mało czasu upłynęło, by mogła to wszystko przetrawić.

Czuła intuicyjnie, że nie powinna mówić wszystkiego. Miała przed tym w sobie pewien silny, fizyczny opór. Gdyby elfowie dowiedzieli się o tym, że pomiędzy nią, a Sauronem została zawiązana więź krwi, jeszcze z jej własnej woli i w zamiarze uratowania jego życia… 

Zdrada , Galadriela pomyślała z trwogą, która zjawiła się w jej sercu nawet pomimo działania miruvor u. W naszym prawie byłoby to uznane jako zdrada. Niewielu obchodziłoby, jakie miałam intencje.

Círdan potarł swoją srebrną brodę i  westchnął głęboko, unosząc przy tym wzrok niebieskich oczu. Kryły się w nich obawy - prędko rozpoznała je, bo sama nosiła podobne w sobie.  Widać było, że intensywnie rozmyślał nad problemem, ale pomimo starań, w swych zasobach ogromnej wiedzy i doświadczenia nie potrafił jeszcze odszukać odpowiedniego rozwiązania sytuacji, w której się znaleźli. 

Dla wszystkich było to coś nowego. Galadriela wątpiła, żeby ktokolwiek umiałby teraz z pewnością wskazać drogę, którą powinni podążać. 

- Mógłbym wydać jeden rozkaz. Wysłać któregokolwiek z naszych żołnierzy do ładowni, by odebrał mu życie - rzekł powoli elf. W głosie Círdana nie było gniewu, który wybrzmiewał wcześniej w trakcie rozmowy na wybrzeżu. Było w nim teraz zdumienie. Nie krył się z tym, że trudno mu było uwierzyć w to, co się dzieje.  - Zrobiłby to szybko. Z łatwością dokonałby tego, czego wielu z nas próbowało dokonać przez ostatnie wieki. W tym także i ty. Ale… - tu na moment zawiesił głos - wyobrażam sobie, że to nie pomoże rozwiązać problemu, przed którym się znaleźliśmy.

- Nie - zgodziła się z nim cicho kobieta, odrywając wzrok od płomienia świecy stojącej pośrodku blatu. - Być może rozwiązałoby inne problemy, ale nie ten.

Galadriela spojrzała na swojego rozmówcę z pewnym wahaniem. Círdan był jedną z najmądrzejszych i najrozważniejszych osób, które poznała w swym życiu. Odkąd zamieszkała w Lindon na dworze króla Gil-galada, to właśnie Budowniczy wydawał jej się być osobą, której ufać mogła najbardziej - zaraz po jej najdroższym przyjacielu, Elrondzie. Zawsze czuła, że może z Mistrzem rozmawiać swobodnie i  otwarcie, ale w tej chwili - w tej sytuacji - nie była pewna, jak wiele swych myśli może mu zdradzić. 

Wiedziała, że musi być przy tym ostrożna. 

- W jego śmierci nie znajdziemy pomocy, którą być może znaleźlibyśmy, mając go za sojusznika - oznajmiła w końcu, ważąc przy tym słowa.. - To brzmi jak szaleństwo, ale obawiam się, że nie możemy tego wykluczyć. 

- Z naciskiem na być może - odpowiedział jej mężczyzna, po czym napił się łyk miodu ze swojego kielicha. - Może Sauron ukrywa swoje prawdziwe intencje. Mówi, że chce zapobiec powrotowi Władcy Ciemności, a może w rzeczywistości wciąż mu pragnie służyć, a nas podstępem zechce osłabić przed jego nadejściem. 

- I ja nad tym rozmyślałam -  przyznała kobieta. Oparła się wygodniej, czując pod sobą delikatne kołysanie pokładu.  - Jest to możliwe. Lecz wydaje mi się nieprawdopodobne. Sauron wiele tysięcy lat był jego podwładnym, ale teraz nie ma nikogo ponad sobą. Poznał, czym jest władza absolutna i nie sądzę, by zechciał teraz ją stracić. 

Círdan spoglądał na nią uważnie przez pewną chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Galadriela niezauważalnie spięła się, spodziewając się słów, które widziała już w jego spojrzeniu. Serce jej zadudniło niczym krasnoludzki młot. 

W końcu słowa padły:

- Mówisz tak, jakbyś go rozumiała.

Powiedział to miękko, bez żadnej podejrzliwości czy oskarżenia. Mimo tego jednak kobiecie zrobiło się momentalnie gorąco i to nie z powodu napoju, który popijała. Zatęskniła nagle za chłodną, morską bryzą na górnym pokładzie. 

- W trakcie podróży zdarzyło mi się z nim porozmawiać  - odparła. Starała się przybrać obojętny ton głosu.  - Nie mogę powiedzieć, że go rozumiem, lecz pojmuję co jest dla niego ważne. Mianowicie wiem, że w przeciwieństwie do Morgotha nie pragnie zniszczenia i chaosu, a wręcz przeciwnie: kreowania i zaprowadzenia porządku. Władza oznacza dla niego wolność, której potrzebuje do układania świata po swojemu. Obecność Morgotha być może dałaby mu większą siłę, ale w istocie jest także przeszkodą w jego ambicjach. Jedyną, której nie mógłby pokonać sam. 

- Powstrzymanie powrotu dawnego pana jest więc dla Saurona wygodne - podsumował Círdan. - Ale czy tak samo wygodna będzie dla niego otwarta wojna, jeśli Morgoth w istocie zostanie uwolniony? - mężczyzna uniósł wymownie brwi. 

Galadriela nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Była to rzecz, która też ją zastanawiała. O ile w przypadku pierwszej kwestii skłaniała się ku wierze w intencje Saurona, tak w kwestii wojny nie można było stwierdzić, czy nie zmieniłby on stron, gdyby było to dla niego korzystniejsze. Gdzieś w jej głowie krążyła wątpliwość, że chciałby walczyć za sprawę skazaną na porażkę, z drugiej strony zaś - biło od niego pragnienie wolności i ten fakt trudno było jej zignorować w swoim szacowaniu. 

Jakkolwiek by się los potoczył w razie wojny,  wierzyła, że priorytetowym zadaniem na ten moment było do niej nie dopuścić; nie dopuścić, by Morgoth wrócił do Śródziemia. Nawet jeśli ich szanse na to były znikomo małe. A po bitwie na Tol Himling niestety drastycznie spadły, gdy Thuringwethil, dzierżąca potężną, przedwieczną broń, zdołała uwolnić Balroga. I niestety, było to jedynym, co na tę chwilę wiedzieli, gdyż nawet Sauron, jak twierdził, nie odkrył dokąd przeciwnicy mogli się udać, ani jaki może być ich następny krok. 

Galadriela i Budowniczy Okrętów siedzieli tak przez pewien czas w ciszy, którą przerywało czasem skrzypienie desek pokładu znajdującego się nad nimi oraz pojedyncze głosy marynarzy. Nie było ich jednak wiele - był wieczór, a morze spokojne, więc większość załogi udała już się na kolację i spoczynek. 

Galadrielę nagle zaczęła nużyć senność. Zmęczenie minionymi tygodniami dało jej się we znaki i myśl o ciepłym, miękkim łóżku była niezwykła urokliwa. 

- Jak się czujesz bez niego? - usłyszała nagle, gdy wydawało jej się, że ich spotkanie zmierza ku końcowi. 

Spojrzała na mężczyznę, którego wzrok był skierowany wprost na jej dłoń. Zrozumiała, że chodzi mu o Pierścień. 

- Czuję się… niezwykla pusta. Odcięta od źródła. Mam wrażenie jakby odebrano mi jeden ze zmysłów - przyznała szczerze, z ciężkim westchnieniem. - Moc Nenyi uzdrawiała mnie i przynosiła wiele ulgi w bólu. Teraz, gdy jej zabrakło, czuję go kilkukrotnie bardziej. 

Jej ręka instynktownie potarła miejsce, gdzie pod koszulą znajdowała się blizna. Kobiecie przypomniały się chwile w trakcie podróży, gdy ból - nawet z Pierścieniem - stawał się nagle nie do zniesienia.

Nie wiedziała, jakie były przyczyny tych nagłych ataków bólu, ale miała ogromną nadzieję, że już nie nadejdą. 

- Gdy znajdziemy się w Szarej Przystani odnajdę jak najszybciej uzdrowiciela, żeby cię obejrzał - odpowiedział mężczyzna z troską. - Twoje ciało i dusza zniosły zdecydowanie za dużo przez ten czas. Ciężar, jakim obarczył cię Król… - Círdan zacisnął usta i pokręcił głową. - Nie wiem, czy ja sam bym podołał, gdybym znalazł się na twoim miejscu.  Zasługujesz na opiekę i odpoczynek, Galadrielo.

Odpoczynek. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz odpoczywała. Po tym czasie nieustannej walki pojęcie to wydawało jej się abstrakcyjne, jakby należało do jakiegoś poprzedniego życia, innej rzeczywistości - już nie tej, w której znalazła się obecnie.

- Nie wydaje mi się, bym zasługiwała, Mistrzu - odpowiedziała gorzko, spuszczając wzrok.  - Misja ta miała dać nam pewną przewagę, a stało się wręcz odwrotnie. Straciliśmy jeden z trzech Pierścieni, który miał chronić nasze królestwo. Co więcej, wpadł w ręce wroga. Jak myślisz, Mistrzu, jak Gil-galad na to zareaguje, gdy się dowie?

- On już wie - rzekł Budowniczy Okrętów.

Galadriela, zaskoczona,  zmarszczyła czoło. Mężczyzna kontynuował, zerkając na Pierścień, który zdobił jego palec - niewielki rubin zamknięty w złotej obrączce mienił się blaskiem niczym żywy ogień, gdy padało na nie światło świecy:

- Kilka dni temu oboje zauważyliśmy pewną zmianę. Przestaliśmy cię nagle czuć i twoja obecność z Niewidzialnego Świata zniknęła, jakby nić łącząca cię z nią została przerwana. W jej miejscu natomiast pojawił się… cień. - Przez twarz mężczyzny przeszedł wyraz czegoś bardzo podobnego do bólu. - A wraz z nią obcość, która i mnie, i Króla napełniła niepokojem. Zaś następnego dnia wieczorem przybył do nas posłaniec z Hithrael, który powiedział nam co się stało w ich wiosce oraz o tym, że obraliście kurs na wyspę. Wtedy zdecydowaliśmy, że wyślemy nasz oddział na Tol Himling, choć płynąc tutaj nie byłem pewien, czy odnajdziemy cię jeszcze żywą. Nie wiedziałem, co zastaniemy i nawet nie wyobrażasz sobie, jaką ulgę poczułem, gdy zobaczyłem cię na brzegu, Galadrielo. Jestem wdzięczny Valarom, że wyszłaś z tego cało. 

Słowa mężczyzny sprawiły, że poczuła przez chwilę w sercu przyjemne ciepło. Skłoniła głowę.

- I mnie uradował twój widok, Círdanie. Nie wiem, jak inaczej mogłabym powrócić do domu. A po tym wszystkim co się wydarzyło, naprawdę mi go brakuje. 

W swoim długim życiu bywała na wyprawach, która trwały kilka lat. Ale ta misja sprawiła, że czuła się, jakby nie było jej w domu przez całe wieki. 

- Sauron pewnie ma w zanadrzu rozwiązania dla takich problemów. Ma na swój posłuch wiele różnych stworzeń, czy w morzach, czy w przestworzach. Jeśli… widzi w tobie sojusznika, z pewnością znalazłby sposób, wy wydostać was stamtąd - odparł mężczyzna z westchnieniem i zapatrzył się w swój kubek. Następnie spojrzał jej głęboko w oczy. - Dlatego, jeśli mam być szczery, zdziwiło mnie, gdy tak prędko zgodził się na przedstawiony mu warunek. Powątpiewałem w to, że się uda, choć taki był właśnie zamysł Króla, gdy wysłał nas w tę podróż. Powinienem być więc być usatysfakcjonowany, że sprawy potoczyły się zgodnie z wolą Gil-galada,  a jednak jestem… zmartwiony. 

- Każdy krok Saurona jest powodem do obaw. Ale wiedz Mistrzu, że  jest on osłabiony po walce z Lungorthinem i Thuringwethil – powiedziała Galadriela. - Potrzebowałby czasu, by odzyskać swe siły w pełni. A to na czasie mu zależy, więc najprawdopodobniej dlatego uległ bez większego nacisku. 

-  W takim więc razie jestem rad, że odnaleźliśmy cię dość szybko, by móc go pochwycić w tym stanie - Círdan złożył dłonie na stole. Niebieskie oczy lśniły w świetle płomyka. -  Co do Pierścienia jeszcze chciałem rzec, że… rozumiem, że możesz nosić w sobie poczucie winy po stracie Nenyi , lecz nie troskaj się o osąd Gil-galada w tej sprawie. Posyłając cię na misję z Pierścieniem na palcu miał na uwadze możliwość tego, że możesz go stracić. Jego obecność, czy też jej brak przy tobie miała nam dać sygnał, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Tak też się stało. My mamy wciąż dwa strażnicze Pierścienie, których Moc jest wystarczająca, by objąć naszego królestwo potrzebną ochroną. Natomiast ty, Galadrielo, wracasz z cennym więźniem. 

Słowa Círdana, choć zdawały się być szczere i płynąć z serca, nie przyniosły jej wiele pocieszenia. To wszystko nie zmieniało faktu, że strata Nenyi była bardzo problematyczna: wróg mógł chcieć wykorzystać Pierścień w swoich celach. Galadriela podejrzewała, że musiał istnieć jeszcze jakiś powód, dla którego Thuringwethil postanowiła go zabrać - nie tylko po to, by odebrać im sił, a być może wzmocnić własne. 

- Czułabym się spokojniejsza, gdyby Sauron znalazł się jednak z dala od Lindon - wyznała. - Wiem, że to dla nas z pozoru dogodna pozycja, by mieć go w garści i że tego właśnie pragnie król. Lecz nie zapominajmy, że jego obecność w Ost-in-Edhil doprowadziła do upadku całego miasta. Jest wszak Majarem, więc nawet osłabiony i uwięziony będzie stanowić zagrożenie. Choć myślę, że nie jego planem jest stwarzanie go. Intuicja mi podpowiada, że w istocie będzie szukał porozumienia z królem i Najwyższą Radą, ale jeśli zdecydują się go uwięzić na dłużej, sprawy mogą się potoczyć znacznie gorzej. - Galadriela spojrzała raz jeszcze w oczy rozmówcy. - Te kajdany, w które został zakuty… Nie widziałam czegoś takiego na oczy od czasu, gdy Beleriand był jeszcze naszym domem. Nie podejrzewałabym nigdy, że król mógłby jeszcze mieć w swojej pieczy taki artefakt. 

Stary elf pokiwał z wolna głową. 

- I ja byłem zaskoczony, gdy mi o nich powiedział i polecił wziąć ze sobą w rejs. Ponoć zostały odnalezione przez naszych żołnierzy trzy wieki temu podczas jednej z misji na południowym wybrzeżu. Artefakt był skryty w ruinach starej stróżówki, pochowany w skrzyni wraz z ukrytym kluczem. Skrzynia została zabrana do Lindon. Tam jej zawartość przedstawiono królowi, który rozpoznał runy naniesione przez Królową Melianę, albowiem zaklęcie to pochodzi wyraźnie od niej, ale nie wiadomo, co się z nimi działo przez kolejne lata. Król wówczas postanowił zachować kajdany w sekrecie. - Mistrz, mówiąc to, wpatrywał się w płomień, jakby potrafił w nim dostrzec wspomnienia tamtych czasów.  - Nie dziwi mnie, Galadrielo, fakt że ukrył je przed nami. To być może ostatni artefakt o takiej mocy, który jest w naszym posiadaniu. Im mniej osób o nim wie, tym lepiej: gdyby wróg dowiedział się o nich, zapewne postarałby się znaleźć sposób, by nam je odebrać. 

- Czy rzeczywiście wciąż działają? - spytała zdumiona kobieta. - Meliany już od wielu lat nie ma w Śródziemiu. Co więc takiego może podtrzymywać nałożony przez nią czar? 

 -  Choć chodzę po tej ziemi od zarania dziejów, nie dane mi było nigdy poznać tajemnic mocy, którą posługują się Majarowie - odpowiedział elf po chwili namysłu. -  Źródło może znajdować się równie dobrze w sile morza,  co w blasku gwiazd. Tego raczej nie będzie dane nam poznać. Najważniejsze jest jednak, że los sprowadził je do nas i możemy je wykorzystać i stłumić moc naszego wroga. Choćby na jakiś czas.

 

*

 

Elfka wyszła na pokład, by w zaczerpnąć jeszcze świeżego powietrza przed snem. Srebrny blask gwiazd i księżyca odbijał się w spokojnych wodach Beleageru, po których niespiesznie sunął okręt. Po jego bokach, w pewnej odległości, znajdowały się dwa pozostałe. Na ich pokładach można było dostrzec pojedynczych, krzątających się marynarzy.

Gdy kobietę przeszedł dreszcz zimna, oderwała wzrok od ciemnych fal i spojrzała w stronę zejścia do ładowni położonej z tyłu statku. Obok schodów stało dwoje uzbrojonych strażników, którzy cicho rozmawiali między sobą. Gdy elfka podeszła ku nim, oboje zamilkli i wyprostowali się. 

- Dowódczyni  - odezwał się ten z lewej i skinął jej głową w pełnym szacunku geście. 

- Chciałabym porozmawiać z więźniem - oznajmiła, cicho ale stanowczo. 

Żołnierze nie kwestionowali jej prośby. Mężczyzna z prawej zszedł po schodkach, a chwilę później rozległ się szczęk przekręcanego zamka. Gdy elfka do niego dołączyła, otworzył przed nią drzwi. 

- Czy to bezpieczne, żeby wchodziła pani tam sama? - spytał ją nagle, w jego ciemnych oczach można było dostrzec cień zmartwienia. 

- Nie ma powodów do obaw - odparła. - Majar raczej nie będzie chciał wyrządzić mi krzywdy. A nawet jeśli, ufam mocy kajdan. W razie czego was zawołam. 

Weszła do środka. Skinęła żołnierzowi głową w podzięce, po czym zamknęła za sobą drzwi. 

W ładowni było cicho a, a wokół panował półmrok. Jedynym źródłem światła było wpadające przez zakratowany otwór w pokładzie delikatne, srebrzyste światło księżyca. Drewniane skrzynie były poukładane ze starannością w równe szeregi, pod prawą ścianą zaś ułożone były beczki z świeżą wodą i miodem pitnym. Poszła naprzód, a pod jej butami zaskrzypiały stare deski. Przeszła przez plamę światła i zatrzymała się tuż za nią. Spoglądając w kąt -  tam, gdzie cień zdawał się być najgłębszy. 

Mężczyzna miał zamknięte oczy. Siedział oparty o ścianę, z jedną nogą ugiętą. Na jego szyi znajdowała się ciasna, metalowa obręcz, której ciężki łańcuch był przykuty do ziemi. Skórę więźnia w tym miejscu plamiła czarna strużka krwi, która ciekła z rozciętej wargi - zupełnie tak, jakby wcześniej napotkała czyjąś pięść. Jego nadgarstki były opięte szerokimi kajdanami z wyrytymi runami, które lśniły delikatną poświatą o jasno błękitnej barwie. 

Galadriela przyglądała mu się w ciszy. Spostrzegła, że jego czoło i szyja lśnią od potu, choć w ładowni panował taki sam chłód, co wyżej na pokładzie. Splątane włosy były w nieładzie. Miał na sobie wciąż te same, brudne, wilgotne ubrania. Tylko jego płaszcz zabrano. Oraz buty. 

Klatka piersiowa mężczyzny wznosiła się i opadała w spokojnym, miarowym rytmie. Gdy elfka była już bliska wiary w to, że Majar śpi, kąciki jego ust niespodziewanie drgnęły. 

-Przyszłaś mnie odwiedzić? – odezwał się z lekko zachrypniętym głosem.

Choć nie odezwał się szczególnie głośno, słowa te przeszyły ciszę panującą w magazynie z mocą, która sprawiła, że po plecach Galadrieli natychmiast przebiegł dreszcz, a włoski na jej skórze stanęły dęba. Mężczyzna otworzył powoli swoje oczy, a elfka pomimo braku oświetlenia zdołała dostrzec, że były zaczerwienione i u dołu podkrążone.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, mężczyzna przekrzywił nieco głowę w bok. Na jego twarzy, jakby z pewnym trudem,  pojawił się ponury półuśmiech, nie mający w sobie ani grama wesołości. Powiedział:

- Musi podobać ci się ten widok. Czy tak sobie wyobrażałaś uwięzienie mnie, gdy ty i twoje oddziały polowaliście na mnie? 

W brzmieniu jego głosu kryło się zmęczenie. Halbrand wyglądał, jakby ciążące na jego dłoniach kajdany istotnie sprawiały mu cierpienie. Niełatwo było Galadrieli wytrzymać  jego wzrok. Był ciężki i pełen cieni.

Elfka z zewnątrz starała się wyglądać na pewną siebie, ale w środku czuła się niepewnie. Serce biło jej mocno, a w ustach miała sucho. Z trudem zdobyła się na odpowiedź:

- Niezupełnie w ten sposób. Nigdy nie miałam w planach cię uwięzić, a zabić. Wyobrażałam sobie raczej, jak własną ręką zadaję ci śmierć.

Ku jej zdziwieniu, roześmiał się na moment, a dźwięk ten odbił się wśród skrzyń. Kajdany zabrzęczały donośnie, gdy uniósł dłonie ku twarzy, by jedną z nich otrzeć krew plamiącą jego brodę. 

-Co za ironia losu, hmm? - mruknął po chwili. - Teraz, gdy nareszcie masz taką możliwość, straciłaś powody, by to zrobić.  

- Nie straciłam żadnych powodów - odpowiedziała chłodno. Przez jej pamięć na chwilę przemknął obraz twarzy jej brata. Wyobrażenie to sprawiło, że coś ją zakłuło w sercu. - Pojawiły się po prostu inne, dla których twoja śmierć może zostać nieco odroczona w czasie.

- “Inne”? - powiedział Sauron, unosząc brwi i uśmiechając się przy tym tajemniczo. - A więc jest ich conajmniej kilka.

Natychmiast wykryła insynuację w jego słowach, ale nie zamierzała w tej chwili rozważać jej znaczenia.

- Jestem zmęczona - oznajmiła szczerze. - Nie chcesz mnie denerwować. 

- Dlaczego zatem tu jesteś? - spytał ją mężczyzna, poprawiając się i siadając bardziej wyprostowanym. Łańcuchy znowu zabrzęczały, gdy odgarnął z swojego czoła splątane kosmyki włosów. - Powinnaś skorzystać z okazji do odpoczynku. Do Lindon dopłyniemy dopiero jutro. 

Pokład zakołysał się pod nimi. Elfka rozważała przez moment, czy nie usiąść na jednej ze skrzyń, by ulżyć nieco nogom. Ale zdecydowała, że będzie czuć się pewniej stojąc – dzięki temu mogła patrzeć na skutego Majara z góry. To dawało jej cień poczucia, że ma jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją.

Skierowała wzrok na jego rozciętą wargę, a wtedy zauważyła również ciemny siniec na jego szczęce. 

- Widzę, że twoje rany nie chcą się leczyć - odezwała się. -  Specjalnie stwarzasz pozory, czy kajdany rzeczywiście zabrały twą moc? - wskazała głową żelazne obręcze na jego nadgarstkach. 

Halbrand uniósł brwi na te słowa, jakby szczerze go zaskoczyły.

- Nie wyczuwasz tego mocą naszej więzi? – spytał. 

Prawie się wzdrygnęła. Więź. Wolałaby, żeby nie mówił o tym tutaj. Nawet jeśli nikt ich nie podsłuchiwał. Spięła się na samą myśl, że ktoś mógłby się przypadkiem  dowiedzieć. 

A prawda mogła wyjść na jaw w każdej chwili, gdyby Sauron zapragnął nagle ją ujawnić. Galadriela modliła się do Valarów, że tego nie zrobi.

- Nie wiem, jak – odparła krótko, ściszonym głosem.

Czuła coś, ale nie wiedziała dokładnie co to jest. To, co było między nimi dopiero wzrastało w siłę – było jeszcze subtelne i Galadriela nie pojmowała jego istoty. 

- Spróbuj się wsłuchać - zasugerował Majar, obserwując ją uważnie. 

Zamilkli na chwilę, a elfka, spoglądając wciąż na niego, poczuła że powinna przynajmniej spróbować. Skoro już podjęła ryzyko, dobrze będzie wiedzieć z czym się ono wiąże.

Przez moment stała w ciszy, słysząc tylko głośne bicie własnego serca. Gdzieś pod powierzchnią jej umysłu znajdowała się odległa obecność - czasami w ciągu dnia miewała chwilowe przebłyski tego uczucia. 

Niechętnie, ale spróbowała zagłębić się w to niewyraźne, rozmyte wrażenie.

Na kilka chwil udało jej się je uchwycić i na nim skupić. Wtedy odczuła, jakby coś pociągnęło ją lekko za sobą. Przyciąganie to stawało się coraz silniejsze, aż w pewnym momencie wydawało jej się, że natrafiła na coś w rodzaju… blokady. Starając się wytrzymać spojrzenie Halbranda, poczuła energię, ale znajdującą się za jakąś ścianą. Choć była od niej odgrodzona, czuła, że jest ogromna – przerażający ocean energii przerastający ją samą wielokrotnie.

Czując się tak, jakby spoglądała wprost w  mroczny bezmiar morskich głębin. Był hipnotyzujący. Pragnęła się do niego zbliżyć jeszcze bardziej, przyjrzeć się nieco lepiej. Ale wtedy niepokój zmieszany z ekscytacją zawładnął nią, zmącił jej skupienie. 

Elfka straciła swoją koncentrację, tracąc także kontakt z uczuciem. Zamrugała, wracając do rzeczywistości. 

- Widzisz?  – mruknął cicho mężczyzna, przez cały ten czas nie odwróciwszy od niej wzroku. - Dobrze wiesz, czego szukać. Brakuje ci tylko skupienia. Z czasem będzie to dla ciebie prostsze. 

Nie odpowiedziała, czując się przytłoczona nowopoznanym wrażeniem. Czuła się dziwnie, tak jakby zyskała jakiś nowy zmysł, ale nie potrafiła go jeszcze w pełni użyć. Jakby po raz pierwszy słuchała muzyki, i to gdzieś zdala, zza ściany.  Przypominało to trochę korzystanie z mocy Nenyi , ale było jednocześnie inne – bardziej subtelne, głębsze. 

Energia, którą poczuła… Czy to była jego moc? I czy naprawdę mogła być tak wielka?

- Kajdany nie zabrały mojej mocy – odezwał się ponownie, wyrywając ją z zamyślenia.  -  Nie da się jej zabrać. „Wyciszyły” to lepsze słowo. Ale fakt, rany nie chcą się leczyć. Nie bierz jednak tego zbyt do siebie: pamiętaj, że wciąż jestem nieśmiertelny -  uśmiechnął się krzywo,po czym dodał, spoglądając na żelazne obręcze: - To całkiem interesujący artefakt, choć dobrze znam zaklęcie, które je spaja. Dawniej zdarzało mi się je zakładać i zdejmować z innych przedmiotów, ale w tym przypadku czuję, że… jest wyjątkowo silne.

Galadriela spojrzała  uwagą na lśniące w półmroku runy, myśląc o tym, że w artefakcie wciąż jest zaklęta magia jej mentorki, Meliany – jeśli to, co mówił Círdan było w istocie prawdą.

– Wolałbym jednak móc obejść się bez nich – dodał Halbrand, gdy ich spojrzenia znów się spotkały. 

- To była jedyna możliwa opcja, by wzięli cię na statek – odezwała się Galadriela w odpowiedzi.

- Jedyna pokojowa opcja. Zrobiłem to, bo poprosiłaś, ale gdybym miał decydować sam, wolałbym postąpić inaczej. Nie mogę być w Lindon zbyt długo, a przeczuwam, że nie łatwo będzie przekonać króla, by mnie uwolnił.

- Nie ma zarazem innego sposobu, by cię wysłuchał – odpowiedziała elfka. Po tym, czego doznała przed chwilą, czuła się wciąż dziwnie. Ciężko jej było skupić myśli. – Gil-galad jest… mądry. Wierzę, że podejmie rozsądne decyzje, ale też od ciebie będzie zależało, jak do tego wszystkiego podejdzie. Od teraz nie możesz sobie pozwolić na żaden błąd.

Halbrand spojrzał na nią ciężko, z nieukrywanym zmęczeniem.

- Ja nie popełniam błędów, elfie.

- Wydawało mi się, że postrzegasz właśnie tę sytuację jako błąd - wytknęła mu. 

- Mam jeszcze czas sprawić, żeby nim nie była – uciął stanowczo.

Wiedziała, że rzeczywiście ma na myśli słowa, które wypowiedział. To ją właśnie w jego naturze niepokoiło - potrafił wszystko obrócić na swoją korzyść. Nagiąć rzeczywistość tak, by kształtowała się wedle jego woli. Gdyby tego nie potrafił, nigdy nie zaszedłby tak daleko. A swego czasu był przecież prawą ręką Morgotha. 

Zapadła cisza, przerywana regularnym, stłumionym szumem fal uderzających w kadłub statku. Galadriela omiotła wzrokiem ładownię, zbierając się w sobie, by się ponownie odezwać. Nabierając głębokiego wdechu, powróciła spojrzeniem w stronę mężczyzny. Halbrand spoglądał na nią wyczekująco - tak, jakby spodziewał się, że zaraz zada mu pytanie.

- Jest kilka rzeczy, o które chciałabym cię zapytać - powiedziała w końcu. Przybrała rzeczowy ton głosu, pragnąc ukryć wdzierające się w jej serce zdenerwowanie.  - O których chciałabym porozmawiać. 

- Tak? Pytaj. Nigdzie się stąd nie ruszam - dodał z nutą ironii. 

- Powiedz mi, jaki masz ostatecznie plan? - spytała, puszczając jego ton mimo uszu. - Gdy byliśmy na wyspie, udzielałeś mi głównie wymijających odpowiedzi. Chciałabym w końcu ustalić, na czym stoimy. 

- Wiem. To dlatego, że wtedy się jeszcze zastanawiałem - przyznał mężczyzna. - Mogę ci powiedzieć jaki mam plan, ale nie będzie on ostateczny. Wszystko zależy od tego, jak pójdą mi negocjacje z waszym królem. Jeśli będą pomyślne, uda nam się zawiązać sojusz militarny, ale chciałbym, żebyś to ty głównie zajęła się jego urzeczywistnieniem. To twoją rolą będzie przygotować elfów do niego.

Tego się zdążyła sama domyślić. Kto inny miałby to zrobić?

- Co będzie dalej z tobą? - skrzyżowała ramiona na piersiach. - Mówiłeś, że udasz się na południe.

- Tak - odparł, opierając głowę o ścianę. -  Krainy Południowe potrzebują swojego króla. Mieszkańcy myślą, że jestem z misją dyplomatyczną w Númenorze. I rzeczywiście tam byłem, zanim spotkałem się z tobą w Lindon.  Na chwilę tylko, by nawiązać parę umów handlowych z Ar-Pharazônem. Wierzę, że w dłuższej perspektywie nowe układy mogą wyjść na dobre moim ludziom. Więc gdy wrócę, poukładam szybko bieżące sprawy i wyznaczę następcę. 

Ostatnie słowa zbiły Galadrielę z tropu.

- Następcę? - zmarszczyła brwi.

- Namiestnika - doprecyzował. - Takiego, który zajmie miejsce króla Halbranda, gdy ten już umrze.

Elfka przez chwilę spoglądała na mężczyznę, nie rozumiejąc. Majar patrzył na nią z lekkim uśmiechem, czekając, aż kobieta sama dojdzie do sensu jego słów. 

I szybko dotarło do niej: na południu ludzie nie poznali prawdy - wciąż musieli myśleć, że król Halbrand jest człowiekiem. A z upływem lat, mieszkańcy przecież zaczęliby się dziwić, dlaczego ich władca się nie starzeje - nawet gdyby Sauron regularnie postarzał swoją postać, nie mógłby korzystać z niej dłużej niż kilkadziesiąt lat. Jeśli zależało mu na tym, by prawda o jego naturze nie wyszła na jaw. 

- Krainy Południowe potrzebowały tylko, by ktoś stanął w ich obronie i nadał im rozpędu - mówił. - Ale nie mogę się rozdwoić. To w Mordorze jestem potrzebny bardziej. Tylko ja tam mogę zaprowadzić porządek. Tylko ja mogę opanować tę armię, by była gotowa na ewentualną wojnę z Morgothem - mówił. Choć siedział na ziemi zakuty w kajdany, a w paru miejscach po jego skórze ciekła krew, wciąż potrafił brzmieć władczo. - Ale nie ukrywam, że wojna to tylko ostateczność. Chcę jej zapobiec. Dlatego gdy poukładam sprawy na południu, chciałbym się zająć naszymi wrogami. Chcę jak najszybciej odnaleźć Thuringwethil i Lungorthina, a następnie zlikwidować jedno po drugim. Nie pozwolę otworzyć im Bramy Nocy. 

Galadriela przełknęła ślinę, słysząc imiona przeciwników, którzy kilka dni wcześniej prawie pozbawili ich życia. Wciąż pamiętała straszliwe uczucie w swojej głowie, gdy Wiedźma wtargnęła do jej umysłu i przeglądała jej myśli, niczym otwartą książkę. 

- Jak zamierzasz to zrobić? - spytała Majara, nie kryjąc już obaw. - Ostatnim razem…

- Ostatnim razem byłem zbyt słaby, wiem - westchnął. - Nie mamy też wystarczająco czasu, bym wrócił do pełni swoich naturalnych mocy, a nasza więź… Cóż, razem jesteśmy silniejsi. Może by więc wystarczyła. Ale nie chcę już więcej niepotrzebnie ryzykować. Potrzebujemy czegoś, co da nam pewną przewagę. Potrzebujemy broni, która byłaby zdecydowaną odpowiedzią na moc Grondu. 

- Taka broń istnieje? - zdziwiła się Galadriela. - Gdzie można ją znaleźć?

- Nie można - Sauron uśmiechnął się ponuro. - Trzeba ją stworzyć. 

Serce elfki na moment stanęło. Niepokój ponownie wdarł się do jej duszy.

- Tak samo, jak stworzyłeś Pierścienie? - zapytała cicho, z napięciem w głosie. 

Przez chwilę tylko spoglądał jej w oczy, nie mówiąc nic. Jakby ważył słowa. 

- Potrzebujemy mocy z Niewidzialnego Świata - odparł.  - Bez niej nie mamy szans. A jeśli nie przysłuży się teraz, to i tak będziemy nadal jej potrzebować w wojnie z Morgothem. 

Elfka zrobiła parę kroków w bok, nie mogąc już znieść napięcia. Uniosła dłoń i potarła nerwowo czoło, czując jak pod skórą zaczyna rodzić się ból głowy. Poczuła się jeszcze bardziej zmęczona niż wcześniej. Jakby ciężar całego świata skupił się na moment na jej ramionach. 

Wykucie Pierścieni przez Saurona sprowadziło na świat same tragedie. Upadek Ost-in-Edhil. Upadek Khazad-dûm. Choć teraz układ sił się zmienił i broń być może mogłaby się przysłużyć temu, by zapobiec Dagor Dagorath, Galadriela miała poważne obawy, które sięgały korzeniami głęboko w jej istnienie. Pomysł ten budził w niej strach. Pachniało jej to tylko kolejną katastrofą i być może nawet gorszą niż poprzednie. 

Nagle jej się coś przypomniało - pierwszy raz, od dnia bitwy na Tol Himling, wróciło do niej pewne wspomnienie. Zaskoczona tym, uniosła szybko głowę i nie zastanawiając się, zapytała go ściszonym głosem:

- Na wyspie, zanim oddałam ci Nenyę… Powiedziałeś mi, że gdzieś na wschodzie jest… Istari ? Co to jest?

Halbrand odgarnął włosy z czoła, a łańcuch zabrzęczał. Gdy mężczyzna odwzajemnił spojrzenie, dostrzegła w nim zadumę. 

- Nie “co”, a “kto” - odparł. -  Kilka lat temu w Śródziemiu pojawił się… inny Majar.

Galadriela mogła tylko unieść brwi w zdumieniu. Majar?

- Olórin brzmi jego imię - kontynuował Halbrand. - Wiosną ubiegłego roku wysłałem moich ludzi na poszukiwania. Odnaleźli go, ale nie udało im się go pochwycić. Umknął. Ci, którzy go potem znów widzieli na dalekim wschodzie, mówili, że Majar sam nie pamięta kim jest i nie wiadomo, dokąd zmierza. Ale ja wiem, że to on . I że nie przysłano go tu bez celu. Nie wiem, dlaczego dokładnie się tu pojawił, ale musi mieć to związek z tym, co się rozgrywa. 

- Czy… - Galadriela zmarszczyła brwi - możliwym jest, że Valarowie go tutaj przysłali, by nam pomógł?

- Być może - przyznał niechętnie mężczyzna. Elfce zdawało się, że nie cierpi gdy wspomina o Valarach. -  Dlatego wtedy na wyspie ci o nim powiedziałem. Odnalezienie Olórina mogłoby nam dać odpowiedzi na pewne pytania. Dlatego gdy opuszczę Lindon, wkrótce wyślę kolejną misję poszukiwawczą. 

Elfka zamyśliła się na moment. Gdyby Istari faktycznie miał im pomóc, wzrosłyby ich szanse na zwycięstwo. Nawet gdyby miał się okazać tylko w połowie tak potężny jak Sauron, jego obecność mogłaby być kluczowa. Może gdyby zdołali go odnaleźć wystarczająco szybko, udałoby im się wspólnie unicestwić Wiedźmę i Balroga? 

- Powiedz o tym Gil-galadowi w trakcie negocjacji - powiedziała mu kobieta. -  Elfowie go odnajdą. Są najszybsi. 

Na te słowa Halbrand uśmiechnął się pod nosem, ale Galadriela nie zdążyła zapytać czemu, bo nagle pokładem gwałtownie wstrząsnęło. Zaskoczona elfka oparła się o drewnianą kolumnę po swojej prawej, by nie stracić równowagi. Miała wrażenie, jakby statek w coś uderzył. Przez chwilę nasłuchiwała w ciszy, ale na pokładzie nie rozegrała się żadna wrzawa. Gdyby coś złego się wydarzyło, albo groziło im niebezpieczeństwo, marynarze zaczęliby już bić na alarm.

- Miejmy nadzieję, że to nie wąż morski – rzucił mężczyzna lekkim tonem. Chociaż siedział, też musiał się przed chwilą podeprzeć, by nie uderzyć się w skrzynię. – Płynąłem bardzo podobnym statkiem, kiedy nas zaatakował. One lubią atakować spore łupy.

Gdy o tym mówił, przypomniał jej się dzień, kiedy spotkali się po raz pierwszy -  pośród mgły na zachodnich wodach Beleageru. I w tej chwili, musiała przyznać, wyglądał niemal tak, jak wtedy – choć znaczącą różnicę stanowiły kajdany i obręcz na jego szyi, to poza tym był właśnie tym Halbrandem, którego wtedy spotkała. Wrażenie podobieństwa było przez moment tak silne, że patrzyła tylko na niego, ponownie znajdując w rysach jego twarzy, ciemnych oczach i splątanych włosach ulotne wrażenie tamtej osoby, za którą go niegdyś uważała.  

- Dlaczego właściwie byłeś na tamtym statku? – zapytała, uświadomiwszy sobie, że nigdy z nim o tym nie rozmawiała. Nie z Sauronem.

- Chciałem popłynąć do Númenoru - odparł, jakby to było oczywiste. 

- Dlaczego?

Zadała to pytanie neutralnym tonem, ale czuła w sobie wahanie. Nie wiedziała, dlaczego nagle postanowiła poruszyć ten temat - nie po to tutaj przyszła. Ale z jakiegoś powodu chciała się go o to zapytać - była to rzecz, która ją już parokrotnie zastanawiała. 

Wówczas dostrzegła w oczach Majara pewną, subtelną  zmianę.  Powietrze między nimi, które przez chwilę wydawało się lżejsze, zdawało się znów elektryzować. 

- Hmm - mruknął najpierw. - Nie miałem wtedy żadnego planu, jeśli to chcesz wiedzieć. Znalazłem się w Krainach Południowych dość krótko po tym, gdy odzyskałem fizyczną formę. Byłem słaby i nie zdążyłem się jeszcze odnaleźć w nowej rzeczywistości, minęło w końcu kilkaset lat od… - zawahał się na chwilę, jakby nie potrafił wybrać odpowiednich słów. - Od tamtych wydarzeń. Wtedy trochę wędrowałem i posłyszałem co nieco od mieszkańców o tym, co się dzieje na świecie. Wiadomości nie były zbyt obiecujące. Wszyscy wokół cierpieli głód i wojnę, a dowiedziałem się też, że orkowie spalili ich wioski. Część uchodźców zapragnęła udać się do Númenoru. Mówili o nim jak o azylu. Jako o krainie nieskończonych możliwości. Zainteresowało mnie to, bo jeszcze przedtem nigdy tam nie byłem. Powiedzmy, więc że… zaprowadziła mnie tam ciekawość. 

Galadriela otuliła się ramionami, tym razem po to, by się nieco ogrzać. Było jej chłodno, gęsia skórka znaczyła jej skórę aż po samą szyję.

Ciekawość . Jego słowa brzmiały szczerze, ale elfka nie mogła mieć pewności, czy to była cała prawda - czy naprawdę to była jego jedyna motywacja, by znaleźć się w Númenorze. 

Następnych słów również nie była pewna, ale mimo tego je wypowiedziała:

- Kiedy pragnęłam przekonać cię, byś udał się ze mną do Śródziemia, wydawałeś się… niechętny. Mówiłeś, że chcesz pozostać w Armenelos. Naprawdę tego chciałeś? Zostać tam? 

Bardzo chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Pomimo napięcia, które czuła, oraz poczucia że prowadzi rozmowę nie w tę stronę, co planowała. Ale jakaś siła wewnątrz niej kazała jej w to brnąć dalej. Głębiej.

- Czy to była tylko gra aktorska? - wyrzuciła z siebie. - W końcu król, który nie pragnie być królem, wydaje się być bardziej godzien niż ten, który pragnie tego zbyt mocno. Czyż nie?

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie na moment.  Pomimo zmęczenia i okoliczności, wyglądał w tej chwili niezwykle urodziwie. Otaczające go cienie wyostrzały rysy jego twarzy, nadając mu pewnej tajemniczej szlachetności. Niczym rzeźba, wykuta ciężką pracą przez najznamienitszych artystów Valinoru. 

 Wtedy poruszył się - odepchnął się od ziemi i zaczął wstawać. Łańcuch łączący jego obręcz na szyi z ziemią napiął się, ale mimo tego Majar zdołał wyprostować się w pełni. Spojrzał na elfkę z góry. 

Kobieta podświadomie wstrzymała oddech, obserwując go uważnie. Wtedy oparł się nonszalancko plecami o ścianę i przekrzywił lekko głowę, jakby się nad czymś zastanawiał. 

Galadriela poczuła, że chłód opuścił jej ciało i teraz zaczyna jej się robić ciepło. Za ciepło. 

Halbrand w końcu powiedział:

- Dobrze. Mogę mówić wprost, jeśli tego naprawdę chcesz.

Dreszcze nieproszonych emocji przeszły jej po plecach. Te jedno zdanie sprawiło, że jej nogi stały się na chwilę wiotkie. Nie ruszyła się jednak z miejsca, by usiąść. Wytrwała z trudem, milcząc w oczekiwaniu na jego następne słowa. 

Czuła strach i on musiał o tym wiedzieć. Bo patrzył na nią tak, jakby doskonale wiedział, co właśnie rozgrywa się w jej wnętrzu.

Galadriela czuła się jak napięta struna, która mogła w każdej chwili pęknąć. Zaczynała żałować, że tu przyszła. Bo oto nadchodziła konfrontacja, na którą jeszcze nie czuła się gotowa. Której się szczerze bała, choć tyle razy wyobrażała ją sobie w własnej głowie.

Ramiona mężczyzny uniosły się nieco, gdy nabrał głębokiego oddechu.

- Wiem, o co tak właściwie chcesz zapytać. I wiem też co chcesz usłyszeć, Galadrielo - zaczął spokojnie. -  Twój umysł pragnie bym powiedział, że od początku sobie to wszystko zaplanowałem. Że odkąd cię spotkałem na morzu, zamierzałem cię wykorzystać, byś pomogła mi odzyskać władzę. Tak też ci zapewne podpowiada rozsądek, czyż nie? - Patrzył na nią, przeszywającym na wskroś, głębokim spojrzeniem. - A z drugiej strony słyszę, jak twoje serce po cichu liczy na inną odpowiedź. Znam jego szepty. Wiem, jak bardzo by chciało, by okazało się, że naprawdę chciałem pozostać w Númenorze. Że naprawdę pragnąłem odciąć się od swojej przeszłości raz na zawsze. Oddać się prostemu życiu, jego urokom i rzemiosłu, które kocham. Jako ludzki kowal, ciężko pracując na swój los w mieście, które pozwala ludziom zacząć na nowo. 

Całkowicie zaschło jej w gardle. Nie wiedziała, jak powinna odpowiedzieć, a stojąc teraz na przeciw niego, poczuła się niezwykle onieśmielona. W jej ciele teraz przetaczała się ogromna burza emocji, żołądek ściskał się zdenerwowania. Musiała powstrzymać się, by nie zacisnąć dłoni w pięści.

- Wiedz, że ani jedno, ani drugie nie jest prawdą - rzekł, robiąc powoli krok naprzód. - Wtedy jeszcze nic nie planowałem. Nie chciałem wracać do przeszłości, ale nie wiązałem jeszcze z niczym mojej przyszłości. Rzadko kiedy ma się okazję, by poczuć się jak czysta, niezapisana kartka. Nawet jeśli przeznaczenie miało sprawić, że przyjdzie mi ją cisnąć w ciemność i zapisać krwią, chciałem przez moment, żeby była… pusta . Ale potem pojawiłaś się ty. 

Zrobił jeszcze jeden krok i łańcuch łączący obręcz na jego gardle z ziemią naprężył się już całkiem. Metal wbijał się w jego skórę, ale on zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. A ona, choć chciała, nie potrafiła się odsunąć. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa.

- …pojawiłaś się ty, bardzo chcąc coś na niej zapisać - powiedział cicho, patrząc na nią z góry.  

Nie mogła już odwrócić od niego wzroku. W cieniu padającym na oczy Halbranda było coś niepokojąco magnetycznego.

 Coś, czego się bała -  a jednocześnie chciała się, by ją to pochłonęło. Niczym otchłań.

- A ja… pozwoliłem ci na to. Bo spodobała mi się twoja wizja - Majar rzekł jeszcze ciszej, już prawie szeptem. To jak na nią patrzył, to jak mówił… wydawało jej się to bardzo intymne. - Wierz lub nie, ale przez moment chciałem, żeby była prawdziwa. 

Słowa mężczyzna wybrzmiały gdzieś głęboko w jej ciele, przywołując kolejne dreszcze. Galadriela wstrzymała na chwilę oddech i wbrew swej woli, całkowicie utonęła na chwilę w  jego spojrzeniu. Które było tak podobne do tego, którym obdarzył ją kiedyś. 

Które wyrażając tysiąc niewypowiedzianych słów, wtedy sprawiło, że powiedziała: “ Ja też to poczułam ”. 

To wspomnienie było zapisane w jej sercu niczym blizna. Taka, która miała nigdy nie zblednąć. 

- Przez moment chciałem być królem, którego wymyśliłaś - mówił, patrząc jej w oczy tak, jakby swoim spojrzeniem zdołał uchwycić jej duszę. -  Ale on nie mógł istnieć bez ciebie u swojego boku. Bez swojej królowej. 

I wtedy niespodziewanie, jak błysk pioruna na nocnym niebie, przypomniała jej się rozmowa w trakcie ich walki pod Eregionem.

 

- Nie jesteśmy tacy sami. Nigdy nie byliśmy. To były tylko twoje iluzje… - wydusiła z siebie, czując, jak zimne, żelazne ostrze zbliża się do jej szyi. 

 

W ciemnych oczach Annatara dostrzegła na krótką chwilę jakąś zmianę. Jakby gdzieś za warstwą ciemności, która go wypełniała, znajdowała się… tęsknota. 

 

- Nie wszystko było iluzją - odpowiedział jej i gdzieś w głębi serca poczuła, że mówi prawdę. 

 

Elfka poczuła ból w swojej duszy na to wspomnienie. Czuła, że coś rośnie wewnątrz niej. Jak uczucia, które próbowała od siebie odsuwać każdego dnia przez ostatni rok zaczynają gwałtownie wzbierać. Jak woda w rzece w trakcie gwałtownej ulewy. 

Jej całe ciało podpowiadało jej, że powinna stamtąd wyjść. Nogi elfki były już gotowe odprowadzić ją do drzwi. Ale w jej ciele roztaczał się dziwny opór, który kazał jej zostać w miejscu. 

Myśl, że pragnął by była jego królową, była przerażająca i pociągająca jednocześnie. Budziła w niej rzeczy, których nie umiała pojąć. Których nie chciała pojmować. 

Przed oczami, znów - stanęła jej kolejna scena, niedawna - kiedy ją pocałował na wyspie. Doskonale pamiętała, jakie to było uczucie. 

Jak przerażająco cudowne to było uczucie. Część niej bardzo chciała go znów doświadczyć i nienawidziła tej części siebie. 

Gorąco oblało ją nagle od stóp do głów. Zrobiło jej się duszno, a w głowie zawirowało.  Zamknęła na moment oczy, próbując całą siłą woli odsunąć od siebie te myśli. Próbując wznieść wokół swojego serca jakąś barierę, która by ją osłoniła. Wtedy usłyszała następne słowa, trafiając prosto w miejsce, które chciała ochronić. 

- Zrozum, że dałbym ci wszystko, czego chcesz. Wszystko, czego potrzebujesz. Wciąż chcę ci dać. I cokolwiek by się nie stało, jakkolwiek los by się nie odwrócił, w każdym kolejnym życiu będę pragnął tego samego. Choćbyś w każdym miała mnie nienawidzić.

Jej serce łamało się znów na pół, pod jej powiekami wzbierały łzy, a dłonie pragnęły dotknąć tego, który stał przed nią. Gdy otworzyła oczy, wizję przez moment przesłaniała jej wilgoć. Ich twarze były blisko siebie. 

Halbrand uniósł dłonie, by otrzeć łzę, która zaczęła spływać po jej policzku. Jego dotyk sprawił, że znów zamknęła oczy, na ułamki sekundy pozwalając sobie oddać się uczuciu, które rozlewało się po jej ciele. 

Wystarczyłoby, że uniosłaby twarz wyżej i ich usta spotkałyby się. Zanim to zrobiła,   zdołała sobie w ostatnim momencie przypomnieć, gdzie są.

 Na czyim statku są. I dokąd płyną. 

Odtrąciła jego dłonie i odsunęła się kilka kroków. Odwróciła twarz w bok, ocierając rękawem mokre powieki. Świat dookoła wirował. Gdy nabrała w końcu wdech, jej klatka piersiowa zadrżała. Poczuła ogromną potrzebę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. 

Z trudem spojrzała jeszcze raz na Halbranda. Nie wydawał się być zaskoczony jej zachowaniem. Spoglądał na nią ze spokojem. I z cieniem pewnego żalu. 

- Źle zrozumiałeś moją wizję - odpowiedziała mu w końcu szeptem. W jej uszach jej własny głos był zagłuszany przez głośno dudniące serce w piersi. - Pragnęłam, by król Halbrand rządził Krainami Południowymi. By odzyskał domy jej mieszkańców i odbudował to, co zostało zniszczone. Ale ty chciałeś… chcesz rządzić całym Śródziemiem. Podporządkować wszystkich pod siebie. To… nie jest to, czego ja chcę.

Mężczyzna przypatrywał jej się w milczeniu, wiedziała jednak, że coś w nim się poruszyło. Nie widziała tego w jego twarzy, ale czuła  gdzieś w głębi samej siebie, gdzie ich dusze plątały się ze sobą. 

- Jak inaczej zatem wprowadzić porządek w świecie, który pogrążony jest w chaosie? - zapytał ją szczerze. - Mając pod sobą jedną nację, jak chciałabyś doprowadzić do zapanowania pokoju między wszystkimi? Jak chciałabyś ich złączyć do wspólnej walki, gdy na horyzoncie pojawia się zagrożenie jakim jest powrót Morgotha?  

W tej chwili zupełnie nie wiedziała, jakimi słowami mogłaby mu odpowiedzieć. Majar kontynuował:

- Spójrz: Rozwiązałem konflikt pomiędzy orkami, a mieszkańcami tamtych krain. Odkąd przejąłem armię Adara, wycofałem ją do Mordoru i nie doszło do żadnego pojedynczego rozlewu krwi pomiędzy nimi, a ludźmi z Południa. Udało  mi się to, ponieważ rządzę oba ludami. To nie byłoby możliwe w żaden inny sposób, Galadrielo. - Jego głos był stanowczy i twardy, jak stal.  - Uważasz, że jestem zły, ale gdyby Adar wciąż żył, oblegał by już pewnie kolejne z waszych miast, być może nawet już Szarą Przystań. A gdyby to Morgoth był panem tej armii, jedyne co byś zobaczyła w Śródziemiu, to ogień i krew. Czy nie pamiętasz wojen? Mi natomiast nie zależy na prowadzeniu wojen. Nie chcę ani unicestwiać elfów, ani niszczyć Śródziemia. Chcę uleczyć wszystko, co lata walki zdążyły zatruć. Stworzyć coś nowego i lepszego na ruinach dawnego świata. Dlaczego tak trudno jest ci to dostrzec?

Ostatnie słowa zakłuły ją, jakby wymierzył nimi cios. Zabolały w szczerości jego głosu, który choć był cichy, był niezachwiany i pewny siebie. 

On szczerze wierzył w to, co mówił.

Poczuła jak zmęczenie w jej ciele wezbrało nagle, niczym fala. Tego wszystkiego było już za dużo. Musiała stąd wyjść.

Puściła filar, o który do tej pory się opierała i obróciła się. Zaczęła iść w stronę drzwi. Podłoga zaskrzypiała, gdy przechodziła przez ładownię. 

- Galadrielo - zawołał za nią Sauron. - Zaczekaj.

Zacisnęła zęby. Nie chciała się zatrzymywać. Bardzo nie chciała, ale ostatecznie ciekawość tego, co mężczyzna ma do powiedzenia, wygrała. 

Obróciła się przez ramię i spojrzała na niego raz jeszcze. 

- Czy to wszystko, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? - spytał ją mężczyzna. 

Tak, chciała powiedzieć. To wszystko. 

- Strażnik powiedział, że do Lindon dopłyniemy wczesnym rankiem przy dobrych wiatrach - dodał półgłosem. - Może to ostatnia okazja na swobodną rozmowę.

- Jestem jednym z głównych dowódców - odpowiedziała mu, mimo wszystko zdołając przy tym przybrać obojętny ton. - Mam prawo do przesłuchiwania więźniów. Będę mogła z tobą porozmawiać w każdej chwili. 

Po tych słowach elfka ruszyła z powrotem w stronę wyjścia. Kiedy już sięgała dłonią do klamki, usłyszała jego głos - cichy, ale wyraźny:

- Jest możliwe, że mogą ci już nie ufać tak, jak przedtem. Miej to na uwadze. 

Galadriela pchnęła mocno drzwi i wyszła.

 Gdy zamykała je za sobą, jej ręce drżały.











Chapter 21: Sny Galadrieli

Chapter Text

Późnym rankiem następnego dnia dotarli do brzegów Lindon. 

Mgła unosiła się nad wodami Szarej Przystani, kiedy okręty zostały zacumowane w porcie. Żołnierze po kolei schodzili z pokładów na brzeg, ustawiając się tam w równe szeregi i oczekując na następne rozkazy mistrza Círdana. Załoga statku, którym płynęła Galadriela oraz Sauron zstąpiła na ląd jako ostatnia. Elfka szła kilka kroków za parą strażników, którzy przytrzymali Majara mocno za łokcie, prowadząc go naprzód za pozostałymi. 

Odwróciła wzrok od pleców mężczyzny, by przyjrzeć się miastu, które kilka tygodni temu opuściła. W oddali, przy budynkach otaczających port dostrzegła mieszkańców zebranych w niewielkie grupki, z dystansem przyglądających się przybyłym. 

Zastanawiała się, czy niektórzy z nich mogą już wiedzieć o tym, co się dzieje. Lub przynajmniej podejrzewać. Może wiadomość o pojmaniu Saurona już się rozniosła wśród ludu? Atmosfera bijąca z rozciągającego się przed nią miasta wydawała się być napięta, jakby coś ciężkiego wisiało w powietrzu - nie tylko mgła. 

Usłyszała zbliżający się tętent kopyt. Spojrzała na Budowniczego Okrętów, który wyglądał kogoś z naprzeciwka. Podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła, jak główną aleją nadjeżdża konny oddział pałacowych gwardzistów, wzbijając w powietrze leżące dookoła złote liście. Pośród nich znajdował Najwyższy Król dosiadający wysokiego, czarnego wierzchowca. 

Elfka była napięta odkąd tylko przebudziła się wczesnym rankiem, ale teraz, widząc zbliżającego się władcę, jej ciało było bliskie zamienienia się w kamień. Każda jego cząstka pragnęła stąd natychmiast uciec. Galadriela patrzyła na Gil-galada, z trudem nabierając kolejny oddech. Był odziany w swoje szlachetne, złote szaty, misternie przeplatane srebrną nicią. Na skroniach elfa spoczywała korona. Widziała z daleka spojrzenie jego ciemnych, surowych oczu. Przypominały w tej chwili burzowe chmury. 

Kobieta w końcu zmusiła się, by iść dalej przed siebie i wkrótce dołączyła do Círdana. Odrzuciła szary kaptur płaszcza i razem z siwowłosym elfem ruszyła naprzeciw zbliżającym się jeźdźcom. Krocząc wzdłuż szeregów milczących żołnierzy flotylli,  czuła na sobie ich ukradkowe spojrzenia. Mogła tylko sobie wyobrażać, jakie w tej chwili pytania kotłują się w ich głowach. 

Jej gardło było ściśnięte niczym węzeł. Zastanawiała się, czy w ogóle da radę się za chwilę odezwać. Co jeśli słowa nie będą chciały popłynąć z jej ust? Co jeśli popłyną nieodpowiednie?

Starała się iść wyprostowana, tak by wyglądać na pewną siebie  - w końcu była jedną z najważniejszych dowódców i to, jak prezentowała się przed żołnierzami, było ogromnie ważne. Byli uważni i spostrzegawczy, więc każda oznaka jej wahania czy strachu mogłaby wzbudzić w nich wątpliwości. Dlatego elfka nie zapominała o tym, by skrzętnie ukryć swoje emocje, choć tak wiele z nich w sobie miała, że czuła się jakby miały ją zaraz rozsadzić. Było to piekielnie trudne, by przyjąć maskę obojętności. 

Każdy kolejny krok sprawiał jej coraz większy trud. Wiedziała, że oto nadchodzi bardzo ciężki czas. Czas konfrontacji, narad i spotkań, od których najprawdopodobniej będą zależeć losy jej ludu. O ile nie całego świata.

Tak wiele od niej zależało, że ciężar, który czuła na swoich barkach zaczął stawać się nie do zniesienia. A przecież to był dopiero początek - zaledwie pierwszy krok na ścieżce, która mogła równie dobrze prowadzić ich do ocalenia, jak i do katastrofy. 

Gwardziści ściągnęli wodze koni, by zatrzymać je w miejscu, a czworo jadących z przodu odsunęło się na boki, by zrobić miejsce królowi. Gil-galad wyjechał im na spotkanie. 

Zsiadł z konia powoli,  z wrodzoną gracją i dostojeństwem. Podał wodze najbliższemu ze strażników i otrzepał swój płaszcz z pyłu. 

- Najwyższy Królu - powitał go Círdan jako pierwszy, skłaniając się nisko.

Galadriela wykonała ten sam gest. Spoglądając na ziemię, żałowała, że nie może zatrzymać się w tej chwili na dłużej. Gdyby tylko mogła zamrozić czas na jeszcze parę oddechów, by zdążyć zebrać się w sobie…

…Ale musiała unieść głowę, a wtedy znieruchomiała pod spojrzeniem króla, który spoglądał jej prosto w twarz. Burzowe chmury w jego oczach wydawały się ciemnieć, gęstnieć, jakby właśnie zbliżała się nawałnica. Galadriela widziała, że mężczyzna coś rozważa. Delikatna zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się. 

Zrobiło się ciszej, a wszystko wokół przez chwilę wydawało się być w idealnym bezruchu - tylko wiatr powiewał jego brązowymi włosami. Wzrok władcy na moment zsunął się w dół i zatrzymał na szyi kobiety, gdzie skórę na jej  gardle przecinała blada blizna. 

- Galadrielo, Círdanie - powiedział w końcu swoim niskim, silnym głosem, unosząc z powrotem spojrzenie na nich dwoje. - Rad jestem was widzieć.  Dziękuję wam za wykonaną misję. Słowa nie są w stanie oddać mej wdzięczności za wasze poświęcenie. Zwłaszcza za twoje, dowódczyni - skinął w stronę Galadrieli. -  Zadanie, które ci powierzyłem było niezwykle ważne, ale przy tym także śmiertelnie niebezpieczne i czuję ogromną wdzięczność, że łaska Valarów była przez ten czas z tobą. To wielka ulga, widząc cię żywą, z powrotem wśród nas. - Jego słowa wydawały się szczere, ale elfka nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że król coś ukrywa. Jego oczy wyrażały inne emocje, niż ton głosu. 

Po spiętych plecach kobiety przebiegł dreszcz. Musiała się cała spiąć, by nie zadrżeć.

 - Chciałbym móc was uhonorować jak najlepiej, choć trudno wynagrodzić tak wielkie poświęcenie - mówił dalej. - Ale sami wiecie, że jest bowiem wiele rzeczy, na temach których powinniśmy się niezwłocznie naradzić i celebracje muszą jeszcze zaczekać. Być może do czasu, gdy zagrożenie minie. 

Wtedy król spojrzał ponad ramieniem Galadrieli tam, gdzie żołnierze przytrzymywali Saurona. Tylko wtedy elfka zebrała się na odwagę, by odwrócić głowę przez ramię i także na niego spojrzeć.

- Rozumiem, że artefakt zadziałał? - rzucił Gil-galad, tym razem tak cicho, by tylko oni mogli go usłyszeć.

Círdan skinął delikatnie głową i rzekł:

- Tak, wasza wysokość. Majar jest pozbawiony mocy. 

Mężczyzna w czarnym płaszczu zdawał się nie zwracać uwagi na pilnujących go strażników i ciążące mu na dłoniach runiczne kajdany. Rozglądał się niespiesznie po przystani, spokojnie przyglądając się otaczającym go budynkom i mieszkańcom. W swoim opanowaniu przypominał bardziej zaciekawionego podróżnika, aniżeli więźnia.

Majar musiał wyczuć spojrzenia ich trojga, bo odwrócił głowę w ich stronę. Swój wzrok zawiesił na moment na królu, po czym skierował go wprost na elfkę. Było w nim coś głębszego, jakby chciał jej coś przekazać -  ale nie zdążyła odczytać co, bo po chwili odwrócił głowę ku niebu, jakby chciał coś dojrzeć przez mgłę.

Galadriela powoli wypuściła powietrze ust. Odwróciła się z powrotem ku władcy  i zapytała go cicho:

- Gdzie go umieścicie?

Gil-galad nie spoglądał na kobietę.

- Pod Tirianeth - odparł krótko.

- Czy to bezpieczne? - spytała. Zmarszczyła brwi ze szczerą  obawą. Nie spodziewała się, że król będzie chciał go trzymać w samym środku miasta. To wydawało jej się złym pomysłem. Dodała więc jeszcze ciszej, czując w sobie wzbierający przypływ desperacji: - Czy wschodnia wieża nie byłaby lepszym miejscem? 

- Potroiłem liczbę zbrojnych, którzy będą pełnić tam straże, a w samym mieście zwiększyłem ilość patroli - odpowiedział jej władca rzeczowym głosem. -  Jeśli kajdany w istocie nie zawiodą, to kwestia bezpieczeństwa jest należycie zapewniona. 

Jeśli , przeszło przez myśl Galadrieli. Zacisnęła usta, ale nie powiedziała nic więcej. 

Król kiwnął na dwoje gwardzistów. Parę sekund później przyprowadzili im konie, dwa osiodłane ogiery o kasztanowym umaszczeniu. Gdy wodze jednego z nich podano elfce, król powiedział jeszcze:

- Chciałbym, abyście dziś już udali się na spoczynek. Wszystko w pałacu jest już przygotowane i służący czekają na wasze przybycie. W tym czasie moi strażnicy zajmą się więźniem. Po południu posłańcy przekażą wam informacje o zaplanowanych spotkaniach, które pierwsze odbędzie się jutro z samego rana. Wiem, że to zbyt krótki czas na potrzebny wam wypoczynek, lecz musicie mi wybaczyć. Nie możemy zwlekać. 

 

*

Nyartë otworzyła jej drzwi, mówiąc:

- Za chwilę wrócę, pójdę tylko po więcej wody!

Galadriela, chociaż nie miała na to siły, skinęła jej głową w podziękowaniu. Gdy przekroczyła próg swoich komnat, mały pająk przebiegł tuż obok jej obok butów. Zmarszczyła lekko brwi na ten widok, ponieważ nigdy wcześniej tu ich nie widziała. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które poza tym wydawało się być nieskazitelnie czyste i przewietrzone. Chłodny wiatr wpadał do środka przez otwarte drzwi tarasu, poruszając srebrzystymi zasłonami. Kobieta powoli przeszła przez kwaterę, po drodze zdejmując płaszcz i rzucając go na oparcie krzesła. Zwykle tak nie czyniła ze swoimi szatami, ale w tej chwili nie miała w sobie siły na takie drobiazgi. Czuła się tak zmęczona, jakby w ciągu ostatnich dni przybyło jej co najmniej tysiąc lat. Gdzieś w jej klatce piersiowej zbierało jej się na płacz, ale nawet na to nie miała energii. Dłonie świerzbiły, żeby coś z frustracji uderzyć, ale nie chciała wzbudzać podejrzeń swoim zachowaniem, póki nie odprawi Nyartë. Emocje w jej ciele szukały ujścia, a ona nie potrafiła im na to pozwolić. Nie mogła. Bała się, że jeśli to zrobi, załamie się całkowicie.

Wyszła na balkon, a silny wiatr omiótł jej ciało. Oparła dłonie na chłodnej, kamiennej balustradzie. Jej wzrok podświadomie powędrował ku lewej ręce, na której jeszcze tak niedawno znajdowała się Nenya. 

Choć nieustannie czuła nieprzyjemną pustkę bez Pierścienia, zaczynała odkrywać, że coś częściowo zaczęło ją z powrotem wypełniać - i była to jej więź z Sauronem. Jakby zajmowała to samo miejsce w duszy elfki, ale jednocześnie nie było to do końca to samo. Uczucie to samo w sobie było niezwykle… dziwne. Galadriela nie potrafiła jeszcze do tego przywyknąć. Gdy zamykała oczy i próbowała, tak jak wtedy w ładowni, zagłębić się w uczucie obecności ich więzi, czuła się jakby za cienką ścianą znajdował się potężny ocean energii. Wprawiało ją to w niepokój, bo wydawało jej się, że gdyby zasłona pękła, pochłonęłaby ją całą. Wycofała się szybko z tych myśli, czując jak obawa znów wzbiera w jej duszy. Bała się tego, co mogłaby odkryć, gdyby zagłębiła się w to wrażenie jeszcze bardziej. 

Spojrzała w końcu w dół - miała dobry widok na rozciągające się wokół miasto, chociaż mgła wciąż okalała je swoją szarością, skrywając najodleglejsze budynku. Nieopodal pałacu znajdował się Tirianeth. Wielka forteca z białą kopułą otoczona pasem wypielęgnowanej zieleni był siedzibą straży. Miejsce to stanowiło, poza pałacem, centrum planowania wszelkich działań, a także było akademią dla szkolących się żołnierzy. Pod nim znajdowało się więzienie. Nie było wielkie - w Lindon przestępstwa zdarzały się raz na kilka lat, a i tak były raczej drobne. Nieczęsto więc kogoś aresztowano. Miejsce to przez większość czasu pełniło funkcję magazynu. Rzadko kiedy przygotowywano je pod przybycie więźnia. Sauron miał być pierwszym od wielu dekad. 

Nabrała w płuca chłodnego powietrza, pierwszy raz od dłuższego czasu mogąc swobodniej odetchnąć. Przez długi moment obserwowała Tirianeth , zastanawiając się, co się teraz dzieje z Majarem. Wiele dni spędzili razem w podróży i dziwnie jej było znaleźć się teraz z dala od siebie. Było to z drugiej strony dobre uczucie, ponieważ jego bliskość, zwłaszcza od czasu bitwy, sprawiała że burzył się w niej wewnętrzny porządek. Zakłócał jej wrodzony spokój,  rozpalając w niej silny…  żar. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego uczucia w swoim życiu.

Westchnęła głęboko. Teraz, gdy znajdowała się z powrotem w domu, myśl o tym wszystkim, co się wydarzyło, sprawiała, że czuła ogromne poczucie winy. Czuła je fizycznie; jak gorzkie uczucie rozlewa się po jej klatce piersiowej, gdy tylko wspomnienia minionych dni do niej powracały. Czuła się okropnie, im dłużej nad tym myślała. Niczym oszust. Niczym zdrajca. 

Momentami było jej niedobrze. 

Wtedy zza jej pleców dobiegł szmer. Gdy odwróciła głowę, zobaczyła swoją służącą, Nyartë, niosącą dwa wiadra z wodą. Tuż za nią pojawiła się jeszcze jedna postać - nieco niższa, czarnowłosa elfka w granatowej sukni i szarym fartuchu. Galadriela nie widziała jej jeszcze wcześniej - musiała być nową służką. W jednej dłoni niosła naręcze ręczników, w drugiej - dzban z parującym winem. 

- Pani, to Eledd - wyjaśniła Nyartë, najwyraźniej w odpowiedzi na uniesione brwi dowódczyni. - Jest nową uczennicą Mistrza Ruvena. Polecono mi ją wdrożyć w życie pałacu, więc pokazuję jej co i jak. Czasami będzie mi pomagać. 

Elfka o imieniu Eledd pospiesznie odłożyła trzymane przez siebie rzeczy na stół i skłoniła się w głębokim skłonie.

- Wasza wysokość - przywitała ją służąca. - To wielki zaszczyt Panią poznać i móc Pani służyć. 

Galadriela skinęła jej uprzejmie głową. Będąc już zbyt zmęczona, nie przyszły jej do głowy żadne elokwentne słowa, którymi mogłaby odpowiedzieć -  dlatego po prostu rzekła:

- Dziękuję. Zostawcie proszę rzeczy w łaźni. 

Służące zaniosły wodę, ręczniki i wino do pomieszczenia obok. Galadriela opuściła taras i zamknęła za sobą drzwi, gdyż na zewnątrz było już zbyt zimno, by mogły pozostawać otwarte tak, jak przez całą resztę roku. Za parę dni rozpoczynał się grudzień. Jak co roku, zbliżały się lodowate wichry nadciągające z północy. 

Elfka po pewnej chwili usłyszała znów swoją służącą:

- Wszystko gotowe, Pani. Obiad podamy za nieco ponad godzinę. Chciałabym jeszcze zapytać, czy w międzyczasie przynieść już Pani zaległą korespondencję i raporty? 

Kobieta wątpiła, że jakakolwiek sprawa mogłaby być ważniejsza od tego, czym zajmowała się teraz, ale skinęła głową. 

Gdy młode elfki opuściły jej kwaterę, Galadriela rozejrzała się raz jeszcze po swojej komnacie. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak w dniu, gdy wyruszyła na misję, ale miała wrażenie, jakby minęło od tego czasu wiele, wiele lat. Była jakaś obcość w otaczającej jej przestrzeni - czuła się nie na miejscu, bo choć wprawdzie wszystko było znajome, to wydawało jej się, jakby komnata należała do jakiejś innej osoby; do jakiegoś przeszłego, dawnego życia. Powrót do domu powinien przynieść jej komfort, tak jak zawsze po długich ekspedycjach, ale tym razem go nie czuła. 

Zdejmując pas z przypiętym do niego sztyletem w pochwie, spojrzała na swoją szafkę nocną, gdzie wciąż leżał zwinięty liścik, przewiązany białą wstążką. Nie musiała go rozwijać, by przypomnieć sobie jego treść. W środku znajdowało się jedno, krótkie zdanie - zdanie, od którego tak naprawdę zaczęła się jej misja. I cała reszta.

Pamiętała, jak bardzo była zaintrygowana, gdy otrzymała tę wiadomość, a potem - jak martwiła się, gdy wyruszała do Esnelin na spotkanie z Sauronem. Nie była wówczas pewna, czy wróci w ogóle do domu. Wszystko to  wydawało się jej poważnym błędem. Pamiętała, jak w trakcie podróży rozważała już pierwszej nocy czy nie powinna jednak zawrócić. 

Ale nie zawróciła - brnęła dalej w misję, posłusznie kontynuując powierzone jej przez króla  zadanie. 

Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo ją ono odmieni... Gdy wyjeżdżała, uważała przecież Saurona za wroga. A teraz była z nim związana krwią i miała zamiar przekonać Gil-galada aby zgodził się na utworzenie sojuszu. 

Szaleństwo , pomyślała, wciąż nie dowierzając temu wszystkiemu, gdy spoglądała na sprawę z perspektywy minionego czasu. Opadł na mnie zły sen. I nie mogę się obudzić.

W końcu udała się do łaźni. Chociaż przygotowana kąpiel była idealnie ciepła, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach lawendy, umyła się bardzo szybko - wystarczająco, by być czystą. Gdy się osuszyła, spojrzała niechętnie w lustro, przy którym czekały na nią ubrania. Ledwo rozpoznawała osobę, którą w nim zobaczyła. Miała podkrążone oczy, twarz jakąś szczuplejszą niż kiedyś, usta zaciśnięte w wąską linię. 

Opuściła wzrok niżej. Jej bladą jak porcelana skórę znaczyły trzy wyraźne blizny. Pierwsza, najstarsza, znajdowała się pod jej lewym obojczykiem. Była nierówna, lekko poszarpana i zgrubiała. Druga blizna znaczyła skórę na jej szyi. Choć prawie wyleczona, wciąż rzucała się w oczy - przyciągała spojrzenia osób, które mijała w drodze do pałacu. Trzecią miała na dłoni - równą, krótką linię, której ślad jednak mogła wyczuć dotykiem.

Wszystkie blizny były związane z nim, uświadomiła sobie.  

Z tym, jak prawie pozbawił ją życia rok temu pod Eregionem, brutalnie wbijając jej szpikulec Korony Morgotha. Z tym, jak wśród ruin Himring uratował ją przed śmiercią z ręki Widma. I z tym, jak ona sama ocaliła mu życie po bitwie na wyspie. 

Odwróciła spojrzenie od lustra i zaczęła się ubierać. Zastanawiało ją, dlaczego ze wszystkich żyjących istot, to akurat jej los został powiązany z losem Saurona. 

Czy Bogowie ją przeklęli?

Zakładając świeżą, pachnącą jeszcze praniem szatę, wróciła myślami do ich rozmowy na statku. Przypominając sobie jego słowa, poczuła żar rozlewający się po jej wnętrzu. Żołądek jej się ściskał, gdy myślała o tym, jak na nią patrzył, dreszcz biegł jej po plecach, jak gdyby nadciągała gorączka.

Czuła się pełna winy. Wiążąc gorset, jej ręce lekko drżały. Wspomnienia różnych chwil przetaczały się po jej głowie jak burza; urywki rozmów, spojrzenia. Mieszanina różnych uczuć i emocji zalewała ją raz po raz, niczym ocean pochłaniający maleńką tratwę.

I zrozumiała, że nie potrafi już o Sauronie myśleć tak, jak kiedyś. Jej całe ciało reagowało ogniem na pojedynczą myśl o nim - i to nie ogniem nienawiści, tak jak kiedyś, ale… czegoś innego.

Czuła się jak jeden, wielki chaos.

 

*

 

Resztę dnia spędziła u siebie, korzystając z ciszy i przestrzeni do rozmyślań. Służąca przyszła jeszcze dwa razy - najpierw przynosząc jej posiłek, który przypominał małą ucztę, gdyż składał się z trzech różnych dań oraz jej ulubionego deseru, a następnie przekazując jej wiadomość od posłańca i upewniając się, czy na pewno ma wszystko, czego potrzebuje. Galadriela podziękowała jej i przeczytała przekazany jej list - jutro z samego rana miała się odbyć narada, na której zostanie podjęta decyzja, kiedy odbędzie się pierwsze przesłuchanie więźnia. Planowo, jeśli wszyscy się zgodzą, to odbędzie się ono tego samego dnia o zmierzchu. Wiadomość ta zaskoczyła ją, bo nie spodziewała się, że król będzie chciał zwołać wszystkich tak szybko. Nie czuła się jeszcze psychicznie gotowa na to, ale z drugiej strony… Galadriela dobrze rozumiała, jak mało czasu mają. Nie mogli sobie pozwolić nawet na dzień zwłoki.

Położyła się do snu już o zachodzie słońca. Wśród skłębionych chmur przez moment zagrały lśniące złoto-różowe smugi, aby ustąpić miejsca szarości nadchodzącego zmierzchu. Elfka powoli dopiła grzane wino znajdujące się w jej kielichu,  zdmuchnęła po kolei wszystkie świece i wślizgnęła się pod białą kołdrę przykrywającą jej wielkie, miękkie łoże. Ułożywszy się, pierwszy raz od wielu tygodni poczuła się wygodnie, chociaż dalej towarzyszył jej ból - ból ciała i duszy. 

Gdy zamknęła powieki, oczami wyobraźni widziała ponurą twarz Najwyższego Króla. Dzisiejsze spotkanie w przystani było dla niej ogromnie ciężkie, a widzieli się zaledwie kilka krótkich chwil.  Męczyło ją wspomnienie jego ciężkiego spojrzenia  oraz tajemnicy tego, co mogło ono w sobie kryć. Martwiło ją to. A myśl o tym, że jutro znów będzie musiała się z nim spotkać, wywoływała w niej pragnienie ucieczki z tego miejsca. Długo rozmyślała, jak właściwie powinna z nim jutro porozmawiać. Co powinna mu rzec? A czego nie powinna?

Długo kontemplowała te kwestie, aż w końcu poczuła nadchodzącą senność. Nim ją dopadła całkowicie, wstała jeszcze na chwilę, by wziąć ze stołu swój sztylet i schować go pod poduszkę. Zazwyczaj lepiej się jej spało, gdy miała go blisko siebie. 

I tym razem tak było. Gdy znów się ułożyła w swoim łóżku, natychmiast zasnęła.



*

 

Obudziła się cała zlana potem. Nie wiele pamiętała ze snu, który ją naszedł, ale w jej pamięci zapadła jedna scena: elfka stała w kompletnej ciemności w sali tronowej. Nie widziała nic, była boso, a jej ręce były ciasno związane za jej plecami. Znajomy głos odczytywał listę popełnionych przez nią przestępstw. Gdy skończył, wokół zaczęły się rozlegać szepty. Zdrada , szeptały głosy, które z czasem przybierały na sile. Gdy stały się tak głośne, że aż ogłuszające, wśród nich nagle wybrzmiał inny - głos Gil-galada mówiący jej, że zostaje skazana na śmierć. 

Galadriela, oddychając ciężko, poczuła ogromną ulgę, że to był tylko sen, choć pozostawił po sobie gorzki posmak strachu. Za oknem było jeszcze ciemno, ale przestrzeń wewnątrz rozświetlał miękki blask - w kominku znajdującym się nieopodal po prawej stronie płonął ogień. Na chwilę utkwiła zaspany wzrok w tańczących płomieniach i rozżarzonych, cicho trzaskających węgielkach. Zmarszczyła lekko brwi. Nie przypominała sobie, żeby rozpalała ogień. Może jej służąca przyszła to zrobić, by zagrzać nieco pomieszczenie? Noce bywały już bardzo chłodne, a zimno przenikało grube, pałacowe mury. 

Uniosła nieco ramiona, by delikatnie się przeciągnąć. Czuła pod skórą miękkość pościeli. Świadomość tego, że jest jeszcze noc i ma jeszcze kilka godzin na sen, zwykle wprawiała ją w miłe uczucie. Ale teraz bała się, że koszmary powrócą.

Obróciła się na drugi bok i z powrotem przymknęła oczy, w myślach odmawiając modlitwę do Valarów o spokojny sen, którą nauczyła ją jej matka, gdy jeszcze była dzieckiem. Choć minęło tyle lat, wciąż pamiętała brzmienie głosu kobiety, gdy szeptała ją małej elfce przed snem.  

Wtedy nagle usłyszała nucenie. Cichy, niski głos nucił jakąś nieznaną jej, spokojną melodię. I to był męski głos. 

Zaalarmowana Galadriela zastygła w łóżku i otworzyła z powrotem oczy. Ze wstrzymanym oddechem spojrzała w lewo. Wówczas, w cieniu, ujrzała czyjąś sylwetkę. 

Mężczyzna siedział odchylony w krześle, z nogami założonymi na stół. Miał na sobie czarną, cienką koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i skórzane spodnie. W lewej ręce, opartej o udo, trzymał kielich - ten sam, z którego elfka piła wcześniej tego wieczoru. Z zainteresowaniem spoglądał na wiszący na ścianie obok drzwi gobelin, przedstawiający dwa bliźniacze drzewa, których korzenie splatały się o dołu  - złotą nicią był wyszyty Laurelin , a srebrną Telperion . Nie przestając nucić, mężczyzna uniósł kielich do ust. 

Elfka nie czekała ani chwili dłużej. Błyskawicznie wyjęła sztylet spod poduszki i zerwała się z łóżka. Jej nogi na krótki moment zetknęły się z zimną jak lód posadzką, gdy rzuciła się w stronę intruza. Jednym susem pokonała dzielącą ich odległość, biorąc zamach. 

Żelazny uchwyt Halbranda na przedramieniu kobiety zatrzymał jej cios. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Galadriela, z mocno bijącym sercem zobaczyła, jak mężczyzna o bursztynowych oczach lekko unosi brwi.

Miała jeszcze drugą dłoń. Wymierzyła precyzyjny cios prosto w jego gardło, ale wtedy Majar zrobił szybki ruch, jedną dłonią łapiąc za oba nadgarstki kobiety. Zacisnął ją na nich tak mocno, że elfka gwałtownie sapnęła z bólu i wypuściła sztylet z dłoni. 

Unieruchomiona, ze wściekłością patrzyła jak Halbrand z wyrafinowanym spokojem unosi kielich i bierze łyk wina, jak gdyby nic się nie stało. 

- Co to, na Bogów, ma znaczyć?! - wyrzuciła w końcu, jej głos przesycony złością do tego stopnia, że się załamał.

Majar tylko uśmiechnął się lekko, odkładając jednocześnie kielich z powrotem na stół. 

- Spokojnie. Nie chciałem cię przestraszyć - powiedział łagodnie, patrząc na nią z błyskiem w oczach. Następnie dodał: - Nie wiem czy wiesz, ale nasza więź pozwala nam dzielić sny. Właśnie to odkryłem.

Spoglądała na niego niewiele rozumiejąc. Nie potrafiła ukryć szoku, który wymalował się na jej twarzy. Była zdenerwowana. Miała ochotę zetrzeć z jego twarzy ten pełen zadowolenia uśmiech. Najlepiej ostrzem. 

- To jest sen? - zapytała szorstko i rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko wydawało się być w zupełności realne. To, co mówił, nie brzmiało ani trochę wiarygodnie. Ból w jej zablokowanych silnym chwytem nadgarstkach także wydawał się być prawdziwy. Pokręciła głową. - Jak?  Twoja moc jest zablokowana. Czy może okłamałeś nas?

- Nie okłamałem - zaprzeczył. - Wszystko działa po waszej myśli. Ale najwidoczniej to nie wpływa na sposób, w jaki jesteśmy połączeni  - odparł, przechylając głowę nieco w bok i lekko mrużąc przy tym oczy. - Dobrze wiedzieć, że możemy się w ten sposób komunikować, prawda? 

Galadriela czuła wzbierającą furię. 

- Nie, nie możemy! - odpowiedziała mu lodowatym tonem. Niewiele rozumiała jak to działało, ale nie podobało jej się to, ani trochę. Co to miało znaczyć, że znów odwiedzał jej myśli? Mówiła mu, że nie może tego robić.  - To jest… Wyjdź z mojej głowy. Natychmiast. 

Po tych słowach mężczyzna w końcu puścił jej dłonie. Na skórze elfki pozostały zaczerwienione ślady. Nie spuszczając ani na moment z niej spojrzenia,  Sauron po chwili oznajmił z powagą:

- To ty mnie tu ściągnęłaś. To jest twój sen. 

- Czy mój, czy nie, nie chcę żebyś czytał mi myśli! - syknęła, odsuwając się pod ścianę. - Nie obchodzi mnie, że nudzisz się w swojej celi…

W tamtej chwili jego wzrok z bezwstydnym zainteresowaniem omiótł jej ciało, a wtedy zdała sobie sprawę, że ma na sobie tylko cienką, półprzezroczystą koszulę nocną. Natychmiast skrzyżowała ramiona na piersiach, aby się zakryć, czując przy tym jednocześnie, jak jej policzki i dekolt gwałtownie oblewa czerwień wstydu. Jeszcze tego w tym wszystkim brakowało, by zobaczył ją półnagą. 

- Nie czytam ci myśli, Galadrielo - rzekł powoli Majar. Pod maską spokoju wydawał się być rozbawiony tą sytuacją.  - To nie jest to samo. 

Galadriela płonęła gniewem, mierząc go zabójczym spojrzeniem. Mężczyzna ściągnął nogi ze stołu i wstał. Na jego wysoką sylwetkę padło delikatne, migające światło płomieni w kominku. Kobieta zauważyła, że wyglądał znacznie lepiej, niż rano. Lśniące, kręcone włosy wydawały się być lekko wilgotne, jakby świeżo wyszedł z kąpieli. Ubrania leżały na nim idealnie, nie były pogięte ani zabrudzone. 

Galadriela zdała sobie sprawę, że jego obecny wizerunek musi być w istocie wytworem jego własnych myśli, bo wyglądał zbyt dobrze, jak na więźnia wtrąconego w ciemny, brudny loch. Nie było opcji, że król zafundował mu kąpiel i czyste odzienie. 

- Jeśli naprawdę chcesz, mogę zniknąć - rzucił z westchnieniem. -  Ale z jakiegoś powodu sama mnie tu ściągnęłaś. Miałaś wcześniej koszmar, prawda? Może to dlatego? - Oparł dłonie o oparcie krzesła i dodał: - Nie wiedziałem przedtem, że więź krwi pozwoli nam na takie połączenie. Ale to dla nas dobra wiadomość. Pomyślałem, że mógłbym cię zapoznać ze światem snów. Nadchodzi trudny czas i prawdopodobnie będzie to najpewniejszy sposób komunikacji między nami. Dopóki jesteśmy oboje w Lindon, nie będziemy mogli rozmawiać swobodnie…

- Już ci powiedziałam - wycedziła, wchodząc mu w słowo - że mogę przesłuchiwać cię i…

- To nic nie daje, że masz wysoką rangę - tym razem on przerwał jej, kręcąc przy tym głową. - Nie możesz przyjść do więzienia i odesłać wszystkich strażników. Nie pozwolą ci na to. A jestem pewien, że mają rozkaz przekazywać każde pojedyncze, usłyszane przez siebie słowo Gil-galadowi. Muszą wszystko raportować w szczegółach. 

- Nie rozumiesz chyba - zaczęła znów, robiąc krok naprzód - że wciąż jestem wierna królowi. Może nie powiem mu wszystkiego  o tym, co się wydarzyło na wyspie, ale jestem nieprzerwanie oddana sprawie mojego ludu. Nie mam potrzeby z tobą spiskować.  

- Powiedziałaś niedawno, że jesteśmy sojusznikami, ty i ja - rzucił Majar, krzyżując ramiona na piersiach. -  Na ten moment Gil-galad nie jest jeszcze moim sojusznikiem, ale oboje chcemy to zmienić, czyż nie? Nie proszę cię o spiskowanie, ale o rozsądek . Jeśli zależy ci na sprawie, musimy doprowadzić do porozumienia. Ale droga do niego prowadzi przez bardzo kruchy lód, elfie. Jeśli chcemy przez nią przejść razem, musimy ze sobą otwarcie rozmawiać. A nie możemy tego robić w więzieniu, gdzie ściany mają uszy!

Nie mogąc dłużej znieść jego pewnego siebie, apodyktycznego  spojrzenia, odwróciła twarz w stronę kominka i z mocno zaciśniętymi ustami utkwiła wzrok w kołyszących się płomieniach. 

Po ich ostatnim spotkaniu w ładowni naprawdę nie chciała go widzieć. Słowa, które wtedy padły, sprawiły że do teraz czuła się boleśnie rozdarta -  i na pewno nie gotowa na kolejną tego typu rozmowę. Przypominając sobie tamtą chwilę, gdy stali na przeciwko siebie w półmroku i o tym, jak mówił jej o Númenorze… to było dla niej zbyt wiele, a jeszcze nie zdążyła tego wszystkiego przetrawić. Jego słowa wypaliły się w jej pamięci jak utkane z ognia i samo ich wspomnienie sprawiało, że czuła się, jakby miały ją pochłonąć. 

Nie była gotowa. 

Ale z drugiej strony, czy nie był on już jedyną osobą, z którą mogła szczerze pomówić? Tylko on znał całą prawdę o tym, co się stało. Od teraz tylko z nim mogła podzielić się swoimi obawami - w pełni. 

Czy na pewno dobrym krokiem byłoby się od niego odcinać? W sytuacji, w której się znalazła, oprócz niego nie miała już nikogo, przy kim mogła być wystarczająco szczera, by nie czuć się jak kłamliwy zdrajca. I mimo wszystko, może warto gdyby byli w stanie konsultować się ze sobą w sprawie negocjacji z królem, jeśli, tak jak mówił Majar, Galadriela nie otrzyma zgody na prywatne przesłuchanie? I czy gdyby na nie nalegała - czy nie wzbudziłoby to pewnych podejrzeń? 

“Jest możliwe, że mogą ci już nie ufać tak, jak przedtem”, powiedział jej tamtej nocy w ładowni. Czy mógł mieć rację?

- Jeśli to rzeczywiście jest sen… - wyrzuciła w końcu z siebie. - Czy możemy znaleźć się gdzieś indziej? Naprawdę nie chcę rozmawiać z tobą w mojej sypialni. 

- Mi się tutaj całkiem podoba. Jest trochę inaczej niż sobie wyobrażałem, ale nawet pasuje do ciebie ta przestrzeń - rzekł z cieniem półuśmiechu, rozglądając się dookoła. - Dobrze, jeśli chcesz, możemy udać się gdziekolwiek. To w końcu twój sen. Ty masz nad nim kontrolę.

Spojrzała na niego, próbując ukryć rosnącą ciekawość. 

- Jak? 

Mężczyzna nic nie odpowiedział, ale odwrócił się i zaczął iść powoli w stronę drzwi. Dał jej znak dłonią, żeby podeszła. Niechętnie, ale po chwili ruszyła za nim. Dreszcze przeszły przez jej ciało, gdy gołe stopy stykały się z zimną podłogą. Po drodze zagarnęła szybko swój płaszcz wierzchni i owinęła się nim ciasno, ukrywając to, co było zbyt widoczne pod koszulą nocną. Pasek materiału zawiązała ciasno w talii. 

- Zazwyczaj przejście przez drzwi to najłatwiejszy sposób, by przenieść się w śnie do innego miejsca. Można korzystać także z luster, ale nie polecam patrzeć zbyt długo w odbicia, bo można popaść w szaleństwo - oznajmił rzeczowo, spoglądając na nią. Sięgnął w stronę klamki i nacisnął, dodając: - Dlatego my pójdziemy drzwiami. Zobaczmy dokąd nas zaprowadzą. Panie przodem. 

Gdy uchylił drzwi, nic nie dostrzegła, bo w następnym pomieszczeniu było całkowicie ciemno - a przecież na pałacowym korytarzu zawsze płonęły pochodnie, niezależnie od pory dnia i nocy. Spojrzała jeszcze raz na Halbranda, ale jego twarz już była skryta w cieniu.

Nie była pewna, czy powinna mu ufać. Intuicja jej podpowiadała, że to zły pomysł. Swoje sny wolałaby pozostawić dla siebie. Ale czy miała jakieś inne wyjście, skoro i tak już tu był? Walka z nim tutaj nie miałaby sensu. 

Ostrożnie przekroczyła próg.

Z mocno bijącym sercem zrobiła krok naprzód, a potem następny. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Drzwi zostały zamknięte i gdy znów spojrzała w ich stronę, nie mogła ich już zobaczyć. Majara także nigdzie nie widziała. Wyciągnęła dłoń przed siebie, ale natrafiła na pustkę. Tak, jakby nagle znalazła się w otchłani. 

- Gdzie jesteś? - odezwała się cicho, jej głos był pełen napięcia.

Odpowiedziała jej cisza. 

A wtedy nagle coś uderzyło ją mocno w tył głowy. Elfka z bólu wydała z siebie zduszony jęk. Zatoczyła się na nogach, próbując odzyskać równowagę, ale czyjeś silne ręce sprowadziły ją brutalnie na ziemię. Jej kolana boleśnie uderzyły w posadzkę. Próbowała się wyszarpać, ale w tej chwili ktoś inny zaczął zawiązywać jej ręce. Otworzyła usta, żeby krzyknąć po pomoc, ale już było za późno -  pojawił się w nich twardy, skórzany knebel. 

Oddychała szybko, próbując się oswobodzić, ale to nic nie dało, lina wokół nadgarstków była mocno ściśnięta, a z góry przytrzymywały ją dłonie w żelaznych rękawicach.

- Zdrada! - usłyszała cichy, przesycony nienawiścią szept gdzieś z jej lewej.

Obróciła głowę w tamtą stronę, a wtedy ten sam szedł nadszedł z drugiej strony. Nikogo nie dostrzegała. Głosy zaczęły się powielać, powtarzając tylko jedno, pojedyncze słowo: Zdrada. Było gniewne i za każdym razem brzmiało jak bluźnierstwo.

Przerażona Galadriela uświadomiła sobie ze zdumieniem, że już tu wcześniej była. Powróciła do wcześniejszego koszmaru, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, jak wtedy udało jej się z niego wyjść. Szarpnęła się jeszcze raz, próbując poluźnić krępujące ją liny, ale zdawały się być zrobione z żelaza. Strach zaczął w niej narastać coraz bardziej. Obracała głowę, próbując coś dostrzec w ciemności. Halbrand był przecież krok za nią, dlaczego teraz nigdzie go nie było? 

Czy specjalnie to zrobił? Czy chciał wzbudzić w niej strach?

To jest tylko sen , pomyślała w duchu, próbując się uspokoić. Już wiesz, że to tylko sen. Wystarczy, że się obudzisz. Obudź się.

Ale to nie było takie proste.

- Zdrada! - Głosy stawały się głośniejsze, powoli przeradzały się w oskarżające krzyki. 

Elfka próbowała się jakoś podnieść, ale gdy tylko udało jej się kucnąć, niewidzialne dłonie pchnęły ją mocno naprzód. Straciła równowagę i  uderzyła brodą prosto w ziemię, aż jej zęby zadzwoniły. Coś zakłuło ją w szyi. Ból był tak silny, tak rzeczywisty, że teraz zaczynała wątpić, czy to naprawdę jest tylko sen. 

Uczucie ciepłej, lepkiej krwi cieknącej jej po szyi tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu.

Obudź się , mówiła sobie w myślach z coraz większą desperacją. 

Wrzaski stały się w końcu boleśnie ogłuszające, a ona nie miała jak zatkać uszu.  Łzy same pociekły po jej policzkach. Nie wiedziała, ile to trwało - czy tylko chwilę, czy całe godziny? Czas jakby zwolnił, rozciągnął się. A może się zatrzymał? Koszmar ciągnął się dalej, a ból tylko narastał. 

Gdy myślała już, że zbliża się do granicy - że nie wytrzyma ani chwili dłużej i umrze z bólu, albo oszaleje - nagle poczuła delikatny dotyk dłoni na swoim ramieniu. Wzdrygnęła się, ale to nie były dłonie jej oprawcy, tylko kogoś innego. 

Ta sama osoba wyjęła  jej knebel z ust, a następnie zaczęła rozwiązywać liny. 

- Hal… Halbrand? - rzuciła drżącym głosem, ale jej słowa zginęły w otaczającym ich hałasie, który trwał nieprzerwanie. 

Dłoń pociągnęła ją ku górze i pomogła jej wstać. Nogi elfki były słabe, ale udało jej się na nich stabilnie stanąć. 

- Chodźmy - usłyszała wtedy niski, spokojny głos, blisko przy swoim uchu. To był on .

Czuła niewyobrażalną ulgę, kiedy prowadził ją przez ciemność z dala od krzyków. Stawały się coraz cichsze - naprawdę się od nich oddalali. Głowa niewiarygodnie ją bolała, a strużka krwi wciąż ciekła po jej skórze, łaskocząc ją po dekolcie. Ale pomimo tych rzeczy była szczęśliwa, że została wydarta z rąk oprawców i  tortury zostały przerwane. 

Szli przed siebie. 

- Gdzie… gdzie byłeś? - spytała go, wciąż nic nie widząc. - Nie będą iść za nami?

- Nie, Galadrielo - odparł mężczyzna. -  Tutaj nikogo nie ma. To tylko twój umysł. 

Elfka czuła jego mocny, pewny uścisk dłoni na swojej. Nie puścił jej ani na moment, gdy maszerowali. Tylko nie wiedziała dokąd. Wciąż nie potrafiła nic dostrzec w nieprzeniknionym mroku, jakby była oślepiona. Skąd Majar wiedział, dokąd zmierzali? Czy coś widział? Nie miała pojęcia.

- Jesteśmy blisko wyjścia - usłyszała po chwili. - Przejdziemy teraz przez kolejne drzwi. Tym razem pomyśl o jakimś konkretnym, prawdziwym miejscu. Jesteś gotowa?

Kiwnęła głową. Choć było ciemno, Galadriela odruchowo zamknęła oczy.

A gdy znów je otworzyła, dookoła nastała zbawienna jasność. Minął jednak pewien moment, gdy w końcu pojęła, gdzie są. 

Znaleźli się znów na Tol Himling. 

Wokół nich kłębił się dym, którego ostra, gryząca woń docierała do ich nozdrzy,  a z szerokiego pęknięcia w ziemi w niebo strzelały ogromne płomienie. Ziemia pod ich stopami drżała, szczelina rozwierała się coraz bardziej, pochłaniając grunt. 

- Naprawdę? To było pierwsze miejsce, o jakim pomyślałaś? - spytał Halbrand z nutą cynizmu. W końcu mogła go dostrzec, wokół wszystko już było widoczne. Brązowy lok opadał mu na czoło, jego brwi były lekko zmarszczone.  - Nie do końca o takie mi chodziło.

Oboje się skrzywili, gdy przestrzeń dookoła rozdarł potężny ryk Balroga, głośny niczym tysiąc gromów uderzających w ziemię naraz. Mrożący krew w żyłach piekielny dźwięk obudził w niej wspomnienia tamtego dnia. Pamiętała, jak bardzo się wtedy bała. I choć pamiętała, że są w śnie, ten sam niepokój zaczął do niej wracać. 

Majar, jakby wyczuwając jej emocje, chwycił ją mocniej za rękę. 

- Tutaj chyba nie znajdziemy żadnych drzwi - powiedział, rozglądając się wokół, a ona wtedy spojrzała na niego z rosnącą obawą. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, dodał, unosząc brwi ze zniecierpliwieniem:  - Teraz skup się, elfie, bo nie mam ochoty znowu walczyć z tym szarlatanem. Nie wspominam tego zbyt dobrze. Dlatego tym razem pomyśl o jakimś bezpiecznym miejscu, jasne? Albo przynajmniej o takim, w którym nikt nie będzie chciał cię zabić. 

- Nie podoba mi się to wszystko… - rzuciła. - Jeśli to tylko sen, to chciałabym się z niego ob…

- To trudniejsza technika, ale powinnaś dać radę - zdawał się nie słyszeć jej słów. - Gdy pomyślisz o tym miejscu, wyobraź sobie, że się tam pojawiasz. Zastanów się, co możesz tam usłyszeć. Co możesz tam zobaczyć? Wyobraź sobie, jak to jest tam być. 

Zamknęła jeszcze raz oczy i zrobiła tak, jak mówił, choć trudno było jej się skupić, kiedy paląca woń dymu wdzierała się do jej płuc, a ziemia pod jej stopami drżała tak, jakby miała się zaraz rozpaść i pochłonąć ich.

Skupiła całą siłę swojej woli i wysiliła się. Pomyślała na szybko o innym miejscu. Wtedy zadymiona przestrzeń rozmyła się, kształty straciły ostrość, a barwy zlały się ze sobą. Przenieśli się. 

Znaleźli się w jesiennym lesie, na wąskiej ścieżce. Liście leżały rozsypane wokół nich, niektóre tańczyły w powietrzu pod wpływem podmuchów wiatru. Po prawej, nieopodal znajdował się płytki rów, w którym płynął cicho szumiący strumień. Woda błyszczała jak diamenty w miejscach, w których padały na nią promienie słońca.

Gdy uświadomiła sobie, że Majar wciąż trzyma ją za rękę - zastygła. 

- Tirharad? Niedaleko mogą być jeszcze zbiegli orkowie - odezwał się wtedy lekko zdziwionym głosem, rozglądając się. Jednocześnie puścił w końcu dłoń Galadrieli. - Cóż, sny są domeną podświadomości.  Tutaj co innego twoje serce może uważać za bezpieczne, niż na jawie. Miejsce to jest na pewno przyjemniejsze niż te poprzednie. Nic tak naprawdę by się nam nie stało, ale sama wiesz, że ból w śnie czasem wydaje się ttuaj zupełnie prawdziwy. Nie ma co się dodatkowo traumatyzować, prawda?

Miała problem skupić się na jego słowach. Jej uwagę przykuwała przestrzeń dookoła. Pamiętała ten las. Tirharad było wioską w Krainach Południowych, którą odbili z rąk orków z pomocą oddziałów Númenorejczyków.  Nie wiedziała, dlaczego pomyślała o tym miejscu w pierwszej kolejności. Las, być może, kojarzył jej się z bezpieczeństwem, ale bardziej ten znajdujący się w Lindon. 

- Skoro już tu jesteśmy, to przejdźmy się na spacer - zaproponował jej mężczyzna, ruszając przed siebie wzdłuż ścieżki.

Szła powoli za nim, wzrokiem omiatając otaczające ją miejsce. Jej serce dalej biło mocno po przeżytym strachu w kosmarze i wspomnieniu wyspy. Wciąż czuła jeszcze wcześniejszy swąd dymu, ale wkrótce zaczęły docierać do niej także inne zapachy. Były to zapachy jesieni; opadniętych owoców, liści oraz skrytych pod nimi grzybów.  Wszystko wydawało się tak realne. Gdy stąpała, igliwie kłuło ją w nagie stopy. Rozpuszczonymi włosami powiewał chłodny wiatr. Gdzieś w górze śpiewały ptaki. 

Skupiła swój wzrok na plecach idącego kilka kroków przed nią Majara, zastanawiając się, gdzie właściwie idą. Wtedy znów usłyszała jego niski, melodyjny głos: 

- Twój koszmar mnie zaskoczył, wiesz?

Odwrócił się do niej i zwolnił nieco, by zrównała swój krok z nim. Elfka posłała mu pytające spojrzenie.

Następnie rzekł:

- Znajdując się w nim, otoczyła nas ciemność, której nie spodziewałem się u ciebie zobaczyć. Była tak głęboka, że nawet ja się w niej zgubiłem. 

Nie za bardzo rozumiała, co ma na myśli. Gdy wybrzmiało jej pełne zastanowienia milczenie, kontynuował:

- Teraz rozumiem, że ty się naprawdę boisz. Boisz się, że się dowiedzą. Że posądzą cię o zdradę. 

Po tych słowach obdarzył ją długim spojrzeniem. 

- Oczywiście, że się tego boję - odparła cicho. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, gdy wróciła myślami do swoich zmartwień. - Związałam się z tobą krwią, by uratować ci życie. To, co zrobiłam jest… niewybaczalne. 

- Zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne - zaoponował.  - Wiesz dobrze, jak ważna jest sprawa o którą walczymy, choć i tak słowo to zbyt mało oddaje jej wagę. Żeby się powiodła, twoja wiara powinna być silniejsza niż strach. Zwłaszcza niż strach przed osądem tych, którzy w swojej ślepocie będą postrzegać rzeczy inaczej - mówił zdecydowanym głosem, powoli krocząc naprzód. - Wadą szlachetności elfów jest trudność w otwarciu umysłu na inne perspektywy. Duma mąci wasz rozsądek.

- Zdajesz sobie sprawę, że mogą mnie za to wygnać? - wyrzuciła z siebie gorzko. - Za sam pomysł utworzenia sojuszu z tobą mogą chcieć mnie odsunąć. To nie przysłuży się naszej misji, jeśli się tak stanie.  

- To niewykluczone - przyznał z westchnieniem. - Będą tacy, którzy będą tego pragnąć. Ale będą też tacy, którzy ci uwierzą. Zobaczymy, co przyniosą kolejne dni. Chcę ci po prostu powiedzieć, że bez względu na to, co by się nie działo, nie pozwól by strach i sumienie zgasiły twoje światło, Galadrielo. To jest twoja siła. Potrzebujemy jej, oboje.  

Kobieta nabrała głęboko tchu, przyswajając jego słowa. Były ciężkie, ale w głębi serca rozumiała ich słuszność. Strach nigdy nie był dobrym sprzymierzeńcem, wiedziała to przecież. Ale i tak miała trudność, by mu się przeciwstawić. Jego najgorszym skutkiem były budzące się w nie wątpliwości. Cichym głosem zadawały pytania w jej umyśle: “Czy to na pewno dobra droga?”.

- Wiem - szepnęła krótko, spuszczając wzrok. 

Ale jak mogła się nie bać, gdy jej decyzje doprowadziły ją do miejsca, w którym już nie była pewna, co jest dobre, a co złe? W którym nie była już do końca pewna, kim właściwie jest? 

W którym jej największy wróg stawał się… no właśnie, kim?

Szli przez las, aż ścieżka zatraciła się w miejscu, gdzie pod drzewami, przy samym strumieniu, rozciągała się niewielka polanka. W paru miejscach wyrastały ostatnie, jesienne kwiaty. Na jej skraju leżała stara, zwalona kłoda pokryta mchem. 

To jest to miejsce , pomyślała, gdy do niej dotarło. 

Galadriela poczuła ukłucie w sercu. Zaczęło bić mocniej. 

Wspomnienie stanęło przed jej oczami jak żywe. “Ja też to poczułam”, powiedziała mu wtedy, gdy siedzieli ramię w ramię na tej kłodzie. Choć od tych słów minęło wiele czasu, wydawało jej się teraz, jakby opuściły jej usta dosłownie chwilę temu. Wszystko, oprócz nich, było takie same. Nawet dźwięk wiatru w koronach drzew i szum wody zdawał się wygrywać tę samą melodię co tamtego dnia, nie pomijając żadnej nuty.  

Fala gorąca, jak pożar, przeszła przez jej ciało, razem z rosnącym wstydem. Zabrała ich w miejsce, do którego nie powinni wracać. 

Z powrotem do dnia, gdy czuła się naprawdę szczęśliwa. A po tym wszystkim, co się później wydarzyło, pamięć tego dnia stała się jedną z najbardziej bolesnych, jakie nosiła w sercu. Bo była żalem po utraconej miłości i świadomością tego, że nie sposób już jej odzyskać. 

Serce łamało jej się, gdy tylko wracała do tego wspomnienia. Bardzo by chciała o nim zapomnieć.

A jednak, znów się tu znaleźli. Stali naprzeciw siebie w napiętym milczeniu. Halbrand spoglądał na nią z góry. On też pamiętał. Widziała to w jego oczach. Te niewysłowione uczucia, które sama nosiła zakopane głęboko w sobie. 

W krainie snów czas musiał biec inaczej, bo czuła się teraz tak, jakby byli tu znacznie dłużej. Jakby nigdy się stąd nie ruszyli. Jakby tu byli od zawsze. 

- Co byś mi wtedy powiedziała, gdyby nam nikt nie przerwał? - spytał ją nagle, spoglądając na nią uważnie.

Zaparło jej dech w piersiach. Nie spodziewała się tego pytania, nie wypowiedzianego tak wprost. Choć wisiało w powietrzu jeszcze zanim wypowiedział te słowa. Ale nie była na nie gotowa. 

Co by mu wtedy powiedziała? 

Wahała się, ale w końcu otworzyła usta. Jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, świt wtargnął do jej komnaty, a blade światło wyciągnęło ją z objęć snu.

Obudziła się.