Actions

Work Header

Hope Strange

Summary:

[Gdzieś w innej części Multiversum...]

Hope wkracza w dorosłość, jednak nie jest ona łatwa. Tym bardziej, kiedy wychowujesz się bez ojca, a dzień przed urodzinami poważnie kłócisz się z mamą...

Hope, mimo swojego wieku, zachowuje się infantylnie i często ucieka od problemów. Działa wbrew zasadom, nie potrafi rozwiązywać spraw poprzez rozmowę i podejmuje ryzykowne decyzje. Jednocześnie próbuje znaleźć swoje miejsce na świecie - takie, w którym poczuje się bezpieczna i kochana. Wyrusza, aby odnaleźć swojego ojca, jednak ta zgoła zwyczajna podróż staje się szlakiem niespodziewanych wydarzeń i skutków, które zmieniają dziewczynę na zawsze.

Akcja tego fan-fiction rozgrywa się w Alternatywnym Universum, w którym to:
- Strange zostaje magiem 15 lat wcześniej niż w kanonicznej fabule,
- większość elementów akcji kanonicznej fabuły nie zmienia się, a jest jedynie przesunięta 5 lat w przód,
- w odniesieniu do głównej bohaterki: Morgan Stark jest od niej o rok młodsza, Shuri - dwa lata starsza, zaś Peter Parker - sześć lat starszy.

PS Proszę o wyrozumiałość, to opowiadanie było pisane od 2018 do 2022 roku, więc trochę dawno i wiem, że nie jest idealne ;d

Chapter Text

— Są piękne, bardzo dziękuję — powiedziałam, trzymając już w rękach skromny bukiet czerwonych róż. Mama je uwielbia.
— Ależ nie ma za co. Życzę Panience powodzenia!
~Przyda się~ pomyślałam.
— Jeszcze raz dziękuję. Miłego dnia!
Wyszłam ze sklepu zadowolona z zakupu. Wiedziałam, że prezent przeprosinowy jest trafny, ale przecież to nie w nim tkwiło sedno. Wszystko zależało od słów, a te tworzyły teraz w mojej głowie niezrozumiałe, niewiele znaczące zbitki, z których trudno coś wywnioskować. A przecież jeszcze wczoraj wieczorem byłam w stanie napisać na ten temat wypracowanie. Jedynie moje wrodzone lenistwo nie pozwoliło mi wstać z łóżka i sięgnąć po kartkę i długopis. Zresztą wena jest niesamowicie strachliwym bytem. Pewnie zwiałaby w momencie, kiedy usiadłabym przy biurku i zapaliła lampkę.
Tak czy siak wracałam do domu jakby w zwolnionym tempie, w myślach starając się sklecić te parę słów, które wypadało jej w końcu powiedzieć. Nasze relacje w ciągu ostatniego roku pogorszyły się do tego stopnia, że nie jadamy wspólnych posiłków, ani nawet ze sobą nie rozmawiamy. Czasem tylko wspominam o swoim istnieniu mówiąc, że gdzieś wychodzę. Ona zaś pojawia się wtedy, kiedy zostawię po sobie nieumyte naczynia albo znoszoną bluzę na oparciu fotela.
Ale teraz musiałam ją przeprosić. Za wszystko co zrobiłam i czego nie zrobiłam. Nie miałam pojęcia czemu nasze relacje tak drastycznie umierały w agonii, ale wiedziałam, że muszę to naprawić. Jutro są moje osiemnaste urodziny. Chciałabym, żeby ktoś był przy mnie, kiedy wkroczę w niepewną dorosłość. A na dzień dzisiejszy mam tylko ją.
~Dobra, raz kozie śmierć!~ pomyślałam stając przed drzwiami. Wiedziałam, że się mnie nie spodziewa. Zostawiłam jej rano kartkę, że wrócę późno, bo idę do Samanthy robić projekt. Mama nawet nie zdaje sobie sprawy, że już od dawna się nie przyjaźnimy.
Jest szesnasta piętnaście. Wchodzę do środka bez pukania czy dzwonienia. To ma być niespodzianka.
Już na progu czuję, że coś jest nie tak. W powietrzu unosi się zapach męskich perfum, a na wycieraczce leży para czarnych, wypolerowanych butów. Z salonu słychać muzykę. „All of me” John Legend. Rocznik dwa tysiące trzynasty.
Serce bije mi tak mocno, że prawie nie słyszę słów tego kawałka. Myśli wirują. Osacza mnie dziwne, przerażające przeczucie, wywołujące ciarki. W duchu jednak wmawiam sobie, że to tata wrócił.
Na tą myśl do oczu napływają mi łzy, ale nie pozwalam sobie na chwilę słabości. Łatwo zawieść się na pięknych nadziejach.
Kładę bukiet na szafce. Wrócę po niego, jak się okaże, że wszystko jest ok. Delikatnie otwieram drzwi przedsionka i powoli wychylam głowę. Słyszę urywany śmiech mamy.
W tym momencie dziękowałam Bogu, że nie mamy drzwi do salonu. Wejściem jest jedynie sporej wielkości wnęka w ścianie. Dzięki temu już z przedsionka widziałam część pomieszczenia, a dokładniej stojący tuż przy ścianie stół, a na nim prawdopodobnie świeżo otwarty szampan w towarzystwie dwóch pustych kieliszków. Niestety, a może na szczęście, nikogo tam w tamtym momencie nie było.
Idę w stronę salonu. Poruszam się cicho jak kot, chociaż nie idę na palcach. Przed wejściem do pomieszczenia biorę jeszcze jeden głęboki wdech. Szykuję się na szok. Niestety nie mam pojęcia co mnie czeka za rogiem.
Nawet mnie nie zauważyli. Tak byli zajęci sobą. Tańczyli wpatrzeni w siebie nawzajem uśmiechnięci od alkoholu. Miałam rację, teraz widziałam go z bliska. Na stole rzeczywiście stał świeżo otwarty szampan, którego mama kupiła na Sylwestra.
Całą sytuację postanowiłam obserwować z bezpiecznego miejsca obok wysokiej lampy, która ewidentnie pomagała mi we wtopieniu się w tło.
Swoją uwagę skierowałam teraz w stronę mężczyzny. Przed oczami miałam obraz taty, który za żadne skarby nie chciał się pokryć z sylwetką, którą widziałam. Wydawał się za niski, a jego włosy bardziej przypominały blond niż ciemny brąz, który zapamiętałam. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że ostatnim razem widziałam tatę osiem lat temu na mojej imprezie urodzinowej, co mogło trochę zakłócić prawidłowe rozpoznanie. Na pewno się zmienił. Pamiętam, jak wtedy przyszedł w dziwnym stroju maga. Oboje z mamą mówili, że tym się właśnie zajmuje — magią. Ale mama zawsze, kiedy o tym wspominałam śmiała się, więc nie biorę tego na serio. A słowa taty, że ratuje świat od zła mogły oznaczać tyle samo, co bycie w służbie tajnego wywiadu FBI czy walka o prawa człowieka. Pewnie wdział dziwne ubranie, żeby mnie rozbawić. Teraz na pewno przyszedłby do nas w garniturze, jak ten tańczący z mamą człowiek.
~Muszę zobaczyć twarz. Wtedy będę wiedziała na pewno~ na moim biurku nadal stało zdjęcie taty. Bardzo dobrze znałam jego rysy twarzy. Kilka zmarszczek na pewno mnie nie zmyli.
Piosenka dobiegała końca, a tajemniczy gość postanowił doprowadzić taniec do punktu kulminacyjnego. Przechylił mamę do tyłu, wspierając ją na ręce, a sam pochylił się i wolno pocałował jej usta.
Nie mogłam tego wytrzymać. Szybkim ruchem podeszłam do radia i przerwałam ostatnie dźwięki utworu. Ich reakcja była natychmiastowa. Przywołali się do pionu i spojrzeli w moją stronę tak, że widziałam ich twarze. Już wiedziałam, że to nie tata.
W środku cała aż gotowałam się ze złości. Nie rozumiałam, czemu mama to zrobiła.
— Hope… Nie spodziewałam się Ciebie tak wcześnie. Nie miałaś być dziś u Samanthy? — widziałam popłoch w jej oczach. Próbowała skierować rozmowę na inny tor.
— Już się nie przyjaźnimy — wycedziłam.
— Oh… Tak mi przykro, kochanie… — powiedziała idąc w moim kierunku z nagłą troską w oczach. Próbowała złapać mnie za ręce, ale się wyrwałam.
— Od trzech miesięcy! — powiedziałam dobitnie.
— Co? Co to ma znaczyć? — spytała zdziwiona. Obok jej dezorientacji pojawiła się kropla złości.
— Widzisz? Nawet tego nie zauważyłaś! — podniosłam głos. Czułam, że już dłużej nie powstrzymam łez.
— Cały ten czas zastanawiałam się, co robię źle. Czemu się od siebie oddalamy. Myślałam, że to wszystko przeze mnie… — musiałam się zatrzymać. Spojrzałam na podłogę i pomyślałam z bólem o kłamstwie, w którym żyłam do dzisiejszego popołudnia oraz o tym, co w takiej sytuacji poczułby tata. O ile on również o niczym nie wie.
— Chciałam Ci zrobić niespodziankę. Kupiłam prezent. Szłam tutaj, żeby Cię przeprosić i wszystko naprawić… — mama wydawała się być rozczulona. Szybko sprowadziłam ją na ziemię.
— Ale jak widzę, to nie ja powinnam przepraszać.
Wytarłam szybko łzy rękawem od bluzy i z hardą miną zapytałam:
— Od kiedy to trwa? — odwróciła wzrok. Nerwowo przygryzła dolną wargę — Chyba mam prawo wiedzieć?
— Pół roku. — powiedziała patrząc mi w oczy. Roześmiałam się gorzko.
— Tata o tym wie? — wiedziałam, że trafiam w czuły punkt.
— Hope. Przypominam Ci, że nie jesteśmy małżeństwem. Chyba mam prawo do szczęścia z kimś innym? — jej słowa bolały.
— Nie wierzę — powiedziałam kręcąc głową. — Tak łatwo zapomniałaś o tacie.
— A co miałam zrobić? Czekać w nieskończoność aż w końcu się łaskawie pojawi? — wykrzyczała cały swój ból i wyrzuty w jego stronę. To bolało mocniej, niż gdyby chodziło o mnie — Przez całe Twoje życie przyjechał tutaj tylko raz. Raz, rozumiesz? Jego praca jest dla niego ważniejsza niż Ty czy ja. Musisz to w końcu zrozumieć i dać sobie spokój z tymi wszystkimi pytaniami o jego przyjazd — ona teraz też miała szkliste oczy pełne bólu. W pewnym sensie ją rozumiałam, ale z drugiej strony nadal broniłam taty.
— Ale przecież co roku wysyła nam kartki urodzinowe! Musi o nas pamiętać.
— Nieprawda.
— Jak to? — spytałam zdumiona.
— Wszystkie listy pisał dla Ciebie jeszcze przed przyjazdem tutaj. Dał mi je, żebym Ci przekazywała co roku w dniu urodzin. Taka jest prawda. — te słowa były jak uderzenie pięścią w twarz. Zrobiło mi się słabo. Czułam, jak ziemia pod moimi nogami się rozstępuje i połyka mnie otchłań rozpaczy. Cały mój świat legł w gruzach.
— A wasze rozmowy przez telefon? A listy do Ciebie? Też są tylko teatrzykiem, żeby zamydlić mi oczy? — próbowałam znaleźć coś, czego mogłabym się chwycić zanim pożre mnie nicość.
— Nie, Hope. Ale nie da się zbudować związku tylko za pomocą słów. Ja też potrzebuję czułości.
— A więc to o to chodzi… — prychnęłam — Chyba nigdy nie zrozumiem tego pieprzonego egoizmu.
— Hope…
— Nie mamo. Jeśli moje życie było jednym wielkim kłamstwem, to jest gówno warte. A Ty ze swoim rób co chcesz. I tak już Cię prawie nie znam. Mam to w dupie! — odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę pokoju. Moje kroki były mocne i zdecydowane. Miałam wrażenie, że w ten sposób gniew wsiąkał w podłogę, a ja szłam pewna swoich słów.
— Hope, odwołaj to! — powiedziała ostrym, podniesionym głosem — Wracaj tu natychmiast! — krzyknęła, kiedy wchodziłam do mojego pokoju. Od razu zamknęłam drzwi na klucz.
Miałam już wszystkiego serdecznie dość. Mój świat legł w gruzach, a ja razem z nim. Nie miałam już nikogo. Nie znam już własnej matki, a ojca tym bardziej. Moje życie ssie.