Chapter 1: Przedstawienie postaci
Chapter Text
Istnieją różne symbole, każdy szuka ich w nim. Inne ukryte i ukryte, których nikt nie powiadomił o tym samym.
Chapter 2: Pokój tajemnic
Summary:
Czas akcji: sierpień 1987 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Szlachetny i Starożytny Ród Blacków był w stanie erozji. Wiedzieli o tym wszyscy i Arcturus Black nie był wyjątkiem. Był mądrym człowiekiem, miał świadomość, że pewna historia się skończyła. Jego syn Orion nie żył, najstarszy wnuk będący rozczarowaniem został osadzony w Azkabanie, a młodszy, ostatnia nadzieja Blacków zaginął jako niespełna osiemnastolatek. Nie było już męskiego Blacka zdolnego do przekazania nazwiska dalej. Żona Polluxa nie żyła, a on sam był mocno schorowany. Cygnus, będący obiektywnie dość młodym czarodziejem został przeklęty posiadaniem samych córek. Walburga była już martwa, ale i pod koniec życia wpół szalona. Nie spoglądał więc na rodzinny gobelin znajdujący się w Pałacu Blacków. Nie było tam co prawda tylu wypaleń ile na jego odpowiedniku w Londynie, Arcturus był mądrym człowiekiem i kierował się jednością rodziny więc za swojej kadencji nie wypalił ani jednego członka. To wcale nie było aż tak pocieszające, bo nadal gobelin był tylko niemiłym przypomnieniem upadku jego rodziny.
Był sierpień roku 1987, a jego ostatnia opoka, żona Melania z domu MacMillan, zmarła. Lord rodu Black wiedział, że to nastąpi, żona była od lat słaba i chorowita, oglądanie jej śmierci odcisnęło jednak na nim piętno. To piętno było na tyle mocne, że Arcturus Black po raz pierwszy od prawie dziewięciu lat postawił stopę w pokoju, w którym zawsze odbywały się spotkania rodzinne jego rodu. Potrzebował zapewnienia, musiał zobaczyć zamiast jej twarzy czaszkę. Tylko dla własnego spokoju. Drzewo genealogiczne było wypełnione czaszkami, najbardziej bolała ta młodego Regulusa. W 1979 roku miał nadzieję, że jedynie zaginął, rodzinny gobelin jednak nigdy się nie mylił, nadzieja jego rodu zgasła. Dziewięć lat później nadal bolało. Arcturus spojrzał na Syriusza, jego zbuntowanego wnuka i w tym momencie zamarł. Syriusz miał gałąź niżej. Miał syna, którego Arcturus tam nie widział gdy ostatni raz był w tym pokoju. Syriusz Orion Black III miał dziedzica, dziedzica całego rodu Black. Linia prowadziła od niego i Lily Evans - Potter.
Hadar Regulus James Black - Potter
(31.07.1979 rok - ?)
Pater in sanguine: James Charlus Potter
Patrinus
: Regulus Arcturus Black
Arcturus Black zamarł. To było zupełnie niemożliwe. Mrugnął. Nadal wpatrywały się w niego te same litery co wcześniej. Przywołał skrzata domowego, on też to zobaczył. Jego ręka drżała.
To było dziecko znane światu jako Chłopiec - Który - Przeżył, Harry Potter, nie było co do tego wątpliwości. Ojcem był jego wnuk, ale ojcem we krwi był James Potter. Wiedział dokładnie co to oznaczało. Harry Potter nie był Potterem z urodzenia, był nim z tak zwanej adopcji krwi. Był podwójnym dziedzicem, dwóch rodów.
Zatrzymał się, jego myśli pędziły oszalałe. Syriusz Black musiałby wydać własne dziecko na śmierć Czarnemu Panu. Własne dziecko z krwi i kości. To było niemożliwe, Arcturus po prostu nie mógł tego przyjąć do wiadomości. Jego wnuk był jaki był, ale miał na nazwisko Black i musiał rozumieć wagę swojego dziecka. Wtedy postanowił, że odnajdzie swojego prawnuka za wszelką cenę. Nawet jeśli jego matką była szlama, nawet jeśli mieszka z jakąś rodziną jasnych głupców. Hadar Black był jego nową nadzieją.
. . .
Harry Potter był dzieckiem zapomnianym przez świat. Mieszkał w schowku pod schodami, zajmował się domem swoich krewnych, starał się zniknąć w szkole. Nikt nie zwracał uwagi na małego chłopca w za wielkich ubraniach, zbyt długimi kruczoczarnymi lokami i wielkimi, zielonymi oczami. Był cieniem, nic nie znaczącym cieniem.
Dursley'owie byli całkiem normalną rodziną z przedmieść, na Privet Drive były tylko dokładnie takie same domy, wszyscy starali się był jak najbardziej normalni. Vernon, ojciec rodziny, prowadził firmę produkującą świdry, Petunia zajmowała się domem, a Dudley był ich oczkiem w głowie, wielorybi chłopiec o mysich włosach i co najmniej dwóch podbródkach miał majątek w zabawkach, na który niektórzy pracowaliby całe lata. Harry nie był rodziną, mimo, że Petunia była siostrą jej zmarłej matki. Harry był ciężarem, niepotrzebnym balastem, który musiał pracować, by nie zostać wyrzuconym na bruk. Jako zręczny ośmiolatek potrafił już gotować, sprzątać i właśnie uczył się kosić trawnik metodą prób i błędów. Błędy zwykle kończyły się laniem od wuja Vernona. Chłopiec miał już kilka blizn od jego pasa. Ciotka Petunia gdy potrawy były niesmaczne kazała mu klęczeć na grochu w jego pokoju pod schodami. Wolał kary od ciotki Petunii. Najgorszy był Dudley, on i jego koledzy bez powodu ganiali za Harrym po całym Little Whinging jakby był ich ulubioną myszą, a oni głodnymi kotami. Tag głodnymi jak on sam, jego racje żywnościowe były czasem podobne do tych, które otrzymywali więźniowie podczas wojen, czytał o tym w książkach w szkole. Suchy chleb, trochę resztek, mało treściwa zupa.
Harry Potter jednak był dziwakiem i według Dursley'ów zasługiwał na to co go spotkało. Czasem działy się wokół niego dziwne rzeczy, rzeczy latały, on znikał i pojawiał się w innym miejscu, jego włosy zmieniały kolor. Czasem potrafił to kontrolować, naginać świat do własnej woli, sprawiać, że rzeczy działy się tak jak on chciał. Innym razem to wszystko było samoistne, a on był tylko biernym obserwatorem.
Jego blade czoło przecinała cienka blizna w kształcie błyskawicy, na jego mostku dwie cienkie kreski się krzyżowały, między łopatkami jedna kreska przechodziła w trzy, a jego przedramiona pokryte były małymi nacięciami. Petunia zawsze głośno mówiła jak szpetne było jego ciało i jakimi wariatami byli jego rodzice. Harry nigdy się nie kłócił, kiedyś wierzył w to wszystko, ale od kiedy poszedł do szkoły zrozumiał, że Vernon i Petunia lubili kłamać. Przedstawiali go tylko jako nieśmiałego chłopca z problemami z nauką, który lubił kłamać. Harry nie miał z nią problemów, po prostu Dudley regularnie niszczył jego pracę domową.
Był sierpień, popołudniowe słońce świeciło na jedne z najnudniejszych przedmieść, a ośmiolatek ukrywał się w budynku miejskiej biblioteki. To było jedno z niewielu miejsc, do których nie zaglądali łobuzi, gdzie Harry mógł uciec. Vernon i Petunia przyjmowali właśnie jakiś gości, miał wrócić dopiero wtedy, gdy zapadnie zmrok. Harry więc po prostu czytał to co mu wpadło w ręce, w tamtej chwili były to Przygody Toma Sawyera Marka Twaina. Może bohater trochę przypominał mu jego samego, też był sierotą i włóczęgą.
Zaczytany, siedząc na wielkim fotelu w kącie biblioteki nie zauważył jak dosiadł się do niego ktoś obcy. Był to już starszy człowiek, jego włosy były posiwiałe, twarz ozdobiona zmarszczkami, jednocześnie jego rysy były ostre. Jego szare oczy były bystre, uważnie studiował sylwetkę Harry'ego siedząc tuż obok.
- Czy mogę panu w czymś pomóc? - zapytał uprzejmie.
To było jedyne za co był wdzięczny ciotce Petuni, nauczyła go nienagannych manier. Wiedział jak poprawnie jeść, jak zwracać się do innych, jak kogoś nie urazić. Pożyczyła mu nawet kiedyś książkę o dobrych manierach dla dzieci, to prawdopodobnie było najcieplejszym gestem z jej strony kiedykolwiek. Dudley nigdy nie posiadł tych umiejętności.
- Jesteś Harrym Potterem, jak mniemam.
Jego głos był dziwny, akcent brzmiał dziwnie, jakby nie był w ogóle stąd, był zbyt wyrafinowany. Harry przechylił głowę, nikt nigdy nie szukał go.
- Tak, proszę pana. Czy mam jakieś kłopoty?
To było całkiem naturalne pytanie w jego sytuacji, mężczyzna tylko się uśmiechnął. Harry teraz zauważył, że jego garnitur był dziwny, jakby zupełnie wyjęty z innej epoki. Może miał po prostu halucynacje, według ciotki Petunii cierpiał na nie.
- Nie, nie masz - rzekł spokojnie - Znałem twojego ojca.
Oczy Harry'ego błysnęły na tę cenną informację.
- Naprawdę? - zapytał - Wybaczy pan, nigdy nie poznałem nikogo, kto znał kogokolwiek z nich.
Szare oczy wydawały się wiercić mu dziurę w brzuchu.
- Tak, to jest długa historia - powiedział starszy pan - Najpierw jednak chciałbym ci zadać pytanie, czy zdarzały ci się pewne... wypadki? Może sprawiłeś kiedyś, że coś latało?
Czujny Harry od razu zamknął się w sobie, jego ręce opatuliły jego ciało.
- Kim pan jest? - zapytał ostrożnie - Dlaczego pan ze mną rozmawia?
Jego rozmówca wcale nie wydawał się być zrażony, a wręcz przeciwnie.
- Jestem taki sam jak ty i jak twoi rodzice - powiedział - To co zapewne cię spotkało jest naturalne dla dzieci takich jak ty.
- Mój wujek nazywa ich dziwakami, nazywa tak mnie - wyznał Harry, jego policzki przybrały lekki odcień różu.
Usta mężczyzny wykrzywiły się w grymasie.
- To całkowita nieprawda. Czy twoi opiekunowie powiedzieli ci coś jeszcze na temat twoich rodziców?
Harry się zawahał. Ten mężczyzna wydawał się faktycznie nie kłamać, coś w nim sprawiało, że Harry mu ufał.
- Mój ojciec miał na imię James, matka Lily. Byli biedni, alkoholikami i zginęli w wypadku samochodowym, tylko ja przeżyłem.
Mężczyzna prychnął z pogardą.
- To nie jest prawda - powiedział zjadliwie - Nie będę przed tobą ukrywał, nie żywiłem sympatii ani do Jamesa Pottera, ani do Liliane Evans - Potter, nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, ale nie byli ani biedni, ani nie nadużywali alkoholu. Nie zginęli w wypadku samochodowym, zostali zamordowani.
Harry zamarł. To co mówił ten człowiek, to było niewiarygodne. Czy Dursley'owie znów kłamali? Czy znów został oszukany?
- Zamordowani przez kogo? - dopytał - Dlaczego w takim razie ja żyje?
Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem.
- Znam odpowiedź na tylko jedno z tych pytań, dziecko. Bez kontekstu ona jednak ci nic nie powie. Był pewien człowiek, polityk jednak nie bojący się ubrudzić sobie rąk. Twoi rodzice z nim walczyli i dlatego odwiedził ich trzydziestego pierwszego października 1981 roku i zabił. Nikt nie wie co się wtedy stało jednak ty żyjesz, a tego człowieka nie ma.
To brzmiało jak sen i to bardzo surrealistyczny, jedna z fantazji ukuta w jego szafce pod schodami.
- Czy ma pan jakiś dowód? - zapytał, może trochę ostro - Że jest pan taki jak ja. Że faktycznie to wszystko nie jest dziwnym żartem.
Nie wyglądał na oburzonego jego śmiałością.
- Sądzę, że to zasadne pytanie, dziecko.
Wyjął z rękawa patyk, misternie zdobiony, wyglądał może jak różdżka? Tak, to była zdecydowanie różdżka gdy machnął ją, powiedział parę dziwnych słów i na stoliku pojawił się wazon z kwiatami. Harry nie mógł mieć halucynacji, wazon był całkowicie realny. Chłopiec zastanawiał się, czy też tak umie, czy to co zrobił mężczyzna jest faktycznie tym co potrafił robić on sam. Jakby na zawołanie wazon uniósł się w powietrzu, tylko od jego wzroku. Brwi starszego czarodzieja poszybowały do góry z uznaniem.
- Być może pomyliłem się w mojej ocenie, jesteś w istocie ponadprzeciętny. Niewiele dzieci ma nad tym kontrolę.
- Ilu jest takich ludzi jak my, proszę pana? - zapytał grzecznie.
- Na całym świecie? Miliony, w Wielkiej Brytanii tysiące. Nie ma ich wielu wśród zwykłych ludzi. Mamy swój osobny świat, osobne państwo w ukryciu przed zwyczajnym ludem, nazywamy ich mugolami.
Harry chłonął tę wiedzę, nawet jeśli to miało okazać się snem.
- Ciotka Petunia jest... mugolką? A mama była...
- Czarownicą - podpowiedział mężczyzna - Mugolskiego pochodzenia, to znaczy, że nie miała za rodziców czarodziejów. Niektórzy nazwaliby ją szlamą. Twój ojciec pochodzi z długiej linii czarodziejów czystej krwi, to znaczy, że nie miał mugoli w swoim rodowodzie.
Harry był mądrym chłopcem, słyszał różne rzeczy i potrafił skojarzyć fakty.
- Czy czystej krwi nie lubią mugolsko urodzonych?
- Masz talent do zadawania dobrych pytań - pochwalił go mężczyzna - Tak jest, a przynajmniej w większości. To złożona sprawa. Twój ojciec nie podzielał tej opinii.
- A pan?
- Ja wywodzę się z czarodziejskiego rodu, którego korzenie sięgają starożytności i cenię to - odpowiedział - Nie jestem tak radykalny jak był morderca Potterów, ale tak, nie darze ich sympatią.
Harry kolejny raz kwestionował motywacje swojego rozmówcy.
- Skoro myśli pan, że jestem gorszy, dlaczego pan ze mną rozmawia?
- Bo sprawy nie są takie proste. - odparł tylko - Widzisz twoi rodzice mieli parę skrzętnie skrywanych tajemnic, które udało mi się odkryć dopiero niedawno.
Miał tak wiele pytań. Osobny świat, ukrywane przed nim tajemnice... To wszystko brzmiało jak z jakiejś książki.
- Twoją matką była Lily Evans - Potter, owszem ale James Potter nie był twoim ojcem, przynajmniej biologicznie.
Zmarszczył brwi. Czy ten mężczyzna sugerował mu, że jego matka zdradzała jego ojca, chyba tak. Jednak jego rozmówca zdołał wychwycić kierunek w jakim zmierzały jego myśli.
- Mogę jedynie podejrzewać ich powody. Jestem niemal pewien, że James Potter był bezpłodny, nie mógł spłodzić dzieci. Jego rodzice również mieli z tym problemy, czekali, jeśli mnie pamięć nie myli, czterdzieści lat, aż im się udało. James Potter musiał poddać się magicznemu testowi i uzyskać negatywny wynik.
Harry zdecydowanie słyszał o ludziach, którzy nie mogli mieć dzieci, ciotka Petunia mówiła, że to kara za ich niecne występki.
- Kim w takim razie jest mój ojciec? - zapytał - Znaczy ten biologiczny.
- Twoim ojcem jest Syriusz Black, mój wnuk i najbliższy przyjaciel Jamesa Pottera.
Chyba słyszał gdzieś to nazwisko, było zbyt charakterystyczne, by o nim zapomnieć. Może kiedyś ciotka Petunia faktycznie o nim wspomniała?
- W takim razie gdzie on jest, proszę pana?
- W więzieniu - wargi starszego czarodzieja wykrzywiły się z niesmakiem - Został osądzony o pomoc zabójcy twoich rodziców, oraz zabójstwo trzynastu osób. W to pierwsze nie wierzę, nie wydałby własnego syna na śmierć, w to drugie jestem skłonny uwierzyć. To było tuż po zabójstwie Potterów, mógł być wściekły.
Po prostu cudownie, Harry nie mógł uwierzyć jakie ma szczęście. Jego ojciec nie był biednym pijakiem, ale za to był seryjnym mordercą.
- Blackowie są szanowanym rodem, jednym z największych w Europie, nie pozwól by czyny Syriusza dały ci złą opinię na temat własnej rodziny.
To było dużo, zdecydowanie jak na jedną, niewinną wyprawę do biblioteki.
- Nazywam się Arcturus Black i to jest niedopuszczalne, że żyjesz w takim brudzie, wyglądając jak włóczęga. Jesteś moim prawnukiem, obojętnie kim była twoja matka. Niedługo wrócę po ciebie.
Starszy czarodziej odszedł, a Harry o odpowiedniej godzinie wrócił na Privet Drive 4 wiedząc tylko tyle, że nic nie wiedział o swoim życiu.
Notes:
Nie trzeba było długo czekać jest i pierwszy rozdział a wraz z nim wiele pytań zapewne.
Może wyjaśnię zmienioną datę urodzenia Harry'ego. Zawsze miałam problem z relacjami romantycznymi bohaterów przez to jak młodzi są w Hogwarcie. Więc przesunęłam część osób o rok wstecz. To znaczy, że wszystkie dzieciaki urodziły się rok wcześniej, a Hogwart zaczyna się w wieku 12 lat. Wszyscy dorośli, Huncwoci, Snape itp urodzili się już normalnie. Wiek dorosłości to 18 lat, ale w wieku 17 nabywa się pewne prawa, to zostanie wyjaśnione w treści bardziej szczegółowo.
Postarałam się oddać jak najlepiej jak mógłby się zachowywać ośmiolatek. To było trudne, nawet jeśli mam w rodzinie paru. Starałam się, żeby nie był zbyt dojrzały i w ogóle młody geniusz, Harry tutaj jest raczej po prostu ostrożny, wytrenowany przez rodzinę, ale i też mądry.
Hadar to oczywiście gwiazda, Hadar i Harry będą używane zamiennie w tym ff. Czy to jest dobre zdrobnienie? Tak średnio, ale z drugiej strony Brytyjczycy zdrabniają Roberta to Boba.
Do napisania tego ff zainspirowało mnie "Dark Heritage" autorstwa Drops_of_Nightshade(Harry dopiero na 2 roku, a już ma 100 rozdziałów, a budowa świata to mistrzostwo, gorąco polecam jak ktoś ogarnia angielski). Nie jest to inspiracja typu kopia całkowita schematów, ale pomysł wychowania Harry'ego przez Arcturusa wzięłam właśnie stamtąd.
No i motyw bratnich dusz. Nie będę za wiele zdradzać, ale mogę tylko powiedzieć, że to nie będą zwykłe bratnie dusze. Zwykle nie lubię tego motywu, nie lubię dwóch osób "skazanych" na związek. Tutaj sprawa nie jest prosta, ale to się jeszcze wyjaśni.
Chapter 3: Testament
Summary:
Czas akcji: sierpień 1987 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Harry po tygodniu od spotkania w bibliotece pogodził się z faktem, że albo staruszek był wytworem jego wyobraźni, albo żartował z niego. W ciemnościach swojej komórki zastanawiał się, czy to nie była prowokacja, by wysłać go do przytułku dla obłąkanych. Wcale nie byłby zdziwiony, Vernon zawsze podkreślał, że Harry jest szalony i koniec końców skończy w w poprawczaku, albo w psychiatryku.
Nie odważył się zapytać ciotki Petunii o mamę, już kiedyś dostał lanie za takie pytania. Ciotka mogłaby potwierdzić lub zaprzeczyć temu co powiedział dziwny mężczyzna, chociaż wcale nie było to pewne, wujostwo często kłamało. Wykonywał więc swoje obowiązki dalej. Gotował, sprzątał i podlewał ogródek, a jak kończył to znikał w uliczkach Little Whinging lub zaszywał się w bibliotece. Tam mógł skutecznie ukryć się przed "Polowaniem na Harry'ego", ulubioną zabawą Dudley'a i jego kolegów. I to właśnie tam, praktycznie w tym samym miejscu co wcześniej spotkał starszego mężczyznę, który tytułował się Arcturusem Blackiem. Tym razem był ubrany w coś co przypominało najprawdziwsze szaty czarodzieja. Były czarne i dotykały podłogi, a materiał wyglądał na drogi.
- Mówiłem, że wrócę - powiedział mocnym głosem - Masz coś do zabrania?
Harry cofnął się. Pójście z całkowicie obcym człowiekiem były ryzykowne. Zdawał sobie sprawę, że mogło spotkać go coś o wiele gorszego niż Dursley'owie. Vernon mu to dobitnie wyjaśnił i często przypominał. Mężczyzna tylko się skrzywił. Wyjął z kieszeni kilka zdjęć i położył na stole w bibliotece. To nie były zwykłe zdjęcia, one się ruszały. Zupełnie jakby film został ujęty na arkuszu papieru
Na pierwszym z nich dwóch chłopców pozowało sztywno. Jeden z nich, ten wyższy miał lekki, psotny uśmiech. Mieli czarne włosy, szare oczy i tak charakterystyczne rysy. Znał je. Arcturus Black je miał, tak, ale miał je też on sam, widział to o wiele wyraźniej. Może nie byli identyczni, widział sporo różnic, ale nadal ci chłopcy byli do niego wybitnie podobni. Podobna szczęka, kości policzkowe i usta. Harry miał z pewnością inny nos, większy i większe oczy o kształcie migdałów i zielonym kolorze tęczówki.
- To Syriusz, twój ojciec - Arcturus wskazał na starszego - A drugi to Regulus, niestety zmarły przedwcześnie.
Wyjął kolejne zdjęcie. Tym razem wyglądało na pogniecione. Przedstawiało dwie osoby, nastolatków. Pierwszą był Syriusz, było dosyć łatwo go rozpoznać, ale obok stał inny chłopiec z czarnymi włosami o wyglądzie ptasiego gniazda na głowie, oczach w kolorze czekolady i okrągłych okularach na nosie. Mieli na sobie czarne szaty z złoto - czerwonymi krawatami.
- To Syriusz z Jamesem Potterem, to ich czasy szkolne. Dość trudno było mi odnaleźć to zdjęcie.
I wreszcie ostatnie. Zdjęcie rodzinne. Była tam chmara ludzi na tle ogrodu, których Harry nie rozpoznawał, ale był też Syriusz. I Regulus. I może co ważniejsze sam Arcturus. To był pewien dowód.
- Zatrzymaj je - polecił mężczyzna - Byłem przygotowany na to, że będziesz ostrożny, to dobra cecha. Zapytam więc po raz kolejny, czy masz coś cennego do wzięcia? Wszystkie ubrania, książki i tak dalej nie mają znaczenia, dostaniesz nowe.
Harry pokręcił głową. Nie miał nic na własność, ubrania nosił po kuzynie, podręczniki kserował od Dudley'a, a książki czytał w bibliotece. Nie wiedział, czy ma tak naprawdę wybór, czy pójść z mężczyzną, zawsze mógł po prostu zmusić Harry'ego, by z nim poszedł za pomocą magii
- Całe miasto, łącznie z twoim wujostwem będzie myślało, że zostałeś oddany do sierocińca - ciągnął Arcturus poważnym głosem - Mamy swoje sposoby, by odpowiednio naginać umysły mugoli. Teraz aportujemy się i pójdziemy do czarodziejskiego banku. Pracują tam gobliny. Masz być uprzejmy, najlepiej powtarzać to co mówię ja, mają własną kulturę.
Ruchem różdżki przemienił jego łachmany w czarną długą szatę z kapturem.
- Potem kupimy ci odpowiednią garderobę. Teraz trzymaj się mocno mojego ramienia, inaczej możesz się rozszczepić i nawet umrzeć.
Posłuchał się nadal z wahaniem Blacka i świat zawirował. To było okropne, czuł się tak, jakby włożono go do jakiejś wielkiej pralki. Prawdopodobnie zwymiotowałby gdyby miał czym, nadal czuł jak kwas podszedł mu do gardła. Znaleźli się na czymś w rodzaju pasażu handlowego, dookoła było mnóstwo szyldów sklepów, kamieniczki były wysokie, wręcz przytłaczające. Tak samo jak tłum czarodziejów w tych śmiesznych szatach. Było gwarno i tłoczno, a on był ciągnięty za rękę przez Arcturusa. Kaptur znalazł się na jego głowie, nie zauważył nawet kiedy. Czuł się dziwnie, jakaś dziwna energia krążyła w powietrzu. Może to właśnie była magia i tak się ją czuło.
Ruszyli w kierunku monumentalnego, białego budynku, który według podpisu faktycznie był bankiem. Drzwi budynku były eleganckie, gdy tylko przez nie przeszli to zaczęli się wspinać po białych schodach. Przeszli przez wielki łuk do wielkiej sali, gdzie ściany były z marmury. Przy biurkach siedziała tam z setka goblinów, a przynajmniej tak wnioskował Harry. Były krępe, z długimi nosami, paciorkowatymi oczami i uśmiechami pełnymi zębów. Dwójka z tych stworzeń stało przy wejściu i wskazywały klientom odpowiednie stanowisko. Zostało im przydzielone jedne.
- Niech wasze złoto się przelewa - powiedział Arcturus, a Harry po nim powtórzył wyczuwając, że to było przywitanie.
- Niech wasi wrogowie drżą - mruknął goblin obojętnie.
- Lord Black, mam umówioną rozmowę z Nagnokiem.
Goblin skinął głową.
- Zapraszam za mną.
Przeszli dalej labiryntem korytarzy, by wejść do małego wózka, który jeździł po torach. Harry ledwo opanował swój zawał serca, goblin jedynie uśmiechał się pokazując kły. Zatrzymali się przed drzwiczkami. Weszli tam i znów się przywitali, a goblin w środku odpowiedział. To było biuro.
- Przyszliśmy zweryfikować parę spraw. - oznajmił Arcturus - Czy zdobyłeś kartę Harry'ego Pottera?
- Mamy tą ministerialną - odparł Nagnok - Karta Gringotta została utajniona na polecenie Lady Potter.
Położył przed nimi dokument, opatrzony pieczęcią czegoś, co nazywało się Ministerstwem Magii.
KARTA KLIENTA
Imię i nazwisko: Henry James Potter
Status krwi: półkrwi
Data urodzenia: 31 lipca 1979 roku
Rodzice biologiczni:† Lady Lily Jord Potter (z domu Evans), †Lord James Charlus Potter
Ojciec chrzestny: Syriusz Orion Black (pozbawiony wolności)
Prawni opiekunowie: Petunia Dursley (z domu Evans), Vernon Dursley (mugole)
Opiekun magiczny: Albus Dumbledore
Miejsce zamieszkania: Privet Drive 4, Little Whinging, Surrey, Wielka Brytania.
Lista posiadanych krypt:
Numer 812 - Osobista Henry'ego Pottera, założona 1 września 1979 roku przez Lorda Jamesa Pottera
Numer 081 - Rodu Potterów
Numer 555 - Osobista Lily Potter, założona 2 lipca 1970 roku przez Lady Lily Potter
Lista dziedziczonych krypt:
Brak informacji
Inwestycje:
Brak informacji
Harry za nic w świecie nie wiedział kim był Albus Dumbledore. Nigdy nie spotkał człowieka o takim imieniu, mimo tego, że miał być jego magicznym opiekunem cokolwiek to znaczyło. Też nie był do końca pewien czym był status krwi, jak działał. Miał wiele pytań, ale postanowił milczeć, przynajmniej na razie
- W takim razie poproszę test z krwi, by ujawnić prawdziwą kartę - zażądał Arcturus - Czy ktoś wie o istnieniu tajnej karty? Ministerstwo? Dyrektor?
- Nie, Lady Potter utajniła to tuż po wykonaniu powołując się na klauzule wojenną. Gringott przychylił się do tej prośby. Tylko pan Potter osobiście może ją odblokować.
Harry został poinstruowany gdzie i jak oddać krew, Arcturus wytłumaczył, że każde czarodziejskie dziecko tuż po urodzeniu oddaje krople swojej krwi do banku, by potem łatwo weryfikować jego tożsamość. Tym razem goblin ze specjalnej szuflady wyciągnął dwa dokumenty.
KARTA KLIENTA
Imię i nazwisko: Hadar Regulus James Potter-Black
Status krwi: półkrwi/czystej krwi
Data urodzenia: 31 lipca 1979 roku
Rodzice biologiczni:† Lady Lily Jord Potter (z domu Evans), Syriusz Orion Black(pozbawiony wolności)
Ojciec we krwi: Lord James Charlus Potter
Ojciec chrzestny:
†Dziedzic Regulus Arcturus Black
Prawni opiekunowie: Petunia Dursley (z domu Evans), Vernon Dursley (mugole)
Opiekun magiczny: Albus Dumbledore
Miejsce zamieszkania: Privet Drive 4, Little Whinging, Surrey, Wielka Brytania.
Lista posiadanych krypt:
Numer 812 - Osobista Hadara Potter-Blacka (Henry'ego Pottera), założona 1 września 1979 roku przez Lorda Jamesa Pottera i Syriusza Blacka
Numer 081 - Rodu Potterów
Numer 555 - Osobista Lily Potter, założona 2 lipca 1978 roku przez Lady Lily Potter
Lista dziedziczonych krypt:
Numer 060 - Rodu Black, na podstawie więzów krwi
To była prawda. Naprawdę był synem Syriusza Blacka, a jego matka ukryła tę wiedzę, najwyraźniej przed wszystkimi oprócz goblinów. Miał też inne imię niż Harry, bardziej dziwne, może po prostu czarodziejskie.
TEST DZIEDZICZENIA
Matka biologiczna:
Lily Jord Potter (z domu Evans), mugolaczka.
Ojciec biologiczny:
Syriusz Orion Black, czystej krwi
Ojciec z krwi:
James Charlus Potter, czystej krwi
Dziadek ze strony matki:
Alexander Evans, mugol
Babka ze strony matki:
Sarah Evans (z domu Davies), mugolka
Dziadek ze strony ojca:
Orion Phineas Black, czystej krwi
Babka ze strony ojca: Walburga Belvina Black (z domu Black), czystej krwi
Dziadek ze strony ojca we krwi:
Flemont Henry Potter, czystej krwi
Babka ze strony ojca we krwi:
Euphemia Meridian Potter (z domu de Claire), czystej krwi
Po stanowił na razie nie zajmować się sprawą tego, że jego babcia i dziadek mieli przed ślubem najwyraźniej te same nazwisko. Ani tym, że nagle jego status krwi postanowił się zmienić. Były ważniejsze pytania.
- Czym jest ojciec we krwi, proszę pana? - zapytał uprzejmie.
Arcturus spojrzał na niego z pewnym wyrachowaniem w oczach.
- Jak już ci mówiłem, James Potter musiał być bezpłodny. Wśród starych rodów jak Blackowie i Potterowie również dosyć powszechną praktyką w takich wypadkach jest poproszenie członka rodziny o spełnienie obowiązku spłodzenia dziedzica.
Harry próbował nadążać z tym co mówił pan Black. Dobrze, że znał w ogóle definicje słowa spłodzić.
- Jednak Potterów już żadnych innych nie było, więc zwrócił się najwyraźniej o pomoc do Syriusza. Jednak gdyby twoi rodzice żyli to James byłby nazywany twoim ojcem. Właśnie dlatego dokonuje się adopcji krwi, to stary rytuał. Wbrew temu co niektórzy twierdzą nie sprawia on, że dziecko przestaje przypominać tego, który go spłodził. Nie, on wpływa jedynie na magię. James Potter dał ci jedynie dostęp do magii jaką sam by ci przekazał. Rozumiesz?
To było skomplikowane, ale chyba rozumiał. Czytał kiedyś książkę dla dzieci o genach i faktycznie, to byłoby dziwne jakby nagle się zmieniły. Najwyraźniej magia była łatwiejsza do zmiany. Więc nie mógł mieć cech wyglądu Jamesa Pottera, ale miał dostęp do jego magii, tak jakby był jego biologicznym dzieckiem.
- Przeczytaliśmy testamenty Lady i Lorda Potterów, oraz pana Syriusza Blacka - poinformował Nagnok - Pan Potter- Black jest jedynym dziedzicem rodu Potterów oraz pana Blacka. Z racji bycia synem chrzestnym Dziedzica Regulusa Blacka, po akceptacji Lorda Blacka będzie również dziedzicem Blacków.
- Złożę potem odpowiednie oświadczenie - zapewnił Arcturus - Interesuje mnie kwestia opieki.
- Lady Potter ją rozdysponowała - oznajmił goblin - Pierwszy w kolejce był Syriusz Black. Potem Remus Lupin. Niestety odmówiono mu prawa do opieki, a potem wprowadzono prawo, które skutecznie uniemożliwiło mu składanie roszczeń.
Harry, czy może Hadar wiedział o co toczyła się gra. Czy Arcturusowi zostanie przyznana opieka nad nim, czy nie. Zapamiętał imię Remusa Lupina. Jego też nie znał, a był drugi w kolejce. Skoro chciał się nim opiekować, to dlaczego nawet nie zadał sobie trudu, by go poznać? To było dziwne.
- Kolejni byli Alice i Frank Longbottomowie, z oczywistych względów nie są obecnie zdolni do opieki. Później istnieje zapis o krewnych ze względu na stopień pokrewieństwa. Lily Potter wyłączyła jednak parę osób. Vernona i Petunie Dursley'ów, oraz Walburgę Black. Wizengamot orzekł, że wobec tego Harry Potter nie ma krewnych, gdyż Walburga była wymieniona jako matka ojca chrzestnego i umieścił pana Potter-Blacka pod pieczą Albusa Dumbledore'a. Minister Bagnold uznała również, że z racji braku innych krewnych należy podważyć zapis o wyłączeniu państwa Dursleyów i jej decyzją wydaną tuż po ataku pan Potter został umieszczony u swoich mugolskich krewnych.
Nie miał bladego pojęcia czym był Wizengamot, ani Minister Magii, ale wcale nie podobało mu się to, że to oni umieścili go u Drusley'ów. Podważyli testament jego matki, który jasno mówił, że nie ma być umieszczony u Dursley'ów
- Oczywiście, za odpowiednią ceną możemy na poziomie administracyjnym, bez powiadomienia Lordów oddać pieczę nad Hadarem Blackiem jego pradziadkowi. - uśmiechnął się ukazując swoje ostre zęby.
- Tak więc zrób. Sprawa Harry'ego Pottera jest odpowiednio zaopiekowana.
- Czy przestanę nim być, proszę pana? - zapytał.
- Ty nigdy nim nie byłeś - oznajmił Arcturus - W innych czasach to, że jesteś z krwi i kości Blackiem nie miałoby aż tak wielkiego znaczenia, gdyby twoi rodzice żyli, gdyby ktokolwiek z Potterów żył. Czasy są jednak takie jakie są i zostaniesz Hadarem Blackiem, kimś zupełnie innym niż Harry Potter.
. . .
Pałac Blacków, tak nazwał go Arcturus Black, nie okazał się pałacem tylko z nazwy. Wyglądał jak z innego świata, zbudowany z szarego kamienia, z misternie wykutymi w nim rzeźbami i popiersiami, a po jego ścianach wspinał się bluszcz. Wnętrza były bogate. Komody z ciemnego drewna, a na nich różnego rodzaju ozdoby. Na korytarzach portrety, ruszające się, tak jak zdjęcia. Wszystkie kobiety i mężczyźni ubrani w archaiczne stroje patrzyli się na niego z ciekawością. Harry czuł, że to miejsce jest inne niż inne domy w jakich był, czuł się tak jak na czarodziejskiej ulicy, może nawet bardziej tutaj.
Weszli do jednego z pokoi. Wszystkie ściany i sufit pokryte były jednym wielkim drzewem genealogicznym. Znalazł siebie samego, wszystkie dane skrupulatnie wypisane. To tu patrząc, wchodząc do pokoju po raz pierwszy od lat Arcturus go znalazł.
- Lubisz czytać, prawda? - zapytał, a Harry skinął głową - Dam ci książkę, przeczytasz ją do obiadu. Jest o podstawach czarodziejskiego świata, wtrąciłem tam parę poprawek.
Usiadł przy stole w pokoju z drzewem, a Arcturus wyszedł zostawiając mu rzeczoną książkę. To był poradnik, wprowadzenie dla czarodziejów takich jak on, wychowanych w niemagicznym świecie. Na marginesach gdzieniegdzie były notatki. Harry czytał pilnie. Dowiedział się, że Świat Czarodziejów jest ukryty przed niemagicznymi, zwanymi inaczej mugolami, i że obowiązuje coś zwanego Statutem Tajemnicy. Światem czarodziejów rządzi Ministerstwo Magii, Minister jest wybierany w wyborach powszechny i Wizengamot, który był sądem i parlamentem w jednym. Według notatki Arcturusa zasiadały tam stare rodziny jak Blackowie i Potterowie, ale i członkowie przez zasługi i pewni urzędnicy. Dalej były same podstawowe informacje, o walucie, o banku, o czystości krwi. Też kilka innych przydatnych informacji, dzieci uczyły się magii od 12 roku życia w szkole o nazwie Hogwart. Bogatszym czarodziejom usługiwały skrzaty domowe, pisano o tym, by uniknąć przerażenia na ich widok. Była też krótka wzmianka o wojnie, z czarodziejem, którego imienia nie wymawiano, który zamordował matkę i ojca Harry'ego. Według książki zniknął, a Harry przeżył jedynie z blizną. To było dziwne.
Skrzata domowego spotkał bardzo wcześnie, z trzaskiem pojawił się w pokoju. Był niski, był nawet niższy od Harry'ego, miał wielkie brązowe oczy i wielkie uszy. Był ubrany w za duże ubranie, ale było nawet w lepszym stanie niż jego wcześniejsze ubrania.
- Zgryzek do usług panicza - stworzonko pokłoniło mu się głęboko - Mistrz oczekuje panicza w jadalni, Zgryzek zaprowadzi.
Podążył za skrzatem aż do okazałej jadali z długim, eleganckim stołem. Usiadł obok Arcturusa. Podano obiad. Nie pamiętał kiedy jadł tak dobry posiłek i musiał się fizycznie powstrzymywać przed rzuceniem na jedzenie. Powiedział Arcturusowi o tym co przeczytał i zapytał o wojnę. Brwi starca się zmarszczyły.
- Trwała od 1970 do 1981. Wywołał ją Czarny Pan, Lord Voldemort, taki miał pseudonim chociaż ludzie bali się go wymawiać. Walczył o zachowanie tradycji, pewne postulaty, które omówimy później. Miał swoich wyznawców, śmierciożerców. Na przeciwko niego stanął Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, pogromca jeszcze wcześniejszego Czarnego Pana Grindelwalda. On miał swoich wyznawców, Zakon Feniksa.
Harry słuchał i zapamiętywał biorąc małe kęsy obiadu.
- Twoja matka i ojcowie byli członkami Zakonu Feniksa - poinformował - Syriusz był buntownikiem, uciekł od rodziny porzucając jej wartości i również dołączył do Zakonu. Rodzina Potterów zawsze stała za Dumbledorem.
- Czy rodzina Blacków była po stronie tego... Czarnego Pana? - zapytał niepewnie.
Otrzymał dziwne spojrzenie Arcturusa.
- Kilka osób tak. - odparł - Kuzynka twojego ojca, Bellatrix odsiaduje wyrok w Azkabanie, więzieniu czarodziejów, za to. Mąż drugiej kuzynki, Lucjusz, został oskarżony o to, to jest jednak sprytny człowiek, wywinął się. Twój ojciec chrzestny Regulus krążył w tym towarzystwie, ale zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach tuż po ukończeniu Hogwartu. Syriusz został skazany też za służbę Czarnemu Panu, ale jak mówiłem bardzo wątpię, by faktycznie mu służył.
Harry doceniał, że Arcturus nie próbował łagodzić brutalnej prawdy. Wolał chyba taką szczerość.
- Jestem starszy niż Czarny Pan. Widziałem jego drogę. Wolę jego niż jasną stronę, ale nigdy nie byłem jego zwolennikiem. Niektórzy zapomnieli, że Blackowie nie klękają przed nikim.
Zapadła dłuższa cisza, na stole pojawił się deser. Oczy Harry'ego zaświeciły, nigdy nie dostawał deseru.
- Został pokonany, mówią, że przez ciebie dziecko. - ciągnął Arcturus - Nikt nie wie co stało się tam, tamtej nocy. Ty przetrwałeś, on nie. Minie w październiku już sześć lat od czasu jak rozpłynął się w powietrzu próbując cię zabić. Jesteś sławny, a raczej Harry Potter jest. Sprawiłeś, że zniknął, jako pierwsza osoba przeżyłeś zaklęcie, które uśmierca. Nikt nie wie co w tobie jest tak wyjątkowego. Czy to był przypadek, czy coś innego...
On nawet tu nie był tak jak inni. Nie dość, że jakimś sposobem miał dwóch ojców, to jeszcze przeżył próbę zabójstwa i jakimś sposobem zabił potężnego czarodzieja. Chyba naprawdę był przeklęty przez los.
- Czarodzieje tacy jak ty mnie nie lubią - mruknął Harry - Sprawiłem, że przegrali wojnę.
- Mądry wniosek. Wielu wini ciebie, za upadek ich pana. Dzieliło go prawdopodobnie pół roku od wygrania wojny. Są jednak głupcami. To oczywiste, że dwuletnie dziecko nie jest w stanie nic zrobić w obliczu zaklęcia śmierci. To co się tam zdarzyło wykracza daleko ponad powszechne rozumowanie magii. Dlatego podjąłem decyzję, że nie wystąpisz pod imieniem Harry Potter.
Zrobił pauzę, upewniając się, że ośmiolatek słuchał.
- Dzieci nie mają wpływu na to po jakiej stronie byli ich rodzice. Pochodzisz z dwóch potężnych czarodziejskich rodów. Jesteś Blackiem z urodzenia, dziedzicem. Przez lata żyłem w przekonaniu, że mój ród upadnie. Blackowie zawsze chronią swoją rodzinę, bez względu na wszystko. Myślę, że z czasem zrozumiesz więcej, ale teraz chciałbym, by Zgryzek pokazał ci twój pokój i byś zaaklimatyzował się tutaj. Czeka cię ciężka praca, musisz nadrobić wiele lat zaniedbania z tymi parszywymi mugolami.
Został uściśnięty. To był krótki uścisk, owszem, ale pierwszy jaki pamiętał. Może jego wszystkie obawy z zakamarków umysłu nie były słuszne i może Arcturus Black naprawdę był jego wybawicielem.
Notes:
Cóż, Harry ma sporo informacji do przyswojenia. Arcturus nie jest zbyt subtelny, ale on urodził się w 1901 roku i jest Blackiem, może mieć trochę inne spojrzenie na wychowywanie dzieci.
Zawsze miałam rozkmine, skoro rodzicom Jamesa tak trudno było go mieć to jak on nagle został tak super płodny, że spłodził dziecko w wieku 19 lat, takie rzeczy są często dziedziczne. Tak właśnie powstał pomysł tego, że to Syriusz jako jego prawie brat byłby biologicznym ojcem Harry'ego.
I motyw adopcji krwią. Przeczytałam zbyt wiele ff, w którym to zmienia całkowicie wygląd często już dorosłych osób, często jeszcze zachowanie, magię i nie wiadomo co jeszcze. Zawsze mnie to irytowało. Dlatego tutaj adopcja krwi tak nie działa. Dział tylko na poziomie magicznym, przekazuje magię ojca na syna, ale nie ingeruje w wygląd i tego typu rzeczy. Więc Harry tutaj nie jest zupełnie podobny do Jamesa z wyglądu, tak jak opisałam jest miksem Syriusza i Lily, przy czym faktycznie miksem bo opisując Harry'ego mam wrażenie, że JKR na chwile zapomniała jak działa genetyka, ale to już nawet nie ważne. I tak, Harry nie ma okularów.
W następnym rozdziale będzie trochę więcej na temat podejścia do czystej krwi, wojny i powitamy parę starych znajomych z rodziny Black.
Chapter 4: Więzy krwi
Summary:
Czas akcji: sierpień 1987 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Kolejny dzień Harry spędził czytając książki, które podsuwał mu Arcturus i rozmawiając z nim o czarodziejskim świecie. Mógł w swojej głowie dopasować te rzeczy, które były podobne do niemagicznego świata, a te, które były zupełnie inne. To było bardzo dużo do przemyślenia. Harry był mądrym chłopcem i rozumiał, że znalazł się w środku konfliktu. Jego rodzice walczyli po innej stronie wojny niż rodzina Blacków. Arcturus gardził jego matką w ten sposób jak wuj Vernon gardził osobami o odmiennym kolorze skóry. Jednak nie kazał mu wykonywać żadnych obowiązków domowych, nie krzyczał na niego i pozwolił mu bawić się zabawkami i biegać na dworze. Jego pogarda zdawała się nie dosięgać Potter-Blacka.
Następnego dnia mieli przyjść goście. Cassiopea Black oraz Lucretia i Ignatius Prewettowie. Cassiopea była kuzynką Arcturusa, a Lucretia jego córką, czyli praciotką Pottera. Harry został poinstruowany przez Zgryzka jakie szaty ma założyć z tych, które zamówił Arcturus. Trochę się stresował, czuł ten dziwny skręt w żołądku. Nie lubił ludzi, zawsze zakładali o nim najgorsze rzeczy. Zawsze chował się przed gośćmi Dursleyów, a jak już go zobaczyli to był przedstawiany jako młodociany przestępca.
Pierwsza przybyła Cassiopea Black. Była postawną czarownicą o długich, srebrnych włosach i zielonych oczach. To jednak nie była taka zieleń jak jego, była znacznie bardziej zgaszona, wpadająca nawet w brąz. Jej twarz miała stanowczo za mało zmarszczek jak na kogoś w jej wieku, ale to jej wzrok przykuwał całą uwagę. Przenikliwy i ostry, jeszcze nikt nigdy nie patrzył tak na Harry'ego, jakby przenikał całą jego duszę. Miała wokół siebie dziwną aurę, jakby nie była człowiekiem a jakąś eteryczną istotą. Przywitał się grzecznie.
- Hadar, prawda? - zapytała.
Potwierdził.
- Jak interesująco... - mruknęła, bardziej do siebie - Arcturus wspominał, że lubisz czytać. To kilka książek, magiczna proza dla dzieci.
Jego oczy się zaświeciły, gdy kobieta wręczyła mu paczkę ksiąg. Podziękował. Był ciekawy co czarodzieje pisali, jak to miało się do literatury mugoli. Wtedy do jadalni weszły dwie inne osoby. Kobieta o czarnych włosach i srebrzystych oczach, jej rysy były łagodniejsze niż te Cassiopei czy jej ojca. Obok niej stał rudowłosy, już siwiejący mężczyzna. Miał na twarzy łagodny uśmiech. Również ich powitał. Kobieta, Lucretia, uśmiechnęła się łagodnie.
- Jesteś zdecydowanie za mały, Hadarze. Choć, niech ja cię zobaczę.
To było dziwne, czuł się jakby nabył właśnie miłą i łagodną wersję ciotki Margie. Wręczyła mu paczkę słodyczy i przytuliła krótko.
- No, mam nadzieję, że ci posmakują.
Mężczyzna też wręczył mu paczkę.
- To zabawki, sądziłem, że Arcturus nie ma najnowszych wersji - miał w oczach lekko psotny błysk - Mam nadzieję, że spodobają ci się tak jak te mugolskie...
- Ja... nie dostawałem zabawek- mruknął Harry. - Wszystkie były dla mojego kuzyna, Dudley'a.
Ignatius i Lucretia spojrzeli się pytająco na Arcturusa.
- Mugole - prychnął tylko z pogardą - Zaniedbywali go. Narobiłem im na razie trochę problemów, tak by nie zwracać uwagi. Nie mam pojęcia co myślała Minister uchylając testament Lily Potter i umieszczając go tam...
- Tutaj będziesz miał pod dostatkiem zabawek - oznajmiła Lucretia twardo.
Harry czuł się raczej niekomfortowo. Zaniedbywali go. Zupełnie jakby był jakąś ofiarą. Harry nie był ofiarą. Nauczył się nie narzekać, przyjmować świat taki jaki był. Chciał się na nich odegrać, tak, ale w przyszłości, wtedy gdy będzie mógł zrobić to samodzielnie.
Obiad był dosyć sztywny. Lucretia opowiedziała mu parę historii o jego ojcu - Syriuszu, który był od dziecka awanturnikiem i buntownikiem. Harry był raczej jego przeciwieństwem. Syriusz jawił się jako dosyć niegrzeczny chłopiec, skłonny do nieustannych psot i dokuczania. Później został masowym mordercą, może to miało jakieś znaczenie. Tak wujostwo przedstawiało Harry'ego na zewnątrz, ale to nie był on. Hadar nie buntował się, a przynajmniej nie w ten sposób co jego ojciec. Może odziedziczył osobowość po matce.
Lucretia była też chętna, by opowiedzieć trochę o tym co robili członkowie rodu Blacków na co dzień. Arcturus był na emeryturze, nie angażował się już w politykę, miał swojego reprezentanta w Wizengamocie, który głosował za niego. Lucretia prowadziła zajęcia dla panien z rodów czystej krwi, które przygotowywały ich do roli żon. Harry czytał o czymś takim też w mugolskim świecie, wśród arystokracji. Ignatius był biznesmenem, miał kilka firm. Cassiopea poświeciła całe swoje życie badaniom naukowym.
- Hadar musi nadrobić swoje zaległości - oznajmiła Cassiopea - Czy myślałeś już o tym, Arcturusie?
Jego opiekun skinął głową.
- Też dlatego was tu zaprosiłem - oznajmił - Chciałbym byście pomogli mi w edukacji młodego Hadara. Zatrudnianie guwernantki byłoby wyjątkowo ryzykowne. Zająłbym się edukacją polityczną, ty Cassiopeo zapoznałabyś go z podstawami magii, ty Lucretio zaczęłabyś uczyć języka i kultury, a ty Ignatiusie mógłbyś pokazać aspekt biznesowy. Ułożymy odpowiedni plan, by nie przeciążyć, ale by Hadar był przygotowany.
Może i nie lubił tego, że rozmawiano o nim tak, jakby go tam nie było, ale samo uczenie się o magii brzmiało ekscytująco, dlatego nie narzekał. Arcturus często podejmował decyzję za niego, opiekował się w nim w sposób jak Dursley'owie Dudleyem zapewniając mu zajęcia dodatkowe i książki. Jego kuzyn w ogóle z tego nie korzystał, Harry nie zamierzał popełnić jego błędów.
Tego dnia czekało na niego jeszcze jedno wyzwanie, uzdrowicielka. Harry był tylko u pielęgniarki szkolnej, a teraz miał zostaćdokładnie przebadany. To sprawiało, że chciał uciec, najlepiej bardzo daleko. Nie musiał wychodzić z Pałacu Blacków, by się spotkać z uzdrowicielką, po prostu został zaprowadzony do odosobnionego pokoju i kazano mu się położyć. Obok Arcturusa pojawiła się jeszcze inna kobieta, ale po samym zobaczeniu jej twarzy Harry nie miał wątpliwości, że również miała coś wspólnego z Blackami. Jej włosy miały odcień czekolady, były kręcone, ale ciemne spojrzenie i ostre rysy mówiły same za siebie. Arcturus naprawdę musiał być paranoiczny.
- To Andromeda Tonks, z domu Black, kuzynka twojego ojca - oznajmił jego opiekun - Jest uzdrowicielką, obejrzy cię. Zostawię cię na razie, muszę opracować harmonogram twoich zajęć.
Wyszedł zostawiając go z obcą kobietą. Andromeda miała ciepły uśmiech, wzbudzała zaufanie.
- Wolisz bym zwracała się do ciebie Harry czy Hadar? - zapytała.
Przez chwilę zgłupiał. Nikt nie zapytał się jego o to. Harry był przestraszonym chłopcem, który musiał znosić obelgi wujostwa, Hadar nie.
- Chyba Hadar... skoro tak mam na imię...
- Dobrze, w takim razie Hadar. - nadal się uśmiechała - Zdaje sobie sprawę, ze zrzucono na ciebie bardzo dużo na raz i będziesz potrzebował czasu, by się przystosować. Arcturus - skrzywiła się lekko - Powiedział mi co wiesz. Muszę przyznać, że był wyjątkowo nieczuły mówiąc ci to wszystko na raz...
- Ja... chyba wolę wiedzieć na czym stoję, proszę pani.
Kobieta machnęła ręką.
- Żadna pani, jestem twoją ciocią.
Ta kobieta emanowała ciepłem. To było coś innego od reszty Blacków.
- Wyszłam za mąż za mugolaka. - Andromeda wyznała - Ted, mój mąż, jest taki sam jak twoja mama, jego rodzice są mugolami.
Zmarszczył brwi.
- Ale pan Arcturus... On wydawał się ich nie lubić...
- Och naprawdę jesteś spostrzegawczym chłopcem - kobieta prawie zaszczebiotała - Zostałam przez to wydziedziczona przez moich rodziców, tak. W oczach rodu Blacków popełniłam coś zwanego mezaliansem, poślubiłam osobę o znacznie niższym statusie ode mnie, rozrzedziłam krew. Arcturus prawie też mnie wydziedziczył, jednak w wyniku pewnych okoliczności pozostałam.
Tu przerwała na chwilę, usiadła na krześle obok jego leżanki.
- Uznaje się mnie za zdrajcę krwi, bo wyrzekłam się poglądów mojej rodziny, podobnie jak Syriusz... On był moim ulubionym kuzynem. Zawsze miał tyle odwagi w łamaniu ustalonych zasad. Ja wiem, że to niemożliwe, by zdradził Potterów.
- Pan Arcturus mówił podobnie. Też podobno zabił trzynaście osób.
Andromeda westchnęła ciężko.
- Osobiście sądzę, że był w żalu po morderstwie twoich rodziców i gonił za ich zdrajcą. To go oczywiście nie usprawiedliwia - chrząknęła - Po prostu nie myśl o nim jak o bezdusznym mordercy.
Zaczęła wyjmować z torby różne, dziwne przyrządy. Postawiła je na stoliku obok leżanki. Spojrzała się na niego poważnie.
- Pamiętaj też, cokolwiek powie ci Arcturus albo Cassiopea nie jesteś gorszy dlatego, że twoją matką była mugolaczka. Jesteś tak samo wartościowy. Twoja mama była świetną w magii czarownicą, miała najlepsze oceny na swoim roku, była geniuszką zaklęć. Szczerą osobą, która za swoich bliskich poszłaby w ogień. Naprawdę, większość czarodziejów i czarownic czystej krwi jej zazdrościło.
To było... nieoczekiwane. Arcturus wyraźnie unikał tematu jego matki.
- Czy znałaś ją? Moją mamę?
Andromeda uśmiechnęła się smutno.
- Nie jakoś dobrze, ale tak, znałam - rzekła - Mogę ci kiedyś o niej opowiedzieć więcej, przynajmniej to co wiem. Wiesz, próbowałam cię adoptować gdy zginęli twoi rodzice. Nie wiedziałam, że jesteś synem Syriusza, ale próbowałam powołać się na klauzule ojca chrzestnego. Zostałam jednak odrzucona przez władze, odmawiano mi też wielokrotnie informacji o twoim miejscu pobytu. Nie mam pojęcia jak Arcturus cię znalazł, musiałeś być dobrze ukryty. Teraz będę rzucać różne zaklęcia diagnostyczne. Może opowiesz mi trochę o tym co lubiłeś robić w świecie mugoli?
Z pewnym wahaniem zaczął mówić o książkach. Były jedyną rzeczą jako naprawdę lubił, odskocznią od świata, który go otaczał. Andromeda okazała się być całkiem zorientowana w jego poprzednim świecie, to miało sens skoro miała męża, który z niego pochodził. Gdy zapisywała wyniki w jej ciemnych oczach pojawił się błysk furii, spiął się.
- Och nie, nie martw się dziecko - powiedziała kojąco - Nie karmiono cię dobrze, prawda? Masz spore braki witamin, masz też niedowagę, a twoje kości są za słabe. Nie wspominając o braku odpowiednich szczepień. Trzeba będzie dawkować odpowiednie eliksiry... Twoja rodzina nie traktowała cię dobrze, prawda?
Skinął głową, nie było sensu zaprzeczać oczywistością. Nie chciał jednak litości.
- Cóż, to musiał być naprawdę paskudny rodzaj mugoli, taki jak z opowieści czystokrwistych rodzin. - Andromeda prychnęła - Nie wszyscy są tacy, naprawdę nie rozumiem jak ministerstwo mogło cię tam umieścić... Jeszcze nikt cię nie sprawdzał... To naprawdę skandal. Obawiam się, że stałeś się ofiarą swojej sławy. No dobrze, chciałabym żebyś zdjął szatę. - wyczuła jego napięcie - Wiem, że to niekomfortowe, ale muszę cię wyleczyć do końca, sprawdzić odruchy.
Harry nie miał większego wyboru. Zdjął szatę. Jego ciało było blade, wychudzone do tego stopnia, że z łatwością można było mu liczyć żebra. Na jego mostku, pomiędzy łopatkami i na ramionach były blizny. Te same nienaturalne blizny, przez które ciotka Petunia zawsze nazywała go dziwadłem. Andromeda zmarszczyła brwi.
- Czy masz je od zawsze? - zapytała łagodnie.
Skinął głową. Nie lubił ich, tylko przypominały mu jak bardzo nie pasował do reszty dzieci.
- Zgryzek!
Skrzat pojawił się w pokoju. Patrzył na Andromedę z pogardą
- Wezwij Arcturusa i Cassiopee. Powiedz im, że to ważne.
Zniknął bez słowa. Z doświadczenia Harry'ego skrzaty zawsze okazywały szacunek ludziom, to było dziwne.
- Nie martw się, Hadar, musimy po prostu coś zbadać. Nic nie jest w nich złego, wstydliwego. To nie jest coś aż tak rzadkiego wśród czarodziejów.
Dalej kontynuowała badania, pozwoliła mu potem zakręć nogi kocem. Nie wiedział ile to trwało zanim Arcturus i Cassiopea przybyli. Andromeda pokazała im te blizny.
- Moim zdaniem to rytuał - oznajmiła - Mam dziwne wrażenie, że to czarna magia, jednak nigdy nie widziałam takich.
Cassiopea podeszła bliżej, rzuciła parę zaklęć różdżką. Wyglądała raczej nieswojo.
- To czarna magia na pewno i to głęboka - Cassiopea zmarszczyła brwi - Nie sądzę jednak żebyśmy musieli się martwić. To magia matczyna.
Harry spojrzał na nią z niezrozumieniem. Arcturus i Andromeda mieli na twarzach ten sam wyraz szoku.
- Inaczej mówiąc Hadarze twoja matka wykonała na tobie rytuał magii zapomnianej i zapewne zakazanej. Nie mogę powiedzieć nic więcej, ale nie sądzę, by twoja matka chciała cię skrzywdzić. To raczej coś, co miało cię chronić.
Andromeda mówiła, że jego matka za swoich bliskich poszłaby w ogień i to chyba był tego wyraz. Poczuł się dziwnie wiedząc, że jego matka zrobiła coś nielegalnego tylko po to by go chronić. Może zacząłby patrzeć na nie odrobinę inaczej, wiedząc, że to było coś, co najprawdopodobniej go chroniło.
- Na waszym miejscu zbadałabym dokładnie ten rytuał - mruknęła pani Tonks - One zawsze mają swoje konsekwencje.
- I jego matka dokonała tego rytuału? - zapytał sceptycznie najstarszy Black.
- Magia matczyna jest wyraźna - oznajmiła Cassiopea.
Andromeda obdarzyła go wrogim spojrzeniem.
- Lily była potężną czarownicą - jej głos był zimny - I tak, z tego co o niej słyszałam, gdyby zwróciła się w stronę ciemnej magii byłaby w stanie dokonać takich rytuałów.
Czuć było między nimi napięcie. Słowa Andromedy musiały być prawdą, była czarną owcą dla rodziny.
- Możesz już się ubierać - zwróciła się do niego - To już chyba pora na kolacje, postaraj się jeść powoli, unikniesz w ten sposób bólów żołądka. Obiecuję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy.
Zgryzek wyprowadził Harry'ego, zostali tylko dorośli. Atmosfera zrobiła się o wiele chłodniejsza.
- Nie jestem tu dla któregokolwiek z was tylko dla Hadara. - oznajmiła Tonks - Wychowasz go na idealnego, małego dziedzica czystej krwi, wiem to. Ale pamiętaj czyim jest synem.
- Byłem wysoce zaskoczony, że się zgodziłaś, Andromedo - odparł Arcturus beznamiętnie - Najwyraźniej nauki Blacków nie do końca wyparowały z twojego umysłu... Szlama parająca się mrocznymi sztukami...
- Krew nie sprawia, że jakaś część magii jest niedostępna - fuknęła Andromeda - Moglibyście sobie darować, naprawdę. Udowodniono już dawno, że czystość krwi to stek bzdur...
- Sprawa jest bardziej zniuansowana. Nie chodzi tylko o krew i ty o tym wiesz.
- Tak, wiem. Hadar to mądry chłopiec i zacznie podważać.
Lord Black uśmiechnął się przebiegle.
- Tak, to mądry chłopiec więc zrozumie konieczność. Lily Potter, cóż, chyba należałoby się o niej dowiedzieć więcej...
- Cóż, z jakiegoś powodu Flemont i Euphemia pozwolili na przerwanie czystości krwi. - zastanawiała się Cassiopea - Nie tak jak Malfoy'owie, nie półkrwi... Czy pisałeś do Azkabanu o wizytę u Syriusza?
- Odmowa - prychnął Arcturus - Syriusz jest najpilniej strzeżonym więźniem, doprawdy łatwiej jest odwiedzić Bellatrix. Nie ma też żadnego prawnego śladu po procesie. Został utajniony lub go nie było.
Andromeda zebrała swoje rzeczy.
- Prześle wyniki skrzatem, razem z reżimem eliksirów. Pamiętaj, Arturusie, że to jest dziecko maltretowane i skrajnie zaniedbane. Jeśli chcesz je wychować tak jak wychowano ciebie, tylko je złamiesz.
Czarownica wyszła z Pałacu Blacków, zostawiając Lorda Blacka w stanie zadumy.
Notes:
Gwoli ścisłości. Jak w większości moich ff niuansuje tutaj obraz ciemnej i jasnej strony, każda z nich ma swoje za uszami, pytanie brzmi ile dokładnie. Która jest lepsza? Ocenicie sami w miarę poznawania świata. O sprawie z czystością krwi trochę więcej w następnym rozdziale.
Andy byłaby świetną ciotką dla Harry'ego i naprawdę ubolewam, że w kanonie pojawia się dokładnie raz. Tutaj gwarantuje, że pojawi się o wiele więcej razy.
Chapter 5: Pilny student
Summary:
Czas akcji: sierpień/wrzesień 1987 roku
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Ustalono stały rytm dni Hadara w Pałacu Blacków. Od śniadania do obiadu był czas na zajęcia, różne w zależności od dnia, a po obiedzie Harry mógł robić co chciał, bawić się, czytać, czy cokolwiek chciał robić. To była całkowita odmiana od jego życia wcześniej. Czuł się jak prawdziwe dziecko.
Pierwszą lekcją była ta z Cassiopeą, o magii. Usiedli w bibliotece i kobieta zaczęła tłumaczyć mu wszystko od podstaw. Z magią się rodziło, była osadzona w czymś zwanym rdzeniem magicznym. Zwykle czarodzieje do jej wykonywania używali przedmiotów, które bardziej skupiały magię, pomagały w jej wydostaniu się na zewnątrz w kontrolowany sposób. W Europie były to różdżki. To czego doświadczył jak na razie nazywało się przypadkową magią, to była sprawa czarodziejskich dzieci, które jeszcze nie potrafiły panować nad swoją magią. Tylko naprawdę potężni czarodzieje potrafili rzucać zaklęcia bez pomocy różdżki.
Magia dzieliła się na różne kategorie, wszystko zależało od kryterium podziału. Cassiopea kazała Harry'emu rysować te podziały. Pierwszym był podział ze względu na sposób wykonywania. Były zaklęcia wszelkiego rodzaju, wykonywane za pomocą różdżki. Eliksiry, które polegały na ważeniu z odpowiednich składników. Symbole, czyli magiczne litery i cyfry, coś co nazywało się runami i numerologią, ale też i wróżenie. Rytuały, które często polegały również na różdżce i runach, ale głównie na magii samego czarodzieja. Te kategorie bardzo często się z sobą mieszały, Cassiopea wspomniała, że by stworzyć zaklęcie należało wykonać odpowiednie numerologiczne obliczenia.
Był też podział samych zaklęć, ze względu na to do czego służyły. Transmutacja, czyli zmiana jednej rzeczy w drugą. Cassiopea zaprezentowała to zmieniając chusteczkę w kwiat. Ostrzegła go jednak, że transmutacja jest zdradliwa. To nie był prawdziwy kwiat, nadal składał się z tego co pierwotny przedmiot, tylko był zaczarowany. Kolejnym rodzajem zaklęć były uroki, książkowo zmieniały nieodłączne cechy danego obiektu między innymi jego zachowania i możliwości. Tu Cassiopea rzuciła chusteczkę w powietrze i spowolniła jej upadek. Potem były przekleństwa, wpływały na cel w sposób negatywny. Za pomocą ruchu różdżki przykleiła jego stopy do podłogi. Były też klątwy, one były wzmocnionymi przekleństwami. Były też przeciwzaklęcia, odwracające działanie innych zaklęć, oraz magia lecznicza. To wszystko wydawało się całkiem logiczne, jako pracę samodzielną Cassiopea przydzieliła mu listę zaklęć z krótkim opisem, a on miał przypasować je do odpowiedniej kategorii.
Ostatnim podziałem magii była ta bardziej abstrakcyjna, Harry znał to z książek mugoli o magii. Była magia biała, szara i czarna. Do każdej z tej kategorii mogły należeć zaklęcia, runy, czy eliksiry. To było dosyć niejasne dla niego, Harry więc się dopytywał.
- Najłatwiej odróżnić szarą magię. To najszersza kategoria. Ta magia opiera się tylko na intencji, nie należy używać do niej emocji, nie poświęca się niczego oprócz magii. Transmutacja, większość zaklęć codziennego użytku, większość eliksirów, magia lecznicza.
To wydawało się logiczne. Magia neutralna.
- Magia biała i czarna to bardziej skomplikowana rzecz. Obie te magię należy nakarmić emocjami i to jest pewna ofiara, którą należy ponieść. Magia światła polega głównie na pokorze i cierpliwości, to czy zadziała nigdy nie jest pewne. Najpopularniejszym zaklęciem jest Patronus, strażnik napędzany szczęśliwymi wspomnieniami. Czarna magia jest skuteczniejsza, ale należy więcej poświęcić, by uzyskać efekt. Czarna magia kojarzy się z zaklęciami powodującymi krzywdę, ale jest to jedynie ułamek jej repertuaru.
Zapisywał wszystko. Cassiopea mówiła, że to dobre ćwiczenie jego charakteru pisma i tego, że czarodzieje nie uznawali czegoś takiego jak długopis.
- W powszechnej świadomości czarna magia jest utożsamiana z magią zakazaną przez Ministerstwo. Jest to całkowita nieprawda. Wiele zakazanych zaklęć nie ma z nią nic wspólnego.
Blackowie używali czarnej magii, Harry już to zrozumiał, nie wiedział więc czy wierzyć Cassiopei. Zapisał to na swojej liście pytań i wątpliwości.
Kolejnego dnia przyszła do niego Lucretia. Przez pierwszą część lekcji omawiali maniery, jak mówić do kogo, kiedy się kłaniać, a kiedy nie. Tytuły były bardzo ważne w świecie czarodziejów, przynajmniej tym czystej krwi. Dowiedział się, że do każdego Lorda rodziny należało się zwracać tym tytułem, tak samo jak do pełnoletnich dziedziców. Dzieci zwracały się do siebie po nazwisku lub imieniu, zależy jaki poziom zażyłości między nimi był. To wszystko wydawało się przestarzałe, chociaż chyba dziewczyny miały gorzej, Lucretia wspomniała o wszystkich zasadach organizacji przyjęć, którymi Hadar nie musiał się przejmować z racji swojej płci.
Drugą połowę lekcji spędzili na rozpoczęciu nauki francuskiego. Dostał ćwiczenia na podstawowe słówka, Lucretia uczyła go wymowy. To było wyczerpujące, a miał postawione bardzo ambitne cele, za dwa lata miał mówić płynnie. Ponoć Blackowie mieli jakieś dalekie powiązania z Francją i honorowali je właśnie w taki sposób, ucząc swoje dzieci francuskiego jako drugiego języka.
Zajęcia z Arcturusem wyglądały trochę inaczej. Pierwsza część to była krótka pogadanka o tym jak wyglądało Ministerstwo Magii. Bez szczegółów oczywiście, raczej podstawowa wiedza, taka, którą Hadar posiadał o mugolskim rządzie. Potem nadeszła gorsza część, ta o czystości krwi.
- Rody czystej krwi czarodziejów istnieją od wieków, można prześledzić ich pochodzenie - zaczął Arcturus - Tak jest z rodem Blacków, mamy udowodniony rodowód aż do starożytności. Ród Potterów jest trochę młodszy, to prawdopodobnie późne średniowiecze. Nie ma tam ani jednego mugola, też nie ma szlam.
Harry przełknął ślinę. Nie lubił tego słowa.
- To są lata historii, dokonań, rytuałów i magii. Specjalnej magii, pewnych talentów pielęgnowanych przez lata starannie dobieranych małżeństw. Większość czarodziejów jest półkrwi, mają w rodowodzie zarówno czarodziejów jak i mugoli. Istnieje też oczywiście całkiem pokaźna grupa czystej krwi czarodziejów, ale nie od pokoleń.
Jego żołądek się ściskał. To brzmiało źle. Tak jakby był gorszy tylko dlatego, że jego matka nie miała za sobą rodowodu pełnego czarodziejów.
- By być uznanym za czystej krwi, wszyscy dziadkowie muszą mieć magię, nie mogą być mugolami, ani charłakami. Charłak jest urodzony w czarodziejskiej rodzinie, ale niemagiczny.
- Dlaczego mugolacy mają być gorsi, proszę pana? - zapytał Hadar - Przecież mają magię tak jak wszyscy...
Został obdarzony ostrym spojrzeniem, ale mimo odruchów nie ugiął się. Nie był jakimś przestraszonym pieskiem. Życie na Privet Drive nauczyło go, że ukazanie słabości jest błędem.
- W samej teorii tak, mają magię taką jak wszyscy. - mruknął Arcturus - To jest jednak magia nieoszlifowana, często o wiele słabsza niż średnia społeczeństwa.
Harry już chciał się wtrącić.
- Twoja matka była wyjątkiem. Znałem kilku... mugolaków. Ich magia wcale nie była silna, w najlepszym wypadku przeciętna. Słowo szlama pochodzi z czasów tuż po wprowadzeniu Statutu Tajemnicy, gdy zauważono, że wiązanie się z nimi osłabia magię.
Harry zacisnął zęby.
- To jednak jest argument dla głupców. Jak sam zauważyłeś, istnieją mugolsko urodzeni z ponad przeciętną mocą magiczną. Większym zagrożeniem jest to co przynoszą ze sobą. Nie są obyci z kulturą czarodziejów i nie adaptują się do niej. Zagrażają Statutowi Tajemnicy. Historycznie częściej dołączali do buntów, albo żyli w szarej strefie. Są czynnikiem, który destabilizuje. Wykorzystując ich istnienie jasna strona od lat zakazuje kolejnych tradycji ciemnej strony, magii, która według nich jest zbyt nieprzyzwoita, a tak naprawdę zbyt potężna dla ich ograniczonych głów.
Arcturus odchrząknął i wziął porządny łyk wody.
- Są oczywiście szaleńcy, którzy opowiadają się za zabiciem ich wszystkich lub zabrania różdżek i wysłania do świata mugoli. To bzdura. Należy podjąć kroki w celu zniwelowania zagrożeń, które generują.
Lekcja skończyła się i nie mogła dać Harry'emu spokoju. Z jednej strony to co mówił Arcturus mogło brzmieć logicznie, ale pomysł, że on jest gorszy tylko dlatego, że jego matka pochodziła z mugolskiej rodziny sprawiał, że czuł się wściekły, przez przypadek rozbił wazon przy odrabianiu pracy domowej. Myślał o tym wręcz obsesyjnie, wtedy gdy Cassiopea uczyła go podstawowych rzecz o magii, które znało każde czarodziejskie dziecko w jego wieku, wtedy gdy uczył się liczyć po francusku i wtedy gdy uczył się kolejnych zasad kultury. W końcu coś w nim pękło. Musiał dowiedzieć się czy to prawda i znał tylko jedną osobę, która mogłaby mu pomóc. Andromeda. Zaczął pisać więc list.
Ciotko Andromedo,
Przepraszam jeśli jesteś zajęta, ale jak wiesz jestem uczony o czarodziejskim świecie. Niedawno został poruszony pewien temat i nie wiem co o tym myśleć. Czystość krwi. Powiedziano mi, że mugolaki stanowią zagrożenie, że nie integrują się z światem czarodziejów i rodzą słabsze magicznie dzieci. Ja nie jestem pewien czy to prawda. Mój wujek mówił podobne rzeczy o innych ludziach... Czy mogłabyś mi to wyjaśnić?
Druga sprawa, też myślę, że znałabyś odpowiedź. Czy faktycznie czarna magia nie jest cała zła? Wiesz, w opowieściach mugoli zawsze jest przedstawiana jako ta najgorsza z najgorszych, a powiedziano mi, że nie tylko krzywdzi. Byłbym wdzięczny za wyjaśnienia.
Pozdrawiam,
H.B.
Postanowił nie wspominać imion, na wypadek jakby ktoś inny przeczytał list. Wysłał go po kryjomu, sowią pocztą, tak jak nauczyła go Lucretia. Miał nadzieję, że to sprawi, że zrozumie więcej.
Gdy w kolejnych dniach się nie uczył to czytał. Dostał do przeczytania wiele książek o Blackach, ale i też takie o Potterach. Według Arcturusa każda rodzina czystej krwi miała książki o każdej innej, chociaż oczywiście były sekrety, które każda rodzina chowała dla siebie.
Najpierw śledził genealogię. Miał wielu przodków, wybitnych członków społeczeństwa. Zobaczył nawet małżeństwo pomiędzy Potterami, a Blackami, całkiem niedawno. Siostra Cassiopei, Dorea, wyszła za Charlusa Pottera i mieli syna. Zapytał o to Cassiopee.
- Charlus był bratem twojego dziadka, Flemonta. Niestety cała jego rodzina skończyła tragicznie. Syn, Licorus, zmarł przedwcześnie. Był łamaczem klątw i wyjątkowo paskudna klątwa go dotknęła. Dorea załamana śmiercią syna zaniedbała się i zaraziła wyjątkowo paskudną egzotyczną chorobą, a Charlus zmarł na smoczą ospę razem z twoimi dziadkami, to było tuż przed twoimi narodzinami.
Harry skinął głową. Naprawdę był ostatnim Potterem i to nawet nie na prawdę. Nie miał genów Pottera, miał tylko nazwisko i magię.
Andromeda przysłała list kilka dni później. Hadar przerwał swoje ćwiczenia z francuskiego, by go przeczytać. Odebrał go zgrabnie od sowy, to było kolejne dziwactwo czarodziejów, komunikowanie się przez listy i sowy. Rozerwał pieczęć i ujrzał staranne, pochyłe pismo.
Drogi Hadarze,
Czyż nie jesteś genialnym chłopcem? Tak, to co usłyszałeś od rodziny Black to propaganda, starannie wybrane informacje, czasem i kłamstwa. Jestem z ciebie dumna, że je wychwyciłeś i do mnie napisałeś. Mogę ci przedstawić inną perspektywę na te tematy.
Zacznijmy od czarnej magii. W opowieściach mugoli to faktycznie same zło, Ted mi o ty opowiadał. I faktycznie mija się to z prawdą. Ogółem przyjęłabym zasadę, że to nie magia krzywdzi, a czarodziej. Każdym rodzajem magii da się krzywdzić. Szara magia ma wiele zaklęć, jak zaklęcie tnące, które odpowiednio użyte zabije, a biała magia ma wiele zaklęć i eliksirów, które zmieniają stan umysłu jak eliksir miłości. To nie to jest niebezpieczeństwem. Szara magia jest neutralna, czarna magia i biała magia wykorzystują emocje więc i na nie wpływają. Krótko mówiąc uwodzą. Kuszą cię, byś wziął więcej. Biała magia często sprawia, że czarodziej zbyt skupia się na na swoim wewnętrznym szczęściu w zły sposób. Taki czarodziej zwykle jest zarozumiały, skupiony na sobie, ale uważa się za dobrego, hojnego i pomocnego. Można by stwierdzić, że jest upity swoją rzekomą dobrocią. Nie widzi zagrożeń. To jest niebezpieczny stan. Tak samo czarna magia, chociaż ona kusi inaczej. Wyczuwa w czarodzieju jego słabości i obiecuje ich naprawę. Ludzie staja się bardziej bezwzględni i nieprzewidywalni. Obie magię potrafią doprowadzić do szaleństwa. Sztuką jest więc balans i sumienie. To nie magia decyduje jakim jesteś człowiekiem, a ty sam.
Mugolaki mają średnio taki sam poziom magii jak populacja. Badania, na które powołuje się Arcturus zostały obalone, okazało się, że były źle przeprowadzone. Co do braku integracji i wszystkich innych problemów to są prawdziwe, ale rozwiązaniem nie jest pogarda, a edukacja. Mugolaki są tak jak ty, wrzucane do czarodziejskiego świata bez informacji, tylko, że one od razu idą do Hogwartu, gdzie czują się jak obcy, dziwni i niepasujący. Gdyby Arcturus Black został porzucony jako niemowlę w mugolskim świecie byłby nie do odróżnienia od mugolaków.
Istnieje różnica między zachowywaniem czarodziejskiej kultury, a dyskryminacją. Ja też popieram utrzymywanie tej kultury. Mimo tego, że zostałam zdrajczynią krwi też jestem dumna z historii Blacków, nawet jeśli jest tam parę nieprzyjemnych postaci. To jest bardzo głęboki problem, gdy będziesz starszy wyrobisz swoje własne zdanie. Nie wahaj się do mnie pisać z wątpliwościami, postaram się zawsze przedstawić ci drugą stronę medalu.
Ściskam cię,
Ciotka Andromeda
To też miało sens. Andromeda wydawała się być w swoich poglądach gdzieś po środku. Nie była całkowitą buntowniczką, ale sprzeciwiała się pewnym rzeczom. Hadar nie chciał wierzyć, że jest gorszy.
Świat Czarodziejów wydawał mu się skomplikowany, a może to on po prostu nurkował w nim jak w głębokiej wodzie. W świecie mugoli te rzeczy też przecież istniały, po prostu żaden ośmiolatek się nimi nie przejmował, tutaj oczekiwano od niego, że będzie o tym wszystkich wiedział.
Schował list do szuflady biurka. Zgryzek podał mu eliksiry do wypicia. Były obrzydliwe, ale najwyraźniej konieczne dla jego zdrowia. Ciotka Petunia nigdy o nie nie zadbała więc Hadar miał do nadrobienia sporo szczepień, tych czarodziejskich, ale też niedobory witamin i mikroelementów. Dbano o niego, jak nigdy dotąd. Szukał w tym luki, sygnału, że to jakiś podstęp, ale nie znalazł. Najwyraźniej Blackom naprawdę zależało na jego zdrowiu.
Tymczasem Arcturus Black po raz pierwszy od czasu, gdy przekazał swojemu synowi, Orionowi, Lordostwo zaangażował się w sprawy ministerialne. Odmawiano mu wizyty u wnuka, nawet jeśli było to niezgodne z prawem, a pieniądze wcale nie pomagały. Dowiedział się, że żaden z poruczników i generałów Tego - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Było - Wymawiać nie miał prawa do wizyt rodziny, listów i paczek. To było pogwałcenie prawa, decyzja w tej sprawie nie miała racji bytu, ale wciąż tłumaczono to wojną.
- Wojna zakończyła się prawie sześć lat temu, wy głupcy! Chcę tylko zobaczyć wnuka przed śmiercią! Czy naprawdę proszę o tak wiele!?
Nawrzeszczał na jakiegoś aurora, niestety bezskutecznie. Miał zamiar wysłać skargę do Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów w tej sprawie. Jego wnuk nie był śmierciożercą. Nie posiadał mrocznego znaku, potwierdziła to też Narcyza. Według niej panowało pewne porozumienie, członkowie rodu zawsze wiedzieli o swojej przynależności, nawet gdy pełnili funkcje szpiega, to też odnosiło się do tych najważniejszych. Syriusz może i był mordercą, ale pytanie brzmiało w jakich okolicznościach. Bo jeżeli ścigał prawdziwego zdrajcę i wszystkie ofiary poniosły śmierć w wyniku pojedynku to dożywocie w Azkabanie wcale nie było odpowiednią karą. Jego liczne pytania więc musiały poczekać, aż będzie mógł zrobić cokolwiek w sprawie swojego wnuka. Teraz miał jednak sprawy z wyższym priorytetem, musiał zniwelować lata zaniedbań i uczynić ostatniego syna rodu Black wielkim i gotowym na świat, który czekał go poza bezpiecznymi murami Pałacu Blacków.
Notes:
Trochę budowania świata. Sprawa czystej krwi jest tu trochę bliższa kanonowi niż chociażby w Venus, jest zbliżona powiedzmy do tej z Gods of Magic. Arcturus nie jest w tej kwestii najlepszym wskaźnikiem, umówmy się chłop ma prawie 90 lat więc jego poglądy są dość przestarzałe. Czy to znaczy, że Dumbledore i jego strona jest bliższa prawdzie? To w następnych rozdziałach.
Zastosowałam tu pewną symetrię względem jasnej i ciemnej magii z prostego powodu, uważam, że można się pogrążyć nie tylko w emocjach takich jak smutek czy złość, ale też i w szczęściu i "dobroci". I nie lubię motywu, że coś jest złe całkowicie i tyle.
Chapter 6: Las
Summary:
Czas akcji: wrzesień/październik 1987 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Dni mijały mu podobnie, lekcje, odpoczynek, zabawa, czytanie i nauka w kółko, a na dworze robiło się coraz zimniej. Andromeda wysłała mu parę mugolskich książek, których akurat nie było w bibliotece w Little Whinging, czytał je na zmianę z tymi o magii. Powoli zaczynał się nudzić, musiał to przyznać. Biblioteka Blacków była ogromna, ale większość książek znacznie przekraczała jego kompetencje. Czasem snuł się po Pałacu Blacków bez celu, prawie kilka razy się zgubił i musiał wołać Zgryzka, by go odprowadził.
- Widzę, że zacząłeś się powoli aklimatyzować w naszym świecie.
Arcturus rzekł przed jedną z ich lekcji. Harry skinął głową. Nie wiedział wszystkiego, ale czuł się już o wiele pewniej z tym, że był czarodziejem i to nie byle jakim. Świat Czarodziejów nadal był dla niego pewną zagadką, ale teraz przynajmniej znał podstawy.
- Lucretia wspominała, że byłeś ciekawy jej szkoły dla dam - ponownie potwierdził - Postanowiliśmy, że będziesz mógł wziąć udział w paru lekcjach, oczywiście pod zmienioną tożsamością. Dla bezpieczeństwa wszyscy będą myśleć, że jesteś damą z rodziny Moore. To amerykańska rodzina, która niedługo wyprowadza się z powrotem do Ameryki.
Hadar skrzywił się. Wcale nie podobało mu się granie jakiejś obcej dziewczynki, ale to co zrozumiał o Ministerstwie to to, że bardzo nie chcieli, by Harry był w czarodziejskim świecie.
- Dziękuje, proszę pana.
- To mnie sprowadza do tematu dzisiejszej lekcji. Przeczytałeś sporo o rodach czystej krwi, dzisiaj będziemy zajmować się sojuszami i waśniami. Nienaruszalnej dwudziestki ósemki, ale również tych ważniejszych rodów spoza niej. Na razie dla ciebie najważniejszym jest to jakie sojusze i waśnie mają Blackowie i Potterowie. To będzie kluczowe dla twojej komunikacji z innymi dziedzicami.
Harry robił uważne notatki. Wolał być poinformowany kto mógłby życzyć mu źle. Utworzył kategorie: sojuszników/przyjaciół, potencjalnych sojuszników/przyjaciół, neutralnych, potencjalnych wrogów i wrogów.
- Cóż, pójdźmy alfabetycznie. Ród Abbott utracił w znacznym stopniu swój prestiż, dla Blacków był zawsze neutralny, ale mimo swojej orientacji na światło byli dosyć blisko neutralnych Potterów.
Zapisał ich w kategorii potencjalnych sojuszników i przyjaciół. Dalej poszło z górki. Większość zapisał jako neutralnych. Było sporo dylematów, interesu Blacków i Potterów nie zawsze szły za sobą w parze, ale w końcu wypracował pewien system. Były rody, z którymi nie miał zamiaru w ogóle się zadawać jak Burkesowie, Carrowowie, Mucliberowie, czy Crouchowie. Burkesowie mieli waśń z Potterami, więc mimo ich dobrych relacji z Blackami nie było szansy na zgodę. Od Carrowów kazał mu się trzymać z daleka sam Arcturus mówiąc o tym jak zdegenerowani byli to ludzie. To samo było z Mucliberami, nie byli częścią Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, ale pieli się powoli po schodkach awansu. Crouchowie historycznie mieli dobre relacje z Blackami jak i Potterami, ale obecny Lord wywrócił te sojusze i wsadził ojca Hadara do Azkabanu bez procesu.
Byli też sojusznicy, Malfoyowie i Lestrange'owie poprzez małżeństwa kuzynek jego ojca. Longbottomów też zapisał do tej kategorii mimo umiarkowanej niechęci Blacków do nich. Jego rodzice byli blisko tej rodziny.
Też były trudne sprawy. MacMillanowie, którzy z jednej strony pozwolili na małżeństwo Arcturusa i Melanii, a z drugiej stronu publicznie walczyli przeciwko Blackom, albo Wealsley'owie, którzy umożliwili jednej z Blacków złamanie podpisanego przez nią kontraktu małżeńskiego. Potterowie byli neutralni, może nawet z przewagą na pozytywne, ale Blackowie byli zdecydowanie przeciwni.
Te podziały nie były tak sztywne, często boczne linie rodów je zamazywały, ale tę politykę tworzyli Lordowie z głównej linii. Na szczęście Harry nie musiał się tym aż tak zajmować, wystarczało mu tylko wiedzieć dla kogo ma być bardziej otwarty, a do kogo ostrożny.
Kilka dni później zamiast lekcji z Arcturusem w jego biurze zrobili coś zupełnie innego. Zgryzek zamiast zwykłej szaty kazał mu założyć taką bardziej zabudowaną i buty, które wyglądały na takie do gór. Jego pradziadek miał na sobie bardzo podobny strój, tylko jeszcze w ręce trzymał laskę.
- Pomyślałem sobie, że możesz docenić wyrwania się z Pałacu Blacków. Pójdziemy na spacer do lasu.
Wyszli z Pałacu Blacków, był on otoczony gęstym lasem. Minęli cmentarz, na którym od wieków spoczywali przodkowie rodu Black. Las był ciemny, drzewa wysokie i stare. Teren był dość nierówny. To był magiczny las, czuł tę magię na skórze, część zwykłego lasu, która była niewidoczna dla mugoli i rosły tam magiczne rośliny i grzyby. Arcturus pokazywał mu te rośliny, nauczał jak je rozpoznawać i na co uważać.
- Kiedyś mieszkały tu centaury, jednak ministerstwo ich stąd przepędziło, mimo protestów Blacków. Centaury nie darzą sympatią czarodziejów, ale z nami miały pewne porozumienie, które pozwalało nam koegzystować. Dalej, w głąb lasu wilkołaki biegają w pełni, czasem wampiry kultywują swoje zwyczaje.
- Ministerstwo nie lubi magicznych istot, prawda?
Arcturus tylko uśmiechnął się szyderczo.
- Tych mrocznych jak wilkołaki i wampiry tak. Mają też spore problemy z neutralnymi jak wille, centaury czy gobliny. Z jakiegoś powodu wróżki, inaczej nazywane elfami są zupełnie bezproblemowe, mimo tego, że zdarza się wiele przypadków, gdy nieumiejętnie korzystając ze swoich zdolności manipulacji zdrowiem krzywdzą lub łamią statut tajemnicy latając na swoich skrzydłach. To kolejny wymiar walki światła z ciemnością.
Zamyślił się na chwile, jego wyraz twarzy wyraźnie spoważniał.
- Magiczne istoty mogą być niebezpieczne tak samo jak czarodzieje. Ród Blacków nigdy nie podzielał głupich uprzedzeń wobec istot, one również mają miejsce w czarodziejskim świecie, co więcej często mają swoje własne instytucje.
Harry'emu spodobała się ta wycieczka. Arcturus na tle lasu łagodniał, jego zwykle poważną twarz przyozdabiał lekki uśmiech, napięte ramiona się rozluźniały. Wtedy rozmowa wydawała się lżejsza, opowiadał mu o historii lasu. To właśnie w lesie, na drugiej wycieczce odważył zapytać się o sprawę zmiany jego nazwiska. Arcturus zmarszczył brwi i milczał przez dobrą chwilę.
- Miałeś być Harrym, tylko Potterem - zaczął w końcu - Gdyby Potterowie żyli prawdopodobnie byłbyś nim. Jednak, to imię jest niebezpieczne, zbyt niebezpieczne. Zostałeś Chłopcem - Który - Przeżył, symbolem upadku Czarnego Pana. To sprawia, że masz wielu wrogów z ciemnej strony. Można byłoby się spodziewać, że masz tyle samo obrońców ze strony światłości, ale to nie jest prawda. Jeśli tak by było trafiłbyś do chociażby Augusty Longbottom, Amelii Bones, czy kilku innych rodzin światła, które były gotowe cię przyjąć. Nie do tych mugoli.
Harry przeczytał parę tekstów o samym sobie. Lucretia zdobyła dla niego parę starych wydań Proroka Codziennego, w którym spekulowano jaka rodzina czarodziejów dostąpiła zaszczytu jego wychowania, fantazjowano, że wygląda jak James Potter z oczami Lily Evans i zakładano jak będzie wyglądało jego życie w Hogwarcie, przyjmując niemal za pewnik, że zostanie przydzielony do Gryffindoru, że będzie odważny i rycerski. Ktoś naprawdę powinien powiedzieć tym reporterom, że fantazjowanie o kilkuletnim dziecku jest niepokojące.
- Harry Potter jest narzędziem politycznym, sensacją i dzieckiem, które każdy chce wykorzystać dla siebie samego. - ciągnął Black - Hadar Black taki nie będzie. Będą patrzeć na ciebie z rezerwą i pogardą przez Syriusza, będą ludzie, którzy będą chcieli wykorzystać twój status dziedzica Blacków, jednak nie spotka cię to, co by spotkało Chłopca - Który - Przeżył.
Chrząknął lekko.
- Właściwie to Andromeda przekonała mnie do tego, by rozdzielić cię od tego tytułu. Powiedziała coś w stylu, że utworzę dla ciebie szansę na normalniejsze dzieciństwo, bez ciężaru pokonania Czarnego Pana. To nie jest idealne rozwiązanie, oczywiście, ale pomoże ci przygotować się na konsekwencje bycia Harrym Potterem. Pomoże ci też w pokazaniu, że nie jesteś pionkiem, a jednym z rozgrywających. Mam nadzieję, że nawet po tym co przejdziesz jako Black spojrzysz na moje wybory i je zrozumiesz, Hadarze.
Harry się nie kłócił. Nawet jeśli nie chciał to musiał zaufać Arcturusowi jeśli chodzi o takie wybory. Andromeda, chociaż kłóciła się z Lordem Blackiem w wielu innych kwestiach, to w tym się zgadzała, to coś znaczyło.
Było jeszcze kilka takich wycieczek, gdy chodzili bo niemal bezkresnym lesie i Hadar mógł podziwiać magiczną przyrodę. Został nauczony technik zbierania tych, które można było potem przeznaczyć na składniki do eliksirów. Cassiopea, która zajmowała się jego edukacją magiczną zastrzegała, że dopóki nie skończy dwunastu lat i nie pójdzie do szkoły nie będzie rzucał zaklęć i ważył eliksirów. Mówiła, że magia takich dzieci jest jeszcze zbyt niestabilna, by robić takie rzeczy i faktycznie nawet tutaj Harry'emu zdarzały się epizody przypadkowej magii. To nie znaczy, że nie mógł nic robić, właśnie Arcturus uczył go jak zbierać tojad. Liście były toksyczne, więc musiał mieć rękawiczki ze smoczej skóry, miał zebrać korzenie.
- Głupi człowiek, umrze niedługo - usłyszał dziwny głos - Jego strata, sukces zwierzyny.
Zmarszczył brwi. W krzakach tojadu zauważył tylko malutkiego węża.
- Węże mówią? - zapytał zdziwiony.
- Mówca! - usłyszał - Krążą tylko legendy o ludziach rozmawiającymi z nami!
Wtedy Hadar po raz pierwszy zobaczył Arcturusa z tak niedowierzającą miną. Zajęło mu dobre kilkanaście sekund zanim zdołał się opanować.
- Czy rozmawiałeś z tym wężem?
Harry niemal odskoczył z miejsca. To nie był ton, którym pytało się o coś zupełnie zwyczajnego.
- Ten wąż mówił, normalnie jak człowiek... - wymamrotał nieśmiało.
Twarz Blacka była całkowicie poważna.
- To się nazywa wężomowa, a ty jesteś wężousty - wyjaśnił - To w dzisiejszych czasach ekstremalnie rzadka cecha w Europie, znacznie bardziej powszechna w Azji i Ameryce Południowej. Dziedziczna.
Odpędził węża machnięciem różdżki.
- W Wielkiej Brytanii słynął z niej jeden ród, Gauntowie, a ich przodek Salazar Slytherin był najsłynniejszym wężoustym. To cecha utożsamiana z czarnoksiężnikami, Czarny Pan również był wężousty.
Przeszedł go dreszcz. Nie dość, że pokonał tego człowieka, to dzielili jeszcze wspólną cechę, język, którym się porozumiewali, unikalny.
- Blackowie mieli paru Gauntów w rodowodzie, ale nigdy żaden Black nie odziedziczył tej cechy - ciągnął poważnym tonem - Potterowie też z tego nie słynęli, w dodatku to wysoce nieprawdopodobne, by poprzez adopcje krwi odziedziczyć taką cechę. Wężouści mają inną budowę uszu i języka, by umożliwić im rozmowę z wężami. Postaram się zbadać dlaczego otrzymałeś tę cechę. To nie jest nic złego, wbrew temu co jasność próbowałaby ci wmówić. Jak jednak rozumiesz, lepiej się tym nie chwalić, szczególnie w niesprawdzonym towarzystwie.
Harry zrozumiał w tamtym momencie, że nigdy żadna strona by go nie zaakceptowała do końca. Była tylko jedna rodzina, która to robiła, Blackowie i zamierzał się tego trzymać.
. . .
Szkoła Lucretii Prewett była w istocie wydzieloną częścią dworku, w którym mieszkała z Ignatiusem, gdzie przyjmowała rzeczone damy. Ściany klasy były w kolorze bladego fioletu, a ławki białe i wytworne. Hadar był ukryty za ścianami iluzji, miał być dla wszystkich innych dziewczynką z rodziny Moore, mieli też nie zwracać na niego większej uwagi. Lekcja, do której go dopuszczono traktowała o wizerunku publicznym. Lucretia wykładała co było wolno, a czego nie okazywać publicznie. Dało się to streścić do słowa powściągliwość. Nie należało ukazywać zbyt wiele emocji, raczej pokazywało się je przed delikatne uśmiechy i grymasy. Ważna też była nienaganna prezencja, ułożone włosy, schludny ubiór, starannie dobrane dodatki. To były raczej kobiece rzeczy, ale Harry i tak słuchał i zapisywał rzeczy, które mogły mu się przydać. Przecież chłopcy też zakładali ubrania i musieli się prezentować odpowiednio. Po wykładzie dostali ćwiczenia, każdy osobno miał dobrać strój i ogólny zarys zachowania do sytuacji wylosowanej na kartce. On dostał bal jubileuszowy zasłużonej damy dla społeczeństwa czystej krwi.
- Moja mama zawsze powtarza, że lepiej być za bardzo eleganckim niż mniej.
Wygłosiła swoją opinię dziewczynka o ciemnobrązowych włosach. Miała chyba na nazwisko Parkinson.
- Moja mówi, że nie można przyćmiewać gospodarza, że piękno samo się obroni.
Tym razem to była inna dziewczynka, o niemal białych włosach i zimnych, niebieskich oczach. To była chyba Greengrass. Nie poznał wiele nazwisk tych dziewczynek, zapamiętał jedną starszą dziewczynę o surowej twarzy o nazwisku Burke, tylko po to, by nie wchodzić jej w drogę.
Były też inne zajęcia jak francuski, albo nauka pisania tekstów. Hadar bawił się dobrze, choć wiedział, że nie będzie mu dane uczestniczyć dalej w tych zajęciach.
Resztę października spędził na intensywnej nauce, ale i praktykowaniem nowej rzeczy, czegoś co mugole nazwaliby medytacją.
- To sztuka umysłu zwana oklumencją - oznajmiła Cassiopea - Chroni ona umysł przed zewnętrznymi atakami wrogich czarodziejów. Oczywiście dzieci nie są w stanie wytworzyć mentalnych tarcz, ale są w stanie nauczyć się wykrywać wtargnięcia i oczyszczać umysł, co pomoże w dalszej nauce oklumencji.
Więc Harry oczyszczał umysł pozbywając się gonitwy myśli codziennie przed snem. Musiał przyznać, że to było pomocne, znacznie łatwiej było skupić się na czymś im więcej praktykował. Jego wiedza była lepiej uporządkowana w głowie, łatwiej było mu panować nad emocjami.
Nadeszła Noc Duchów. Czarodzieje trochę inaczej obchodzili święta niż mugole. Kiedyś obchodzili osiem sabatów, tak zwane Koło Roku. Na każdy był specjalny zwyczaj, rytuał. Cassiopea kazała mu przeczytać o tym grubą książkę, bo one miały znaczenie w części rytuałów. Od kilku stuleci jednak zaczęto odchodzić od takiego świętowania uznając większość zwyczajów za archaiczne. Zostały nazwy, ale też nie do końca. Noc Duchów byłą bardziej popularną nazwą niż Samhain, które zostało jednoznacznie skojarzone z nekromantami i właściwie tylko oni używali tej nazwy. Yule było już bardziej popularne, czarodzieje przynajmniej ciemnej strony nie świętowali w końcu Bożego Narodzenia. W okolicach Wielkiejnocy było Beltane, jednak według Cassiopei raczej świętowano w postaci bardziej uroczystej kolacji. Ogólnie miał wrażenie, że czystokrwiści twierdzili, że mugole ukradli święta ich przodkom.
Z samego rana trzydziestego pierwszego października został zmuszony do wypicia naprawdę paskudnego eliksiru, który zmienił jego wygląd, to samo z resztą zrobił Arcturus. Ten eliksir nazywał się wielosokowy i Hadar wiedział, że to była absolutnie najpaskudniejsza rzecz, której smak kiedykolwiek poczuł. Wyszli z Pałacu Blacków, tylko po to, by aportować się w jakiejś wiosce, nazywała się Dolina Godryka.
Przeszli kawałek, by znaleźć się przed zrujnowanym domem. Przed nim była postawiona tabliczka.
W tym miejscu, nocą trzydziestego pierwszego października 1981 roku,
stracili życie Lily i James Potterowie.
Ich syn, Harry, jest jedynym czarodziejem, który przeżył Mordercze Zaklęcie.
Ten dom, pozostawiony w ruinach, niewidziany dla mugoli, pozostawiono w ruinach jako pomnik pamięci po Potterach i aby przypomina o przemocy, która rozdarła rodzinę.
Czuł się dziwnie z tym, że to miejsce służyło jako pomnik.
- Był czas, gdy były tutaj tłumy, Ministerstwo musiało ustanowić kolejne zaklęcia, by ludzie nie wchodzili na teren domu.
Skrzywił się, to chyba podchodziło pod bezszczeszczenie. Poszli dalej w głąb wioski. Doszli do cmentarza. Był ponury i zaniedbany, wrażenie takiego sprawiało całe miasteczko. Mijali pojedyncze osoby, które opiekowały się grobami. Grób jego rodziców też był raczej zaniedbany, leżały tylko jedne, zwiędłe kwiaty.
James Charlus Potter
urodzony 27.03.1960 roku
zmarł 31.10.1981 roku
Lily Jord Potter
urodzona 30.01.1960 roku
zmarła 31.10.1981 roku
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
Black po rzuceniu odpowiednich zaklęć odwracających uwagę za pomocą różdżki wyczyścił płytę nagrobną, Hadar wyrzucił stary wieniec. Zostawili tam nowy, świeży, zapalili znicze i świece. Nigdy tu nie był, a minęło sześć lat. Nie płakał, przestał płakać za rodzicami dwa lata wcześniej. Po prostu stał i patrzył na litery wyryte w kamieniu. Dwadzieścia jeden lat, tyle mieli jego rodzice jak zginęli.
Był przygnębiony cały dzień, nawet obfita kolacja i sok dyniowy nie przerwały tego stanu. Bo to nie był tylko grób, była też tabliczka, a Hadar poczuł dobitnie jaki ciężar spoczywał na nim w czarodziejskim świecie. Z niewidzialnego mugolskiego chłopca, zmienił się w gwiazdę, anomalię, a dla niektórych wroga, ale zawsze dziecko - pionka, którego każdy będzie chciał ustawić tak, jak mu się będzie podobać.
Notes:
Coś nowego, święta tutaj są inaczej niż zwykle to bywa u mnie, bliżej kanonu. Trochę znudziło mi się opisywanie pogańskich tradycji, stwierdziłam więc, że tu będzie inaczej.
Chapter 7: Rodzinne święta
Summary:
Czas akcji: listopad/grudzień 1987 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- Z Narcyzą i Lucjuszem sprawy są bardziej skomplikowane.
Powiedział mu Arcturus pewnego listopadowego dnia podczas ich lekcji. Do tej pory Malfoy'owie byli pewnym tematem tabu, mimo pochodzenia Narcyzy nigdy nie przewijali się w rozmowach. Pollux i Cygnus zostali wykluczeni przez swoje przewlekłe schorzenia, ale nigdy nie podano powodu wylkuczenia Malfoy'ów
- Mają syna w twoim wieku, Dracona. I chociaż bardzo bym chciał byś go spotkał, dzieci w twoim wieku powinny bawić się z innymi, nie jest to bezpieczne.
Hadar zmarszczył brwi. Podczas miesięcy pod opieką Lorda Blacka nauczył się, że dla jego rodu rodzina była wszystkim. Nawet Andromeda, wydziedziczona przez własnych rodziców, gdy tylko Arcturus ją poprosił to przyszła i zajęła się jego zdrowiem.
- Lucjusz jest wyjątkowo śliskim człowiekiem. Był jednym z najbardziej obiecujących polityków Czarnego Pana. Nie mrugnął okiem by się go wyrzec. Wyrzekł się wieloletnich znajomości. Dalej działa dla ciemności, ale jest typem człowieka, który sprzedałby wszystkich oprócz Malfoy'ów za odpowiednią cenę. Dlatego długo zwlekałem, ale dzisiaj poinformowałem Narcyzę, że ród Blacków ma dziedzica, ale pozostaje bezpiecznie ukryty z powodów bezpieczeństwa. Myślę, że Lucjusz mógł mieć nadzieję, że to jej syn otrzyma ten tytuł, należy ukrócić te niebezpieczne myśli. W końcu go poznasz, to on jest moim przedstawicielem w Wizengamocie, do tego czasu jednak będziesz musiał przygotować się do politycznej gry.
Od tego czasu Arcturus wymieniał z Narcyzą wiele listów, kobieta przekonywała na różne sposoby, że dziedzic Blacków powinien spotkać dziedzica Malfoy'a, jednak bezskutecznie. Faktem było, że Harry był samotny. Nawet jeśli w mugolskiej szkole nie rozmawiał za bardzo z żadnymi dziećmi to przynajmniej były, on był sam. Arcturus obiecał mu, że postara się coś z tym zrobić.
Pod koniec listopada mieli odwiedzić dom, w którym wychowywał się jego ojciec. W grubych, wełnianych szatach aportowali się w Londynie. Hadar nigdy tu nie był, właściwie z wyjazdów tylko raz był nad morzem ze szkołą tylko dlatego, że to była darmowa wycieczka i Petunia nie chciała wyjść źle przed innymi rodzicami dzieci. Przed nimi była dość długą kamienica, podobna do tych z Little Whinging, jednak najbardziej charakterystyczną cechą, był błąd w numeracji, zaraz po jedenastce była trzynastka. Arcturus stanął dokładnie między nimi
- Toujours pur - rzekł donośnym głosem.
Kamienica się rozstąpiła w taki sposób, że znikąd wyrosły drzwi z numerem dwanaście. To było motto Blacków, Zawsze czyści. No cóż, chyba już nie. Weszli do domu. Do jego nozdrzy uderzył słodki odór stęchlizny i wilgoci, jakby nikt nie mieszkał tam przez lata. Korytarz był ciemny i urządzony drogo, choć widać było, że nikt nie sprzątał tu przez lata. W powietrzu unosiła się dziwna magia, Harry jeszcze takiej nie poczuł nigdzie. Na końcu korytarza ciężkie zasłony coś ukrywały, ale to zasłonięcie nie trwało długo.
- KTO ŚMIE ZAKŁÓCAĆ SPOKÓJ!? KTO ŚMIE HAŃBIĆ ŚWIĘTOŚĆ DOMU BLACKÓW!?
Przeraźliwy, kobiecy wrzask rozległ się z całym domu. Zasłony rozsunęły się ukazując portret starszej kobiety. Miała drogie szaty, ale jej twarz była wykrzywiona w grymasie.
- Uspokój się, Walburgo - zagrzmiał Arcturus - Przyprowadziłem twojego wnuka.
- Mam wnuka? - zapytała zdziwiona - Bękarta? Pokaż się dziecko.
Harry skrzywił się. Nie był bękartem. Stanął jednak twarzą w twarz z kobietą.
- Regulus? - zapytała.
- To jego ojciec chrzestny, uznał go za dziedzica - wyjaśnił Lord Black - To Syriusza.
- Tego zdrajcy? Hańby mego łona?!
- Jeszcze jedno słowo, Walburgo - ton Arcturusa był całkowicie zimny - Syriusz uratował ród Blacków od zagłady. Oto Hadar Regulus James Potter-Black.
- Nie! - zawyła Walburga - Nie mów mi, że to jest to dziecko!
- Jego liczne przydomki nie mają znaczenia - rzekł Arcturus - Jest Blackiem z krwi i kości.
- Ta szlama...
Arcturus machnął ręką.
- Nie zaszkodziła, uwierz mi. Z resztą jego krew zależy od interpretacji, posiada dwójkę rodziców czystej krwi i tego będziemy się trzymać oficjalnie. Nie przyszliśmy tu z tobą rozmawiać, Walburgo, tylko zabrać parę rzeczy Syriusza. Chodź, Hadarze.
Arcturus z lekceważeniem zasłonił jego mało przyjemną babcię i zaczęli wdrapywać się po schodach na najwyższe piętro.
- Nie bierz do serca jej słów - prychnął lekceważąco - Portrety pozostawione same sobie dziwaczeją, stając się karykaturą osoby. Walburga pod koniec życia nie była w dobrym stanie psychicznym.
Skinął głową, na szczęście nie musiał mieć do czynienia z tą kobietą, która raczej przypominała mu ciotkę Margie. Ta dziwna magia się nasilała im wyżej byli. W końcu byli na samej górze i skierowali się do jednego z pokoi. Było to bardzo przestronne pomieszczenie. Stało tam wielkie łoże z drewnianymi rzeźbionymi oparciami, a w wysokim oknie wisiały długie aksamitne zasłony. Ściany były pokryte tak wielką ilością plakatów, że prawie nie dało się zobaczyć srebrnoszarej tapety. Na ścianach wisiało kilka proporczyków Gryffindoru, zdjęcia mugolskich motocykli i mugolskich dziewczyn w bikini. Podobne mieli starsi chłopcy z podstawówki, zawsze chwalili się nimi przed innymi. Nie było tu wiele rzeczy osobistych, w końcu nikt nie mieszkał tu od lat. Podszedł do biurka, sprawdził szuflady. Były tam listy.
- Spakuj je. - polecił Arcturus.
Harry zamierzał przeczytać je później.
- Twój ojciec mieszkał tu do szesnastego roku życia, potem uciekł do Potterów.
- Uciekł z domu? - zapytał - I jego rodzice nic z tym nie zrobili?
- Walburga była wściekła i zdruzgotana, tak. Twój dziadek Orion był w stałym kontakcie z Euphemią Potter. Wysyłał jej pieniądze na utrzymanie Syriusza, podpisali też umowę o opiekę tymczasową. Orion rozumiał, że musi pozwolić Syriuszowi odejść, inaczej zacząłby się jeszcze bardziej buntować. To on zabiegał bym go nie wydziedziczył, a jedynie przekazał status dziedzica Regulusowi.
To wydawało się całkiem w porządku zachowaniem skoro Syriusz był tak zdesperowany, by nie przebywać ze swoją rodziną, że uciekł z domu, tak przynajmniej sądził Harry. Nie było więcej rzeczy do zabrania, miał zamiar potem przeczytać listy, by może chociaż trochę poznać swojego ojca. Dziwna magia prowadziła go do drugiego pokoju, wszedł tam nawet nie zastanawiając się.
Pokój był nieco mniejszy od sypialni Syriusza, o wiele czystszy niż reszta domu. Królowały tam szmaragd i srebro, barwy jednego z domów w Hogwarcie, Slytherinu, były wszędzie. Nad łóżkiem wymalowany został herb Blacków ze wszystkimi szczegółami oraz mottem rodu, a pod nim wisiały na ścianie wycinki z gazet. Przyjrzał się bliżej, traktowały o śmierciożercach i Czarnym Panu.
- Mogę je wziąć, proszę pana? - zapytał grzecznie.
Arcturus z wahaniem skinął głową. Było tam również zdjęcie ślizgońskiej drużyny Quiddicha, a na nim Regulus, jego ojciec chrzestny. Na ścianie, w gablocie, wisiał medalion. Miał srebrny łańcuch i literę S złożoną ze szmaragdów. Harry podszedł bliżej, dziwne uczucie się nasiliło.
- Ten medalion... - zwrócił się nieśmiało do starszego Blacka - Czułem go od początku, gdy tylko weszliśmy do domu. To nie było takie zwykłe uczucie magii, on... on chce żebym go dotknął.
Arcturus zmarszczył brwi zdziwiony.
- Wygląda na to, że jesteś wrażliwy na magię. Trzymaj się z daleka.
Hadar usunął się w kąt. Gdy Arcturus otworzył gablotę, pragnienie by podejść i złapać było tylko mocniejsze. Jego opiekun rzucił kilka zaklęć, medalion zaczął skwierczeć i emitować ciepło.
- Nie mam bladego pojęcia co to jest, ale jest na pewno niebezpieczne. - rzekł ostro - Trzeba to stąd usunąć, tylko gdzie... - zastanawiał się na głos - Krypty Blacków mogą być bezpieczne, ale nie gdy Ministerstwo wymierzy cios w Malfoy'ów...
Zamknął gablotę i rzucał kolejne pomysły.
- A skarbiec Potterów? - zapytał Hadar - Czy jego też można przeszukać?
Srebrne oczy Arcturusa się rozświetliły wyrachowanym błyskiem.
- Podoba mi się jak myślisz, Hadarze. Jesteś nieletni, więc nie może być przeszukane przez Ministerstwo. Umieszczę go tam z Cassiopeą, potrzebujemy odpowiedniej szkatuły ochronnej. Wcale mi się nie podoba, że coś takiego tu jest. Muszę porozmawiać ze Stworkiem, na razie wysłałem go do Pałacu Blacków...
Opuścili Grimmauld Place i Harry cieszył się z tego powodu niezmiernie. To miejsce miało nieprzyjemną aurę.
. . .
Listy, które zabrał z Grimmauld Place okazały się głównie korespondencją z przyjaciółmi. Przeczytał kilka listów od Jamesa Pottera. Głównie traktowały o nowych pomysłach na zdenerwowanie Walburgi Black, tym co robił przez lato, meczach Quiddicha, ale i narzekał na to, że jego ojciec chciał, by uczestniczył w rodzinnej firmie. Zapytał o to Arcturusa, on stwierdził, że została sprzedana po śmierci jego dziadków Potterów. Było kilka od Remusa Lupina. On był oszczędny w słowach, pisał głównie o nauce i przestrzegał Syriusza przed buntowaniem się przeciwko rodzicom. Znalazł też jeden list od Petera Pettigrew, tam głownie planowali żarty, które zrobią w Hogwarcie. Harry był pewien, że charakter odziedziczył po matce, zupełnie nie rozumiał toku myślenia Jamesa Pottera, ani wynikającego z listów obrazu Syriusza Blacka.
Święta nadeszły szybko, szybciej niż się spodziewał. Skrzaty domowe udekorowały Pałac Blacków, była nawet choinka. To nie miały być duże święta, tylko on, Arcturus, Cassiopea, Lucretia i Ignatius. Nigdy nie obchodził świąt naprawdę, zawsze jedynie pomagał i sprzątał, a potem siedział w komórce. Teraz miał swoje miejsce przy stole i jadł potrawy przyrządzone przez skrzaty. Świętowanie było trochę inne, w tle leciała inna muzyka świąteczna, nie było kogoś takiego jak Święty Mikołaj, palono świecie z olejkami z jodły.
- Czy przeczytałeś już wszystkie książki, które ci dałam latem? - zapytała Cassiopea - Muszę przyznać, że "W płomieniu smoka" była moją ulubioną w dzieciństwie...
- Lubię ją, ale wolałem "Ponurego pojedynkowicza"
Rozmawiał długo z Cassiopeą na temat książek, które czytał. Pominął te mugolskie, które przysłała mu Andromeda. Obiad zmienił się w deser, a Lucretia zaczęła torturować go językiem francuskim. Cała rodzina płynnie przeszła na ten język, a Harry miał też w nim odpowiadać. To zdarzało się dość często, to miało mu pomóc w szybszej nauce języka. Miał go opanować do perfekcji, tak by mówił jak rodzony francuz. To była istna tortura, ale dawał radę, po kilku miesiącach mniej więcej rozumiał zwyczajną rozmowę i potrafił coś odpowiedzieć. Lucretia wspominała coś o młodych, plastycznych umysłach i, że Harry jest bardzo ambitny. Tak, był. Zawsze jego ambicją było wyrwanie się od Dursley'ów i pokazanie im, że jest wart więcej niż oni wszyscy razem. Teraz nie wiedział do końca. Chciał być najlepszy w magii, znaleźć dziedzinę, w której będzie się spełniał. Chciał móc sam decydować o swoim życiu, by mógł pozwolić sobie na nie trzymanie się sztywnych zasad.
- Myślę, że to już czas, byśmy otworzyli prezenty.
Dowiedział się, że większość czarodziejów otwierała je rano, ale Blackowie otwierali je po kolacji, to miało związek ze starymi zwyczajami, w którejś z książek były nazwane pogańskimi. Każdy miał swoją kupkę pod choinką, jego była największa. To było nadal trochę dziwne, bycie w centrum uwagi, a nie tym gorszym. U Dursley'ów na święta dostawał zwykle cos w stylu wykałaczki, czy sreberka, raz dostał poł funta. Tutaj miał mnóstwo prezentów jak Dudley.
Pierwszym była miotła szkoleniowa od Ignatiusa. Czytał o lataniu na miotle, też o Quiddichu. Teraz mógł tego spróbować. Jego ojciec chrzestny grał w drużynie Quiddicha, z tego co wiedział jego ojciec krwi też.
Drugim były różne gry spakowane w różne pudełka. Były czarodziejskie szachy, ale też inne nieznane mu gry. To było od Lucretii, tak jak inny prezent. Zabawkowy wąż, w zestawie z myszą, a zabawa polegała no kontrolowaniu polowania. Trochę mroczna zabawka, ale Harry'emu się podobała
Kolejnym prezentem była paczka czarodziejskich książek dla dzieci od Cassiopei, tym razem kilka było nie z Wielkiej Brytanii, przetłumaczone, ale i takie po francusku. Wszystkie były trochę bardziej współczesne niż jego poprzednie sprezentowane powieści.
Andromeda wysłała mu parę mugolskich książek, nie tylko z fabułą, ale zdobyła też podręczniki szkolne. W jednym z listów wspominał, że chciałby przeczytać to, czego uczyłby się w mugolskiej podstawówce. Oprócz tego w małej paczuszce był też wisiorek. Na eleganckim, srebrnym łańcuchu zawieszone było coś, co przypominało oszlifowany kieł.
Moja córka, Nimfadora, wróciła z Hogwartu z całym pudełkiem smoczych kłów. Nie pytaj mnie skąd ona je na Merlina wzięła, skoro w Hogwarcie smoków nie ma, bo nie mam bladego pojęcia. Ta dziewczyna jest jak magnes na najbardziej absurdalne sytuacje. Mam jednak nadzieję, że spodoba ci się prezent z nietypową historią.
Ciotka Andromeda
Tak głosiła notatka w paczce. Córka Andromedy wydawała się ciekawą osobą, czasem opowiadała o jej przygodach w swoich listach. Była metamorfomagiem, mogła naginać swój wygląd do woli. Podobno w poprzednim roku wystawiła sztukę dla uczniów, w której sparodiowała każdego nauczyciela.
Była też inna paczka, tym razem podpisana nazwiskiem Narcyzy Malfoy. Był tam zestaw wielu przedmiotów, każdy wyglądał na wręcz królewski. Lusterko, które według etykiety miało pomagać w porannym przygotowaniu rozmawiając, rękawiczki z najwyższej jakości smoczej skóry, pozytywka, przy której kuzynostwo Black zasypiało jak było dziećmi, ręcznie malowane karty tarota, oraz kieszonkowy zegarek, który był jedną z pamiątek rodziny Malfoy. Ostentacyjny, z szmaragdami i diamentami, ta rodzina chyba lubiła przepych i luksus. Był też dołączony list.
Drogi dziedzicu Black,
Nie poznaliśmy się nigdy, ale żywię nadzieję, że gdy będzie bezpiecznie to będę mogła zobaczyć twoją twarz. Niewiele o tobie wiem, więc wybacz jeśli prezenty będą nietrafione, starałam się by były dość neutralne. Draco pomógł wybrać mi ten zegarek i faktycznie muszę przyznać, że najbardziej pasuje do rodu Blacków. To będzie zaszczyt widzieć nowego, rosnącego Lorda Blacka.
Twoja ciotka, Narcyza Malfoy
- Narcyza nigdy nie znała umiaru... - skomentowała Lucretia - Malfoy'owie to było jej przeznaczenie.
Na końcu zostały jeszcze dwie paczki. W jednej, większej było misterne urządzenie. Prezent od Arcturusa, według notatki automatyczny tłumacz łaciny.
- Widziałem jak się dąsałeś, że nie możesz przeczytać fragmentów ksiąg.
Została ostatnia paczka. Była naprawdę mała, a Harry czuł wzrok wszystkich dorosłych na sobie. W środku był pierścień. Misternie wykonany ze srebra, z grawerowanym herbem i mottem rody Blacków, z czarnym kamieniem w środku.
- To pierścień dziedzica, załóż go na palec.
Tak zrobił i poczuł jak magia działa. Wytłumaczono mu, że pierścienie rodzinne często miały zaklęcia ochronne na sobie.
- Poradziłeś sobie świetnie z sytuacją, w której zostałeś postawiony - oznajmił Arcturus - Jesteśmy rodziną, już nie obcymi ludźmi. Zwracaj się do mnie dziadku.
Harry ledwo zapanował nad zdziwieniem. To było niespodziewane.
- Dziękuje, dziadku.
To brzmiało dziwnie w jego ustach, obco. Cassiopea była kolejna, teraz została ciotką, tak samo jak Lucretia, a Ignatius wujkiem. Dziwnie domowe, Blackowie pozwolili sobie na rzadkie uśmiechy. Zupełnie jakby święta były ukoronowaniem jego drogi jako członek ich rodziny.
Notes:
Cóż powoli zaczyna się robić lepiej jeśli chodzi o Blacków, ale cóż, z nimi to zawsze jakieś problemy będą.
Następny rozdział będzie trochę inny, może niektórzy uznają go za zapychacz, ale jest moim zdaniem ważny, bo pokazuje część wychowania Hadara.
Chapter 8: Dookoła świata
Summary:
Czas akcji: styczeń/czerwiec 1988 rok
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Po Nowym Roku życie Hadara zmieniło się mocno. Razem z Arcturusem i Cassiopeą opuścili Wielką Brytanie, rozpoczęli tym samum długą podróż. Jego dziadek i ciotka byli ludźmi już w dość podeszłym wieku, ale upierali się, że mają kondycję, by zabrać go w świat. Nigdy wcześniej Harry nawet nie upuścił Little Whinging, a teraz miał podróżować po innych kontynentach. To było dość abstrakcyjne, ale cieszył się, że wreszcie zobaczy coś zupełnie nowego.
Ich pierwszym przystankiem były Stany Zjednoczone. Oprócz swoich zwykłych lekcji Arcturus zabierał go do muzeów, a Cassiopea nawet raz zabrała go na mecz Quiddicha. O ile latanie na miotle wydawało się fajne, to gra wcale go nie interesowała. Nigdy nie był zbyt zainteresowany sportem i ta wycieczka go w tym utwierdziła.
Jego lekcje nadal trwały, tym razem uczył się więcej o polityce międzynarodowej. Słuchał ze skupieniem o historii powstania magicznych Stanów Zjednoczonych. Czytał różne legendy i nawet dowiedział się, że istnieje tu odnoga rodziny Potter, chociaż oba rody nie utrzymywały ze sobą kontaktu.
Pierwszy raz też wizytował inną rodzinę. Weissowie byli starą, jak na warunki Stanów Zjednoczonych, rodziną czystej krwi, jedną z najciemniejszych. Tworzyli coś, co nazywało się Konfederacją Starej Magii, organizacje wypływającą na politykę Stanów Zjednoczonych. Byli organizacją mroku, ale Harry został poinformowany, że różnili się w poglądach od swoich brytyjskich odpowiedników. Tutaj z większą stygmatyzacją spotykały się charłaki niż mugolaki.
Znaleźli się w środku okazałego dworku, jednak z bardziej nowoczesnym wnętrzem niż te Pałacu Blacków. W środku było mnóstwo dorosłych, ale też kilka dzieci. Dorośli mieli swoje sprawy, Arcturus mimo tego, że nie był czynnym politykiem, to wiedział jak ważne są kontakty i tłumaczył mu, że buduje w ten sposób fundamenty pod przyszłość samego Hadara.
- Safona Twelvetrees.
Przedstawiła się pierwsza dziewczyna o bujnych brązowych włosach i ciemnych oczach. Była chyba trochę starsza od niego.
- Abraham Roche.
Tym razem to był chłopiec mniej więcej w jego wieku, z mysimi włosami, jego twarz przypominała trochę świnkę.
- Sophia Rappaport.
To była dziewczynka ze starannie upiętymi kasztanowymi włosami i lekkim makijażem na twarzy, choć wyglądała na tylko trochę starszą od niego.
- Emilian Rappaport.
Jego włosy były bardziej kręcone niż siostry, był najmłodszy z towarzystwa.
- Hadar Black.
Przedstawił się zgodnie z ustaleniami, jedynie częścią pełnego nazwiska. Polubił swoje nowe imię, Harry Potter był gnębionym, mugolskim dzieckiem, Hadar już nie.
- Możecie iść do pokoju zabaw i się pobawić - rzekł gospodarz, Kadmus Weiss.
Tak też zrobili. Safona zaproponowała budowę zamków, z magicznych klocków, tak też zaczęli robić.
- Hadar? - zapytał Emilian - To dziwne imię. Czy wszyscy czarodzieje z Wielkiej Brytanii takie mają?
- Czystej krwi tak w większości - odparł - Każdy ród ma swoją tradycję. U Blacków to gwiazdy, Hadar to gwiazda w gwiazdozbiorze Centaura.
Zabawa był dziwna. Nigdy nie bawił się z innymi dziećmi, a te były dodatkowo zupełnie obce. Wydawały się skupiać na zupełnie nieistotnych rzeczach i oceniały siebie nawzajem po swoich rodzicach.
- Czy twój ojciec nie jest przestępcą? - zapytała Sophia z wyższością.
Cassiopea kazała mu się przygotować na takie pytania.
- Został uwięziony bez procesu - odparł gładko.
- Ale jest mordercą.
- Żeby przypiąć komuś winę, należy ją udowodnić.
To sprawiło, że dzieci już więcej nie poruszały tematu jego ojca. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych jeszcze kilka razy bawił się z tymi dziećmi. Nie polubił ich za bardzo, byli głośni i mieli dziwne maniery.
Koniec miesiąca spędzili w Kanadzie, dokładniej w jej części, która mówiła po francusku. Robli różne zakupy i Harry musiał rozmawiać ze sprzedawcami po francusku. To było trochę niezręczne, mylił się dość często, ale dał radę i jego francuski polepszał się z dnia na dzień.
Cały luty spędzili w Meksyku. Dużo zwiedzali, magia przenikała zabytki Azteków czy Majów. Czasem nawet odwiedzali w tym celu mugolskie części kraju. Dziwnie było być wśród mugoli z takimi czarodziejami jak Arcturus czy Cassiopea, ale byli i tłumaczyli mu rzeczy z czarodziejskiego przewodnika. Kilka razy też bawił się z innymi dziećmi na specjalnych placach zabaw. Cassiopea zaczarowała mu specjalną bransoletę tak, by rozumiał hiszpański i by inne dzieci rozumiały jego. Meksykańskie dzieci czystej krwi były zdecydowanie za głośne i żywiołowe, Hadar wytrzymywał z nimi tylko kilka godzin, potem chciał uciekać jak najdalej. Odwiedzali też wiele parków przyrody, gdzie znajdowały się zagrożone gatunki magicznych zwierząt. To wyglądało trochę jak magiczne zoo. Oglądał z zapałem nimfy drzewny, czy reemy.
- Znowu przyszli idioci!
Usłyszał głos. Tylko, że oprócz nich nie było tam innych ludzi w zasięgu wzroku. Mówił też po angielsku, z amerykańskim akcentem.
- I co się rozglądasz, imbecylu!? Halo, tu jestem, ćwoku!
Za płotem była tylko jakaś łasica, a może bardziej wyglądała jak fretka. Patrzyła się wprost na niego z uśmieszkiem.
- O wreszcie nygus się zorientował... Co tam, półmóżdżku? I co się gapisz jak jakiś jeleń!
- Dziadku, dlaczego to zwierzę się zachowuje jakby ktoś dałby mu słownik, ale tylko z obelgami? - zapytał delikatnie.
- Ty się ciesz, pacanie, że za przekleństwa mi nie dają jeść! - kontynuowała niewzruszona fretka - Tak bym wam wygarnął, że nie byłoby co zbierać. I co dziadziu, zatkało?
Arcturus wyglądał na raczej zirytowanego. To była tego typu mina jakby mu wpadł kamień do buta.
- To wozak, prawdopodobnie przywieziony tu ze Stanów. Mówi, ale nic mądrego, rzuca tylko obelgami. Chodźmy stąd.
- Nara, fujary!
Harry uśmiechnął się. Wozak wydawał się być całkiem śmieszny i wyglądał na całkiem niezłe źródło obelg. Był chyba jego ulubioną częścią wycieczki do Meksyku.
W marcu mieszkali w Ameryce Południowej, najwięcej czasu spędzili w Argentynie i Brazyli. W Brazylii głównie podziwiali przyrodę, oraz odwiedzili muzeum Castelobruxo, szkoły magii, do której uczęszczali uczniowie z całej Ameryki Południowej. To musiała być naprawdę wielka szkoła, chociaż Arcturus zaznaczył, że w każdym kraju są też mniejsze, lokalne szkoły dla tych, których nie było stać na Castleobruxo.
Argentyna była zupełnie inna od Brazylii. Cassiopea wytłumaczyła, mu, że wielu akolitów Grindelwalda, poprzedniego Czarnego Pana, uciekło tutaj przed aresztowaniem i wtopili się w społeczeństwo magiczne. Statut Tajemnicy był tutaj mniej przestrzegany, mugole oczywiście nie wiedzieli o istnieniu magii, ale wielu czarodziejskich urzędników zajmowało też mugolskie stanowiska
- To jest część idei Grindelwalda przeniesiona na państwo - wyjaśnił mu Arcturus - Mają tu mnóstwo problemów z tego tytułu.
- Jakich, dziadku?
- Nie mogli złamać Statutu, więc próbują go obejść. Panuje więc chaos, sprzyjający ruchom antymagicznym.
Tylko raz spotkał się z innymi dziećmi, bawili się w berka i chowanego. W tym drugim Hadar okazał się mistrzem, używał trochę swojej magii, by odwracać uwagę dzieci od jego kryjówki i został ogłoszony niekwestionowanym zwycięzcą.
Kwiecień spędzili bardzo daleko od dotychczasowych lokalizacji, głównie w Australii, ale też i w Nowej Zelandii. Tu nie było wielu czarodziejów, wytłumaczono mu, że kontynent nawiedziła pandemia Skrofungulusa przyniesiona z Europy i zabiła większość tutejszych czarodziejów. W Australii było tylko kilka czarodziejskich wiosek, a tutejsza szkoła magii była naprawdę mała w porównaniu do innych. Tutaj mieli też magiczne szkoły podstawowe i zgodzono się, by Harry uczestniczył w takiej przez miesiąc pobytu.
Trudno było mu zapamiętać nazwiska wszystkich dzieci w klasie. Podobało mu się o wiele bardziej niż w mugolskiej podstawówce. Były zajęcia z języka angielskiego, uczyli się tam pisać eseje i listy, czytali też książki. Była też matematyka: artmetyka i geometria. Historia magii, geografia, sport, który na szczęście bardziej przypominał ten mugolski niż Quiddicha, ale i łacina. To ta ostatnia okazała się najbardziej skomplikowana, miał wiele do nadrobienia z niej i to głównie na jej nauce skupiał się podczas pobytu w Australii.
W weekendy odwiedzali okoliczne kraje. W Nowej Zelandii zobaczyli malunki naskalne mugolskich Maorysów przedstawiające białych czarodziejów grających w Quiddicha i podziwiali przyrodę. Kolejnego weekendu odwiedzili Fidżi i wybrali się na rejs łódką w poszukiwaniu Dukuwaqa'ów, legendarnego plemienia czarodziejów z tej wyspy, którzy potrafili przybierać postać rekina i to zwykle w takiej można było ich zobaczyć. Z łódki widzieli kilka rekinów, ale żaden z nich nie chciał się ujawnić jako czarodziej lub po prostu był zwykłym rekinem. Ostatnim krajem, który tak odwiedzili, była Papua - Nowa Gwinea. Tam znajdował się majątek Flaviusa Belby'ego, jedynego czarodzieja, który przeżył atak śmierciotuli. To wszystko wyglądało wyjątkowo europejsko jak na papuańskie tereny. Australia mu się całkiem podobała, nawet jeśli dzieci ze szkoły rzadko się do niego odzywały i patrzyły na niego z rezerwą.
Cały maj spędzili we Francji, zajmując dom Blacków w Paryżu, przed pojawieniem się Harry'ego Cassiopea mieszkała w nim na stale. Był niemal kopią Grimmauld Place 12, był tylko o wiele czystszy i miejscami jaśniejszy. Arcturus odnawiał swoje francuskie znajomości, kilka razy przemawiał nawet we francuskim Ministerstwie Magii. Cassiopea zabrała Hadara na zakupy na Place Cachee, tamtejszym odpowiedniku ulicy Pokątnej. Spędził cały męczący dzień na przymiarkach, by najlepsi francuscy krawcy uszyli mu cała garderobę od szat dziennych, po wyjściowe. Piżamy, stroje sportowe, nawet kilka ubrań podobnych do tych mugolskich, gdyby musieli odwiedzić ten świat.
Praktykował swój francuski. Miał czytać książki o magii w tym języku, rozmawiać na zewnątrz tylko w nim. Było trudno, w końcu nie uczył się go nawet przez rok, ale komunikował się dostatecznie. Miał szlifować swój akcent, poszerzać słownictwo. Arcturus czasem zabierał go do swojego starego przyjaciela, Joela Picquesa. Miał wnuka Emanuela, dwa lata starszego od Hadara. Nie chodził do Beauxbatons, Picquesowie preferowali edukację domową. Emanuel był dość nieśmiały, o wiele bardziej niż Harry. To Potter musiał go wyciągać na jakąkolwiek zabawę, wręcz siłą wyciągnął go nad morze, by mogli popływać. Nigdy nie pływał w morzu, chciał zobaczyć, czy woda faktycznie jest tak ciepła.
Joel dopiero się ożywił, gdy wpadł temat czarodziejskich szachów. Spędzili godziny na graniu w nie i Picques był zupełnie niepokonany. Ile Harry by się nie zastanawiał nad ruchem, Joel zawsze miał przygotowaną odpowiedź, ruch kontrujący. Mógł godzinami rozprawiać o strategii i jego ulubionych graczach szachów.
- Mugole też grają w szachy, wiesz? - rzekł po francusku - Rodzice nie chcieli bym chodził na mugolskie turnieje, ale mają ich o wiele więcej! Tylko figury się nie ruszają, ale gra jest taka sama.
- Spędziłem trochę czasu z mugolami - odparł Hadar ostrożnie - Mają sporo gier przypominających nasze. Gargulki to właściwie gra w kulki. Mają też gry podobne do Ekspodującego Durnia. Widziałem też takie łamigłówki, nie widziałem ich w czarodziejskim świecie.
Wytłumaczył mu na czym polegało sudoku. Widział, że Joel jest zafascynowany. To była jednak jedyna rzecz, o której można było z nim porozmawiać, przy reszcie tematów był całkowicie cichy.
Czerwiec minął im we Włoszech. Było gorąco, okropnie gorąco, szczególnie w Rzymie. Razem z Cassiopeą zwiedzili mugolskie zabytki jak koloseum, o których czytał w szkole, a jego ciotka opowiadała mu o magicznym starożytnym Rzymie. Byli też w Wenecji, słynnym mieście na wodzie. Gdy Harry się nie uczył to zwiedzał i tak w kółko. Odwiedzili też Neapol, razem z Pompejami. Dowiedział się, że wybuch Wezuwiusza spowodował pewien czarnoksiężnik, był to jego nieudany eksperyment, a jego imię było całkowitym tabu.
Najbardziej magicznym miastem był Turyn, zdecydowanie. Hadar czuł na własnej skórze magię tego miejsca, jakby go wołała. Do czarodziejskiej części wchodziło się przez podziemne tunele.
- Przez wieki praktykowano tu czarną magię, to miasto jest wręcz nią przesiąknięte - tłumaczyła mu Cassiopea - To nadal najbardziej wolnościowy pod tym względem region Włoch. Magiczne Włochy nigdy nie zjednoczyły się do końca jak te mugolskie, są federacją rządzona przez Ministra Magii, ale każde księstwo ma swoją rodzinę książęcą. Turyn to stolica Księstwa Piemontu. Tutaj rządzi dynastia Astolfi.
- To trochę dziwne, ciotko, że zawsze gdy czuje magię to jest ona ciemna.
Cassiopea uśmiechnęła się przebiegle.
- Myślisz, że między innymi dlaczego jest ta podróż? - zapytała retorycznie - Szukamy źródeł, innych rodzajów magii i diagnostyki. Tak, wysoka wrażliwość na ciemną magię jest raczej niespotykana, może ma coś wspólnego z rytuałem twojej matki. Będziemy to badać gdy wrócimy na wyspy.
W Turynie zwiedzili dom słynnego jasnowidza Nostradamusa i uzdrowiciela Paraceusa. Odwiedzili też muzeum alchemii.
Mediolan zostawili na sam koniec. Pochodzili trochę po mieście, ale w końcu spotkali się z tamtejszą elitą w dworku jednego z arystokratów. Było bardzo dużo dzieci, Harry nie zapamiętał ich imion, to nawet nie miało znaczenia. Część z nich chciało grać w Quiddicha, ale nie wszyscy, w tym Harry. Oni grali w pokera, a przynajmniej próbowali. Jedna dziewczyna o opalonej skórze i czarnych oczach tłumaczyła zasady, grali oczywiście o żetony. Miał to szczęście, że Vernon często grał ze swoimi kolegami więc znał zasady i nawet ruchy, blefy. Gra sześciu osób przerodziła się więc w rywalizację między nim, a innym chłopcem. Jego skóra była ciemniejsza niż zwykłych Włochów, włosy czarne, a oczy ciemnoszare. Wyglądał trochę dziwnie, nienaturalnie, jakby miał w sobie krew stworzeń. Może to była wila, to by miało sens, chłopiec wydawał się być ładny.
Pierwszą grę wygrał ten chłopiec, miał na ustach przebiegły uśmieszek. Jakby wygrał już wszystko. Harry zacisnął pięści, chciał go zetrzeć z jego twarzy. I to zrobił, kolejną grę wygrał kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Blefował jak zawodowy pokerzysta. Chłopiec zmieszał się, ale na końcu się uśmiechnął.
- Dawno nie grałem z tak dobrym przeciwnikiem, im wszystkim brakuje strategii - było coś niepokojącego w tym uśmieszku, wyciągnął w jego stronę rękę - Blaise Zabini, mów mi Blaise.
Coś mu mówiło to nazwisko, może Arcturus o nim wspomniał.
- Hadar Black, mów mi Hadar - uścisnął rękę - Cóż, grałem pierwszy raz.
Nie potrafił się powstrzymać przed poinformowaniem go o tym, może po to, by utrzeć mu nosa.
- Black? Z rodu Blacków? - powiedział przechodząc na perfekcyjny angielski.
- Tak, jestem dziedzicem.
Zabini wykonał jakiś dziwny ruch głową i jak na zawołanie z tłumu dorosłych wyłoniła się kobieta. Miała kręcone, czarne włosy, srebrzyste oczy, opaloną skórę i ostre rysy. Było w niej coś co przyciągało do jej urody, zdecydowanie była w niej krew wili. Jej strój był przylegający, usta pomalowane na czerwono. Wyglądała z klasą, ale to nadal był raczej strój hollywoodzkiej aktorki niż czarownicy.
- Matko, poznaj dziedzica Hadara Blacka - przedstawił go formalnie - Hadarze, poznaj moją matkę, Lady Flacyllę Zabini, pochodzi z Wielkiej Brytanii.
Zgodnie z etykietą, złożył pocałunek na jej dłoni. Gdy jego usta lekko musnęły jej wypielęgnowaną dłoń poczuł to, subtelną nić magii, bez wątpienia ciemnej.
- To przyjemność, Lady.
Kobieta uśmiechnęła się słodko.
- Och jakiż rozkoszny jesteś... Jesteś Syriusza czy Regulusa?
- Syriusza.
Uśmiech tylko się pogłębił, było w nim coś niebezpiecznego.
- Och, Syriusz... Już wiem po kim jesteś tak czarujący. Twój ojciec zawsze wiedział co powiedzieć. Doprawdy, nawet widzę te kości policzkowe, te spojrzenie, te włosy. Oczy jak sądzę po matce...
- Znałaś mojego ojca, Lady?
Wyraz jej twarzy stał się tylko bardziej drapieżny.
- Kto by go nie znał? Buntownik w każdym tego słowa znaczeniu, wojownik z krwi i kości i jak się okazało... skomplikowany człowiek. Niektóre plotki dotarły o nim nawet do Włoch. Byliśmy znajomymi...
W tej chwili dotarł do nich Arcturus z miną pełną wyższości.
- Lady Zabini - skinął jej głową - Widzę, że poznałaś mojego prawnuka.
Ona uśmiechnęła się do niego serdecznie, zupełnie niewinnie.
- Właśnie rozmawialiśmy o jego ojcu. Mimo tragicznego końca... warto, by znał go też z tej lepszej strony.
- Musimy już iść. - Arcturus pozwolił sobie na zniewagę względem Lady.
Harry pożegnał się z Blaisem i Flacyllą zgodnie z etykietą, gdy kobieta złapała go za dłoń.
- Mały Hadar... Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania.
Harry rzucił jej tylko wyrachowane spojrzenie, bez dziecięcego entuzjazmu. Ona nie mogła być zwykłą damą z towarzystwa, wszystkie jego instynkty mówiły mu o niebezpieczeństwie, jakie stwarzała. Dopiero w mieszkaniu Arcturus posadził go na fotelu, on usiadł na drugim.
- Flacylla z domu Multon. - rzekł, a w jego oczach migotała powaga - To nie jest żadne znaczące nazwisko, chociaż kiedyś było. Ten ród upadł pod koniec XIX wieku i dopiero co zaczął się odbudowywać. Flacylla jest niebezpieczną kobietą i nie mówię tego lekko.
Ostrzeżenia jego dziadka nigdy nie były bezpodstawne.
- Miała sześciu mężów, wszyscy nie żyją. Doprawdy pechowa kobieta... Dzięki temu pomnożyła swój osobisty majątek do kwoty porównywalnej z Potterami. Wcale się nie dziwie, że próbowała też upolować Syriusza. Jej czwartym mężem, ojcem Blaise'a, był Lorenzo Zabini, trzeci syn obecnego księcia Lombardii. To zapewniło jej niewyobrażalny awans społeczny.
Zdecydowanie był w stanie w to uwierzyć. Czuł tę dziwną magię pod jej skórą, ciemną i klarowną, choć subtelną.
- Uważaj na nią, gdy zobaczy słabość, wykorzysta ją przeciwko tobie. Nie chcesz być jedna z jej ofiar. Uważaj też na jej syna. Szkoli go na swoje podobieństwo, widzę to.
Hadar mógł się tylko zastanawiać, czy kiedykolwiek jeszcze spotka Blaise'a Zabiniego i jego matkę, czarną wdowę. Nie był pewny czy chciał, byli drapieżnikami, a on nie zamierzał zostać ich ofiarą.
Notes:
I oto podróże Harry'ego, z kilkoma niespodziankami. I tak, wozak to jest nawiązanie do jednego z najlepszych ff na Wattpadzie.
No i jest Blaise, członek rodziny książęcej. Uznałam, że trzeba coś namieszać.
I tak btw, wiedzieliście, że według JKR czarodziejów w Wielkiej Brytanii jest około trzy tysiące? Matematyka chyba nie jest jej najlepszą stroną, ale tutaj to nieźle odleciała. Jak ona chce Ministerstwo Magii, Pokątną, Nokturn i wszystkie drużyny Quiddicha obsadzić trzema tysiącami ludzi, z czego część to jeszcze uczniowie Hogwartu. Cóż, absurdów serii ciąg dalszy, na szczęście są ff.
Chapter 9: Zakopane tajemnice
Summary:
Czas akcji: lipiec/grudzień 1988
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Harry powiedział sobie trzydziestego lipca, skończył właśnie dziewięć lat. To była już jego tradycja od kiedy dowiedział się, kiedy obchodził urodziny, gdy tylko się budził tego dnia to składał sobie życzenia. Był jedyną osobą, która to robiła, pozwolił więc sobie na tą małą przyjemność. To już nie były te czasy.
- Wszystkiego najlepszego, Hadarze.
- Wszystkiego najlepszego.
Powiedzieli mu Arcturus i Cassiopea, gdy zszedł do salonu Pałacu Blacków. To była miła odmiana. Jednak najlepsze miało jeszcze przyjść. Po śniadaniu w Pałacu Blacków pojawiła się Andromeda i jak najprawdziwsza ciotka wyściskała go porządnie, no może to wcale nie było takie dobre, czuł się jak po aportacji.
- Morgano, jak ty urosłeś! - zaszczebiotała - I wreszcie masz trochę koloru na twarzy, wcześniej byłeś blady jak inferius!
Cóż, nie widzieli się od wielu miesięcy, a Harry spędził wiele miesięcy w egzotycznych, a przynajmniej ciepłych krajach.
- Dzisiaj idziemy na wycieczkę - niespodziankę, poznasz też swoją kuzynkę.
Cassiopea i Arcturus wcale nie wyglądali na zadowolonych z tego rozwoju sytuacji, ale pozwolili Andromedzie wziąć Harry'ego na cały dzień. Deportowali się z Pałacu Blacków przed znacznie skromniejszy dom, trochę większy od tego na Privet Drive 4. Nie był on jednak w ten sposób skrojony od linijki jak dom jego wujostwa. Tam czekała już na nich nastolatka o włosach w kolorze gumy balonowej i ciemnych oczach. Harry już z perfekcją potrafił po samych rysach odgadnąć czy ktoś niedawno był spokrewniony z Blackami czy nie, te kości policzkowe były nie do pomylenia, nadawały twarzom wyniosły i arystokratyczny wygląd. Był prawie pewien, że Blackowie wykonali jakąś zakazaną magię, by ta cecha była w takim stopniu przekazywana. Dziewczyna była dość podobna do Andromedy. Miała na sobie koszulkę jakiegoś nieznanego mu zespołu i spodnie dzwony.
- To moja córka, Nimfadora. A to Hadar, twój kuzyn, syn Syriusza. - przedstawiła ich sobie.
Włosy dziewczyny zrobiły się czerwone na końcach, ale wymieniła z nim entuzjastyczny uścisk dłoni.
- Mamo - fuknęła - Mów mi Dora, mama ma jakiś dziwny fetysz nadawania imion, których nie da się wymówić.
- Język, młoda damo - strofowała ją Andromeda.
- Ty będziesz Had, twoich rodziców chyba też dotknęła choroba imion od czapy.
- Najpierw mamy wizytę na Hebrydach. Trzymajcie się mocno.
Aportowali się z przed domku i wylądowali pośród wysokich drzew. Wiał mocny wiatr, Harry cieszył się, że jego bluzka i spodnie były z grubego materiału. Przeszli ścieżką do bramy, Andromeda odebrała dla nich coś w rodzaju lornetek.
- Hebrydy są jedynym miejscem na świecie, gdzie występują czarne smoki hebryckie, będziemy mogli je poobserować.
Na twarzy Dory był szok i wielki entuzjazm.
- Charlie zzielenieje z zazdrości, muszę mu zrobić parę zdjęć...
Podczas godzinnej trasy spaceru po lesie mogli co jakiś czas przez lornetki obserwować w oddali smoki. Były naprawdę ogromne, całkowicie czarne z lekko fioletowymi podbrzuszami i fioletowymi oczami. Harry nie był do końca fanem magicznych zwierząt, ale nie mógł nie docenić tego jakie ładne i majestatyczne były. W przerwach od oglądania smoków Dora pokazywała mu swoje możliwości metamorfomaga. To było jak urodzenie się pięć kroków przed wszystkimi naprawdę. Nimfadora mogła przemienić się w dosłownie każdego. Pokazała mu w ten sposób parę swoich przyjaciół, swojego ojca, a przez chwile wyglądała jak dokładna kopia jego samego.
- Kolejny przystanek, Stonehenge.
Poinformowała Andromeda, gdy już wyszli ze smoczego rezerwatu. To była już mugolska atrakcja, Harry pamiętał ją z podstawówki. Było mnóstwo ludzi, mugoli. Hadar coś czuł, podobny rodzaj swędzenia pod skórą co w Turynie. Andromeda rzuciła dyskretne zaklęcie odwracające od nich uwagę.
- Właściwie tutaj w ogóle nie powinno być mugoli - rzekła Andromeda - To było miejsce ciemnych rytuałów, przez wieki aż do Statutu Tajemnicy. Nadal co jakiś czas ktoś próbuje tu taki wykonać. Są tu pozostałości czarnej magii, wcale nie jest tu bezpiecznie dla mugoli.
Mugolski przewodnik obok długo rozprawiał na temat powiązania ułożenia kamieni z kultem słońca i księżyca.
- Każda próba ukrycia Stonehedge przez Ministerstwo Magii była blokowana. Większość przeciwników podważa w ogóle fakt tych rytuałów, mówią, że to tylko propaganda. Lekceważą zagrożenie. Cóż, tak jest łatwiej.
Kolejnym miejscem był mugolski Londyn. Zwiedzali starówkę. To był jego pierwszy raz w tym mieście, nie licząc jednej wycieczki na Grimmauld Place. Andromeda poruszała się sprawniej w świecie mugoli niż Arcturus i Cassiopea, znała ich kulturę i faktycznie wydawało się, że żyje i w tym świecie. Harry myślał sporo o mugolach, miał do nich mieszane uczucia. Charakterem tak naprawdę nie różnili się dużo od czarodziejów, ale Harry pamiętał. Za każdym razem jak odwiedzał ich świat miał w głowie myśli co by powiedzieli o jego magii. Że nazwaliby go dziwakiem, że uznaliby, że jest wynaturzeniem, może jest opętany, a może jest kłamcą i zmyśla najzwyczajniej w świecie. To psuło mu trochę przyjemność z rozrywek tego świata, pozostawiało gorzki posmak w ustach. Próbował więc się nad tym nie rozwodzić, w końcu miał urodziny
Dora z entuzjazmem opowiadała mu o Hogwarcie. Sama była w Hufflepuffie, ale Tiara Przydziału podobno rozważała Slytherin.
- Na końcu jednak stwierdziła, że lepiej mi będzie wśród borsuków - opowiadała - W sumie się cieszę, niektórzy Ślizgoni są tak nadęci, nie wspominając już o tej całej sprawie z "jestem czystej krwi, więc liż mi buty" - prychnęła - Gryfoni potrafią być jeszcze gorsi, nigdy nie widziałam bardziej przekonanych o własnej wspaniałości czarodziejów. I oczywiście zawsze muszą się na mnie wydrzeć jak coś trącę, jakby to była całkowicie moja wina!
Gryfoni brzmieli dokładnie na takich jakich sobie wyobrażał po tych wszystkich superlatywach w "Historii Hogwartu". Odwaga, męstwo, to brzmiało dość patetycznie i dramatycznie.
- Ty będziesz wężem, czuje to - uśmiechnęła się do niego - Ale takim słodki i niewinnym, cichym, który gdy pokazuje kły to ostatnie co zobaczysz w swoim marnym życiu.
- Nimfadora! - Andromeda fuknęła.
- Taka prawda, mamo! Nie widzisz tego spojrzenia drapieżnika? Ty byś tam ustawił tych Ślizgonów, potworku!
Harry się tylko zaśmiał. Dorze udało się namówić Andromedę, by wsiedli do Diabelskiego Młyna London Eye. To było dziwne uczucie unosić się w jednym z wagonów.
- Czarodzieje powinni mieć takie z miotłami - mamrotała Dora - Chociaż to by wyglądało raczej zabawnie na Pokątnej...
Na sam koniec poszli do kina na film o Scooby Doo. Nie pozwalano mu oglądać kreskówek, więc dobrze się bawił chociaż chyba wolał książki, może z przyzwyczajenia. Harry był zadowolony, gdy wrócił do Pałacu Blacków, podziękował Andromedzie za ten nietypowy prezent.
Arcturus i Cassiopea też nie próżnowali, czekał na niego stos prezentów. Książki, album ze zdjęciami jego ojca, ale były też kolekcjonerska wersja szachów czarodziejów gdzie grało się historycznymi postaciami. Rowena Ravenclaw była jako królowa, Salazar Slytherin jako król, a Morgana le Fay i Grzegorz Przymilny, słynny Mistrz Eliksirów, byli wieżami. W drugiej grupie figur Helga Hufflepuff była królową, Godryk Gryfinndor królem, a wieżami Korneliusz Agryppa, badacz magii i Bridget Wenlock, numerolożka. Bez wątpienia to były najlepsze urodziny jakie kiedykolwiek miał.
. . .
Robiło się coraz zimniej, przyszła październikowa pełnia. To miał być szczególny dzień. Cassiopea wróciła z Egiptu z ułożonym planem. Andromeda znów przybyła do Pałacu Blacków. Arcturus przygotował krąg rytualny Blacków.
- To bardzo ważne, Hadarze - tłumaczył mu - Nie wiemy dokładnie jakiej magii twoja matka użyła. Musimy wiedzieć, by cię odpowiednio chronić.
Było zimno tego wieczoru. Nie miał na sobie koszulki, w świetle księżyca było widać wszystkie jego blizny. Andromeda podała mu eliksir nasenny.
- To konieczne, będzie niestety bolało - powiedziała współczująco.
Pamiętał tylko jak zasnął w jej uścisku, potem może przez sen parę łacińskich wyrażeń i chłód noża na jego skórze. Obudził się pod kołdrą, starannie ułożony na leżance. Arcturus, Andromeda i Cassiopea siedzieli w tym samym pokoju z zmartwionymi minami. Zamrugał kilkukrotnie.
- Czy już wiadomo coś? - zapytał jeszcze sennym głosem.
- Wyniki są... zastanawiające - odparła Cassiopea - To były dwa rytuały, a nie jeden. Jeden z nich był rytuałem krwi, drugi nie.
To było jak odkrywanie kolejnych warstw tej skomplikowanej historii.
- Ten z krwi jest bardziej jasny, chociaż nadal nie znaleźliśmy o nim żadnych zapisków - Andromeda przemówiła kojącym głosem - Osobiście twierdzę, że twoja matka wymyśliła oba. Spekulujemy, że złożyła ofiarę z krwi, oddała swoje i Jamesa życie za twoje. Czuć tu nawet strzępki magii nekromantycznej. W jakiś sposób sprawiła, że zdołałeś przetrwać śmierć.
To było w pewien sposób pocieszające, że to nie on był w pełnie odpowiedzialny za zgładzenie Czarnego Pana. Że to nie jakieś tajemnicze moce małego dziecka, a rytuały czarownicy.
- Drugi jest bardziej skomplikowany - ciągnęła Andromeda - On separuje twoją magię. Wnika w nią i coś w niej kształtuje.
Nagle wzięcie oddechu było wyzwaniem. Jego matka grzebała w jego magii? Kształtowała ją? Zmieniała? To wywoływało w nim niemal intuicyjny niepokój.
- Nie ogranicza jej w żaden sposób, twoja magia nie jest związana - wtrącił się Arcturus - Płynie zupełnie swobodnie. Twoja matka... sądzimy, że wiedziała coś więcej o twojej magii, dziedzictwie. Coś co sprawiło, że uznała to za zagrożenie dla twojego życia i zdrowia. Ten rytuał został wykonany wcześniej, do kilku miesięcy po twoich narodzinach.
- Co to mogło być, dziadku? - zapytał, a jego ciało całe było napięte.
- Wiele rzeczy, nie wiem czy kiedykolwiek się dowiemy. Spekulowałbym klątwę krwi gdyby nie to, że nasza rodzina nigdy takiej nie miała. Gdyby w twojej krwi ujawniło się dziedzictwo wilkołaka, albo wampira też miałoby to sens, ale Blackowie nigdy nie mieli takich przodków.
Arcturus przerwał na chwilę.
- Widzę dwie możliwości. Podczas adopcji krwi magia Pottera i Blacka nie chciały się zmieszać ze sobą w odpowiedni sposób, być może wzajemnie się zwalczały, a twoja matka rytuałem ustawiła ich odpowiednie granice. Magia Jamesa Pottera była dość jasna. Lub szaleństwo wymknęło się spod kontroli.
Harry zmarszczył brwi.
- Szaleństwo? - powtórzył głucho.
Arcturus westchnął.
- Każdy Black cierpi na szaleństwo, takie jest ukryte piętno naszej krwi - mówił cicho - To cecha magii przekazywana dalej, coś co czyni nas potężnymi i niebezpiecznymi. Są Blackowie, którzy zostali ledwo muśnięci tym piętnem, mają nad nim kontrolę. Lucretia, Narcyza, ja, czy Regulus. Są też tacy, którzy kontroli nie mają.
Zapadła cisza. Blacków się obawiano, nawet za granicą. Widział te ostrożne spojrzenia, słyszał szepty. To nie była kwestia jednego pokolenia, to było coś znacznie bardziej historycznego, zakorzenionego w umysłach pokoleń.
- Ciotka Walburga miała obsesję na punkcie czystości krwi Blacków - rzekła Andromeda - Opracowała całą koncepcje małżeństw między Blackami. Miałam wyjść za Syriusza, Narcyza za Regulusa. Byliśmy kuzynami pierwszego stopnia, to było nie do przyjęcia w żadnej rodzinie. Wuj Orion był całe swoje życie paranoikiem, wszędzie widział wrogów, zabezpieczał wszystko. Stał się mistrzem magii ochronnej.
Szaleństwo, ukierunkowane obsesje, a to wszystko mogło być spowodowane przez magię, którą miał we krwi.
- Syriusz umiał się kryć, przekuć te szaleństwo w coś dobrego. Rodzina, jego wybrana rodzina to był jego punkt zaczepienia. Umarłby za nią. Bellatrix... - głos jej zadrżał - wierzyła bezgranicznie w sprawę Czarnego Pana. Oddałaby swoje życie za niego. Po Edgarze... było jeszcze gorzej. Ja z nią rozmawiałam, przed wyrokiem. Długo mówiła, że jej życie straciło całkowicie sens, jestem pewna, że podjęła próby zakończenia życia w Azkabanie...
Andromeda otarła łzę. Nigdy nie mówiła o swoich siostrach, tych, które podążyły śladem Cygnusa i Druelli wykluczając ją.
- Bellatrix od dziecka miała ataki. Czasem to była panika, innym razem agresja. Wszyscy próbowaliśmy jej pomóc, szukaliśmy lekarstw. Uspokajała się tylko ze mną i Narcyzą. Potem był Edgar i Czarny Pan. Nikt więcej.
Nigdy nie miał czegoś takiego, był spokojnym dzieckiem.
- Lily była mądrą kobietą, mogła zauważyć już u noworodka nadzwyczajne zachowanie i wymyśleć coś, czego pokolenia Blacków nie mogły. To by miało największy sens.
- Jeżeli to prawda to zrobiła dobrze. Gdy szaleństwo wymyka się spod kontroli nie ma odwrotu.
Arcturus często wyrażał dezaprobatę do statusu krwi jego matki, ale od czasu odkrycia rytuału doceniał jej moc, nigdy nie zaprzeczał, że nie miała prawa być czarownicą. Słowo szlama nie wymknęło się z jego ust.
- Nie ma jednak nic za darmo w życiu.
Głos Cassiopei przerwał ciszę, brzmiała złowrogo.
- W rytuałach zawsze jest ofiara, rzecz, którą należy poświecić. Jeżeli nasza teoria jest poprawna to szaleństwo, czy to te Blacków, czy spowodowane adopcją krwi, może być trzymane od ciebie na dystans, ale za cenę. Czujesz mrok, Hadarze, w sposób, który nie czuje go nikt inny. Współpracujesz z nim, odpowiadacie sobie jak starzy przyjaciele. Zostałeś poświęcony mrokowi. Wszystkie skłonności do magii światła jakie mógłbyś mieć zostały usunięte.
Rozszerzył oczy.
- Czy ja... nie będę mógł jej używać, ciociu? Magii światła.
Ta wizja wydawała się przerażająca, szczególnie, że większość czarnej magii była zakazana.
- Będziesz mógł, nawet będziesz mógł stać się w niej całkiem dobry - odparła kobieta - Po prostu nie będzie ci przychodziła naturalnie. Będziesz czuł, że robisz coś źle. Trudno będzie ci się nią cieszyć. Pomyśl o tym jak o graniu na instrumencie bez słuchu muzycznego. Będziesz musiał włożyć o wiele więcej wysiłku w magię światła niż twoi mniej ukierunkowani koledzy, pokonać swoją naturalną niechęć.
Na początku chciał być zły na swoją matkę, czuł się jakby coś mu odebrała. Czarna magia była napiętnowana w końcu.
- Nie sądzę, byś naturalnie był ukierunkowany w jej stronie, Had. - Andromeda uśmiechnęła się pocieszająco - Syriusz miał wyjątkowy talent do czarnej magii, Lily musiała się przynajmniej w jej stronę skłaniać, a Potterowie zachowywali zawsze balans między jedną a drugą nawet jeśli James skłaniał się w stronę światła. Znając twoją mamę wcale nie przyszło jej to lekko, ale ona potrafiła dokonywać nieidealnych decyzji. Nigdy nie decydowała lekko, ważyła każdy argument. Pamiętam jak Syriusz opowiadał mi jak kazała Jamesowi przez cały siódmy rok Hogwartu udowodnić jej, że jest dobrym kandydatem na męża. Zabierał ją na najbardziej pomysłowe randki, zapewniał, że rodzina Potterów zapewni jej byt w Świecie Czarodziejów. To był ślub z miłości, ale nie była naiwna, dokładnie przemyślała swoje decyzje.. Dzięki nim osiągnęła Mistrzostwo w zaklęciach, jako jedna z najmłodszych.
Nie wiedział nadal co o tym myśleć. Nie chciał wydawać osądów i w końcu stwierdził, że po prostu ich nie wyda. Jego matka go kochała, jego matka zrobiła wszystko nawet nieetyczne by mógł żyć. Może nie było to moralne, ale Hadar przestał się przejmować moralnością dawno, wtedy gdy słyszał obłudne deklaracje Petunii. Czarna magia była uznawana za złą, mógł to przeżyć. Będzie wytykany z powodu ojca mordercy i szaleństwa rodziny, mógł to przeżyć. Być może były alternatywy, może jego życie mogło się potoczyć inaczej, tylko pytanie czy chciał zastanawiać się jak dokładnie. Doszedł do wniosku, że wcale nie. To zostało zakopane w grobie razem z jego matką i tam było miejsce tych rozważań a co było gdyby. Miał ciężar na barkach i musiał się nauczyć z nim żyć.
. . .
Powoli zbliżały się święta i tym razem brał faktycznie udział w ich przygotowaniu. Dokładniej w przygotowaniu prezentów dla swoich dwóch kuzynów. Jawnie dla jednego, tylko dla Draco, ale w tajemnicy chciał coś dać Nimfadorze. Zarówno Arcturus jak i Cassiopea tolerowali obecność Andromedy, ale pilnowali, by nie spoufalać się z jej rodzina, nadal mieli do niej żal, że zamiast nawiązać małżeństwo czystej krwi wybrała mugolaka. Andromeda jednak była miła dla Harry'ego, bez niej nie wiedziałby wielu rzeczy, a Nimfadore uważał za zabawną.
Po swoich lekcjach znikał więc w odmętach dworu, by przygotować upragniony prezent. Nie było to takie łatwe i wymagało to sojuszu ze skrzatem domowym Stworkiem. Był znacznie mniej miły od Zgryzka, wyrażał się lekceważąco o Syriuszu i płakał za Walburgą co najmniej raz dziennie.
- Regulus był nie tylko moim wujem, ale i moim ojcem chrzestnym. - Harry spróbował.
Okazało się to strzałem w dziesiątkę, skrzat wytrzeszczył oczy, naszkliły się.
- Mały Mistrz jest synem chrzestnym Wielkiego Mistrza Regulusa? - zapytał pełen nadziei.
- Tak, jak mi nie wierzysz, to spójrz na gobelin.
Od tego czasu on i Stworek mieli małe porozumienie. Przyniósł z Grimmauld Place parę ubrań Syriusza, które tam zostawił. Były mugolskie i całkowicie buntownicze. Skórzane i jeansowe kurtki, dzwony i koszulki zespołów. Harry wziął jedną z jeansowych kurtek i postanowił ją przerobić. Stworek załatwił mu magiczne farby. To było o wiele cięższe niż zakładał, okazało się, że jego talent do malowania był raczej skąpy i kontury pomagał mu rysować Stworek, ale efekt końcowy był satysfakcjonujący. Na plecach kurtki był namalowany czarny smok hebrydzki ziejący ogniem.
Dla Draco też miał prezent, ale też związany pośrednio ze smokami. Niewiele o nim wiedział, oprócz tego, że lubił Quiddicha, oraz, że był raczej rozpieszczony. Stworek twierdził, że miał już praktycznie wszystko co można było kupić za pieniądze. Harry wpadł więc na plan, zainspirowany prezentami mugolskich dzieci lubiących sport. Wysłał Stworka do najlepszego krawca sportowego po strój do Quiddicha, skrzat dyskretnie wziął wymiary od tego Malfoy'ów. Szaty były szmaragdowe z czarnymi elementami, w kolorach rodu Malfoy, a na rękawach kazał wygrawerować motto tej rodziny. Postanowił dać numer pięć, z racji tego, że Dracon miał urodziny piątego czerwca. Oczywiście widniało na nim nazwisko Malfoy. Z przodu, zamiast herbu drużyny namalował smoka. Tutaj wodze fantazji go trochę poniosły, by był prawie pewien, że nie było białych smoków, ale to nie miało większego znaczenia.
Napracował się przy tym dość mocno, ale sądził, że przynajmniej zostanie zapamiętany. W morzu prezentów tylko za pieniądze jego by się wyróżniał i pokazywał by też jego wkład. Zostałby doceniony.
- Jak na prawdziwego Ślizgona przystało - skomentował prezent Arcturus - To sprytne, podbudujesz ego, a jednocześnie dasz znać, że potrafisz wyczuć człowieka. Będziesz wspaniałym politykiem.
Miał co do tego wątpliwości, ale przynajmniej jego dziadkowi też się podobało.
Notes:
No i jest druga część roku 1988. Pojawiła się Nimfadora, mamy kontynuacje pewnej zagadki a Harry nabiera trochę więcej charakteru.
Oznaczyłam Lily jako Moralnie Szarą w tagach. Myślę, że i tu warto to podkreślić, zrobiła parę wątpliwych rzeczy w swoim życiu, choć w szczytnym celu. Na razie jeszcze nie jest tak źle, brudne sekrety Lily będziemy odkrywać powoli.
Chapter 10: Polityczne decyzje
Summary:
Czas akcji: rok 1989
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Po Nowym Roku Arcturusa często nie było w Pałacu Blacków. Zaczął się więcej spotykać z politykami, mieć większy wpływ na kształtowanie ruchów ciemności. Z tego co zrozumiał, obecny Minister Magii Korneliusz Knot był jedynie marionetką w rękach najbardziej wpływowych Lordów. Lucjusz Malfoy oddziaływał na niego, ale byli też inni, z jasnej strony, Harry zapamiętał z lekcji nazwisko MacMillan i Smith. Knot też nie był aż tak głupi, więc lawirował mniej lub bardziej udanie pomiędzy stronami, próbował wyciągnąć jak najwięcej dla siebie od obu. Był chciwy, łasy na władzę i pieniądze.
Jednak jego dziadek mniej rozmawiał z nim o polityce brytyjskiej, więcej rozmawiali o francuskiej. Miał znać rody, orientować się w podobieństwach i różnicach. Zakończył też naukę podstaw magii z Cassiopeą, na resztę miał poczekać do szkoły. Jedyne co mógł czytać książki co też czynił. Jego lekcje skupiały się głównie na polityce, ale też historii i zwyczajach, były też elementy pisania tekstów.
Głównie zajęto się jednak jego tężyzną fizyczną. Harry nigdy nie był zbyt silny, był szybki, a nie muskularny. To miało się zmienić, przynajmniej w pewnym stopniu. Sporo latał na swojej miotle szkoleniowej, lubił to nawet, chociaż nadal był sceptyczny wobec sportu w jakiejkolwiek formie. Co weekend wyjeżdżał do Francji. Andromeda, a nawet Lucretia protestowały przed tym, ale Arcturus uparł się.
- On musi być przygotowany. Może być bardziej Regulusem niż Syriuszem, ale to nie ma znaczenia. Musi umieć walczyć.
Spędzał więc weekendy w posiadłości Picquesów i uczył się razem z Emanulelem. To były lekcje przygotowujące do pojedynków. Prowadził je zawodowy nauczyciel, mistrz pojedynków i jeden z zięciów przyjaciela Arcturusa, Joela Picquesa, Lacrosse Grisart. To był mężczyzna w średnim wieku, łysy i barczysty, a jego twarz była wykrzywiona w grymasie. Nie był miły, właściwie to była ostatnia rzecz, jaką można było o nim powiedzieć. Był wymagający i trudny w obyciu.
Pierwsze lekcje były ciężkie. Był krytykowany od początku do końca, wytykano mu jego wady, nieustanie kazano poprawiać ćwiczenia, poprawiać czas biegu, jego technikę. Hadar zaciskał zęby i parł dalej, nawet jeśli miał ochotę ukręcić głowę swojemu nauczycielowi. Jeszcze gorsze były podstawy samoobrony, które ćwiczył z Emanuelem. Nigdy nie był dobry w biciu się, więc często kończył z siniakami i ranami. Przynajmniej dzięki magii Arcturus goił je w kilka sekund.
Emanuel wydawał się być zupełnie przyzwyczajony do stylu lekcji swojego nauczyciela. Puszcał mimo uszu komentarze, po prostu poprawiał się i robił to co musiał. Ale Black nie był głupi, gdy tylko lekcja się kończyła to Picques uciekał do swojego pokoju i wychodził z niego dopiero wtedy gdy jego matka go stamtąd wyprowadziła. Harry po prostu w myślach wyklinał tego człowieka
Były jeszcze tory przeszkód, gdzie musiał unikać lecących w jego stronę zaklęć. Tu pomagał jego wrodzony i nabyty refleks, rzadko kończył trafiony oszałamiaczem. W tygodniu miał samodzielnie ćwiczyć, rozciągać się i budować kondycje. Biegał więc obok Pałacu Blacków nie przejmując się czy to był akurat luty czy kwiecień, śnieg, deszcz czy słońce.
- Arcturus traktuje cię jakbyś był już dorosły... To naprawdę nie jest konieczne!
Andromeda narzekała, gdy przeprowadzała rutynową kontrolę jego zdrowia.
- Wolę być przygotowany, ciociu.
I taka byłą prawda. Mimo tego, że delikatnie mówiąc nie przepadał za tymi lekcjami to dał się przekonać o ich konieczności.
- To są stare metody, nawet my już nie byliśmy nimi wychowywani... Arcturus gada jakieś bzdury o budowaniu charakteru, że to ma cię przygotować na przyszłość... Wiem, że przeszedłeś wiele, ale to nie znaczy, że musisz godzić się na coś takiego.
Cały się napiął. I tak nie wiedzieli wszystkiego. Skrzętnie ukrywał obelgi, mówił tylko, że nauczyciel jest szorstki w obyciu. Nawet Arcturus żył w tym przeświadczeniu, Harry podsłuchał kiedyś jak Picquesowie go o tym zapewniali.
- Nie jestem słaby - wymamrotał - Nie rusza mnie to, Grisart zrobi parę min, niewiele z tego wynika.
Przypominał mu trochę wuja Vernona. To nie były wspomnienia do których chciał wracać, ale to nie tak, że mógł uciec od swojej przeszłości. Zawsze myśli o niej w końcu powrócą, musiał się pogodzić z nią, przyzwyczaić, przejść nad tym do porządku dziennego. Andromeda po prostu rzuciła mu zmartwione spojrzenie.
Myślał czasem o jej słowach, wtedy gdy Francuz pokazywał swój charakter.
- Słabszego w życiu nie widziałem!
- Ślepy mugol zrobiłby to lepiej!
- Babą czy chłopem jesteś!?
Musiał się z tym zmierzyć, musiał to wytrzymać. Słyszał gorsze rzeczy w swoim życiu, a Grisart był skutecznym nauczycielem. To też nie tak, że miał być stałym elementem w jego życiu, pożegnali się dokładnie w dziesiąte urodziny Harry'ego.
- Zrobiłem co mogłem - powiedział do Arcturusa - W dzisiejszych czasach chłopcy są tak zniewieściali, że nie było łatwo. Ulepiłem co się da z wadliwego materiału.
Jego dziadek zacisnął dłoń na lasce. To był pierwszy raz gdy Grisart odważył się powiedzieć coś takiego w obecności jego rodziny.
- Nie nazywaj mojego wnuka wadliwym, nie przenoś na niego swoich porażek - odparł perfekcyjnym francuskim - Porozmawiamy sobie na ten temat później.
To czego Arcturus jeszcze nie wiedział to to, że Grisart już cierpiał. Harry podczas jednego z ostatnich treningów znalazł w dworze Picquesów jadowitego węża trzymanego jako zwierzątko, więc po prostu wypuścił go w ramach przysługi i wąż odwdzięczył się gryząc nauczyciela. On nawet tego nie zauważył, ale z pewnością czuł efekty, noga mu drętwiała. Spojrzał się wprost na nią, a potem na Lacrosse'a Grisarta i przybrał najbardziej niewinny uśmiech na jaki było go stać.
- Dziękuje za przekazaną wiedzę i poświęcony czas, panie Grisart.
Arcturus patrzył na niego czujnie, gdy wrócili do Pałacu Blacków od razu zabrał go do swojego gabinetu.
- Powinieneś mi powiedzieć o tym na jakie... komentarze sobie pozwala - powiedział poważnie - Są granice, których nie może przekraczać nawet najsurowszy nauczyciel. Gdybym wiedział to znalazłbym bardziej odpowiedniego czarodzieja...
- To nie jest typ człowieka, który przejmuje się słowami, dziadku.
- To nie znaczy, że należy posuwać się do zemsty.
Hadar nie bał się mu spojrzeć w oczy, nawet jeśli miał zostać ukarany za swój występek.
- To była konsekwencja.
Arcturus kalkulował. Wyrachowany błysk był obecny w jego szarych oczach. Milczał długo. Może zastanawiał się nad karą.
- Następnym razem bądź ostrożniejszy. - jego usta wykrzywiał lekki uśmiech - Nie używaj w błahych sprawach swoich najlepszych atutów. Ja sobie odpowiednio porozmawiam z Grisartem, ale i Joelem. Nie tak traktuje się dziedzica Blacka.
. . .
Hadar nie lubił polityki, ale ta przyszła do niego sama. Czytał Proroka Codziennego, każde wydanie, tak żeby wiedzieć co dzieje się ogółem w Wielkiej Brytanii. Było tam mnóstwo bzdurnych artykułów, ale były też te bardziej wartościowe czy pouczające.
TO JUŻ PEWNE! WIZENGAMOT PRZEGŁOSOWAŁ USTAWĘ O STANOWISKACH MINISTERIALNYCH, MAGICZNE BESTIE POZBAWIONE PRZYWILEJÓW!
Głosił nagłówek. Czytał dalej. Czarodzieje i czarownice z udowodnioną krwią istot jak wile, gobliny, wampiry i wilkołaki nie mogli pracować w Ministerstwie Magii. Absolutnie na żadnym stanowisku, nawet łącznika z daną nacją. Argumentowano to bezpieczeństwem, wile miały regularnie doprowadzać do bójek między pracownikami, gobliny miały być nieprzystosowane do czarodziejskich standardów i mieć większe tendencje do korupcji, wampiry oczywiście były oskarżane o stwarzanie niebezpieczeństwa z powodu głodu krwi, a wilkołaki miały zbyt często wszczynać bójki. Dziwnym trafem krew wróżek została pominięta, zupełnie jakby wróżki wcale nie były stworzeniami.
"Nie mogę powiedzieć, że zgadzam się z założeniami tego projektu, ale rozumiem jego genezę. Magiczne istoty są inne od czarodziejów, mają inne potrzeby i charaktery. To nie oznacza, że należy je w pełni wykluczać, ale należy stworzyć im odpowiednie warunki. Wiele wilkołaków i wampirów miało powiązania z Lordem Voldemortem podczas wojny i rozumiem obawy co do infiltracji Ministerstwa Magii. Wstrzymałem się od głosu."
To był cytat z Albusa Dumbledore'a wydrukowany w treści głównego artykułu. Zmarszczył brwi. Czytał dużo o magicznych istotach, zainteresował go ten temat i wiedział, on, dziesięciolatek, że to była kupa bzdur i uprzedzeń. Grano na strachu, a nie faktach, stereotypach, a nie realnych problemach.
- Wampiry i wilkołaki zaczęły stawiać się Ministerstwu - rzekł Arcturus - Gobliny żądały renegocjacji pewnych umów, a wile chciały założyć pierwszy w Wielkiej Brytanii klan. Ministerstwo nie chce oddawać kontroli nad istotami.
Harry odłożył gazetę.
- Blackowie, jak Malfoy'owie, mają pewne stare umowy z klanami wamirów i watahami wilkołaków. W rodzaju wymiany. Dlatego usiłowaliśmy z Lucjuszem zatrzymać to prawo. Jak widać, nieskutecznie.
- Ta wypowiedź Dumbledore'a jest dziwna.
I szkodliwa. Gdyby on sprzeciwił się, Harry sądził, że ustawa by w ogóle nie przeszła.
- Dumbledore personalnie nic nie ma do stworzeń, tak przynajmniej można czytać z jego słów i czynów. On się boi mroku, czarnej magii i mrocznych istot, które akceptują swoją naturę. Ma też niezdrową obsesję na punkcie Czarnego Pana, wszędzie widzi jego wpływy i ślady. Czasem zachowuje się zupełnie tak, jakby ten człowiek nie zniknął tamtej Nocy Duchów.
Hadar zmarszczył brwi. Jego odczucia co do osoby Dumbledore'a były w najlepszym wypadku mieszane.
- Czy to możliwe? - zapytał - Znaczy, że nie zginął, tylko nie wiem... zniknął? Jest ranny? Może gdzieś jeszcze istnieje?
Arcturus milczał długo, wpatrywał się w niego przenikliwie.
- Jak ci wielokrotnie mówiłem, nikt nie wie co stało się tam tamtej nocy. Jego ciała nie znaleziono, ani jego różdżki. Bellatrix przed uwięzieniem twierdziła, że nadal czuje jego magię, jej maż Rudolf nie zaprzeczył, mimo, że był znacznie mniej szalony. Z drugiej strony dlaczego miałby ukrywać się sam, czyż nie skontaktował się by ze swoimi zwolennikami na wolności?
Chyba, że się skontaktował, tylko Arcturus o tym nie wiedział.
- Musisz zrozumieć, że Czarny Pan był czarodziejem głęboko zanurzonym w magię, nawet tą najbardziej obrazoburczą. Nie bez powodu jego imię nie jest wymawiane. Był człowiekiem, który z łatwością mógł oczarować i przerazić na śmierć nie wyjmując różdżki. Lucretia przysięga, ze na własne oczy widziała jak przeżył zamach na swoje życie, jeszcze w szkole. Trucizna, która powinna go zabić tego nie zrobiła, nikt nie potrafił wytłumaczyć tego fenomenu.
Rozumiał to. Przeczytał wszystkie fragmenty o nim z pokoju Regulusa i był charyzmatyczny. Umiał przemawiać do ludzi, ale jednocześnie był przerażający. I to nie chodziło o samą przemoc, a raczej o to w jaki sposób ją stosował. Przemyślany, kliniczny, jakby to była konieczność. Rodziny mogły otrzymać staranny list, który przedstawiał wyrok śmierci na ich krewnego, często stronice argumentacji. Czasem nawet nikogo nie krzywdził, po prostu ruchem różdżki unieruchamiał przeciwników i mówił o tym jak nie chciał przelewać magicznej krwi. Regulus był nim obsesyjnie zainteresowany, Hadar odczuwał niechętny szacunek, nic ponad to.
Nie wiedział do końca dlaczego przyszedł do ich domu. Lily i James walczyli z nim, oczywiście ale z tego co wiedział ani Voldemort, ani śmierciożercy nie zabijali dzieci. Jednak podniósł na niego różdżkę i zważając na kroki jego matki by go ochronić to było to zaplanowane. Miał więc pełne prawo odczuwać do niego niechęć, niektórzy pewnie powiedzieliby, że nienawiść, ale Harry nie potrafił jej wykrzesać z siebie do tego człowieka, nie miał pojęcia dlaczego.
- Fakt jest taki, że obecnie Czarny Pan nie jest zagrożeniem, czy żywy, czy martwy. Lepiej skupić się na realnych zagrożeniach.
Na rozmowę o tych zagrożeniach przyszedł czas pod koniec roku. Gabinet, Artcturus i Cassiopea na przeciwko niego i poważne twarze.
- Zbliżasz się powoli do wieku, w którym magiczne dzieci idą do szkoły magii i czarodziejstwa - oznajmiła Cassiopea.
Istotnie, zostało mu trochę ponad półtora roku do jego dwunastych urodzin, gdy Hogwart przyjmował swoich uczniów.
- Myśleliśmy nad tym. - ciągnął Arcturus - Zrobiłem rekonesans, zaangażowałem paru starych znajomych. Rozmawiałem też z Andromedą, przedstawiała mi swoje argumenty. Wszyscy zgodziliśmy się, Hogwart jest zbyt niebezpieczny.
Hogwart, miejsce gdzie uczęszczali jego rodzice, o których czytał tak dużo, o którym pisała Nimfadora w paru listach. Założył, że też tam pójdzie.
- Jest tam Dumbledore, któremu z pewnością nie spodoba się to, że odebrałem mu opiekę nad tobą. Że zostałeś wychowany w mrocznej rodzinie. Będzie próbował zmienić cię, umieścić albo u Dursley'ów - jego usta wykrzywiły się w grymasie - albo u jakiejś jasnej rodziny. To nie jest jedyne zagrożenie, są też dzieci wszystkich opcji politycznych, a ich rodziny mogą je wykorzystać w walce o Chłopca - Który - Przeżył. Dlatego mamy pewną... propozycję.
Harry zmarszczył brwi. To nie miało być zarządzenie, rozkaz, a propozycja.
- Szukaliśmy dla ciebie innej szkoły. - tym razem odezwała się Cassiopea - Najlepszym wyborem byłby Durmstrang, ale jest z nim obecnie problem. Dyrektor jest śmierciożercą, ale i zdrajcą. Podał nazwiska innych śmierciożerców w zamian za wolność. Nie możemy mu ufać. Blackowie z urodzenia mają honorowe obywatelstwo francuskie, co z tego wynika prawo do uczęszczania do Beauxbatons. To tam chcielibyśmy, byś chodził. Nauka tam zaczyna się w wieku jedenastu lat, chociaż oczywiście przez pierwszy rok uczniowie nie posiadają różdżki. Twój poziom francuskiego jest wystarczający, lubisz rzeczy związane ze sztuką, a Beauxbatons kładzie swój nacisk na to, w ten sam sposób co Durmstrang na tężyznę fizyczną i walkę, a Hogwart na różnorodność studenckich klubów i Quiddicha.
Coś czytał o tej szkole, ale mniej niż o Hogwarcie czy Durmstrangu. Wiedział, że przyjmują uczniów z Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Belgii, Luksemburgu i Holandii, a językiem wykładowym był francuski.
- Czy mam wybór? - zapytał ostrożnie.
- Tak, masz - odparła Cassiopea - Chociaż musisz zrozumieć jego konsekwencje. Hogwart nie jest dla ciebie bezpieczny, ale jeśli będziesz bardzo chciał, to nie zabronimy ci.
- Muszę się zastanowić - powiedział Harry.
I jego ciotka i dziadek skinęli mu głową. Przeczytał więcej o szkole, była w niektórych kwestiach dość podobna do Hogwartu, istniał system domów, było tez parę różnic, była to większa od Hogwartu szkoła i miała ten dodatkowy pierwszy rok. Beauxbatons słynęła z artystów, postawienia na indywidualność, tolerancji wobec magicznych stworzeń, głownie wili, oraz z przywiązania do alchemii. Napisał też do Andromedy o poradę. Odpowiedziała mu szybko.
Hogwart jest magiczny. Wieki magii w tych murach, historia, oraz ilość klubów jest niepowtarzalna. Jednak Beauxbatons też ma coś w sobie, byłam tam raz, chciałam tam wysłać Nimfadorę. Jej francuski okazał się jednak zbyt słaby. Wszyscy chcielibyśmy byś był bezpieczny, a mam poważne zastrzeżenia co do bezpieczeństwa Hogwartu, dość wyczytałam z między wierszy listów mojej córki. We Francji możesz być sobą, tylko Hadarem, z mniejszym ciężarem nazwiska niż w Wielkiej Brytanii. Tę decyzję musisz jednak podjąć sam.
I Harry ją podjął, chociaż z trudem. Na sam dźwięk wyrażenia dyrektor Albus Dumbledore przechodził go dreszcz. Jego dawny magiczny opiekun, człowiek, który go zaniedbał. We Francji nie było wojny, nie była ona aż tak żywa w umysłach ludzi, nie wypływała tak, na każdy aspekt ich życia. Dlatego Hadar zgasił buntowniczość i podjął racjonalną decyzję. Miał zostać uczniem Beauxbatons.
Notes:
I oto cały rok 1989 w jednym rozdziale. Harry ma trochę niemiłych chwil, ale takie rzeczy się zdarzają. Tez trochę jego opinii o Voldemorcie. No i Beauxbatons. Durmstrang już opisałam, pora na tę szkołę. Naprawdę nie mogę doczekać, by przedstawić wam co tam o niej wymyśliłam. Starałam się, by było raczej zgodne z kanonem, ale wiadomo, że musiałam wiele rzeczy wymyśleć.
Chapter 11: Przenosiny
Summary:
Czas akcji: styczeń/sierpień 1990 roku
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Place Cachee w Paryżu był dokładnie taki sam jak Harry go zapamiętał. Bardziej elegancki od ulicy Pokątnej, kamieniczki były wyższe i w bardziej śródziemnomorskim stylu, było tam więcej sklepów z ubraniami no i oczywiście wszyscy mówili po francusku. Tym razem nie był tam po same ubrania, miał zrobić zakupy szkolne. Lipcowe słońce przygrzewało, a on z listem akceptacyjnym w ręce kręcił się z Cassiopeą po sklepach, by zdobyć wszystkie potrzebne przedmioty.
Jako pierwszy miał być mundurek. Jedna z najlepszych krawcowych we Francji zbierała z niego wymiary, by uszyć każdy wymagany rodzaj mundurka. Był ten codzienny, jedwabna szata w kolorze błękitu, zapinana na jeden guzik na piersi, a pod nią biała koszula z wyhaftowanymi na biało ptakami. Chłopcy pod spodem mieli proste spodnie, z tego samego materiału do szata, a dziewczynki ołówkową spódnice za kolano. Obie płcie miały pod szyją zawiązaną elegancką chustę. Dla uczniów pierwszego roku była ona biała, z haftem herbu Beauxbatons, później była ona złota lub srebrna, to zależało od domu. Do tego obowiązkowo był beżowy plecak, można było wybrać wzór na jego przedniej kieszonce, Hadar bezpiecznie wybrał nocne niebo z gwiazdozbiorem Centaura, gdzie była gwiazda Hadar. Kolejnym strojem był ten elegancki, na wyjątkowe okazje jak święta. Tutaj już nie było białych koszul, dziewczyny miały błękitne sukienki z pelerynami, a chłopcy tak samo błękitne garnitury z marynarkami, które wydłużały się z tyłu w istocie tworząc coś na wzór peleryny. Ostatnim rodzajem były szaty robocze, brązowe o prostym kroju razem z rękawicami.
Kolejnym przystankiem była księgarnia. Była naprawdę ogromna, tłumy dzieci z rodzicami kręciło się po przestrzeniach, krzycząc i głośno się śmiejąc. Żałował, że nie mogli wcześniej zrobić zakupów. Musiał mieć podręczniki po francusku, taki był wymóg. Patrzył na listę po kolei i wyszukiwał odpowiednich pozycji.
"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" - Newton Scamander
Miał oczywiście egzemplarz po angielsku, ale nie był on przydatny we francuskiej szkole.
- Weź ten - poleciła mu Cassiopea - Ma dokładniejsze ilustracje.
Był też droższy, a Harry ostrożnie wydawał pieniądze, nawet z świadomością, że ma ich mnóstwo. Nie dość, że odziedziczył całą fortunę Potterów, to jeszcze korzystał z pieniędzy Blacków. Właściwie tych od Potterów nawet nie ruszał, Arcturus powiedział mu, że gdy skończy szkołę to mu się przydadzą.
"Tysiąc magicznych ziół i grzybów" - Phylilda Spore
To była kolejna tłumaczona z angielskiego książka, dołożył ją do koszyka. Spojrzał na kolejną pozycję.
"Poradnik młodego tancerza" - Clarette Villart
Musiał przejść na zupełnie inną część sklepu, do sekcji artystycznej podręczników.
"Magiczna sztuka - Podstawy" - Fleury Moitessier
"Magia dla uszu - Tom I" - Avice Leroux & Proust Naud
Wziął wszystkie trzy. Wiedział, ze to głównie tymi tematami miał zajmować się na pierwszym roku. Niektóre dzieci chodziły do Beauxbatons o wiele wcześniej właśnie dla edukacji artystycznej. To były te wyjątkowo utalentowane, śpiewające, grające, czy tańczące na konkursach, niekiedy malujące własne obrazy.
"Ⅰ. Historia magii" - Candide Balzac
To była naprawdę gruba książka i tak ciężka, że trudno było ją podnieść, a to był tylko tom pierwszy, do trzeciego roku włącznie.
"Policz to w mig!" - Izod Fovargue (podręcznik i zeszyt ćwiczeń)
Harry wziął jeden z przygotowanych zestawów zawiązanych błękitną wstążką. Miał podobne w szkole w Australii.
"Mapy nieba" - Perpetua Fancourt
Harry był Blackiem, a to oznaczało, że musiał mieć astronomie w małym palcu. Po wszystkich lekcjach z Cassiopeą mógł z zawiązanymi oczami wskazać ciała niebieskie na niebie. Położył jednak kolejną grubą księgę na swój stos.
"Teoria magii"- Adalbert Waffling
"Magia w nas" - V.R.
W oczy rzucały się inicjały zamiast nazwiska przy ostatniej książce. Cassiopea z krytyczną miną wzięła ją z półki.
- Nie znałam tego autora - mruknęła podejrzliwie - Przeczytam go jak wrócimy do domu.
Kolejnym przystankiem był sklep z akcesoriami niezbędnymi do nauki, na pierwszym roku potrzebny był mu teleskop i fiolki. Cassiopea wybrała dla niego te o najlepszej jakości. Teleskop znajdował się na jednym z balkonów Pałacu Blacków, był jednak zbyt wielki by przenieść go do szkoły.
Ostatnim miejscem, które odwiedzili w Paryżu był magiczny sklep zoologiczny. Harry miał zdobyć własną sowę. W Beauxbatons można było mieć jeszcze własnego kota, ale zbyt kojażyły mu się z panią Figg z Privet Drive 4, niepokojącą staruszką, która czasem się nim zajmowała. Niedowidziała, non stop zapominała o rzeczach i nigdy nie zauważyła, że w domu Dursley'ów dzieje się coś niepokojącego. Przeszedł go dreszcz. W sklepie było mnóstwo sów. Szczerze mówiąc Hadar wolałby jakiegoś innego ptaka, ale zasady wszystkich szkół były jasne, tylko sowy. Podobno inne ptaki były trudniejsze do wyszkolenia w celu przenoszenia poczty i nie ufali dzieciom w ich oswojeniu.
W samych sowach również był wybór. Ciemnobrązowe i jasnobrązowe, puchacze i płomykówki. Było dosyć głośno i pachniało niezbyt przyjemnie. Sowy to zwierzęta nocne, przypomniał sobie, pewnie nie były zadowolone z rozbudzenia w dzień.
- Patrz im w oczy - poinstruowała go Cassiopea - Te sowy to magiczne stworzenia. Twoja magia będzie reagować, poczujesz, że to ta odpowiednia. To ważne, odpowiednio dobrana sowa będzie ci służyła wiernie. Nie martw się jak nie znajdziesz, możemy zajść jutro na Pokątną.
Hadar więc chodził po sklepie i uważnie przypatrywał się każdej sowie. Nie czuł zupełnie nic patrząc w kolejne wielkie oczy ptaków, nawet jeśli wizualnie mu się podobały. Minął już z trzy alejki gdy zobaczył ją. Całkowicie białą z kilkoma ciemnymi plamkami, o bursztynowych oczach. To było subtelne, strzępek magii, który sugerował mu z precyzją, że powinien ją wziąć. Nawet jeśli jego gusta skłaniały się ku ciemniejszym sowom.
Edvige, Bubo scandiacus
Tak głosił jej podpis. To była sowa śnieżna. Edvige to była francuską wersją imienia Hedwiga.
- To ona, ciociu. - rzekł pewnie.
Cassiopea lekko uniosła brwi.
- Wytworna i rzadka, sądzę, że tacy Malfoyowie daliby się pokroić za taką sowę, pasowałaby to tych ich absurdalnych pawi albinosów - mruknęła - Weźmiemy ją.
Cóż z tego co słyszał o tej rodzinie to Edvige idealnie by się nadawała na ich sowę. Miał już wszystko z listy, był gotowy do szkoły.
. . .
Przeprowadzał się. Musiał starannie zapakować wszystkie rzeczy jakie miał, by zamieszkać z ciotką Cassiopeą w Paryżu. Przez pierwszy rok nie było internatu, dzieci były dowożone do szkoły powozami więc musiał na stałe mieszkać na terenie jednego z krajów, z którego Beauxbatons przyjmowało uczniów. W Wielkiej Brytanii miał być na weekendy i święta. Arcturus nie mógł się przeprowadzić, nie gdy włączył się z powrotem w politykę. Harry miał też podejrzenie, że ich półroczna podróż nadszarpnęła jego zdrowie bardziej niż chciałby się przyznać. Czarodzieje mogli żyć dłużej od mugoli, ale starzenie też ich w końcu dopadało. Niektórych szybciej jak jego drugiego pradziadka Polluxa, który nie wychodził z domu, a szaleństwo Blacków wcale nie pomogło w utrzymaniu zdrowia, ale dla dziewięćdziesiąt letniego Arcturusa czas zaczął był coraz mniej łaskawy.
Starał się wykorzystać swoje ostatnie dni w Pałacu Blacków jak najlepiej. Wyłuskiwał z biblioteki najciekawsze książki, takie, których nie zdążył jeszcze przeczytać, a chciał i pakował je do swoich kufrów. Udało mu się wyprosić u Arcturusa pozwolenie na spotkanie z Andromedą i Nimfadorą.
Najpierw zjadł obiad w domu Tonksów. Nie mieli skrzatów domowych, to Andromeda wszystko gotowała.
- Tylko czarodziejska szlachta ma skrzaty, Hadar - powiedziała mu z uśmiechem - Są drogie, w dodatku trudno je przywiązać to zwykłego domu, potrzebne są pokolenia magii, albo naprawdę potężni czarodzieje.
Andromeda bardzo sprawnie poruszała się po kuchni, wcale nie jak osoba wychowana w otoczeniu skrzatów domowych. Jej mąż, Edward, albo jak kazał się do siebie zwracać Ted, był ciekawym czarodziejem. Rzucał non stop żartami, uśmiechał się szeroko i z pasją zajmował się zielarstwem. Był też pierwszym mugolakiem jakiego Harry poznał osobiście, nie mógł się więc powstrzymać przed zadaniem paru pytań.
- To był szok, pamiętam to jak dziś - rzekł z uśmiechem - Moi rodzice na początku myśleli, że jestem chory, potem, że opętany, dopiero gdy profesor McGonagall wytłumaczyła im, że jestem czarodziejem to się trochę uspokoili. Mugole reagują na magię z nerwowością, to normalne.
Wziął łyk wody ze szklanki, chrząknął lekko.
- Moi rodzice to dość typowy przypadek rodziców mugolaka. Są raczej zdezorientowani, nie rozumieją wielu rzeczy, ale mnie kochają. Oddaliliśmy się od siebie, to naturalne. Moi dalsi krewni myślą, że wyjechałem do Ameryki, uznałem, że nie ma co igrać ze Statutem Tajemnicy.
- To bardzo nieuregulowana kwestia - wtrąciła Andromeda - Zamiast uchwalić stosowne prawodawstwo wolą wysyłać co kwadrans ekipy amnezjatorów.
- Bycie mugolakiem jest ciężkie, Hadar, nie będę tego ukrywał przed tobą. Ślizgoni byli do mnie w większości źle nastawieni do mnie. Chociaż bardziej rozczarowali mnie ci... tolerancyjni. Przepraszam cię, kochanie - zwrócił się do swojej żony - Spotykałem się na piątym roku z pewną Gryfonką. Miała na nazwisko MacMillan. Nie była nawet z głównej linii, to nawet nie było poważne, a i tak jej rodzice wysłali jej przestrogę, że może się ze mną spotykać tylko jeśli nie będziemy robić większych planów. Bo nie byłem nikim ważnym, a MacMillanowie zawierają tylko korzystne politycznie małżeństwa, ubierając to w szaty miłości. Byłem dosyć porywczym młodzieńcem, wysłałem wyjca do jej rodziców wyzywając ich od hipokrytów. Oczywiście z nią zerwałem gdy poparła swoich rodziców.
Andromeda pokręciła głową, jakby z naganą, ale w jej oczach było widać czułość do męża i dumę. Tego wieczoru mieli jeszcze jedną atrakcje, koncert, mugolski koncert. Spóźniony prezent dla Nimfadory na urodziny. Złożyli się na niego on i Tonksowie wiec mimo, że miał dopiero co skończone jedenaście lat to zabrali go ze sobą na koncert Depeche Mode.
Odbywał się na jednym z mugolskich stadionów, było tam mnóstwo ludzi. Harry widział już takie koncerty w wiadomościach w telewizji. Jego różowowłosa kuzynka była wniebowzięta, nawet jeśli byli tu jej rodzice, nastolatkowie chyba średnio znosili ich towarzystwo. Muzyka była całkiem przyjemna.
Był też na kilku wycieczkach w lesie z Arcturusem. Jego dziadek w otoczeniu drzew robił się łagodniejszy, bardziej otwarty, ciężary odchodziły mu z barków. Nawet lekko się uśmiechał.
- To ciężkie wysyłać cię tam, Hadarze - rzekł w końcu.
Las był spokojny cichy, czasem tylko ptaki podśpiewywały, a laska starszego Blacka uderzyła w kamień. Jego głos przerwał tę cisze.
- Trzy lata, tyle spędziłeś pod moją opieką. Stworzyłem mury prawne, tak by nikt nieodpowiedni się nie dowiedział, by chronić ciebie i twoje dzieciństwo. Gdy pójdziesz do Beauxbatons... sprawy stanął się o wiele bardziej skomplikowane.
Taka szczerość, to było rzadkie dla Arcturusa Blacka.
- We Francji wojna nie jest głównym tematem, jej ślady nie są widoczne wszędzie. Nie będziesz wytykany na każdym kroku, ale mogą zdarzyć się sytuacje gdy zostanie wspomniane twoje pochodzenie. Będziesz dla nich synem śmierciożercy i mordercy, z cichego małżeństwa, w końcu bękarty nie mogą dziedziczyć tytułów.
Przerwał na chwile, patrząc się na niego uważnie.
- Gdy będą mówić o twoim ojcu mów to co powiedziałeś w Ameryce. To było sprytne, Hadarze. Nieosądzony nie może być winny... Zasiejesz w ten sposób ziarno niepewności. Gdy będą pytać o matkę nie kłam. Powiedz, że zmarła jak byłeś młody, że jej nie pamiętasz. Nazwisko nie powinno być dla nich ważne, założą, że byłą czystej krwi, bo Hadar Black taką krew ma.
Tajemnica, jego życie miało być owiane tajemnicą. Miał zostać królem niedomówień ukrywając część swojego dziedzictwa. Z drugiej strony Harry Potter był chyba jeszcze większym niedomówieniem. To było konieczne, starał się to zrozumieć.
- Ucz się pilnie, korzystaj z bycia dzieckiem, ale bądź czujny. Znasz nazwiska, tych, którzy dzierżą władzę, których należy obserwować.
Był dobrym obserwatorem. Życie nauczyło go ostrożności, selekcjonowania ludzi. Nikt nie musiał mu o tym przypominać.
- Uważaj na czarną magię. Nie wykazuj zainteresowania nią, przynajmniej większego niż reszta uczniów. Francja może być bardziej tolerancyjna, ale niebezpiecznym jest zbliżać do granicy tej tolerancji.
Wiedział o tym. Ciągnęło go do tej magii, nie mógł zaprzeczyć. Przeczytał sporo książek o niej, znał teorie wielu klątw. Na taką wolność mógł sobie pozwolić tylko w zaciszach posiadłości Blacków.
- Jeżeli chodzi o... mugolaków to mam wrażenie, że nawet gdybym ci zabronił zadawania się z nimi to zrobiłbyś dokładnie odwrotnie, w tym względzie jesteś doprawdy podobny do swojego ojca. Pamiętaj tylko, że twoje nazwisko będzie im przedstawiane jako synonim tych, którzy ich nienawidzą.
- Tak zrobię, dziadku.
- I nie napuszczaj jadowitych węży na nauczycieli, na litość Salazara. Nie sądzę, by pomyśleli o wężomowie, ale raczej pomyślą o tym, że jesteś w stanie rzucać zaklęcia kontroli umysłu na zwierzęta co jest tylko trochę lepsze. Na uczniów też.
Hadar słyszał cień humoru w jego głosie.
- Dobrze dziadku, nie napuszczę jadowitych węży ani na nauczycieli, ani na uczniów.
Istniały przecież też węże dusiciele. Mógł też spróbować z magią bez różdżki, ćwiczył ją dzielnie i skończyło się to tylko kilkoma wypadkami. Raz rozpętał pożar na strychu, ale Stworek go szybko zgasił i obiecał dotrzymać tajemnicy.
- Niemal słyszę twoje myśli, Hadarze.
On się tylko uśmiechnął.
Zadomowienie się w Paryżu było dosyć trudne. Może nie sama przeprowadzka i zmiana otoczenia, ale to co się z nią wiązało. Nowa szkoła, nowe wyzwania i wreszcie nowe dzieci, z którymi miał rozmawiać. Podczas jego podróży wszystko miało być tymczasowe, ale tutaj nie. Osiem lat nauki czekało na niego. Próbował odgonić mugolską podstawówkę. Musiał wszystko zrobić inaczej. Nie mógł powtórzyć schematu stania się popychadłem. Nie mógł okazać słabości, żadnej. Musiał zbudować odpowiednie tarcze, tak, by nikt go nie zaczepiał nawet jeśli miał na nazwisko Black i jego ojciec był seryjnym mordercą. On by to przetrwał, Hadar Black był bardziej wytrzymały niż ktokolwiek by się tego spodziewał.
Notes:
No i następny rozdział to już szkoła, tam trochę więcej o moim wyobrażeniu Beauxbatons, chociaż informacje o niej będą pojawiać się stopniowo, wraz z dorastaniem Harry'ego. To też nie będzie długi rok, planuje pięć rozdziałów, bo nadal Harry nie uczy się tu magii, ale może odkryje swoje inne talenty, w końcu to szkoła artystyczna. Możecie zgadywać co będzie domeną Harry'ego.
I tak, nie mogłam się powstrzymać przed nawiązaniem do Depeche Mode
Chapter 12: Piękna szkoła
Notes:
(See the end of the chapter for notes.)
Chapter Text
Pierwszoroczniacy nie brali udziału w ogólnym rozpoczęciu roku. Nie byli jeszcze pełnoprawnymi uczniami Beauxbatons, ten rok miał być przygotowawczy. Więc czwartego września, bo w tamtym roku rozpoczęcie wypadało trzeciego nie zakładał żadnych galowych szat, a jedynie zwykły mundurek. Ze starannością zapiął białą koszule, założył błękitne spodnie i szatę starannie zapinając guzik, zawiązał też białą chustę tuż przy szyi. Hadar wyglądał dziwnie w jasnym mundurku. Jego uroda kontrastowała, czarne, lekko kręcone włosy sięgające za uszy, żywozielone oczy, ale co najważniejsze rysy twarzy. Zaostrzały się z wiekiem, wyglądał coraz bardziej jak Syriusz, z tym mocno osadzonym spojrzeniem, lekko podkrążonymi oczami i wysokimi kośćmi policzkowymi. Miał też trochę innych cech, może od swojej matki, większe niż ojciec usta, trochę mocniej zarysowany nos. Miał raczej mroczną urodę, ciotka Lucretia wiele razy powtarzała mu, że wygląda jak niemal podręcznikowy dziedzic mroku.
Udał się razem z Cassiopeą na przedmieścia Paryża za pomocą proszku fiuu i kominka. Zdecydowanie nielubił tego sposobu podróżowania, był dość brudny, kontrintuicyjny i przyprawiał go większe mdłości niż aportacja z boku, jednak w takich miejscach trudno było się aportować, zbyt wielkie ryzyko, że aportujesz się dosłownie w komś. To był jeden z punktów odbioru dzieci, szczelnie obtoczony zaklęciami ochronnymi. Wielkie pole, na którym czekało mnóstwo rodziców z pierwszorocznymi. Powóz już stał, wyglądał jak karoca z mugolskich bajek o ksieżniczkach, zdobiony złotem i srebrem. Ciągnęły go abraksany, majestatyczne konie o złotobrązowej sierści i czerwonych oczach. Były wielkości słonia i miały dorodne skrzydła przechodzące od białego do błękitnego na ich końcach.
- Wchodźcie do powozu, za chwile wylatujemy! - krzyczał po francusku mężczyzna w mundurze, woźnica.
Cassiopea przytuliła go sztywno na pożegnanie.
- Będę tu jak wrócisz.
Wsiadł do jednego z powozów. Wnętrze było tak samo wystawne jak wyglądał z zewnątrz, ciemne drewno, złote i srebrne elementy. W środku wydawał się ogromny, tak jak mugolski samolot. To musiało być jakieś zaklęcie rozszerzające. Usiadł w jednym z przedziałów, wyjął z plecaka książkę, którą zabrał ze sobą oprócz podręczników. Było wiele dzieci, niektóre szeptały między sobą, inne tak jak on były zupełnie cicho.
Podróż nie trwała długo, może pół godziny. Powozy były szybkie, inaczej ten cały system przecież by się nie opłacał. Szkoła nie była tak daleko, znajdowała się gdzieś w Pirenejach na południu Francji. W końcu wylądowali.
- Wysiadajcie i się nie rozchodźcie.
Wyszedł spokojnym krokiem. Wylądowali na sporej polanie, obok nich było kilka innych powozów. Wokół las rozprzestrzeniał się po horyzont, wchodząc na okoliczne góry, których szczyty były zasłonięte przez mgłę. Akademia Magii Beauxbatons była całkowicie białym zamkiem wybudowanym u zbocza góry. Był zaokrąglony, miał też przynajmniej osiem wież. Robił ogromne wrażenie, nie tylko swoim monumentalnym wyglądem, ale i echem magii, która unosiła się w powietrzu. Beauxbatons było opisywane jako najpiękniejsza ze szkół i Hadar nie widział żadnej innej, ale patrząc na budynek myślał, że coś w tym mogło być.
- Chodźcie za mną, pokaże wam drogę do waszej części zamku.
Pierwszoroczni mieli własną część zamku, czytał o tym. Nazywano ją wieżą białą, od tego, że byli jeszcze jak biała kartka papieru, tam mieli się rozwinąć. Droga do niej była dość prosta, wśród drzew umieszczono drogowskazy jak dostać się do odpowiedniego wejścia. Wspięli się po schodach, zostali zaprowadzeni do sporej sali, która wyglądała na jadalną. Były tam długie stoły i to tam kazano im usiąść. Było ich naprawdę dużo, być może i setka. Gdy wszyscy się już zebrali woźnica wyszedł na środek.
- Uwaga cisza! - krzyknął magicznie wzmocnionym głosem - Teraz przywita was pani dyrektor. Gdy tylko wejdzie to wstańcie, to oznaka szacunku. Od teraz obowiązuje absolutna cisza.
Uczniowie słuchali, w końcu nieposłuszeństwo już pierwszego dnia mogłoby skutkować skandalem i wyrzuceniem. Dyrektorka okazała się naprawdę postawną kobieta o czarnych włosach i oczach i oliwkowej cerze. Nigdy nie widział tak wysokiego człowieka. To było więcej niż dwa metry, ewidentnie. Zgodnie z poleceniami woźnicy wstali.
- Witajcie, moi drodzy pierwszoroczni! - przemówiła donośnie - Usiądźcie.
Tak też zrobili, odczekała chwilę aż na sali znów będzie idealna cisza.
- Mam wielką przyjemność powitać was jako dyrektorka Akademii Magii Beauxbatons. Nazywam się Olimpia Maxime. Nie będę, długo mówić, wiem, że na pewno jesteście podekscytowani nadchodzącymi lekcjami, chce wam tylko powiedzieć, że w Beauxbatons możecie rozkwitnąć. Wasze talenty mogą zostać odkryte i pielęgnowane i nie zmarnujcie tej okazji. Ten rok, pierwszy rok jest swego rodzaju próbą. Odkryjemy czy kryje się w was artystyczna dusza i gdy ukończycie swój pierwszy rok to z radością powitamy was jako pełnoprawnych studentów Akademii. Teraz rozdamy wam plany. Nie macie swojej stałej grupy zajęciowej, każdy przedmiot macie z trochę innymi dziećmi, tak byście mogli się lepiej poznać. Teraz po kolei podejdźcie po swoje plany do pana Joela Jereza, głównego woźnicy i opiekuna pierwszorocznych.
Tak też zrobili, ustawili się w kolejkę i wzięli swoje plany. Harry pierwszego dnia miał pierwszą Historię Magii, potem Literaturę, a na samym końcu Sztukę. To oznaczało, że nie musiał jeść obiadu w Beauxbatons, mógł spokojnie na niego wrócić do domu w Paryżu.
Dzieci zaczęły się rozchodzić, zgodnie ze swoimi planami lekcji. Wszedł razem z grupą innych dzieci do jednej z sal w wieży białej, usiedli w długich ławkach, każde miejsce miało swój numer. Hadar wybrał miejsce z tyłu klasy, przy oknie. Sala wyglądała podobnie do tych z mugolskiej szkoły, oprócz tego, że wszystkie ławki, biurko, katedra czy regały na książki były misternie rzeźbione, zdecydowanie były z tej wyższej półki. Inne dzieci cicho ze sobą rozmawiały, ale nie on. On był cichy, obserwował otoczenie w ciszy. Na korytarzu wybrzmiał dźwięk dzwonków, a do sali weszła kobieta w długich szatach. Chodziła o lasce, a spod jej chusty na głowie wystawały półsiwe włosy. Miała ciemne spojrzenie i unosił się wokół niej zapach tytoniu.
- Profesor Charmine Cartier - przedstawiła się, jej głos był lekko zachrypinięty - Będę uczyć was historii magii, aż do piątego roku.
Usiadła przy swoim biurku i omiotła klasę wzrokiem.
- Oczekuje od was robienia notatek na moich zajęciach. Testy będą przeprowadzane po każdym z omówionych działów. Będą miały dwie części, esej na podany temat napisany w domu oraz krótki test z faktów.
Wszyscy wyjęli swoje pergaminy, pióra i kałamarze.
- Dzisiaj opowiem wam o początkach Beauxbatons, przez następne lekcje dotrzemy do współczesnej szkoły, a potem nastąpi pierwszy test. Następnie przejdziemy do prehistorii i starożytności. Tym zajmiemy się w waszym pierwszym roku szkoły. Wasza ocena końcowa jest średnią ze wszystkich testów.
Kobieta chrząknęła.
- Założycielami Beauxbatons było małżeństwo dwóch mugolaków w XIII wieku. Pochodzili z mugolskich ryceryskich rodów i za mugolskie pieniądze kupili zamek w Pirenejach i go rozbudowali. Byli to Celestine i Casmir Conteville. Byli artystami, Casmir lubił grać na organach, a Celestine malować obrazy. W tym czasie czarodzieje nie rozwijali swojej sztuki i małżeństwo Conteville'ów postanowiło to zmienić. Założyli Beauxbatons, Beauxbate to pseudonim artystyczny Celestine.
Beauxbatons znaczyło coś w stylu piękne różdżki, to miało chyba sens, chociaż zastanawiał się jak z tym czuły się brzydkie osoby, pewnie miał się tego dowiedzieć później. Dalej Cartier opowiadała o kolejnych etapach budowy zamku. Jej głos był dość monotonny, Lucretia o wiele lepiej opowiadała o historii, ale dało się tego słuchać.
- Do rozbudowy szkoły i jej obecnego wyglądu przyczynili się Nicolas i Perenella Flamelowie, którzy poznali się w Beauxbatons i to ta szkoła przyczyniła się do sukcesu Flamela jako alchemika. Wydaje od XIV wieku mnóstwo pieniędzy na szkołę. Z tego powodu również w Beauxbatons tak ważna jest alchemia.
Według Harry'ego to było dosyć dziwne jak długo to małżeństwo żyło i był naprawdę zdzwiony, że to naprawdę było tak powszechnie akceptowane, przyjmowane po prostu jako dowód geniuszu i tyle. Naprawdę, kto by chciał tyle żyć, patrzeć jak wszyscy wokół ciebie umierają i widzieć jak przestajesz pasować do świata. Cóż, to chyba była dosyć filozoficzna kwestia.
- Do XVII wieku Beauxbatons rządzili potomkowie Conteville'ów, to wtedy ich ostatni krewni zmarli bezpotomnie, a jedyny daleki potomek okazał się charłakiem. Od tego czasu dyrektorowie są wybierani. Nauczyciele przedstawiają swoich kandydatów, a portrety Celestine i Casmira Conteville'ów wybierają spośród nich. To jest tradycja.
Czytał o tym trochę w Historii Beauxbatons, ale sądził, że to wszystko będzie teraz o wiele bardziej rozwijane.
- Wszystkie obrazy na ścianach zamku zostały namalowane przez samą Celestine, albo jej potomków. Należy im okazywać szacunek.
Profesor Cartier nie była aż tak zła, chociaż jej głos był dość monotonny. Podczas przerwy Hadar po prostu znalazł odpowiednią sale i znów usiadł w jednej z ostatnich ławek. Ta sala wyglądała trochę inaczej od poprzedniej, było mniej map, a więcej książek na półkach. Było sporo dzieci, które zachowywały się podobnie do niego, milczały, nie bawiły się z grupą.
Teraz mieli mieć Literaturę. Ich profesor był niskim mężczyzną w średnim wieku, jego brązowe włosy były krótkie, a twarz nie wyróżniała się zupełnie niczym, to była naprawdę najbardziej typowa twarz jaką kiedykolwiek widział. Uśmiechał się wesoło.
Profesor Felix de Lange
Głosił napis na tablicy. Uciszył klasę uderzając drewnianą linijką.
- Jest mi niezmiernie miło powitać was na pierwszej lekcji literatury - rzekł donośnie - Pewnie wielu z was zastanawia się o czym właściwie będzie ten przedmiot. Już tłumaczę.
Podszedł do tablicy i zaczął na niej pisać.
- Po pierwsze, lektury. Na każdy miesiąc będzie przypadała jedna książka. Dostaniecie listę dwudziestu książek i z nich wybierzecie sobie dziesięć, które przeczytacie. Jeżeli nie macie ich w domu, nasza biblioteka stoi otworem. Pod koniec miesiąca będziecie musieli napisać o nich esej, w którym odpowiecie na podane wraz z listą lektur pytania. W razie jakichkolwiek pytań możecie do mnie przychodzić.
Gdy skończył mówić, to napisał zamaszystą dwójkę na tablicy.
- Po drugie pisanie tekstów. Będziemy przerabiać różne formy tekstów pisanych, od esejów przez przemówienia po wiersze. Nauczycie się je pisać i w ramach sprawdzianu napiszecie każdy z nich na lekcji na podany temat. Po trzecie historia czarodziejskiej literatury. Poznacie wstępne informacje o jej rozwoju i epokach, wspomnimy też coś o mugolskiej literaturze. Będą z tego krótkie testy. Czy mogę już ścierać?
Uczniowie skinęli głowami, rozległy się pomruki zgody.
- Jak wiecie literatura jest obowiązkowa tylko przez rok. To naprawdę mało czasu by przekazać wam tyle wiedzy, ale i zaszczepić was pasję do pióra - uśmiechnął się - Mam jednak nadzieję, że w kolejnych latach odwiedzicie moje zajęcia.
To był system Beauxbatons, rok obowiązkowej edukacji w zakresie sztuki, muzyki i literatury, a potem wybór najróżniejszych zajęć. One zmieniały się w zależności od tego ilu chętnych było, nie tylko obejmowały taniec, malarstwo, rzeźbę, chór, instrumenty, ale i inne. Ta szkoła stawiała na indywidualizm.
- Dzisiaj zaczniemy od najpopularniejszego rodzaju pracy, eseju. Przyda wam się to na innych przedmiotach.
Tak przebiegała druga lekcja tego dnia, profesor de Lange omawiał rzeczy, które Hadar już dawno wiedział, a potem przeczytał im modelowy esej na wybrany przez niego temat. Na samym końcu dostali karty z listą lektur i instrukcjami jak ją opisać. Należało opisać fabułę, ale też napisać własne przemyślenia. Kilka z nich miał już przeczytane, postanowił więc nie robić sobie pod górkę i po prostu napisać o nich.
Ostatnimi zajęciami tego dnia były te ze sztuki. Odbywały się w pracowni artystycznej, wszędzie stały sztalugi, na każde stanowisko było wyposażone w różne artystyczne przyrządy. Grzecznie usiedli przy stanowiskach. Tuż po dzwonkach, które przypominały w swoim dźwięku te, które czasem ludzie umieszczali w swoim ogrodzie, weszła ich nauczycielka.
Jej włosy były długie, w kolorze jasnego blondu, a oczy intensywnie niebieskie. Cera porcelanowa. Było coś w niej co sprawiało, że trudno było od niej oderwać wzrok. To krew wili, uznał przytomnie. To był ten sam rodzaj subtelnego przyciągania, który czuł od Blaise'a Zabiniego i jego matki, czyli przodek wili musiał być dosyć daleko
- Aurore Salavant - oznajmiła z wytwornym akcentem - Ceniona artystka, malarka i rzeźbiarka. To ja mam zaszczyt was wprowadzić w subtelne meandry czarodziejskiej sztuki. Dzisiaj nie przelejecie swych emocji na płótno, nie. Dziś będziecie obserwować. Uczyć się jak muskać pędzlem kartkę, by ona odpowiedziała wam tym co macie na myśli. Nie macie jeszcze różdżek, nie, więc w tym roku będziecie musieli poradzić sobie po mugolsku.
Była dosyć... intensywna. Wypluwała z siebie słowa z niesamowitą szybkością, omiatała wzrokiem pomieszczenie.
- Historia sztuki jest tak stara jak historia człowieka - ciągnęła - Malunki naskalne, rzeźby z gliny... Tak, to prehistoria. Z historii sztuki będą dwa sprawdziany, tak, a jeszcze by do końca zaliczyć ten przedmiot będziecie musieli namalować pracę... Wiem, że nie wszystkim z was było dane posiąść talent do sztuki, dlatego to nie to będzie oceniane, a wiedza o technikaliach malunku, o perspektywie, o barwach, o cieniach i światłach. Dlatego teraz będziecie patrzeć, gdy ja wam przedstawię podstawowe elementy poprawnego obrazu.
Była okropnie chaotyczna. Próbował robić notatki, ale nie było to wcale łatwe ze stylem wykładu profesor Salavant. Dźwięk dzwonka okazał się wybawieniem. Szybko spakował swoje notatki i udał się z powrotem drogą do powozu. Nie było jeszcze prac domowych, chyba, że już liczyć lektury z literatury.
Dotarł do Paryża, czekała tam na niego Cassiopea. Udali się niemal bez słowa do kominka, by jak najszybciej uwolnić się z tłumu rozentuzjazmowanych rodziców. To miała być od tej pory jego samodzielna droga, od powozu do kominka.
Usiedli w jadalni, tutejsze skrzaty, do których zaliczał się Stworek by pilnować dziecka chrzestnego Mistrza Regulusa, jak on to ujął.
- Czy podobał ci się pierwszy dzień? Jak zajęcia? Czy nawiązałeś jakieś kontakty?
Powiedział zgodnie z prawdą, że z nikim nie rozmawiał, ale, że podobała mu się w miarę literatura, miał ambiwalentny stosunek do historii magii i uważał, że sztuka jest zbyt chaotyczna. Mówił o pięknie zamku i abraksanach, ale i od nadludzkim wzroście dyrektorki.
- Dobrze, to pierwszy dzień, to naturalne, że dzieci są przytłoczone - mruknęła Cassiopea - Zobaczymy jak inne przedmioty... Gdy już zjesz to napisz list do dziadka Arcturusa i Andromedy, oboje czekają na twoje wrażenia.
Tak też zrobił, zakreślił jeszcze wybrane książki lektury i niemal od razu poszedł spać. Ten dzień kosztował go więcej stresu niż chciałby przyznać. Teraz tylko musiał przetrwać tydzień do weekendu.
Notes:
No i jest pierwszy dzień. Uznałam, że ogólnie umówiono się na to, że wiek dwunastu lat jest tym odpowiednim, by zacząć naukę magii, więc pierwszy rok to głownie edukacja artystyczna, ale i historia magii, by odciążyć trochę następne lata. Także Beauxbatons w całej okazałości będzie dopiero na drugim roku.